Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wspomnienia, opowiadania, wiersze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspomnienia, opowiadania, wiersze - ebook

Książka ta to zbiór wierszy i prozy napisanych w ciągu 55 lat życia bez zamiaru publikowania — do szuflady. Teraz mając lat osiemdziesiąt zebrałem napisane, by wydać w kilku egzemplarzach jako dokument swoich zainteresowań, hobby, dla najbliższych. Proza to memuary z dzieciństwa utrwalone przez tragizm wojny, anegdotyczne wspomnienia z czasów liceum związane z postaciami pedagogów oraz takież z lat studiów. Jedno z opowiadań jest próbą użycia gwary śląskiej. Wiersze to efekt osobistych impresji.
Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8104-275-8
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wspomnienia spisane w wieku lat siedemdziesięciu wyłącznie na podstawie pamięci własnej ówcześnie ośmioletniego autora i przekazów rodzinnych zapamiętanych z lat około wojennych skorygowane jedynie w zakresie dat i faktów historycznych

Stefan Bajer Słupsk 2007

Był styczeń 1945 roku. Mróz trzymał tej zimy wyjątkowy. Już od kilku tygodni wisiało w powietrzu gęstniejące wrażenie grozy. Okupacja niemiecka trwała wprawdzie od lat z górą pięciu i prawie przyzwyczailiśmy się do jej cech generalnych ale jeszcze nigdy nie czuło się takiej nawały niepokoju. Tamte wcześniejsze lata albo nosiły w sobie mniej rozpoznawalnego dla dziecięcego umysłu tragizmu, albo ze względu na wiek ich groza nie była w ogóle dostrzeżona.

Takim momentem z tej drugiej kategorii był pierwszy września 1939 roku. Dzień wybuchu drugiej wojny światowej, który tą okupację mojej ziemi rodzinnej przyniósł. Równie straszny, naładowany przeczuciami złej przyszłości i równocześnie beznadziejnej nadziei na cud pomocy zachodnich „przyjaciół” nie był mi uświadomiony bo skończyłem wtedy zaledwie 30 miesięcy i jedyną reakcją na to co wokół się działo był instynktowny płacz wobec dostrzeganego przerażenia najbliższych. Wszystko co wtedy się stało, zapładniało moją wyobraźnię tylko za pośrednictwem zasłyszanych w późniejszych latach rozmów rodziców. Dla mojego taty ten dzień. jak poprzednie zaczął się prawie przed świtem. O godzinie piątej wsiadł na rower, by pojechać do pracy na kopalni Knurów. Trasa jego dojazdu zbliżała go do ówczesnej granicy polsko — niemieckiej, która przebiegała w odległości około siedmiu kilometrów od naszego domu w Ornontowicach, między Gierałtowicami a obecnym Bojkowem. Przejechawszy ulicami naszej wioski i wzdłuż pól Gierałtowic, po przebyciu około czterech kilometrów, kiedy zbliżył się do wiaduktu kolejowego, powietrzem targnął huk tak nagły i niespodziewany, że ojciec zawrócił bez rozeznania przyczyn i popedałował w kierunku domu. Po chwili ochłonąwszy postanowił sprawdzić przyczynę. Z daleka było widać gruzowisko w miejscu gdzie przed chwilą stał most. Nie zdając sobie sprawy z przyczyn ale uznając niemożliwość dalszej drogi, ruszył ponownie w kierunku domu. Niepewność taty nie trwała jednak długo. Nad jego głową przeleciały dość nisko samoloty z widocznymi wyraźnie czarnymi krzyżami na skrzydłach a po dłuższej chwili nastąpiły wybuchy bomb zrzuconych pewnie gdzieś na nieodległe zgrupowanie polskich wojsk. Wtedy już wiedział. To jest wojna. Most został wysadzony przez polskie wojsko ze względu na możliwość zajęcia trasy kolejowej i wykorzystania drogi przez nacierające wojska niemieckie. Bliskość granicy i brak polskiego oporu w tym miejscu spowodowały, że Niemcy już przed południem pierwszego dnia wojny zajęli naszą wieś. Mieszkańców niektórych ulic, pod pozorem zatrzymania frontu wypędzono z domów i zgromadzono w dolinie płynącego przez wieś strumyka, w okolicy jej zachodnich granic. Rodziny z dziećmi w wózkach spędziły tam całą następną noc, po czym kazano im wrócić do domów. W międzyczasie niemiecka żandarmeria wojskowa spędziła do zabudowań majątku, którego właścicielem był Niemiec Hegenscheidt zidentyfikowanych powstańców oraz innych, najaktywniejszych społecznie w międzywojniu mieszkańców miejscowości. Młodych mężczyzn internowano w pomieszczeniach klasztoru. W dolinie pozostały zdenerwowane kobiety przejęte losem mężów i synów oraz dzieci i starcy. Ja również byłem w dolinie ewakuowany w wózku dziecięcym. Na ten temat moja mama mimo ówczesnej grozy potrafiła w późniejszym czasie opowiadać anegdotyczne zdarzenie o tym, jak to tę noc spędziłem w jednym wózku z dziewczyną w moim wieku, której mama w pośpiechu nie zabrała wózka. Historia ta towarzyszyła mi jeszcze w szkole, kiedy obydwoje byliśmy uczniami jednej klasy.

Tymczasem Niemcy przystąpili do przesłuchań zgromadzonych w majątku obywateli Ornontowic. Po przesłuchaniu większość z nich wywieziono do Niemiec, skąd wielu nie wróciło już nigdy.

Internowani mężczyźni zostali w następnym dniu zmuszeni do rozebrania zbudowanego w centrum wsi, na skrzyżowaniu dróg, kopca ku czci powstańców śląskich, po czym prawie wszyscy bezpiecznie wrócili do domów. Zanim Niemcy ruszyli dalej w swój „Drang nach Osten” zdążyli jeszcze rozstrzelać kilku kolejarzy, prawdopodobnie w zemście za wywiezienie przez nich taboru kolejowego poza zasięg aktualnego frontu. Pozostała zastraszona ludność, która nie tak dawno wystąpiła przeciw Niemcom i wybrała Polskę. Teraz przyszło jej żyć w krainie wcielonej do Rzeszy niemieckiej. Społeczność podzielono na kategorie obywateli oznaczone liczbami od 1 do 4, a właściwie od 2 do 4, bo jedynka była zarezerwowana dla rdzennych, wiernych Rzeszy Aryjczyków, pochodzenia niemieckiego, nie splamionych obcą krwią. Przywileje towarzyszące kategoriom były odwrotnie proporcjonalne do oznaczającej je liczby. Do czwartej kategorii zaliczono byłych powstańców i działaczy społecznych czy politycznych z okresu wolnej Polski. Tym obywatelom Rzeszy odebrano majątki, na których osadzono tak zwanych „treuhandlerów” i pozbawiono kartek, które gwarantowały przydział wszelkich dóbr z żywnością włącznie. Byli mimo to jej obywatelami, bo dawało to Niemcom prawo do wcielania do Wehrmachtu ich dzieci, skoro tylko osiągały stosowny wiek. Większość ludności zaliczono do kategorii trzeciej.

Rozpoczęły się ponure dni okupacji, z której początków niewiele informacji do mnie dotarło, a której kres teraz właśnie nadchodził.

Z późniejszych hitlerowskich akcji okupacyjnych w mojej dziecięcej pamięci pozostał jedynie widziany z okien mieszkania, z odległości kilkuset metrów, propagandowy przemarsz członków SA w paradnych mundurach, śpiewających swój hymn „SA maschiert…” i defilada „Hitler Hitlerjugend” — faszystowskiej organizacji młodzieżowej, do której wcielano pod przymusem starszą młodzież szkolną. Pozostało też kilka niemieckich, również faszystowskich pieśni i piosenek, których uczono w szkole, jak właśnie wymieniona „SA maschiert..”, Horstwessel lid”, marsz wojskowy „Ich habe ein kamerade”, czy kolędy „O Tanenbaum, o Tanenbaum goldene deine bletter…” Z bardziej ponurych wspomnień, które poruszały całą społeczność pamiętam nagłe zniknięcie starszej kobiety nazywanej Francka, która wędrowała od domu do domu w charakterystycznym ubraniu zwanym Chłopskim składającym się z ciemnej bluzy, długiej do kostek fałdowanej spódnicy i narzuconego na ramiona lub głowę pledu. Tym się wyróżniała i jeszcze sposobem bycia, który powodował, że trochę się z niej naśmiewano. Była ograniczona umysłowo. Traktowano ją jednak życzliwie, karmiono i rozmawiano na różne tematy. Przynosiła plotki i wiadomości zastępując gazety, które w powszechnie używanym języku polskim nie były dostępne.

Nagle przestała przychodzić, zniknęła z dnia na dzień. Gruchnęła we wsi plotka, że Niemcy korzystając z nowego prawa o eksterminacji ludzi umysłowo chorych umieścili ją w jakimś obozie. Później ktoś przyniósł wiadomość, że Francka nie żyje. Dokonano na tej biednej nie wadzącej nikomu kobiecie eutanazji.

Było jeszcze drugie mniej dramatyczne ale bezpośrednio przeżyte zdarzenie dotyczące edukacji w szkole niemieckiej, związane z pojawieniem się nowego ucznia i tragiczno — komicznymi zdarzeniami z tym faktem związanymi. Perypetie te opisałem na dalszych stronach zaś tu jedynie wspominam dla zobrazowania wpływu na wyobraźnię wynikłą z dziecięcych doznań. W dziecięcej wtedy świadomości treść tych pieśni, które wymieniłem była bez znaczenia.

Jednak opisane zdarzenia nie były obojętne dla małych sześcio, siedmioletnich główek, jak nieobojętne były okupacyjne pełne dysput rodzinnych wieczory.

Teraz rodzice szeptali po kątach, że coś się kończy i czuło się w tych szeptach i radość i niepokój. Z jednej strony to, co wisiało w powietrzu pachniało prochem i spełnieniem najgorszych przepowiedni okupanta o nadchodzącej ze wschodu apokalipsie bolszewizmu, z drugiej wyczuwało się nieśmiałą, skrywaną jeszcze przed samym sobą radość z możliwości, jaką te propagandowe strachy mogą stanowić, jaką zmianę mogą przynieść. Strach było nie tylko wymieniać głośno to, co kryły nieuchronnie te przepowiednie, sterowane zza biurek himmlerowskiej machiny. Strach było o nich myśleć.

To skrywane, to było słowo Polska. Polska, która na tej ziemi jak Feniks z popiołów powstała dopiero przed ćwierć wiekiem, a już po latach dwudziestu zapadła się w wojennej zawierusze, by teraz z wiadomościami o klęskach Niemców na wschodzie zakiełkować nową świadomością możliwości powrotu.

Jeszcze nie tak dawno te dyskusje wyglądały zgoła inaczej.

Szczególnie zapamiętałem spotkania rodzinne u dziadków. Były to zwykle spotkania z okazji czyichś urodzin lub przyjazdu dalszych członków rodziny z szerokiego świata, Rzeszy lub okupowanej Europy. Kuzynki mamy, która po wyjściu za mąż za Niemca zamieszkała we Wrocławiu i jej brata mieszkającego tam od lat dwudziestych. Im front był bliżej, tym spotkania były częstsze a dyskusje gorętsze. Nie pamiętam udziału w tych dyskusjach ani moich rodziców ani ich rodzeństwa, czy współmałżonków. Za to majaczą mi w pamięci zaciekłe nieraz dyskusje dziadka z zamieszkałym we Wrocławiu bratankiem, obcym mi właściwie panem, którego nie zapamiętałem z imienia ale zapamiętałem poglądy. Dziadek zwykle obchodził dom dokoła, uszczelniał zasłony w oknach co zwiastowało gorący wieczór.

Temperatura dysput politycznych miała swoje podłoże w różnorodności losów rodzinnych.

Syn dziadka a mój wujek Paweł zmobilizowany do Wehrmachtu na początku wojny od jakiegoś czasu nie dawał znaku życia. Ostatnie wieści nadeszły z terenu Białorusi po czym Niemcy zawiadomili o jego zaginięciu. Wnuk dziadka a syn wujka Pawła powstańca śląskiego od roku służył w Wehrmachcie na froncie zachodnim. Siostrzeniec dziadka, przed wojną student seminarium duchownego zginął w randze lejtnanta na froncie wschodnim. Brat mojego taty, wujek August, syn działaczki śląskiej organizacji Matek Polek, Marii Bajer, wywodzącej swój rodowód jeszcze z czasów, gdy Śląsk należał do Prus, która przez czas okupacji z narażeniem życia przechowała sztandar tej organizacji, służył w Wehrmachcie na terenie Austrii. Mój ojciec, który dzięki pracy w górnictwie uniknął Wehrmachtu był w Essen, wywieziony na roboty w celu zastąpienia wojujących na frontach wschodu i zachodu zdobywców” lebensraumu”.

Nikt z nich nie wybierał swojego losu.

Mieszkający we Wrocławiu bratanek dziadka i jego siostra Fani, od jakiegoś czasu wdowa po niemieckim oficerze wybrali sami. Chociaż i w tym przypadku los ich determinowała przynajmniej w części wojna i konieczne wybory społeczności pogranicza. Do czasu, kiedy Śląsk po plebiscycie podzieliła granica, Wrocław był zresztą jego kulturalnym zapleczem. Nobilitował.

Jak różne były losy tych ludzi, tak różne poglądy prezentowali, choć łączyło ich miejsce pochodzenia i rodzinne więzy.

Mój dziadek czujący się Polakiem, przeciwnik Hitlera i jego działań nie tylko na frontach Europy i świata oraz jego bratanek „łagodny „zwolennik Hitlera.

Dziadek, prosty, niewykształcony górnik, inwalida skaczący do oczu lepiej wykształconemu bratankowi chwalącemu Hitlera za budowę autostrad, likwidację bezrobocia i niedostrzegającemu nieludzkich cech faszyzmu, nieszczęść, prowadzonych wojen, ludobójstwa, donosów, obozów koncentracyjnych.

Dziadek cieszący się z cięgów, jakie Niemcy zaczęli dostawać na wschodzie i bratanek ubolewający nad tym, że zachodni alianci wspomagają sowietów.

Bratanek wieszczący rychłe zdobycie Londynu przez hitlerowców i dziadek przepowiadający klęskę zachłannej polityce niemieckiej.

Wrzeszczeli do siebie w gwarze śląskiej przeplatanej przez dziadka spolszczonymi germanizmami i wymawianymi przez bratanka z twardym niemieckim akcentem naleciałościami fon Breslau.

Tak wrzeszczeli, że zapominali na chwilę o zagrożeniach podsłuchem. Uspokajała ich dopiero babcia razem z ciocią Fani.

Emocje mijały i przy następnej okazji spotykali się znowu usposobieni przyjacielsko lecz gotowi do boju.

Wyglądało to tak mało wiarygodnie, że z dzisiejszej perspektywy gotów jestem sądzić, iż pochwały Hitlera wygłaszane przez bratanka dziadka były bardziej wynikiem kompleksów fałszywego wyboru niż emanacją jego poglądów.

Dziecinne wyobrażenie o nadchodzącym kształtowały nie tylko ściszone rozmowy dorosłych za zaciemnionymi szybami okien lub głośne kłótnie po sprawdzeniu ewentualnych podsłuchów, ale również nasze sztubackie doświadczenia.

Od kilku miesięcy raz po raz, coraz częściej, zdarzało się, że nauczyciele gonili nas do domów przed zakończeniem lekcji, nakazując powrót wzdłuż zakrzaczonego brzegu strumyka, po alarmach zwiastujących naloty aliantów na niedaleki Kędzierzyn, wtedy znany jako Heydebreck — niemieckie eldorado produkcji syntetycznej benzyny.

Zrazu przestraszeni biegliśmy nie zatrzymując się, do domów. Ponieważ jednak poza wyciem syren i bzyczeniem srebrzystych punkcików na bezchmurnym niebie nic się złego nie działo, zwietrzyliśmy okazję do pysznej zabawy w chowanego lub zgoła gry wojenne. Pomruki silników samolotów wielkości gołębi, ciągnących za sobą białawe smugi, przypominające brzęczenie trzmieli na kwiecistej łące podniecały dziecięcą wyobraźnię. Do tego dochodziły zdobycze wojenne w postaci wiązanek folii aluminiowej zrzucanej przez lotników alianckich dla zmylenia niemieckich radarów, kolorowych ulotek w języku niemieckim i polskim oraz gadżetów w postaci ołówków automatycznych, wiecznych piór i innych świecidełek. Obowiązywał nas surowy zakaz podnoszenia czegokolwiek co spadło z nieba. Co jednak mogło uśpić ciekawość sześcio, siedmiolatków? Biegaliśmy za każdym zauważonym skarbem z nieba, zbierali folię i wszystko co do niej było przytroczone i chowali te skarby przed dorosłymi.

Znaleziska nie były zbyt częste. Nikt z nas nie odniósł żadnego szwanku. Do tej pory nie wiem, czy zakaz zbierania tych gadżetów wynikał z pobudek propagandowych czy też zagrożenie było realne a nasze skarby mogły stanowić groźne pułapki stosowane do siania niepokoju wśród ludności atakowanego wroga.

Realność niebezpieczeństwa z nieba stawała się bliższa gdy zdarzać się zaczęło, że te brzęczące srebrzyste punkciki w czasie nasilających się nalotów alianckich stawały nagle w ogniu i po wielkim bum spadały w okoliczne lasy w girlandach kolorowych rozbłysków pozostawiając na niebie białe parasole.

Najczęściej zdarzało się to po zmierzchu i wtedy był to szczególny, tragiczny przy tym zwykle, pokaz fajerwerków.

Czasami uwalniali się z tych parasoli alianccy piloci, by wpaść w ręce Niemców i odnaleźć się w pobliskim obozie jenieckim.

Częściej ciała pilotów w zbrataniu ze szczątkami samolotów znajdowano w lejach po wybuchu niesionych przez nie bomb.

Ostatniego lata zmieniło się też coś w szkole.

Obowiązywał tu język niemiecki a złamanie zakazu rozmów w języku polskim było karane. Do tej pory jednak nie zdarzyło się, by ktoś donosił. Wszyscy byliśmy mieszkańcami wioski od urodzenia. Większość z nas znała język niemiecki tylko ze szkoły, w domu prowadząc rozmowy wyłącznie po polsku w gwarze śląskiej.

Po wakacjach w naszej, drugiej klasie doszedł nowy uczeń. Był o kilka lat od nas starszy, nie znał gwary śląskiej i ani słowa w języku niemieckim. W domach szeptano różne domysły na temat jego rodziny, która zamieszkała w zabudowaniach dworskich właściciela ziemskiego, Niemca Hegenscheidta.

Nazwisko Pollack w zestawieniu z momentem pojawienia się i brakiem znajomości języka niemieckiego stało się dla miejscowych powodem do przypuszczeń o celowym osiedleniu ich przez okupanta. Potwierdzenia podejrzeń rychło się ziściły na terenie szkoły właśnie. Coraz częściej zdarzały się bowiem, szczególnie w odniesieniu do dzieci starszych klas, kary za rozmowy w języku polskim, czego do tej pory prawie w tej szkole nie stosowano. Były to tabliczki z napisem „der polnische schwein” lub innymi epitetami, które niesforni uczniowie musieli nosić na piersiach przez kilka dni. Nauczyciele, czescy Niemcy, do tej pory pewnie przymykali uszy na te występki szkolnej dzieciarni. Od momentu pojawienia się Paula — jak nazywano nowego ucznia — stali się jednak bardzo gorliwi. Widać donosy „nowego” tak ich z jakiegoś powodu zdopingowały. W ten sposób i my dzieci zaznaliśmy przykrości zniewalania, tak jak dorośli Ślązacy a oni, ci nauczyciele, konieczności działania pod przymusem władzy. Przymusem pochodzącym od swoich lecz sprowokowanym przez obcego. Obcego choć działającego z nie wiadomo jakich pobudek, to jednak z tej władzy inspiracji.

Paul Pollack na szczęście jak szybko i tajemniczo się w naszej klasie pojawił, tak niespodziewanie zniknął. Po świętach Bożego Narodzenia już się w szkole nie pojawił.

Nie sprawiło to jednak powrotu do prawie otwartych, podwórkowych, prowadzonych „po śląsku” słownych utarczek uczniowskich.

Jakiś strach pozostał. Stawał się powszechny, tak wśród dorosłych jak i najmłodszej społeczności. Nieuchronność nawały zbliżającego się frontu niezależnie od niemieckiej propagandy wieszczyła najgorsze.

Śląsk był łakomym kąskiem dla obu stron. Nacierającej armii radzieckiej jak i w coraz większym popłochu ustępującej, niemieckiej. Można się więc było spodziewać długich walk i dużych strat.

W początkach stycznia Niemcy przystąpili do zacierania śladów swoich potworności. Jęli likwidować Auschwitz — Birkenau. Pędzili na zachód zgłodniałe i przemarznięte kolumny zdolnych jeszcze do marszu więźniów obozu oświęcimskiego. Również drogi mojej wioski stały się ich golgotą a jej mieszkańcy świadkami tejże.

Darmowy fragment
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: