Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Wspólnota - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
25 czerwca 2025
49,99
4999 pkt
punktów Virtualo

Wspólnota - ebook

Zamknięta społeczność, której istnienie jest pilnie strzeżoną tajemnicą. Obowiązują w niej niezliczone surowe zasady, a za ich złamanie czekają bolesne konsekwencje. Kto się urodził we Wspólnocie, pozostanie jej członkiem aż do śmierci, ponieważ za zdradę lub choćby ucieczkę odpowiedzą ci, których najbardziej się kocha.

W takim świecie dziewiętnastoletnia Julia musi wyjść za mąż, gdy tylko skończy szkołę.

Po ślubie odkryje, że nie wszystko, co jej wpajano, jest prawdą…

Wygra miłość czy silna potrzeba buntu?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSTRZEŻENIE

Wy­da­rze­nia oraz osoby po­ja­wia­jące się w książce są wy­two­rem wy­obraźni. Ich cha­rak­ter, a także pro­blemy spo­łeczne i prawne opi­sane we _Wspól­no­cie_ mogą po­wo­do­wać dys­kom­fort u nie­któ­rych czy­tel­ni­ków.

Po­wieść po­ru­sza ta­kie te­maty jak:

– aran­żo­wane mał­żeń­stwo z przy­mu­sem jego za­war­cia;

– prze­moc do­mowa w sto­sunku do dzieci i ko­biet;

– uprzed­mio­to­wie­nie ko­biet;

– ma­ni­pu­la­cja i prze­moc psy­chiczna (groźby, szan­taż);

– sto­so­wa­nie kar cie­le­snych, włącz­nie ze sto­so­wa­niem tor­tur;

– nar­ko­tyki;

– sa­mo­oka­le­cza­nie;

– przy­na­leż­ność bo­ha­te­rów do grupy spo­łecz­nej no­szą­cej zna­miona sekty.

Au­torka oraz wy­daw­nic­two KDW nie apro­bują za­cho­wań i za­sad pa­nu­ją­cych w opi­sy­wa­nej gru­pie spo­łecz­nej. Każdy prze­jaw ich ak­cep­ta­cji po­ja­wia­jący się w tre­ści książki wy­nika wy­łącz­nie z po­trzeby kre­acji cha­rak­te­ry­styki po­staci.ROZDZIAŁ 1

Julia

Le­ża­łam na łóżku, ob­ser­wu­jąc, jak przez okno wpa­dają pro­mie­nie słońca. Two­rzyły jakby świe­tli­ste tu­nele, w któ­rych wnę­trzu tań­czyły dro­binki ku­rzu. Ro­dzice od kilku dni cho­dzili pod­mi­no­wani i nie pa­trzyli mi w oczy. Do­my­śla­łam się, co to ozna­cza, a to, że od­kła­dali tę roz­mowę, kosz­to­wało mnie mnó­stwo ner­wów. Moje roz­my­śla­nia prze­rwało ci­che pu­ka­nie do drzwi.

_To chyba ten mo­ment…_

W progu po­koju sta­nęła mama.

– Ju­lia, mu­simy po­roz­ma­wiać.

– Już idę – od­par­łam z wes­tchnie­niem, wsta­jąc z łóżka.

Z czar­nych rę­ka­wów ko­szulki ścią­gnę­łam kilka blond ni­tek. Włosy wy­pa­dały mi ostat­nio gar­ściami. Za­pewne ze stresu. _Jak tak da­lej pój­dzie, wy­ły­sieję przed dwu­dziestką._

We­szłam do sa­lonu, w któ­rym pa­no­wała kom­pletna ci­sza, mimo że ro­dzice sie­dzieli już na ka­na­pie. Tata uniósł głowę i po­słał mi słaby uśmiech, a moje serce za­częło bić gwał­tow­niej. Za­ci­snę­łam dło­nie, wbi­ja­jąc w ich wnę­trze pa­znok­cie. To był je­dyny znany mi spo­sób, by żo­łą­dek prze­stał pod­cho­dzić do gar­dła.

– Usiądź, pro­szę. – Oj­ciec po­kle­pał miej­sce mię­dzy sobą a mamą, ale wy­bra­łam drugi ko­niec be­żo­wej ka­napy.

Nie chcia­łam zna­leźć się tak bli­sko nich. Mia­łam obawy, że za­brak­nie mi po­wie­trza.

– Skoń­czy­łaś dzie­więt­na­ście lat – za­częła wy­raź­nie zde­ner­wo­wana mama – a także szkołę, więc…

– Po pro­stu przejdź­cie do rze­czy. Bez tych wszyst­kich po­ga­da­nek. – Słu­cha­łam ty­ka­nia ze­gara, usi­łu­jąc do­pa­so­wać do jego rytmu bi­cie sza­le­ją­cego serca. – Miejmy to za sobą.

– Czas, że­byś wy­szła za mąż. – Słowa taty prze­cięły po­wie­trze ni­czym ostrze, cho­ciaż czu­łam, że pró­bo­wał być de­li­katny.

– Tyle wiem. – Za­pre­zen­to­wa­łam cierpki uśmiech. – Kto?

Ro­dzice pa­trzyli na mnie w mil­cze­niu, nie­po­trzeb­nie pod­krę­ca­jąc w ten spo­sób na­pię­cie, przez co w mo­jej gło­wie wy­buchł chaos my­śli na te­mat przy­szłego męża, ślubu, no­wego ży­cia… Tata roz­chy­lił usta, za­mknął je i znów otwo­rzył, skła­da­jąc dło­nie.

– Ty­mon Kwiat­kow­ski – oznaj­mił krótko.

– Kto?! – za­py­ta­łam z obu­rze­niem, gdy zbyt szybko bi­jące serce sta­nęło na mniej niż se­kundę. – Ten Ty­mon?

– Tak, Ju­lia. Ten sam. – Mama ski­nęła głową.

Ze­rwa­łam się z ka­napy na równe nogi, kiedy przed oczami sta­nął mi ob­raz bru­neta o nie­mal czar­nych tę­czów­kach.

– Wszy­scy mó­wią, że spi­sali go na straty! Jest zbun­to­wany, nie prze­strzega za­sad. – Wy­li­cza­łam na pal­cach. – Pije, im­pre­zuje i roz­ra­bia. Od­da­cie córkę ko­muś ta­kiemu?

– Lu­bi­łaś go kie­dyś…

– Kie­dyś – prze­rwa­łam ro­dzi­cielce. Opar­łam ręce na bio­drach i prze­chy­li­łam z gry­ma­sem głowę. – By­li­śmy wtedy dziećmi.

– Naj­wy­raź­niej on o tym nie za­po­mniał, skoro chce cie­bie za żonę. – Tata uśmiech­nął się z bły­skiem w oku.

– On chce – burk­nę­łam pod no­sem. – Istotne jest tylko to, czego on chce.

– Wra­caj na miej­sce. – Mamę wi­docz­nie zi­ry­to­wało moje za­cho­wa­nie. Wtedy za­wsze usta­wiała mnie do pionu. – Mu­simy omó­wić wiele kwe­stii.

Roz­wa­ża­łam kilka opcji. W pierw­szym od­ru­chu chcia­łam po­biec do po­koju i dać upust łzom. Prze­no­si­łam cię­żar ciała z nogi na nogę, wciąż bio­rąc pod uwagę ucieczkę… gdzie­kol­wiek. Ustą­pi­łam jed­nak pod co­raz groź­niej­szymi spoj­rze­niami ro­dzi­ców i po­now­nie usia­dłam na ka­na­pie. Złą­czy­łam dło­nie na ko­la­nach. Tata od­chrząk­nął i wziął głę­boki wdech.

– Po­my­śla­łem, że bę­dzie ci ła­twiej, je­śli naj­pierw spo­tka­cie się kilka razy. Nie po­win­ni­ście, ale już usta­li­łem to z Ty­mo­nem.

To była nie­stan­dar­dowa pro­po­zy­cja. Naj­czę­ściej przy­szłe panny młode cał­ko­wi­cie wy­łą­czano z ca­łej ślub­nej otoczki. Po raz pierw­szy roz­ma­wiały z na­rze­czo­nymi w dniu za­rę­czyn. Znacz­nie wcze­śniej ro­dzice mło­dych uzgad­niali wszystko wy­łącz­nie mię­dzy sobą. Cho­ciaż dba­łam, by być po­słuszną córką, nie­na­wi­dzi­łam dy­ry­go­wa­nia moim ży­ciem, braku głosu i moż­li­wo­ści ko­rzy­sta­nia z wła­snej woli. Po­mysł taty tym bar­dziej przy­padł mi do gu­stu, więc de­li­kat­nie roz­luź­niona po­sta­no­wi­łam słu­chać da­lej.

– Pój­dziesz na randkę – po­wie­działa mama z pod­eks­cy­to­wa­niem w gło­sie.

– Sama? – Oży­wi­łam się na myśl, że pójdę na praw­dziwą randkę.

_To nie­moż­liwe! Nie wolno mi cho­dzić na randki!_

Jed­nak mama spoj­rzała na mnie z po­li­to­wa­niem i już wie­dzia­łam, że od­le­cia­łam w ma­rze­niach odro­binę za da­leko.

– Nie, ko­cha­nie. Za­wsze będę z wami ja albo oj­ciec.

– No tak. – Moje unie­sie­nie ule­ciało ni­czym po­wie­trze z prze­bi­tego ba­lonu. Na­gle ogar­nęło mnie ogromne zmę­cze­nie.

– Jul­cia. – Tata znów za­brał głos. – Ty­mon był bar­dzo ugodo­wy, je­śli cho­dzi o wa­runki umowy. To do­brze o nim świad­czy. Przy­jął nie­mal wszyst­kie.

– A co mu nie pa­so­wało? – Zde­ner­wo­wana zmru­ży­łam oczy pełna po­dej­rzeń.

– Nie wo­lisz wie­dzieć, na co się zgo­dził? – Mama niby usi­ło­wała mó­wić spo­koj­nie i de­li­kat­nie, jed­nak wy­czu­wa­łam nutkę nie­za­do­wo­le­nia.

– Nie.

– Tak na­prawdę za­ak­cep­to­wał wszystko, tylko co do nie­któ­rych kwe­stii po­sta­wił wa­runki – tłu­ma­czył spo­koj­nie oj­ciec. – Na przy­kład mo­żesz kon­ty­nu­ować na­ukę, pra­co­wać lub roz­wi­jać hobby, ale naj­pierw mu­sisz omó­wić to z nim. Oczy­wi­ście nie wszystko wcho­dzi w grę ze względu na ich sta­tus w na­szej spo­łecz­no­ści. Żona Alfy musi dbać o do­bre imię swoje i męża.

– Co da­lej? Kiedy go zo­ba­czę? Ile bę­dzie tych spo­tkań? – do­py­ty­wa­łam.

– No wła­śnie. – Od­chrząk­nął. – Ty­mon czeka na te­le­fon, jest go­towy. Nie wiem, ile ich bę­dzie. Zo­ba­czymy. Teo­re­tycz­nie nie masz prawa głosu, ale je­steś moją je­dyną córką i chciał­bym wie­dzieć, ja­kie on zrobi na to­bie wra­że­nie i czy ist­nieje szansa, że mię­dzy wami wszystko bę­dzie po­zy­tyw­nie.

– A je­śli nie? – Unio­słam brew, zbli­ża­jąc się odro­binę w stronę taty.

– Spró­buję coś zro­bić. Są jesz­cze inni kan­dy­daci.

– Kto?

– Nie po­wiem, po­nie­waż Kwiat­kow­ski jest naj­lep­szym wyj­ściem. Poza tym nie wolno ci wie­dzieć.

Na­stała chwila ci­szy, dzięki któ­rej każde z nas ode­tchnęło. Prze­peł­niały mnie wy­łącz­nie strach i pustka. Wie­rzy­łam w do­brą wolę ro­dzi­ców, za­wsze oka­zy­wali mi tro­skę i mi­łość, ale to nie zmie­niało mo­jej sy­tu­acji. Z że­la­znej dzie­wicy za­mknię­tej w wy­so­kiej wieży mia­łam za­mie­nić się w żonę. Bez przy­go­to­wa­nia.

– Jaki on te­raz jest? – spy­ta­łam tak nie­śmiało, że nie­mal nie­sły­szal­nie.

Za to mama od razu try­snęła ra­do­ścią, jakby sama była w nim za­ko­chana. Za­uro­czył ją, co po­twier­dzał jej roz­anie­lony wzrok.

– Wy­do­ro­ślał, zmęż­niał i wy­przy­stoj­niał. Jed­nak na­dal jest nie­zwy­kle we­soły, uro­czy i po­zy­tywny.

Wy­słu­cha­łam tych za­chwy­tów, a póź­niej spoj­rza­łam bła­gal­nie na tatę. Od cza­sów dzie­ciń­stwa Ty­mon kilka razy mi gdzieś mi­gnął i cho­ciaż nie spo­tka­łam go od po­nad roku, pa­mię­ta­łam mniej wię­cej, jak wy­glą­dał. Tata uśmiech­nął się do mnie po­ro­zu­mie­waw­czo, za­nim prze­ka­zał swoje wra­że­nia co do chło­paka.

– Jest rze­czowy, ma głowę na karku i wie, czego chce. Pra­co­wity, bar­dzo za­an­ga­żo­wany w fir­mie ojca. A że jest to firma bu­dow­lana, Ty­mon ma już dom. Bę­dzie­cie miesz­kać za par­kiem, to pięt­na­ście mi­nut spa­cer­kiem od nas.

– Wy­bu­do­wał dom? Tak szybko?! – za­pisz­cza­łam z wra­że­nia. – Nie są chyba aż tak bo­gaci?

– Nie py­ta­łem o szcze­góły, ale są­dzę, że otrzy­mał po­moc za­równo od dziadka, ojca, jak i od brata. Są bar­dzo ro­dzinni. Ty­mon pra­cuje na­prawdę ciężko. Od­zy­skał na­wet za­ufa­nie i sza­cu­nek u Star­szy­zny. Jego wy­stępki po­szły w nie­pa­mięć jako błędy mło­do­ści. Te­raz chło­pak wziął się za sie­bie.

Ski­nę­łam głową. Za­częła mi nie­zwy­kle cią­żyć, do tego do­szło pul­so­wa­nie w skro­niach. Prze­tar­łam twarz dłońmi. Mia­łam wra­że­nie, jak­bym była prze­je­chana i prze­mie­lona od na­tłoku emo­cji.

– Mogę iść do sie­bie? – za­py­ta­łam.

– Gdy­byś chciała jesz­cze o czymś…

– Tak, wiem – prze­rwa­łam ma­mie, wsta­jąc z ka­napy.

W po­koju osu­nę­łam się po drzwiach na pod­łogę. Scho­wa­łam twarz w dło­niach, po czym wsu­nę­łam palce we włosy. Skoro miało być le­piej, dla­czego czu­łam, jakby coś mi wy­rwano? Pró­bo­wa­łam być twarda, ale to było sil­niej­sze ode mnie. Sła­bość, strach i nie­po­kój w po­staci łez spły­wały ci­cho po po­licz­kach. Ci­szej niż dźwięk roz­ry­wa­nej du­szy.

Ty­mon Kwiat­kow­ski. Na całe ży­cie.

***

Tego wie­czoru nie chcia­łam już roz­ma­wiać z ro­dzi­cami. Wo­la­łam prze­my­śleć wszystko w sa­mot­no­ści. Wy­łą­czy­łam świa­tło i uda­wa­łam, że śpię. Z po­licz­kiem wtu­lo­nym w po­duszkę za­ci­ska­łam dłoń na rogu koł­dry. My­śla­łam o swo­jej przy­szło­ści i pró­bo­wa­łam przy­po­mnieć so­bie wszystko, co do­ty­czyło wy­bra­nego mi męża. Każde przy­wo­łane wspo­mnie­nie na­peł­niało moją du­szę ża­lem. Czu­łam, jak serce ści­ska obo­jęt­ność. Jego obo­jęt­ność.

Nie roz­ma­wia­li­śmy ze sobą od bar­dzo dawna. Ro­dzice ogra­ni­czali mi kon­takty z płcią prze­ciwną do mi­ni­mum. Jed­nak Ty­mon zwy­czaj­nie mnie igno­ro­wał, co było przy­kre. Gdy przy­pad­kowo na sie­bie wpa­da­li­śmy, uda­wał, że się nie znamy. Za­wsze w ta­kiej sy­tu­acji czu­łam nie­zręcz­ność. Ro­zu­mia­łam, że moi ro­dzice nie ży­czą so­bie, że­by­śmy utrzy­my­wali kon­takt, ale mógł cho­ciaż wło­żyć odro­binę chęci w uśmiech czy ski­nąć głową, a nie ucie­kać wzro­kiem.

Raz za­uwa­ży­łam go w parku ze zna­jo­mymi. Ob­jął ja­kąś dziew­czynę i przy­cią­gnął do sie­bie. Nie mia­łam pew­no­ści, czy szep­cze jej coś na ucho, czy ją ca­łuje. Przy­spie­szy­łam kroku, spu­ści­łam wzrok i zbo­czy­łam w inną ścieżkę. Pło­mień za­żeno­wa­nia pa­lił mnie w oko­licy że­ber, ude­rza­jąc aż o po­liczki, jak­bym przy­ła­pała Ty­mona na po­peł­nia­niu prze­stęp­stwa. W rze­czy­wi­sto­ści tak wła­śnie było. Nie mo­gli­śmy wcho­dzić w związki, rand­ko­wać ani flir­to­wać. Czy­stość do ślubu obej­mo­wała o wiele wię­cej sfer ży­cia niż tylko tę sek­su­alną.

Oczy­wi­ście na po­stę­po­wa­nie mło­dych męż­czyzn przy­my­kano oczy, to ko­biety były na cen­zu­ro­wa­nym. Za­nim do­tar­łam z parku do domu, na­ra­sta­jąca wście­kłość nie­mal eks­plo­do­wała. Znik­nę­łam w po­koju, trza­snę­łam drzwiami, nie za­mie­rza­łam się wda­wać w żadną dys­ku­sję z ro­dzi­cami.

_Dla­czego jemu wolno, a mnie nie? Wy­star­czy być fa­ce­tem i na­gle za­sady są z gumy._

To wspo­mnie­nie spra­wiło, że na nowo po­czu­łam złość. By­łam trzy­mana na smy­czy, żeby mąż roz­pa­ko­wał pre­zent w noc po­ślubną, za to z mo­jego pre­zentu od niego zo­stały po­darty błysz­czący pa­pier i na­de­rwana wstążka.

Wes­tchnę­łam ciężko, od­wra­ca­jąc się na drugi bok. Ze zło­ścią wbi­ja­łam spoj­rze­nie w ciemną prze­strzeń przed sobą. Chcia­łam zrzu­cić koł­drę, wziąć bluzę i nie­po­strze­że­nie wyjść z domu. Nie­jed­no­krot­nie pod­czas noc­nych roz­my­ślań na­ra­stała we mnie po­trzeba buntu, która umie­rała nad ra­nem. Prych­nę­łam pod no­sem na wła­sną głu­potę. Na­wet nie mia­łam do­kąd pójść. I by­łam na to zbyt tchórz­liwa.

Przy­mknę­łam oczy, by spró­bo­wać opa­no­wać emo­cje.

Przy­po­mnia­łam so­bie sy­tu­ację sprzed dwóch lat. Pie­lę­gno­wa­łam w sercu uczu­cie bli­sko­ści, któ­rego wtedy do­świad­czy­łam. Ty­siące razy od­twa­rza­łam tamtą scenę, ana­li­zu­jąc przy tym każdy szcze­gół. By­łam z ro­dzi­cami na jed­nej z im­prez or­ga­ni­zo­wa­nych przez Wspól­notę i po­szłam do kuchni po kilka czy­stych szkla­nek. Gdy usły­sza­łam pod­nie­sione głosy, po­de­szłam do drzwi pro­wa­dzą­cych na tyły po­dwórka i wyj­rza­łam przez za­mon­to­waną w nich szybę. Zo­ba­czy­łam Ty­mona w trak­cie kłótni ze swoim star­szym bra­tem. Samo spo­tka­nie go w tam­tym miej­scu było za­ska­ku­jące, po­nie­waż ja­kiś czas temu od­szedł ze świata Wspól­noty i nie by­wał już na im­pre­zach.

Od­czu­wa­łam wstyd, że ich pod­glą­dam, ale cie­ka­wość wy­grała. Upew­ni­łam się, że nikt za mną nie stoi, i z lek­kim stra­chem sku­pi­łam uwagę na dwóch męż­czy­znach po­sy­ła­ją­cych so­bie pełne wro­go­ści spoj­rze­nia. Nim zdą­ży­łam zro­zu­mieć, o co jest ta kłót­nia, Woj­tek ze zło­ścią po­szedł w swoją stronę. Ty­mon na­to­miast wpadł do kuchni, nie da­jąc mi szansy na ucieczkę. Pra­wie obe­rwa­łam drzwiami, za któ­rymi sta­łam. Z prze­ję­cia serce dud­niło mi aż w uszach. Nie wie­dzia­łam, co chło­pak zrobi, gdy mnie za­uważy. Nie­mal wci­snę­łam plecy w ścianę, chcąc w nią wnik­nąć i prze­nieść się z po­wro­tem na salę.

Gło­śno na­bra­łam po­wie­trza, zwra­ca­jąc tym uwagę Ty­mona. Od­wró­cił ener­gicz­nie głowę, a na­sze spoj­rze­nia za­to­nęły w so­bie. Był wy­raź­nie zdez­o­rien­to­wany moją obec­no­ścią. Pod­szedł po­woli jak my­śliwy do zlęk­nio­nej zwie­rzyny. Stał zde­cy­do­wa­nie zbyt bli­sko. Pa­trzył z góry, przez co jesz­cze moc­niej wbi­ja­łam plecy w twardą po­wierzch­nię. Ciem­nymi oczami wni­kał w du­szę. Prze­łknął ślinę i roz­chy­lił usta.

– Ju­lia… – wy­po­wie­dział z de­li­kat­no­ścią, po­cie­ra­jąc kciu­kiem mój po­li­czek.

Otwo­rzy­łam sze­rzej oczy, nie wie­dząc, jak na to za­re­ago­wać. Pod wpły­wem jego do­tyku za­drżał we mnie każdy nerw. Chro­po­wa­tość ściany po­draż­niała skórę na­gich ra­mion, a po­miesz­cze­nie na­gle za­częło się zda­wać mniej­sze, duszne, jakby wo­kół nie było ni­czego poza mło­dym męż­czy­zną nie­da­ją­cym mi moż­li­wo­ści ucieczki.

Przez chwilę pa­trzy­li­śmy na sie­bie, po czym Ty­mon po­chy­lił głowę, nie­bez­piecz­nie zmniej­sza­jąc dy­stans mię­dzy na­szymi ustami. Pach­niał al­ko­ho­lem, co tylko spo­tę­go­wało strach wy­mie­szany z eks­cy­ta­cją. Wszyst­kie mię­śnie mia­łam na­pięte, a do tego po­czu­łam skurcz w oko­licy brzu­cha spo­wo­do­wany bli­sko­ścią chło­paka. Całe stada mró­wek prze­bie­gły po mo­jej skó­rze, a nogi mi zmię­kły.

– Nie wolno ci – wy­szep­ta­łam, z tru­dem ła­piąc przy tym po­wie­trze.

Prze­niósł wzrok z ust na oczy. Uśmiech­nął się de­li­kat­nie, jak­bym wła­śnie rzu­ciła mu wy­zwa­nie. To Kwiat­kow­ski. Jemu wiele było wolno. Oczy­wi­ście poza ca­ło­wa­niem mnie…

Chcia­łam po­czuć jego wargi na swo­ich, prze­żyć pierw­szy po­ca­łu­nek, ale jed­no­cze­śnie drża­łam przed kon­se­kwen­cjami, które mo­gła­bym po­nieść. To było za­ka­zane, jed­nak bar­dzo in­try­gu­jące.

– Ju­lia?! Gdzie ty je­steś?! – na­wo­ły­wała mama.

Na samą myśl, że zo­sta­niemy przy­ła­pani, ob­lał mnie pot. Wstyd wy­że­rał moje su­mie­nie, po­nie­waż wcale nie chcia­łam sta­wiać Ty­mo­nowi oporu.

Chło­pak gwał­tow­nie od­wró­cił głowę w stronę, z któ­rej do­biegł głos, a póź­niej, nie pa­trząc na mnie na­wet przez uła­mek se­kundy, uciekł z po­miesz­cze­nia. Trudno było mi wró­cić do rów­no­wagi i uda­wać, że nic nie za­szło. Scho­wa­łam za sie­bie drżące ręce, usil­nie pró­bu­jąc pa­no­wać nad gło­sem pod­czas roz­mowy z mamą.

Nie­stety, po raz ko­lejny po­czu­łam się jak nic nie­zna­cząca osóbka, gdy spo­tka­łam Kwiat­kow­skiego kilka ty­go­dni póź­niej, a on znów spra­wiał wra­że­nie, jak­bym nie ist­niała. Jego obo­jęt­ność była jak ude­rze­nie w twarz i bo­le­śnie spro­wa­dziła złu­dze­nia na zie­mię. Ani on, ani nikt inny nie uwa­żał, że je­stem kimś waż­nym.

Te wszyst­kie wspo­mnie­nia wy­wo­łały emo­cjo­nalną bu­rzę. Usia­dłam na łóżku, nie umie­jąc opa­no­wać ko­lej­nej fali ne­ga­tyw­nych uczuć, tar­gały mną złość i żal. Do tego brak pa­no­wa­nia nad wła­snym ży­ciem przy­tła­czał i zrzu­cał mnie w ot­chłań. Czarna, gę­sta mgła za­jęła moją klatkę pier­siową jak cho­roba. Chcia­łam ją z sie­bie wy­rwać, oczy­ścić du­szę, ale nie po­tra­fi­łam. Mia­łam być opro­gra­mo­wa­niem, nie oso­bo­wo­ścią.

Wsta­łam i po­de­szłam bli­żej okna. Część mia­sta i jego miesz­kań­ców spo­wita była snem, gdzie in­dziej tęt­niło ży­cie. W tym cza­sie ja sta­wia­łam czoła nad­cho­dzą­cej wiel­kimi kro­kami przy­szło­ści.

***

Tej nocy kiep­sko spa­łam, co za­owo­co­wało bó­lem głowy. Ob­rzu­ci­łam spoj­rze­niem po­kój, wal­cząc z uci­skiem w żo­łądku, który na­stę­po­wał na samą myśl o tym, że nie­długo się stąd wy­pro­wa­dzę. Będę mu­siała po­że­gnać swój azyl i za­miesz­kać z mę­żem.

Zrzu­ci­łam koł­drę z nóg, gdy na­gle po­czu­łam falę go­rąca, kiedy za­uwa­ży­łam, co ro­dzice zo­sta­wili na biurku.

Do­wód na nie­da­le­kie za­mąż­pój­ście. Śnież­no­białe kartki za­peł­nione czar­nym dru­kiem – umowa. Cała przy­szłość, za­pi­sana i wy­dru­ko­wana, cze­kała na pod­pis. Wi­dok li­ter spra­wiał mi ból. Na­wet nie wzię­łam tego do ręki. Mia­łam wra­że­nie, że je­śli to zro­bię – zwy­mio­tuję.

– Dzień do­bry, ko­cha­nie – przy­wi­tała mnie mama, gdy we­szłam do kuchni. Usia­dłam przy stole, a ona za­częła przy­go­to­wy­wać śnia­da­nie i po­ranną kawę. – Spa­łaś choć tro­chę?

Po­ki­wa­łam głową, spoj­rza­łam na ze­gar i za­uwa­ży­łam, że do­cho­dzi dzie­siąta. Tata po­je­chał już do pracy. We­dług na­szych za­sad spa­nie do tak późna to grzech. Trzeba wy­ko­rzy­stać dzień, który dał nam Pan, i zro­bić jak naj­wię­cej, żeby wie­czo­rem móc spo­koj­nie za­snąć z po­czu­ciem wy­peł­nio­nej mi­sji. Nie wolno mar­no­wać tego, co otrzy­mu­jemy od Boga. A prze­cież każdy dzień to dar.

– Zjedz, weź prysz­nic i od­pocz­nij troszkę. Obej­rzyj film, po­czy­taj książkę, pa­znok­cie po­ma­luj. Zrób coś, co sprawi ci ra­dość. – Mama naj­wy­raź­niej pró­bo­wała roz­ła­do­wać at­mos­ferę, da­jąc mi wię­cej luzu niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej.

Na­dal nic nie mó­wi­łam ani nie ja­dłam. Zro­bi­łam to, co zwy­kle. Praw­dziwą sie­bie za­mknę­łam głę­boko i włą­czy­łam tryb au­to­pi­lota. To było moją zbroją. Speł­niać po­le­ce­nia, przy­sto­so­wać się i uda­wać, że mnie to nie do­ty­czy.

– Julka… – za­częła znowu ro­dzi­cielka, ale nie za­re­ago­wa­łam. – Po­wiedz, czego chcesz.

– Wol­no­ści – od­po­wie­dzia­łam ostro, choć ni­gdy nie po­win­nam tak opry­skli­wie mó­wić do ro­dzi­ców.

– Wol­no­ści?! – Prych­nęła gło­śno. – A kto jest dzi­siaj wolny? Kto? Lu­dzie pra­cu­jący ciężko od rana do wie­czora? Ci sami lu­dzie roz­wa­ża­jący, jak opła­cić ra­chunki? Jak po­łą­czyć pracę, pa­sję i opiekę nad dziećmi? Al­ko­ho­licy, pa­la­cze…? Na­wet de­lek­to­wa­nie się kawą, co tak bar­dzo lu­bisz ro­bić, za­biera ci wol­ność. Bez po­ran­nej kawy to już nie to samo, prawda? – wy­rzu­cała z sie­bie słowo za sło­wem.

– Po­rów­nu­jesz kawę do za­aran­żo­wa­nego mał­żeń­stwa wbrew mo­jej woli? Se­rio, mamo? – za­drwi­łam, zdu­sza­jąc w so­bie chęć pod­nie­sie­nia głosu.

– Py­tam, gdzie wi­dzisz wol­ność. Czym ona dla cie­bie jest? Po­każ mi czło­wieka, który jest cał­ko­wi­cie wolny. – Mamę co­raz bar­dziej po­no­siły emo­cje.

– W dzi­siej­szych cza­sach lu­dzie nie zmu­szają już ni­kogo do mał­żeń­stwa. W ogóle nie trzeba brać ślubu. – Usi­ło­wa­łam za­cho­wać spo­kój. Ton mo­jego głosu był bez­barwny, zu­peł­nie wy­prany z uczuć. Stwo­rzy­łam wo­kół sie­bie tar­czę ochronną ma­jącą utrzy­mać mnie w sta­nie za­mro­że­nia.

– Po­wiedz więc, jak wi­dzisz swoją przy­szłość. Co masz za­miar zro­bić z wła­snym ży­ciem? – Sta­nęła nade mną i osten­ta­cyj­nie po­ło­żyła ręce na bio­drach. Cze­kała na od­po­wiedź, jed­nak wo­la­łam mil­czeć, pa­trząc w stronę okna.

Nie od­po­wie­dzia­łam. Nie wie­dzia­łam, jak za­re­ago­wać, po­nie­waż ni­gdy nad tym nie roz­my­śla­łam. Od­kąd pa­mię­ta­łam, ży­łam z prze­świad­cze­niem, że pew­nego dnia zo­stanę czy­jąś żoną, uro­dzę dzieci i będę pie­kła cia­steczka na nie­dzielną kawkę z te­ściową. Te­raz tego ża­ło­wa­łam. Mo­głam wcze­śniej wziąć pod uwagę, czy mam ja­kiś wy­bór. Czy są inne drogi. Wy­łą­cza­nie się ze zda­rzeń, a także po­słu­szeń­stwo wo­bec in­nych były błę­dami, choć da­wały po­zorny spo­kój. A obec­nie już za późno na roz­wa­ża­nia.

Mama wy­szła z kuchni. Wie­dzia­łam, że jest zde­ner­wo­wana i woli uciąć te­mat. Prze­je­cha­łam dło­nią po ide­al­nie czy­stym bla­cie, a po­tem po­szłam pod prysz­nic, gdzie pró­bo­wa­łam wy­my­ślić, co po­win­nam zro­bić. Czu­łam bez­sil­ność, za­mknięta w pu­łapce tra­dy­cji. Pła­ci­łam za to, że zo­sta­łam uro­dzona aku­rat tu­taj, a nie gdzie in­dziej.

Bar­dzo długo sta­łam w stru­mie­niach go­rą­cej wody. Spły­wała po ciele, przy­no­sząc uko­je­nie. Tak samo jak zimne płytki, na któ­rych póź­niej sie­dzia­łam i pa­trzy­łam przed sie­bie. Ko­lejny raz pró­bo­wa­łam przy­jąć to, co przy­nosi los. Zna­leźć ja­kieś do­bre strony przy­szło­ści. Moje serce jed­nak zo­stało skute lo­dem. Nie czu­łam już nic poza pa­skud­nie zie­jącą pustką. Jak­bym stra­ciła pa­no­wa­nie nie tylko nad swoim ży­ciem, ale rów­nież cia­łem, du­szą i umy­słem.

Chyba od­pu­ści­łam.

Wie­dzia­łam, że do­brze by było spró­bo­wać zmie­nić na­sta­wie­nie. Pra­gnę­łam zmian w ży­ciu, więc po­win­nam być na nie go­towa, na­wet je­śli wzbu­dzały strach. Z ocią­ga­niem we­szłam do sa­lonu. Każdy krok zbli­ża­jący mnie do roz­mowy sta­wia­łam co­raz cię­żej. Mia­łam po­czu­cie, jak­bym zdra­dzała samą sie­bie. Tylko kiedy ja by­łam w pełni sobą?

– Do­brze. Spo­tkam się z nim – po­wie­dzia­łam do mamy, sto­jąc w sa­mym ręcz­niku.

– Usiądź. – Po­kle­pała miej­sce obok sie­bie, więc to zro­bi­łam. – Masz inne ży­cie niż twoi ró­wie­śnicy. Nie mo­żesz wrzu­cać od­waż­nych zdjęć na me­dia spo­łecz­no­ściowe, po­ka­zy­wać ciała w bi­kini, cho­dzić do klu­bów. Nie mo­żesz mieć chło­paka, no­co­wać u ko­le­ża­nek… – wy­mie­niała, do­póki nie za­bra­kło jej tchu. – A mimo to ni­gdy nie pro­te­sto­wa­łaś. Cza­sem coś nam do­ga­dy­wa­łaś, wy­wo­ła­łaś sprzeczkę z nami, ale nie spra­wia­łaś więk­szych pro­ble­mów. Je­steś wzo­rem do na­śla­do­wa­nia. Twoje za­lety można wy­li­czać w nie­skoń­czo­ność. – Pró­bo­wała pod­nieść mnie na du­chu kom­ple­men­tami, jed­nak nie tego było mi te­raz trzeba.

Utkwi­łam wzrok w szafce przed sobą. Mo­kre włosy oka­lały moje ra­miona, ale na­wet uczu­cie nie­przy­jem­nej wil­goci nie ro­biło żad­nego wra­że­nia. By­łam jak w tran­sie.

– Mamo… – prze­mó­wi­łam do­piero po chwili. – Za­wsze by­łam wam po­słuszna, ale te­raz je­stem prze­ra­żona, że będę zo­bo­wią­zana do po­słu­szeń­stwa wo­bec męża, a ja nie wiem, jaki on jest, co lubi, czego ocze­kuje… Chcia­ła­bym móc sama wy­brać, z kim spę­dzę ży­cie.

– To nie­moż­liwe. Nie u nas. Żadna ko­bieta nie zna przed ślu­bem przy­szłego męża. Poza tym trzeba zjeść z kimś beczkę soli, żeby go do­brze po­znać. Współ­cze­sne ko­biety spoza na­szego spo­łe­czeń­stwa de­cy­dują się na tak zwane „ży­cie na ko­cią łapę”. Żyją złu­dze­niem, że to po­zwoli im oce­nić, czy tra­fiły na wła­ści­wego part­nera. Ale we Wspól­no­cie nie mo­żesz miesz­kać z męż­czy­zną, je­śli nie jest twoim mę­żem albo in­nym człon­kiem ro­dziny.

– Wiem – wes­tchnę­łam z re­zy­gna­cją.

– W po­rządku, ko­cha­nie, zro­bimy tak: je­śli bę­dziesz go­towa, pój­dziemy z Ty­mo­nem na kawę, a póź­niej na spa­cer do parku. Ja gdzieś na ławce po­czy­tam książkę. Mo­żemy zor­ga­ni­zo­wać kilka ta­kich spo­tkań. Do­brze?

– Po­wiedz ta­cie, że je­stem go­towa – wy­rzu­ci­łam z sie­bie nie­mal z po­gardą i wsta­łam z miej­sca, żeby wró­cić do po­koju.

Spoj­rza­łam na biurko, ro­biąc nie­przy­jemny gry­mas w stronę otwar­tej sza­rej teczki.

_Po pro­stu to zrób. To jak ze­rwa­nie pla­stra. Boli, ale jest ­ko­nieczne_, po­my­śla­łam, po czym się­gnę­łam po umowę przed­ślubną. Przez ten gest wszystko stało się jesz­cze bar­dziej rze­czy­wi­ste.ROZDZIAŁ 3

Julia

Ze smut­kiem roz­glą­da­łam się po swoim nie­wiel­kim po­koju, w któ­rym każdy kąt był dla mnie ważny. To moja twier­dza. Mój dom, rze­czy i prze­szłość… Każdy cen­ty­metr tego po­miesz­cze­nia był prze­siąk­nięty mną. Tylko te ściany znały praw­dziwą Ju­lię – tę bez po­zo­rów, ma­sek i ogra­ni­czeń.

Spoj­rza­łam na ide­al­nie uło­żoną na ma­te­racu po­ściel i po­czu­łam drże­nie stra­chu na samą myśl, że będę mu­siała dzie­lić łóżko z Ty­mo­nem. Choć uczęsz­cza­łam do nor­mal­nej szkoły i uda­wa­łam zwy­czajną na­sto­latkę, ni­gdy nie mia­łam chło­paka, nie ca­ło­wa­łam ni­kogo i nie cho­dzi­łam z ni­kim za rękę. Wszy­scy my­śleli, że je­stem taką ci­chą, spo­kojną dzi­waczką, która od razu po lek­cjach wraca do domu. A w moim świe­cie wiele rze­czy było po pro­stu za­ka­zane…

Cza­sem prze­glą­da­łam Fa­ce­bo­oka i In­sta­grama. Wi­dzia­łam zna­jo­mych ze szkoły, któ­rzy świet­nie spę­dzali czas na gril­lach, do­mów­kach albo dys­ko­te­kach. Oczy­wi­ście, że się pod­ko­chi­wa­łam w ko­le­gach z li­ceum, mu­zy­kach i ak­to­rach. W końcu był dwa ty­siące pięt­na­sty rok, więc ro­dzice nie od wszyst­kiego mo­gli mnie od­izo­lo­wać. Mo­men­tami mia­łam wra­że­nie, że na­wet wo­leli, że­bym sama zgłę­biła nie­które te­maty. Wie­dzia­łam tylko teo­re­tycz­nie. Spró­bo­wać cze­go­kol­wiek nie było mi wolno…

A te­raz nie­długo będę mu­siała prze­żyć noc po­ślubną bez żad­nego przy­go­to­wa­nia. I ba­łam się tak bar­dzo, aż czu­łam mdło­ści. Ty­mon to przy­stojny męż­czy­zna, ale jed­no­cze­śnie kom­plet­nie obcy czło­wiek, nie mogę prze­cież wi­dzieć go ta­kiego, jaki był, gdy miał kilka lat, za­nim nas roz­dzie­lono.

– Julka! – usły­sza­łam wo­ła­nie z kuchni. – Może po­mo­żesz mi upiec cia­sto?

Wy­łą­czy­łam kom­pu­ter i ze­szłam na dół. Wzię­łam krze­sło, aby przy­siąść obok mamy. Roz­my­śla­łam, jak ją po­dejść, by bez zgrzy­tów po­sta­wić na swoim.

– Chcesz o czymś po­roz­ma­wiać? – Od razu prze­szła do rze­czy.

– Mam ochotę na spa­cer. Prze­wie­trzyć głowę, wyjść z domu. Może po­szła­bym do kina, żeby oczy­ścić my­śli.

– Nie mam dzi­siaj czasu – od­po­wie­działa, sku­pia­jąc uwagę na grze­ba­niu w szaf­kach. – Obie­ca­łam po­móc No­wic­kim przy chrzci­nach. Mu­szę jesz­cze upiec tort i cia­sto.

Od­chrząk­nę­łam, zbie­ra­jąc się w so­bie, po­nie­waż nie zro­zu­miała, do czego zmie­rzam.

– Mam dzie­więt­na­ście lat, mogę sama pójść do kina. Dwu­na­sto­latki cho­dzą bez ro­dzi­ców, a ja je­stem do­ro­sła. Je­żeli chcesz, za­pro­szę Ha­nię.

Nie spoj­rzała na mnie. Za­pewne po­dob­nie jak ja nie chciała się kłó­cić. Dość mie­li­śmy emo­cji w ostat­nim cza­sie. Pró­bo­wa­łam coś ugrać, wy­ko­rzy­stu­jąc fakt, że wy­cho­dzi­łam za mąż. Li­czy­łam, że dzięki temu ro­dzice będą ła­skawsi.

– Nie sły­sza­łam o ni­kim, kto cho­dzi sa­mot­nie do kina. Ty sły­sza­łaś? I nie wy­ska­kuj z są­siad­kami albo ko­le­żan­kami ze szkoły. Do­sko­nale wiesz, że nie ma po co się do nich po­rów­ny­wać. Ich świat jest inny od na­szego – pod­kre­śliła su­rowo mama.

– Nie sły­sza­łam też o za­ka­zie cho­dze­nia po mie­ście. Na lek­cje czy za­ję­cia do­dat­kowe i z po­wro­tem jeź­dzi­łam sama. Cza­sem tata po mnie pod­jeż­dżał, ale prze­cież nie za­wsze. Nie ro­zu­miem, dla­czego te­raz tym bar­dziej mi nie wolno.

Przy­ję­łam bun­tow­ni­czą po­stawę, więc mama zro­biła to samo i spoj­rzała groź­nie.

– Do­sko­nale ro­zu­miesz, więc prze­stań się wy­kłó­cać. Bę­dziesz żoną, i to nie byle kogo, bo Kwiat­kow­skiego. Trzeba dmu­chać na zimne i chro­nić cię bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek. Wy­star­czy je­den błąd, że­byś prze­kre­śliła wa­szą przy­szłość.

– Tym, że szłam po chod­niku? Czy tym, że jako do­ro­sła ko­bieta ku­pi­łam bi­let i po­pcorn? – za­kpi­łam, czym jesz­cze bar­dziej ją zde­ner­wo­wa­łam.

– Tym, że ktoś cię za­czepi, a ktoś inny to za­uważy i od­bie­rze jako flirt. Tym, że spo­tkasz przy­pad­kowo Ty­mona i on za­cznie cię wy­py­ty­wać, co tam ro­bisz sama. Albo tym, że tra­fisz na ko­goś in­nego ze Wspól­noty i Ty­mon usły­szy, iż spo­ty­kasz się z kimś za jego ple­cami. Wy­star­czy ci ar­gu­men­tów?

– Och, jak wspa­niale, że on ma nie­ska­zi­telną opi­nię – po­wie­dzia­łam iro­nicz­nie, ro­biąc przy tym kwa­śną minę. – Ro­zu­miem, że od tej pory w ogóle nie będę mo­gła wy­cho­dzić bez ob­stawy? Ni­gdy wię­cej nie pójdę do kina?

– Pój­dziesz. – Mama osten­ta­cyj­nie po­sta­wiła przede mną mąkę. – Z mę­żem. I wy­ro­śnij w końcu z tego buntu. Mę­żatce nie przy­stoi taka po­stawa. Nie wy­ska­kuj Ty­mo­nowi z ta­kimi po­my­słami, bo nie­po­trzeb­nie go zde­ner­wu­jesz.

Prze­wró­ci­łam oczami i wes­tchnę­łam zi­ry­to­wana. Myśl o wyj­ściu z Ty­mo­nem była przy­jemna, ale nie chcia­łam być in­wi­gi­lo­wana jesz­cze do­kład­niej niż do­tych­czas. Mia­łam ci­chą na­dzieję, że męż­czy­zna okaże się bar­dziej wy­lu­zo­wany i no­wo­cze­śniej­szy niż moi ro­dzice. W końcu sza­lał ile du­sza za­pra­gnie. Py­ta­nie, czy po­zwoli mi na to samo, czy jed­nak uważa, że roz­rywka to przy­wi­lej męż­czyzn.

– Och, cór­cia. – Mama na­gle przy­brała cie­pły ton. – Bę­dzie do­brze. Po­móż mi w przy­go­to­wa­niach, a je­śli masz taką po­trzebę, py­taj, o co ze­chcesz. Skup uwagę na cze­ka­ją­cej cię przy­szło­ści, nie na bun­cie prze­ciw niej. – Prze­su­nęła w moją stronę jajka i mąkę, że­bym za­częła ro­bić cia­sto. – Chcesz o coś za­py­tać?

– Wszystko jest w umo­wie. Prze­czy­ta­łam ją od de­ski do de­ski.

– Chcesz coś w niej zmie­nić?

– Nie. Na­prawdę o mnie za­dba­li­ście. Bar­dzo wam za to dzię­kuję. Wiele dziew­czyn nie ma tego szczę­ścia i po­znaje wa­runki pod­czas od­czy­ta­nia umowy na spo­tka­niu za­rę­czy­no­wym.

– Ra­cja. Ja tak mia­łam. – Po­ki­wała głową, a na­stęp­nie wy­piła do końca her­batę i od­sta­wiła pu­sty ku­bek do zlewu.

– Jak można coś wtedy zro­zu­mieć? Nie masz po­ję­cia, na co się zga­dzasz. Je­steś ze­stre­so­wana, prze­by­wasz w jed­nym po­koju z kil­koma oso­bami i ktoś ze Star­szy­zny od­czy­tuje byle jak punkty umowy. Ja mo­men­tami mu­sia­łam bar­dzo sku­pić uwagę, żeby wie­dzieć, o co cho­dzi w za­pi­sie, a sie­dzia­łam sama w ci­szy i spo­koju.

Wsta­łam z krze­sła, po czym za­bra­łam się do pracy. Gdy wsy­pa­łam mąkę do mi­ski, się­gnę­łam po jajka. Mama mil­czała, a po chwili wy­krzy­wiła z nie­sma­kiem usta. Wie­dzia­łam, że dla niej to wszystko też nie jest ła­twe, i za­czy­nały mnie kłuć wy­rzuty su­mie­nia, iż do­dat­kowo ją de­ner­wuję. Jed­nak nad­miar emo­cji mu­siał gdzieś zna­leźć uj­ście, a skoro by­łam za­mknięta w domu, wy­ła­do­wy­wa­łam fru­stra­cję wła­śnie tu­taj.

– Ko­cha­nie, więk­szość dziew­cząt nie ma wpływu na ża­den za­pis w umo­wie, więc na­wet je­śli coś zro­zu­mie… ni­czego nie zmieni. Wi­dzia­łam na­prawdę krót­kie kon­trakty. Czy­ta­nie two­jego zmę­czy wszyst­kich.

– A co jest w ta­kich krót­kich?

– Za­pis, że gdy ko­bieta staje się żoną, prze­cho­dzi na wła­sność męża i ma przy­siąc Wspól­no­cie oraz jemu po­słu­szeń­stwo, wier­ność i od­da­nie. Oczy­wi­ście wid­nieje tam też kwota za­płaty.

– A ja­kieś prawa? – Unio­słam brew i prze­chy­li­łam głowę, cze­ka­jąc na od­po­wiedź.

– Żad­nych praw.

– A jak wy­glą­dała twoja umowa?

Za­uwa­ży­łam, jak wy­raz twa­rzy mamy uległ zmia­nie.

– Wła­śnie tak. Żad­nych praw.

Wy­glą­dała, jakby wy­po­wie­dziane słowa spra­wiły jej ból. Ni­gdy wcze­śniej nie oma­wia­łam z nią ta­kich te­ma­tów. Obie omi­ja­ły­śmy je zgrab­nie, na po­ru­sze­nie ich bra­ko­wało nam chyba od­wagi. I na­dal nie by­ły­śmy go­towe na to, co miało się wy­da­rzyć. Może to błąd, że tak długo zwle­ka­ły­śmy, ale do tej pory nie znaj­do­wa­łam wy­star­cza­ją­cej de­ter­mi­na­cji na taką roz­mowę. Wo­la­łam nie my­śleć o za­mąż­pój­ściu. Moi ro­dzice chyba też.

– Bóg nade mną czu­wał, że­bym tra­fiła na two­jego ojca.

– Tata sam cię wy­brał? Czy jego ro­dzice?

– Sam. Wia­domo, że nie bar­dzo mógł, ale ja­koś prze­ko­nał ro­dzi­ców. Za to mój oj­ciec wo­lał, że­bym zo­stała na wsi z ja­kimś pi­ja­kiem i była pod ręką. Czyli mia­ła­bym opo­rzą­dzać dwa go­spo­dar­stwa i jesz­cze ro­dzić dzieci. Twój dzia­dek nie na­le­żał do do­brych lu­dzi.

– Obym ja miała szczę­ście – wes­tchnę­łam ciężko, jak­bym chciała wy­rzu­cić z sie­bie uwie­ra­jący ka­mień.

– Li­czę, że tak bę­dzie. Prze­my­śle­li­śmy te oświad­czyny, za­nim co­kol­wiek ci po­wie­dzie­li­śmy. Ty­mon ra­zem z ro­dzi­cami spo­tkał się z nami kilka razy pod twoją nie­obec­ność. Kwiat­kow­skich znam dość do­brze, jed­nak za­le­żało mi, żeby po­znać za­miary chło­paka.

– Co o nim są­dzisz? Ale tak na­prawdę, mamo. Nie mydl mi oczu.

– Przy­po­mina two­jego ojca – po­wie­działa z de­li­kat­nym uśmie­chem. – Mam na­dzieję, że bę­dzie dla cie­bie rów­nie do­bry albo na­wet lep­szy. A jak ty uwa­żasz?

– Nie wiem. Nie umiem sku­pić na nim my­śli jak na oso­bie. Cią­gle prze­twa­rzam tylko to, że wy­cho­dzę za mąż. I przez taki pry­zmat go oce­niam, a wszystko ra­zem wy­wo­łuje we mnie strach.

– Ja też się o cie­bie boję. Je­steś moją có­reczką. Je­dyną. Uko­chaną.

***

Na ide­al­nie czy­stym bla­cie stygł pach­nący ser­nik, z ko­lei bisz­kopt na tort zo­stał wło­żony do pie­kar­nika. W tej chwili na­kry­wa­ły­śmy do obiadu, gdy tata po pracy ro­bił coś w domu. W końcu za­sie­dli­śmy do stołu, a ja cze­ka­łam na nie­śmier­telne py­ta­nie mamy do ojca: „Jak ci mi­nął dzień?”. Gdy pa­dło, tata od­po­wie­dział tak jak za­wsze, a po­tem prze­ka­zał in­for­ma­cję, przy­glą­da­jąc mi się przy tym uważ­nie:

– Ty­mon dzi­siaj dzwo­nił.

– Co chciał? – do­py­tała mama, po­nie­waż ja mil­cza­łam, cała spięta.

– Znowu spo­tka­nia z tobą, Ju­lia. Co o tym są­dzisz?

Te­raz oboje na mnie pa­trzyli. Na­pi­łam się wody, ob­ser­wu­jąc ich ocze­ku­ją­cych od­po­wie­dzi. Czy mo­głam po­wie­dzieć „nie”? Nie po­win­nam sta­wiać oporu. Co, je­śli ro­dzi­ców spo­tka­łoby coś złego i Star­szy­zna ka­za­łaby mi wyjść za ja­kie­goś brud­nego, bez­zęb­nego pi­jaka, a w umo­wie nie mia­ła­bym za­pi­sa­nych żad­nych praw?

_Żad­nych! ŻAD­NYCH PRAW!_, krzy­czał mój umysł.

Ty­mon był naj­lep­szym, co mo­głam do­stać, i po­win­nam w końcu prze­stać opo­no­wać.

– Do­brze. Je­śli taka jest wa­sza wola – od­par­łam wresz­cie, z re­zy­gna­cją pa­trząc w pod­łogę.

– Za­dzwo­nię do niego i po­wiem, że się zgo­dzi­łaś.

Gwał­tow­nie pod­nio­słam głowę i po­pa­trzy­łam na ojca wiel­kimi oczami.

– Py­tał, czy JA się zga­dzam?

– Tak. Naj­pierw uzy­skał moją zgodę, a póź­niej po­pro­sił, że­bym cie­bie też za­py­tał o zda­nie.

Ta­kimi z po­zoru nie­win­nymi ge­stami za­czy­nał roz­mięk­czać moje ści­śnięte z prze­ra­że­nia serce. Dla mnie bar­dzo wiele zna­czyło, że ob­cho­dzi go, co my­ślę. I mia­łam na­dzieję, że nie jest to tylko gra.

***

Tym ra­zem po­sta­no­wi­łam być bar­dziej sobą. Wło­ży­łam białe dżinsy i ob­ci­słą, czarną ko­szulkę, na któ­rej tle błysz­czał łań­cu­szek ze srebr­nym krzy­ży­kiem. Wy­pro­sto­wa­łam włosy, zro­bi­łam de­li­katny ma­ki­jaż i by­łam go­towa. Chcia­łam wy­glą­dać jak naj­bar­dziej na­tu­ral­nie, mia­łam na­dzieję, że dzięki temu będę za­cho­wy­wała się swo­bod­niej.

Tata prze­pu­ścił mnie w drzwiach lo­kalu. Od razu po­czu­łam za­pach przy­go­to­wy­wa­nego je­dze­nia zmie­szany z czymś, czego nie po­tra­fi­łam okre­ślić. Na ścia­nie wi­siał ogromny te­le­wi­zor usta­wiony na ka­nał mu­zyczny. Stoły i krze­sła sto­jące na środku sali zro­biono z ciem­nego drewna. Na każ­dym bla­cie umiesz­czono wa­zon z bia­łymi, drob­nymi kwiat­kami. Po­miesz­cze­nie zdo­biły zdję­cia przy­praw i dań, ale moją uwagę przy­kuł szcze­gól­nie wielki ob­raz pizzy. Pa­trząc na niego, mia­łam ochotę coś zjeść.

W lo­kalu sie­dzieli głów­nie na­sto­lat­ko­wie. Przy­padł mi do gu­stu kli­mat tego miej­sca – po­łą­cze­nie stylu mło­dzie­żo­wego z ele­ganc­kim. Można było umó­wić się tu­taj za­równo na randkę, jak i na wyj­ście z przy­ja­ciółmi.

Ty­mon pod­niósł dłoń, gdy na­po­tka­łam jego spoj­rze­nie. Mu­siał na mnie pa­trzeć, od­kąd we­szłam. Ru­szy­li­śmy z tatą w jego kie­runku. Po po­wi­ta­niu chło­pak ge­stem za­pro­sił mo­jego ojca, żeby usiadł z nami.

– Pójdę tam. – Tata wska­zał miej­sce kilka sto­li­ków da­lej. – Za­mó­wię so­bie piwo i po­sie­dzę. Mam ga­zetę, jak coś.

Kwiat­kow­ski znów wy­glą­dał bar­dzo przy­stoj­nie i, tak samo jak po­przed­nim ra­zem, odu­rzył mi zmy­sły swoim za­pa­chem.

– Cześć, Jula. – Mu­snął ustami moją dłoń, co wy­wo­łało dreszcz. – Usiądź. – Od­su­nął mi krze­sło, które za­ję­łam. – Cie­szę się, że przy­szłaś. Chyba jed­nak nie je­stem taki straszny.

– Prze­pra­szam. Nie bierz mo­jego wcze­śniej­szego za­cho­wa­nia do sie­bie – pró­bo­wa­łam być miła i nie psuć wszyst­kiego na star­cie. Rzu­ci­łam ukrad­kowe spoj­rze­nie na inne sto­liki i ­za­uwa­ży­łam, że tylko na na­szym świeczka ocza­ro­wuje bla­skiem. Zro­zu­mia­łam, że to on o to za­dbał.

– Ostat­nio wy­glą­da­łaś na prze­ra­żoną – stwier­dził, gdy usiadł na­prze­ciwko.

– Na­dal je­stem.

Po­ki­wał ze zro­zu­mie­niem głową, a na­stęp­nie po­dał mi menu i otwo­rzył swoje.

– Na co masz ochotę?

– Ten ob­raz na ścia­nie mnie prze­ko­nał. – Wska­za­łam wielką na­ma­lo­waną pizzę.

Zer­k­nął w tamtą stronę, po czym uśmiech­nął się sze­roko.

– Jaką lu­bisz?

– Druga z li­sty może być. A ty? Co my­ślisz?

Spoj­rzał wprost na moje uśmiech­nięte usta, póź­niej prze­niósł uwagę na oczy. Pa­trzył tak in­ten­syw­nie, że po­czu­łam skrę­po­wa­nie. Spu­ści­łam wzrok z po­wro­tem na kartę dań.

– Też mi pa­suje. To dużą dwójkę. Zjemy ra­zem?

Kiw­nę­łam głową na znak zgody.

– A co do pi­cia?

– Colę z lo­dem. – Od­chrząk­nę­łam i od­go­ni­łam za­wsty­dze­nie. – Dla­czego tak pa­trzysz?

– Ład­nie wy­glą­dasz. – Uniósł de­li­kat­nie ką­ciki ust i wtedy w po­liczku za­uwa­ży­łam do­łek, który mnie ocza­ro­wał.

Ty­mon od­wró­cił w końcu wzrok i po­pro­sił kel­nera. Dzięki temu mia­łam chwilę, żeby za­czerp­nąć od­de­chu.

Nie wie­dzia­łam, jak po­win­nam się wo­bec niego za­cho­wy­wać. Zer­k­nę­łam na jego za­my­śloną twarz, gdy skrę­cał rą­bek ser­wetki. Nie mie­li­śmy wiele czasu. Na­sze po­przed­nie spo­tka­nie trwało krótko i są­dzi­łam, że te­raz bę­dzie po­dob­nie, a nie chcia­łam znowu wyjść na nie­za­do­wo­loną księż­niczkę. Drża­łam w oba­wie, że coś palnę i spra­wię mu przy­krość.

– By­łeś już tu­taj kie­dyś?

– Tak. Mają na­prawdę do­bre je­dze­nie i miłą ob­sługę. Lu­bię tu przy­cho­dzić. Nie masz za złe, że nie jest to wy­kwintna re­stau­ra­cja?

– Nie. W tym lo­kalu jest bar­dziej swo­bod­nie. Choć odro­bina nor­mal­no­ści, bez po­zo­rów.

Ro­zej­rza­łam się wo­kół. To miej­sce na­prawdę przy­pa­dło mi do gu­stu. Otwo­rzy­łam usta, chcąc cią­gnąć roz­mowę, ale chło­pak za­py­tał pierw­szy.

– Ja­kie masz plany na naj­bliż­szą przy­szłość?

Zbił mnie z tropu, więc spoj­rza­łam na niego kpiąco.

– Żar­tu­jesz so­bie?

– Py­tam po­waż­nie. Sporo o to­bie wiem, ale chęt­nie usły­szę coś wię­cej od cie­bie.

– Co wiesz? – za­py­ta­łam za­cie­ka­wiona i prze­chy­li­łam głowę z uśmie­chem.

Po­czu­łam mię­dzy nami przy­jemne na­pię­cie. To spo­tka­nie od po­czątku przy­po­mi­nało randkę bar­dziej niż po­przed­nie, które oka­zało się nie­wy­pa­łem.

– Prak­tycz­nie wszystko. Po­sia­dasz wie­dzę obej­mu­jącą wiele dzie­dzin.

– Ro­dzice bar­dzo na­ci­skali na edu­ka­cję. Zda­wali so­bie sprawę, że pew­nie nie pójdę na stu­dia, ale… No… nie­ważne. Wia­domo, po co mi były te wszyst­kie kursy.

– Po co?

– Żeby za­do­wa­lać męża. Do tego zo­sta­łam stwo­rzona i przy­go­to­wana.

Od razu po­smut­nia­łam i prze­je­cha­łam opusz­kami po ciem­nym bla­cie, two­rząc nie­wi­dzialny wzór. Iry­to­wało mnie, że to męż­czy­zna jest za­wsze naj­waż­niej­szy, jakby ko­biety nie miały po­trzeb, pra­gnień i ma­rzeń. Skoro byli tacy silni, na ja­kich się kre­owali, sami mo­gli o sie­bie za­dbać. Chcia­łam być w związku part­ner­skim, gdzie obie strony oka­zują so­bie wza­jem­nie tro­skę. Nie tylko żona mę­żowi.

– Nie pa­suje ci ta rola? – Ty­mon po­pił wody i z uwagą ob­ser­wo­wał moją mi­mikę.

Wzru­szy­łam ra­mio­nami, wal­cząc, żeby nie wy­ra­zić nie­za­do­wo­le­nia.

– Nic in­nego nie po­tra­fię. I nic in­nego mnie nie czeka.

– Ro­dzice na­ci­skali na edu­ka­cję, że­byś dała so­bie radę w ży­ciu. Gdy masz wie­dzę, kró­lo­wie są nadzy.

– Mój tata tak ma­wia. – Roz­ch­mu­rzy­łam się za­sko­czona.

– Wiem.

– Do­brze znasz mo­ich ro­dzi­ców?

– Od­wie­dzi­łem ich kilka razy – od­po­wie­dział, spla­ta­jąc przy tym palce, żeby wy­god­nie oprzeć dło­nie o blat sto­lika.

– To nie­ty­powe, że by­łeś w moim domu. – Unio­słam brwi.

– Są­dzi­łaś, że oma­wia­li­śmy ta­kie te­maty w re­stau­ra­cji? Wśród lu­dzi?

– Po pro­stu ni­gdy nie roz­my­śla­łam nad tym, jak do­szło do wa­szej roz­mowy. – Na­gle mnie olśniło. – A by­łeś w moim po­koju?

Ty­mon pró­bo­wał po­wstrzy­mać uśmiech.

– No wiesz! Grze­ba­łeś w mo­ich rze­czach? – obu­rzy­łam się odro­binę zbyt gło­śno.

– Nie, no coś ty. Tylko zer­k­ną­łem do środka, gdy sze­dłem do ła­zienki. By­łem cie­kawy, jak wy­gląda twoja kom­nata.

– Kom­nata? – prych­nę­łam drwiąco.

– Je­steś tro­chę jak Rosz­punka. Za­mknęli cię w wieży. Mo­głaś wy­cho­dzić je­dy­nie do sklepu, do szkoły i na za­ję­cia do­dat­kowe. W su­mie… Rosz­punka nie mo­gła.

Ro­ze­śmia­łam się szcze­rze na te słowa. Jego po­czu­cie hu­moru przy­pa­dło mi do gu­stu. Plus za to, że po­tra­fił mnie roz­ba­wić i pod­cho­dzić w taki spo­sób do trud­nych kwe­stii. Ogra­ni­cze­nia za­zwy­czaj bu­dziły mój smu­tek lub gniew i nie były do­brym te­ma­tem do żar­tów.

– Oglą­dasz Di­sneya? – za­py­ta­łam.

– Mam tro­chę dzie­cia­ków w ro­dzi­nie. Faj­nie w nie­dzielę po obie­dzie le­żeć z nimi na ka­na­pie i oglą­dać bajki.

– Lu­bisz dzieci?

– Tak. To ta­kie słod­kie małe elfy, które nie mają po­ję­cia o ży­ciu. Z tego, co wiem, ty też je lu­bisz. – Ema­no­wał pew­no­ścią sie­bie.

Spoj­rza­łam wprost w jego ciemne oczy, które wa­biły głę­bią. Im dłu­żej w nie pa­trzy­łam, tym więk­szy ucisk czu­łam w pod­brzu­szu.

– Jest coś, czego o mnie nie wiesz?

– Ty mi po­wiedz. – Uśmiech­nął się za­dzior­nie i od­su­nął menu, prze­ry­wa­jąc przy tym nasz kon­takt wzro­kowy.

Kel­ner wła­śnie po­dał pizzę. Ku­szący za­pach po­bu­dził do pracy za­równo śli­nianki, jak i żo­łą­dek. Oczy­wi­ście nie da­łam po so­bie po­znać, że mam ochotę od razu się­gnąć po ka­wa­łek.

– Pach­nie i wy­gląda obie­cu­jąco, prawda? – za­py­tał Ty­mon.

– Je­śli tak samo sma­kuje, bę­dziemy w nie­bie.

Coś bły­snęło mu w oczach, a ja wo­la­łam nie py­tać, o czym po­my­ślał. Prze­czu­wa­łam, że by mnie za­wsty­dził. Nie sko­men­to­wał, tylko wska­zał, że­bym wzięła so­bie pierw­sza.

Gdy po­ło­żył ka­wa­łek pizzy na swój ta­lerz, spoj­rza­łam na tatę. Przez chwilę za­po­mnia­łam, że tu jest. Na­prawdę po­czu­łam się jak na randce, co było eks­cy­tu­jące. Mimo że nie­da­leko sie­dział czujny ob­ser­wa­tor, który po­chła­niał ham­bur­gera, by­łam za­do­wo­lona.

– Wra­ca­jąc do te­matu – za­gaił Ty­mon. – Tak szcze­rze, z głębi serca… Mia­łaś ja­kiś inny po­mysł na przy­szłość niż wyj­ście za mąż? – Wziął pierw­szy gryz, wska­zu­jąc przy tym, że­bym za­częła jeść.

– Je­śli mam być szczera, to nie. Po pro­stu od za­wsze wie­dzia­łam, co mnie czeka, więc przy­wy­kłam do tej wi­zji. To nie jest do końca tak, że ja tego nie chcę. – Wcią­gnę­łam głę­biej po­wie­trze i ze­bra­łam my­śli. – Nie wiem, jak ci to wy­tłu­ma­czyć. Skoro Bóg tego chce, to może ma plan.

– Na pewno ja­kiś ma – po­wie­dział po­cie­sza­jąco.

Spoj­rze­li­śmy so­bie w oczy ze zro­zu­mie­niem, a póź­niej po pro­stu je­dli­śmy w ci­szy.

Wi­dzia­łam sie­bie w roli żony i matki, pra­gnę­łam za­ło­żyć ro­dzinę. Jed­nak pa­ra­li­żo­wało mnie to, po­nie­waż by­łam zbyt młoda, nie­przy­go­to­wana i wszystko się działo za szybko. Ty­mon to uro­czy chło­pak, ale czy mu­sia­łam od razu za niego wy­cho­dzić? Pierw­szy męż­czy­zna, z któ­rym po­szłam na randkę, bę­dzie je­dy­nym przez resztę mo­ich dni. Na do­bre i na złe. W mo­men­tach jego ra­do­ści, jak i wście­kło­ści. A ja… po­zo­stanę po­słuszna.

Od­go­ni­łam cię­żar z serca, żeby nie psuć na­szego spo­tka­nia. Wzię­łam kęs i stwier­dzi­łam, że smak da­nia kła­dzie kon­ku­ren­cję na ło­patki.

– Mmm… Czemu ja tu ni­gdy wcze­śniej nie by­łam? To naj­lep­sza pizza, jaką kie­dy­kol­wiek ja­dłam.

– Bar­dzo się cie­szę. Mam na­dzieję, że jesz­cze nie­raz za­biorę cię do nieba. – Przez usta Ty­mona prze­mknął uśmie­szek, a ja spu­ści­łam wzrok z za­wsty­dze­niem.

Jed­nak mia­łam ra­cję co do jego my­śli. Przez chwilę mil­cza­łam, ale osta­tecz­nie po­sta­no­wi­łam wy­ko­rzy­stać to spo­tka­nie.

– Mogę cię o coś za­py­tać? – Przy­gry­złam wargę, czu­jąc tro­chę stresu.

– Oczy­wi­ście.

Aż mnie skrę­cało, żeby wy­py­tać o jak naj­wię­cej. Mu­sia­łam się do­wie­dzieć, ile ma na su­mie­niu i jak wiele do­świad­czył. Choć nie wie­dzia­łam, czy po­win­nam po­ru­szać oso­bi­ste te­maty. Mia­łam obawy, że go tym zde­ner­wuję.

Ty­mon prze­stał jeść i cze­kał.

– Nie bę­dziesz zły? – Zmarsz­czy­łam nos w ge­ście nie­pew­no­ści.

– Nie będę, py­taj. – Ob­li­zał kciuk, ze spo­ko­jem pa­trząc mi pro­sto w oczy.

Przez mo­ment po­ża­ło­wa­łam, że mam za­miar grze­bać w jego prze­szło­ści. Zda­łam so­bie jed­nak sprawę, że ża­ło­wa­ła­bym bar­dziej, gdy­bym się nie od­wa­żyła, więc po­sta­no­wi­łam iść za cio­sem.

– Co ro­bi­łeś w okre­sie buntu? W tych plot­kach jest część prawdy?

– Nie wiem, ja­kie plotki sły­sza­łaś. Za­pewne za­wie­rają nieco fak­tów. Ży­łem jak zwy­kły na­sto­la­tek. Bez za­sad Wspól­noty, bez ogra­ni­czeń.

– To zna­czy? – do­cie­ka­łam, po­nie­waż chcia­łam spraw­dzić, jak za­re­aguje.

– Pi­łem al­ko­hol, pa­li­łem, im­pre­zo­wa­łem, spa­łem byle gdzie. I tak, mia­łem ko­biety, bo pew­nie o to py­tasz. Nie za­cho­wa­łem czy­sto­ści do ślubu. – Roz­ło­żył ręce tak bez­rad­nie, jakby to wcale nie była jego wina.

Po­wstrzy­ma­łam ochotę, by prych­nąć mu w twarz. Nie za­spo­koił do końca mo­jej cie­ka­wo­ści. Pra­gnę­łam wie­dzieć, co ro­bił w cza­sie, gdy nie mie­li­śmy ze sobą kon­taktu, a przede wszyst­kim za­le­żało mi na tym, żeby go le­piej po­znać. Po­sta­no­wi­łam roz­ma­wiać z nim nor­mal­nie, a je­śli oka­załby złość, przy­naj­mniej mia­ła­bym pew­ność, ja­kim jest ty­pem czło­wieka.

– By­łeś kie­dyś na dys­ko­tece?

– Wiele razy. Chcia­ła­byś pójść?

Unio­słam ze zdzi­wie­nia brwi. Oczy­wi­ście, że chcia­łam pójść, ale nie za­mie­rza­łam od­kry­wać przed nim wszyst­kich kart. Mu­sia­łam po­zo­stać ostrożna. Pro­po­no­wał mi wyj­ście na dys­ko­tekę czy spraw­dzał, co my­ślę o za­sa­dach Wspól­noty? Po­sta­no­wi­łam unik­nąć kon­kret­nej od­po­wie­dzi.

– Sama nie wiem… – Uda­łam nie­za­in­te­re­so­waną. – To chyba nie­zbyt od­po­wied­nie miej­sce dla mnie.

– Nie spró­bu­jesz, to się nie do­wiesz.

– Prze­cież mi nie wolno – za­kpi­łam.

– Nie­długo, być może, to ja będę o tym de­cy­do­wał. Nie twoi ro­dzice.

Znów spoj­rza­łam na ojca. Myśl, że odejdę z domu i za­cznę na­le­żeć do męża, spra­wiła, iż po­czu­łam bo­le­sne ukłu­cie w sercu. To Ty­mon bę­dzie de­cy­do­wał o wszyst­kim, może na­wet wy­dzie­lał mi czas spę­dzony z mamą i tatą.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij