Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wspomnienia z planety Ziemia. W tunelach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspomnienia z planety Ziemia. W tunelach - ebook

Jest rok 2103. Wojtek ma 11 lat i jedno marzenie: chce wyjść na dwór i odetchnąć świeżym powietrzem. Ale mieszka na planecie, która umarła, dlatego przy każdym wyjściu musi zakładać szczelny kombinezon i maskę, a do szkoły przedostawać się tunelami. Dawny świat zna tylko ze starych książek i filmów. Nowych już nie ma, bo na wszystko brakuje surowców.
Tymczasem Instytut Rozwoju, w którym pracuje tata chłopca, dokonuje niebywałego odkrycia: oto bowiem odnaleziono planetę, która zdaje się nadawać do zamieszkania przez ludzi. Całe społeczeństwo ogarnia ekscytacja związana z szansą powrotu do życia sprzed katastrofy ekologicznej. Ale dlaczego rodzice Wojtka zachowują się w tak niepokojący sposób? Czyżby coś ukrywali przed dziećmi? Czym rzeczywiście zajmuje się ojciec? I dlaczego nagle kilka osób z rodziny zaczyna śnić te same sny o roślinach?
Babcia odkrywa przed rodziną tajemnicę swojej tożsamości, która zmusza ją do opuszczenia domu i ukrywania się przed władzami. Czy naprawdę jest aż tak niebezpieczna? Pierwsza część nowej futurystyczno-ekologicznej serii, w której nauka splata się z przygodą

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66997-87-5
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Razem z siostrą mieliśmy jedno wielkie marzenie – chcieliśmy wyjść na dwór. Ale tak naprawdę. I robić to, co robią ludzie w książkach i na starych filmach. Budować zamki z piasku, chodzić po drzewach, grać w piłkę, jeździć na rowerze, podróżować po całej Ziemi. My tego nigdy nie robiliśmy. Na dwór wychodzimy tylko kiedy trzeba, kiedy nie ma innego wyjścia. I to tylko w specjalnym ochronnym ubraniu.

Niektórzy twierdzili, że to wszystko wina poprzednich pokoleń. Inni, że to cena zbyt szybkiego rozwoju cywilizacji. Babcia za to mówiła, że ludzie woleli udawać, że robią coś dobrego, i głośno o tym krzyczeć, niż zrobić coś tak, jak powinni, ale po cichu.

Nie wiem, jaka jest prawda. Ale wiem, że kiedyś na świecie było wspaniale, a teraz nie ma już nic.

Mam na imię Wojtek. Mam 11 lat. Jest rok 2103. Mieszkam na planecie, która umarła.1

Maska, kombinezon, niewygodne buty. Ubierałem się w ten sposób za każdym razem, kiedy szliśmy odwiedzić babcię. Mieszkała na peryferiach i nie dochodziły tam miejskie tunele.

– Dlaczego babcia musi tam mieszkać? – pytała Blanka, próbując zasunąć swój dziecinny kombinezon ochronny.

– Starsi ludzie nie lubią się przeprowadzać – westchnęła mama. – Chociaż rzeczywiście mogłaby się przenieść gdzieś bliżej – szepnęła do ojca.

Zawsze kiedy Blanka wkładała maskę i kombinezon, śmiałem się z niej, że wygląda jak wielka, paskudna mucha. Ale w rzeczywistości wszyscy tak wyglądaliśmy. Kombinezony wyglądały tak samo, różniły się tylko rozmiarem – szary materiał szczelnie przylegający do ciała, maska z wielkim filtrem powietrza na ustach i wystające, okrągłe szybki na oczach. Wypisz wymaluj rodzina paskudnych much. Tylko skrzydeł nam brakowało.

Blanka podskakiwała z radości i ciągle trajkotała o babci.

Też cieszyłem się na to wyjście, ale przecież nie mogłem tego po sobie pokazywać. Nie byłem już małym dzieckiem. Stałem więc tylko przy drzwiach wyjściowych, udając obojętność, a w środku aż podskakiwałem z radości.

Chwilę potem wyszliśmy w panujący na zewnątrz półmrok. W powietrzu unosiła się brudna, szara mgła, która przysłaniała niebo i ruiny budynków. Wciągnąłem mocno powietrze, chcąc poczuć, jak pachnie na dworze. Ale nie było na to szans. Najnowszy model masek doskonale filtrował zanieczyszczenia i nie było mowy o przedarciu się do nozdrzy choćby odrobiny powietrza z zewnątrz.

Za każdym razem, kiedy musieliśmy wyjść na powierzchnię, rodzice gnali jak szaleni przed siebie, a ja i Blanka rozglądaliśmy się z ciekawością dookoła. Przynajmniej próbowaliśmy. To były jedyne momenty, kiedy wychodziliśmy na dwór. Szukaliśmy wzrokiem starych huśtawek, znaków drogowych, cienia lodziarni na rogu ulicy. Chcieliśmy zobaczyć wszystko to, co oglądaliśmy na starych filmach i o czym czytaliśmy w książkach.

W końcu dotarliśmy do wejścia do podziemnego tunelu. Pod miastami rozciągały się liczne przejścia i drogi, którymi poruszali się ludzie. Tylko dzięki nim można było wyjść na dłużej z domu, aby nie narazić się na zanieczyszczenia, które opanowały powierzchnię planety. Niestety, tunele nie wszędzie dochodziły i nie wszystkie były ze sobą połączone, więc trzeba było czasem pokonać część trasy na powierzchni.

Zeszliśmy po szerokich, kamiennych schodach i znaleźliśmy się przed dużymi szklanymi drzwiami.

– Mamo, co znaczy ten napis? – zapytała Blanka. Słyszałem jej głos, śmiesznie zmieniony przez głośnik wewnątrz mojej maski.

– Przecież wiesz, komora odkażająca – odpowiedziała mama, nawet nie patrząc na napis. – Byłaś tu wiele razy.

– Ale nie wiedziałam, co tam jest napisane… – mruknęła Blanka, obrażona, że nie traktuje się poważnie jej pytań.

Rodzice zawsze byli zdenerwowani, kiedy jechaliśmy odwiedzić babcię. Zwykle ograniczali do minimum czas spędzony na zewnątrz i unikali dalekich wypraw. A żeby dotrzeć do babci, trzeba było nie tylko iść do odległego publicznego wejścia do tunelu, ale też jechać kolejką naziemną, a potem przejść kawałek drogi pieszo. Rodzice kochali babcię, ale odwiedziny u niej paraliżowały ich strachem.

Weszliśmy do komory. Drzwi za naszymi plecami natychmiast się zasunęły, a my zostaliśmy otoczeni pomarańczową parą. Dopiero kiedy opadła, mogliśmy zdjąć maski i przejść przez kolejne drzwi do wypełnionego tłumem tunelu.

– Będziemy mogli przejść przez stary plac zabaw, kiedy już będziemy u babci? – zapytałem, przepychając się przez tłum, ramię w ramię z ojcem.

– Przecież i tak nie będziecie mogli się bawić – przypomniał tata.

– Ale chciałem tylko popatrzeć… – próbowałem jak zwykle.

Starałem się przekonać do tego rodziców za każdym razem, kiedy jechaliśmy do babci. Wiedziałem, że nie będę mógł wejść na starą, zardzewiałą zjeżdżalnię, pobawić się w piaskownicy, w której już nie było piasku, ani pobujać się na huśtawce z jednym urwanym łańcuchem. Zresztą, byłem już na to wszystko za duży. Ale i tak ciągnęło mnie do tego miejsca. Ciągnęło na dwór i do przeszłości. Chciałem zobaczyć, jak kiedyś wyglądał świat.

– Tam nie ma na co patrzeć – odpowiadali niezmiennie rodzice.

Tunel rozgałęział się i prowadził na kilka peronów. Byliśmy jedynymi, którzy skierowali się na peron podmiejskiej kolejki naziemnej. Nikt nie lubił z niej korzystać, bo wszyscy jak ognia unikali przebywania na powierzchni. Nawet w kombinezonach. Szczególnie że nie wszyscy je posiadali.

Po półgodzinie jazdy, podczas której przez okno nie dało się zobaczyć nic innego poza szarą mgłą, wysiedliśmy na małym peronie pośrodku niczego. Budynek stacji był już tylko ruiną, nikt od dawna z niego nie korzystał. Rodzice bez słowa wzięli Blankę za rękę i ruszyli w stronę kilku domów, których nawet nie było stąd widać. Ciemny kontur domu babci pojawił się po dziesięciu minutach szybkiego marszu. Blanka mocno dyszała, co przez głośnik brzmiało jak odgłos ziejącego smoka. Spojrzałem tylko tęsknie na miejsce, gdzie we mgle powinien znajdować się plac zabaw, i bez słowa szedłem za rodzicami.

Wszystko nagle się odmieniło, kiedy stanęliśmy na schodkach starego domu. Smutne nastroje i zdenerwowanie nagle gdzieś sobie poszły. W momencie, kiedy zatrzaskiwaliśmy za sobą zewnętrzne drzwi i staliśmy w ganku pomalowanym na cytrynowo, tamten świat nagle znikał.

Rodzice ciągle pytali babcię, skąd wzięła taki kolor farby, przecież od dawna nie produkowano tak fantazyjnych odcieni. Szkoda było na nie surowców, więc wszystko produkowano w podstawowych wersjach. Od dawna dla zwykłych obywateli dostępna była tylko biała farba i to dopiero po uprzednim udowodnieniu, że rzeczywiście jest potrzebna. Babcia tylko się uśmiechała i nie chciała zdradzić tajemnicy.

– Nareszcie jesteście! – krzyknęła w progu i natychmiast wzięła mnie i Blankę w swoje objęcia.

– Mamo! Kombinezony! – krzyknęła przerażona mama. – Zanieczyszczenia!

– Kombinezony-śmony – machnęła ręką babcia. – Ja jestem taka stara, że żadne zanieczyszczenia mi niestraszne.

Z babcią Kornelią nie było sensu dyskutować. Jedyne, co można było zrobić, to jak najszybciej zdjąć ubrania ochronne, zanim znowu złapie kogoś w objęcia. Kombinezony zostały na ganku i można było wreszcie wejść w babciowy świat: pełen starych książek, bibelotów z czasów, kiedy jeszcze produkowano rzeczy tylko dlatego, żeby ładnie wyglądały, i cudownych, pysznych przekąsek. Nie wiem, jak babci udało się to wszystko zachować. Rodzice opowiadali mi, że wszystkie zbędne przedmioty lata temu zarekwirowano, aby wyprodukować z nich coś bardziej użytecznego. Zaliczały się też do tego papierowe książki, bo papier stał się cennym surowcem, a treść wszystkich książek była od tamtej pory dostępna tylko w wersjach elektronicznych. Babci jakimś cudem udało się to wszystko zachować. Jej dom był przez to tak niezwykły, że zawsze żartowaliśmy, że babcia powinna urządzić tu muzeum XXI wieku i sprowadzać do niego wycieczki.

Tym razem babcia postawiła na małym stoliku w salonie talerz z ciastkami z czekoladą, misę z jabłkami i dzbanek herbaty.

– Jabłka!? Czekolada?! – wykrzyknęła zupełnie szczerze mama. – Czy ty sprzedałaś duszę diabłu? Skąd to masz?

– Odwiedzacie mnie tak rzadko, że mam czas, żeby nazbierać dla was rarytasów – uśmiechnęła się babcia.

– Już nie przesadzaj, mamo. – Tata udał oburzenie, ale natychmiast sięgnął po ciasteczko i rozsiadł się na kanapie. – Raz w miesiącu to wcale nie tak rzadko.

– Gdybyś się zgodziła, żebyśmy załatwili ci mieszkanie w mieście, moglibyśmy się widywać i kilka razy w tygodniu.

– Ja się stąd nie ruszę! – stwierdziła stanowczo babcia. – Mowy nie ma. Wiecie, co by było, jakbym chciała przewieźć moje rzeczy i ludzie by zobaczyli to wszystko? Zresztą, gdybym mieszkała w mieście, nie miałabym sąsiada, który oddawałby mi takie przysmaki ze względu na swoją alergię – uśmiechnęła się.

– Czy pan Antoni ma alergię na wszystko? – Mama zmrużyła oczy.

Robiła tak zawsze, kiedy stawała się podejrzliwa. Bardzo dobrze znałem ten wzrok.

– Na dużo rzeczy… – odparła niedbale babcia i zaczęła nalewać herbatę do kubków z wizerunkami postaci z dawnych kreskówek.

– A skąd on w ogóle to wszystko ma? Nawet nie pamiętam, kiedy my dostaliśmy ostatnio czekoladę. A świeże owoce trafiają do nas tylko raz w miesiącu – nie poddawała się mama.

– A co ty mnie pytasz, skąd on to ma. Ja nie wiem. Nie moja sprawa.

Taka rozmowa toczyła się przy każdym spotkaniu, a babcia zawsze szybko ją kończyła. Tata już nawet w to nie brnął i po prostu zajadał się wszystkimi pysznościami, które serwowała babcia.

– Przecież one mogą pochodzić z nielegalnych źródeł – szepnęła mama do taty, kiedy razem z Blanką rozkładaliśmy na podłodze planszę do Monopoly. Chyba myśleli, jak większość rodziców, że zajęci swoimi sprawami nie słyszymy, o czym mówią.

– To mamy je wyrzucić? Nie pozwolić dzieciom dowiedzieć się, jak smakuje czekolada? – mówił zupełnie spokojnie ojciec, biorąc kolejne ciastko.

– Antoni i nielegalne źródła – prychnęła śmiechem babcia, rozlewając trochę herbaty na stolik.

Mama umilkła i temat uznano za skończony.

Mogliśmy spędzać całe godziny na oglądaniu mieszkania babci. Było tak inne od naszego czy mieszkań znajomych. Tu pełno było ozdób, papierowych książek, które oboje wąchaliśmy jak szaleni. Taka prawdziwa książka, którą dało się wziąć do ręki, dotknąć papieru i obejrzeć prawdziwe ilustracje, była sto razy lepsza niż wersje elektroniczne. Teraz nikt już nie robił papierowych książek. Babcia miała ich za to całe mnóstwo. Tym bardziej nie mogliśmy nie zachwycać się tym, że dokładnie pamiętała, skąd ma każdą z nich.

– Tę dostałam na dwudzieste piąte urodziny od waszego dziadka. A ta należała do waszej mamy. Dostała ją na zakończenie roku szkolnego w pierwszej klasie. A tę znalazłam kiedyś na ławce w parku zawiniętą w starą reklamówkę…

U babci Kornelii było genialnie! Właśnie dlatego, że było inaczej niż wszędzie. Czułem się, jakbym nagle cofnął się do czasów, kiedy ona sama była dzieckiem. Kiedy można było wyjść na dwór. Kiedy wszystko było lepsze i jakieś normalniejsze.2

Usłyszałem najbardziej irytujący i znienawidzony dźwięk na świecie. Alarm budzika. Z półprzymkniętymi powiekami powlokłem się do biurka, żeby poprawić swoje opowiadanie. Musiałem wykorzystać pomysł, który właśnie pojawił się we śnie. Drzewa i kwiaty, które opiekowały się ludźmi, leczyły ich, dawały jedzenie, a nawet schronienie. Ten obraz był tak niezwykły i jednocześnie tak pragnąłem, aby był prawdziwy, że musiałem go utrwalić. Wyjąłem z szuflady wielorazowy notes i najdrobniejszym pismem, jakie byłem w stanie uzyskać, zapisałem pół strony. Musiałem oszczędzać pamięć, bo już niewiele mi jej zostało, a nie chciałem usuwać starych opowiadań. Już dawno temu wymyśliłem sobie, że zostanę pisarzem. Nawet powiesiłem nad łóżkiem plakat, który wyprosiłem od babci. Plakat z cytatem mojego ulubionego pisarza i rysunkiem małej planety w ogromnym kosmosie. Nad planetą wił się napis: Ziemi nie dziedziczymy po naszych rodzicach, pożyczamy ją od naszych dzieci – Antoine de Saint-Exupéry.

Podekscytowany genialnym pomysłem i już bardziej rozbudzony pobiegłem do kuchni na śniadanie.

Mama była tego ranka jakaś przygnębiona i zamyślona. W ogóle nie zwracała uwagi na Blankę, która właśnie ręką wyciągała z płynu mlecznego pojedyncze płatki śniadaniowe. Spojrzała na mnie niepewnie. Chyba zastanawiała się, czy dzisiaj wejdę w rolę denerwującego starszego brata, czy nie. Uśmiechnąłem się do niej i sam wsadziłem palce do miski. Blanka miała rację, te płatki dużo lepiej smakowały bez płynu mlecznego. Mógłbym ich zjeść całą paczkę. No właśnie, mógłbym? Przypomniałem sobie, jak kiedyś zasmakowały nam kanapki z dżemem. Ja je robiłem, Blanka podawała kolejne słoiki i w końcu oboje zjedliśmy cały miesięczny przydział chleba i dżemu. Potem ciągle chodziliśmy głodni, bo musieliśmy jedzenie z kolacji rozdzielać też na śniadanie.

Ale byłoby fajnie, gdyby tak można jeść, co i ile się chce. A jak się skończy, to iść do sklepu i po prostu kupić więcej. Tak jak robią na filmach. A nie tylko czekać na dostawę miesięcznego przydziału. Albo chociaż mogliby znów dać dżem. O tak, to by było super!

– Pospieszcie się – powiedziała mama. W ogóle na nas przy tym nie patrzyła. – Muszę być zaraz w Instytucie. Wujek Karol odprowadzi was do szkoły.

– Mamo, przecież możemy iść sami.

Co rano protestowałem w sprawie odprowadzania do szkoły. Byłem jedyny w całej klasie, który jeszcze sam nie pokonywał tej trasy. Ale rodzice i tak upierali się przy swoim, jakbym miał sześć lat, jak Blanka.

– Bez dyskusji – rzuciła szybko i wyjęła z teczki przezroczysty tablet. Zaczęła coś na nim przeglądać i w ogóle nie zwracała uwagi ani na nas, ani na swój stygnący płyn kawowy.

– Tata już wyszedł? – zapytała Blanka.

– Tata pracował dziś całą noc. Niedługo powinien wrócić – powiedziała, nadal na nas nie patrząc.

– Mogę zaczekać? Chciałam dać mu buzi – zajęczała.

– Nie wiem, kiedy dokładnie wróci. Za to wujek będzie tu za dwie minuty. Pospieszcie się. – I sama wyszła z kuchni, ciągle wpatrzona w ekran.

Chwilę potem usłyszeliśmy znajome „pip-pip” i już wiedzieliśmy, że przeszła przez komorę odkażającą przy drzwiach wejściowych i ruszyła do pracy. Tak się spieszyła, że chciałem nawet za nią pobiec, żeby sprawdzić, czy nie zapomniała włożyć kombinezonu.

– Mama zapomniała nam dać buzi. – Blanka spojrzała na mnie smutno.

Tak. Mama pierwszy raz wyszła z domu bez pożegnania się z nami. Nie wiedziałem jeszcze, co to znaczy, nie przywiązywałem wtedy do tego wagi. Nie chciałem być traktowany jak małe dziecko, więc przyjąłem to nawet z ulgą. Tylko było mi żal Blanki.

W duchu nawet się ucieszyłem, że to wujek Karol nas odprowadzi. Był najprawdziwszym na świecie pisarzem, chyba jedynym, który współcześnie coś tworzył. Bardzo chciałem opowiedzieć mu o fragmencie opowiadania, który dopisałem rano.

Wujek Karol pojawił się chwilę później.

– No już, króliki, zaraz pobiegniemy do nory – powiedział, kiedy tylko ściągnął z głowy maskę.

Oboje lubiliśmy ten jego dziwny humor. Karol zawsze żartował, że jesteśmy pokoleniem dzieci królików, które chowają się w norach. Uśmiechał się, kiedy to mówił, ale od dawna wiedziałem, że dla niego to wcale nie było śmieszne. Kiedyś dzieci mogły chodzić po ziemi i bawić się w kałużach. Ja urodziłem się długo potem i nie wiedziałem, jak naprawdę wygląda błoto. On zresztą też nie.

Zanim ubraliśmy się w kombinezony, pobiegłem szybko do mojego pokoju po notes z opowiadaniem i bez słowa podetknąłem go wujkowi pod nos. Pokiwał głową z aprobatą i wskazał kilka miejsc, gdzie zdania trochę kulały.

– Całkiem nieźle ci to wychodzi – podsumował. – Tylko pamiętaj, że w tej rzeczywistości nie chcą artystów. Pozwolili mi być pisarzem… właściwie to nie wiem czemu – przyznał, drapiąc się po rudej brodzie. – Chyba dlatego, że mocno się uparłem i jako jedyny w to poszedłem, mimo gadania wszystkich, że to bez sensu.

– Przecież piszesz genialne książki! – oburzyłem się. – Jak można nie chcieć, żeby powstawały nowe.

– Mamy już dość książek, piosenek i obrazów z przeszłości. Artyści nie są niezbędni do życia, nie zapewniają przetrwania, nie wytwarzają niczego praktycznego, a do tego jeszcze zużywają cenne surowce do produkcji swoich dzieł. Ze mną jeszcze pół biedy, bo piszę od razu na wieloekranie. Ale weź takiego malarza. Wiesz, ile cennych surowców trzeba by zużyć, żeby wyprodukować dla niego farby w kilku kolorach? Nikt by na to nie pozwolił. To dlatego nie ma już malarzy i rzeźbiarzy. A ja jestem jednym z ostatnich, którzy jeszcze piszą. Na pewno jestem jedynym z mojego pokolenia. Nie opłaca się to, Wojtek. Nie opłaca.

– Jak się tak nie opłaca, to dlaczego dalej to robisz? – zapytałem z podejrzliwą miną. Trochę nie wierzyłem, że życie pisarza może być tak kiepskie, jak mi wmawiał.

– Bo nic innego nie umiem – przyznał i wzruszył ramionami. – Ale zobacz, jaki noszę kombinezon. – Wskazał ręką na swój stary, połatany strój. – W życiu nie stać by mnie było na takie cacka jak wasze. Przydział jedzenia też dostaję dużo gorszej jakości niż wy.

– Czemu? – oburzyłem się. Nie miałem o tym pojęcia.

– Bo jestem niepotrzebny – przyznał bez cienia żalu. – Ludzie mogą się spokojnie obyć dziś beze mnie. Teraz co innego się liczy, nie sztuka. A twoi rodzice robią coś pożytecznego, ludzie na nich polegają i potrzebują ich pracy. Dokonali mądrzejszego wyboru niż ja.

– To co, żałujesz, że nie jesteś naukowcem, jak rodzice? – zapytałem, bojąc się trochę tego, co odpowie. Bo ja bardzo, ale to bardzo chciałem być pisarzem i wierzyłem, że nawet w takiej rzeczywistości ma to sens.

– A w życiu! – odpowiedział bez zastanowienia. – Może i biedak ze mnie, ale to jest to, co umiem i chcę robić. Ja muszę pisać, tak już mam. A do tego mi za to płacą. Marnie bo marnie, ale jednak. Jako naukowiec czy pracownik produkcji bym chyba już dawno zwariował.

– No, to ja mam tak samo jak ty – ucieszyłem się, że w końcu mam argument, którego tak łatwo nie obali. – Ja też muszę pisać. Nic nie poradzę. A jak będę robił coś innego, to całkiem zwariuję.

Wujek najpierw się skrzywił, że za bardzo się wygadał, a potem westchnął zrezygnowany.

Ubraliśmy się w swoje stroje ochronne i ruszyliśmy do najbliższego zejścia do tunelu. Zwykle korzystaliśmy z bezpośredniego wejścia do tuneli z naszego domu, ale ostatnio remontowali ten odcinek i musieliśmy korzystać z publicznych wejść, jak większość mieszkańców miasta. Nawet się z tego ucieszyłem, bo mogliśmy częściej wychodzić na dwór.

To tylko dwie minuty marszu z rodzicami, ale dziesięć minut z wujkiem Karolem. On nie pędził jak szalony do podziemnego zejścia. Pozwalał nam zatrzymać się przy znaku drogowym na rogu ulicy, zajrzeć do starej budy psa na podwórku opuszczonego domu i popatrzeć z bliska na kikut martwego drzewa. Dla rodziców to były tylko śmieci i zbędne minuty w niebezpiecznym środowisku. Dla mnie to było jak odkopywanie kości dinozaura na wyprawie paleontologicznej.

Przyjemny spacer skończył się zbyt szybko i znów czekała nas codzienna rutyna: komora odkażająca, marsz wąskim tunelem aż do podziemnego wejścia do szkoły. Szliśmy kilkanaście minut przez korytarz oświetlony długimi lampami, ciągnącymi się jak węże pod sufitem. Chociaż znajdowały się tuż nad naszymi głowami, w tunelu panował półmrok. Przecież nikt nie będzie marnował cennej energii na oświetlanie bocznego tunelu. Co jakiś czas dochodziliśmy do skrzyżowania z innymi korytarzami, w których przemykały grupki osób spieszące do pracy lub szkoły. Chociaż nie było ich wiele, echo odbijało ich głosy i niosło w głąb tuneli, sprawiając wrażenie, że są w nich tysiące ludzi.

Po dotarciu do szkoły wujek zajął się Blanką, a ja szybko zostawiłem w swoim boksie kombinezon i maskę. Rzuciłem wujkowi Karolowi pośpieszne „cześć” i popędziłem schodami na górę, na szkolny korytarz.

Dopiero mijając drzwi prowadzące bezpośrednio na zewnątrz, przypomniałem sobie, że nie zdjąłem butów ochronnych. Ale było już za późno. W tym samym momencie zobaczył mnie strażnik.

– Jeszcze raz do komory odkażającej! I tym razem buty w rękę! – zawarczał i wskazał mi komorę.

– Ale ja przyszedłem tunelem! Są odkażone – próbowałem mu wyjaśnić, ale ten w ogóle nie słuchał. Oni nigdy nie słuchali.

Zanim powiedziałem coś jeszcze, strażnik otworzył drzwi komory i wprowadził mnie do środka. Stało tam już kilku innych uczniów czekających na odkażenie. Otworzyły się drzwi na zewnątrz i poczułem ten dziwny zapach zepsutego powietrza. Nie byłem do niego przyzwyczajony i od razu zacząłem kaszleć.

– Co ty tu robisz? Zabłądziłeś gdzieś po drodze? Czy może chciałeś pozwiedzać okolicę? – zdziwił się Adam, mój najlepszy przyjaciel, który właśnie wszedł do komory przez zewnętrzne drzwi. Chociaż nadal miał maskę na twarzy, trajkotał jak najęty. Jak zwykle. Nie miał specjalnego kombinezonu, tylko zwykłą kurtkę.

– Zapomniałem zmienić buty. Strażnik mnie tu wsadził.

– No to chociaż raz powąchałeś to, co wdycha przeciętny mieszkaniec tej planety – usłyszałem jego zmieniony głos sączący się przez maskę.

Chciałem coś odpowiedzieć, Adam też już otwierał usta, ale właśnie zadziałały wytryski i zostaliśmy potraktowani pomarańczową parą odkażającą. Trochę dostało mi się do ust i oczu. Zacząłem łzawić i kaszleć.

– Następnym razem nie spiesz się tak ze zdejmowaniem maski – rzucił do mnie strażnik, a jego głos wcale nie brzmiał współczująco.

Chciałem mu odpowiedzieć, że przecież sam wpakował mnie do tej komory bez maski, ale przez kaszel nie dałem rady wydobyć z siebie słowa.

W końcu się uspokoiłem, zdjęliśmy buty i odnieśliśmy je do szatni. Nie wolno było w nich chodzić po szkolnych korytarzach z obawy, że w podeszwach utkwiły jakieś zanieczyszczenia. Nadal łzawiłem, kiedy szliśmy w stronę klasy.

– Mogliby wreszcie wybudować więcej tych tuneli – marudził Adam. – Albo rozdać wszystkim kombinezony. Ostatnio też nie zauważyłem lampki ostrzegawczej i akurat coś tłumaczyłem Bartkowi, kiedy wypuścili parę. Myślałem, że zwymiotuję, jak wpadła mi do ust. Ble, obrzydliwe to było!

– Co ty nie powiesz – prychnąłem, nadal czując ten okropny smak.

Ale natychmiast się powstrzymałem przed dalszym marudzeniem. Mnie zdarzyło się to raz, on musiał codziennie chodzić do szkoły w tej nieszczelnej masce i zwykłej kurtce. Wiedziałem, że Adam nie ma mi za złe tego, że mam przywileje, których jemu brak. Rodzice byli pracownikami Instytutu i nasz dom stał w dzielnicy, która jako jedna z pierwszych została podłączona do systemu podziemnych tuneli. Nie wszyscy mieli to szczęście. Adam bliżej miał do szkoły niż do najbliższego zejścia do tunelu. Chociaż czasem mu zazdrościłem, że może chociaż kilka chwil spędzić na dworze, on twierdził, że mi odbiło.

– Przecież to tylko smród i kurz. Tam nic nie ma – odpowiadał wtedy.

Wiedziałem, że ma rację. Ale mnie i tak ciągnęło na zewnątrz. Myślałem, że może znajdę tam ślady po czasach, o których opowiadali rodzice i babcia. Kiedy można było swobodnie podróżować, kąpać się w morzu i jeździć rowerem. Podobno nawet jedzenie smakowało wtedy inaczej. Można było kupować, co się chciało i ile tylko się zapragnęło. No i każdy miał w domu papierowe książki i górę zabawek. Teraz ostatnią wyspą przeszłości był dom babci.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: