Wszystkie barwy Toskanii - ebook
Wszystkie barwy Toskanii - ebook
Cena małżeństwa
Małżeństwo i rozwód za 100 000 funtów? Czemu nie. Magda, która samotnie wychowuje dziecko, nie zastanawia się długo. Przyjmuje oświadczyny przystojnego Włocha Rafaella di Viscenti. Dla niego to świetny sposób, by dać nauczkę ojcu. Dla niej – szansa na rozwiązanie kłopotów finansowych. Tylko oni znają szczegóły umowy. Po ślubie jadą do Toskanii do majątku di Viscentich. Początkowo rodzina jest zaszokowana. Kiedy wszyscy oswajają się z nową sytuacją, okazuje się, że wśród nich jest ktoś, kto chce pozbyć się Magdy za wszelką cenę.
Tajemnice domu mody
„Ellie, znana modelka, nie żyje. Zmarła z przedawkowania narkotyków” – głoszą gazety. Eve nie może w to uwierzyć. Jedzie więc do Florencji, aby poznać prawdę na temat śmierci siostry. Trafia do domu mody znanego projektanta Antonia Di Lazara. Tam odkrywa, że narkotyki dostarczał Ellie syn Di Lazara. Eve jest pewna, że znalazła winnego śmierci siostry. Nie wie jednak, że Di Lazaro ma dwóch synów…
Druga siostra
Choć Milly i Jilly to siostry bliźniaczki, są identyczne tylko z wyglądu. Nieśmiała Milly zawsze zazdrościła pewności siebie seksownej i pozbawionej sentymentów Jilly. Pewnego dnia w drzwiach ich domu w Anglii pojawia się Cesare Saracino, wściekły na Jilly, która okradła jego babkę i zniknęła bez śladu. Milly, chcąc ratować siostrę przed więzieniem, postanawia ją udawać i choć przez chwilę być taka jak ona. Jednak ta rola zaczyna ją przerastać. Zwłaszcza że Milly musi jechać do Toskanii, a Cesare zaczyna coś podejrzewać...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1387-5 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Co znaczy: nie podpiszesz?
Rafael di Viscenti spiorunował spojrzeniem kobietę leżącą w jego własnym łóżku.
Amanda Bonham, błękitnooka blondynka o ponętnych kształtach, uniosła się z pościeli.
– Intercyza… To obrzydliwe – mruknęła i Rafael zacisnął usta.
– Zgodziłaś się na wszystkie warunki. Twój prawnik nie miał żadnych zastrzeżeń. Dlaczego teraz raptem się wycofujesz?
– Raf, kochanie, po co nam intercyza? Źle ci ze mną? – Zniżyła głos i uśmiechnęła się uwodzicielsko. – Zrobię wszystko, żeby co noc było ci dobrze. – Odrzuciła prześcieradło kryjące interesujące kształty. – Nawet teraz…
Rafael niecierpliwie machnął ręką. Wdzięki Amandy nie robiły na nim wrażenia, zdążył się już nimi nacieszyć: co za dużo, to niezdrowo.
– Nie mam czasu na zabawy. Podpisz dokumenty, jak się umawialiśmy. – W złości mówił z silnym włoskim akcentem.
Z błękitnych oczu pięknej pani zniknął uwodzicielski błysk, w jej spojrzeniu pojawiło się coś twardego, nieustępliwego.
– Nie – oznajmiła, podciągając gwałtownie kołdrę pod brodę. – Jeśli chcesz się ze mną ożenić, ożeń się bez podpisywania intercyzy.
Zacisnęła usta, a Rafael zaklął pod nosem: soczyście, po włosku, słowami, których nie używa się w towarzystwie.
Po co mu to zamieszanie?
Wpił spojrzenie w niedoszłą pannę młodą.
– Amanda, cara – zaczął, siląc się na cierpliwość. – Tłumaczyłem ci już, to rodzaj tymczasowej umowy. Wiedziałaś przecież, na co się godzisz. Nie oszukiwałem cię. Od początku mówiłem jasno, jaki to układ. Ślub, a po pół roku bezbolesny, szybki rozwód. Nie za darmo. W zamian za przysługę otrzymałabyś całkiem pokaźną sumę. Krótka małżeńska wizyta we Włoszech, przekazanie pieniędzy na twoje konto i to wszystko. Capisce?
– Owszem, capisce! – W głosie Amandy zabrzmiała twarda nuta. – Teraz ty postaraj się zrozumieć mnie. Podpiszę intercyzę, ale za dwukrotnie wyższą sumę.
Rafael zesztywniał. A więc o to chodziło. Po prostu chciała podbić cenę usługi. Powinien był to przewidzieć. Amanda Bonham nie była zbyt rozgarnięta, ale gdy szło o pieniądze, wykazywała niezwykły spryt.
O nie, nikt nie będzie nim manipulował, ani ta pazerna panienka, ani jego perdittione tatuś. Nikt.
Twarz Rafaela stężała w kamienną maskę.
– Trudno – stwierdził krótko.
Ci, co robili z nim interesy, znali ten ton głosu: oznaczał definitywny koniec targów oraz negocjacji. Teraz można się było tylko wycofać albo ugiąć wobec warunków Rafaela di Viscenti. Amanda tego nie wiedziała. Błękitne oczy rozbłysły złym blaskiem.
– Nie masz wyboru – zauważyła jadowicie. – Musisz się szybko ożenić. Proszę bardzo, ale za podwójną stawkę.
Rafael wzruszył ramionami.
– Twoja decyzja. Wezwę ci taksówkę.
Sięgnął po telefon komórkowy leżący na małym stoliku pod ścianą. Amanda podniosła się z łóżka.
– Zaczekaj chwilę…
Rafael już wystukał numer, jakby jej nie słyszał.
– Skończyliśmy – rzucił krótko. – Ubieraj się.
Ręka Amandy zacisnęła się na jego ramieniu.
– Nie możesz się wycofać. Potrzebujesz mnie.
Odsunął ją niczym natrętną muchę.
– Mylisz się. – Twardy, nieustępliwy ton. – Joe? Wezwij taksówkę. Na teraz.
Spojrzał na dziewczynę stojącą nago na środku sypialni, po czym wsunął telefon do kieszeni.
– Weź prysznic, ochłoniesz. Tylko pospiesz się. Taksówka będzie za dziesięć minut. – Ruszył do drzwi.
– A co z twoją upragnioną żoną? – syknęła Amanda, ale Rafael nawet się nie odwrócił.
– Ożenię się z pierwszą dziewczyną, którą zobaczę – rzucił jeszcze i wyszedł.
Magda wciągnęła gumowe rękawiczki i zabrała się do sprzątania wyłożonej marmurem łazienki. Była niewyspana, zmęczona: Benji dwa razy budził się w nocy, ciągle robił jej takie niespodzianki, ale przynajmniej teraz spał, nadrabiając zarwaną noc.
Nachmurzyła się. Nie podoła dłużej tej pracy, nie utrzyma jej po prostu. Dopóki Benji był młodszy, mogła zabierać go ze sobą. Leżał sobie w nosidełku, a ona sprzątała luksusowe apartamenty, ale teraz zaczynał chodzić i coraz trudniej było go spacyfikować. Wkraczał w okres odkrywania świata, a w cudzych mieszkaniach, gdzie każdy przedmiot był cenny i drogi, nie mogła mu na to pozwolić.
Odgarnęła wierzchem dłoni kosmyk z czoła i westchnęła. Co można robić, kiedy człowiek musi się opiekować rocznym dzieckiem? Przecież nie może go zostawiać u opiekunki, bo wtedy nie zarobi na życie. Gdyby miała w miarę porządne mieszkanie, mogłaby się zajmować cudzymi dziećmi i pilnować swojego, ale jaka matka przyprowadzi dziecko do jej wilgotnej, ciemnej nory? Sama starała się, żeby Benji spędzał tam jak najmniej czasu. Prowadzała go do parków, do ogródków dla dzieci, wolała nawet iść z nim do supermarketu, niż tkwić w swojej klitce.
Uśmiechnęła się. Benji… jej promyczek, jej ukochany synek.
Zrobiłaby dla niego wszystko, absolutnie wszystko. Nie było rzeczy, przed którą cofnęłaby się, gdy szło o jego dobro.
Rafael szedł ku schodom prowadzącym na niższy poziom apartamentu. Był wściekły na Amandę: bezczelnie usiłowała wykorzystać sytuację, i był wściekły na ojca, że postawił go w takiej sytuacji.
Dlaczego stary di Viscenti nie mógł po prostu pogodzić się z tym, że jego syn nie poślubi szukającej bogatego męża kuzynki Lucii? Owszem, była atrakcyjna, ale próżna, zła i łasa na pieniądze, ale wszystkie te cechy udawało się jej ukrywać skutecznie przed Viscentim, który trwał w przekonaniu, że kuzyneczka będzie doskonałą partią dla jego krnąbrnego syna. Kiedy okazało się, że nie pomagają groźby i prośby, Viscenti uciekł się do szantażu: sprzeda firmę, kładąc kres rodzinnej tradycji.
Rafaelowi brzmiały jeszcze w uszach ostatnie słowa ojca:
– Albo się ożenisz, albo nie będzie Viscenti AG. Nie sprzedam firmy tylko w jednym wypadku… – tu starszy pan się zawahał – o ile przed swoimi trzydziestymi urodzinami stawisz mi się tu z żoną. Wtedy tego samego dnia przepiszę firmę na ciebie.
A jakże, stawi się, myślał Rafael mściwie, tylko nie z tą, o której myślał tatuś.
Skoro ma być żona, będzie żona.
Amanda nadawała się doskonale: cóż za kara dla ojca za to, że zmusza go do takiego kroku.
Na jej widok di Viscenti pewnie dostałby zawału. Rozrywkowa panienka o włosach dłuższych niż noszone przez nią sukienki i absolutna pustka w głowie. A i jeszcze zdolność do przepuszczania pieniędzy kolejnych kochanków.
Ale Amanda przedobrzyła i teraz Rafael znalazł się w punkcie wyjścia. Musiał znowu szukać panny młodej, która wprawi ojca w szewską pasję i sprawi, że Lucia przestanie się uśmiechać z wyższością osoby bliskiej swojego celu.
Rafael zachmurzył się: znalezienie odpowiedniej kandydatki w przeciągu kilku zaledwie tygodni nie będzie sprawą łatwą, nawet dla niego.
Zszedł szybko po schodach i wrósł w ziemię: w holu stało nosidełko, a w nosidełku spało dziecko.
Magda skończyła szorować umywalkę. Sprzątanie łazienek u bogatych ludzi było w pewnym sensie przyjemne. Człowieka otaczał zewsząd luksus, z drugiej strony w bogatych domach tych łazienek było po kilka, każda sypialnia miała własną i zwykle jeszcze na parterze znajdowała się toaleta dla gości, jak ta, którą właśnie kończyła pucować.
Ciekawe, jak to jest mieszkać w takim luksusowym, dwupoziomowym apartamencie, wielkim jak willa, z tarasem ogromnym jak ogród i wspaniałym widokiem na Tamizę. Ci bogacze i ich kaprysy, pomyślała.
Rzadko ich widywała, właściwie wcale: sprzątaczka przychodzi, kiedy państwa nie ma w domu.
– A pani co tu robi? – rozległ się za jej plecami zagniewany głos.
Magda drgnęła wystraszona i płyn do mycia muszli klozetowej wylał się na marmurową podłogę.
Jęknąwszy, szybko zaczęła ścierać błękitną plamę gąbką.
– Mówię do ciebie. – Głos stał się jeszcze bardziej zagniewany.
Magda odwróciła się, podniosła głowę, zamrugała gwałtownie. W mieszkaniu nie powinno być nikogo, tak powiedział administrator budynku nadzorujący sprzątanie, tymczasem w drzwiach stał mężczyzna, który z pewnością nie korzystał z wind dla służby.
Był najwyraźniej wściekły.
– Bardzo przepraszam, sir – wykrztusiła w końcu, zdając sobie sprawę, że brzmi to żałośnie i służalczo, choć to nie jej wina, że ją zastał, gdzie zastać się nie spodziewał. – Powiedziano mi, że mogę posprzątać.
Mężczyzna zacisnął usta.
– W holu jest jakieś dziecko – stwierdził.
Magda, choć zbita z tropu i zakłopotana, nie mogła nie zauważyć, że mężczyzna nie był Anglikiem. Miał smagłą cerę i mówił z akcentem. Włoch, Hiszpan?
– No? – Mężczyzna czekał na wyjaśnienia.
Magda wreszcie wstała. Nie będzie przecież rozmawiać z tym człowiekiem na kolanach.
– Mój synek.
– Tyle się domyśliłem – sarknął. – Chciałbym wiedzieć, co on tu robi?
– Bardzo przepraszam – powtórzyła z jeszcze większą pokorą, próbując złagodzić irytację mężczyzny, i nachyliła się, żeby podnieść wiaderko ze środkami czystości. – Pójdę już, sir. Bardzo mi przykro, że mnie pan tu zastał.
Podeszła do drzwi i mężczyzna odsunął się, ale i tak musiała się prawie o niego otrzeć. Był pachnący i doskonale ubrany, a ona spocona po kilku godzinach pracy. Czuła się fatalnie, brudna, upokorzona.
Pochyliła się nad Benjim. Na szczęście synek spał spokojnie.
– Zaczekaj.
Zabrzmiało to jak rozkaz i Magda instynktownie się wyprostowała, odwróciła z nosidełkiem w jednej ręce, wiadrem w drugiej.
Mężczyzna przewiercał ją wzrokiem. Poczuła się jak królik pochwycony przez reflektory. Albo raczej jak antylopa, która dojrzała lamparta.
Rafael przyglądał się dziewczynie: szczupła, zaniedbana, mysie włosy, pozbawione wyrazu rysy. W dodatku biła od niej przykra woń potu zmieszana z intensywnym zapachem środków czystości.
Spojrzał na jej dłonie w żółtych gumowych rękawiczkach, zmarszczył czoło, przeniósł ponownie wzrok na wystraszoną twarz.
– Nie musisz uciekać jak spłoszony królik – powie dział już łagodniej, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się na jotę.
Magda rzeczywiście gotowa była czmychnąć w każdej sekundzie. Zrobił krok w jej stronę.
– Mężatka? – zagadnął i znowu w jego głosie zabrzmiała ostra nuta, chyba dlatego, że w głowie zrodziła się szalona myśl.
Dziewczyna spojrzała na niego tak, jakby zadał pytanie w obcym języku.
– Tak czy nie? – Udzielenie odpowiedzi na jego proste pytanie zdawało się przekraczać jej możliwości intelektualne.
W końcu pokręciła głową z tym samym pustym, bezrozumnym wyrazem twarzy.
A więc nie jest mężatką. Tak też od razu pomyślał, mimo że przyszła z dzieckiem.
Nie potrafił określać wieku dzieci, ale to tutaj wyglądało na spore, zbyt duże na nosidełko, prawdę powiedziawszy.
Tak, dziecko to element, którego dotąd nie brał pod uwagę. Bardzo dobry element. Nawet jeśli matka zdaje się kompletnie nieodpowiedzialna.
– Masz jakiegoś przyjaciela? Chłopaka?
Zrobiła wielkie oczy i jeszcze głupszą minę. Ponownie pokręciła głową.
Zmarszczył czoło. Czemu jest taka spłoszona?
– Mam dla ciebie propozycję – powiedział cierpko, ciągle jeszcze nie mogąc się pogodzić z sytuacją, w której postawił go ojciec.
Pchnął drzwi do kuchni.
– Wejdź – polecił struchlałej dziewczynie.
Z jej gardła wydobył się ni to pisk, ni to jęk i już wyraźnie ruszyła ku wyjściu.
– Muszę już iść. Bardzo przepraszam – wykrztusiła.
W tej samej chwili rozległy się kroki i u szczytu schodów stanęła Amanda w butach na bardzo wysokich obcasach i w bardzo krótkiej spódniczce.
Jedno spojrzenie na scenę w holu i na jej twarzy pojawił się jadowity uśmiech.
– „Pierwsza kobieta, którą zobaczę” – powiedziała z triumfem w głosie i udanym włoskim akcentem. – Gratuluję, Rafaelu. To się nazywa mieć szczęście.
– Żebyś wiedziała, cara – mruknął. – Ta dziewczyna jest wprost idealna.
Na twarzy Amandy odmalowała się wściekłość pomieszana z absolutnym niedowierzaniem.
– Kpisz sobie chyba. Żartujesz.
Rafael w odpowiedzi uniósł tylko brew i posłał Amandzie chłodny uśmiech.
– Twoja taksówka na pewno już czeka, cara. Czas na ciebie.
Amanda przez moment stała bez ruchu, usiłując opanować narastającą wściekłość. W końcu zeszła ze schodów, odsunęła Magdę, jakby była rzeczą, i otworzyła drzwi.
– Proszę zaczekać – pisnęła Magda i chciała wyjść razem z Amandą.
Dlaczego właściciel mieszkania wypytywał ją o męża, o przyjaciela? Nie mógł mieć czystych intencji. Różnych opowieści nasłuchała się od innych sprzątaczek na temat panów wymuszających inne – poza sprzątaniem – posługi.
– Zostaw mnie, brudna kobieto – warknęła Amanda z pogardą, na jaką tylko było ją stać, i wybiegła.
Magda próbowała biec za nią, ale Rafael zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
– Mówiłem, że mam dla ciebie ofertę. Zechcesz mnie łaskawie wysłuchać? – zapytał z ironią. – Możesz odnieść z tego korzyść finansową.
Magda posłała mu kolejne struchlałe spojrzenie. Ten człowiek chciał jej uczynić jakąś obleśną, niemoralną propozycję.
– Nie, dziękuję – szepnęła. – Ja takich rzeczy nie robię…
– Nie wiesz jakiego to rodzaju oferta – przerwał jej.
– Wszystko jedno. Nie przyjmę żadnej. Moja praca to sprzątanie. Tylko tym się zajmuję.
Mina Rafaela raptownie się zmieniła, jakby wreszcie zrozumiał powody paniki dziewczyny.
– Źle mnie zrozumiałaś – poinformował lodowatym tonem. – Oferta, którą chcę ci złożyć, nie ma nic wspólnego z seksem.
Magda wpatrywała się intensywnie w ten luksusowy okaz płci męskiej. Jasne, pomyślała, to oczywiste, że ktoś taki jak on nie będzie składał propozycji seksualnych komuś takiemu jak ona. Ujrzała się jego oczami, zobaczyła, z jakim lekceważeniem musiał ją traktować, i poczuła się jak robak.
Rafael wyjął jej wiadro z ręki.
– Wejdź do kuchni – powiedział. – Wyjaśnię ci, o co chodzi.
Siedziała sztywna i oniemiała na stołku przy kuchennym barze. Benji, o dziwo, w dalszym ciągu spał spokojnie.
– Może pan powtórzyć? – wykrztusiła w końcu.
– Zapłacę sto tysięcy funtów. W zamian za to ty przez pół roku będziesz, najzupełniej legalnie, moją żoną. Po tym okresie przeprowadzimy rozwód bez orzekania o winie. Zaraz po zawarciu ślubu pojedziesz ze mną do Włoch… Sprawy formalno-rodzinne. Po powrocie z Włoch do końca trwania małżeństwa będziesz mieszkała tutaj, otrzymując pełne utrzymanie. W dniu rozwodu otrzymasz sto tysięcy funtów, ani centa mniej. Rozumiesz?
Nie, pomyślała, nic nie rozumiem poza tym, że mam do czynienia z wariatem.
Na wszelki wypadek nie wyartykułowała na głos swojej opinii. Chciała jak najszybciej wyjść z tego mieszkania. I to nie tylko dlatego, że nieznajomy składał szalone oferty, ale przede wszystkim z tego powodu, że był po prostu najbardziej atrakcyjnym facetem, jakiego kiedykolwiek zdarzyło się jej widzieć. Szczupły, przystojny, ale w jego urodzie nie było nic lalkowatego.
– Nie wierzysz mi?
Pytanie padło znienacka i ją zaskoczyło. Otworzyła usta i zaraz je zamknęła, nie wypowiadając słowa.
Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek, a z Magdą stało się coś dziwnego, tak dziwnego, że nie potrafiła tego zanalizować ani nazwać.
– Przyznam, to… dziwna oferta, niemniej… – Położył dłonie na barze i teraz ujrzała, jakie są piękne. – Z pewnych względów muszę się bardzo szybko ożenić. Powinienem jeszcze wyjaśnić, że nasze małżeństwo będzie istniało wyłącznie na papierze… Czysto formalny związek. Masz paszport?
Magda pokręciła głową i na jego twarzy odmalowała się irytacja, po czym machnął ręką.
– Nieważne. To sprawa do załatwienia. Co z ojcem twojego dziecka? Utrzymujesz z nim kontakt?
Magda zastanawiała się, co odpowiedzieć, i znowu nie wykrztusiła słowa.
– Tak przypuszczałem – stwierdził z bezmierną wzgardą dla jej samotnego macierzyństwa. – Tak nawet lepiej. Nie będzie nam przeszkadzał.
Zmierzył ją jeszcze raz uważnym spojrzeniem, jakby chciał się upewnić w swojej decyzji.
– Zatem nie widzę żadnych przeszkód dla zawarcia umowy. Wydajesz się w pełni odpowiednią kandydatką.
Magdę ogarnęła panika. Czynił jakieś plany, wciągał ją w szalony wir swojego szalonego projektu. Musi to przerwać. Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej absurdalna.
– Nie – powiedziała. – Z całą pewnością nie jestem odpowiednią kandydatką. Muszę już iść. Robi się późno, a ja mam jeszcze inne mieszkania do posprzątania…
Nie miała. Apartament tego szalonego Włocha był ostatnim na dzisiaj, ale on nie musiał o tym wiedzieć.
Nieznajomy nie myślał jednak rezygnować.
– Jeśli przyjmiesz ofertę, już nigdy więcej nie będziesz musiała sprzątać żadnych mieszkań. Dla osoby w twojej sytuacji, z twoją pozycją, sto tysięcy to dość, żeby urządzić sobie skromne, ale wygodne życie.
W Magdzie zmagały się sprzeczne emocje: z jednej strony obrażał ją, mówiąc z taką wzgardą o „jej pozycji”, jakby należała do jakiegoś podgatunku ludzi. Z drugiej – coś znacznie silniejszego.
Pokusa.
Wygodne życie…
Sto tysięcy funtów…
Czy to możliwe? Nie była w stanie wyobrazić sobie takiej sumy. Mogłaby wyjechać z Londynu, zamieszkać na prowincji, zająć się wreszcie Benjim, poczynić plany na przyszłość.
Oczami duszy zobaczyła już mały domek, skromny, ale przyzwoity, w którym jej syn wreszcie znalazłby prawdziwy dom. Wokół mili sąsiedzi, niewielki ogródek… Miłe, proste życie.
Ona w kuchni piecze ciasto, Benji na trójkołowym rowerku jeździ po patiu, na parapecie wygrzewa się w słońcu kot, na sznurze suszy się pranie…
Zatęskniła za tym obrazem.
Rafael widział już, że chwyciła przynętę. Wreszcie. Nie sądził, że tak trudno będzie ją zanęcić, ale koniec końców się udało.
Im dłużej jednak musiał ją przekonywać, tym większego nabierał przekonania, że nada się świetnie do odegrania swojej roli.
Ojca trafi chyba apopleksja! Synowa z nieślubnym dzieckiem. Sprzątaczka, która zajmowała się szorowaniem toalet. Kopciuch. Pan di Viscenti dostanie raz na zawsze nauczkę, by nie wywierać presji na syna…
Magda dojrzała błysk triumfu w oczach tego szaleńca i zadrżała. Sama musiała być szalona, skoro choćby przez moment rozważała jego propozycję. Sto tysięcy funtów. Czysty absurd! Ona jako żona kogoś takiego jak on? Jeszcze większy absurd.
– Naprawdę muszę iść – oznajmiła, wstając ze stołka. Musiała przy okazji potrącić nosidełko, bo chłopiec nieoczekiwanie się obudził i zapłakał. Nachyliła się i pogłaskała synka po policzku. – Wszystko w porządku, kochanie. Mama jest przy tobie. Zaraz idziemy.
Rafael przyglądał się jej spod zmrużonych powiek.
– Sto tysięcy funtów. Koniec z szorowaniem toalet. Koniec targania małego ze sobą do pracy. On tak nie może funkcjonować.
– To jakieś szaleństwo – rzuciła ostro. – Pan nie jest przy zdrowych zmysłach.
Włoch uśmiechnął się.
– Jeśli to dla ciebie jakaś pociecha, powiem ci, że myślę podobnie, ale jeśli nie ożenię się w ciągu najbliższych dwóch tygodni, wszystko, na co pracowałem całe życie, zostanie przekreślone. Nie mogę do tego dopuścić.
Co mu miała powiedzieć?
Nic. Mogła tylko odwrócić się i wyjść.
Nie dość, że Magdę od samego ranka, od chwili kiedy wyszła z mieszkania tego szaleńca, dręczył rozsadzający czaszkę ból głowy, to teraz jeszcze z sąsiedniego mieszkania dochodziła dudniąca muzyka.
Nie mogła zapomnieć o zwariowanej ofercie. Sto tysięcy funtów, sto tysięcy funtów… – słowa te dudniły jej w uszach w rytm muzyki. Albo jak podzwonne, wieszczące jej życie w nędzy, bez żadnych perspektyw, bez nadziei.
Czy kiedykolwiek będzie ją stać na własny kąt? Czekać na mieszkanie komunalne mogła w nieskończoność, tak długie były kolejki chętnych i potrzebujących, a życie w jednoizbowej klitce, z łazienką na korytarzu, stawało się coraz bardziej nieznośne. Kiedy Benji był mniejszy, jeszcze jakoś dawało się wytrzymać, ale on rósł i potrzebował prawdziwego domu.
Nie, nie narzekała. W innym kraju mogłaby w ogóle nie mieć dachu nad głową i zdychać pod mostem. Tutaj przynajmniej system socjalny, jakkolwiek niedoskonały, dawał jej jakieś wsparcie. Acz kiedy Benji się urodził, były naciski ze strony tego samego systemu, żeby oddała małego do adopcji.
– Egzystencja samotnej matki jest bardzo trudna, panno Jones – przekonywała pani z opieki społecznej. – Nawet jeśli otrzyma pani zapomogę. Bez dziecka będzie pani miała większe szansę na ułożenie sobie życia.
– Nie oddam go – oświadczyła wtedy z mocą.
Sama kiedyś była zawadą. Tak wielką, że kobieta, która ją urodziła, zostawiła po prostu córkę w śmietniku.
Nikt, nikt nie zdoła jej odebrać Benjiego.
Zza ściany dochodziła ogłuszająca muzyka, ale nikt z sąsiadów nie próbował protestować. Facet, który puszczał swój radiomagnetofon na cały regulator, był ćpunem, wszyscy o tym wiedzieli, i potrafił zareagować agresją na najdrobniejszą uwagę. W końcu odtwarzacz milkł, choć czasem dopiero nad ranem. Nic dziwnego, że Benji budził się w nocy po kilka razy.
Teraz, mimo że była już dziesiąta, też nie spał i Magda nawet nie próbowała go usypiać. Siedział obok niej na zapadniętym łóżku i bawił się plastykowymi klockami, wrzucając je do pojemnika przez odpowiadające poszczególnym kształtom otwory. Zmyślna zabawka, którą kupiła w sklepie jednej z organizacji charytatywnych. Wszystkie zabawki i ciuszki wynajdywała dla Benjiego w takich właśnie sklepach. Nie gdzie indziej zaopatrywała się w ubrania dla siebie.
Obserwowała synka i cały czas wracała w myślach do dziwnego porannego spotkania.
Czy to zdarzyło się naprawdę? Czy naprawdę zabójczy włoski milioner zaproponował półroczne małżeństwo oraz sto tysięcy w charakterze zapłaty za usługę? Oferta była tak chora, tak szalona, że trudno było uwierzyć w jej realność.
Niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi i Benji, zaciekawiony, podniósł główkę znad klocków. Pukanie rozległo się ponownie.
– Panno Jones?
Stłumiony głos, ledwie słyszalny przez ogłuszające dźwięki muzyki. Gospodarz domu? Czasami tu zaglądał, żeby sprawdzić stan swojej nieruchomości.
Powoli podeszła do drzwi i uchyliła je ostrożnie, nie otwierając z łańcucha.
– Tak?
– To ja, Rafael di Viscenti – przedstawił się gość. – Rozmawialiśmy dzisiaj rano. Mogę wejść?ROZDZIAŁ DRUGI
Była tak zdumiona, że otworzyła machinalnie.
Rafaela na jej widok ogarnęły wątpliwości. Czyżby naprawdę zaproponował małżeństwo temu… Jak to się mówi po angielsku? Popychadłu?
W rozciągniętej, workowatej bluzie bawełnianej, w znoszonych spodniach. Tłuste, pozbawione koloru włosy związane w kucyk, ziemista twarz, cienie pod oczami. Najbardziej odpychająca kobieta, jaką w życiu zdarzyło mu się widzieć.
I dlatego doskonała. Przeciwieństwo Amandy, pierwszej kandydatki. Dlaczego nie? Zamiast seksownej, wyzywającej idiotki przedstawi tatusiowi tego kopciucha obarczonego nieślubnym dzieckiem. Równie dobre rozwiązanie, jeśli nie lepsze.
Poza tym, pomyślał nagle, ogarniając spojrzeniem norę, w której mieszkała, i spoglądając na malca o czekoladowych oczach, ona zrobi z tych stu tysięcy znacznie lepszy użytek niż Amanda.
– Co… co pan tu robi? Jak mnie… jak mnie pan znalazł? – jąkała się, kompletnie zaszokowana.
Rafael wszedł, zamknął drzwi za sobą i dziewczyna odruchowo stanęła między nim a dzieckiem.
Czy ona myśli, że zrobiłby krzywdę jej małemu?
– Tylko bez paniki – powiedział sucho. – Administrator mojego domu dał mi twój adres. Chciałem wcześniej porozmawiać, ale nie mogłem cię zastać.
– Wychodziłam.
– Rozumiem – powiedział z przekąsem. – Sąsiad lubi muzykę.
– Owszem.
– To nie do zniesienia.
Ale ja muszę to znosić, pomyślała Magda. Ja i cała reszta lokatorów w tym domu. Ciągle jeszcze nie mogła ochłonąć z szoku. Już niemal przekonała samą siebie, że poranna rozmowa w ogóle nie miała miejsca. I oto ten sam człowiek stał przed nią znowu.
Rafael di Viscenti. Pasowało do niego to nazwisko idealnie. Rafael di Viscenti, luksusowy produkt włoskiej klasy wyższej.
Luksusowy produkt podszedł do stołu, położył na nim płaską skórzaną teczkę i wyjął kilka dokumentów.
– Kazałem przygotować konieczne papiery – oznajmił. – Przeczytaj je i podpisz.
– Nic nie podpiszę, panie Viscenti.
– Di Viscenti – poprawił ją. – Będziesz panią di Viscenti. Musisz nauczyć się prawidłowo wymawiać swoje nazwisko.
Magda poczuła, że ma spocone dłonie i wytarła je nerwowo w spodnie.
– Obawiam się, że… że aaa… nie będę mogła panu pomóc… To zbyt, aaa… niezwykła oferta.
Próbowała odmówić taktownie. Nie mogła przecież oznajmić mu wprost, że jest stuknięty i że ona nie chce mieć nic wspólnego z tym absurdem.
Rafael uniósł brwi.
– Niezwykła? – powtórzył i po chwili skinął potakująco głową. – Owszem, niezwykła, panno Jones. Wyjaśniałem już rano, że nie mam wyboru. Nie będę wdawał się w szczegóły, powiem tylko, że chodzi o zachowanie rodzinnej firmy, Viscenti AG. Dlatego muszę się błyskawicznie ożenić. To czysta formalność, niemniej absolutnie konieczna.
– Dlaczego akurat ja? Ktoś taki jak pan mógłby się ożenić z każdą.
Rafael przyjął ten komplement jako coś oczywistego.
– Proszę potraktować to nie jako małżeństwo, tylko, powiedzmy, umowę-zlecenie. Poprzednia kandydatka… nie godziła się na taką formę. – Wykonał gest zniecierpliwienia. – Kobieta, którą widziałaś dzisiaj rano w moim mieszkaniu.
– Z nią chciał się pan ożenić?
– Tak. Niestety, w ostatniej chwili… wycofała się. Potrzeba nagłego zastępstwa. Muszę ożenić się do końca miesiąca.
– Ale dlaczego akurat ze mną? – powtórzyła Magda.
Cała sprawa wydawała się jej zupełnie absurdalna, aczkolwiek zaczynała rozumieć, że ten człowiek istotnie musiał stanąć wobec jakiejś niezwykłej konieczności, skoro gotów był ożenić się z tą wyzywającą kobietą, która rano wściekła wypadła z jego mieszkania. Z drugiej strony, takich jak tamta mógł znaleźć na pęczki.
– Jest jedna zasadnicza różnica między tobą i twoją poprzedniczką – tłumaczył. – Amanda chciała moich pieniędzy, a ty… ty ich potrzebujesz. – Spojrzał na nią uważnie. – To cię czyni bardziej wiarygodną.
Magda słuchała bez słowa.
– Potrzebujesz pieniędzy. Rozpaczliwie potrzebujesz po to, żeby ratować siebie i swojego synka. – Patrzył jej cały czas w oczy i kusił niczym diabeł. – Nie możesz dłużej mieszkać w takich warunkach i świetnie zdajesz sobie z tego sprawę. Musisz znaleźć inne lokum. Moje pieniądze pozwolą ci wyrwać się stąd. To dla ciebie koło ratunkowe. Chwytaj je.
Zrobiła się blada jak płótno. Widział, że targają nią emocje, że zmaga się z sobą i tym bardziej naciskał:
– To dla ciebie klucz do nowego życia, do innej przyszłości, w zamian za cztery tygodnie pobytu we Włoszech. To wszystko, o co proszę. Potem będziesz wolna i będziesz mogła dysponować swoim życiem, jak zechcesz.
Nie mogła zebrać myśli, ledwie mogła oddychać.
– Ja… nie wiem, kim jesteś – szepnęła. – Z kim mam do czynienia…
Na te słowa hardo wysunął brodę.
– Rafael di Viscenti. Z bardzo starej, znanej i szanowanej rodziny. Dyrektor generalny Viscenti AG, firmy, której wartość szacowana jest na czterysta milionów euro. Zwykle nie muszę przedstawiać listów uwierzytelniających – dodał z wyraźnym przekąsem.
– Cóż – bąknęła. – Obracam się w trochę innych kręgach.
– To czysta umowa – ciągnął tonem wyższości. – Nie ma w niej żadnych kruczków, żadnych ukrytych klauzul. Jeśli chcesz, możesz porozmawiać na ten temat z moimi prawnikami. Dostaniesz dokładnie to, co gwarantują ci te dokumenty – wskazał leżące na stole papiery. – Możesz mi teraz wyjaśnić, co cię powstrzymuje przed ich podpisaniem?
Ty, miała ochotę krzyknąć. Ty. Nie mogę wyjść za faceta o twojej urodzie, z twoim majątkiem. Nie mogę wyjść za faceta, który wygląda, jakby zszedł ze stron ilustrowanego magazynu. To absurd. Szaleństwo. To…
Znudzony zabawą Benji zaczął marudzić, Magda usiadła i wzięła go na kolana.
– Sto tysięcy funtów – kusił Rafael. – Pomyśl, co możesz zrobić z taką sumą… Zastanów się.
Zaczęła kołysać synka, zamknęła oczy. Idź stąd, czarcie, myślała. Zniknij. Zabierz swoją teczkę, swój cyrograf i wyjdź, zanim ulegnę.
– Zrób to dla siebie, dla swojego dziecka.
Miękki, kuszący głos…
– Jeśli w tej chwili wyjdę, żeby już nie wrócić, jak będziesz dalej żyła ze świadomością, że odrzuciłaś taką propozycję?
Kołysała się razem z Benjim, coraz mocniej zamykając go w ucisku, aż wreszcie zaczął protestować.
– Cztery tygodnie w moim domu rodzinnym we Włoszech, Jones, i potem będziesz wolna.
– Benji pojedzie ze mną…
– Oczywiście, nie może być inaczej. – Rafael nie zamierzał tłumaczyć przyszłej żonie, dlaczego powinna pojawić się w jego rodzinnym domu ze swoim nieślubnym dzieckiem. – Musisz tylko podpisać papiery, to wszystko. – Wyjął z kieszonki marynarki złote pióro wieczne, odkręcił i czekał. – Proszę.
Jego głos zabrzmiał tak władczo, że Magda powoli, jak zahipnotyzowana, uwolniła się od Benjiego i wstała. To nie mogło dziać się naprawdę. Za chwilę się obudzi, sen pryśnie.
Rafael podał jej pióro. Wzięła je, ciągle działając jak automat. Spojrzała na stół: Rafael rozłożył papiery, wskazywał palcem, gdzie powinna złożyć podpis.
Złota stalówka sama zdawała się kreślić litery podpisu na papierze: Magda mogłaby przysiąc, że mokry jeszcze atrament łyska w mdłym świetle lampy ciemną czerwienią. Oddała Włochowi pióro i ogarnęła ją fala słabości.
Co ja zrobiłam? Dobry Boże, co ja najlepszego uczyniłam?
Ale klamka zapadła.
Benji usnął. Bardzo źle zniósł start, przez pierwsze pół godziny lotu marudził i popłakiwał, wreszcie się uspokoił.
Magda zerknęła ukradkiem na Rafaela: siedział po drugiej stronie przejścia i studiował jakieś papiery pochłonięty swoim zajęciem, niepomny, zdawałoby się, co się wokół dzieje.
W luksusowym prywatnym odrzutowcu tnącym przestworza nad kontynentem nie było nikogo poza ich trojgiem. Dla Magdy, a leciała pierwszy raz w życiu, podniebna podróż była niezwykłym przeżyciem, do tego jumbo jetem, którego wnętrze bardziej obytych mogło wprawić w oszołomienie.
Ale też, prawdę rzekłszy, od momentu podpisania kontraktu cały czas żyła w oszołomieniu, wszystko było niezwykłe. Starała się nie analizować swojej sytuacji, bojąc się, że każda próba w tym kierunku doprowadzi ją prostą drogą do obłędu. Pozwalała po prostu, żeby rzeczy działy się niejako same z siebie, poza nią, i poddawała się bezwolnie biegowi zdarzeń. Była jak ta pusta blaszana puszka ciągnięta na sznurku za rozpędzonym wozem Rafaela di Viscenti.
Od tamtego wieczoru do momentu zawarcia ślubu w ogóle go nie widziała, jakby z chwilą uzyskania jej bezcennego podpisu całkowicie stracił dla niej zainteresowanie, ale to właśnie, o dziwo, dodawało jej otuchy. Najwyraźniej było tak, jak mówił: miała do wypełnienia określone zadanie, rolę do odegrania i na tym koniec. Była dla niego zaledwie wynajętym człowiekiem, świadczącym pewną usługę.
Rano przysłany przez Rafaela samochód zawiózł ją do urzędu stanu cywilnego, gdzie państwo młodzi podpisali akt ślubu. Wszystko działo się jak we mgle; w odpowiednim momencie wypowiedziała kilka odpowiednich słów, ale co mówiła? Jedno, co pamiętała, to to, że obok niej stoi jakiś wysoki mężczyzna. Słyszała jego głos, swój, głos urzędnika i to wszystko: ceremonia ślubna.
Tak. Jeszcze jedna rzecz utkwiła jej w pamięci: moment, gdy mężczyzna wsunął jej obrączkę na palec, a ją jakby przeszedł prąd pod wpływem jego dotyku. Kiedy w chwilę później musiała powtórzyć ten sam gest wobec niego, uczyniła to z najwyższym trudem, tak bardzo drżała jej dłoń.
Potem usłyszała żałosny płacz Benjiego dochodzący z poczekalni i, zdjęta troską o syna, nie zarejestrowała już nic więcej.
Kiedy rzecz dobiegła końca, Magda w jednej chwili była przy Benjim, już trzymała go w ramionach. W sekundę później pojawił się obok niej Rafael, ujął ją pod łokieć i powiedział tak łagodnie, jak potrafił:
– Jeśli jesteś gotowa, jedziemy.
I pojechali, prosto na Heathrow, gdzie czekał samolot. Kiedy już siedzieli w fotelach, Rafael raczył jeszcze zapytać, czy jej wygodnie, i zapomniał o nowo poślubionej żonie.
Mgła. Wszystko spowite w nierealnej mgle. Zdaj się na bieg zdarzeń, powtórzyła sobie, gładząc Benjiego po główce. Nie próbuj niczego analizować, rozumieć. Była jeszcze w szoku, a jednak gdzieś pod zewnętrznym odrętwieniem czuła narastające podniecenie: pierwszy raz w życiu leciała samolotem, pierwszy raz w życiu wyjeżdżała za granicę…
Włochy. Czy to możliwe? Przygotowując się do wyjazdu, przeczytała kilka książek na temat tego cudownego kraju, jakie mogła znaleźć w lokalnej bibliotece. Zawsze uwielbiała czytać, czytanie było jej jedyną pociechą, ucieczką od ponurej rzeczywistości wszelkich przytułków, sierocińców i domów dziecka, w których się wychowywała. Dzięki lekturze przenosiła się w magiczne krainy zamieszkiwane przez magiczne istoty – z dala od nieszczęśliwych, porzuconych dzieci i dysfunkcjonalnych rodzin, z których pochodziły i za których patologie i kalectwa emocjonalne musiały płacić.
Spojrzała na ocean obłoków za oknem. Kaz, pomyślała. Kaz, pobite dziecko, z połamanymi kończynami, Kaz o dzikim spojrzeniu. Dziecko katowane przez ojczyma, dziecko alkoholiczki, które trafiło do tego samego sierocińca co Magda. Zamknięte w sobie, nieufne niemal tak samo jak ona. Ona i Kaz. Nieszczęśliwa dwójka, która przylgnęła do siebie, zaprzyjaźniła się i po raz pierwszy w życiu zrozumiała, czym jest więź uczuciowa.
Przejął ją gwałtowny ból, smutek… Gdzie jesteś teraz, Kaz? Co się z tobą dzieje?
Benji poruszył się niespokojnie i Magda pocałowała go lekko, po czym znowu podniosła głowę i zapatrzyła w chmury za oknem. Słusznie postąpiła, godząc się na to cudaczne małżeństwo, teraz już była pewna swej decyzji.
Zrobiła to dla Benjiego.
Po raz pierwszy od podpisania kontraktu była pewna swego i spokojna.
Spokój prysł, kiedy samolot wylądował na ruchliwym lotnisku w Pizie: Włosi robili zamieszanie, Benji płakał i Magda znowu poczuła się jak puszka wleczona za rozpędzonym samochodem.
Przed terminalem czekała już na nich wielka czarna limuzyna i po godzinie jazdy drogami Toskanii minęli kutą bramę rodowej posiadłości Rafaela.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił, wyłączając laptop.
Magda za moment miała wcielić się w rolę signory di Viscenti.
– Spokojnie – dodał, jakby wyczuwał jej napięcie. – Dla ciebie to tylko zlecenie do wykonania, nic więcej. Pamiętaj o tym.
Być może wydawało się jej, a być może rzeczywiście w jego głosie zabrzmiała nuta zawziętości, tyle że z całą pewnością nie do niej skierowana: adresowana raczej do tego, kto wymusił na nim małżeństwo.
Cóż, pomyślała sobie, to jego problem. Ona tylko robiła to, o co ją poprosił, a mówiąc precyzyjniej, za co jej zapłacił. Ślub był czystą formalnością.
Przez jeden króciutki moment zrobiło się jej smutno, że to tylko zlecenie, a nie bajka, w której jest naprawdę nową panią di Viscenti i oto mąż, któremu kilka godzin temu ślubowała miłość po grób, przywozi ją do rodzinnego gniazda, by przedstawić rodzicom.
Ale tak tylko w bajkach bywa.
Limuzyna zatrzymała się przed piękną starą willą, której szlachetna uroda wprawiła Magdę w niemy zachwyt. Wysiadła z samochodu i ostrożnie wyjęła śpiącego Benjiego. Miała na sobie najlepszą sukienkę, kupioną w sklepie charytatywnym raptem za niecałe pięć funtów. Sukienka była o numer za duża, a fason zdawał się odpowiedniejszy dla pani po pięćdziesiątce niż dla młodej dziewczyny, ale co tam. Gdyby jej strój miał mieć jakiekolwiek znaczenie, Rafael zadbałby o odpowiednią garderobę.
– Chodźmy. – Człowiek, którego poślubiła tego ranka, ujął ją pod łokieć.
Zerknęła na niego: twarz pozbawiona wyrazu, daleka, twarz, z której nic nie dało się wyczytać. Tylko odrobinę zbyt mocny uścisk świadczył o napięciu. W każdym razie, wyczuła to instynktownie, na pewno nie myślał teraz ani o niej, ani o Benjim.
Kiedy weszli po stopniach, wielkie drewniane drzwi same się otworzyły i w progu stanął starszy pan w kamizelce: zapewne lokaj albo kamerdyner, pomyślała. Pozdrowił Rafaela i choć nie zrozumiała ani słowa, z miny i tonu głosu Włocha odgadła, że w domu nie oczekiwano przybycia panicza.
Tym bardziej w towarzystwie.
Jeszcze kilka krótkich zdań, jedno spojrzenie w kierunku obcej kobiety z dzieckiem, i na twarzy kamerdynera odmalowało się już nie zdziwienie, ale zdumienie pomieszane ze zgrozą.
W sieni Rafael zwrócił się do Magdy:
– Musicie być zmęczeni – powiedział bezosobowym głosem. – Powinniście odpocząć. Chodź.
Po szerokich marmurowych schodach Magda ruszyła za nim na piętro, wodząc wokół szeroko otwartymi oczami: białe ściany zawieszone starymi gobelinami, obrazy olejne. Otoczenie sprawiało wrażenie niezwykle nobliwe, tchnęło dostojeństwem przeszłości. Poczuła się niemal jak w muzeum pełnym bezcennych eksponatów.
I ona ma mieszkać w tym bajkowym świecie przez najbliższe cztery tygodnie? Nie mogła w to uwierzyć.
Weszli do ogromnego pokoju z równie ogromnym łożem pośrodku i kamiennym kominkiem.
– Tutaj jest łazienka. – Rafael wskazał drzwi. – Jeśli będziesz potrzebowała czegoś dla siebie albo dla dziecka, wystarczy poprosić Giuseppe.
Magda skinęła głową. Kamerdyner, najpewniej o nim mówił Rafael, pojawił się właśnie w pokoju z jej biedną walizką, równie nieprzystającą do otoczenia jak ona sama.
– W porządku. – Rafael spojrzał na zegarek. – Odświeżcie się. Masz ochotę na kawę?
Ponownie skinęła głową.
– W porządku – powtórzył Rafael. – Kiedy będziecie gotowi, Giuseppe sprowadzi was na dół. Aha, jeszcze jedno – dodał z zimnym błyskiem w oku. – Nie przebieraj się.
Wyszedł, a za nim Giuseppe.
Kiedy została sama, Magda raz jeszcze rozejrzała się po pokoju. To jasne, że Rafael ukrył ją do chwili, gdy będzie mu potrzebna, musiała jednak przyznać, że miejsce przechowania otrzymała komfortowe. Zbyt komfortowe.
Zerknęła na ogromne łoże. Łoże, w którym państwo młodzi powinni spędzić noc poślubną…
Szybko odegnała tę myśl. Rafael di Viscenti był jej mężem tylko formalnie. Nie jej sprawa, gdzie będzie spał.
Rafael schodził po schodach. Za moment czekało go spotkanie z ojcem: niemiłe, acz konieczne. Raz na zawsze da do zrozumienia starszemu panu, że nie jest marionetką, której sznurki można pociągać.
Dla ojca firma założona dla ratowania podupadającej fortuny starego szlacheckiego rodu była po prostu źródłem dochodów, niczym więcej.
Rafael widział rzecz zupełnie inaczej: świat się zmieniał, kierunki działania wyznaczała rządząca światem globalizacja, dlatego zamierzał wprowadzić swoją firmę na rynek globalny, uczynić ją jedną z największych i najpotężniejszych na tym rynku, a konkurencja była bezwzględna, małe rodzinne firmy nie miały żadnych perspektyw, żadnych szans na przetrwanie.
Podjęcie nowej strategii stanowiło powód wiecznych utarczek z ojcem. Rafael był co prawda dyrektorem generalnym, ale ojciec prezesem firmy i to on posiadał pakiet kontrolny akcji. Niechętnym okiem patrzył na usiłowania Rafaela wydobycia się z zaścianka i podbicia rynku europejskiego. Rafael odnosił sukcesy, zyski rosły w zawrotnym tempie, ale ojciec pomimo to wolałby, żeby wszystko zostało po staremu.
Tyle pracy, energii, wysiłku, by stworzyć z Viscenti AG prężną międzynarodową korporację, i teraz to wszystko miałoby zostać zaprzepaszczone, przejść w obce ręce? Rafael nie mógł się na to zgodzić. Gotów był na wszystko, by do tego nie dopuścić, czego właśnie dowiódł swoim ostatnim posunięciem.
Przeszedł przez wielką sień, wszedł do biblioteki i podszedł do okna. To typowe dla ojca, pomyślał, patrząc niewidzącym wzrokiem na fontannę w ogrodzie. Nigdy go nie ma, kiedy akurat powinien być. Zaraz po przyjeździe Giuseppe poinformował go, że starszy pan wraz z kuzynką pojechali na lunch i wrócą późnym popołudniem, po czym zaczął się dopytywać, kim jest młoda kobieta z dzieckiem, ale Rafael nie myślał zaspokajać jego ciekawości w tym względzie.
Tożsamość Magdy miała na razie pozostać tajemnicą, by zaskoczenie było pełne. I będzie. Uśmiechnął się z ponurą satysfakcją na tę myśl. Magda była idealną kandydatką. Rozglądała się po rodowej rezydencji z rozdziawionymi ustami, jakby wylądowała na obcej planecie. Kopciuch w za dużej, taniej sukni, z dzieckiem na ręku… Ziemista cera, mysie włosy związane w kucyk.
Ojciec na jej widok wpadnie we wściekłość: nie dlatego że został wywiedziony w pole, ale że syn znieważył nazwisko, wybierając sobie za żonę kogoś takiego.
Magda oczywiście nie miała pojęcia, dlaczego wybrał właśnie ją. Nie jej sprawa. Zostanie sowicie wynagrodzona, poza tym podpisała umowę z własnej i nieprzymuszonej woli. Do tej pory robiła, co jej kazał; nie zadawała pytań, nie narzucała się i nie sprawiała kłopotów.
Rafael usiadł za biurkiem. Czas oczekiwania na ojca skróci sobie pracą. Lepsze to, niż rozmyślanie o czekającej go burzy.
Po co to wszystko? Po co cały ten spektakl? Skrzywił się z niesmakiem. Przecież mogliby porozmawiać jak ludzie, porozumieć się, zamiast iść na konfrontację.
Porozumieć się, ba. Przez ostatnich piętnaście lat miał większe porozumienie z Giuseppe i jego żoną niż z ojcem. To oni nad nim czuwali w najtrudniejszym czasie durnej młodości. Giuseppe ratował go, kiedy Rafael miał kaca. Maria chowała kluczyki do jego pierwszego samochodu, kiedy szybką jazdą chciał rozładować wściekłość po kolejnej awanturze z ojcem. To Giuseppe wysłuchiwał jego planów przemienienia Viscenti AG w potężną korporację. To Maria grzmiała, kiedy sprowadzał do domu pijane panienki.
Wiedział doskonale, że ojciec ma go za nicponia i dlatego tak bardzo nalega na małżeństwo, licząc, że wtedy wreszcie Rafael się ustatkuje. Zacisnął usta. Gdyby wiedział, że z ojcem da się rozmawiać, gdyby istniała najmniejsza szansa na porozumienie, nie zrobiłby tego, co zrobił tego ranka.
Miał piętnaście lat, kiedy jego matka zginęła w wypadku samochodowym: od tamtego momentu zaczęły się nieporozumienia między nim i ojcem. Obydwaj ją opłakiwali, tyle że osobno. Ojciec zamknął się w sobie, przestawał dostrzegać syna.
A Rafael? Teraz z perspektywy lat rozumiał, że jego młodzieńcze wybryki: panienki, szybkie samochody, imprezowanie, wszystko to było rozpaczliwą próbą zwrócenia na siebie uwagi, wołaniem o pomoc, o miłość ojca, który odwrócił się od niego, kiedy chłopak najbardziej go potrzebował.
Teraz było za późno. Nie dało się zburzyć muru, który wznieśli wspólnymi siłami i który teraz skutecznie odgradzał ich od siebie. Obydwaj byli jednakowo zatwardziali, zawzięci. Niczym dwaj zapaśnicy.
Właśnie miała się rozpocząć ostatnia runda.
Na odgłos nadjeżdżającego samochodu Rafael podniósł głowę znad papierów. Rozpoznał od razu charakterystyczne granie silnika luksusowego kabrioletu Lucii. Kochała dobre samochody, tak jak markowe ciuchy i dobre towarzystwo. Nie, nie kochała, ona uważała, że wszystkie te elementy są jej niezbędne dla tworzenia „właściwego” wizerunku własnej osoby. Do tego potrzebny był jej bogaty mąż.
Rafael wyszedł do sieni na spotkanie z przybyłym.
– Ty tutaj? – Ojciec zamarł na jego widok.
– Witaj, tato.
– Kiedy przyjechałeś? – Trudno powiedzieć, by Enrico di Viscenti był szczególnie uszczęśliwiony.
– Mniej więcej godzinę temu. – Udzieliwszy tej treściwej informacji, Rafael podszedł do Lucii i pocałował ją w oba policzki.
Zbyt intensywnie pachniała perfumami, miała za mocny makijaż, ale była atrakcyjną kobietą i świetnie o tym wiedziała.
– Cóż za niespodzianka, Rafaelu – powiedziała gładko, ale przyglądała się kuzynowi uważnie, jakby chciała dociec powodów jego niezapowiedzianej wizyty.
– Syn marnotrawny wrócił – oznajmił krótko. – Miło spędziliście dzień?
– Bardzo. Byliśmy we Florencji. Po lunchu zabrałam Enrica na wystawę młodego artysty, którym ostatnio bardzo się zainteresowałam.
– Czy z wzajemnością? – zapytał Rafael złośliwie, zmieniając sens słów kuzynki.
– Obrażasz mnie – prychnęła, na co Rafael nieznacznie wzruszył ramionami.
Nie powinien był dogryzać Lucii, ale wiedział doskonale, że jej liczni kochankowie wywodzili się głównie z kręgów artystycznych. Lgnęli do niej, bo dzięki niej trafiali na salony, co ułatwia karierę każdego młodego twórcy. Swobodny tryb życia Lucii był jednym z powodów powstrzymujących Rafaela przed ożenkiem z nią. Być może był staroświecki, Lucia często mu to wypominała, wolałby jednak mieć żonę o bardziej powściągliwych obyczajach seksualnych.
Właśnie. Żona.
Na górze czekała przecież jego prawowicie poślubiona „żona”. Dwudziestoletnia angielska sprzątaczka z przychówkiem. Sam nie mógł w to uwierzyć. Naprawdę się ożenił? Musiał stracić rozum.
Owszem, popełnił ten szalony czyn, nie miał innego wyboru. Działał pod przymusem. I przemienił postawiony przez ojca warunek w czysty absurd.
– Czemu zawdzięczamy ten… nieoczekiwany zaszczyt? – zapytał Enrico.
– Jutro moje trzydzieste urodziny, tato – odparł Rafael z błyskiem w oku. – Musiałeś chyba spodziewać się mojego przyjazdu?
– Tak uważasz?
Rafael uśmiechnął się.
– Pojawiam się, bo powinienem się pojawić. Przejdźmy na taras – zaproponował. – Maria przygotowała… małą uroczystość.
Na moment zaległa cisza, nastąpiła wymiana spojrzeń.
– Przyłączysz się, Lucio, prawda? – zapytał Rafael uprzejmym tonem, nie przestając się uśmiechać.