Wszechświat między nami - ebook
Queerowa powieść YA z elementami magii dla miłośników tańca, wieloświatów i gorącej Barcelony! Na pierwszy rzut oka Kornel wiedzie cudowne życie. Mieszka w bajecznej Barcelonie i spełnia swoje marzenie, studiując w elitarnym Instytucie Sztuki, Muzyki i Tańca. To jednak tylko wierzchnia warstwa. W rzeczywistości Kornel zmaga się z tym, co czuje do pewnego chłopaka, a także z trudnymi relacjami z najbliższymi i sobą samym.
Przed nim wyjątkowo ciężki tydzień. Ale kiedy emocje sięgają zenitu, Kornel zaczyna pod powierzchnią rzeczywistości dostrzegać inne scenariusze swojego życia i myśleć o nim inaczej. O swoich relacjach, związkach i o sobie. Ten tydzień zmieni wszystko.
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8387-888-1 |
| Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jako mały chłopiec przypadkiem odkryłem pewne niezwykle pasjonujące zjawisko, było to niczym odkrycie innego wymiaru. W końcu jak inaczej nazwać odwrócony obraz świata dostrzeżony w kieliszku wypełnionym po brzegi drogim szampanem? W tej małej lampce, wznoszonej przez ojca w towarzystwie znajomych artystów podczas jednej z kultowych comiesięcznych kolacji barcelońskiej śmietanki towarzyskiej, został zamknięty osobny wszechświat. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Za każdym razem gdy patrzyłem w szkło na tę migotliwą galaktykę, zastanawiałem się, co jeśli prawdziwa rzeczywistość to właśnie odbicia widoczne w innych rzeczach. Z wiekiem miałem coraz więcej pytań, na które wciąż nie znam odpowiedzi.
Czy istnieje coś nieznanego, co czeka na odkrycie?
Czy ujawnienie sekretu skrywanego przez świat pomogłoby nam poradzić sobie z tragediami, smutkiem i żalem w naszym życiu?
Czy nie rozjaśniłoby nam to, dlaczego czasami czujemy się tak źle, że nie widzimy sensu, aby ciągnąć to wszystko dalej?
Czy to sprawiłoby, że w końcu uwierzymy, iż nasze życie jest cenne?
Moja głowa od zawsze była pełna niezliczonych myśli, które gnały z prędkością stu na minutę, a mnie samego wszędzie było pełno. Widzieli to zarówno moi dziadkowie, rodzeństwo, jak i goście, którzy przewijali się przez nasz dom.
Dziesięcioletni ja może i nie wiedział, z kim ze świata sztuki ma do czynienia, ale za to był zafascynowany każdym najmniejszym dostrzeżonym drobiazgiem i szczegółem. Długie, zgrabne palce pianistki w czarnym kombinezonie. Rytmiczny krok mężczyzny w kwiecistym smokingu, który tańczył tango. Wypatrywanie takich cech charakterystycznych u innych sprawiało mi przyjemność, bo w końcu każdy ma w sobie coś na pierwszy rzut oka niewidocznego, co czyni go kimś wyjątkowym. Jak ten hinduski artysta, który przez swoją niezdarność upuścił sobie na koszulę kawałek carpaccio z buraka i w tym samym momencie wpadł na pomysł, że może na płótnie opowiedzieć o problemie marnowania żywności.
Do pewnego momentu dostrzegałem w kieliszku taty inny wszechświat, jakby w jego głębi miało tkwić ukryte dobro, coś, czego nie mogłem do końca zrozumieć, ale wciąż wierzyłem, że tam jest.
Tak było kiedyś. A teraz, dokładnie w chwili, gdy spoglądam w głąb muszli sedesowej, nie widzę nic więcej poza swoim rozmytym odbiciem. Zaczesane do tyłu kręcone blond włosy, pojedyncze kosmyki opadające na czoło, podkrążone szaroniebieskie oczy i naczynka na policzkach, lekko popękane od tej nieszczęsnej rzeczy, którą zdarza mi się robić od początku roku akademickiego i której omal nie zrobiłem także przed chwilą. Jeszcze chwila i byłoby za późno. Wtedy nie skończyłoby się na jednym razie, nie ma nawet takiej opcji.
Ciekawe, co by pomyślał tamten mały Kornel z jednego z wystawnych przyjęć ojca? Czy uwierzyłby w to, jak potoczy się jego życie, że doprowadzi go do łazienki jednej z najbardziej cenionych europejskich uczelni artystycznych?
Opierając ręce na desce klozetowej, przyglądam się pieprzykom nieregularnie umiejscowionym na swojej twarzy i szyi. Patrzę na zaczerwieniony nos i lekko odstające uszy, za które kiedyś chwytała mama, kiedy byłem wyjątkowo niesforny – wspomnienie, które sprawia, że pragnę uciec stąd jak najdalej. Wciskam spłuczkę, spłukując czysty tym razem sedes, i zanim wyjdę z kabiny, nasłuchuję, czy aby na pewno nikogo tu nie ma. Jeszcze tego by brakowało, żeby plotkowała o mnie cała szkoła albo, co gorsza, by o moim sekrecie dowiedział się ojciec.
Przez szparę pod drzwiami sprawdzam, czy nikt nie stoi przy umywalkach, po czym biorę głęboki wdech, poprawiam na ramieniu torbę z całym ekwipunkiem i szybkim krokiem wychodzę. Gdy spoglądam w lustro na swoje godne pożałowania odbicie, dociera do mnie, że już najwyższa pora wypuścić nagromadzone w płucach powietrze. Tym razem widzę siebie dobrze i wyraźnie.
Przez nerwy i wysiłek jestem cały czerwony, naczynka popękały mi nie tylko na policzkach, ale – po wczorajszym epizodzie – również na lewej powiece. Nie pozostaje mi nic innego, jak przemyć szybko twarz wodą i nałożyć na nią żel nawilżający. Zaraz potem w ruch idą krem BB i lekki korektor, które trzymam zawsze w kosmetyczce. W trakcie całej operacji dziękuję w duchu niebiosom, że w toalecie nikt się nie zjawił.
Nim poprawię bezrękawnik i włożę bluzę, mój klon w lustrze wciąga brzuch, aby pokazać, jak wiele jeszcze mi brakuje do idealnej sylwetki Nikoloza Gogoladze, gruzińskiego solisty z mojego roku, będącego ucieleśnieniem marzeń każdego ucznia i wykładowcy baletu. Z odrazą dotykam swoich wystających żeber, a następnie ukrywam je pod grubą bluzą Championa.
Mimo że tym razem nie muszę się martwić o odświeżenie oddechu, odruchowo wkładam do ust trzy gumy do żucia, wychodząc na szkolny korytarz Instytutu Sztuki, Muzyki i Tańca, znanego jako ISMiT, artystycznej uczelni marzeń mieszczącej się w Barcelonie. Prawdziwa konkurencja dla UAB-u czy UB-u¹.
To ten moment semestru, kiedy budynek świeci pustkami, a na zajęcia przychodzą głównie osoby, które muszą zdobyć dodatkowe punkty albo – jak w moim przypadku – są zaangażowane w organizację Giselle, niedzielnego spektaklu baletowego. Co roku zmienia się jego tematyka i za stworzenie części artystycznej odpowiedzialny jest inny kierunek.
Wraz z początkiem roku akademickiego zapowiedziano, że tym razem przygotowaniami zajmie się wydział tańca. Całość ma być połączona z występem szkolnej orkiestry symfonicznej. Scenografię i kostiumy stworzą studenci kierunku sztuki. Początkowo byłem podekscytowany, zwłaszcza że wśród uczestników spektaklu są moja przyjaciółka i chłopak, przy którym moje serce za każdym razem przyspiesza. W jego obecności wciąż muszę się upewniać, czy na pewno jestem cały, czy przypadkiem nie rozsypałem się na kawałki.
Po przesłuchaniach mój zapał mocno przygasł, bo główna rola – Księcia Alberta – przypadła Nikolozowi. Zdecydowanie łatwiej byłoby mi przełknąć tę pigułkę, gdyby partię powierzono komuś z wyższego rocznika, nie zaś mojemu rówieśnikowi, który, co gorsza, chełpi się tym faktem na każdym kroku. Ja muszę się zadowolić mniej znaczącą rolą giermka Wilfryda. Ojciec może mówić, co chce, ale ja wiem, że zasłużyłem na główną partię, nawet jeśli wszyscy zachwycają się szykiem i swobodą w tańcu Niko.
Prawdą jest, że osoby, które studiują na tej uczelni, muszą mieć albo bogatych starych, albo cudem wywalczone stypendium, o które konkurują studenci z całego świata. To drugie udało się mojej wybitnej przyjaciółce.
Nie żebym narzekał na możliwości finansowe swojego taty, w końcu to między innymi dzięki jego pieniądzom jestem w miejscu, o którym zawsze marzyłem. Cały czas jednak czuję, jakbym pędził za czymś niedoścignionym, nie mogąc sprostać oczekiwaniom ojca. Prawie jakbym przez całe życie miał czuć wdzięczność za to, że dzięki niemu mogę oddychać.
Niech będzie, może też być prawdą to, że rzeczywiście inni podczas przesłuchań do majowego spektaklu byli ode mnie lepsi, ale żebym od razu miał grać tak banalną rolę? Po tym, gdy do upadłego ćwiczyłem pod okiem taty, gdy wbiłem sobie do głowy wszystkie ruchy, o których mi mówił? Taneczne kroki dramatycznego Alberta znam na pamięć, prawie tak, jakby to miał być mój testament czy ostatnie wypowiedziane słowa tuż przed tym, gdy padnę na ziemię martwy.
Zanim jednak przyjdzie mi skonać, muszę jeszcze przeżyć to zderzenie z rzeczywistością, jakim są przygotowania do spektaklu, podczas których mój ojciec nieustannie podkreśla, ile we mnie wciąż jest do poprawy. Chwali za to dwie baletnice z grupy ćwiczeniowej, o męskiej części, a dokładniej Nikolozie, nie wspominając. Jak zwykle tych dwóch musi działać mi na nerwy…
W takie dni wszystko rozprasza mnie dwa razy bardziej. Nawet gdy bawię się zabawką sensoryczną w kieszeni, aby skupić na czymś biegnące w różne strony myśli, nie powstrzymuje to odbijających się w mojej głowie możliwości, które czekają podczas zajęć w jednej z sal baletowych.
To, jak postrzegam świat, jest czymś, co zarazem kocham i czego nienawidzę, zwłaszcza że z równowagi może wyprowadzić mnie najmniejsza drobnostka. Dla mojego taty było to dodatkowe wyzwanie zahaczające o jego chore ambicje. Zamierzał udowodnić światu, że osoby neuroatypowe mogą zdobywać szczyty. Odkąd pamiętam, podświadomie czułem, że od zawsze chodziło mu o niego samego. W każdym słowie i czynie.
Wspaniale byłoby zostać w przyszłości upamiętnionym na jednej ze ścian zasług w holu instytutu. Na każdym z pięter można zauważyć murale, płaskorzeźby, instalacje i inne świadectwa wyjątkowości studentów. Może i mnie w przyszłości przypadnie miejsce gdzieś w kącie, gdzie zostaną uhonorowane moje osiągnięcia baletowe?
Studenci grafiki i malarstwa nie muszą się martwić o przestrzeń do eksponowania swych prac, zwłaszcza że nasza liberalna i nowoczesna dyrektorka kocha uczniowskie projekty. Chociaż według mnie chce przy okazji zaoszczędzić wydatków na zaaranżowanie wnętrz szkoły.
Osobiście nie narzekam, zwłaszcza gdy staję oko w oko z popiersiem Fridy Kahlo, wykonanym przez starszego ode mnie Katalończyka, tego, na którego widok topnieję. Na tabliczce widnieje jego pełny podpis, który przypomina mi, jaki byłem zdziwiony, gdy usiłowałem się odnaleźć w obowiązującym w Hiszpanii systemie podwójnych nazwisk. Dwuczłonowe nazwisko, składające się z apellido paterno² i apellido materno³, wskazuje na pochodzenie danej osoby. W większości przypadków w pierwszej kolejności dziedziczone jest nazwisko po ojcu, a dopiero później po matce:
Lionel Castillo Ruiz
Ten drobiazg sprawia, że chętnie rozbiłbym gipsowy wizerunek Fridy i sam został modelem rzeźbiarza. Tak, aby to mój wizerunek przekuł w coś wiekopomnego. Gdybym został jego muzą, moglibyśmy związać się na dobre. Ale to wydarzyłoby się tylko w bajce, nie w rzeczywistości, w której wciąż nie wiem, na czym stoję w naszej relacji.
– Kornel? – Od razu rozpoznaję głos dobiegający zza moich pleców. – Nie będę cię oceniać, jeśli powiesz, że jednak zmieniasz swoje powołanie i przepisujesz się na inny kierunek.
– Jeszcze mnie nie popieprzyło. – Wciąż lustruję rzeźbę zaliczeniową Leo, która została wystawiona w korytarzu razem z innymi najlepiej ocenionymi pracami absolwentów. Popiersie ma w sobie niezwykły realizm i nade wszystko bije od niego niezwykła pewność siebie. – Nie miałaś zaczynać dopiero za godzinę? – zwracam się do stojącej za mną dziewczyny.
– Miałam, ale muszę się rozgrzać i przećwiczyć solówkę. – Słyszę, jak opuszcza na ziemię futerał, i czuję, że przytuliła policzek do moich pleców. – Cholernie mnie to stresuje. – Orientuję się, że torba treningowa już dawno ześlizgnęła się z mojego ramienia, kiedy przywieram do przyjaciółki, zamykając ją w objęciach.
– Diano Navarro Saforcada, pamiętasz, co ci mówię za każdym razem w takich sytuacjach? – szepczę, gładząc ją po plecach.
– Hm, że jestem zajebista w tym, co robię, i za kilka lat czeka mnie angaż w Barcelońskiej Orkiestrze Symfonicznej i Narodowej Orkiestrze Katalonii? Ewentualnie, gdyby sława chciała przyjść z innej strony, to mogłabym podbić scenę dragową?
– To też, ale chodziło mi o stres. Wiadomo, bywa pomocny, ale zobacz, jak często przejmuje nad tobą kontrolę. Odbiera ci tak wiele i dopiero po czasie dostrzegasz, że nie musiałaś brać na siebie aż tak dużo.
Jej falowane brązowe włosy zaczynają łaskotać mnie w nos, więc odrywam się od niej i spoglądam na jej uśmiech.
– Już się tak nie wymądrzaj tymi psychologicznymi gadkami. – Trzepocze długimi rzęsami i obraca się na pięcie po instrument. – Wyśpij się lepiej, bo widzę, że znowu pękła ci żyłka. Co ty robisz po nocach?
– A ty lepiej urośnij!
Zabieram jej futerał z fletem i zaczynam uciekać, przypominając sobie, jak poznałem ją zaraz po przeprowadzce, a ona w kilka godzin skłoniła mnie do odgrywania scenek z filmów Disneya. Czasami byłem księciem Erykiem, który ciągnął Ariel za ogon, a innym razem złym kapitanem Hakiem, który uciekał ze skarbem. Powiedzmy, że w tej sytuacji jest mi bliżej do tego drugiego.
– Oddawaj to, dryblasie! – wykrzykuje po katalońsku, przyciągając wzrok przechodzących korytarzem osób. – Ha, mam cię, baletnico! – Triumfuje z instrumentem w dłoni, po czym kopniakiem w bok nogi powala mnie na łopatki.
– Solisto baletu! – wykrzykuję, gdy ona całuje swój futerał. – Mam nadzieję, że ta rundka ci pomogła. I lepiej się módl, żebyś nie połamała mi kości. Te piękności – pokazuję na swoje uda – są na wagę złota.
– Dobra, dobra, ledwo cię szturchnęłam. – Diana poprawia cienki sweterek w paski, będący częścią jej wiosennej stylizacji, bo mimo że już za miesiąc zacznie się lato, to w Barcelonie wciąż zdarzają się chłodne dni. – A teraz spadam, bo mam trochę do zrobienia. – Widzę, jak lustruje mnie spojrzeniem, po czym dodaje: – Wszystko w porządku?
To ten typ osoby, która, cokolwiek by się działo, musi mieć pewność, że nikt w jej otoczeniu nie cierpi lub nie ma potrzeby czegoś jej wyznać. Jest taka, odkąd pamiętam. Od ośmiu lat nie zmieniła się ani trochę i wciąż ma w sobie dużo dziecka, ale też sporo marzycielki i troskliwej dorosłej. Szczerze zazdroszczę sobie takiej przyjaciółki.
– Tak, tylko zajęcia trochę mnie dobijają. – Półprawda. – Ale co zrobić, taki już nasz los. – Zbieram z ziemi swoje rzeczy i wyjmuję porcję gum. – Będę lecieć, i tak nie było mnie dość długo. Trochę przeciągnąłem swoją przerwę.
Co prawda, nie ma już standardowych godzin zajęć, a w kompleksie panuje dosyć luźna atmosfera, ale warsztaty to warsztaty.
– Niech ci będzie. Powodzenia.
– Dzięki, tobie również. – Kłaniam się Dianie żartobliwie.
– Pamiętasz o dzisiejszym wieczorze? – Mamy w planach obchody rocznicy naszej znajomości, w końcu pakt przyjacielski zobowiązuje.
– Tak, pamiętam!
– Mam nadzieję, bo w tym roku spędzamy razem coraz mniej czasu. – Znowu ma rację, bo oprócz napiętego grafiku na uczelni w moim życiu pojawił się ekscytujący romans naznaczony poufnością.
– Widzimy się wieczorem! – Udaję, że nie słyszałem jej ostatnich słów.
Okej, może chociaż tym razem nie będę totalnie beznadziejnym przykładem złego przyjaciela, który okłamuje przyjaciółkę, że ćwiczy po nocach, gdy tak naprawdę spotyka się z obiektem swoich westchnień. Może bogini przyjaźni mi to kiedyś wybaczy, ale teraz muszę się zmierzyć z uczelnianą zmorą w osobie mojego ojca i z jego osądem.