- W empik go
Wspomnienia wygnanki - ebook
Wspomnienia wygnanki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 291 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przed kilkunastu laty żyła w Warszawie kobieta średniego wieku; posiać jej szczupła i wysoka, twarz nadzwyczajnie blada, szara suknia, szat] czarny, i kapelusz z czarną zasłony znane były; wszystkim mieszkańcom Starego miasta, bo w tej; części Warszawy obrała sobie schronienie. – Nie żądała ona nic, od nikogo, nie wchodziła z nikim w stosunki, służyła sobie sama, przy kupnie rozmaitych do życia potrzebnych przedmiotów, mówiła złą polszczyzną, a gdzie było można po, francuzku. – Sąsiedzi nazywali ją różnie: pokutnicą, warjatką, najczęściej starą panną, ale kilka osób znających ją z bliska wiedziało: że się nazywaią Miss Betty, że była angielką, że z rodziną francuzkich wychodźców podróżowała po całym prawie świecie, i ze znacznym zapasem pieniędzy a znaczniejszym jeszcze rozlicznych wiadomości, osiadła na resztę życia w naszem mieście.
Dzieckiem jeszcze będąc znałam ją z widzenia, później, kiedy siedzibę swoja, przeniosła do domu w którym rodzina moja mieszkała, sąsiedztwo, kilka drobnych przysług które odemnie przyjęła, a najwięcej może moja młodość, zbliżyły nas do siebie; od ukłonów przyszło do rozmowy, dalej do wspólnych przechadzek po tarasie zamkowym, tej ulubionej schadzce ówczesnych staromiejskich dzieci; nakoniec, po roku może znajomości otworzyły się dla mnie drzwi jej mieszkania które w dziecinnej wyobraźni rozkołysanej dziwnemi o miss Betty powieści, malowałam sobie jak czarodziejski jaki przybytek.
Na trzeciem piętrze były dwie nieduże izdebki, czysto wybielone, z białą co tydzień mytą podłogą; w pierwszej z nich kominek służył do przyrządzania posiłku, tu stały gospodarskie sprzęty, kilka krzeseł, stolik do roboty, w oknach wychodzącyh na jezuicką dzwonnicę, za białą firanką wisiały klatki z kanarkami, i stały kwiaty nie drogie lecz zawsze świeże. – W tej izdebce miss Betty przyjmowała osoby, które ciekawością… lub życzliwością wiedzione odwiedzały ją czasami; w drugiej zaś gdzie wszystkie swoje chowała skarby, bywała tylko mała liczba wybranych jej przyjaciół, i to w chwilach szczególnego usposobienia gospodyni, w chwilach kiedy o swojej i swoich przeszłości mówić miała ochotę.
Drugi ten pokoik możnaby wziąść za muzeum rzadkich i kosztownych rzeczy; gdyż oprócz stołu, kanapy, i kilku krzeseł, cały obwód jego zajmowały szafy z szklanemi drzwiami, a w nich za zielonemi firankami wisiały nieznane mi w ówczas tkaniny" sieci, futra, leżały ogromne muszle, igły, iglice z prostego drzewa, kamyki różnego kształtu, owady, motyle, naczynia gliniane, – najważniejsze zaś miejsce zajmował wielki nowoziemski pies, starannie wypchany, i dwie śliczne papugi. – W pierwszych czasach mojego bywania w tym przybytku osobliwości, mniemałam że miss Betty zajmuje się bardzo nauką historji naturalnej, lecz później, kiedy co-wiuczór wolno mi było siedząc na małym stołeczku słuchać jej opowiadań; – kiedy widząc łatwość z jaką rozumiałam jej mowę dopiła mi do tłumaczenia listy, i wypisy z dziennika osoby bardzo jej drogiej, poznałam: że przedmioty te nie dla umysłu, lecz dla serca jej nieopisaną wartość miały, bo do każdego przywiązywało się wspomnienie istoty, którą miss Betty przez pierwszą połowę życia swojego wśrod zgryzot i udręczeń po całym szukała świecie, a której stratę opłakiwała przez resztę dni swoich.
Przez kilka lat znałam miss Betty… towarzystwo jej przyczyniło się znacznie do rozwinięcia umysłu mego, w jej rozmowie łatwiejszą jak w książkach znajdowałam naukę, a pomna jak w młodym wieku chciwie chwytałam szczegóły jej opowiadań, mniemam że i czytelnikom moim przyjemnie bedzie dowiedzieć się, zkąd pochodziły osobliwości zamknięte w izdebce miss Betty, i dlaczego tak miłemi jej były. – W następujących zatem kartkach obok wiadomości których rzelelność stwierdzić można świadectwem pisną i łudzi uczonych, zamyślam podać dzieje osoby, zajmującej najpiękniejszemi przymiotami serca i umysłu, zgasłej wprzód, nim dziwne jej życia wypadki do powszechnej wiadomości dojść mogły; – część ich wprawdzie należy, do ogółu, gdyż połączoną jest z ważnemi dla ludzkości zdarzeniami, lecz część bliższa jej serca, myśli, uczucia, nikomu prawie znanemi nie są, bo tylko miss Betty udzielić ich była w stanie, a po jej śmierci w mojej jedynie pozostały pamięci.I. WILTON – HALL.
Przy końcu ośmnastego wieku, o dwie mile od Glasgowa stał zamek Wilton-hall zwany, odwieczna dziedzina Wiltonów rodziny; – Starożytna to była budowa, ciężka, niezgrabna, ręką czasu przyćmiona, okna jej w nierównych od siebie powybijane odstępach, świadczyły, że wznosząc ją nie zważano bynajmniej na harmonję i zewnętrzną ozdobę, a dwie szare wieże sterczące po bokach zamku jak dwaj posępni strażnicy, drzwi z grubych tarcic dębowych żelaznemi prętami obite, i szczątki starego muru w którym gdzieniegdzie strzelnice widać było, dowodziły: że miejsce to nie zawsze było bezpiecznem, że się tu częste i ciężkie staczały walki.
W czasie o którym wspominam, miejsce kłótliwych i bitnych baronów zajął spokojny lord Willon, biegły dworzanin i polityk, a młoda piękna jego małżonka zasiadła w szerokiem krześle, które przed laty poważnym, surowym szkockim myladies służyło; – zamek zaś lubo nie zmienił jeszcze ponurej powierzchowności swojej, wewnątrz przecież mieścił wszystko, czem tylko smak wytworny i wielkie dostatki ozdobić i umilić życie potrafią.
Pewnego ranka, na miękkim trawniku zajmującym środek ogromnego dziedzińca; dziecię w proste ubrane sukienki igrało z młodym wyżłem, a przy żelaznej kracie na drogę wychodzącej dwie osoby różne wiekiem, ubiorem, i ułożeniem żwawą prowadziły rozmowę.
Młoda dziewica w szkockich góralek ubraniu, w krótkiej kratkowanej spódniczce w czarnym gorsecie z pod którego cienkie białe rękawy szeroko na jej drobne ręce spadały, ślicznemi błękitnemi oczyma poglądała na niemłodego człowieka stojącego po drugiej stronie kraty, i potrząsając smutnie głową słuchała słów jego.
Mężczyzna ow, lubo porządnie ubrany, lubo łagodnie mówiący, miał jakiś dziki wyraz w pomarszczonej twarzy, a z wielkich czarnych oczu przemawiało obłąkanie, owa ciężka a tyle w Szkocji szanowana niedola.
– No Marjo! mówił; bądź dobrą dla ojca? daj mi jeszcze co więcej.
– Niemam ojcze kochany! odrzekła dziewczyna, przed tygodniem posłałam matce wszystko co miałam; – czyliż nie wiesz o tem?
– Nie wiem, bo już dawno nie byłem w domu,
– Jakto? krzyknęła z przerażeniem Marja, więcej jak od tygodnia błąkasz się ojcze po drogach? – a biedna Betty?
– Biedna? spójrzyj na nią, jak jej twarzyczka kwitnie, jak się oczy śmieją – biedna! coż to jej… przy mnie brakuje?
Westchnęła Marja.
– Ależ ojcze! wszak sam kilku groszy żądasz odemnie?
– To co innego! to dla zaspokojenia mego przywidzenia, ale na potrzebach, na wygodach życia nigdy mi nie zbywa, bo.., widzisz… tobie i pocichu mogę to powiedzieć – widzisz ten kij?… to laska czarnoksięzka; gdzie tylko stąpię przyjmują mnie mile, na pierwsze słowo otwierają się przedemną drzwi chaty i bramy pałacu, dla mnie najcieplejszy kącik, najlepsze jedzenie, najwygodniejsze posłanie, – jam pan całego kraju, a to wszystko moiej lasce winienem, o! to talizman.
Marja znowu potrząsnęła głową, a w oczach łzy jej stanęły, bo wiedziała ona że talizmanem ojca była utrata rozumu.
– Widzisz, mówił dalej: że Betty nie biedna… – za te kilka penców coś mi dała kupię jej kolczyki; ale nie mam nic dla żony, – wracani z podróży, długiej, dalekiej, cóż żonie przyniosę?…
– Jeżeli o to idzie, zawołała wesoło Marja, oto masz ojcze kochany! weź ten pierścionek ja sję obejdę bez niego, a dla matki, oh! dla drogiej matki mojej, oddałabym wszystkie w świecie klejnoty, choćbym ich tyle miała co mylady.
– Dobraś dziewczyna! bądź zdrowa… A pamiętaj o przyrzeczeniu….. jak będziesz miała brylanty.
– W tej chwili otworzyła się krata, kareta lorda Wilton wjechała na dziedziniec, Marja poskoczyła ku dziewczynce która w igraszkach z wyżłem stoczyła się na brzeg trawnika, i o mało pod konie nie wpadła, a kiedy ją podniosła, już obłąkanego nie było przy karecie, już nawet głos brzmiący którym jakąś starą dziwaczną nucił piosnkę, znikł w oddaleniu.
Nie bardzo się tem zasmuciła Marja, gdyż szczególnym trafem Gilbert zapomniał malej Elżbiety, a siostra troskliwa o los dziecięcia które obłąkany ze zbytku przywiązania wszędzie wodził z sobą, szczęśliwa była myślą, że na pół już zdziczała dziewczynka, powróci do zwyczajnego życia w zamku lady Wilton, której pozwolenie na to, łatwo się wyjednać spodziewała.
Skoro obiedwie siostry weszły do pokoiku Marji, Betty posiliwszy się cokolwiek, usiadła w starem krześle z poręczami, a znużona drogą i zabawą usnęła w krótce twardym snem dziecięcym; – młoda zaś pokojowa zajęła się przyrządzaniem domowego ubioru dla mylady, której co chwila wyglądano z Glasgowa.
Niedługo, stary Daniel kamerdyner lorda wszedł do pokoju, trzymając w ręku drewnianą głowę a na niej ogromną wypudrowaną perukę; skłonił się ceremonialne dziewczynie, i chcąc sobie w tej chwili przynajmniej zyskać jej przychylność, zaczął rozmowę od uwag nad pięknością śpiącej Betty, dalej chwalił zręczność z jaką Marja opinała wstążkami koronkowy kornecik, a w końcu, niby od niechcenia dodał stary dworak:
– Już to wiadomo że panna Marja zręczną jest i umiejętną we wszystkiem, jak to panna wszystko w porządku utrzymuje! jak szale i futra od molów chronić umie! – piękna to sztuka, i nieraz mnieby się także przydała; bo wyznam że choć już tyle lat mam zaszczyt zwać się kamerdynerem Mylorda, nie wiem jak naprzykład zapakować perukę na kilka miesięcy; a dopiero w przyszłym roku na zebranie parlamentu potrzebną będzie. – Może mi panna Marja udzieli swoich wiadomości? – a może nawet w dobroci swojej zechce ten szacowny stroj głowy wziąść pod swoją wyłączną opiekę?
– Bardzo chętnie! rzekło dziewczę nie mogąc się wstrzymać od uśmiechu, proszę postawić na stoliku tę szanowną, perukę, już ja ją do przyszłej wiosny przechowam.
Układny starzec wśród ukłonów i podziękowań wysunął się za drzwi, a Marja zamknąwszy je na klucz, poskoczyła do drugiego wyjścia, prowadzącego do pokoju lady Wilton, która w tej właśnie chwili powróciła z Glasgowa.
Marja była ulubioną swej pani, od kilku lat wzięta do zamku wyuczyła się wszelkich robót kobiecych; zręczna, przemyślna, głęboko pobożna, czasem wesoła jak dziecię; czasem jak sierota tkliwa, zjednała sobie względy Mylady, a przestając sama na jej przychylności, hojne dary pani swojej przysyłała matce, która o kilka mil od Wilton-hallu w maleńkiej mieszkając chatce, pracowała usilnie na wyżywienie sześcioletniej Betty, i męża, niegdyś jednego z najlepszych cieśli, dziś przez nieszczęśliwe spadnięcie z rusztowania pozbawionego rozumu.
Zmieniając ubranie, mylady opowiadała Marji, jakie widziała stroje i hafty, jakich nakupiła towarów, jak między wszystkiemi sklepami do jednego szczególniej się tłoczono, bo w nim na krótki czas osiadł złotnik świeżo z Londynu przybyły, i posiadający zapas najbogatszych… i najmodniejszych klejnotów.
– Patrz na ten krzyżyk, misterna robota! i łańcuszek stosowny bardzo nieprawdaż?
– Prześliczny jest mylady!
– Niechże ci służy moje dziecię.
– Czy podobna pani! tak kosztowny klejnot…
– Nie drogo go kupiłam; – przytem, lubię żebym w domu nie sama tylko ładnie ubraną była, a tyś taka skąpa, że chyba ja o twoim stroju myśleć muszę.
Słowa te wymówiła ludy Wilton z przyjaznym uśmiechem, bo wiedziała dla czego Marja tak oszczędną była dla siebie; – zarumienione dziewczę ucałowało z uczuciem jej rękę, a lady Wilton rzekła dalej:
– Prócz potrzebnych sprawunków, pozwoliłam też sobie na niemały zbytek; – spojrzyj na moją głowę Marjo! cóż?….
– Widzę pani!, – oh! co za świetne piórko! czy to wszystko brylanty? o! to pewno nie mało kosztuje; – ale co też dla pani zbyt kosztownem być może!
– Jednakże długo się nad tem kupnem namyślałam, bo trzysta funtów szterlingów to ogromna summa!
– Trzysta funtów! prawda, to majątek! rzekła Marja.
– Dla ciebie; – ale dla bogatych i zbytek czasem bywa obowiązkiem; z czegóżby żyli kupcy i rzemieślnicy gdybyśmy się stroić nie chcieli?
– Pani zapewne każe to schować do swojej gotowalni?
– Jeszcze nie; – chcę żeby mylord ten nowy strój zobaczył; – weźże kochanko toczek, który oto Robert przyniósł w pudełku, przymocuj do niego to strusie pióro, osadź je w szrubeczkę co tu pod brylantami ukryta, i przyjdź mi poprawić włosy.
Marja wyszła do swojej izdebki, bo tam miała potrzebne do szycia narzędzia, odśnieżyła stroik zmięty cokolwiek podróżą, przyszyła białe powiewne pióro, wpięła brylantową spinkę, myśląc mimowolnie, jak szczęśliwie i spokojnie biedna jej matka żyćby mogła za summę na to świecidełko wydaną, i ustawiwszy toczek na podstawce wróciła do pani.II. DZIECINNA ZABAWA.
Podczas gdy Marja zajmuje się przebieraniem lady Wilton, i układaniem przywiezionych nowości, maleńka Betty otworzyła oczy, przetarła je, otrząsnęła się z długiego snu… i ujrzawszy się samą, postąpiła ku drzwiom do sieni, by się na świeży trawnik wydostać, gdzie znajomy jej wyżeł wyskakiwał ochoczo; lecz drzwi były zamknięte, przezorna Marja klucz z nich nawet wyjęła. – Betty, popatrzywszy oknem na dziedziniec, i słysząc głos Marji w przyległym pokoju, pewna że ją siostra w krótce uwolni, nie zbliżyła się nawet do drzwi lady Wilton, bo nawykła do wielkiego dla niej uszanowania, lecz czynna i żywa wynalazła sobie wnet zajęcie i zabawę.
Ogromna wypudrowana peruka najprzód ściągnęła jej uwagę, – widziała ją ona poprzednio na głowie lorda Wilton, i dziecinnym zwyczajem wyobraziła go sobie w postaci drewnianej głowy, a kłaniając się jej niziutko, rozpoczęła rozmowę, na jakąby się w obecności prawdziwego pana zamku nigdy zdobyć nie śmiała.
– Jak się masz maleńka? – dawno tu jesteś? jadłaś obiad? może ci czego potrzeba? – może chcesz pieniędzy?
Wszystko to niby w zastępstwie lorda jak najgrubszym wymawiała głosem, i za każdem pytaniem odpowiadała za siebie piskliwie:
– Zdrowam mylordzie! – przed godziną przyszłam z ojcem, ale nie wiem gdzie mi się podział. – Jadłam, dziękuję. – Jeżeli łaska mylorda, tobym prosiła o jedną z tych laleczek co na waszym stoliku stoją. – O! pieniądze! pieniądze! bardzo je lubię, a jeszcze białe, świecące, i ojciecby się ze mną, niemi zabawił.
– A! otóż i Mylady! rzekła mała gadulka dygając przed czepkiem chwiejącym się na drewnianej podstawce. – Jak pięknie ubrana! jak jej do twarzy! – O! ale to nie sztuka, ładnemu we wszystkim ładnie. – Zobaczę jak też mylordowi w czepeczku będzie.
To mówiąc, wspięła się do stolika, i na gęste białe kędziory peruki włożyła wytworny toczek.
– Ha! ha! ha! a to zabawnie! wołała klaszcząc w ręce; – bo też ja to jakoś na bakier wsadziłam. – No! teraz? pfe! szkaradnie! – już to widać panom w czepkach nie ładnie.
Zdjęła lekkie ubranie z peruki, lecz po chwili znów rzecze:
– W cóż mylorda ubiorę? – a! już wiem; odejmę ten świecący kawałek, to będzie korona; – i pusta dziecina nie znając wartości rzeczy, śmiałą ręką odpiąwszy brylantowe piórko, zatknęła je w sztuczne skręty; – poprawia, przechyla, spogląda to w tą to w ową stronę; powtarzając wyrazy starego Daniela, które raz przypadkiem uchwyciła:
– A to feralny dzień jakiś! już widzę mylordowi nie dogodzę. – Ale kiedy tak, dodała: to nic nie dam; – proszę sobie zostać w tej umączonej szopie; – nie! nie potrzeba korony, już się i tak ubieliła.
Lecz próżno chce odpiąć kosztowny klejnot, liczne końce, szrubka i trzpień złoty zatonęły we włosach, i ile razy wyciągnie piórko z jednej strony, tylekroć z drugiej mocniej je jeszcze zagłębi, po chwili, złoto i brylanty przypruszone obficie pudrem znikły prawie z przed oczu Elżbietki, a rozgniewana próżnem usiłowaniem dziewczynka, trzepnęła jeszcze parę razy perukę drobną lecz nie lekką rączką, i odskakując od stołu rzekła:
– Już temu chyba sama Marja poradzi!
Nagle na spokojnym dziedzińcu Wilton-hallu niezwykły hałas dał się słyszyć; dzwonki, piszczałki, dzikie śpiewy jakieś zabrzmiały, Betty skoczyła do otwartego okna, i wnet lord Wilton, i jego peruka, i zakopana w niej mniemana korona znikła jej z pamięci.III. CYGANI.
Gromada cyganów w dzikich podskokach snuła się po dziedzińcu, czarne ich i twarde włosy unosiły się za każdem poruszeniem, ubiór dziwaczny, najczęściej z różnobarwnych płatów złożony, mężczyźni z kijami w ręku i torbami na plecach, kobiety z dziećmi w płachtach na ramionach zawieszonych, starsze dzieci zaledwie ubrane, a wszystkich twarze ogorzałe, rysy ostre, język obcy, i zręczne przełamywanie się w nieznajomym tańcu malowniczy przedstawiało widok.
W samym środku gromady, na dwójkolnym wózku siedział starzec poważny; – twarz jego piękna lubo równie jak innych ogorzała, włosy zupełnie białe spadające mu na ramiona, ubiór prawie cały, i kapelusz na głowie odznaczały go jako naczelnika; – i rzeczywiście był on przedmiotem czci i poszanowania całej czeredy, był to król cygański, jedyny ich władca w całym kraju, który również jak oni, bez domu, bez rodziny, wędrował po całej Szkocji, i dziś w jednem, jutro w drugiem zgromadzeniu odbierał należne sobie hołdy, udzielał nauki, i wymierzał sprawiedliwość.
Przybycie tych niespodziewanych i nieproszonych gości, całą ludność zamkową ściągnęło na dziedziniec, nawet lady Wilton nie mogła się oprzeć ciekawości, i pochylona w oknie poglądała i przysłuchiwała się z zajęciem, jak cyganki to z kart, to z ręki wróżyły służącym, i jak ci w miarę złych lub dobrych przepowiedni, darzy – li wróżki, już pieniędzmi, już do stroju potrzebnemi przedmiotami.