- nowość
- W empik go
Wstęp do autobiografii - ebook
Wstęp do autobiografii - ebook
„Śnię, choć dzisiejsza noc — podła grafomanka — przynosi same jutrzejsze wspomnienia. Odchodzę, mimo że ciało domaga się przytulności Twoich ramion. Jestem wykradzionym pragnieniem, jakiemu nie sposób zaufać. Stanowię osobny wszechświat, podczas gdy niepokój poddaje się bez walki. Skryta pośród nienawistnych spojrzeń, rozkochana aż do szpiku kości, przypominam Ci o swoim głodzie, o braku urodzaju w tutejszych ogrodach”.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8384-947-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zbudowałam za pomocą światła
własny, prywatny sens.
Przyozdobiłam grzeszne myśli słowami —
pragnę Ci zadedykować.
Co wybrać: bliskość serca
czy odległość duszy? Pokątne są
doznania, wybrakowane, niechciane.
Usiłuję odszukać Cię pośród
nielicznych uderzeń serca — znikasz,
zanim obejrzy się wieczność.
Moje zakrzywione sumienie,
walka o radość — to tylko garść
przypadków, kilku łez,
które oddałam potrzebującym.
Nie bądź na siłę, odszukam Cię,
choć minie kolejna epoka, a światło
stanie się zbyt długim cieniem.
Zasnę, zanim zdążysz odszukać
właściwy czas; zginę, dopóki będę
czuła posmak Twojej tęsknoty.Identyczny zmierzch
Jesteś, choć
nie słyszę Twoich wspomnień.
Czuję Cię, mimo że zgubiłeś
gdzieś po drodze
resztkę cienia.
Zbyt podatna na ufność,
koliduję
z kroplami deszczu, oddaję się
prostocie pierwszego śniegu.
Twoje sny, przyszpilone
do wyjałowionych gwiazd,
są dziś
tylko wymuszoną czułością,
pragnieniem, które lśni
w Twoim uśmiechu.
Słyszę Cię
na wyciągnięcie ręki — to kilka
wysłużonych marzeń,
wspomnienie bezczasu.
Zmuszona do milczenia, próbuję
udekorować Cię
nadmiernymi mirażami,
dotykiem, który drażni
cierpliwą skórę.
Oddaj się mojemu oddechowi,
zrozum bicie serca; szumi
we mnie ta sama czarna rzeka,
identyczny zmierzch.Czerń
Nieposłuszna czerni, ograbiona
z resztek minionej tęsknoty!
Kołyszę się
w rytm fal, co nie znają
ani dnia, ani nocy.
Usiłuję wznieść własny wizerunek
w tym niedokończonym świecie —
przesyłam Ci sen,
za jakim podążę
ku kresowi tej wyprawy
po nieznane.
Rozsuwam kotary, próbuję
wywęszyć choć jednego człowieka;
napięte słowa spływają
na dno istnienia.
Oddałam pragnieniom
definitywne westchnienie,
powierzyłam zmierzch tak bujny,
tak płodny,
że chwieją się postumenty
ziemskiego garbu,
że nie czuję, jak trafiam na
drogę ewakuacyjną.Odliczam wieczność
Słyszę w Tobie odblask sumienia.
Czuję przerwę w życiorysie,
dla jakiej mogłabym przyśnić
nieznane, lecz nadobowiązkowe.
Rozpadam się na niedociągnięcia,
na skrawki życia, które niegdyś
było mną. Jątrzy się we mnie sen,
zadany słowem; usiłuję wskrzesić
wiatr, doszukać się pychy tam,
gdzie proszą o zniewolenie.
Nie powstrzyma mnie tutejszy
bezsens — moje ciało odpływa w dal.
Czy znajdziesz w środku
odrobinę wiarygodności,
aby przyszłość nabrała czerni?
Zgubiłam krzyk pośród nieposłusznych
złudzeń; straciłam wiarę w intencję,
co nie domaga się podtekstu.
Zapamiętam tutejsze powietrze;
los stanie się pokutą,
za jaką można zatęsknić.
Odliczam wieczność, która nam pozostała.
Przygotowuję łzy, aby świat
był mniej smutny.Płodny głód
Lśniłam zbyt dotkliwie, aby zapłakać.
Pozbyłam się niedomówień,
wyrzuciłam precz samotne myśli,
z których nie było już pożytku.
Pewnego wieczora napotkałam
łzy — jak zwykle zbyt silne,
aby obłaskawić spokój, zniewolić
ciężar ciszy.
Objawiła się noc — inkrustowana
najdroższymi gwiazdami, skąpana
w szaleństwie.
Obojętność przybyła
o tej samej porze; ktoś przetrącił serce.
Ubrałam się w Twój oddech
zbyt wcześnie, aby mówić o bliskości.
Cóż z tego, że wciąż istnieje w Tobie
ostatni człowiek, skoro ziemia
jest tak odległa, a po niebie
pozostał najwyżej płodny głód?
Wymyśliłam sobie tę radość,
żeby udobruchać ucieleśniony lęk.
Sądziłam, że niedaleko stąd
do miłości — samotność okazała się
szybsza.Zwątpić w krzyk
Otrząsnęłam się z ckliwych wierzeń,
kiedy światło tkwiło w centrum
tęsknoty.
Pozbyłam pragnień,
na które nikt nie zasługuje.
Ocknęłam się, ale tylko po to,
aby narodzić się przeciwko łzom.
Sądziłam, że wieczność
zaczeka grzecznie, zanim wstąpi
we mnie nowy dzień,
jeszcze jeden wieczór,
kiedy można zwątpić w krzyk.
Wiara, że spodziewa się mnie
jeszcze jeden poranek,
pozwoliła uwierzyć w napisy końcowe.
Pogrążam się w powietrzu,
pachnącym cynamonem
i pomarańczą — tak jak Ty.
Wtulam się w przepaść
Twojej piersi, nasłuchuję modlitw
serca o jeszcze jedno uderzenie,
o jeszcze jedną tęsknotę.
To błędne koło, z którego
nie można wymknąć się po omacku.Przetrącone skrzydło
Dotykam Twoich łez — wiem, że są
poczęte z purpurowej mgły.
Muskam myśli, które zapomniały,
do jakich słów należą.
Karmię ostrożnie sumienie —
grzech, który jest mi obcy,
dziś należy do kogoś innego.
Pielęgnuję w sobie ten huragan,
dzięki któremu uchylam furtkę
do przedsionka raju.
Zniszczona przez przyszłość,
obnażona z sideł wszechświata,
chciałabym wznieść w sobie pomnik
utkany z miraży, przejętych
zwątpieniem,
wykradzionych pieszczocie.
Od wczoraj nie wierzę w przeszłość;
w mamidła, z którymi konkuruje czas.
Ktoś przetrącił skrzydło
mojemu stróżowi — czy to Ty czekałeś
dość cicho, aby dostrzec to,
co wątpi w pokutę?Własne serce
Przebłyski wiatru, który unosi
w bezsenną dal Twoje tchnienie.
Wzruszenia gwiazd — ich rdzawe oczy
nie widzą już przyszłości.
Nieba, rozebrane z błękitu,
dziś są tylko smutkiem,
niepewną wędrówką po istnienie.
Przyśnił mi się
wszędobylski czas — broniłam
skrupulatnie pobliskich ciał,
udawałam, że nie należy mi się
własne serce.
Porusza się we mnie
zarodek ludzkości — zanika nadzieja,
niszczeje wierność wolności.
Zwiewność tęsknoty
ukrywa przede mną szept,
którym śmiałam ozdabiać myśli.
Jestem zbyt bezsenna,
żeby rodzić się bez wątpliwości.
Podnoszę z klęczek własny świat —
blisko stąd do ostatniego nieba.
Jestem tylko przysługą,
dla jakiej warto pobożnie lśnić.Ucho igielne
Odległe miasta. Podsumowane zdania,
z których żadne nie istnieje
jako pytanie.
Jestem, by zbudzić w Tobie noc —
zbyt daleką, żeby myśleć
o rzeczywistości.
Teraźniejszość? Kto o niej myśli?
Czy to kolejne złudzenie?
A może zbyt krzepka
wymiana odpowiedzi?
Pomódl się na swoim sumieniu — obłok,
zaplątany w Twoje sny,
jest preludium do apokalipsy.
Chciałabym wskrzesić pamięć,
lecz wiem: milczenie goni ciszę.
Powstałam, aby nakreślić w Tobie
przedostatni świt.
Urodziłam się pośród pragnień,
z których żadne nie pasuje
do Twojego spojrzenia.
Lubuję się w uroczystej
teraźniejszości; oglądam
ze wszystkich stron świata
tę jedną igłę, przez której ucho umyka
moja skarga na tutejszy wiatr.
Pragnęłam zagubić się w życiu,
ale wyczerpały się pokłady
samotności, zagubiło się pożądanie.Wstęp do autobiografii
Zniszczone, zrujnowane poranki,
kiedy Twój cień
przegląda się
w nadwerężonym lustrze.
Drzewo, uginające się
pod ciężarem zakazanych owoców,
dygoce, smagane
zagranicznym powiewem.
Zabrakło snu — Twoje szczęście
jest wymówką.
Cóż z tego, że okłamała mnie
przyszłość, skoro bezsenność jest
tak błoga?
Oto kolejna sprzedana łza — jej noc
nie sprzyja obecności gwiazd.
Poległam na wstępie
do autobiografii.
Zagubiłam się w świetle — zwiastowało
nieznane; zatraciłam w istnieniu,
które wciąż protestuje, walczy
o przegraną.
Bezkształtny jest dotyk, wymierzony
prosto w serce. Wyrzekam się
ostatniego powitania — jestem,
aby pozostać Tobą.
Chmury, łaszące się do stóp, przynoszą
kres wiekuistości, dają nadzieję temu,
który zwątpił w pamięć.Biały kwiat
Purpura rozgaszcza się
w niecierpliwym wieczorze.
Wiem,
że za chwilę zakwitnie
biały kwiat ulotnej samotności.
Wiem, że subtelność
spotka się ze snem, dedykowanym
przyszłości.
Przeistoczona
w listopadowy powiew nadziei,
zanurzam się
w Twojej bliskości, w myślach —
tak daleko im do ciszy.
W czułej kołysce, splecionej
z noworocznych mgieł,
zalęgła się nić pocieszenia,
ziarenko z klepsydry, które unoszą
moje lękliwe palce.
Usta, tak bardzo niepewne
pierwszego śniegu,
zdejmują ze mnie
wspomnienie, pozbawiają oddechu,
w którym ukryłam przyszłość.
Podzielona na rozdziały,
powielona jak dodruk
autobiografii — pozbawiam namiętność
korzeni, wyznaję nową religię.
Rozpinam serce, buduję
dom z kart; wszystko, co kocham,
czeka dziś w przedsionku
rzeczywistości.
Nawlekam na palce
paciorki łez —
tylko Ty wysłuchasz tę modlitwę.
Tylko Ty zrozumiesz prawdę
mojego dotyku, czułość zesłaną
przez zmierzch.Głodne kroki
To szept Twoich głodnych kroków
na drodze powrotnej
do raju.
To krzyk zwycięstwa,
odzianego w strzępy melancholii,
poczętego w objęciach nocy.
Kocha się we mnie
światło, za które mogłam zginąć
na granicy świata;
lubuję się w czarnych kwiatach,
wzrastających
na cienistej duszy.
Próbowałam wskrzesić własne życie,
ale wciąż brakowało
ostatecznego elementu.
Przyozdobiona łzami,
powierzona ciału
bez wspomnień — próbuję dogonić
przyszłość, zanurzyć się
w Twoim pragnieniu.
Nie wiem, kiedy ostatnio
napotkałeś mój sen.
Nie śmiem płakać wbrew
Twojemu uśmiechowi.
Powracam, choć od dawna
Cię tu nie ma.
Otulam się ciepłym cieniem poranka,
który — zamiast pamięci —
dać mi może westchnienie wzgórz,
melancholię dolin.Wykrzyczana
Wykradłam Cię z nagiej dłoni samotności.
Przyozdobiłam pocałunkami,
dotykiem bez zapału.
Obudziłeś się, aby wskrzesić
czas z marzeń; nie mogłam
kochać tak, aby wybaczyło mi życie.
Wzniosłam krzyk tak dobitny,
że zdradziła mnie ziemia,
niebo przystanęło w pół kroku.
Pojawiłam się, choć palce wciąż szukają
skaz, pozostawionych tutaj
przez niewierny czas.
To tylko piedestał kruszejący
pod ciężarem pokuty — garstka
złożonych myśli, dla jakich mogę wdzięcznie
istnieć, które potrafią ogarnąć
przestrzeń po miłości.
Stworzona z subtelnych gestów tęsknoty,
wykrzyczana
niby modlitwa bez adresata —
ukrywam się pod postacią przyszłości,
uciekam przed wiatrem,
który usiłuje poznać mój lęk.Odnaleziony sercem
Cóż po gwiazdach, skoro strop
chyli się ku upadkowi? Cóż po ziemi,
skoro jej niepewność
doskwiera zużytym stopom?
Od kilku tysiącleci widzę tylko Ciebie —
bezkresnego, otulonego
zmiennocieplnym powiewem,
zdanego na łaskę szaleństwa.
Oglądam z bliska łzy, drogocenne
niby kruszec odnaleziony sercem —
skazane na niewinność
pierwszego słowa, na smutek,
w którym prawda zderza się
z subtelnością.
Ktoś zatrzasnął za mną powieki;
jeszcze jedno serce zrozumiało,
że triumf należy się każdemu.
Oddalam się poza granice
ze światła i szkła — zamieszkała tam
moja miniona noc,
chwała i wolność — za nimi
podążam poza krawędź ciała.
Odzyskam duszę — wiem, że spełni się
moja tęsknota,
moje bezszelestne wyznanie.
Warto powitać zaginione niebo.Jeszcze niedojrzałe
Myśli takie czyste, samotność
tak odległa.
Wymykają się łzy, ale tylko zielone,
jeszcze niedojrzałe.
W żyłach płynie tęsknota,
dość gęsta — ciało sprzeciwia się
przeszłości, a dusza drży,
choć nie płynie muzyka.
Nawijam na palec pasma
minionych wieków — czas jest przeszkodą
dla spełnienia.
Nie czuję w Tobie
teraźniejszości — nie doświadczam
światła, za którym podąża
moja samotność.
Przebudzona ze zbyt cielistej tęsknoty,
rozebrana do kości
z niepotrzebnych proroctw —
pragnę spostrzec w Tobie
kilka subtelnych łez,
kilka poranków bez pożegnania.
Czym są pocałunki
w tych ciemnościach? Czym wiatr,
wykradający Cię z moich objęć?
Rozkoszuję się milczeniem,
Twoimi wątpliwościami
w tegoroczną odmianę świata.Bez wstydu pomilczeć
Jest Cię pełno pośród marzeń.
Dominujesz w snach,
sprzedanych w ramach modlitwy.
Zardzewiałe serce szykuje się
do drogi powrotnej;
napotka
kilka zapomnianych przewidzeń,
kilka słów wymierzonych
prosto w tarczę lęku.
Wygrałam czas — wieczność
jest tylko znamieniem,
co zalęgło się pod powieką.
Moja dłoń znów wywęszyła
zakazany owoc; zaczekam,
aż dojrzeje.
Wykradam Ci zmierzch,
co rozrósł się pomimo granicy
między oknem a drzwiami.
Wyrywam z kajdan świtu,
który — zamiast światła i ciepła —
objawia same powycierane
paciorki, zmęczone
nieutulonymi modlitwami.
Pewnego razu odejdę
na drugą stronę — tam, gdzie wciąż
można bez wstydu pomilczeć.
Cień nie będzie już Tobą —
zmartwychwstanę, choć nie wiem,
czy znów nie śnię.Wierzyła w tęsknotę
W moim przerośniętym sercu
zapłonęła rozstrzygająca gwiazda.
Znaleziono duszę —
półnagą,
wyrzuconą na bruk za to,
że wierzyła w tęsknotę.
Chciałam usłyszeć w Tobie
bicie mojego serca —
pozostało tylko lustrzane odbicie.
Zmierzch znów nosi
Twój uśmiech, zbliżająca się noc
daje cień zamiast snu.
Pragnęłam przeistoczyć się
w wiatr, który chroniłby
Twoją subtelność, rodził pragnienie
tam, gdzie pozostało
tylko jutro.
Powierzam się Twojemu szeptowi —
jest drogowskazem;
za nim podąży dzisiejszość.
Dostrzegłam Twoją łzę
na moim sumieniu.
Zauważyłam prawdę, przyklejoną
do warg.
Zanim dobiegnie kresu
ta ballada bez słów, zanim zmierzch
podaruje nam gwiazdy —
wspólnymi siłami nadamy czułość
zimowej nocy, spełnienie
myślom, co wciąż wstydzą się
własnych słów.Kajdany
Kajdany zbędnych odpowiedzi.
Okowy naprzykrzających się snów.
Rzeczywistość
bez potwierdzenia na piśmie.
Blade są poranki, kiedy nie czuję
obok Twojego spojrzenia.
Bezbarwne staje się słońce,
gdy omijasz przyszłość
szerokim łukiem.
Sprzedałam pusty dom
po okazyjnej cenie — będzie
bliżej do Ciebie.
Oddałam pod zastaw ostatnie marzenie,
choć wiem — nie należy mi się
Twoja żarliwość.
Zapętla się noc — gwiazdy runęły
w przepaść wraz z sennością.
Rozkwita gniazdo tęsknoty —
wspaniałych myśli,
których nigdy nie dogonię,
nigdy nie sprostam.
Znów zakładam znoszony uśmiech —
niech ozdobi
zaprzepaszczone wnętrze,
wargi przeplatające się z prawdą.Wstydzę się
Znalazłam Cię po niewłaściwej
stronie światłocienia.
Doszukałam się bezsennych kropli
deszczu, tak niepodobnych
do Twoich łez.
Próbowałam wyśnić przyszłość,
żeby drzwi pozostały otwarte,
a okno — spętane kratami.
Wiem, że wciąż szukasz
drogi powrotnej — świt Ci tego
nie zrekompensuje.
Zmierzch nie da Ci zakazanych owoców,
choć szorstka będzie Twoja skóra.
Pragnę oddychać
nieznanym powietrzem, czuć
dotyk tak szczodry, że zapomnę
strony świata, ilość cudów.
Zanurzasz się we mnie, choć
tak brak mi własnego świata.
Rozpoznaję w Tobie czułość,
dla jakiej wciąż rozmawiam z gwiazdami,
wstydzę się księżyca.Przyszłość od nowa
Rodzą się, drżą dzisiejsze myśli — płynie
bezkresna ballada świata.
Słowa plenią się
bez cierpienia,
sprzedane Twojej duszy przez moje usta.
Zamknęłam zakratowane okno
do przeszłości — przebudzimy się
za kilka miesięcy,
odziani wyłącznie w bezwstyd.
Chociaż nie należy mi się
wieczność, a ciało domaga się duszy —
lśnię, niby pocałunki
na Twojej skroni, niby dotyk
zadany subtelnie, sennie i z dystansem.
Odnajdę Cię pośród przekwitających łez —
choć pokorniejsze,
obmywają duszę z pytań.
Nauczę się śnić tak, żeby samotność
przestała doskwierać tęsknocie;
wreszcie zaspokojonej,
rozebranej do rdzenia z melancholii.
W okolicy obojczyka pobrzmiewa
płochliwy cień pragnienia,
tli się lękliwa granica uśmiechu.
Czy to złudzenie sprawia,
że potrzebuję Cię niczym życia i śmierci,
niczym kofeiny,
bez której ciężko jest
zacząć całą przyszłość od nowa?Brakuje mi samotności
Przez wiele dekad sądziłam, że warto
sprzedać serce. Tak od święta,
po okazyjnej cenie,
powierzyć lepszym rękom.
Uważałam, że obopólny poranek
powróci, zanim pod powieką
wskrzesi się pierwsza
jasnozielona łza —
za bardzo brakuje samotności.
Wyszło na jaw — modlitwy pozostaną
niewysłuchane, jeśli niepokój
nie odszuka drogi,
nie dosięgnie marginesu przyszłości.
Przyśniłeś się dobitnie i na złość
mojej melancholii;
poczułam smak zakazanych słów,
oddech myśli, co czekają na swoją kolej.
Wiesz, chciałabym zadedykować Ci
pozostałość po świetle —
czułość należy się komuś innemu.
Namiętność? Wstyd
przyznawać się do milczenia.
Czy odnajdę Cię, gdy przebrzmi wprost
jeszcze jeden łyk życia,
ostatni niezamierzony krzyk?
Czy powrócisz, aby wręczyć mi wieczność,
znów spóźnioną, znów przegraną?Wykreślić strach
Czy wiedziałeś, w czyich dłoniach
umierają moje opustoszałe wieczory?
Czy zapamiętałeś, jak dotkliwie
potrzebowałam ciszy,
gdy tłum krzyczał na złość niebu,
wbrew bezpłodnej nadziei?
Uciekam przed ziemią, ukrywam się
na poddaszu serca; odnajduję
pośród złogów kurzu
Twoje spełnione łzy
i moje nieodwzajemnione listy.
Tkwię po szczyt duszy w tęsknocie.
Próbuję wykreślić strach
z grafomańskiej autobiografii;
powrócą nostalgie,
żeby narysować dla Ciebie gwiazdy,
uśmierzyć uśmiech,
zbyt rozległy, aby mówić
o przyszłości.
Nikogo nie obchodzi mój świt;
budzę się, żeby odnaleźć w końcu
właściwą godzinę; w ramach cierpliwości
i wybaczenia pozostanie
spełnionym pragnieniem.
Czy moje serce odnajdzie drogę
powrotną do samotności?
Czy noc przepadnie, gdy przyznam się
do niewłaściwej winy?O szyby dzwoni niepokój
Na niedomkniętych wargach
pozostały strzępki bezosobowych słów.
W oczach wciąż czai się subtelność,
lecz wiem: moje ciało
domaga się światła.
Lękliwe palce usiłują odszukać
stracony dotyk — jesteś,
choć o szyby dzwoni niepokój.
Przynoszę Ci garść
świeżo zebranych myśli — nie wiesz,
którędy do słońca. Promieniejesz,
jakby życie podarowało Ci
jeszcze jedną samotność.
Oddychasz, serce kołacze, nie słychać
stąpania gwiazd, choć noc jest
przytulna jak kamień.
Nie wiem, jak marzyć, aby sny
omijały przeszłość. W tych stronach
nie słychać szeptu aniołów,
nie sposób kochać tak,
aby słaniały się nieba, świt prowadził
poza karby horyzontu.
Kolejny poranek? Czy ktoś mówił coś
o miłości? Wspominał powrót
teraźniejszości?
Czułość czai się w kąciku ust.
Namiętność wkrada pod dłonie.