Wspólny dom - ebook
Wspólny dom - ebook
Cedar, lekarka, która wyspecjalizowała się w psychologii dziecięcej, wie, że nie wystarczy pomóc dziecku; trzeba również wesprzeć jego rodzinę. Potwierdza to przypadek siedmioletniego osieroconego Joeya i Marka, jego wuja i jedynego opiekuna. Terapia sprawia, że przerażony, zamknięty w sobie chłopiec przerywa milczenie, a Mark zaczyna rozumieć, że praca nie może całkowicie wypełniać życia. Pewnego dnia odkrywa, że żywi dla Cedar nie tylko wdzięczność…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-7570-3 |
Rozmiar pliku: | 990 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KOCHANY PUNCHO!
CHCIAŁBYM SIĘ ZAWSZE UŚMIECHAĆ I BYĆ TAKI SZCZĘŚLIWY JAK TY. JESTEM SMUTNY, BO MOJA MAMA I TATA JECHALI KIEDYŚ SAMOCHODEM I SĄ TERAZ ANIOŁAMI W NIEBIE, A JA STRASZNIE ZA NIMI TĘSKNIĘ. WUJEK MARK JEST NAWET FAJNY, TYLKO CZASAMI SIĘ WŚCIEKA, ALE RZADKO. ZA TO CEDAR JEST NAPRAWDĘ SUPER I MOGLIBYŚMY BYĆ FAJNĄ RODZINĄ. TYLKO NIE WIEM, CZY ONI CHCĄ. MOŻE MÓGŁBYŚ COŚ ZROBIĆ, ŻEBYŚMY ZAMIESZKALI WSZYSCY RAZEM I ŻEBYM JUŻ WIĘCEJ NIE BYŁ SAM NA ŚWIECIE?
TWÓJ PRZYJACIEL
JOEY
Rozdział 1
Doktor Cedar Kennedy spojrzała na zegarek i zmarszczyła brwi z dezaprobatą. Umówiony pacjent spóźniał się już kwadrans. Przypomniawszy sobie, że została w biurze sama, wstała z fotela i zaniosła do sekretariatu plik świeżo uaktualnionych dokumentów. Jej asystentka, Bethany wyszła tego dnia nieco wcześniej. Spieszyła się na umówioną wizytę u dentysty.
Cedar usiadła za jej biurkiem w recepcji i zaczęła kartkować oprawiony w skórę terminarz. Sprawdziła harmonogram wizyt na kolejny dzień i miała właśnie zamknąć zeszyt, gdy drzwi wejściowe otworzyły się z impetem i stanął w nich postawny mężczyzna.
Od razu rzucił jej się w oczy jego ponadprzeciętny wzrost. Wyblakła koszula w kratę opinała mu się na szerokich barach, jakby miała za chwilę pęknąć w szwach. Niesamowicie długie umięśnione nogi odziane były w przykurzone dżinsy i ciężkie robocze buty. Twarz… o matko, co za rysy! Nieregularne, ale jakże niebywale męskie! Silnie zarysowana szczęka, lekki zarost na podbródku… Gęste czarne włosy rozpaczliwie domagały się strzyżenia. Niepospolicie ciemne oczy omiotły pospiesznie pomieszczenie, by w końcu spocząć na Cedar, która spokojnie taksowała nowo przybyłego.
Trochę nieokrzesany, ale całkiem przystojny typ, oceniła, gdy podszedł bliżej. Hm, nawet bardzo przystojny. I bardzo spóźniony. Miała zamiar jasno dać mu do zrozumienia, że punktualność jest dla niej sprawą najwyższej wagi.
– Pan Chandler? – upewniła się, wstając z krzesła.
– Tak, Mark Chandler.
Doskonały głos, przemknęło jej przez myśl. Niski, nieco szorstki, a przy tym donośny – w sam raz dla mężczyzny tak słusznej postury.
Mark zerknął ukradkiem w głąb biura.
– Jestem trochę spóźniony – odezwał się konspiracyjnym szeptem. – Mam nadzieję, że ta lekarka nie ma obsesji na punkcie punktualności? – Odczytał imię z plakietki na biurku. – Sama rozumiesz, Bethany, nie chciałbym zaczynać znajomości od zgrzytów. Nie mogę jej się narazić na samym wstępie. Znalazłem się w podbramkowej sytuacji i rozpaczliwie potrzebuję pomocy pani doktor. – Otrzepał energicznie nogawki spodni, wzbijając przy tym olbrzymi tuman kurzu. -Pewnie nie będzie zachwycona moją garderobą. Przyniosłem na sobie tonę pyłu z budowy. Nie zdążyłem niestety wpaść do domu, żeby się umyć i przebrać.
Cedar z trudem poderwała do góry głowę. Odruchowo powędrowawszy wzrokiem za jego dłońmi, od dłuższej chwili wpatrywała się jak urzeczona w potężne uda mężczyzny. W życiu nie widziała u nikogo tak umięśnionych nóg. No, chyba że u kulturystów w telewizji.
Mark tymczasem wyprostował się i mimowolnie przeczesał palcami włosy, typowo męskim, zmysłowym gestem, który niejedną kobietę przyprawiłby o żywsze bicie serca.
Może i niejedną, ale na pewno nie mnie, stwierdziła z zadowoleniem Cedar. Zdążyłam się już uodpornić na męskie wdzięki… albo tak mi się tylko wydaje.
– Myślę… – urwała gwałtownie, nie rozpoznając ochrypłego skrzeku, który, o zgrozo, wydobywał się z jej własnego gardła.
– Nie miałem jeszcze nigdy do czynienia z psychiatrą. Podobno większość z nich kiwa tylko głową i potakuje, mamrocząc „mhm”. Martwię się, że doktor Kennedy będzie strasznie sztywna i zasadnicza. Rany, zupełnie nie pasuję do tego miejsca, ale co robić, jestem naprawdę zdesperowany. Poradzisz mi, jak najlepiej do niej dotrzeć? Wygląda na to, że jest dla mnie ostatnią deską ratunku.
– Mhm – mruknęła Cedar. Nie potrafiła odmówić sobie tej małej przyjemności. – Osobiście uważam, że doktor Kennedy nie jest ani trochę sztywna, panie Chandler. – Spojrzała na niego wyniośle. – Jeśli zaś chodzi o pańskie pytanie, proponuję, żeby przeprosił pan za spóźnienie i zapewnił, że na kolejne wizyty będzie się pan stawiał punktualnie. To powinno wystarczyć.
– Dobra, raz kozie śmierć. Powiedz pani Freud, że już dotarłem.
– Pani Freud? – Cedar otworzyła oczy ze zdziwienia. -Doktor Kennedy jest psychologiem, panie Chandler, nie psychiatrą – sprostowała zdegustowana.
– A co to za różnica? – Westchnął ze znużeniem. – Boże, ależ jestem skonany! Miałem wyjątkowo ciężki dzień w robocie. Jestem zmęczony, głodny i muszę się umyć, więc miejmy to jak najszybciej za sobą.
– Ależ naturalnie! Uchowaj Boże, żebyśmy niepotrzebnie pana przetrzymywały. Skoro wreszcie zaszczycił nas pan swoją obecnością, zostanie pan obsłużony ekspresowo. Oszczędność czasu to nasza podstawowa dewiza. Powinien pan to sobie zapamiętać.
– Oj, coś mi się zdaje, że ty też miałaś zły dzień. Co? Bethany? Nie jesteś dziś przesadnie uprzejma. Atrakcyjna z ciebie kobieta, ale założę się, że byłabyś jeszcze ładniejsza, gdybyś się od czasu do czasu uśmiechnęła.
– Proszę za mną. – Zignorowała jego uwagę i ruszyła do gabinetu.
– Gdziekolwiek rozkażesz, nawet do piekła – zażartował i natychmiast poczuł się niezręcznie, bo wyniosła recepcjonistka obejrzała się przez ramię i niemal wgniotła go wzrokiem w podłogę.
Całkiem niezła, pomyślał, przyglądając jej się bez skrępowania. Dziewczyna miała krótkie, lekko kręcone blond włosy, delikatne rysy i zmysłowe niebieskie oczy. Granatowe spodnie i bladobłękitny sweter nie były w stanie skutecznie zasłonić jej ponętnych kształtów. Mark gołym okiem dostrzegał ukryte pod eleganckim strojem apetyczne krągłości. Wszystkie dokładnie tam, gdzie trzeba. Mniam, mniam. Bardzo fajna babka z tej Bethany, tylko trochę antypatyczna.
Przestąpili próg przestronnego, praktycznie umeblowanego gabinetu. Sekretarka wskazała ręką jedno z dwóch pustych krzeseł. Mark rozsiadł się wygodnie, zakładając nogę na nogę. Dziewczyna spojrzała na niego przeciągle, po czym zajęła miejsce w wysokim skórzanym fotelu za biurkiem.
– Panie Chandler – odezwała się, splótłszy dłonie na leżącej przed nią teczce. – Nazywam się Cedar Kennedy. Proszę, żeby na następne spotkania przychodził pan punktualnie. Przykro mi, jeśli brzmi to trochę zasadniczo.
– No, nie… – jęknął Mark, zaciskając powieki. – Więc nie jest pani recepcjonistką?
– Nie.
– Mogła pani coś powiedzieć, zanim zrobiłem z siebie kompletnego idiotę.
– Szczerze mówiąc… tak świetnie panu szło, że nie miałam serca psuć zabawy.
– W porządku. – Uniósł pojednawczo ramiona. – Zacznijmy wszystko od nowa. Przepraszam za spóźnienie. To się więcej nie powtórzy. Przykro mi, że roznoszę kurz z budowy po pani nieskazitelnie czystym biurze. Zapewne zresztą nie ostatni raz. Moja lekarz rodzinna, doktor Gibson, poleciła mi panią jako najlepszą specjalistkę. Pomoże mi pani?
Cedar usiadła wygodniej w fotelu i uśmiechnęła się ciepło.
– Postaram się. Proszę powiedzieć, co pana do mnie sprowadza. Pozwoli pan, że będę robiła notatki. W ten sposób… Co się stało? Coś nie w porządku? Dziwnie mi się pan przygląda. Wyrosły mi nagle wąsy?
– Słucham? Przepraszam, nie zdawałem sobie sprawy, że się tak bezczelnie gapię. Miałem rację, mówiąc, że byłaby pani jeszcze ładniejsza, gdyby się pani uśmiechała. Co tam ładniejsza, zwyczajnie piękna. Uśmiech zupełnie zmienia pani twarz. Nawet oczy zaczynają pani błyszczeć. Nigdy nie widziałem, żeby komuś tak lśniły oczy. A może nosi pani szkła kontaktowe?
– Nie, nie noszę – odparła, czując na policzkach wykwitający powoli rumieniec.
Zazwyczaj komplementy nie robiły na niej tak piorunującego wrażenia. To doprawdy niedorzeczne, zbeształa się w duchu, nieprofesjonalne i zupełnie do mnie nie podobne. Ten kipiący testosteronem osiłek za bardzo na mnie działa. Trzeba zdusić zagrożenie w zarodku i jak najszybciej przejąć kontrolę nad sytuacją. Pacjentów należy traktować aseksualnie. Tak jest. Tego właśnie będę się trzymać.
– Panie Chandler – zaczęła chłodno – tracimy czas. Przejdźmy może do meritum. Podobno się panu spieszy?
– Aha, zjeżyła się pani. Pewnie macie taką niepisaną zasadę: nie wolno mówić psychiatrze, że jest piękną kobietą. Jak już wspominałem, nie poznałem dotąd żadnego psychiatry, to jest chciałem powiedzieć, psychologa. Mam nadzieję, że wprowadzi mnie pani w obowiązujące w waszej branży reguły gry.
– Nie omieszkam, przy najbliższej okazji. Proszę mi wreszcie powiedzieć, z czym pan do mnie przychodzi.
Mark w jednej chwili spochmurniał. Popatrzył zasępionym wzrokiem na czubki butów i westchnął jakby leżał mu na sercu ogromny ciężar. Zabrzmiało to jak przyznanie się do porażki.
Cedar wychyliła się nieco do przodu, próbując zachęcić go do zwierzeń.
– Chodzi o Joeya – odezwał się ledwie słyszalnym szeptem. – Jest tak niewyobrażalnie smutny, a ja w żaden sposób nie potrafię do niego dotrzeć. Próbowałem wszystkiego, ale zbudował wokół siebie mur nie do przebicia. Nie chcę dłużej patrzeć jak cierpi.
Kim jest Joey? – zastanawiała się, zapisując imię w aktach. Sądząc po bólu w głosie Chandlera, musi to być jakaś bardzo bliska mu osoba. Mogła jedynie snuć przypuszczenia, zważywszy, że doktor Gibson była pediatrą.
– Przepraszam, panie Chandler, ale jestem niedoinformowana. Zazwyczaj moja asystentka prosi przy pierwszej wizycie o wypełnienie stosownego formularza. Niestety wyszła dzisiaj nieco wcześniej… W związku z tym muszę zadać panu kilka pytań. Czy jest pan żonaty? Joey to pana syn?
– Nie jestem żonaty i nigdy nie byłem. Joey to mój siostrzeniec.
Hurrrra! Mark Chandler nie jest żonaty, podchwyciła z euforią, ale szybko wróciła na ziemię. Skąd jej przychodzą do głowy takie myśli? Na litość boską, jest przecież w pracy! To zupełnie nie do pomyślenia. Kompletny absurd! Nigdy wcześniej nie zdarzało jej się koncentrować wyłącznie na urodzie, tudzież stanie cywilnym nowo poznanego mężczyzny. To z pewnością ze zmęczenia. Ma za sobą długi dzień. Oj, doktor Kennedy, pora wziąć się w karby.
– Siostrzeniec – powtórzyła, notując informację w dokumentach. – Ile ma lat?
– Siedem.
– Proszę mi o nim opowiedzieć.
Mark nie potrafił opanować kolejnego westchnienia.
– Mały jest synem mojej siostry. Dwa miesiące temu doszło do tragedii: Mary i jej mąż, John, zginęli w wypadku samochodowym. Joeya nie było z nimi, bo w chwili wypadku akurat nocował u kolegi.