- W empik go
Wspomnienia o J. I Kraszewskim - ebook
Wspomnienia o J. I Kraszewskim - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 220 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kochanowski – Mickiewicz – Kraszewski – w rozwoju piśmiennictwa narodu każdego mężowie tacy są to słupy wytyczne. O ludziach tej miary późne mówią pokolenia i one to stanowią właściwy do sądzenia o prowodyrach tych trybunał. Spółczesni, pisząc o nich, występować nie mogą inaczej, jak w charakterze świadków przed kratkami, świadków, dających wskazówki wielce cenne ze względu na tę drogę racyjonalną, na jaką wraz z Tainem weszła w czasach ostatnich krytyka literacka, biorąc pod nóż analizy nietylko dzieła autora, ale i osobistość jego – tłómaczącą przejawy estetyczne za pomocą motywów psychicznych. Słusznem to jest, sprawiedliwem i potrzebnem. Dzieło i twórca stanowią zawsze jedno nierozdzielne, którego strona jedna przedstawia się sama; drugą zaś przedstawić winni ci, co znajdowali się w takich lub innych z autorem stosunkach.
Ten jest powód, dla którego skreśliłem o Kraszewskim wspomnienia moje.
Z Kraszewskim nie pozostawałem w stosunkach zażyłości, znamionujących przyjaźń. Stykałem się z nim jednak w momentach dla mnie i dla niego, jeżeli nie inaczej, to moralnie ważnych, nastręczających wnioski, mogące w pewnej mierze przyczynić się do scharakteryzowania strony psychicznej tej postaci niepospolitej.
Trudno oswoić się z myślą, że z pośród nas Kraszewski ubył. Myśl wciąż do niego wraca; wciąż postać jego na oczy się nasuwa. Byłaż bo to postać wydatna – wydatna nietylko w Polsce, ale i szerzej, dalej – z tego bodaj względu, że pracownikiem podobnym nie pochwali się żaden wiek, żaden naród. Nazwa "tytana", "olbrzyma" pracy należy mu się słusznie i ta właściwość jego, usuwając na bok zalety pisarskie i wpływ, jaki pisma jego na społeczeństwo wywierały, ta właściwość sama jedna czyni niezmiernie ważną obecność tej postaci w narodzie naszym. Pomiędzy wadami, jakie nam wytykają i jakie przyznajemy sobie sami, figuruje jedna mianowicie, upakarzająca nas. Jest nią niezdolność do pracy wytrwałej. Niechże nam pokażą w narodach innych pracownika równie wytrwałego! Kraszewski ogromem i rozległością spuścizny, jaką po sobie zostawił, daje świadectwo, żeśmy do pracy uzdolnieni, że przymiotu tego nie brak narodowi polskiemu, kiedy on takiego Kraszewskiego wydał. To jedno – powiadam – bez niczego więcej, dostatecznem jest, ażeby pamięć jego drogą dla nas była. Prawda atoli wyznać nakazuje, że "pracowitość" jego stanowi fenomen, odstępujący od reguły ogólnej. Tak pracować nie każdemu jest danem. Posiadał on łatwość niezrównaną, zdumiewającą, wyjątkową myślenia i przelewania na papier. Myśl raz powzięta formułowała się mu sama nie w głowie już, ale w palcach, w których pióro dzierżył. Nad okresami, nad szykowaniem wyrazów nie potrzebował się zastanawiać ani na jedno oka mgnienie. To wszystko, już gotowe, z góry ukute, wlewało się w te sznureczki węzełkowate, pod których postacią przedstawiało się pismo jego. Mówiłem z nieboszczykiem o tem. Opowiadał mi o rozkładzie dnia swego. Zrana załatwiał korespondencyje, przeglądał dzienniki i pisma, czytał; o południu przyjmował odwiedzających; nad wieczorem przechadzki lub przejażdżki zażywał; wieczorem, około ósmej, do pracy właściwej zasiadał i pisał do dwunastej, do pierwszej, do drugiej niekiedy. Porównywaliśmy – jednego fachu rzemieślnicy – materyjalną, produkcyjności naszej wydatność. W równym przeciągu czasu Kraszewski cztery razy tyle, co ja, wyprodukowywał; że zaś mnie dni sześćdziesięciu potrzeba do napisania tomu, Kraszewski przeto pisał tom we dni piętnaście, czyli przecięciowo w godzin siedmdziesiąt pięć. Na tom o 300 stronicach wypada to, po cztery stronice na godzinę. Biorąc rzecz ściśle, każdy zwyczajny śmiertelnik podołaćby temu mógł, gdyby trzech czwartych czasu nie obracał na obmyślanie szyku, na wyszukiwanie wyrazów, co Kraszewski miał w umyśle z góry przygotowane tak, że pięć godzin pracy starczyło mu za dwadzieścia. Obrachowanie to, dokonane przez porównanie z tej miary co ja pod względem ilościowym producentem, tłómaczy płodność Kraszewskiego. Mógłby on, gdyby przez dni trzysta w ciągu roku pisał po pięć godzin dziennie, pisywać rocznie, niezależnie od korespondencyi, po tomów dwadzieścia. Nie pisywał tyle. Pomiędzy dziełem jednem a drugiem zachodziły przerwy, obracane na przyspasabianie materyjałów. Nieboszczyk, gdyśmy z nim o tem mówili, dziwił się, że się płodności jego ludzie dziwują.
– Wierzcie mi – słowa jego, wystosowane do mnie i do rodziny mojej – że nie robię nic nadzwyczajnego.
– Powiadają – odezwała się żona moja – że szanowny pan przepisujesz prace swoje…
– Często… – odrzekł z uśmiechem. Niekiedy połowę tomu, a nawet i tom cały w ogień rzucam i rozpoczynam pisanie nanowo… O, to mi się zdarza często… często… częściej, jak państwo myślicie…
Słowa te wyrzekł, kiedym go w roku przeszłym miał zaszczyt pod strzechą moją gościć.
Przyjechał był wówczas do Genewy na kongres literacki, zwołany przez Towarzystwo międzynarodowe literatury i sztuk pięknych, którego był jednym z prezydentów. O zamiarze jego uczestniczenia w obradach nie wiedziałem. Nie uprzedził mnie; słówka, wyjeżdżając z San-Remo do Schinznach i następnie, przenosząc się z Schinznach do Montrsux, do mnie nie napisał.
0 przejazdach jego z miejsca na miejsce dowiadywałem się z gazet i z powodu tego nie umiałem dać dokładnej informacyi patryjarsze uczonych polskich, Ignacemu Domejce, który, odwiedziwszy mnie, wyraził życzenie zapoznania się jeszcze i z Kraszewskim. Wskazałem mu Schinznach. Domejko tam pojechałi zastał Kraszewskiego na wyjezdnem. Spotkali się na dworcu kolei w momencie, kiedy jeden wysiadał, drugi wsiadał. Kraszewski udał się do Montreux; że zaś z Montreux wracać miał na zimę do San-Remo i do powrotu droga najprostsza wypadała mu na Genewę, więcem się go w Genewie spodziewał, licząc na to, że przez nadlemańską stolicę nie przejedzie, bez widzenia się ze mną. Liczyłem na to, ale nie napewno. Poczuwałem się względem Kraszewskiego do winy i przypuszczałem, że żal ma do mnie, a to z powodu, który poniżej wyłożę.
Po wypuszczeniu przez prusaków Kraszewskiego za kaucyją 22, 000 marek z Magdeburga i przybyciu jego do San-Remo, skomunikowałem się listownie z drem Tymowskim, celem dowiedzenia się, w jakim zdrowie skazańca lipskiego znajduje się stanie. Pod kopertą dra T. przesłałem słów kilka pozdrowienia Kraszewskiemu. Od dra otrzymałem, pod datą 27-go listopada r. 1885-go, odpowiedź następującą:
"Pan Kraszewski bardzo się ucieszył z nadesłanych mu życzeń i prawdopodobnie natychmiast sam panu za nie podziękował. Niestety zdrowie zacnego starca ogromnie ucierpiało przez dwuletnie zamknięcie w ciasnem więzieniu i niegodziwe obchodzenie się z nim dozorców, jak i systematyczne prześladowanie sędziów i rządu. Boleść serce ściska, patrząc na tego człowieka, który żyje przez pracę i dla pracy; z pewnością wkrótce zmarłby w więzieniu, gdyby mu nie pozwolono na zimę tu przyjechać. O powrocie mowy nie ma, bo byłaby to dla niego śmierć niechybna, a przecie lepiej stracić kaucyją, jak życie; zresztą, może otrzyma jeszcze zupełne ułaskawienie, chociaż wątpię… Mam nadzieję, że pobyt w San-Remo powoli siły wzmocni, to i chore organa się wyleczą; dotąd już nawet płuca się poprawiły, tylko żołądek i nerwy ogromnie rozstrojone. Pan Kraszewski pozostanie na zimę w San-Remo, co następnie z sobą zrobi powiedzieć nie umiem. Przy tej sposobności, " etc… podpisano:
"dr Tymowski. "
Otrzymawszy list ten, przedstawiłem sobie Kraszewskiego położenie, jakoteż stosunek jego do rządu, który go sądził, skazał i za urlopem kaucyjonowanym z więzienia karnego wypuścił, włożywszy nań obowiązek powrotu do więzienia pod karą utraty kaucyi. Zobowiązanie jego całkowicie i wyłącznie polegało na kaucyi. Gdyby go byli prusacy na słowo wypuścili, rzecz stanęłaby inaczej. Słowoby zobowiązywało bezwzględnie i bezwarunkowo, chociażby konający Kraszewski wracać musiał. Oni jednak do łamania słów nawykli sami, celem zapewnienia sobie powrotu jego, domagali się od niego nie słowa, ale pieniędzy – ocenili osobę jego na 22, 000 marek i kazali takowe sobie złożyć, zobowiązując go przez to do wyręczenia pieniędzy osobą swoją, i dając mu prawo, zarówno jurydyczne, jak honorowe, wrócić, albo nie wrócić.
Takem sobie przedstawił kwestyją, jak skoro otrzymałem list dra T. Równocześnie z listem od dra doszedł rąk moich list od Kraszewskiego. Przepisuję takowy dosłownie: