Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Współuzależnione - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Współuzależnione - ebook

Dziesięć spotkań, dziesięć mocnych i ważnych historii.

Rozmowy Marka Sekielskiego z kobietami współuzależnionymi: szczere, bez zahamowań, bez cenzury.

Sekielski oddaje głos żonom, partnerkom i córkom osób uzależnionych. Kobietom, o których mało kto pamięta. A przecież one też chorują, też potrzebują zrozumienia, wsparcia i leczenia.

Ja, Marek, alkoholik, świadomy krzywd, które wyrządziłem swoim bliskim, chcę zostawić słowo do moich „kolegów” od kieliszka. To nie jest książka tylko dla ludzi, którzy nam towarzyszą – to też książka dla nas, alkoholików. Pokazuje, jak nasze picie wpływa na tych, którzy nas kochają. Może pomóc nam zrozumieć, dlaczego czasem tak trudno jest im nas wspierać. To w pewnym sensie klucz do tego, co naprawdę dzieje się w ich głowach. Polecam, bo warto wiedzieć, co się tam kryje.

Marek Sekielski

Marek Sekielski – producent i dziennikarz telewizyjny, związany z mediami od 20 lat. Rozpoczynał karierę przy programie Marcina Wrony „Pod napięciem” w TVN, współpracował z Telewizyjną Agencją Informacyjną, współtworzył poranne pasmo w TVN24, program „Teraz my!” dla TVN, przez siedem lat był producentem „Faktów TVN”, a następnie programu „Po prostu” w TVP 1. Ma na koncie współpracę producencką przy „Teorii spisku” dla Fokus TV oraz „Teraz ja!” dla Nowa TV. Nadzorował produkcję dokumentu „Tylko nie mów nikomu”, za który dostał m.in. Orła i Telekamerę, oraz „Zabawy w chowanego”. W 2021 roku wspólnie z Arturem Nowakiem wydał książkę „Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba”, w 2023 roku wraz z Małgorzatą Serafin „Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć?”, a w 2024 roku ukazał się jego tom rozmów „Polska na odwyku”. Na YouTubie prowadzi podcast „Sekielski o nałogach”.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8391-683-5
Rozmiar pliku: 313 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Nie mamy precyzyjnych i aktualnych danych, ale według ostatnich szacunków Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Polsce może być nawet 900 tysięcy osób uzależnionych od alkoholu, a kolejne 2 miliony piją w sposób ryzykowny lub szkodliwy. Z kolei raport Akademii Polonijnej w Częstochowie z 2024 roku mówi o 4–5 milionach uzależnionych od alkoholu lub nadmiernie pijących. Oznacza to, że osób żyjących w zasięgu społecznie negatywnych skutków alkoholizmu jest aż około 12 milionów. To blisko jedna trzecia Polaków. A do tego dochodzą inne uzależnienia: od narkotyków, hazardu, seksu czy internetu, które również pozostawiają głębokie ślady w życiu rodzin.

Współuzależnienie to cichy towarzysz tych zmagań, zjawisko, które często pozostaje w cieniu, choć jego skutki są równie dotkliwe. To stan, w którym bliscy osoby uzależnionej – najczęściej partnerzy, ale także dzieci czy rodzice – podporządkowują swoje życie jej potrzebom i zachowaniom. To emocjonalna pułapka, w której miłość, troska i poczucie odpowiedzialności przeplatają się z lękiem, wyrzutami sumienia i bezsilnością. Osoby współuzależnione często tracą siebie, swoje marzenia i granice, próbując kontrolować to, co niekontrolowalne: nałóg drugiej osoby.

Ta książka to dziesięć rozmów – dziewięć z kobietami współuzależnionymi oraz jedna z małżeństwem, w którym ona zmaga się ze współuzależnieniem, a on z alkoholizmem. Każda z tych historii jest inna, ale łączy je wspólny mianownik: walka o odzyskanie siebie w obliczu chaosu, jaki niesie uzależnienie bliskiej osoby. To opowieści o miłości, która rani, o nadziei, która gaśnie i odradza się na nowo, oraz o sile, która pozwala stanąć na nogi.

Znalazła się tu także rozmowa z terapeutą, przez lata pracującym z grupami kobiet współuzależnionych. Jego doświadczenie i refleksje pomagają zrozumieć mechanizmy współuzależnienia, a także wskazują drogę do wyjścia z tej trudnej sytuacji.

To jednak nie tylko zbiór ludzkich historii, ale także przewodnik pomagający zrozumieć, że współuzależnienie to nie wyrok – to wyzwanie, któremu można sprostać, ucząc się stawiać granice, dbając o siebie i odzyskując kontrolę nad własną egzystencją. Mam nadzieję, że te rozmowy staną się dla Ciebie źródłem wsparcia, inspiracji i nadziei, że zmiana jest możliwa – zarówno w Twoim życiu, jak i w życiu tych, których kochasz.

Napisałem tę książkę, bo uważam, że o ile system leczenia samych uzależnionych działa w Polsce całkiem sprawnie – w miastach nie ma większego problemu ze znalezieniem terapii opłacanej z pieniędzy NFZ, prężnie funkcjonuje ruch Anonimowych Alkoholików (mający swoje odpowiedniki dla innych uzależnień), są ośrodki prywatne czy sieć Monaru – o tyle oferta dla osób współuzależnionych jest wyraźnie skromniejsza. A przecież one cierpią nie mniej od swoich nadużywających substancji partnerów. I to cierpią nie ze swojej winy! Czasem nawet nie wiedząc, że coś im dolega i że potrzebują pomocy.

I na koniec ja, Marek, alkoholik, świadomy krzywd, które wyrządziłem swoim bliskim, chcę zostawić słowo do moich „kolegów” od kieliszka. To nie jest książka tylko dla ludzi, którzy nam towarzyszą – to też książka dla nas, alkoholików. Pokazuje, jak nasze picie wpływa na tych, którzy nas kochają. Może pomóc nam zrozumieć, dlaczego czasem tak trudno jest im nas wspierać. To w pewnym sensie klucz do tego, co naprawdę dzieje się w ich głowach. Polecam, bo warto wiedzieć, co się tam kryje.BARBARA

Marek Sekielski: Jak wyglądały początki twojego małżeństwa? Czy od razu był widoczny problem alkoholowy męża?

Barbara: Pobraliśmy się w 1987 roku, bardzo dawno temu. A znaliśmy się przed ślubem jakieś trzy lata. Tak naprawdę problem alkoholowy dla mnie zaczął być odczuwalny i mi przeszkadzać w okolicach 2008 roku. Teraz, z perspektywy czasu, patrzę na to inaczej, już na spokojnie, bez emocji, ale wtedy było to uciążliwe. To był okres, kiedy mój mąż wrócił z Norwegii, kilka miesięcy tam pracował. I po jego powrocie od razu dostrzegłam, że coś nie gra, za dużo piwkowania jest. Później stopniowo było coraz gorzej. Na moje uwagi słyszałam tylko: „Daj spokój, jedno piwko można przecież wypić”. Najpierw się tłumaczył, że w Norwegii to było normalne, że to takie przyzwyczajenie, bo z kolegami po pracy nie mieli co robić, nudzili się, to pili piwo. Że to nic groźnego. Ale do mnie to nie przemawiało.

MS: A co ci przeszkadzało? To, że on pije, że się upija? Czy może robił awantury?

B: We mnie budziło niepokój, że tego alkoholu jest więcej, niż było. Kiedyś to było okazjonalne, w okolicznościach, nazwijmy to, imieninowo-świątecznych. Natomiast nagle zrobiło się przynoszenie piwa ze sklepu i popijanie przed telewizorem, nawet w tygodniu, po pracy. Denerwowało mnie to, bo widziałam, że tego jest coraz więcej. Raz, że czułam bezradność, nie wiedziałam tak naprawdę, z czym to się je, co z tym zrobić, czy ja w ogóle jestem w stanie coś zrobić. Zwracałam mu uwagę, mówiłam, że mnie to niepokoi, że po co ten alkohol, że to niczego nie rozwiązuje. Tłumaczenie było takie, że trzeba się zrelaksować, bo pracy jest dużo, jest stres, szef ciśnie i tak dalej. A że mój mąż oprócz pracy na etacie prowadził działalność gospodarczą, był ciągle zmęczony, znerwicowany, sfrustrowany wymagającymi, marudnymi klientami – no i wiecznie miał jakieś powody, żeby się „relaksować” tym piwem.

MS: Zatrzymajmy się na chwilę. Bo ja wiem, że alkoholizm nie zaczyna się tak hop-siup, że abstynent pojechał do Norwegii i nagle wraca alkoholik. Przez te wszystkie lata wcześniej on alkoholu nie pił w ogóle?

B: Pił bardzo sporadycznie, przy jakichś okazjach, raczej się nie upijał. Pamiętam, że gdzieś dwa lata po ślubie naprawdę mocno pijany wrócił z pracy. Ale to był jeden taki incydent, więc nie potraktowałam go jako sygnał ostrzegawczy. Ale dziś widzę to inaczej – że on tak naprawdę był uzależniony dużo wcześniej, ale niekoniecznie od alkoholu, tylko od pracy. Bo odkąd pamiętam, mąż uciekał w pracę. Jak niedługo po ślubie otworzył działalność, pracował po dwanaście, czternaście godzin na dobę. To po prostu był pracoholizm. Tak było przez wiele lat. Później miał wypadek – spadł ze schodów i złamał kręgosłup. Po wielu miesiącach leżenia w gipsie już niestety nie był w stanie pracować tak jak dotychczas. Wówczas załatwiłam mu etat w ochronie u siebie w firmie, ale działalności nie zawiesił, ciągnął ją w ograniczonym zakresie, na pół gwizdka. Myślę, że ten wypadek trochę go sponiewierał, bo to jest facet, który uważa, że jest głową rodziny, że musi zarobić, ciąży na nim taka odpowiedzialność. Musiał się czuć fatalnie ze swoimi ograniczeniami. Nie chcę go usprawiedliwiać, ale może przez to ten brak umiejętności radzenia sobie z emocjami wylazł na wierzch. Mógł to być punkt zwrotny. Jak dziś na to patrzę, to widzę, że wtedy, już na tych imprezach rodzinnych, pił więcej. Nie żeby częściej, nie szukał okazji, ale rzeczywiście pił więcej. Widać było, że alkohol przynosi mu ulgę, że wtedy to napięcie zostaje w pewnym stopniu zniwelowane. Było jeszcze coś: kilka razy kupił sobie piwo, tłumacząc, że po wypadku ciągle boli go kręgosłup, a piwo łagodzi ten ból. Albo że pomaga mu zasnąć po nocnej zmianie. A potem dostał propozycję wyjazdu do Norwegii. No i z niej skorzystał.

MS: Czy ty przez te lata, jeszcze przed Norwegią, zauważałaś jakieś jego nietypowe zachowania? Nie wiem: agresję słowną czy fizyczną, zawalał coś? Czy działo się coś, co pokazywało ci, że ty, wasze dzieci – bo macie dwoje dzieci – na tym cierpicie?

B: Nie, takich sytuacji nie było. Ale przy różnych okazjach rodzinnych czy towarzyskich, kiedy pojawiał się alkohol, mój mąż stawał się takim trefnisiem, duszą towarzystwa, wygłupiał się, puszczały mu hamulce. Na przykład w sylwestra potrafił odpalić fajerwerki na balkonie, tak że wpadły do mieszkania rodziny, u której akurat świętowaliśmy.

MS: Takie głupoty, można powiedzieć.

B: Głupoty, tak. Ale świadczące o tym, że po prostu nie kontrolował swoich zachowań. Przy odrobinie pecha to mogło skończyć się fatalnie.

MS: A zajmował się domem, dziećmi?

B: Widzisz, on pochodzi z takiej rodziny, gdzie patriarchat jest dość mocno zakorzeniony. To kobieta jest gospodynią, krząta się po domu, zajmuje dziećmi, a mężczyzna zarabia pieniądze. Co prawda akurat mój mąż wydaje mi się mniej zasadniczy. Kiedy dzieci były mniejsze, to chętnie z nimi przebywał, bawił się, było widać, że to lubi. Więc jak były małe, to muszę powiedzieć, że się nimi zajmował, interesował się. Natomiast nie było tak, że dzielimy wszystkie obowiązki po połowie – były rzeczy, które on musiał zrobić, i koniec, a były takie, które należały wyłącznie do mnie, jak zajmowanie się kuchnią, sprzątaniem i tak dalej.

MS: Rozumiem, że po powrocie do Polski już codziennie przynosił sobie jakieś piwko? W tym kierunku to szło?

B: Może nie codziennie, ale coraz częściej. Dwa, trzy razy w tygodniu, później cztery razy w tygodniu. Liczba piw, tak jak częstotliwość picia, była coraz większa. Na spotkania rodzinne, na których był alkohol, jeździliśmy samochodem. Mąż coraz częściej domagał się wcześniejszego powrotu z przyjęcia, żeby jeszcze po powrocie móc się napić. Bo wszyscy pili, a on musiał być kierowcą, więc mu się należy. Zaczęło się właśnie od piwka, bo przecież piwko to nie alkohol, wiadomo, a później pojawiły się inne alkohole. Oczywiście te mocniejsze próbował ukrywać, choć nie za bardzo mu się to udawało.

MS: Jak alkoholik kombinuje, żeby się schować przed światem ze swoim piciem? Co on takiego robił?

B: Mój mąż palił papierosy. A ja starałam się, żeby w naszym domu papierosów nie było, dlatego żeby zapalić, wychodził na klatkę schodową, bo mieszkaliśmy w kamienicy. I na tej klatce schodowej miał takie miejsce ze stoliczkiem, ławeczką, popielniczką. No więc przynosił sobie na przykład butelczynę i chował do pufa. Później, co wyszedł na papierosa, to sobie pociągał z tej butelki. W mieszkaniu było też pomieszczenie gospodarcze, ni to komórka, ni to stryszek, on tam trzymał narzędzia, ale też butelki po kątach chował. I zawsze miał jakiś powód, żeby tam pójść.

MS: Mój tata robił dokładnie tak samo. Jak wybudował pierwszy dom, urządził sobie taką kanciapę z wejściem od zewnątrz. Były tam różne rzeczy, jakieś słoiki, butelki, lodówka też była. No i on sobie tam chodził. Później się okazało, że on w tych słoikach ma porozlewany spirytus, dosłownie morze alkoholu. Czyli twój mąż, rozumiem, też miał takie miejsce i tam popijał?

B: Tak. Oczywiście, jak klasyczna osoba współuzależniona, musiałam koniecznie udowodnić sobie i jemu, że on pije. Bo on cały czas się zapierał, zaprzeczał. Chodziłam więc za nim, szukałam tego alkoholu, pokazywałam mu. Mówię: „No widzisz? Kłamiesz”.

MS: I co on na to, jak zostawał przyłapany?

B: „O matko, no też mi problem!”. I że się czepiam. Generalnie na każdym kroku to bagatelizował. A jeżeli na przykład znalazłam butelkę na klatce schodowej, to nie była jego butelka, to któregoś sąsiada, przecież tutaj co drugi pije. Był taki moment, kiedy bardzo chciałam mu pokazać, że ja to widzę, żeby przestał mnie oszukiwać, kłamać. Robiłam zdjęcia tych butelek, nagrywałam go, jak się zataczał, a potem mu to pokazywałam. A gdy poszłam na terapię, zrozumiałam, że to nie ma żadnego sensu. Po prostu sobie odpuściłam.

MS: Mąż bywał wobec ciebie agresywny po alkoholu?

B: Raczej nie. Wtedy jeszcze nie. Zwykle, jak wypił, rozkładał się na kanapie i patrzył w telewizor albo drzemał. Zachowywał się jak małe dziecko, które coś nabroiło i siedzi cicho w nadziei, że nikt tego nie zauważy.

MS: Ile czasu minęło od jego powrotu z Norwegii, zanim poszłaś na terapię?

B: Trzy lata, może trochę więcej.

MS: I ten czas wystarczył, żeby wykształcił się u ciebie syndrom współuzależnienia?

B: Tak, myślę, że tak. Bagatelizowanie i umniejszanie problemu alkoholowego przez męża i moja ogromna determinacja, aby mu udowodnić, że jednak problem istnieje, były tego początkiem.

MS: A co było takim momentem zwrotnym? Kiedy stwierdziłaś, że naprawdę masz już dość jego picia?

B: Po jakimś roku od powrotu z Norwegii stracił pracę w ochronie. Była duża reorganizacja, sporo ludzi zostało zwolnionych. Została mu działalność, ale ją też prowadził już niedbale, bo pił. Tak że było widać, że zaniedbuje także swoją pracę. Siłą rzeczy pieniędzy też było mniej.

MS: Wróćmy jeszcze do jego wypadku. Bo on nie miał nic wspólnego z piciem?

B: Nie jestem tego pewna. Nie było mnie wtedy w domu, wyjechałam z dziećmi na wakacje. No i dostałam telefon od szwagra, że mój mąż spadł ze schodów na klatce schodowej i połamał kręgosłup. Dziś myślę, że to wielce prawdopodobne, że był pijany, bo jego tłumaczenia były takie mętne. Zresztą w dokumentacji z pogotowia była uwaga, że znajdował się pod wpływem alkoholu. Oczywiście zapytałam go, jak to było. Sprzedał mi bajeczkę, że niby jak wzywał pogotowie, powiedział im, że został pobity przez kolegów przy alkoholu, żeby szybciej przyjechało.

MS: Uwierzyłaś w to?

B: Tak. To były czasy, kiedy jeszcze byliśmy dobrym małżeństwem i ja mu po prostu ufałam. No i kupiłam tę bajkę. Wtedy jeszcze nawet nie podejrzewałam, że on może mieć jakieś problemy. A dzisiaj myślę, że to już były początki. Na pewno były sporadyczne incydenty z alkoholem, które zdarzały się tylko podczas mojej dłuższej nieobecności, w wielkiej tajemnicy przed rodziną i znajomymi. Klasyczne „zerwanie się z łańcucha”, ale też duże poczucie wstydu.

MS: No i co się stało, że w końcu trafiłaś na terapię?

B: Tak naprawdę to był przypadek. Byłam w poradni rejonowej i wpadł mi w oczy plakat informujący o poradniach antyalkoholowych. Jakoś do mnie przemówił. Spisałam z niego numer i zadzwoniłam. Bo mi już naprawdę jego picie przeszkadzało. Muszę też wspomnieć, że mój tata, który był z zawodu elektrykiem i różne tak zwane fuchy robił, też czasem pił, bo wszędzie, gdzie szedł, stawiali jakąś butelczynę. Moja mama bardzo to przeżywała, cierpiała z tego powodu, nie znosiła alkoholu i nie znosiła, jak tata był pod wpływem – i my z siostrą to widziałyśmy. Jako dzieci nie odczuwałyśmy tego, bo tata nigdy nie podniósł na nas ręki, nie zrobił nam żadnej krzywdy – ani fizycznej, ani słownej, ale widziałyśmy, jak to wpływa na mamę, jak bardzo się denerwuje. Szczęście w nieszczęściu, bo u taty wykryli raka, więc on po prostu przestał pić, nie zdążył się uzależnić. W każdym razie ja jakoś zawsze wiedziałam, że alkohol to jest zło. No więc zadzwoniłam pod numer z tego plakatu, żeby się dowiedzieć, jak pomóc mężowi, jak go nakłonić do leczenia. Pani z poradni zaprosiła mnie na rozmowę. Poszłam, porozmawiałyśmy i ona mi uświadomiła, że oprócz tego, że on potrzebuje pomocy, to dobrze by było, żebym ja też sobie pomogła. Ta pierwsza rozmowa to był taki rodzaj testu, który miał pokazać, czy ja jestem współuzależniona. Oczywiście okazało się, że jestem, że mam typowe zachowania: próba kontroli, myślenie przez cały dzień o tym, jak to będzie, gdy wrócę do domu, czy on jest trzeźwy czy pijany, wszystko kręciło się wokół alkoholu. Przy kolejnym spotkaniu pani z poradni miała zdecydować, jaka forma terapii będzie dla mnie najlepsza. Poprosiła też, żebym przyjechała z dziećmi w celu sprawdzenia, czy one są DDA.

MS: No i co wyszło?

B: Wtedy wyszło, że jeszcze nie są. Ale ja umówiłam się na terapię. To była terapia grupowa z innymi współuzależnionymi kobietami. No i chodząc na tę terapię i słuchając tych historii, robiłam coraz większe oczy, szczęka mi opadała, bo naprawdę dopiero tam dowiedziałam się, co to jest uzależnienie, z czym to się je, jak się zachowuje osoba uzależniona, jakie są mechanizmy. I dowiadywałam się, co ja mogę zrobić. Te kobiety opowiadały swoje historie, a ja później wracałam do domu i te same zachowania były u mnie.

MS: A jakie to były zachowania?

B: Na początku to wspomniane już zapieranie się, bagatelizowanie i tak dalej. Później było skupianie się na chowaniu alkoholu za wszelką cenę. Mąż bardzo dużo czasu poświęcał na to, żebym ja przypadkiem nie wykryła jego picia. Tu już mówię o alkoholu mocnym, bo piwo cały czas traktował jak zwykły napój. No a później pojawiła się agresja słowna. Mówił, że się czepiam, żebym dała mu spokój, żebym się od niego odczepiła. Z czasem przestał się kontrolować, zaczęły się moczenia nocne, i nie tylko nocne, wymioty. To już było takie destrukcyjne picie. Gdzieś się przewrócił, połamał sobie żebra. Działalność kompletnie zaniedbał – klienci się dobijali, dopytywali, bo wziął jakąś zaliczkę, a nie zrealizował usługi albo w nieskończoność wydłużał termin wykonania. Raz przyjechali jacyś ludzie do nas do domu, walili w drzwi, kopali, wyzywali go. A jak otworzył, praktycznie wywlekli go z mieszkania, pijanego, w kapciach, kazali mu wsiadać do samochodu i jechać do warsztatu, żeby im pokazał, czy zrobił dla nich obiecane schody. Dla mnie i dzieci to była wielka trauma. Mąż i ojciec spowodował, że obcy ludzie brutalnie zakłócili nasz spokój i wpakowali się w nasze życie. I to nie byli mili panowie. Po tym incydencie mąż ze strachu odstawił alkohol. Ponieważ zrobił to raptownie, skończyło się drżeniem mięśni i potliwością. To był jego pierwszy zespół abstynencyjny, który wystraszył go nie na żarty, bo potem przez miesiąc nie tknął alkoholu.

MS: Dziewczynki to widziały?

B: Słyszały. Schowałyśmy się w pokoju, ale było wszystko słychać. Była też taka sytuacja, że kolega, też stolarz, z którym mąż pracował wcześniej przez wiele lat, potrzebował pomocy i namówił męża, żeby pojechał z nim na Litwę, bo tam było jakieś ważne zlecenie, trudne do zrealizowania. W Polsce robili elementy stolarskie i później mieli to wszystko zabrać na Litwę i zamontować. Już nawet nie pamiętam, co to było. W dniu, kiedy mieli jechać, ten kolega po niego przyjechał, a mój mąż oczywiście był pijany, nieprzytomny praktycznie. No i ten kolega też w zasadzie na siłę postawił go na nogi. Był szybki prysznic, głowa pod zimną wodę i tak dalej – i jakoś go zabrał na tę Litwę. Dla mnie to był wstyd, bo myśmy się z tym chłopakiem znali, przez wiele lat się przyjaźniliśmy. Dla niego to też była nowość, że mój mąż ma taki problem z alkoholem. No i tak się skończyła ta przyjaźń. Do takich sytuacji coraz częściej dochodziło, do zawalania wszystkiego, wszędzie i na okrągło.

MS: A mąż wiedział, że chodzisz na terapię?

B: Tak, wiedział. Zresztą właśnie moja terapeutka wpadła na pomysł, żeby zrobić tak zwaną interwencję. Miało to polegać na tym, że przyjedzie do niego jego rodzina, bo to są osoby, z których zdaniem on się jeszcze liczył. Dla niego rodzina była dość istotna, budziła w nim respekt. No więc chodziło o to, żeby oni z nim porozmawiali, namówili go, żeby poszedł na jedno spotkanie dla uzależnionych i sprawdził, czy ma problem z alkoholem. No i przyjechała chyba wtedy czwórka jego rodzeństwa. Wszyscy mieliśmy mu powiedzieć o naszych emocjach, co czujemy, kiedy on nadużywa alkoholu, tak żeby miał świadomość, że na nas to też wpływa. Ja i córki tak zrobiłyśmy, nawet spisałyśmy sobie na kartce, żeby niczego nie zapomnieć. Natomiast jego rodzeństwo nie do końca odrobiło tę lekcję. Głównie mówili, że się martwią i niepokoją.

MS: Pamiętasz, co ty mu powiedziałaś?

B: Pamiętam. Powiedziałam, że czuję się opuszczona, że tak jak kiedyś tworzyliśmy rodzinę i wspieraliśmy się nawzajem, tak teraz nie czuję już tego wsparcia, nie czuję się zaopiekowana, jestem osamotniona, nie mogę na niego liczyć i tracę do niego zaufanie. Mówiłam też, że niepokoję się o niego, ale bardziej chodziło mi o to, żeby zaakcentować moje samopoczucie. Efekt tego spotkania był taki, że mąż zgodził się pójść ze mną na spotkanie z psychologiem, choć oczywiście uważał, że nie ma żadnego problemu. Ale jak nadszedł dzień wizyty, zmienił zdanie. Powiedział, że to nie jest jego sprawa, tylko moja, że skoro sobie wymyśliłam problem z alkoholem, to mam się w to bawić sama.

MS: A po tej interwencji rodziny miał do ciebie pretensje? Jak to wszystko odebrał?

B: Tak, miał pretensje. Najpierw na mnie nawrzeszczał, a potem obraził się i milczał przez dłuższy czas, z tydzień albo lepiej. Raz, że rozgadałam wśród rodziny, że stworzyłam problem, wymyśliłam go sobie i jeszcze go oczerniłam, bo powiedziałam jego bliskim, że on jest alkoholikiem, a to nieprawda. Stwierdził, że jestem podła, zła i w ogóle mi odbija. Takich rzeczy się nie robi. Żona powinna być lojalna i stać za mężem. No więc wyszło, że po prostu go zdradziłam.

MS: Dobry powód, żeby się napić.

B: Tak. Później mu przeszło, rozmawialiśmy w miarę normalnie, przynajmniej kiedy był trzeźwy, załatwialiśmy codzienne sprawy, komunikowaliśmy się. To też już nie była taka komunikacja jak wcześ­niej, raczej wymiana zdań: co trzeba kupić, załatwić i tak dalej.

MS: Dobrze, a jak spotkałaś się z trzeźwiejącym alkoholikiem? Bo o takim spotkaniu pisałaś mi w mailu.

B: Po tej rodzinnej interwencji jeden z jego braci, tak naprawdę tylko on, podszedł do tematu na poważnie. Później mnie wypytywał, jak mój mąż się zachowuje, jak to jest z tym alkoholem, ile go jest i tak dalej. I to on umówił mnie na to spotkanie. Odbyło się ono właśnie u tego brata w mieszkaniu, bo w jego okolicy ten niepijący alkoholik prowadził grupę. W spotkaniu brał udział brat męża ze swoją żoną i ja. I właśnie ten facet sporo opowiedział nam o tym, jak to wszystko wygląda z pozycji alkoholika, jak taki człowiek oszukuje rodzinę, jest skupiony na tym, żeby kłamać. On wtedy tak śmiesznie powiedział, że alkoholik, nawet jak mówi „dzień dobry”, to kłamie. A że ja z terapii trochę już wiedziałam – na przykład to, że żeby pomóc alkoholikowi, trzeba stosować tak zwaną twardą miłość – zaczęłam wypytywać, co on o tym sądzi. I on potwierdził, że alkoholikowi można pomóc, tylko nie pomagając mu. Mnie też zależało na tym, żeby to wybrzmiało, dlatego że ja z tą twardą miłością wcale nie czułam się dobrze. Miałam wyrzuty sumienia, że jak to – taka żona, która ma być przykładna, nagle przestaje prać, gotować, podstawiać pod nos, wspierać i tak dalej. I właśnie ten człowiek o tym wtedy powiedział, żeby rodzina mojego męża widziała, że to nie jest tak, że ja jestem zła. Bo oczywiście mój mąż im się skarżył, użalał, że nie zrobiłam obiadu, że jestem niedobra, że już mi kompletnie odbiło. Chciałam, żeby wiedzieli, że to nie jest tak, że ja chcę mojego męża pognębić i życie mu uprzykrzyć, tylko odwrotnie – robię to wszystko, aby sam ponosił konsekwencje swojego picia, aby mu psuć komfort tego picia, bo tylko wtedy dotrze do niego, że to on ma problem i że pora coś z nim zrobić. Robię to, aby go ratować, mimo że zmienił moje życie w piekło. Niestety wszystkie te moje działania w mężu wywoływały coraz większą agresję. W pewnym momencie już albo w ogóle się nie odzywał, albo tylko fuczał coś pod nosem. Wyzywał mnie, najczęściej nazywał „krową”. Odnosił się do mnie z lekceważeniem, z wyższością. Swoją postawą chciał mi pokazać, że jestem głupia, gorsza. Coś okropnego. Do córek zresztą odnosił się tak samo, bo stały po mojej stronie – też operował wyzwiskami, poniżał je, wyśmiewał. Do starszej córki zwracał się „matole”, a do młodszej „tłumoku” lub „jełopie”, jak któraś się odezwała, to kazał jej się zamknąć, bo nic nie wie, na niczym się nie zna, „a jak się nie podoba, to wypierdalać z domu”. Bardzo dbał o to, żeby pokazać, że jesteśmy nic niewartymi śmieciami. I tyle.

MS: A jak zareagował, kiedy zaczęłaś wprowadzać w życie tę twardą miłość? Nie był zdziwiony, że się stawiasz?

B: Był. Któregoś razu po prostu mu zakomunikowałam, że skoro nie przynosi do domu pieniędzy, to ja nie zamierzam go utrzymywać. Jest dorosły, jest w stanie zarobić, więc może się utrzymać sam. Ja nie będę mu kupowała jedzenia ani nie będę mu gotowała. Na początku go zatkało, że tak powiem kolokwialnie, chyba nie wiedział, co zrobić, potem się obraził, a w końcu zaczęły się przytyki słowne, przekomarzanie, taka dziecinada. Na przykład kiedy poprosiłam, żeby coś mi podał, to słyszałam: „Sama sobie podaj. Jak jesteś taka dla mnie, to ja będę taki sam”. Do tego coraz więcej pił, to już było takie picie kasacyjne. Był pijany właściwie cały czas. Można powiedzieć, że wódkę popijał piwem. I robił to tak, żebym widziała. W pewnym momencie już tylko pił i wymiotował, pił i wymiotował. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, czy on sobie już tak bardzo nie radzi, czy chce mi zrobić na złość, a może wzbudzić we mnie poczucie winy i wyrzuty sumienia? Do dzisiaj tego nie wiem. Bałam się, że się wykończy. Poszłam wtedy go zgłosić na przymusowe leczenie. Przy Urzędzie Miasta była taka komisja. To cała procedura – przychodzi dzielnicowy do domu, robi wywiad, jest też rozmowa z lekarzem czy z terapeutą, a później posiedzenie sądu, żeby wydać nakaz leczenia.

MS: I on dostał taki nakaz?

B: Tak, dostał, chociaż to był długi proces, trwał chyba dwa lata. Oczywiście, jak przychodził dzielnicowy i pytał go, co się dzieje, dlaczego tak postępuje, że żona się skarży na jego zachowanie, na jego picie, to mąż był bardzo grzeczny. A to już był czas, kiedy startował z łapami do mojej starszej córki; nie uderzył jej, ale próbował. Dziewczyna była zwinna i mu umknęła. Młodsza nie miała tyle szczęścia. Oglądała w telewizji coś, co jemu nie przypadło do gustu, więc uderzył ją w policzek. Raz także uderzył mnie. Przez przypadek – stanęłam w obronie córki, weszłam między nich, a on był rozpędzony i mnie uderzył. Później przeprosił, co się zdarzyło chyba po raz pierwszy od lat, ale jednocześnie nabrał odwagi i nie ograniczał się już do zaczepek słownych. Na przykład, kiedy brałam coś z lodówki, przechodził obok i niby przypadkiem tak pchnął drzwiczki, żeby mnie uderzyły. Tu mnie potrącił, tu pyknął, tam szturchnął, jak nadarzyła się okazja. Myślę, że to była próba zemsty za te moje „złe” zachowania. Czepiał się wszystkiego. Nie można było kroku zrobić, żeby nie było komentarza w stylu: „O, lezie krowa do lodówki, znowu będzie żarła, nic nie robi, tylko żre”; „Co, przylazłaś i będziesz gotować? Po co, jak i tak nie umiesz?”; „Nareszcie się wzięła za jakąś robotę, leniwa krowa”; „Co się tak gapisz, krowo? Jesteś leniwa i głupia” i tym podobne. To samo dotyczyło dziewczyn, chociaż może w mniejszym stopniu. Pięć minut naczynia nie mogły być w zlewie po obiedzie, bo już była awantura. Nie umyłam przez kilka godzin, uparłam się, to zaczął je tłuc. Opowiedziałam o tym na grupie i dziewczyny do mnie mówią, że nie ma już na co czekać, trzeba wzywać policję. No więc wezwałam policję. Przyjechali panowie, powiedziałam, że mąż jest pijany, że mnie zaczepia, że wszczyna awantury, tłucze talerze i tak dalej. Oni go spisali, oczywiście zaproponowali mi, żebym założyła niebieską kartę, no ale już był jakiś tam ślad w kartotece. Jak później dzielnicowy przyszedł na rozmowę w sprawie tego leczenia, miał już notatkę, wiedział, że są takie sytuacje. Tak że kiedy następnym razem mąż znów mnie zaczepiał, mówiłam, że wezwę policję, i się uciszał. To był taki straszak. Ale on już później mnie nienawidził. Nienawidził mnie za to, że jestem niedobra.

MS: Ile lat wytrzymałaś, zanim podjęłaś decyzję o wyprowadzce?

B: W 2012 roku poszłam na terapię. Upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim zaczęłam powoli wprowadzać tę twardą miłość. To też był proces – najpierw drobne rzeczy, później coraz większe, aż do sądowego nakazu leczenia w 2016 roku. Pod koniec 2016 roku była rozprawa i została zasądzona separacja, a w marcu 2017 się wyprowadziłyśmy.

MS: Trochę to trwało. Czyli można powiedzieć, że przez te lata robiłaś wszystko, żeby on się jeszcze ogarnął, a nie – żeby go zostawić.

B: Tak. Ja w ogóle nie myślałam o tym, żeby go zostawić. Gdybym chciała go zostawić od razu, tobym się rozwiodła, a wystąpiłam o separację, bo dla mnie to była ostatnia deska ratunku. Chciałam, żeby on widział, że jestem w stanie zdecydować się na radykalny krok i jeśli czegoś nie zrobi, jeśli się nie ogarnie, to rzeczywiście się rozstaniemy. W 2015 roku zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane. Powiedziałam o tym mężowi, a on zapytał: „No i co w związku z tym?”. To była jego jedyna reakcja. Wtedy poczułam się już zupełnie opuszczona. Na szczęście dostałam się do specjalnego programu i miałam opiekę medyczną, mam ją do dzisiaj. Natomiast później wydarzyła się jeszcze istotna rzecz. W 2016 roku zdiagnozowano u mnie nowotwór jajnika, tak zwany potworniak. To był kolejny cios. Już wtedy byłam w trakcie załatwiania spraw związanych z separacją, jakoś na listopad była wyznaczona rozprawa, a w październiku miałam operację tego nowotworu. To też było bardzo przykre, bo poszłam do szpitala, a mąż w ogóle się mną nie zainteresował. Wiem od córek, że wtedy ostro pił, gdzieś się wywalił, zawadził o taboret, połamał sobie żebra. Zaczęło do mnie docierać, że tu już nie ma czego ratować, że wszystkie moje poczynania prowadzą do niczego. Po operacji doszłam do siebie i była sprawa o separację. On oczywiście nie pojawił się w sądzie, chociaż wiedział o tym, bo dostał dokumenty. Stwierdził, że nie będzie prał swoich brudów przed obcymi ludźmi. No więc pojechałam do sądu sama i od razu dostałam wyrok, bo on się nie stawił. Chyba po dwóch tygodniach wyrok się uprawomocnił i wtedy on go dostał. To było jakoś przed świętami Bożego Narodzenia. I dopiero jak dostał ten wyrok, zrozumiał, że to się stało. Bo on cały czas myślał, że ja tego nie zrobię, że blefuję. Dostał szału, dosłownie się wściekł. Wyciągnął laptopa i zaczął wchodzić na portale randkowe, pisać z jakimiś kobietami. Zostawiał ten komputer otwarty, wychodził na papierosa, żebym zajrzała i zobaczyła, jak to on romansuje. Byłam w szoku. Nie znałam go od takiej strony.

MS: Dziecinada taka.

B: Straszna. Po prostu komedia. On w ten sposób chyba próbował we mnie wzbudzić zazdrość. A że ja za bardzo nie wykazywałam tym zainteresowania, to zaczął gadać na głos. Jak z którąś pisał, to czytał te teksty, żebym słyszała. To było żenujące, naprawdę. Ale to jeszcze nic. Ponieważ on cały czas miał swoją działalność, wynajmował warsztat stolarski, a nie zarabiał, nie płacił czynszu. Zadłużenie rosło, on nie odbierał telefonów od właściciela, unikał takich trudnych sytuacji. No i w końcu przyszło na mojego maila wezwanie do opuszczenia lokalu. W tym samym czasie przyszedł też wyrok sądu o przymusowym leczeniu. W domu pojawił się kurator i próbował go nakłonić do tego leczenia, jakoś zdyscyplinować. Tak że kilka rzeczy naraz zwaliło mu się na głowę, ale to też nic nie dało, niczego nie zmieniło. Nie skłoniło męża do żadnej refleksji. Wywołało jedynie kolejną falę agresji słownej. Po wizycie kuratora wyzywał mnie od pojebanych kurew za to, że wystąpiłam do sądu o przymusowe leczenie. Po tym, jak zagroziłam, że wezwę policję, jeśli nie przestanie na mnie bluźnić, przestał, ale za to kuratora zaczął nazywać „kurwatorem”. Taka zemsta. Jakimś cudem namówiłam go na wizytę u notariusza, żeby formalnie podzielić nasz majątek, zabezpieczyć przyszłość dzieci. Na szczęście udało się to załatwić. Na ten moment jedyne, co mu zostało, to mieszkanie komunalne, kilka starych maszyn i narzędzi stolarskich oraz zdezelowany samochód, którym i tak nie można było jeździć, bo nie opłacił OC.

MS: I to był 2016 rok?

B: To był 2017 rok, tuż przed wyprowadzką. A na pożegnanie powiedział mi, że miałam za dobrze, że powinien mnie w mordę lać…

MS: A rozwód był w 2018?

B: Rozwodu nie ma do dzisiaj.

MS: Pisałaś w mailu, że on sobie sprowadził konkubinę…

B: To było tak, że ja po podzieleniu majątku i wyprowadzce nie kontaktowałam się z nim. W normalnej rodzinie, nawet jeśli jest jakiś konflikt, a są dzieci, to ze względu na te dzieci ludzie jakiś tam kontakt utrzymują. Tutaj tego nie było. Czasem musiałam jednak pojechać do tego mieszkania, bo przychodziły do mnie wezwania, ponieważ coś było nieopłacone, a to wcześniej ja byłam głównym lokatorem tego mieszkania. Ja się nie zapowiadałam, bo uważałam, że jak się zapowiem, to on będzie kręcił, unikał, kombinował. Wtedy też przyjechałam bez zapowiedzi. I zastałam obraz nędzy i rozpaczy. Brakowało mebli, chociaż ja mu połowę zostawiłam, zamiast stołu były położone na taboretach drzwi od szafy. I przy tym prowizorycznym stole siedzieli pan mąż i jakaś kobieta, taka klasyczna pijaczka – złamany nos, poobijana, spuchnięta. Na „stole” stały butelka wódki i dwa kieliszki. On oczywiście był bardzo zaskoczony, skrępowany, kiedy weszłam do tego mieszkania. Zachowywał się śmiesznie, bo zaczął tłumaczyć, że to nie jest tak, jak myślę, że on z nią nie spał, że ona po prostu jest bezdomna, nie miała gdzie się zatrzymać… Takie tłumaczenie się śmieszne.

MS: Czy dziś, po tych latach, myślisz jeszcze czasem, że jesteś odpowiedzialna za jego picie?

B: Nie. Na pewno nie.

MS: A czujesz, że przepracowałaś swoje współuzależnienie? Że to już jest za tobą?

B: Tak, czuję, że mam to przepracowane, chociaż bywają takie momenty, jak na przykład podczas tej rozmowy, że jakieś wspomnienia wracają i mnie to jeszcze rusza. To są bolesne wspomnienia, nie da się przejść koło tego obojętnie. Natomiast nie mam poczucia winy. Dzisiaj uważam, że zrobiłam wszystko, co mogłam na tamten moment zrobić. A że na niego to nie wpłynęło tak, jak bym sobie życzyła? Trudno. Przykro mi z tego powodu, ale nic więcej tu nie zdziałam.

MS: Bo on cały czas pije, tak? Stacza się coraz bardziej?

B: Tak, ciągle pije. Z tego, co wiem, jest coraz gorzej. Nie pracuje, żyje z zapomogi, to znaczy przepija ją, a za mieszkanie płaci jego rodzina, żeby nie wylądował na ulicy.

MS: A jak twoje córki? Poszły na terapię?

B: Dziewczyny generalnie nie chcą mieć z nim nic wspólnego. One też mocno ucierpiały. Do terapii chyba jeszcze nie dojrzały. Namawiam je, bo widzę, że to w nich siedzi. Jedna ma do ojca wielki żal, pretensje, jest na niego wściekła za to, że go nie było, gdy był jej potrzebny. I dobrze by było, żeby mogła zapomnieć, zostawić to za sobą. Druga wszystko wypiera, ucieka od bolesnej przeszłości, ale to także nie jest dobre rozwiązanie. Na razie pochłaniają książki psychologiczne, ale mam nadzieję, że wkrótce też uda im się to przepracować.

MS: Dlaczego właściwie nie zdecydowałaś się na rozwód?

B: Wiesz, ja nawet na początku byłam u prawnika i rozpoczęłam tę procedurę, ale później dałam sobie spokój. To są koszty – a dlaczego ja mam te koszty ponosić, skoro nie chcę w swoim życiu już żadnego faceta? Mnie wystarczy, że się wyprowadziłam. Ja już wtedy poczułam ulgę. Mężczyzna nie jest mi do niczego potrzebny. Umiem sobie poradzić w życiu sama, wiem, że na siebie mogę liczyć. Zresztą myślę, że nie umiałabym już komuś zaufać. Tak że dla mnie rozwód to jest tylko koszt, nic więcej. Mimo choroby radzę sobie w życiu. Mam problemy z poruszaniem się, ale ciągle poruszam się o własnych siłach. Dziewczyny są przy mnie, opiekujemy się sobą nawzajem.

MS: Jesteś albo bywasz szczęśliwa?

B: Na początku, kiedy podjęłam walkę o mojego męża, kiedy zaczęłam stosować twardą miłość, mimo rozterek, że to taka drastyczna metoda, czułam siłę i nadzieję. Cieszyłam się, że istnieje sposób, który przy odrobinie szczęścia może wpłynąć na decyzję męża o leczeniu. Później, kiedy od niego odchodziłam, miałam poczucie porażki i bezsilności, że mimo najszczerszych chęci z mojej strony nie udało mi się go z tego wyciągnąć. Dziś wiem, że moje chęci to zdecydowanie za mało. Nawet używając najlepszych narzędzi, nie osiągnie się celu, jeśli osoba, którą chce się ratować, nie jest tym zainteresowana – choćby się przy tym poświęciło swoje zdrowie i zatraciło własne ja. To ona przede wszystkim musi tego chcieć.

Tak, teraz jestem szczęśliwa. Przede wszystkim jestem spokojna, nie żyję już w permanentnym stresie. Dla mnie ten spokój jest bardzo cenny, ja go bardzo doceniam. Cieszę się, że odbudowałam poczucie własnej wartości, że nie czuję się nikim mimo różnych ułomności, że sobie radzę, że jestem samowystarczalna, że sama umiem się utrzymać i że wszystko, co sobie zaplanuję, realizuję. To już nie jest tak, że na kimś polegam i ktoś mnie zawiedzie. Mnie już nikt nie może zawieść. To jest dla mnie komfort.

MS: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

B: Dziękuję.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: