Wszyscy będziemy szczęśliwi - ebook
Wszyscy będziemy szczęśliwi - ebook
Lato, które leczy rany, i historia, która otuli Cię w chłodne wieczory!
Blanka po obronie pracy magisterskiej wraca na podhalańską wieś, by odetchnąć i nie myśleć o byłym chłopaku. Jako zapalona książkara czyta książki w ilości hurtowej, a swoje dobre wspomnienia zapisuje w ukochanym dzienniku. Trudno jej jednak zapomnieć o bolesnych chwilach.
Janek przed laty zapowiadał się na świetnego skoczka, ale poważny wypadek pokrzyżował mu dalszą karierę. Pracuje w warsztacie samochodowym ojca, próbując odnaleźć się w swojej codzienności.
Aleks, świeżo upieczony maturzysta, pomaga w rodzinnej karczmie. W rysowanych komiksach skrywa to, czego boi się ujawnić przed innymi i samym sobą. Pewnego dnia spotyka chłopaka, który widzi jego prawdziwe ja.
Los łączy całą trójkę, pokazując, że nadzieja to paliwo do życia, pomimo bólu przeszłości.
Czy wszyscy uwierzą w lepsze jutro?
Czy uleczą nieufne serca i postanowią walczyć o to, co najważniejsze?
Czy będą naprawdę szczęśliwi?
TW: przemoc (w tym seksualna),depresja, choroba, żałoba. 14+
| Kategoria: | Young Adult |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68277-16-6 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Taylor Swift – August
Harry Styles – Little Freak
Coldplay – The Scientist
Snow Patrol – Chasing Cars
Nina Nesbitt – When You Lose Someone
Kaśka Sochacka – Niebo było różowe
Troye Sivan – Strawberries & Cigarettes
Lily Allen – Somewhere Only We Know
Sasha Sloan – smiling when i die
Lewis Capaldi – Leaving My Love Behind
Birdy, Rhodes – Let It All Go
Lykke Li – Never Gonna Love Again
Stephen Dawes – Teenage Dream
Seafret – Atlantis
Taylor Swift – Safe & Sound (Taylor’s version)
sanah, Artur Rojek – Tęsknię sobie
Mela Koteluk – Melodia ulotna
Ellie Goulding – I Know You Care
Maria Lynn – Summer’s Gone
Dermot Kennedy – Kiss Me (acoustic)
Vancouver Sleep Clinic – As It Was
The 1975 – About You
Gabrielle Aplin – Home
Sorry Boys – Mapy gwiazd
Adele – Love In The Dark
James Arthur – Safe Inside
Taylor Swift, Lana Del Rey – Snow On The Beach
Freya Ridings – Can I Jump?
Paramore – The Only Exception
Harry Styles – Fine LinePROLOG
Przesiadywała przed domem na ceglanych schodkach i obracała w palcach zerwany fiołek. W powietrzu czuć było zapach wakacji, które trwały w najlepsze, choć przecież kalendarz nie tak dawno wskazywał dopiero ich pierwszy tydzień.
Sierpniowe słońce delikatnie muskało promieniami jej odkryte ramiona, z których zsuwały się ramiączka sukienki z falbankami. W oddali słyszała troskliwy głos mamy wyglądającej zza drewnianej futryny i wołającej na ugotowany obiad.
Odnosiła wrażenie, jakby ktoś wyrwał ją z letargu, bo przez ostatnie kwadranse wpatrywała się zaczarowana w kontury górskich szczytów. Zalewane przez błękit wyjątkowo czystego nieba, przyozdobionego gdzieniegdzie maleńkimi obłokami. Uwielbiała ten krajobraz, kojarzyła go z błogością, oderwaniem od wszelkich zmartwień.
Skoncentrowała wzrok na ostatnim, ledwie trzymającym się fioletowym płatku. Ukryła go w piąstce, żeby chociaż on przetrwał. Kiedy, ponaglona przez mamę, wstawała powoli i strzepywała z kolan przylepiony do nich piasek, usłyszała wesołe gwizdanie, niosące w sobie melodię jakiejś znanej piosenki. Wysoki, blondwłosy chłopak szedł ścieżką; w jednej ręce przytrzymywał plecak, a w drugiej… stokrotkę przeplecioną z długą łodyżką niezapominajki. Równie piękną.
Posłał dziewczynie wdzięczny uśmiech i pomachał. A ona poczuła, jakby właśnie traciła ostatnie cząstki tlenu. Jakby ten niewinny gest zapoczątkował coś, co przyśpieszyło raptem bicie ospałego, dziecięcego serca.
Chłodne powiewy wpadające do pokoju przez niedomknięte okno wyciągały ją z krainy wyobrażeń i blaknących wspomnień. Szum opon samochodów przejeżdżających kilka pięter niżej mieszał się z dźwiękiem hałaśliwego tostera współlokatorki.
Machinalnie odgarnęła kosmyk włosów opadający na policzek i mocniej zacisnęła powieki. Usilnie liczyła, że uszczknie jeszcze odrobinę tych rozmazanych obrazów.
Nigdy nie wierzyła w magię snów ani w ich nadzwyczajne znaczenie. Ale tym razem naprawdę marzyła o świeżym, letnim powietrzu, pachnącym domowymi konfiturami, kwitnącymi kwiatami i… zagubioną nadzieją.ROZDZIAŁ 1
Blanka
Zaczytywała się w końcowych rozdziałach powieści, którą odebrała wczorajszego popołudnia. Książka miała drobne zagięcia przy grzbiecie, czego Blanka nie mogła przeboleć. Urzekł ją nie tylko intrygujący opis, ale przede wszystkim kolorowa, twarda okładka z wytłaczanymi różami. Zazwyczaj nie oceniała książki po wyglądzie, podobnie zresztą jak poznawanych ludzi, jednak… często zdarzały jej się potknięcia w tej materii.
Docisnęła ramię do przybrudzonej ścianki pociągowego przedziału i niczym gąbka pochłaniała kolejne zdania. Nie przeszkadzały jej nawet głośne rozmowy dwóch starszych pań, które dyskutowały o sanatoryjnych wypoczynkach. Tak zatraciła się w urokliwej podlaskiej wiosce, pełnej czerwonych maków i rodzinnych tajemnic, że nie zauważyła, kiedy minęła prawie cała podróż. Nieco przedłużona, bo pociąg stanął gdzieś w szczerym polu na dobry kwadrans.
Przynajmniej oderwała się całkowicie od tego, co zostało w Warszawie. Od kołaczących w głowie myśli, niepozwalających ani na chwilę głębiej odetchnąć.
„Zobaczysz, że jeszcze zechcesz wrócić do tych beztroskich, studenckich czasów” – w ciągu ostatnich dni przy każdej rozmowie telefonicznej z mamą słyszała to zdanie, powtarzane jak mantrę. W odpowiedzi wyginała usta w krzywy uśmiech, bo doskonale wiedziała, że będzie zupełnie odwrotnie.
Już za tym okresem nie tęskniła. A właściwie za nieprzespanymi nocami, gdy musiała zakuwać do następnego kolokwium albo przygotowywać projekt, od początku skazany na porażkę przez niezbyt wyrozumiałego wykładowcę. Ani za bieganiem w siarczystym mrozie na odjeżdżające notorycznie za szybko tramwaje. A tym bardziej nie tęskniła… za nim.
Za chłopakiem, który ją uratował, który miał kochać i być oparciem w kryzysowych sytuacjach, ale zamiast tego zamknął ją w złotej klatce, coraz bardziej uwierającej. Wszystkie dotychczasowe słodkie słówka i drogie prezenty straciły na wartości.
Po co znowu o nim myślisz?, skarciła w duchu samą siebie.
Ukrycie się w książkowej miejscowości to najlepsze rozwiązanie. Bo przeżycia papierowych bohaterów były prostsze niż te własne. Rozum dumnie jej przyklaskiwał, jednak serce, naiwne w swej głupocie, próbowało wyjaśniać zachowania tego wysokiego, dobrze zbudowanego blondyna, choć ten nareszcie zniknął z jej życia.
Chwyciła za wibrujący w kieszeni telefon, który wyrwał ją z letargu. Na ekranie zobaczyła wiadomość od współlokatorki.
Sonia: Jak podróż? Jesteś już w domu?
Blanka: Jeszcze zostało trochę kilometrów.
Sonia: Spełniasz naszą obietnicę? Nie rozmyślasz o Panu Zakazanym?
Blanka: Spełniam, ale opornie mi to idzie.
Zawsze potrafiła kłamać w taki sposób, by kogoś nie skrzywdzić. Jednak w tym przypadku raniła samą siebie.
– Pomogłaby mi pani z tą walizką? Chyba nie dam rady jej ściągnąć. – Starsza kobiecina z burzą loków na głowie rzuciła cichą prośbę w stronę Blanki.
Ta nareszcie oderwała wzrok od migoczącej kreseczki i zerknęła na pasażerkę.
– Jasne, już pomagam – odparła życzliwie.
Kobieta rozciągnęła usta w uśmiechu i obrzuciła brązowowłosą dziewczynę wymownym spojrzeniem, kiedy ta próbowała pośpiesznie odłożyć poplątane słuchawki. Ich pęk spoczywał na jej chudych kolanach nakrytych długą spódnicą w drobne kropki, stanowczo utrudniającą jakiekolwiek większe ruchy. Dobrze chociaż, że nie przeszkadzało to Blance w wertowaniu cienkich kartek. W kolejce na czytniku czekała jeszcze przecież nowość od Mony Kasten.
– Tylko proszę uważać. Są tam bardzo ważne rzeczy.
Staruszka wypowiedziała to zdanie z taką powagą, że Blanka aż zwątpiła, czy na pewno chce dotykać tej zamszowej, kanciastej walizki. Ale skoro już zadeklarowała pomoc, głupio byłoby się z niej wycofać, tym bardziej że w przedziale oprócz niej została tylko ta kobieta. Zaczęła delikatnie ściągać bagaż ze skrzypiących relingów, usiłując jednocześnie utrzymać równowagę, kiedy pociąg raptownie przyhamował.
– Ślicznie ci dziękuję, dziecinko – usłyszała w ramach podziękowania.
– Nie ma za co – powiedziała serdecznie. – Bezpiecznej drogi.
Jeden dobry uczynek na dziś wykonany, przyklasnęła sobie.
Kiedy pociąg dojechał do Zakopanego, poczuła ogromną ulgę rozlewającą się z ciepłotą po jej duszy nadgryzionej troskami. Ulgę, że wreszcie jest w domu. Tym prawdziwym, w malowniczej podhalańskiej wiosce, a nie jedynie w mieszkaniu wynajmowanym z Sonią na Woli. Mimo że w stolicy Blanka miała na wyciągnięcie ręki lepsze życie, świat mieniący się kolorowymi neonami i oddanych przyjaciół, brakowało jej widoku gór oświetlanych ostrym porannym słońcem. Brakowało jej szmeru turystów spacerujących okolicznymi ścieżkami do późnego wieczora oraz zapachu rosnących na łąkach fiołków i jabłonek rozkwitających przy płocie.
Może dlatego wróciła tu z większą nostalgią niż dotychczas. Poprzednio wpadła do rodziców miesiące temu, jeszcze przed rozpoczęciem przygotowań do pisania i obrony pracy magisterskiej. Weekendowe pomoce w zaznajomionej kawiarni też nie pozwalały jej na częste wojaże. Może też dlatego, że w końcu poczuła, że jest wolna – jak ten ptak szybujący po błękitnym niebie usianym postrzępionymi obłokami. I nie chodziło tu wyłącznie o ukończone w boleściach studia.
Sonia: I pamiętaj: ja i tak się o wszystkim dowiem. Nawet nie próbuj za nim płakać!
Przyjaciółka nie dawała jednak za wygraną. Chociaż Blanka akurat w kwestii ekschłopaka była jej wdzięczna za ogrom wsparcia i potrząśnięcie nią, kiedy zaszła taka konieczność.
Nie zamierzała już płakać, wylała wystarczająco dużo łez.
***
Ledwie przeciągnęła ciężką walizkę przez wysoki, drewniany próg, a Benek, jej ukochany psi senior w typie puchatego golden retrievera, zaraz przybiegł po solidną porcję tarmoszenia i głaskania za oklapniętym uchem. Dom pachniał pieczoną słodką chałką i świeżym lipowym miodem od pszczelarza mieszkającego na początku wioski.
Ostatnio żyła głównie na tostach zalanych pikantnym ketchupem, więc nabrała apetytu na te wszystkie łakocie. W duchu poczuła się jak paroletnia dziewczynka przybiegająca z podwórka po kromkę chleba oblepioną złotym płynem cieknącym po filigranowych palcach.
Mama ściskała córkę tak żarliwie, że aż zaczynało brakować jej tchu, i przesuwała dłonią po skręconych kosmykach, które wcześniej były niezgrabnie spiętym warkoczem.
– Cudownie, że przyjechałaś – zaczęła mama. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka jestem z ciebie dumna.
Blanka obserwowała łzy wzruszenia wzbierające w szarych oczach kobiety. W swoich niebieskawych zaś głęboko chowała żal, iż całe życie poświęciła na uszczęśliwianie innych. Na bycie przykładną córką, szkolną prymuską, dobrą przyjaciółką. Na bycie dla każdego, ale rzadko dla siebie samej.
– Chyba mogę się tylko domyślać. – Przetarła dłonią policzek, po którym sturlała się drobna łza.
– Przywiozłaś ze sobą dyplom?
– Jeszcze nie, podobno w przyszłym tygodniu będzie dopiero do odbioru.
– Ale szkoda, chciałam go już zobaczyć. – Zrobiła zasmuconą minę i objęła stojącą przy kominku Blankę.
Tylko czwórka? Skarbie, stać cię przecież na więcej. Jesteś mądrą dziewczynką.
Znów uczelniane wyniki stały się najważniejsze. Jakby od ocen i tytułów zależał cały świat. A jej upadał w gruzach przez te wszystkie lata wielokrotnie. W ciszy, bez zbędnych świadków. Doceniała starania mamy, aby razem z siostrami miały dobre wykształcenie i pracę, jednak kobieta nie miała pojęcia, ile to kosztowało energii.
– W piekarniku dochodzi twoja ulubiona zapiekanka z warzywami. Mam nadzieję, że nie zajadałaś się w pociągu żadnymi frytkami. – Pokiwała upominająco palcem.
Frytkami? Cóż… Przed szukaniem swojego miejsca pochłonęła dużą porcję, otłuszczając przy okazji sztruksowe spodnie. Na szczęście przez tyle godzin materiał wdzięcznie wchłonął ślady.
– Oczywiście, że nie – udała oburzoną, opierając się o chłodną ścianę obłożoną wysłużoną szalówką. – Chętnie przyjmę nawet dokładkę, bo zaczyna mi burczeć w brzuchu.
– No to idealnie, zaraz nałożę.
Najpierw jednak Blanka poszła rozpakować walizkę, a przy okazji, podczas wchodzenia na piętro, pomachała przez okno Aleksowi, synowi sąsiadów. „Zadzwoń później” – zdawał się składać palce w kształt telefonu.
Od dziecka często do nich wpadał, chociażby na planszówkowe rozgrywki pod osłoną nocy. Przesiadywali wtedy wspólnie do bladego świtu nad rozsypanymi pionkami. Szybko stwierdziła, że całkiem wydoroślał przez ten czas. Widziała na jego twarzy wyraźniej zarysowane kości policzkowe, podkreślone przez okrągłe okulary i znacznie dłuższe kosmyki przy skroniach.
Kiedy wykładała na stolik poupychane w walizce rzeczy, usłyszała dźwięk połączenia.
– Próbowałam się do ciebie dodzwonić od godziny. – Marta przywitała ją solidnym upomnieniem. – Słyszałam z różnych źródeł, że już wróciłaś na dawne włości.
– Miałam wyciszony telefon, przepraszam – wytłumaczyła ze skruchą.
Nadal miała w sobie manię przepraszania za każdy ruch. Opadła na puf z kolorowymi frędzlami i obserwowała człapiącego z ledwością w jej stronę Benka. W końcu miał swoje lata, jak zabierali go ze schroniska, już nie był najmłodszy.
– Przecież nie jestem zła, no coś ty.
– I wolę nie dociekać, co to za źródła – dodała po chwili.
– Najlepsze w okolicy. – W głosie Marty rozbrzmiewała duma. – Tak w ogóle to jeszcze raz gratulacje, pani magister! Chryste, teraz z ciebie taki wykształciuch.
– Już bez przesady.
– Powiem ci, że chwilami wątpiłam w powodzenie tej misji. Średnio raz na miesiąc rzucałaś studia, płakałaś mi później do słuchawki, że jednak masz dość…
– Twoja wiara we mnie zawsze była niezastąpiona. – Blanka wykrzywiła usta i parsknęła pod nosem.
– Polecam się na przyszłość.
Nie ma to jak przyjacielskie wsparcie, pomyślała. Chociaż w duchu czuła, że nie powinna wtedy zarzucać Marty własnymi wymyślnymi bolączkami, bo przyjaciółka miała o wiele większe problemy.
– Musimy to teraz porządnie uczcić – wtrąciła dziewczyna, czym przerwała gonitwę myśli Blanki. – Zapraszam cię w tygodniu na babski wieczór. Tanie wino i Channing Tatum cierpliwie czekają.
– Na pewno skorzystam z propozycji. – Parsknęła donośnym śmiechem.
– Bardzo mnie cieszy ten entuzjazm.
Marta nagle ucichła, a w tle rozbrzmiewał jedynie brzęk rozkładanych na półkach talerzy. Wpadające przez okno słońce rozświetlało wyszczuplałą twarz dwudziestotrzyletniej Blanki. W końcu do jej kolejnych urodzin pozostało jeszcze kilka dni, skrupulatnie to sobie odliczała.
– Najpierw miałabym do ciebie ogromną prośbę – kontynuowała podejrzanie płochliwym tonem Marta.
– Jaką?
– Pójdziesz ze mną na parapetówkę do Klemensa? Wprowadza się do tego domu, który dostał w spadku. Doskonale wiesz, że nie przepadam za takimi imprezami, a głupio mi już odmówić.
Jej przyjaciółka nadal utrzymywała dobry kontakt z byłym chłopakiem, więc Blanki nie dziwiło, że nawet nie próbowała protestować.
***
Blanka nie należała do zwolenniczek prywatek, przez jedną z nich długo bała się wychodzić sama wieczorami. Nie mogła jednak pozwolić, aby Marta została na lodzie. Przyjaciółka skusiła ją w nagrodę tabliczkami gorzkiej czekolady z nutką pomarańczy, bo tę Blanka mogłaby jeść do końca życia na śniadanie, obiad i kolację.
Przez pół godziny stała przed szafą i rozmyślała, co właściwie mogłaby włożyć, skoro połowa letnich ubrań została w Warszawie. Nie była w stanie spakować całego dobytku w małą walizkę, wliczając w to jeszcze dokumenty oraz kilka książek przyszykowanych do zrecenzowania.
W jej dużych oczach zamigotały iskierki ekscytacji, gdy dojrzała na dnie luźną sukienkę w niebieskie kwiatki. Miała do niej wyjątkowy sentyment, wierzyła, że przynosi jej szczęście, jakkolwiek naiwnie by to nie brzmiało. No bo kto normalny pokłada nadzieję w ubraniach?
Słońce powoli zachodziło, pozostawiając na niebie zażółcone łuny, wyglądające niczym rozlane akwarelowe farby. Idealnie komponowały się z górskimi szczytami, a powietrze pachniało lekkością. Prawdziwymi wakacjami, jakie pamiętała z dzieciństwa, gdy nocą przesiadywała z przyjaciółmi na łąkach, obserwując gwiazdy albo nasłuchując przygrywających świerszczy. W duchu podziękowała sobie, że narzuciła jeszcze fioletowy kardigan z powyciąganymi nitkami, który przeszedł już swoje, lecz nigdy nie zawiódł w sytuacjach awaryjnych.
– Mam nadzieję, że będzie dobra zabawa – usłyszała od przyjaciółki, kiedy przekraczały próg mieszkania Klemensa. – I pamiętam o twojej czekoladzie, już czeka sobie w szafce.
– Na pewno ci jej nie odpuszczę.
– Kocham tę naszą przyjaźń, wiesz? – Zachichotała. – Tyle między nami zgryźliwości, a nigdy nie doszło do kłótni.
– Jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo – stwierdziła Blanka. – Najważniejsze, żebyś ty się dobrze bawiła.
Marta wygięła kąciki wydatnych ust. Wymalowała je dziś purpurową szminką, kontrastującą z wyblakłym różem na jej krótkich włosach. Strzepała z sukienki spadające z drzewa liście i głośno pociągnęła nosem.
– Właśnie dlatego cię kocham – powiedziała łamiącym się tonem.
– Ej, nie zaczynaj mi tu teraz płakać. Nie mam żadnego pudru, którym mogłabym cię uratować po tym, jak zalejesz sobie twarz łzami.
Odremontowany dom Klemensa tętnił życiem; zewsząd dobiegały śmiechy i rozmowy, a w powietrzu czuć było woń rozlewanego po kieliszkach musującego wina.
Chłopak przywitał je obie z radością i oprowadził po przestronnym salonie, który jeszcze nie tak dawno był kuchnią z kaflowym piecem i wywieszonymi na ścianach garnkami w góralskie wzory.
– Fajnie, że przyszłyście – rzucił wesoło, a następnie podał Blance szklankę z wodą mineralną, o którą poprosiła. – Co u ciebie? – zapytał dość zmieszaną Martę, byłą dziewczynę.
– Optymalnie, tak bym to ujęła. – Posłała mu uśmiech.
– I tak jest pewnie dużo lepiej niż wcześniej, prawda?
– Zdecydowanie.
Musiała opowiadać mu o problemach związanych z próbą zadowolenia wszechświata kosztem swoich emocji. O próbie dostosowania się do innych, chociaż w żaden sposób nie odstawała od rówieśniczek. Coś jednak w głowie nie zadziałało odpowiednio, dotknięta kostka domina poruszyła kruchą układankę.
Blanka słuchała ich rozmowy, czując w sercu nieprzyjemne dźgnięcia. Nie były one wynikiem oczarowania, choć gładka koszula opięta na postawnym ciele chłopaka niewątpliwie dodawała mu urody. To raczej głos przyjacielskiego zawstydzenia. Może nie wspierała Marty dostatecznie? Może za rzadko dawała jej odczuć, że jest ważna i potrzebna, że musi powoli wracać do życia po depresyjnym epizodzie? A przecież wysłuchiwała jej z wyrozumiałością, pomagała, jak tylko mogła.
Z początku dość leniwa domówka, na której nakładano sobie na talerze przygryzki i dopijano kolejne butelki alkoholu przy akompaniamencie coraz bardziej dudniącej muzyki, przerodziła się w całkiem żwawą potańcówkę.
Nawet Marta, buszująca wśród tartaletek z borówkami i bitą śmietaną, wstała od stołu za namową chłopaków z klubu sportowego.
Blanka nie sądziła, że przyjaciółka jest aż tak dobrą tancerką, bo mimo nieco niezgrabnych ruchów nie można jej było odmówić zapału i radości. A przecież nawet na swojej własnej osiemnastce nie chciała wyjść na parkiet! Z dumą obserwowała, jak na okrągłej twarzy Marty, z drobnymi smugami po jednak kapiących łzach, pojawiał się szeroki uśmiech. Dziewczyna była idealnym przykładem na to, że ludzie pod maskami pięknego, perlistego śmiechu często kryją milion myśli, które nie pozwalają im zasnąć, oraz wewnętrzny dramat posypywany gorzkimi tabletkami
– Dołączysz do nas?! – Marta przekrzyczała głośną melodię i popatrzyła na przygaszoną Blankę dłubiącą w sałatce.
Tumult wyjątkowo ją przytłaczał. Nie miała ochoty na żadne pląsy, bo jakoś nadal kojarzyły jej się niezbyt pozytywnie. Mijały miesiące, a ona ciągle rozpamiętywała tę sytuację.
Mocniej naciągnęła na siebie sweter, drażniona przebiegającym jej po lędźwiach przenikliwie zimnym dreszczem. Walczyła przez chwilę z ciężkimi drzwiami, zanim wyszła na taras, by odetchnąć czymś innym niż tylko ulatującymi pod sufit promilami.
Jednak wolała spędzić wieczór w towarzystwie książki, opatulona grubym kocem i z herbatą w ręku. Aż się zdziwiła, jak rozkrzyczana Sonia radziła sobie z taką introwertyczką jak ona.
Usiadła na ławce i powoli wypuszczała nabierane ustami powietrze. Niewiele karminowej szminki na nich pozostało. Przymknęła na sekundę powieki oraz podparła głowę na zbielałych knykciach. Zza zamkniętych drzwi dobiegały głośnie śmiechy, a ona raczyła się ciszą.
– Dlaczego siedzisz tutaj sama? Podobno ma przyjechać jeszcze jedna dostawa pizzy.
Podskoczyła nerwowo, usłyszawszy głos jasnowłosego chłopaka, który zajął miejsce obok. Mówił z charakterystyczną chrypką, a dziewczyna chłonęła każde jego słowo z zafascynowaniem. Taksowała wzrokiem wystający spod rękawa koszulki tatuaż na ramieniu, wyglądający, jakby był wbijanym pod skórę tuszem z długopisu, po czym przeniosła spojrzenie na niesymetryczną szramę nad prawym okiem, przykrytą nieco szerszą brwią.
– Musiałam się przewietrzyć. – Założyła za ucho brązowy kędzior z jaśniejszymi pasemkami. – A ty? – dopytała z ciekawością i obserwowała, jak chłopak okręca w palcach zabraną z kuchni wykałaczkę.
– Też musiałem się… przewietrzyć. – Westchnął głośno.
Dziewczyna przytaknęła i odchrząknęła machinalnie. Kątem oka spoglądała na jego ostre rysy twarzy, na lewym policzku usianej drobnymi, bladymi pieprzykami.
– Janek – rzucił raptownie, przerywając niezręczne milczenie.
– Blanka. – Kiedy podała mu dłoń, poczuła chropowatość jego skóry, która na pierwszy rzut oka wyglądała na zupełnie gładką. Serce zabiło znacznie mocniej, niż powinno.
– Chyba nie znałem wcześniej żadnej Blanki.
– Nie jest to zbyt popularnie imię w tych rejonach.
– W takim razie tym bardziej mi miło, że trafiłem na rzadki okaz.
– To komplement? – zapytała nieśmiało. – Przepraszam, jeśli to głupio zabrzmiało, ale totalnie się na nich nie znam.
– Tak, to komplement.
Zachichotała cicho, a on posłał jej uśmiech, który sprawił, że na sekundę zapomniała, jak poprawnie wtłaczać tlen do płuc. Nie mogła uwierzyć, że tymi kilkoma zdaniami otworzył furtkę w jej poranionym sercu. Przez tygodnie próbowała wyzbyć się jakichkolwiek uczuć w stosunku do mężczyzn, a Janek ot tak rozbił ten szklany mur. A ona wyjątkowo nie miała nic przeciwko temu.
– Jesteś tutaj z kimś? – dopytał; z pewnością dostrzegł zmieszanie na twarzy dziewczyny.
– Z przyjaciółką. Klemens to jej były chłopak – odparła błyskawicznie. – Trochę bawię się w przyzwoitkę. – Parsknęła.
– Czyli gramy dziś w tej samej lidze.
– Co masz na myśli?
Nie do końca zrozumiała rzuconą przez Janka aluzję. Wolała prosty przekaz, zerojedynkowy. Słowne zagadki tolerowała jedynie w książkach.
Janek.
To imię próbowała zapisać w głowie jak największymi literami, choć przypuszczała, że nigdy więcej się nie spotkają. No bo gdzie miałoby do tego dojść? Nie miała śmiałości, żeby wypytywać o numer telefonu. Jeszcze uznałby ją za desperatkę, która wyciąga namiary od każdego chłopaka, by potem bombardować ich po nocach wiadomościami. Była pewna, że na brak powodzenia raczej nie narzekał.
– Normalnie pewnie siedziałbym teraz przed telewizorem, pochłaniając powtórki odcinków Chicago Fire albo Plotkary, i zajadał solone chipsy, po których moje popękane usta znienawidziłyby mnie do reszty. Albo wsłuchiwał się w mruczenie kota, który nie dałby mi żyć, dopóki nie otworzyłbym paczki jego ulubionych chrupek – mówił na wdechu. Nie przerwał ani na chwilę, nawet na widok zdziwienia w oczach Blanki. – A tak w skrócie: jestem tu na doczepkę do kumpla. Z trudem wyciągnął mnie z domu.
Skwitowała to wyznanie nieznacznym uniesieniem kącika warg. Chłopak oglądający Plotkarę? To dość… osobliwe na swój sposób.
– Dlaczego mi to wszystko powiedziałeś? – Zmarszczyła brwi.
– Nie chciałem, żebyś wzięła mnie za chamskiego podrywacza zaczepiającego na domówkach samotnie siedzące dziewczyny.
Wzruszył ramionami. Przez chwilę patrzyli na siebie w zupełnym milczeniu. Jakby żadne z nich nie wiedziało, czego się po sobie teraz spodziewać. Podobno łatwiej powiedzieć o swoich problemach ledwo poznanej osobie, ale tutaj Blanka odnosiła wrażenie, że Janek to po prostu dawno niewidziany znajomy, na którego wpadła po latach. Że oboje są pogubionymi duszami spotykającymi się ponownie na tej samej drodze.
– Nawet tak nie pomyślałam – powiedziała niewyraźnie.
– Nie wystraszyłem cię?
– Bardzo miło się z tobą rozmawia.
W jego oczach dziewczyna dostrzegła autentyczne zadowolenie.
– Cieszy mnie to – odpowiedział półszeptem. – Teraz ty musisz opowiedzieć mi o sobie jakieś dziwne rzeczy i będziemy kwita.
Podrapała się po głowie, a nierówny paznokieć zahaczył o pasmo włosów, lepkich od nadmiaru suchego szamponu.
– No co wy?! Chodźcie, jedzenie przyjechało! – Jedna z blondynek zepsuła całą aurę tajemniczości.
Podeszła do nich bezpardonowo i chwyciła za dłonie, aby wciągnąć z powrotem do domu, w którym pachniało świeżo przywiezioną capriciosą i morzem ostrego sosu.
Choć później Blanka szukała chłopaka wzrokiem po całym domu, nigdzie go nie zauważyła. Zniknął jak kamfora, pozostawiając w jej głowie niezły rozgardiasz.
Dziewczyna, razem z wytańczoną za wszystkie czasy Martą, wyszła z imprezy wcześniej, bo czuła zmęczenie, a oczy same jej się zamykały. Do domu wróciła zamówioną taksówką – przyjaciółka pilnowała, by dotarła prosto do drzwi.
Cała jej ukochana wioska u podnóża Tatr była pogrążona w głębokim śnie. Owocowe drzewa podrygiwały na nocnym wietrze, ciężkim od zapachu wciąż kwitnących kwiatów. Blanka napawała się wizją dopiero co rozpoczętych wakacji, jak ta nastolatka, która niegdyś postanowiła uciec do stolicy. Do wielkiego świata, który po czasie ją przygniótł i zawiódł wiele razy.
Dom nadal pachniał maminymi wypiekami, a w oknach stały zapalone lampiony, kupione jeszcze zimą.
Benek już dawno spał w swoim posłaniu przy kaloryferze – uwielbiał tam wygrzewać stare kości. Nawet nie zareagował, kiedy niechcący trzasnęła drzwiami.
Lekko podpuchniętymi, bosymi stopami szurała po chłodnych płytkach. Stojący na komodzie zegarek wskazywał dziesięć po pierwszej. Magiczna godzina. Często przebudzała się o tej porze, jakby rzeczywistość próbowała jej tym sposobem coś przekazać.
Na razie jednak teraźniejszość pokazywała jej jedynie rozświetlające cały pokój powiadomienie od Marty. Dopytywała, czy Blanka dotarła bezpiecznie do łóżka, dziękowała stokrotnie za towarzystwo i obiecała nawet podwójnie słodką zapłatę. A Blanka, mimo początkowego nieprzekonania, podzielała radość przyjaciółki.
I cieszyła się, że poznała Janka. Czuła spory niedosyt, w końcu nie zdążyła mu powiedzieć tylu rzeczy. Może już nigdy mu ich nie powie. Na przykład o tym, jak bardzo przerażają ją pająki i że na ich widok zaczyna wrzeszczeć tak głośno, że potrafi pobudzić sąsiadów dookoła. Albo o tym, że wypija litry truskawkowej wody mineralnej, bo bez niej nie wyobraża sobie nauki do sesji. I o tym, że często ogląda tysiąc seriali naraz, w dodatku potrafi porzucić je po kwadransie pierwszego odcinka, jeśli uzna, że przez ten czas nie wydarzyło się tam nic ciekawego.
Wyjęła z szuflady fioletowy notes, w którym spisywała nadmiary myśli i dobre momenty przytrafiające się jej z przeciągu minionych tygodni. Chwytała te lipcowe momenty i zaczynała uzupełniać puste rubryki.
Lipcu, jesteś dla mnie dobry, ponieważ:
q Powoli żegnam ludzi, który nie zasługują, aby być w moim życiu.
q Na nowo pokochałam wschody słońca, choć nadal nie przepadam za zachodami.
q Nadal mam przy sobie cudownych przyjaciół, wymagających czasami mocnego utulenia.
q Mogłam posłuchać wielu pięknych piosenek, które zostaną ze mną na długo.
q I poznałam kogoś, kto na sekundę sprawił, że znów poczułam się jak szesnastolatka z trzepoczącymi w brzuchu motylami.
Wiedziała, że dzisiejszej nocy na pewno nie zaśnie zbyt prędko. Mimochodem rozmyślała nad przyszłością. W Warszawie była w końcu panią magister od roślinek, a tutaj… z powrotem stała się tą dawną Blanką, mogącą beztrosko biegać po okolicznych łąkach. Po prostu zwykłą dziewczyną z sąsiedztwa, zawsze niepasującą do całej reszty. Pochłaniaczką książek, nad którymi nieraz wylewała morze czytelniczych łez.
Blanką, która choć raz nie żałowała decyzji, jaką zamierzała podjąć. Bo czy jest coś ważniejszego od bycia zwyczajnie szczęśliwym?