Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wskrzeszenie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 maja 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wskrzeszenie - ebook

Jaką cenę za szczęście musi zapłacić młody człowiek? Czy jest w stanie udźwignąć brzemię rodzinnych sekretów? „Wskrzeszenie” to historia losów dwójki nastoletnich ludzi — Przemka i Alicji, którzy zostali zmuszeni do podejmowania moralnie skrajnych decyzji. Czy rodzące się między nimi uczucie będzie punktem zwrotnym w relacjach z najbliższymi? Czy znajdą w sobie odwagę i wytrwałość, żeby zawalczyć o siebie i o prawdę? Prawdę, w której pozornie nieszczęśliwe zdarzenia otwierają liczne tajemnice.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8245-655-4
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kilka lat wcześniej

— Mamo, co tam piszesz? — zapytał młody chłopak, patrząc z zaciekawieniem na swoją matkę, która z trudem stawała na palcach tuż przy drzwiach i wyciągając rękę, próbowała coś na nich nakreślić.

— Dziś święto, synku. Trzech Króli. Tego dnia idzie się do kościoła, przynosi się stamtąd święconą kredę i pisze na drzwiach C+M+B oraz rok. Ten, który aktualnie mamy. I tak co roku, na nowo — tłumaczyła mu kobieta ze spokojem i troską w głosie.

— A po co tak się pisze?

— Żeby ludzie, którzy wchodzą do tego domu wiedzieli, że tutaj znajdą dla siebie miejsce. Żeby każdy wiedział, że nasz dom jest też domem Boga, w którym każdy jest mile widziany i może znaleźć pomoc.

— Ale kto mógłby szukać u nas pomocy? Przecież nikt nas tutaj i tak nie odwiedza! — chłopiec nie przestawał w dążeniu do zaspokojenia swojej ciekawości i z uporem wymyślał kolejne pytania.

— Każdy, synku. Nigdy nie wiadomo co los przyniesie.

— Aha…1

Zima w tym roku przyszła wyjątkowo wcześnie. Nikt się nie spodziewał, że już w październiku nad okolicę nadciągnie prawdziwa nawałnica. W mgnieniu oka niebo pokryło się ciężkimi, grubymi chmurami, a zaraz potem pojawił się pierwszy śnieg. Nie przyszedł jak zazwyczaj. Nie był jak delikatny puszek, spokojnie opadający na jeszcze nie obumarłą do końca ziemię. A przecież właśnie tak powinna zaczynać się zima. To tego wszyscy się spodziewali i do tego byli od lat przyzwyczajeni. Tym razem jednak postanowiła twardo pokazać swoje wrogie oblicze i zacząć się bardziej intensywnie, niż to miało miejsce zazwyczaj. Rozszalała śnieżyca, mocny wiatr i gęste chmury wyraźnie zaznaczyły swoją obecność już od samego początku.

Młody chłopak spoglądał więc bezpiecznie, zza firanki i przez zamknięte okno obserwował grube płatki pomieszanego z deszczem śniegu, dokładnie pokrywające całą okolicę. W kilkanaście minut cały ogród, jak również drewniany płot i okoliczny las zmieniły się nie do poznania. W oddali dało się słyszeć nawet silne grzmoty oraz towarzyszące im, wyczuwalne w ziemi i powietrzu wibracje, których w zimie nikt by się nawet nie spodziewał, a szalejący wiatr targał drzewami we wszystkie strony niczym szmacianymi lalkami. Widok był ponury, a nawet złowieszczy. Potęga natury dawała o sobie znać z siłą niezwykłą żadnej żywej istocie. Wszystko musiało się jej podporządkować, nie dawała miejsca na żaden kompromis i nie brała jeńców.

Niewielki domek przy lesie, do którego przeprowadzili się tego lata miał być gwarancją szczęścia, spokoju i totalnej izolacji. Gdy przyjechali tutaj pierwszy raz, wszyscy byli zachwyceni. Nie mogli oprzeć się widokowi pól rzepaku rozciągających się aż po horyzont oraz charakterystycznemu, miodowemu zapachowi, który unosił się po okolicy letnią porą. Sam dom też zrobił na nich niebywałe wrażenie. Był niewielki, drewniany, ale porządnie ocieplony tak, że można było w nim mieszkać cały rok i wcale nie było czuć chłodu wdzierającego się do wnętrza. Działka dość duża, ale nie wymagała poświęcenia jej całego wolnego czasu. W sam raz dla trzyosobowej rodziny, którą jeszcze niedawno byli. Umowa była jasna — każdy miał znaleźć coś, za co będzie odpowiedzialny, dzięki czemu uda się im zapanować nad nowym życiem. W następstwie swoich zachwytów zdecydowali się sprzedać dotychczasowe mieszkanie w mieście i przenieść się na odludzie, którym niewątpliwie było to miejsce. Spodziewali się, że cała ta operacja potrwa dłuższy czas, ale nieoczekiwanie uwinęli się z tym bardzo szybko. Okazało się, że każde wolne mieszkanie w mieście było towarem na tyle pożądanym, że nie było żadnego problemu z jego sprzedażą. Mogli nawet pozwolić sobie na zawyżenie ceny, a i tak kupiec znalazł się w niecały miesiąc. Uznali wtedy, że to niebywałe szczęście i dodatkowy znak potwierdzający, że są na dobrej drodze do szczęścia. I tak też było. Do czasu.

— Przemek! — usłyszał głos matki dobiegający z kuchni, umiejscowionej w dolnej kondygnacji. W całym domu tylko jego pokój oraz niewielka toaleta znajdowały się na piętrze.

Z początku nie zareagował. Jak zwykle. Wpatrzony w to, co dzieje się za oknem, zupełnie odciął się od świata zewnętrznego. Już wcześniej zauważył prawidłowość, że gdy matka rzeczywiście czegoś chce, to i tak zawoła ponownie, więc często z tej wiedzy sprytnie korzystał. Ta metoda zawsze się sprawdzała i nierzadko oszczędzała mu niepotrzebnego biegania. Gdy coś okazywało się niezbyt istotne, matka zazwyczaj odpuszczała radząc sobie sama, a on mógł dalej robić swoje rzeczy, zamykając się we własnych myślach.

— Przemek! — usłyszał ponownie, a w myśl zasady znaczyło to, że czas było odpowiedzieć.

— Idę! — krzyknął, niechętnie odrywając twarz od szyby.

Nie doczekał się już żadnej odpowiedzi. Wyszedł z pokoju i udał się szybkim krokiem na schody, które delikatnie zaskrzypiały pod ciężarem jego stóp. Przystanął na chwilę, gdy w tym samym momencie do jego nosa dotarł intensywny zapach smażonego mięsa. Matka z pewnością przygotowywała coś specjalnego.

— Co się stało? — zapytał wchodząc do kuchni. Jego oczom ukazał się widok drobnej kobiety ubranej w zbyt luźny, niebieskobiały, kuchenny fartuch.

Wyglądała w nim niezwykle zabawnie, gdyż generalnie cała jej postura była raczej niewielka, a dodatek w postaci dużych, okrągłych okularów dodawał jej uroku, ale jednocześnie lekko komicznego wyglądu.

— Zanieś proszę talerze na stół i przypilnuj, żeby mi się tutaj nic nie przypaliło. Ja muszę iść na górę, przebrać się — odpowiedziała, nawet na niego nie spoglądając. Już wtedy wiedział, że coś jest nie tak.

— A nie zjemy, jak zawsze, tutaj? — zapytał udając, że nie zauważył różnicy w jej zachowaniu.

— Nie tym razem, synku. Dziś jest wyjątkowy dzień.

W tym momencie spojrzał na blat. Wzrok skierował na talerze uszykowane do zaniesienia na stół. Dopiero gdy się uważniej przyjrzał, dostrzegł ich trzy sztuki.

— O nie! –jęknął od razu jakby chcąc odrzucić ciążącą mu myśl.

— Proszę, zanieś to wszystko na stół — powtórzyła stanowczo, nie chcąc pozwolić mu na podnoszenie na nią głosu.

— Czyli wraca?

— Tak, twój ojciec wraca. Mają przerwę w pracy. Coś się stało na budowie i nie mogą kontynuować, więc wysłali wszystkich do domu. Powinien niedługo być, więc…

— Ale po co? — przerwał jej w pół zdania. — Przecież nam jest dobrze we dwójkę! Nie potrzebujemy go tutaj!

— Co ty mówisz?! — odwróciła się nagle i popatrzyła na niego nie znoszącym sprzeciwu, surowym wzrokiem. Wyraźnie dawała do zrozumienia, że nie zamierza kontynuować tej rozmowy na warunkach przez niego postawionych.

— Nie, nic — odparł i posłusznie wziął talerze, które następnie zaniósł do jadalni.

To pomieszczenie było duchem tego domu. Oddzielone od kuchni wielkim łukiem w ścianie tak, że powstała ogromna, otwarta przestrzeń, która dawała możliwość spoglądania na każdy zakątek domu, niezależnie od tego czy spożywało się posiłek czy przygotowywało go. Na środku stał duży, dębowy stół o ciężkim, wielkim blacie, na masywnych, prostokątnych nogach, przy którym ustawionych było osiem krzeseł. Oczywiście nie potrzebowali ich aż tyle, ale całość była w komplecie, gdy kupowali ten dom, więc postanowili, że tak po prostu zostanie. Na wypadek gości było to dobre rozwiązanie.

We wnętrzu wszystko miało do siebie pasować, więc przy ścianie stał stary, drewniany regał, za którego przeszkloną witryną ustawione były liczne alkohole oraz zastawa stołowa i szklanki. W domu nigdy nie było zwyczaju picia, więc każda butelka trafiała po prostu na swoje miejsce w barku i czekała na czas, kiedy będzie mogła zostać otwarta. Zazwyczaj zdarzało się to na święta albo podczas innych uroczystości rodzinnych, gdy zjeżdżała się dalsza rodzina i znajomi. Wtedy zwykli byli kosztować coś specjalnego, ale na co dzień nikt nie myślał tutaj o alkoholu.

Specjalnego charakteru temu pomieszczeniu dodawał sporych rozmiarów kominek, obłożony dookoła czerwoną cegłą. Rzadko z niego korzystali, choć początkowo mieli takie plany. Dopiero z czasem okazało się, że nie było ku temu odpowiednich okazji. Rozpieszczająca, letnia pogoda zachęcała raczej do spędzania życia na zewnątrz, tak że wspólne, rodzinne wieczory przy rozpalonym ogniu okazały się nie być ich mocną stroną.

Pamiętał jednak, że to tutaj wszystko się zaczęło.

— Przemek, co tam robisz?! — matka znów postanowiła wyrwać go z zadumy, gdy zauważyła jak stoi bez ruchu, wpatrzony w jakiś punkt.

— Już idę.

— Masz, przypilnuj tutaj, a ja idę się przebrać — powiedziała podając mu w dłoń łyżkę do mieszania zupy. — Kotlety są usmażone, ziemniaki dochodzą, a zupa się podgrzewa. Pilnuj, żeby się nie zagotowała.

— On na to nie zasługuje — odparł zupełnie nie zważając na słowa matki.

— Milcz! Nie ty będziesz o tym decydował! — powiedziała ostrym tonem, patrząc mu prosto w oczy, a następnie odwróciła się na pięcie i poszła szybkim krokiem do swojej sypialni.

Trzymając nerwy na wodzy, patrzył na oddalającą się kobietę i zastanawiał się, jak to jest możliwe, że ta sama osoba w obecności jego ojca jest kimś zupełnie innym, niż wtedy, gdy nie ma go w pobliżu. Tak bardzo poddawała się jego woli. Każda komórka jej ciała pragnęła jego uwagi i docenienia tak, że była w stanie zrobić dla niego wszystko. Nawet to, czego on tak naprawdę od niej nie chciał i nie oczekiwał. Upadlała się i zniżała do poziomu żebraka, żeby tylko wyłudzić choć odrobinę uwagi i złudnego poczucia bycia kochaną. Zupełnie jednak nie widziała tego, kim ten człowiek jest naprawdę. Idealizowała go, kochała marzenia, które o nim snuła.

— Przepraszam, synu… — powiedziała cichym głosem, wracając po chwili i wynurzając się zza ściany.

— Nie przejmuj się mną — odparł odważnie, choć tak naprawdę łzy cisnęły mu się do oczu.

— Chcę, żebyś był szczęśliwy.

— Ja też chcę twojego szczęścia, mamo.

Nie mówiąc nic więcej padli sobie w ramiona. Był od swojej matki sporo wyższy i znacznie lepiej zbudowany. Ona za to drobna kobieta, dobiegająca pięćdziesiątki, ale wciąż pozostająca przy dobrej figurze. Zawsze była raczej szczupła i ta tendencja wciąż się u niej utrzymywała. On natomiast dużo ćwiczył. Lubił przerzucać ciężary i w zaciszu swojego pokoju uczyć się różnych sztuk walki. Było to oderwanie się od rzeczywistości i sposób na siebie, a od niedawna, też na obronę. Choć raczej na tę przed samym sobą, bo gdy to się stało, nie mógł przecież nic zrobić i żadna wyuczona, dodatkowa sprawność by mu i tak wtedy nie pomogła. Od tamtego czasu postanowił jednak być silniejszy, a zdrowsze ciało to aktywny umysł, którego potrzebował.

— Ładnie wyglądasz — odparł, gdy się od siebie odsunęli i dopiero wtedy ujrzał swoją matkę w całej okazałości, ubraną w czarną, przylegającą do ciała sukienkę do kolan. Włosy zaczesała w kucyk sięgający do ramion, a jej twarz podkreślił delikatny makijaż.

— Dziękuję. Może ty też założysz coś wyjątkowego?

— Wybacz, ale nie dla niego.

— To może chociaż dla mnie?

— Nie mam nastroju, mamo. Przepraszam.

Zupełnie nie rozumiała swojego syna. Nie wiedziała dlaczego tak reaguje na swojego ojca. Nigdy o tym szczerze nie porozmawiali, a problem pojawił się dopiero w momencie, gdy przeprowadzili się do tego domu. Wcześniej byli oni wzorowym duetem, wręcz idealna relacja ojca z synem, a świadomość tego tylko utwierdziła ją w postanowieniu, że trzeba dać im trochę więcej czasu wierząc, że w końcu się dogadają.

— Dobrze, jak chcesz — odparła w końcu dając za wygraną. W środku jednak poczuła się mocno zniesmaczona i rozczarowana.

— Chyba przyjechał — powiedział, słysząc zza okna głośno warczący silnik samochodu.

Matka od razu się od niego odsunęła i pobiegła czym prędzej w kierunku drzwi wejściowych, żeby zdjąć niewielki łańcuch i umożliwić ich otwarcie. Zawsze dbała o bezpieczeństwo i trzymała się kurczowo każdego możliwego zabezpieczenia. Nikt tego za bardzo nie rozumiał, ale też nikomu to nie przeszkadzało.

Już po chwili rzuciła się w ramiona męża, witając go w progu. On natomiast niechętnie ją od siebie odsunął i zaczął otrzepywać płaszcz ze śniegu, a następnie zdjął kapelusz odsłaniając mocno przerzedzone włosy.

— Cześć, synu — powiedział spuszczając wzrok pod nogi, jakby szukając nieistniejącej przeszkody.

— Cześć — odpowiedział Przemek, choć jego ton był pozbawiony nawet udawanego entuzjazmu.

Bardzo dobrze widział, że ojciec unika jego wzroku, co było wygodne dla ich obu. Jedyne czego naprawdę chciał, to szybko pójść na górę i nie musieć spędzać z nim czasu.

— Ładnie pachnie — powiedział, stawiając dużą walizkę pod lustrem w przedpokoju, a następnie wszedł do jadalni. — Jestem bardzo głodny — dodał głaszcząc się po wystającym brzuchu.

— Usiądźcie do stołu, a ja przyniosę zupę — zarządziła mama.

Ojciec, jak zwykle, usiadł z frontu, by móc z każdej strony obserwować, co się dzieje w domu. To taki nawyk, który pozostał mu jeszcze z czasów, gdy często przyjmowali gości.

Przemek natomiast niechętnie zajął miejsce dwa krzesła dalej. Nie chciał mieć bezpośredniego kontaktu z ojcem, ale też nie wypadało usiąść gdzieś zupełnie po drugiej stronie.

— Co u ciebie, synu?

— Wszystko dobrze.

— Tylko tyle? Nie widzieliśmy się trzy miesiące. Nie uważasz, że to trochę mało jak na taki czas?

— Nie wiem, może.

— Jak w szkole?

— Dobrze, niedługo matura.

— Wiem, wiem, a potem co?

— Nie wiem! — nagle wstał wyraźnie rozzłoszczony dociekliwością ojca i jego marną próbą podtrzymywania rozmowy. — Nieważne co, oby jak najdalej stąd! — wykrzyknął i cały w nerwach pobiegł do swojego pokoju. Po chwili dało się słyszeć już tylko głośne trzaśnięcie drzwi i zapadła głucha cisza.

Usiadł na łóżku obejmując nogi rękami i bujał się w przód i w tył patrząc na to, co dzieje się za oknem. Pogoda była dobrym odzwierciedleniem jego uczuć. Miał w sobie rozpacz, bezsilność i paraliżujący strach, a wszędzie dookoła czaił się narastający niepokój. Nie potrafił sobie z tym poradzić już od dawna. Cały czas starał się uporać z poczuciem, że musiał poddać się potędze silniejszego, a świadomość tego bardzo go dobijała. Łzy cisnęły mu się do oczu, ale nie potrafił ich z siebie wydobyć. Wielka gula rosła mu w gardle, uniemożliwiając złapanie tchu. Miał ochotę wyjść i nigdy nie wrócić. Tylko dokąd?

— Otwórz, porozmawiajmy — usłyszał nagle głos ojca dochodzący zza drzwi, ale postanowił nie reagować. Chciał być sam i liczył w końcu na zrozumienie.

Wieczór zapadł bardzo szybko, ale szalejąca nawałnica nie chciała odpuścić. Warstwa przybrudzonego, teraz już szarobiałego puchu sięgała z pewnością kilkunastu centymetrów, a wiatr miotał wszystkim w tylko sobie znanych kierunkach. Co jakiś czas, głośny podmuch uderzał o szybę z taką siłą, że nawet zawieszona w oknie firanka się poruszała. Po chwili ciemność rozświetlała już tylko przydrożna latarnia, stojąca za płotem oddzielającym ich dom od drogi. Patrząc w słabe i niewyraźne światła, widział skrzące się igiełki śniegu i lodu, które migały do niego, a następnie opadały i znikały gdzieś w wielkim oceanie. Na zawsze.

Ogarnęła go zaduma. Myślał o tym, co się wydarzyło, lecz wcale nie chodziło o sytuację przy stole. To już go nie dotykało. Nie czuł się niczemu winny. Czuł się za to bezbronny, niezrozumiany i zastraszony. Nikt przecież nie wiedział o tym, co wydarzyło się trzy miesiące temu w jadalni. Tylko on nosił w sobie tę tajemnicę. Najgorsza jednak była świadomość, że musi ją zachować dla siebie, bo i tak nikt by mu nie uwierzył. Na tę myśl znów zrobiło mu się niedobrze. Był niemal pewien, że już udało mu się zapomnieć, ale wszystko wróciło wraz z ponownym pojawieniem się ojca. W jednym momencie poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Instynktownie zasłonił dłonią usta, a następnie wypadł z pokoju zgięty w pół, biegnąc do toalety. Zdążył. Na szczęście było blisko. Wyrzucił z siebie wszystko, co udało mu się tego dnia przełknąć, lecz konwulsje nie ustępowały. W końcu żółta flegma wypłynęła z jego wnętrza i wpadła głośno do muszli, a on poczuł się odrobinę lepiej. Podniósł głowę i ujrzał swoje odbicie w lustrze nad umywalką.

— Ohyda… — powiedział sam do siebie.

Obmył twarz zimną wodą, a następnie wrócił chwiejnym krokiem do pokoju. Jednak to, co ujrzał, sprawiło, że miał ochotę zawrócić.

— Usiądź, musimy porozmawiać — jego ojciec już czekał na niego. Siedział na łóżku, dodatkowo wskazując mu ręką dokładne miejsce, które ma zająć.

— Nie usiądę obok ciebie.

— Synu, nie możesz się tak zachowywać. Jestem twoim ojcem. Musisz okazać mi choć odrobinę szacunku! — mężczyzna wyraźnie zaczynał tracić cierpliwość, a jego krzaczaste brwi wymownie się uniosły. Kiedy brakowało mu argumentów, zawsze zasłaniał się swoim wiekiem i należnym mu szacunkiem, podczas gdy tak naprawdę, w oczach syna nie zasługiwał nawet na najmniejszą uwagę.

— Szacunku?! Tobie?! Ja nic nie muszę! Po tym, co zrobiłeś, nie masz prawa nawet nazywać się moim ojcem! Nie wiem jak możesz mieć tupet wracać tutaj i udawać, że nic się nie stało!

— Pracuję na ciebie, gówniarzu! Wyjeżdżam za granicę i robię przy betonie po kilkanaście godzin na dobę, żebyś miał co włożyć do garnka, a ty tak się do mnie odzywasz?!

— Pracujesz nie na mnie, ale dlatego, że uciekłeś! Jak tchórz, po tym co zrobiłeś! Nie potrafisz spojrzeć mi w oczy! Nie potrafisz przyznać się do tego, że jesteś obleśnym zboczeńcem! Tylko matka wierzy w te bajki, że wyjechałeś po to, żeby zarabiać pieniądze, a obaj dobrze wiemy, jak było naprawdę! Tylko ty i ja o tym wiemy! Zobacz, co zrobiłeś! Do nikogo nie potrafię się już głośno odezwać. Wciąż czuję się gorszy, inny, brudny! Mam tego dość!

— Synu, nie mów tak… — głos ojca zelżał, a następnie próbował wyciągniętą ręką dotknąć chłopaka w ramię.

— Nie dotykaj mnie! Rozumiesz?! Nie masz prawa mnie dotykać! Nie chcę ciebie znać!

— Synu!

— Mam tego dość! — mówiąc te słowa, wybiegł z pokoju i w pośpiechu zszedł na dół. Mając w głowie natłok myśli, chwycił jeszcze kurtkę wiszącą przy drzwiach, a następnie kątem oka spojrzał na matkę sprzątającą po obiedzie.

— Nie rób tego, synku — powiedziała do niego, a jej oczy wyraźnie zabłysły w dobiegającym zza okna świetle latarni.

— Przepraszam, mamo — i wyszedł szybko wkładając niezawiązane buty.2

Lubiłam leżeć w łanach kukurydzy. Odkąd przyszły wakacje, a upał dawał się we znaki do tego stopnia, że nie można było wytrzymać nawet w domu, często przechadzałam się między wielkimi, ponad dwumetrowymi łodygami. Pola, same w sobie, też były ogromne. Mogłam iść przed siebie nawet kilkanaście minut i wciąż nigdzie nie było widać ich końca. Wreszcie kładłam się po prostu na czarnej ziemi i uważając na jeszcze niedojrzałe, twarde kolby, upajałam się kojącym cieniem, szumem delikatnego wiatru i licznymi odgłosami przyrody. Cykanie świerszczy nigdy nie ustawało, ale to nie tylko to. Dało się słyszeć również śpiew ptaków oraz inne, niezliczone odgłosy przyrody. Szczególnie szpaki upodobały sobie tę okolicę. Latały w wielkich grupach w poszukiwaniu pożywienia, którego dookoła było w bród. Gospodarze przydomowych ogródków z wielkim trudem zabezpieczali swoje uprawy przed sprytnymi ptakami, które i tak, prędzej czy później, znajdywały sposób na dobranie się do świeżych wiśni czy borówek. Ach, ileż wtedy było krzyku i żalu…

Tego lata miałam trochę więcej czasu dla siebie. Odkąd postanowiłam zmienić kolor włosów na platynowy, ojciec się do mnie kompletnie nie odzywał. Kazał mi to jak najszybciej zmyć, ale że tego nie zrobiłam, to w końcu postanowił zamienić się dla mnie w słup soli i po prostu zamilkł. Zresztą nigdy nie był za bardzo uczuciowy i mną zainteresowany. Raczej rozkazujący, często wściekły i rzadko obecny w moim życiu.

Matka natomiast wydawała tylko pojedyncze polecenia, których i tak za bardzo nie słuchałam. Zresztą wiedziała, że nie mam o niej zbyt dobrego zdania. Matka…! To zdecydowanie za dużo powiedziane. Zwykła macocha. Moja prawdziwa mama umarła dawno temu. Nie pamiętam jej za bardzo. W sumie to w ogóle jej nie pamiętam. Widuję ją tylko od czasu do czasu na zdjęciach zachowanych przez ojca w starych albumach, które wciąż trzyma w szafce nocnej, gdzie zaglądam, gdy nikt nie patrzy. Spotykam się z nią czasami też w snach. Wtedy zazwyczaj ma mi coś ważnego do powiedzenia. Niestety, rzadko pamiętam te sny. Zaraz po przebudzeniu coś tam kołacze mi się jeszcze w głowie, ale szybko wszystko zapominam, przechodząc do swoich codziennych spraw. W sumie jestem nastolatką, mam dużo swoich spraw.

Zazwyczaj chodzę do szkoły. W sumie to chyba jedyny obowiązek, jaki ma szesnastolatka. Oczywiście mój ojciec próbuje mi często wmówić, że na mojej głowie powinno być jeszcze mnóstwo innych rzeczy, ale jakoś nie bardzo mu wierzę. Tak samo Marta — moja macocha — też uwagi mojego ojca wpuszcza jednym uchem, żeby zaraz drugim wypuścić. Ojciec po prostu ma manię rozkazywania. Jest policjantem. Cóż mu się dziwić, że lubi mieć wszystko sobie podporządkowane. Od dwudziestu lat zajmuje się ściganiem drobnych przestępców, którzy co rusz grają mu na nosie, ostatecznie i tak wyślizgując się z rąk wymiaru sprawiedliwości. Często bywa tym sfrustrowany i wtedy pije. Nie lubi przegrywać. Nie lubi, gdy ktoś udowadnia mu, że nie ma racji, podczas gdy on dałby sobie rękę uciąć, że jest inaczej. Mój ojciec jest po prostu totalnym perfekcjonistą, który wszystko wie najlepiej, a przynajmniej ja tak go postrzegam. Zdanie innych nie bardzo go obchodzi i nie bardzo się tym przejmuje. Mało tego, uważa właśnie tę cechę za kluczową w drodze do odniesienia przez niego sukcesu zawodowego. Tak! Naprawdę mój ojciec uważa, że ściganie zwykłych złodziejaszków przez dwadzieścia lat jest sukcesem zawodowym. No dobra! Może dzięki temu we wsi jest trochę bardziej poważany i szanowany, ale tak naprawdę nie przekłada się to na nic konkretnego. W praktyce wygląda to tak, że co jakiś czas przychodzą do niego liczni sąsiedzi tylko po to, aby naskarżyć na kogoś innego z nadzieją, że pozbędą się swojego problemu. Oczywiście, ojciec zawsze zapewnia, że zajmie się opisywaną przez nich sprawą, ale w praktyce wygląda to tak, że szybko o wszystkim zapomina. Robi to oczywiście celowo. Prawdą jest, że sprawy we wsi najczęściej rozwiązują się samoistnie i nikt nie musi w nie za bardzo ingerować. Gorzej jak sprawa wyjdzie na zewnątrz. Wtedy już musi zainterweniować policja, ale mój ojciec zawsze najpierw woli poczekać. Doświadczenie pokazało mu, że wiele problemów rozwiązuje sam czas.

Martę znam tak długo, jak tylko mogę sięgnąć pamięcią. Nie polubiłyśmy się jednak odkąd tylko zaczęłam rozumieć coś więcej, niż tylko potrzeby zwykłego niemowlaka. To znaczy może inaczej. To ja jej nie polubiłam. Ona starała się przełamać lody, dawała mi prezenty, opiekowała się mną i próbowała znaleźć wspólny język, ale ja postanowiłam jej nie lubić. Zawsze robiłam jej na złość i miałam wielką satysfakcję z jej gorzkiej miny. Często też dostawałam lanie od taty za głupie żarty, jakie jej robiłam. Z tym, że ja wcale je za takie nie uważałam. Sądziłam, że nie ma dla niej miejsca w naszym domu i bardzo denerwowało mnie, że nikt nie bierze pod uwagę mojego zdania. Czułam się niepotrzebnym dzieciakiem i miałam pewność, że gdyby mama żyła, na pewno byłoby mi lepiej niż z Martą.

Aż w końcu trochę dorosłam.

Marta chyba też wiele zrozumiała i przyszedł czas na prawdziwą, babską rozmowę. Wytłumaczyła mi wtedy, że z jej strony nic mi nie grozi i że wcale nie chce zastępować mi matki. Wyraźnie zaznaczyła, że jest jedynie partnerką życiową mojego ojca i chciałaby, żeby i między nami było jakoś normalnie. Obiecała, że zawsze mogę na nią liczyć i starała się dotrzymać danego słowa. Od tamtego czasu przynajmniej nie darłyśmy kotów. Było względnie spokojnie, ale też bez większych rewelacji. Nie chciałam się przed nią otwierać. Nikt też na mnie za bardzo nie naciskał. Marta przestała być głupio wylewna i na siłę szukać ze mną kontaktu. Po prostu, żyłyśmy obok siebie w zgodzie, nie wchodząc sobie w drogę.

Ojciec, odkąd pamiętam, jest pracoholikiem. Nawet jak nie pracuje to i tak to robi, bo myśli o pracy, ciągle coś analizuje i przewiduje. Można powiedzieć, że jest całodobowym służbistą, a życie rodzinne zupełnie go nie interesuje. Dzięki temu zarabia na tyle dużo pieniędzy, że Marta nie musi trudnić się żadną pracą. No może oprócz zadbania o ogródek, zrobienia obiadu, czy ogarnięcia innych, przydomowych spraw, które ojciec i tak uważa za nieistotne. Poza tym, jest rzeczywiście tylko partnerką ojca. Najczęściej to niestety słychać w sypialni. Nawet nie wiecie, jak się w takich sytuacjach czuję zażenowana. Próbuję tego nie słyszeć, nakrywam głowę poduszką, albo po prostu zakładam słuchawki, ale mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, która czuję się tymi odgłosami w jakiś sposób zawstydzona. Na szczęście, ojciec ma już swoje lata i zazwyczaj nie trwa to długo. Po kilku głośnych jękach słyszę, jak drzwi od ich sypialni otwierają się, a ojciec schodzi na dół zapalić papierosa. Zaraz potem wraca, a po domu roznosi się charakterystyczny zapach spalonego tytoniu. Czy tak właśnie pachnie seks? Potem nie ma już nic. Cisza i wszyscy grzecznie idą spać.

Następnego dnia po prostu idę do szkoły. Jak zawsze odwozi mnie ojciec. Jedzie do miasta, więc wyrzuca mnie po drodze. W samochodzie raczej nie rozmawiamy. Udajemy, że poprzedniego wieczoru nie było, a hałasy z sypialni były tylko wytworem mojej dziecięcej wyobraźni. Przecież z dziećmi się o takich sprawach nie rozmawia. Ja w końcu grzecznie wychodzę z samochodu i idę żyć swoim życiem. Życiem, w które nikt nie zagląda i nikt nie ingeruje. Jest mi w nim nawet dobrze, bo w szkole mam koleżanki. Może nie są to jakieś super przyjaźnie, bo żadna z nich nie mieszka w mojej wiosce, a ciężko jest rozwijać relacje na odległość, ale zazwyczaj dobrze się dogadujemy z dziewczynami i miło spędzamy czas na przerwach. No dobra, z chłopakami też, ale ich akurat trochę się wstydzę. Nie było jeszcze żadnego, który zwróciłby na mnie szczególną uwagę i chyba już tak zostanie. Zawsze, jak tylko któryś mi się podoba, to na sam jego widok robię się czerwona jak burak, nie mówiąc już o złożeniu jakiegokolwiek sensownego zdania. Poza tym, kto by się chciał umawiać z dziewczyną ze wsi? Być może właśnie to moje pochodzenie było powodem, dla którego chłopcy traktowali mnie nie tak, jak się traktuje kogoś atrakcyjnego. Byłam raczej dla nich niewidzialna. Żaden się do mnie nie uśmiechał, żaden nigdy sensownie nie zagadał. Byłam co najwyżej dobrym kumplem. Podczas gdy moje koleżanki powoli zawierały pierwsze związki, ja przyglądałam się im z oddali i starałam się zrozumieć jak to wszystko funkcjonuje. Trochę im nawet tego zazdrościłam, ale nigdy nie powiedziałam o tym głośno. Podpatrywałam tylko ich skrępowane uśmiechy i delikatne pocałunki, skrywane przed srogimi wzrokami nauczycieli. Zdarzały się też pierwsze rozstania. Wstyd się przyznać, ale miałam wtedy nawet trochę dzikiej satysfakcji, że nie tylko mi się nie udaje. Z tą tylko różnicą, że ja po prostu nie zaczynałam. Idealny sposób na brak niepowodzeń!

Chodziłam do szkoły, uczyłam się, odrabiałam lekcje i przykładnie przygotowywałam się do matury. Ot, taki wyznacznik dorosłości, na który ojciec uparł się jak osioł. Nie miałam innych zajęć pozaszkolnych, więc po lekcjach grzecznie wracałam do domu. Czasami podjeżdżałam kilka kilometrów autobusem, a czasami szłam do domu na piechotę. Zajmowało mi to zazwyczaj około godzinę, ale lubiłam te długie spacery. Mogłam wtedy z bliska poobserwować, jak wygląda życie trochę inne, niż to we wsi. Co prawda, miasteczko, w którym była moja szkoła, nie należało do wielkich, ale na pewno jego codzienność bardzo różniła się od tego, do czego przywykłam w swojej okolicy. Tutaj ludzie cały czas gdzieś szli, czegoś szukali i z kimś rozmawiali, podczas gdy u nas nikt bez potrzeby nie wychylał nosa z własnego domu. Lubiłam oddychać tym innym powietrzem, nawet jeśli było ono trochę bardziej śmierdzące od tego wiejskiego.

Po szkole trochę zajmowałam się domem, pomagałam Marcie przy obiedzie lub po prostu snułam się bez celu, szukając jakiegoś ciekawego zajęcia. Najczęściej przechadzałam się polami kukurydzy lub pszenicy, których w okolicy było mnóstwo. Czasami zapędzałam się aż nad jezioro, na dojście do którego trzeba było poświęcić trochę więcej czasu, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Miałam czas. Siadywałam wtedy na drewnianym pomoście i wypatrywałam małych rybek pływających między deskami zanurzonymi w wodzie. Cieszył mnie czas tak spędzany, pomimo, że byłam tam kompletnie sama. No właśnie… a może nie sama? Niejednokrotnie wyczuwałam tam obecność jeszcze innej osoby, ale nigdy jej nie zobaczyłam. Miałam wrażenie, że nie była to zła osoba. Czułam się przy niej bezpiecznie i dobrze. Było to uczucie, jakiego brakowało mi na co dzień. Dlatego też lubiłam przychodzić na ten pomost. Może właśnie ze względu na to niewidzialne towarzystwo, którego obecności byłam tak bardzo świadoma i spragniona. Wracałam po tym naładowana pozytywną energią i z nieznośnym dla ojca zachwytem, walczyłam z przeciwnościami losu, które w moim domu były raczej codziennością.

Jak na nastolatkę, byłam raczej dość spokojna. Może nawet za spokojna. Nie szukałam niepotrzebnych wrażeń, nie wdawałam się w dziwne towarzystwo, nie dawałam się wciągać w niepasujące relacje i unikałam wszystkiego, do czego nie byłam w pełni przekonana. Nie robiłam tego nazbyt świadomie, zupełnie jakbym miała to wrodzone.

Poprzez uświadamianie sobie tych cech, odkrywałam jaka naprawdę była moja mama. To z samej siebie wydobywałam na światło dzienne jej cudowne wnętrze, które wychodziło ze mnie niczym małe, kolorowe motyle, siadające na polnych kwiatach. Byłam zupełnie inna niż ojciec, więc bez trudu mogłam sobie wyobrazić kim była moja mama. Odkrywałam to zawsze z zachwytem. Każdy, mały szczegół. Wyobrażałam sobie ją jako ideał, którego nikt nie doścignie. Miałam pewność, że była bardzo dobrym człowiekiem, bo nikt inny nie wytrzymałby przecież z moim ojcem. No, może Marta, ale ona jest dziwna! Mama miała zapewne w sobie dużo cierpliwości i spokoju, a swoim spojrzeniem potrafiła dać ukojenie wszystkim dookoła. Jej serce było przepełnione ciepłem i troską o dom oraz najbliższych. Nie szukała siebie w codzienności, a każdą chwilę poświęcała na sprawianie przyjemności innym. Na pewno bardzo lubiła, gdy ludzie wokół niej się uśmiechali. Była piękną kobietą i najlepszą mamą. I miała piękne, niebieskie oczy, jak ja. Dużo o niej wiedziałam, chociaż nigdy się nie zobaczyłyśmy i nikt mi o niej nie opowiadał. Zmarła przy moim porodzie.

I tak właśnie, podczas jednego z wakacyjnych dni, leżałam wśród wielkich łodyg kukurydzy i upajałam się powietrzem czystym, pachnącym przyrodą i letnim duchem natury. Zamknęłam oczy i widziałam przed sobą obrazy, w których byłam prawdziwie szczęśliwa. Biegałam po niekończących się polach i tańczyłam w promieniach gorącego słońca, podnosząc ręce wysoko do góry. Boso stąpałam po rozgrzanej ziemi, z każdym krokiem sięgając coraz większego szczęścia. Czułam jak małe kamyki wbijają mi się w stopy, a czarna ziemia brudzi mi nogi, podczas gdy drobne owady siadały mi na nosie, a ja starałam się je odganiać. Czułam prawdziwy powiew radości we włosach.

W tym odczuciu błogiego stanu ogarniającego moje ciało, zaczynałam słyszeć dźwięki inne niż zazwyczaj. Coś z oddali wydawało nieregularne rytmy. W pierwszej chwili ciężko je było przypisać czemuś konkretnemu. Nawet, gdy wstałam i mocno się wyprostowałam, wciąż nie sięgałam wzrokiem powyżej wysokiej kukurydzy. Próbowałam podskakiwać, ale sypka i śliska ziemia nie ułatwiała tego. Po chwili stanęłam w miejscu i postanowiłam wsłuchać się uważniej w biegnące ku mnie dźwięki. Słyszałam coś przypominającego jakby silnik większej maszyny rolniczej, ale może zupełnie to nie było to. Wytężyłam słuch, aż w końcu dotarł do moich uszu czyjś głos, może nawet krzyk, który z odległości wydawał się mocno stłumiony. Czym prędzej postanowiłam udać się w stronę tajemniczego dźwięku i wyjść z pola kukurydzy. Poczułam nawet lekkie zdenerwowanie, gdyż przez chwilę nie mogłam się odnaleźć w ogromnych przestrzeniach, które zazwyczaj nie stanowiły dla mnie problemu. Tym razem jednak się pogubiłam, poszłam nie tak jak zazwyczaj i dopiero po długich minutach ujrzałam światło przedzierające się przez końcówkę pola. Dawno tak bardzo się nie ucieszyłam na widok zwykłego światła. Być może dlatego, że dawno też nie słyszałam tak rozpaczliwego krzyku, na który nikt od dłuższego czasu nie reagował.

— Ej! Ty tam! — usłyszałam czyjś głos, jak tylko wydostałam się z ostatnich szeregów gęstego pola.

Rozejrzałam się dookoła i dopiero po chwili odzyskałam wzrok, który po wyjściu z cienia nie mógł przyzwyczaić się do takiej ilości światła. Po drugiej stronie drogi stał wysoki chłopak uciskający swoją prawą rękę. Podbiegłam do niego czym prędzej, widząc, że trzyma się za ramię.

— Wszystko w porządku? Co ci się stało? — zapytałam niepewnym głosem, lecz byłam raczej przekonana co do odpowiedzi.

— Moja ręka — pokazał dużą, ciętą ranę na przedramieniu, która wciąż mocno krwawiła. — Wycinałem chwasty i potknąłem się. Upadłem prosto na motykę. I tak dobrze się skończyło, że tylko w rękę wycelowałem. Mogłem upaść na głowę i dopiero by było. Nie miałbym nawet czym krzyczeć! — nie wiedziałam jednak, czy powinnam się uśmiechnąć na ten żart i czy to o w ogóle był żart. — Pomożesz mi jakoś?

Zupełnie straciłam pewność siebie i nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Co prawda, na lekcjach regularnie przypominali nam zasady udzielania pierwszej pomocy, ale żaden opisywany wtedy przypadek nie pasował mi do tego, z czym miałam akurat do czynienia.

— Może zdejmij koszulkę? Trzeba zatamować krwawienie — nie wiem, jak na to wpadłam. Może usłyszałam gdzieś w telewizji.

Chłopak z trudem ściągnął przepoconą i wypłowiałą czerwoną koszulkę, a wraz z jego ruchami moim oczom ukazywało się idealnie wyrzeźbione, męskie ciało. Miał perfekcyjnie wyrobione mięśnie brzucha, a jego ramiona były długie, smukłe, z przepięknie podkreślonymi mięśniami. Gdzieniegdzie jego ciało szpeciły małe i większe blizny po zadrapaniach czy innych urazach, ale w moim odczuciu w ogóle nie psuło to całości. Nie wiem co mi się stało, ale przez chwilę stałam jak wryta i po prostu się jemu przyglądałam, podczas gdy on bez słowa wyciągał do mnie rękę ze zdjętą koszulką.

— Pomożesz mi? — wyrwał mnie z zadumy, w której jednak było mi jakoś tak dobrze.

Nie odzywając się chwyciłam czerwoną szmatkę i zawiązałam ją w prowizoryczny zacisk tuż nad raną. Nie za bardzo wiedziałam, jak to się robi, ale nie chciałam brudnej koszulki przykładać bezpośrednio do skaleczenia. Tym sposobem udało się trochę zatamować samo krwawienie, ale wciąż nie wyglądało to zbyt dobrze. Rozcięcie było bardzo szerokie i głębokie, co moim zdaniem wymagało interwencji chirurga albo przynajmniej dobrej pielęgniarki.

— Chyba musisz pojechać do lekarza. To nie wygląda dobrze.

— E tam, przeżyję. Dzięki, że mi pomogłaś — odparł jakby nic się nie stało.

— Raczej nie możemy tego tak zostawić. Może pójdziemy do mnie? Wezmę z apteczki jakiś bandaż i zrobimy opatrunek jak należy. Trzeba to przemyć. Sam widzisz, że jeszcze mocno krwawi.

— Spokojnie, przeżyję. Ale jeśli ma ci to zrobić przyjemność i odetchniesz z ulgą, to spoko. Możemy iść.

Trochę nie zrozumiałam jego słów. Do tej pory wydawało mi się, że to on potrzebuje pomocy i to ja mam mu pomagać, ale chyba czegoś nie zauważyłam i sytuacja się odwróciła. Nie odpowiedziałam. Odeszłam krok do tyłu i popatrzyłam na niego jeszcze raz. Był wysoki, mocno opalony. Miał bardzo krótkie włosy ciemnego koloru oraz jasne, niewielkie oczy. Były one niesamowicie spokojne, zważywszy na sytuację, w której się znalazł. Na jego twarzy pojawił się nawet delikatny uśmiech, który uwydatnił jego pełne wargi.

— Ładna jesteś — wypalił nagle w moim kierunku i od razu poczułam, jak moje policzki robią się całe czerwone. Nigdy od nikogo nie usłyszałam takich słów.

Odwróciłam się i zakryłam oczy rękami. Czekałam aż minie to straszne skrępowanie. Nie wiedziałam jak się zachować i w jednej chwili zupełnie zapomniałam też o jego ranie.

— Fajna jesteś. Lubię, jak dziewczyny się wstydzą. Poza tym jesteś blondynką. Lubię blondynki — on widocznie nie wstydził się niczego.

— Ale… ja jestem ze wsi… — odpowiedziałam niechętnie.

— No i co z tego?

— Raczej nikt nie lubi dziewczyn ze wsi…

— Mi tam to bez różnicy, skąd jesteś. Podobasz mi się i już.

Nie spodziewałam się takich wyznań. Pewnie gdybym na początku wiedziała, jak ta rozmowa się potoczy, nigdy bym do niego nie podeszła i nie inicjowała krępujących zajść. Teraz jednak musiałam sobie jakoś poradzić i wybrnąć z tej niecodziennej pułapki.

— To idziemy zrobić ten opatrunek? — zapytałam zmieniając temat.

Nie doczekałam się odpowiedzi. Przynajmniej nie słownej. Po prostu podszedł do mnie i ruchem ręki zasugerował żebym prowadziła.

— Co tutaj robisz? Nie znam cię.

— Przyjechałem pomagać na polu. Szukałem jakiejś pracy dorywczej i znalazłem tutaj, o! — wskazał ręką na pole należące do Romualda Gorzkiego, na środku którego stał piękny, duży dom. — Ten facet ma sporo hektarów, więc jest co robić, a przy okazji całkiem dobrze płaci biorąc pod uwagę, że daje jeszcze miejsce do spania i jedzenie. Nie wiem, dlaczego jego córeczka mu nie pomaga, ale to dziwna dziewczyna. Cały czas siedzi w swoim pokoju i z niego nie wychodzi. Nie wtrącam się, bo to nie moja sprawa, ale nie jest to chyba normalne, co? A ja? Cóż… siedzę całymi dniami w tym kurzu i wciąż ciągnie mnie nad wodę.

— Ha! To ciekawe. Wiesz, że Gorzki jest tutaj sołtysem? Widzę że lubisz salony. Nawet nie wiedziałam, że on ma córkę! A to nowina! A co do wody, to tutaj niedaleko mamy jezioro. Jak chcesz, to możemy się kiedyś tam przejść — wypaliłam zupełnie nie wiedząc, co robię.

— Chętnie. Lubię pływać, a ty?

— Ja nie umiem. Jedyne co mi wychodzi to pluskanie łapkami. Najchętniej trzymam się blisko brzegu lub pomostu. Wtedy czuję się bezpiecznie.

— Nauczę cię. Zobaczysz, że to wcale nie takie trudne. Ewentualnie zamontujemy wokół ciebie jakiegoś dmuchanego rekina albo żyrafę — powiedział podnosząc brew i jednostronnie się uśmiechając. — Jak masz na imię?

— Jestem Alicja. A ty?

— Przemek. Możesz mi mówić Przemo albo jak tylko chcesz.

— Mi możesz mówić Ala… albo też jak chcesz — oboje się dziwnie uśmiechnęliśmy. — Nigdy tutaj nie przyjeżdżałeś. Nie widziałam cię. Co cię skłoniło żeby akurat w te strony zawitać?

— Wiesz, jak to w życiu. Czasami jest dobrze, a czasami po prostu do dupy. W końcu trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i zadbać o cztery litery.

— A twoi rodzice? Gdzie są?

— Zostali w domu, ale przecież nie będziemy o tym mówić. Powiedz mi coś o sobie.

— A co chcesz wiedzieć?

— No, jak to się stało, że taka fajna dziewczyna siedzi sama w polach kukurydzy? — jego śmiałość bardzo mnie zawstydzała i krępowała moje myśli.

— Wiesz, to chyba wygląda trochę inaczej, niż ci się wydaje. Po prostu lubię być sama, sprawia mi to nawet przyjemność.

— To znaczy, że przeszkadzam?

— E, nie… dobrze czasami z kimś pogadać, ale tutaj za bardzo nie ma z kim. Ludzie w naszym wieku mieszkają w mieście, a na wiosce zostali sami starsi. Ciężko z kimś znaleźć wspólny język. Ile masz lat?

— Ja?! — krzyknął zaskoczony, jakby był wokół nas jeszcze ktoś inny, komu mogłabym zadać takie pytanie. — Dziewiętnaście. W sumie nawet przegapiłem ostatnio swoje urodziny. No masz! Od pewnego czasu cieszę się po prostu długimi wakacjami, łapiąc się różnych zajęć. A ty?

— Ja mam szesnaście. Chodzę jeszcze do szkoły, do liceum. Nie jest jakoś super fajnie, ale da się przeżyć. Trochę ci zazdroszczę, że masz to już za sobą. Co teraz zamierzasz?

— Nie wiem. Nie idę na studia. Chyba zostanę tu przez jakiś czas. Coraz bardziej zaczyna mi się tutaj podobać — widziałam, jak wypowiadając te słowa spogląda zalotnie w moją stronę.

Znów poczułam wypieki na policzkach, które usilnie starałam się ukryć. Nie umiałam zachować się przy boku chłopaka, który bardzo mi się spodobał.

— Poczekasz tutaj? — zapytałam, gdy podeszliśmy pod mój dom. — Nie wiem, kto jest w środku, a nie chciałabym denerwować ojca. Na wszelki wypadek wyniosę tutaj wszystko, co potrzeba.

— No, ok. A to nie możesz przyjmować gości?

— W sumie to nie wiem. Nigdy nie miałam swoich gości. Raczej nikt się nie kumpluje z dziewczyną ze wsi, więc mój ojciec może być zaskoczony twoją obecnością. Wolałabym uniknąć tłumaczenia, a potem zbędnego gadania. Wiesz jak to rodzice, potrafią czasami schrzanić cały dzień.

— A nawet całe życie… — wyszeptał pod nosem, a jego twarz pokazywała, że wiedział coś o tym i miał nawet na ten temat coś więcej do powiedzenia, ale w końcu się powstrzymał.

Bez dalszej zwłoki poszłam do domu po bandaż i wodę utlenioną. Dobrze wiedziałam, gdzie co jest, bo sama ostatnio wszystko dokładnie poukładałam. Taty w domu jednak nie było, co napawało mnie tylko dodatkowym optymizmem. Mimo wszystko, nie chciałam wpuszczać Przemka do środka. W sumie nic o nim nie wiedziałam, oprócz tego, że bardzo mi się podobał.

— Ej, Laska! Idź stąd! — krzyknęłam do kota, który rozłożył się na środku stołu. — Wiesz, że nie możesz wchodzić na stół!

Laska była z nami od trzech lat. Mała, biała kotka, która z jakichś powodów nie urosła do rozmiarów dorosłego kota. Natomiast zawsze z wielką gracją i elegancją poruszała się po domu, dlatego postanowiłam nadać jej takie imię. Laska była znajdą, a może po prostu należy powiedzieć, że sama do nas przyszła. Pewnego dnia znalazłam ją pod drzwiami do piwnicy i tak już została. Nie dało się jej pozbyć. Tata nawet kilka razy próbował wynosić ją z domu, ale zawsze wracała. W końcu się ugiął i pozwolił mi ją zostawić. Bardzo się polubiłyśmy.

— Mam wszystko! Pokaż tę rękę jeszcze raz — poprosiłam, gdy znów stanęłam obok Przemka. — To nie wygląda dobrze. Wciąż uważam, że powinien to zobaczyć lekarz.

— Martwisz się?

— Jakby nie było, też maczam w tym palce, więc wolałabym nie brać odpowiedzialności za to, że coś ci się stanie.

— Spoko, nie podkabluję. Przecież nawet się nie znamy.

Najdelikatniej jak umiałam zabandażowałam Przemkowi ranę na przedramieniu, wcześniej dokładnie przemywając to miejsce wodą utlenioną. Gdy wszystko było gotowe, on subtelnie ujął moją dłoń w swoje masywne palce.

— Dziękuję. Uratowałaś mnie — powiedział lekko ironicznym głosem. — I masz piękne wypieki na twarzy — dodał po chwili.

Uśmiechnęłam się tylko i po raz pierwszy udało mi się opanować skrępowanie. Patrzyłam w jego jasne oczy i widziałam w nich dobrego człowieka. Nie byłam jednak gotowa na rzucenie się w miotające mną emocje, które próbowały znaleźć drogę wyjścia, niczym para w gorącym czajniku.

— O, mój tata wraca — powiedziałam widząc, jak z oddali nadjeżdża stary, zielony mercedes, którym ojciec jeździ od nowości. Podobno ten samochód jest dużo starszy ode mnie. — Chyba musimy kończyć nasze spotkanie.

— Tak, ja chyba już pójdę — powiedział Przemek, również spoglądając na zmierzający w naszym kierunku wóz mojego ojca. — Zobaczymy się jeszcze?

— Skoro będziesz tutaj przez dłuższy czas, to pewnie nie będzie innego wyjścia — odpowiedziałam lekko przekornie.

— Jutro?

— Może jutro, kto wie — odpowiedziałam, podczas gdy on mrugnął do mnie okiem, a następnie szybkim krokiem poszedł w swoją stronę. Ja natomiast po raz pierwszy w życiu poczułam w sobie coś, co można nazwać zauroczeniem, choć jeszcze nie do końca to rozumiałam.

Byłam taka lekka i uśmiechnięta, że nie potrafiłam nad tym zapanować. To było zupełnie inne uczucie niż to, które czułam na polu kukurydzy. Teraz moje serce było wolne.

Gdy wpadłam do domu, zaczęłam nucić byle jaką piosenkę, aby tylko wyrzucić z siebie nadmiar emocji. Usiadłam w kuchni i pijąc mleko z lodówki, czekałam na otwarcie się drzwi, w których za chwilę miał stanąć ojciec. Laska usiadła przy moich nogach i patrzyła na mnie wielkimi, niebieskimi oczami, oczekując, że się z nią podzielę.

— Kto to był?! — zapytał groźnym tonem zaraz po przekroczeniu progu domu.

— Ale kto? — odpowiedziałam zaskoczona jego gniewną reakcją.

— Dobrze wiesz kto! Pytam, kto to był?! — mówiąc to podszedł do mnie i patrząc na mnie z góry, wydawał się nie dawać mi większych szans na nawet najdrobniejsze kłamstwo.

— Nie wiem, nie znam go. Pomogłam mu tylko, bo się skaleczył. Opatrzyłam mu ranę i sobie poszedł — odpowiadałam zgodnie z prawdą, lecz jak zwykle, zamykając przed nim moją sferę emocjonalną, która w przypadku tego chłopaka, była akurat kluczowa.

— Nie wolno ci się z nim więcej spotykać! Rozumiesz?!

— Ale tato…

— Żadne ale! Nie chcę widzieć cię w obecności tego chłopaka! Jesteś za mała na takie zabawy! Poza tym to nie chłopak dla ciebie!

— A jaki chłopak według ciebie jest dla mnie?! Mam już szesnaście lat! — zaczęłam krzyczeć. — Nie możesz wciąż mnie traktować jak dziecko! Chcę mieć swoje życie i mam dość tego ciągłego rozkazywania! Nie da się tak żyć! — a w oczach mimowolnie pojawiły mi się łzy.

— Już do pokoju! Marsz! — rozkazał swoim władczym tonem. — Za karę masz zakaz wychodzenia z domu do końca wakacji! Mam dosyć twoich humorów! Bezwstydna dziewucha! I zabierz ze sobą tego śmierdzącego kota! — mówiąc to kopnął Laskę tak, że ta aż podskoczyła i uciekła.

— Jesteś okropnym ojcem! Nie wiem, jak mama z tobą wytrzymywała! Nie wiem nawet, jak Marta to robi! — krzyknęłam patrząc mu w oczy i zgodnie z rozkazem, udałam się do swojego pokoju. Zaraz po tym, gdy drzwi trzasnęły z hukiem, padłam całym ciałem na łóżko i się rozpłakałam. Już nie hamowałam tego, co czułam w środku. Chciałam pozbyć się ciężkiego uczucia nadmiaru sprzecznych emocji. Nie rozumiałam tego, jak delikatność i szczęście, które jeszcze niedawno ogarniały moje wnętrze, stały się teraz tak bardzo zamazane przez smutek i rozpacz.

— To niemożliwe! Tak nie może wyglądać moje życie… — powtarzałam pod nosem, a Laska trzęsła się ze strachu, wtulając swoje ciepłe futerko w moje rozdygotane ciało.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: