Wszystkie chwyty dozwolone - ebook
Wszystkie chwyty dozwolone - ebook
Trzy siostry Claibourne zarządzają luksusowym domem towarowym Claibourne & Farraday w centrum Londynu. Przebojowe i piękne, Romana, Flora i India, przez kilka lat pomagały ojcu w prowadzeniu biznesu, dlatego bez trudu dają sobie radę.
Niestety, w wyniku dawnej umowy nadchodzi czas, gdy spadkobiercy drugiego założyciela mają stanąć na czele firmy.
Trzej bracia Farraday, Niall, Bram i Jordan, zrobią wszystko, by przejąć pełną kontrolę nad znaną marką.
Zaczyna się fascynująca gra o wpływy, której finał zaskoczy wszystkich.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9991-4 |
Rozmiar pliku: | 773 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Komunikat prasowy
„Claibourne & Farraday ma przyjemność ogłosić, że panna India Claibourne została mianowana dyrektorem naczelnym ze skutkiem natychmiastowym.
Panny Romana oraz Flora Claibourne zostały członkami rady nadzorczej”.
Londyn, „Evening Post”: Wiadomości z City
„Czyżby w najstarszym i najszacowniejszym londyńskim domu towarowym zatriumfowała ostatecznie równość płci?
Wraz z dzisiejszym oświadczeniem o powołaniu Indii Claibourne, lat 29, na stanowisko naczelnego dyrektora Claibourne & Farraday kończy się pewna epoka – padł oto jeden z ostatnich bastionów męskiej dominacji.
Urocze panny Claibourne, które od najmłodszych lat miały swój udział w zarządzaniu firmą, zdecydowały, jak widać, że nadszedł czas, by położyć kres wywodzącej się z XIX wieku tradycji męskich rządów.
W 1832 roku założyciele C&F, lokaj Charles Claibourne i kamerdyner William Farraday, wypracowali umowę dotyczącą sukcesji. Zgodnie z tą umową kontrolny pakiet akcji i całkowita kontrola nad firmą miały zawsze należeć do najstarszego męskiego potomka ich rodzin. Do tej pory nikt nie próbował podważyć warunków umowy.
Czy mężczyźni z rodziny Farradayów przyjmą spokojnie obecne wyzwanie?”
Memorandum
Od: Jordana Farradaya
Do: Nialla Farradaya Macaulaya i Brama Farradaya Gifforda
„Jestem pewien, że już czytaliście załączony wycinek prasowy. Uprzedzając wasze ewentualne zastrzeżenia, wystosowałem oficjalne pismo, podważające prawo Indii Claibourne do objęcia stanowiska dyrektora naczelnego.
Odpowiedź sióstr Claibourne jest interesująca. Nie powołują się na ustawę o równości płci. Wyrażają jedynie zaskoczenie, że, cytuję: trzech tak zapracowanych mężczyzn chciałoby się zająć sprzedażą detaliczną. Podejrzewają zapewne, że zamierzamy upłynnić znaczną część aktywów znaku firmowego C&F oraz nieruchomości, a temu, gdy uzyskamy kontrolę, nie będą w stanie się przeciwstawić. Należy je przekonać, że jest inaczej. Dlatego przystałem na propozycję, by w okresie najbliższych trzech miesięcy każdy z nas poświęcił trochę czasu na przyjrzenie się ich pracy.
Siostry Claibourne chcą nam najwyraźniej pokazać, że ich doświadczenie stanowi dla C&F większą zaletę niż lata spędzone przez nas w City. Trzy miesiące zwłoki nie zaszkodzą nam, jeśli sprawa, a podejrzewam, że tak się stanie, i tak znajdzie finał w sądzie. Natomiast bliższy wgląd w ich działania na pewno przyda nam się na rozprawie.
Zgodnie z harmonogramem, który ustaliłem, Niall poobserwuje Romanę Claibourne w kwietniu, Bram zrobi to samo z Florence w maju, a w czerwcu ja popracuję z Indią. Załączam dossier naszych partnerek. Proszę was o poświęcenie temu przedsięwzięciu tyle czasu, ile zdołacie – oczywiście bez uszczerbku dla waszej normalnej działalności – znaleźć. Jako współwłaściciele udziałów musicie pamiętać, że nagrodą będzie całkowita kontrola nad znakomitym przedsiębiorstwem handlowym oraz nieruchomościami należącymi do najcenniejszych w kraju”.
Do: [email protected]
Kopia: [email protected]
Od: [email protected]
Temat: Niall Farraday Macaulay
„Nasi prawnicy postanowili poczekać trzy miesiące, zanim wystąpią z pozwem o obalenie skargi Farradaya na zarządzanie firmą. Obierając taktykę grania na zwłokę, musiałam być miła i zaproponowałam Farradayom, żeby przyjrzeli się osobiście, jak zarządzamy firmą.
Wkrótce skontaktuje się z tobą Niall Farraday Macaulay. Ma ustalić wygodny dla ciebie harmonogram stażu u twego boku w kwietniu. To bankier zajmujący się inwestycjami. Niewątpliwie chętnie skorzystałby z szansy położenia ręki na aktywach C&F. Musisz go przekonać, że w jego najlepszym interesie leży pozostawienie ich nam.
Zgoda Farradayów na naszą propozycję oznacza, że widzą w tym możliwość zebrania poufnych informacji. Bądź ostrożna. India”.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Z uczuciem narastającej paniki Romana Claibourne grzebała w torebce, szukając portfela między kartonikiem ulubionej kawy, kosmetyczką i firmowymi torbami na zakupy. Ów stan podenerwowania nie wynikał z tego, że portfel gdzieś się jak na złość podział, ani nawet z tego, że Niall Farraday Macaulay postanowił objawić się właśnie dziś. Najgorsze było to, że się spóźniała. Poranny e-mail od Indii wyrażał bardzo jasno konieczność punktualności.
Niall Macaulay chciał omówić dokładnie o dwunastej szczegóły dotyczące wspólnej pracy w kwietniu. Powinna wszystko zostawić i zjawić się na czas. Nic – nawet uroczystość otwarcia tradycyjnego dorocznego tygodnia dobroczynności w Claibourne & Farraday – nie było dziś ważniejsze. Sytuacja należała do kryzysowych.
– Przepraszam... – Rzuciła taksówkarzowi przepraszające spojrzenie. – Wiem, że gdzieś tu jest... Miałam go, kiedy wsiadałam.
– Spokojnie, panienko – odparł. – Mamy czas.
– Doprawdy? – Zdając sobie sprawę z sarkazmu kierowcy, zdwoiła wysiłki, by szybciej znaleźć portfel.
Miała go, kupując sukienkę. Potem, po otrzymaniu wiadomości od Indii, musiała napić się kawy i potrzebowała drobnych. Wróciła myślami do tamtej chwili. Tak, zamówiła, zapłaciła i wsunęła portfel do kieszeni...
Jej ulga okazała się jednak przedwczesna. Gdy sięgała do kieszeni płaszcza, kubek z kawą wymknął się jej z rąk. Uderzył o chodnik, przekręcił się, a potem wieczko odpadło i Romana mogła obserwować, jak – niczym na zwolnionym filmie – kawa oblewa lśniące buty przechodnia, a potem malowniczo rozpryskuje się na nogawce jego spodni.
Nogi mężczyzny znieruchomiały. Tekturowy kubek poszybował do góry na czubku czarnego parasola i zatrzymał się na wysokości jej ręki.
– To, jak sądzę, należy do pani – powiedział właściciel spodni.
Wzięła kubek. Och, kolejny błąd! Kubek był lepki, mokry, a słowa przeprosin, cisnące się na usta, wyparła nagle monosylaba wyrażająca obrzydzenie.
A potem – błąd numer dwa – podniosła wzrok i niemal znów upuściła kubek. Patrzyła na wysokiego nieznajomego i nie mogła wykrztusić słowa. Powinna przeprosić... I dowiedzieć się, z kim ma do czynienia.
Ale, nim się odezwała, uświadomiła sobie, że nieznajomy wcale nie był pod wrażeniem niespodziewanego spotkania z jedną z najbardziej obleganych kobiet Londynu. Lekceważący wyraz jego twarzy świadczył o tym aż nadto wymownie. Przeprosiny zamarły na jej ustach.
Najwidoczniej nie ciekawiło go, co mogłaby mu powiedzieć. Odwrócił się na pięcie i szybko przeszedł pod złoconym portalem nad wejściem do Claibourne & Farraday.
Niall Macaulay był oczekiwanym gościem. Zaproszono go do znajdującego się na samej górze biura, gdzie oddał recepcjonistce płaszcz i parasol, a potem wszedł do łazienki, by zetrzeć resztki kawy ze spodni i butów. Wrzucając papierowy ręcznik do pojemnika na śmieci, z irytacją zerknął na zegarek. Ledwie udało mu się wygospodarować czas na to spotkanie, a teraz przez tę jakąś głupią kobietę był spóźniony.
Ale Romana Claibourne również się spóźniała. Niall stanął przy oknie i próbował nie myśleć o tuzinie innych, o wiele ważniejszych spraw, którymi powinien zajmować się w tej chwili.
– Chce pani rachunek? – spytał taksówkarz.
Romana nadal patrzyła w stronę, gdzie przed chwilą zniknął mężczyzna.
– Słucham? Tak, proszę... – Podała taksówkarzowi banknot. – Reszta dla pana.
Wciąż trzymała w ręce cieknący kubek. Na ulicy nie było kosza na śmieci, musiała więc wnieść go do biura. Dopiero sekretarka uwolniła ją równocześnie od kubka, toreb i płaszcza.
– Spodziewam się pana Macaulaya. Nie mogę poświęcić mu więcej niż pięć minut. Liczę, że mnie wybawisz... – Zbyt późno zauważyła ostrzegawcze spojrzenie dziewczyny.
– Pan Macaulay przyjechał kilka minut temu – powiedziała sekretarka szeptem. – Już czeka...
Romana odwróciła się i zobaczyła mężczyznę stojącego przy oknie, zapatrzonego na dachy Londynu. O, Boże! Musiał ją usłyszeć. Ładny początek!
Ledwie zdążyła wytrzeć ręce w papierową chusteczkę. Porzuciła wszelkie myśli o poprawieniu makijażu czy doprowadzeniu włosów do ładu. Wygładziła tylko spódnicę, obciągnęła żakiet i weszła do swego gabinetu.
Niall Macaulay robił wrażenie, nawet z tyłu. Wysoki, barczysty, świetnie ostrzyżony, ubrany w szyty na miarę garnitur.
– Przykro mi, że musiał pan czekać – powiedziała, ruszając do przodu z wyciągniętą ręką.
Już chciała wyjaśnić powód spóźnienia – oczywiście bez wspominania o kawie – gdy się odwrócił i Romana zastygła z otwartymi ustami.
Zbieg okoliczności? A może prima aprilis? Bo przecież był 1 kwietnia. Facet, którego oblała kawą i Niall Macaulay to jedna i ta sama osoba. Niesamowite!
– Czy moja sekretarka zaproponowała panu...
– Kawę? – dokończył głębokim, basowym głosem, którego, jak się już zdążyła zorientować, nigdy nie podnosił. – Dziękuję, wydaje mi się, że czego jak czego, ale kawy mam dość jak na jeden dzień.
Niall Macaulay był jednym z cichych wspólników C&F. Do niedawna nie zastanawiała się wcale, dlaczego trzej panowie nie interesowali się firmą, skoro ich nazwisko widniało nad frontowymi drzwiami. Jeśli w ogóle o nich myślała, przypuszczała, że są zbyt starzy albo zbyt leniwi, żeby pracować. Same dywidendy wystarczały na wygodne życie.
Dopiero gdy ojciec po ciężkim ataku serca dopuścił ją i jej siostry do oficjalnego zarządzania firmą, odkryła prawdę. Ich partnerzy – inwestor, bankier i prawnik – wcale nie spoczęli na laurach. Przeciwnie – budowali własne imperia.
A dziś zapragnęli przejąć również imperium Claibourne'ów.
To był bankier. Zademonstrował już, że jest jak bryła lodu. A ona miała za zadanie przekonać go, że potrafi pokierować poważną firmą. Cóż, początek był nie najlepszy. Ale to nic. Jutro będzie lepiej. Zdoła jeszcze odrobić straty i pokazać swoją wartość.
– Przykro mi z powodu tej kawy – powiedziała, próbując się uśmiechnąć. – Przeprosiłabym, gdyby dał mi pan szansę. – Czekała na jakieś słowo, ale jej gość milczał. Na jego twarzy nie pojawił się nawet ślad emocji. – Proszę przysłać mi rachunek z pralni – powiedziała. – Albo... Może zechciałby pan zdjąć spodnie teraz... Ktoś z naszych pracowników oczyściłby je i wyprasował...
Wyobraziła sobie nagle Nialla Macaulaya przemierzającego jej gabinet w bokserkach i zarumieniła się. A przecież nigdy się nie rumieniła! Tylko wtedy, gdy powiedziała coś naprawdę głupiego. To było naprawdę głupie. Nerwowo zerknęła na zegarek.
– Za kilka minut muszę być gdzie indziej, ale proszę skorzystać z mojego biura, gdy będzie pan czekać. – Chyba zrozumiał, że nie zamierza oglądać go w negliżu.
W takiej sytuacji większość mężczyzn, których znała, zatarłaby ręce z zachwytu, ale Niall Macaulay do nich nie należał. Spoglądał na nią wzrokiem, którym mógłby ugasić wulkan.
Nerwowo odrzuciła włosy. Wiedziała dobrze, jak ów „dziewczęcy” kokieteryjny gest działa na mężczyzn. Jedni lubili go, innych mierził. W wypadku Nialla Macaulaya spodziewała się niechęci. Przekornie jednak wolała negatywną reakcję niż żadną. Żeby zirytować go jeszcze bardziej, poprawiła włosy po raz drugi, uśmiechając się zalotnie. Na widok tego uśmiechu mężczyźni padali jak muchy. Ale nie pan Macaulay. Stanowczo nie był przeciętny. Za to zasadniczy i zimny jak mało kto.
– Panno Claibourne, mój kuzyn poprosił mnie, żebym w kwietniu towarzyszył pani w pracy. Oczywiście, zakładając, że zechce pani uszczknąć nieco swojego cennego czasu, który przeznacza pani na zakupy, i rzeczywiście popracować.
Podążyła za jego spojrzeniem, które spoczęło na stercie firmowych toreb leżących na sofie.
– Nie ma co kpić z zakupów, panie Macaulay. Nasi przodkowie wykorzystali drzemiącą w ludziach potrzebę kupowania i zbili na tym fortunę. Właśnie dzięki zakupom nasze dywidendy stale rosną.
– Nie potrwa to długo – odpowiedział, unosząc ciemną brew – jeśli członkowie zarządu będą się zaopatrywać u konkurencji.
Romana wzięła do ręki leżący na biurku terminarz i zaczęła go przerzucać, byleby tylko nie natknąć się na chłodne spojrzenie.
– Chyba nie wyobraża pan sobie, że jakiś wybitniejszy designer wystawi cokolwiek, oczywiście prócz prêt-à-porter, w domu towarowym, nawet w tak stylowym jak C&F? Wiele jeszcze musi się pan nauczyć, panie Macaulay. – Westchnęła z lekko skrywaną satysfakcją. – Czy możemy ustalić terminy? Chociaż, szczerze mówiąc, jakoś trudno mi wyobrazić sobie pana i pańskich kuzynów bawiących się w sklep.
– Bawiących się w sklep? – powtórzył. – Przepraszam, nie zdawałem sobie sprawy, że stoi pani za ladą.
India ostrzegła ją, by siedziała cicho i nie pozwalała sobie na uszczypliwe uwagi. Niestety, Romana nie zawsze potrafiła ugryźć się w język.
– Teraz już nie – przyznała. – Ale robiłyśmy to wszystkie w przeszłości, gdy uczyłyśmy się biznesu. A czy którykolwiek z panów wie cokolwiek o prowadzeniu domu towarowego? Handel detaliczny nie jest dla amatorów.
– Naprawdę? – Po raz pierwszy wyglądał na trochę rozbawionego. A może sugerował, że to on uważa ją za amatorkę?
– Naprawdę. Może pan być największym inwestorem, ale czy pan wie, ile par jedwabnych majtek trzeba zamówić przed świętami Bożego Narodzenia?
– A pani wie? – spytał, ale nim zdążyła pochwalić się znajomością dokładnych danych, ciągnął: – Jestem pewien, że nie musi pani angażować się w codzienne sprawy aż tak mocno. Od tego są kierownicy działów.
– Odpowiedzialność spada na mnie, panie Macaulay. Znam sklep od podszewki. Pracowałam w każdym dziale. Prowadziłam nawet dostawcze ciężarówki...
– A nawet, jak pisze „Evening Post”, była pani pomocnikiem Mikołaja – zakpił. – I czego się pani nauczyła?
– Żeby nigdy więcej tego nie robić – przyznała ze szczerym uśmiechem. Miała nadzieję, że zostanie to uznane za propozycję zawarcia pokoju. Mogliby wtedy przestać walczyć i zacząć od nowa. Jak równi sobie.
– Nie znały panie szczegółów umowy, prawda? – Przeszedł do sedna sprawy, odrzucając porozumienie. – Nie wiedziałyście, że będziecie zmuszone oddać sklep, gdy wasz ojciec przejdzie na emeryturę?
Gdy szukała odpowiednich słów, by zaprzeczyć, a jednocześnie nie wyjść na kłamczuchę, skonstatował:
– Tak myślałem. Ojciec powinien być z wami szczery od samego początku. Wówczas wszystko byłoby o wiele łatwiejsze.
Słusznie, pomyślała Romana. Ojciec, niestety, należał do osób chowających głowę w piasek.
– Nie zamierzamy wtrącać się w szczegóły – ciągnął. – Do prowadzenia domu towarowego zatrudnimy zespół najlepszych menedżerów...
– To my jesteśmy najlepszym zespołem menedżerów! – odparowała natychmiast, choć prawdę mówiąc nie miała możliwości porównania. – Zostawcie nam firmę, a nadal, nie kiwnąwszy palcem, będziecie spijać śmietankę.
– A wy nie będziecie nas informować, co się dzieje. Od trzech lat zyski nie zwiększają się. Firma pogrąża się w stagnacji. Czas na zmiany!
Wielkie nieba! Bankier starannie odrobił swoją pracę domową. Szła o zakład, że znał z dokładnością do jednego pensa bilans za ostatni rok. A być może nawet za ostatni tydzień.
– Wszystkich dotyka kryzys na rynku. – Do licha, już powiedziała za dużo.
India miała rację. Powinna siedzieć cicho.
– Wiem. – W głosie Macaulaya zabrzmiało prawie współczucie. Romana jednak ani na moment nie dała się zwieść. – Ale wygląda na to, że C&F zapatrzył się we własny wizerunek najbardziej luksusowego domu towarowego w Londynie.
– Owszem – przyznała. – Może nie jesteśmy najwięksi, ale mamy własny, niepowtarzalny styl. Jesteśmy najwygodniejszym domem towarowym w mieście.
– Najwygodniejszym? Raczej staromodnym, nudnym i pozbawionym świeżych pomysłów.
– A pan je ma? – odparowała, zgadzając się w duchu z tym opisem. Ileż to razy prosiły ojca, by pozwolił zmodernizować sklep! Chciały wyrzucić wiśniowe dywany, rodem z dziewiętnastego wieku, i wpuścić do środka trochę światła. Ale nie zamierzała mówić o tym Niallowi Macaulayowi. – Macie jakieś nowatorskie pomysły?
– Oczywiście, mamy pewne plany – powiedział Niall Macaulay z wielką pewnością siebie.
Cóż nowego mógł wnieść do prowadzenia sklepu ten zapięty na ostatni guzik, chłodny i beznamiętny bankier?
– Nie powiedziałam „plany”, miałam na myśli pomysły. Możecie planować sprzedaż – powiedziała. – To w istocie żaden kłopot, a jednocześnie fura pieniędzy dla pańskiego banku. A jeśli przejmiecie pakiet kontrolny, nie będziemy mogły was powstrzymać...
– Pani Romano... – Bezosobowy głos z interkomu przerwał jej. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale jeżeli zaraz pani nie wyjdzie...
Niall Macaulay zerknął na zegarek.
– Pięć minut co do sekundy – powiedział.
O pięć minut za długo, pomyślała.
– Przykro mi, panie Macaulay, ale mimo że nasza wymiana poglądów jest bardzo interesująca, muszę już być gdzie indziej. Proszę ustalić terminy z moją sekretarką. Proszę jej powiedzieć, kiedy może pan poświęcić trochę czasu naszej firmie, a ja uwzględnię to w swoich planach. – Nie czekając na odpowiedź, chwyciła torebkę i wyszła.
Poświęcić trochę czasu?
Niall nie zamierzał pozwolić tej smarkuli potraktować się w ten sposób. To on miał udowodnić, że Romana Claibourne nie spisuje się dobrze na swoim stanowisku.
Odebrał płaszcz i parasol i wyszedł za nią.
– Panno Claibourne...
Odźwierny w uniformie wezwał taksówkę i przytrzymał drzwi. Spieszyła się i naprawdę nie potrzebowała kolejnej dawki Nialla Macaulaya. Ale zszedł za nią po schodach i uprzejmość nakazywała zadać mu to pytanie:
– Czy mogę pana gdzieś podwieźć, panie Macaulay?
– Nie. – Odczuła ulgę, ale trwało to krótko, ponieważ po chwili wsiadł za nią do taksówki. – Jadę tam, gdzie pani. Gdy powiedziałem, że zamierzam spędzić trochę czasu, przyglądając się pani pracy, nie miałem na myśli jakichś umówionych spotkań. Zacznę od zaraz.
– Od zaraz? – powtórzyła jak echo, a potem wybuchnęła śmiechem, mając nadzieję, że on żartuje. Ale Niall Macaulay nawet się nie uśmiechnął. Znów błąd. Ten człowiek nigdy nie żartował. – Proszę mi wybaczyć – dodała pospiesznie. – Zrozumiałam, że zarządza pan bankiem. Przypuszczałam, że w związku z licznymi obowiązkami nie będzie pan miał czasu na angażowanie się we wszystko, co robię. – Naprawdę tak myślała. Sama nie chciała angażować się we wszystko, co robiła.
– Zabierzmy się lepiej do pracy – skomentował chłodno. – Muszę być przy pani cały czas, jeśli naprawdę chcę się czegoś dowiedzieć i nauczyć.
– Pan nie rozumie...
– Czy pani dziś pracuje? – Zerknął nieufnie na jej torby. Jego spojrzenie sugerowało, że ocenił ją już w chwili, gdy kawa z tekturowego kubka pozbawiła blasku jego buty. – Może lepiej powie pani kierowcy, dokąd jedziemy?
– Naprawdę sądzę, że będzie lepiej, jeśli przefaksuję panu listę moich obowiązków do końca miesiąca – odpowiedziała stanowczo.
– Pewien jestem, że byłaby to interesująca lektura. Zależy mi jednak zwłaszcza na tym, by zobaczyć, co będzie pani robiła dzisiaj.
– To naprawdę chwalebne, że traktuje pan swoje zadanie tak poważnie – skwitowała.
– Wszystko traktuję poważnie. Nie należę do ludzi, którzy uważają, że już niczego nie muszą się uczyć... Nawet od pani.
– Dziękuję, bardzo pan wspaniałomyślny – odparła z ironią.
– A zatem pracuje pani dzisiaj, czy nie?
Zabrzmiało to tak, jakby oszukiwała. Jakby brała pieniądze, ale nie przykładała się do swoich obowiązków.
– Tak – powiedziała. – Pracuję. – Podała kierowcy adres.
India była zdumiona, że Farradayowie tak łatwo zgodzili się na trzymiesięczne opóźnienie procedur prawnych zmierzających do przejęcia C&F. Ale Romanie przyszło nagle do głowy, że być może sprawy nie przedstawiały się tak prosto. Dlaczego trzech obłożonych zajęciami mężczyzn miało poświecić tyle czasu na przyglądanie się pracy trzech młodych kobiet, od których nie mogli się niczego nauczyć?
Niall Macaulay już przyznał, że nie będą sami prowadzić domu towarowego, a zatrudnią własny zespół menedżerów. Czyżby potrzebowali udowodnić, że siostry Claibourne są niekompetentne, zanim pozbędą się ich z rady nadzorczej?
Ale to nie one były niekompetentne. A więc wszystko było w porządku.
– Chce pan zobaczyć, jak zarabiam? – spytała ostrzejszym tonem.
– Podkreślała pani, jak ciężko wszystkie pracujecie. Twierdzicie, że nikt inny nie mógłby wykonywać tej pracy.
– Nie powiedziałam, że nikt. Nie wierzę jednak, by jakiś bankier mógł łatwo mnie zastąpić. – W każdym razie nie pan, pomyślała.
Stosunki z ludźmi wymagają ciepła. Umiejętności uśmiechania się nawet wtedy, gdy nie ma się na to ochoty.
– Ma pani cały miesiąc, by mnie o tym przekonać. Radzę nie tracić czasu.
– Jest pan całkiem pewien? – Była naprawdę poruszona jego śmiertelnie poważnym tonem. – Nie woli pan tego przemyśleć? – Dała mu ostatnią szansę uniknięcia doświadczenia, którego nie życzyłaby najgorszemu wrogowi.
– Wprost przeciwnie. Chętnie zobaczę, co pani robi za tę grubą forsę, którą pani dostaje co miesiąc, nie licząc dywidend z akcji. Chyba nie ma problemu, prawda?
Określenie „gruba forsa” przypieczętowało jego los.
– Żadnego – odparła. – Proszę być moim gościem. – Wyciągnęła telefon i nacisnęła guzik. – Molly, już jadę. Dopilnuj, by było wystarczająco dużo koszulek z naszym logo. – Spojrzała na Macaulaya. – W rozmiarze czterdzieści cztery. – Nie skomentował, przyglądał jej się tylko podejrzliwie zmrużonymi oczami. – I będzie potrzebne dodatkowe krzesło w mojej loży dziś wieczorem. Mam gościa, Nialla Macaulaya. – Wypowiedziała nazwisko z naciskiem. – Włącz go do wszystkich moich zajęć w tym tygodniu, dobrze? Cóż, resztę wyjaśnię ci, gdy się zobaczymy.
– Co ma być dziś wieczorem? – spytał, nadal świdrując ją wzrokiem.
– Gala dobroczynna. Dziś rozpoczyna się „Tydzień radości”. Właśnie dlatego pańska obecność jest raczej niepożądana.
– Radości? – Niall Macaulay miał lekko speszoną minę.
– To słowo oznacza zachwyt, przyjemność, zabawę – wyjaśniła cierpko. – Ale to również nazwa imprezy dobroczynnej, której od dwóch lat patronuje C&F. Zbieramy pieniądze dla dzieci specjalnej troski.
– A jednocześnie robicie sobie bezpłatną reklamę.
– Nie całkiem bezpłatną. Nie uwierzy pan, ile teraz kosztują balony. I koszulki. Ale to się opłaca, zwłaszcza ze względu na dzieci. Oczywiście, mamy bardzo dobry zespół w dziale reklamy i marketingu. – Uśmiechnęła się, wyłącznie dlatego, żeby go rozdrażnić. – Chyba nie sądził pan, że kończę pracę o piątej? Obawiam się, że pracuję dłużej niż pan w banku... Przepraszam, może w domu czeka na pana żona? – Miała przeczucie, że ta zabawa zacznie sprawiać jej prawdziwą przyjemność.
– Nie jestem żonaty, panno Claibourne – odpowiedział. – Od pewnego czasu.
Romana nie była tym wcale zdziwiona.ROZDZIAŁ DRUGI
Niall wyjął telefon, zadzwonił do sekretarki i zmienił plan zajęć na resztę dnia, załatwiając przy okazji sprawy, które nie mogły czekać. Przynajmniej wieczór nie przysparzał problemów. Spotkanie na temat sytuacji w przemyśle stalowym mogło poczekać.
Romana również telefonowała. Załatwiała jeden telefon po drugim. Rozmawiała z ludźmi przygotowującymi galę, sprawdzała szczegóły dotyczące kwiatów, programu i rezerwacji miejsc na widowni.
Czy próbowała wywrzeć na nim wrażenie? A może po prostu unikała rozmowy. Przynajmniej za to powinien być jej wdzięczny.
Kierowca sunął wolno przez zakorkowane o tej porze ulice. Macaulay miał mnóstwo czasu, by żałować, że impuls nakazał mu wyjść za Romaną z biura. Bóg jeden wie, że nie chciał spędzić w jej towarzystwie więcej czasu, niż było to absolutnie konieczne. Nie miał czasu dla słodkich blondynek. Zwłaszcza dla idiotek odgrywających rolę „dyrektora firmy” w czasie, który zostaje im po zrobieniu zakupów. Zerknął na firmowe torby, które leżały obok jej wąskich stóp w markowych pantoflach.
Skrzywił się z powodu takiej ekstrawagancji, ale nie byłby mężczyzną, gdyby nie dostrzegł zgrabnych, długich, naprawdę godnych podziwu nóg. Romana Claibourne najwyraźniej uważała, że należy eksponować swoje walory.
Gdy zorientowała się, że na nią patrzy, odgarnęła do tyłu gęste złote loki. Instynkt ostrzegł go w porę, by odwrócić wzrok, gdy rzuciła mu pytające spojrzenie. Uniósł brew, a potem – nieporuszony – powrócił do kontemplowania bardziej interesującego widoku za szybą.
Gali dobroczynnych, niezależnie jak szlachetny miały cel, nie uznawał za pracę ani nawet za przyjemną rozrywkę. Wolałby raczej wysłać czek i nie brać w tym udziału.
Nie mógł jednak mieć pretensji do Romany. Dała mu szansę ucieczki, zaproponowała, by towarzyszył jej w pracy w ściśle ustalonych terminach. Przypuszczał jednak, że zwyczajnie usiłuje się go pozbyć. Było coś w tej dziewczynie, w sposobie, w jaki na niego patrzyła tymi dużymi, błękitnymi oczami, co wskazywało na to, że przywykła do owijania sobie mężczyzn wokół małego palca. Chciał jej pokazać, że ulepiony jest z twardszej gliny.
Ciekawe, w jakim celu spakowała torbę? Za późno, by o to spytać. Taksówka zatrzymała się przed wjazdem na Tower Bridge, który na tę okazję udekorowano firmowymi barwami Claibourne & Farraday. Powiewały złoto-wiśniowe proporczyki, balony, tu i ówdzie wśród podnieconego obecnością kamer telewizyjnych tłumu migały dwukolorowe podkoszulki.
– Jesteśmy na miejscu, panie Macaulay.
– Niall, proszę. – Nie odczuwał potrzeby familiarnych stosunków; zaproponował przejście na ty wyłącznie dlatego, żeby przez najbliższy miesiąc nie słuchać, jak zwraca się do niego per „panie Macaulay” tym swoim obcesowym, niemal bezczelnym tonem. Nie poprawiałoby mu to nastroju.
Sam widział, że przyjechali. Niepokoiło go tylko – po co. Gdy wysiadł z taksówki i zobaczył zawieszony na bardzo wysokim dźwigu ogromny transparent C&F, zapraszający uczestników zabawy do „skoku po radość”, wszystko stało się jasne.
Doszedł nagle do wniosku, że właściwie gale charytatywne nie zajmują ostatniego miejsca na liście jego ulubionych rozrywek. Skoków na bungee w ogóle tam nie było.
– Nie wszystkie dni są takie emocjonujące – pocieszyła go Romana, płacąc taksówkarzowi. – Bywają i śmiertelnie nudne. – Rzuciła mu promienny uśmiech, zamykając portmonetkę. – Chociaż nie jest ich tak wiele, przynajmniej kiedy mam na to wpływ.
– Zamierzasz skakać? – spytał z niedowierzaniem.
Głupie pytanie. Oczywiście, że miała taki zamiar.
– A może żałujesz, mój cieniu, że nie wróciłeś do siebie, gdy jeszcze miałeś szansę? – zadrwiła.
– Tego typu doświadczenie będzie niezwykle poznawcze – odparł. – Ale wydaje mi się, że źle interpretujesz słowo „cień”. Koszulka nie będzie mi potrzebna. Nie muszę cię naśladować, Romano. Wystarczy, że poobserwuję.
– Przestraszyłeś się, co?
Nie zareagował. Niczego nie musiał udowadniać. Kiedyś był bardzo beztroski. Ale życie znalazło sposób, by z niego zadrwić.
– Robiłaś to przedtem? – spytał.
– Wielkie nieba, nie! Boję się wysokości. – Na moment jej uwierzył, a potem, gdy już złapała go na haczyk, uśmiechnęła się szeroko. – A myślisz, że w jaki sposób pozyskałabym tylu sponsorów?
– Mogłabyś na przykład przycisnąć swoje ofiary i zagrozić, że oblejesz je kawą, jeśli nie złożą podpisów.
Była bystra, pełna życia i niewątpliwie dobra w tego rodzaju bezmyślnych posunięciach reklamowych, ale poza tym nie pasowała do jego wyobrażeń o idealnym dyrektorze firmy.
Zbyła tę cenną uwagę lekkim skinieniem głowy.
– Pomyślę o tym w przyszłym roku. Dzięki za wskazówkę.
– Nie będzie przyszłego roku.
Nagle zdała sobie sprawę, że Macaulay ma na myśli nieuchronne usunięcie jej i sióstr z rady nadzorczej.
– Może więc w tym roku okażesz trochę entuzjazmu – powiedziała. – Jestem pewna, że wiele osób zapłaciłoby słono, żeby zobaczyć, jak skaczesz na linie z wysokości trzystu metrów. – Ze sztucznie słodkim uśmiechem podała mu telefon. – Zadzwoń do siebie do banku i pozyskaj sponsorów. Całe widowisko będzie w telewizji i w Internecie na żywo. Będą mogli zobaczyć, za co zapłacili. Sama na ciebie postawię – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
Na pewno by to zrobiła, gdyby szybko nie pokręcił głową.
– Trzymajmy się ustaleń. Rób swoje, a ja poobserwuję. Skaczesz?
– Jedna z nas powinna wykonać inauguracyjny skok, a ponieważ nagle okazało się, że India i Flora są poumawiane na niedające się odłożyć spotkania... – Wzruszyła ramionami.
– Ile pieniędzy pozyskałaś od sponsorów?
– Osobiście? – Zerknęła na dźwig. – Jak myślisz, warto ryzykować dla pięćdziesięciu trzech tysięcy funtów?
– Pięćdziesięciu trzech tysięcy? – To jednak robiło wrażenie. – Aż tylu ludzi chce zobaczyć, jak umierasz ze strachu?
– Umieram ze strachu? – zdziwiła się.
– Czy nie o to właśnie chodzi? Ty rozgłaszasz, że masz lęk wysokości, a oni płacą, żeby usłyszeć, jak krzyczysz, prawda?
– Muszę się postarać, by za swoje pieniądze dostali dobry produkt – odrzekła po krótkim wahaniu. – Dzięki, że mi o tym przypomniałeś – dodała, po czym odwróciła się do młodej kobiety w firmowym podkoszulku.
– Kim jest ten seksowny facet?
– Seksowny? – Romana nie musiała podążać za spojrzeniem asystentki. Molly mogła mówić tylko o Niallu. – On nie jest seksowny.
Był oszałamiająco porywający. Należał do tych mężczyzn, których jeden uśmiech sprawiał, że dziewczynie wszystko leciało z rąk. Może dlatego wcale się nie uśmiechał. To byłoby zbyt niebezpieczne.
– Do licha, Romano, idź do okulisty! Rzadko zdarza się taki okaz. Wysoki, ciemnowłosy, przystojny – i to wszystko w jednym opakowaniu.
Romana poczuła lekki skurcz w dołku. Nie miało to nic wspólnego ze skokiem z platformy.
– Czy mężatce przystoi myśleć w taki sposób o mężczyźnie, który nie jest jej mężem? – powiedziała z przyganą. – Poza tym... przystojny to on może jest, ale zapewniam cię, że nie jest miły. Ponurak. Prawdziwa zimna ryba. To Niall Macaulay, jeden z klanu Farradayów. Z gatunku dominujących samców. Przez najbliższy miesiąc odbywa u mnie staż.
– Mam rozumieć, że to on usiądzie w twojej loży na wieczornej gali? Ty to masz szczęście! Nie zapomnij uśmiechnąć się do kamery przed skokiem – poradziła. – Twoje zdjęcie na pewno znajdzie się na okładce „Celebrity”. I dopilnuj, by nasze logo było widoczne!
Uśmiechnąć się do kamery?
Spojrzała w lustro. Mogła się zdobyć jedynie na odsłaniający zęby grymas i poprawienie szminki oraz włosów.
Wychodząc na spotkanie reżysera telewizyjnego, zmusiła się do uśmiechu.
– Doskonale – powtarzała z roztargnieniem, gdy przedstawiał scenariusz.
Ale myślami była gdzie indziej. Myślała o Niallu Macaulayu, stojącym kilka metrów od niej. Ciekawe, czy żałował już swojej decyzji nieodstępowania jej ani na krok? Jego twarz była bez wyrazu.
– Jesteś pewien, że nie chcesz do mnie dołączyć? – zaczepiła go ponownie. – Skok w wykonaniu jednego z Farradayów byłby doprawdy nie lada gratką. Przy okazji udowodniłbyś swoje zaangażowanie.
Reżyser obrzucił Nialla szybkim spojrzeniem.
– Znakomity pomysł – potwierdził. – Gdyby mógł pan się przebrać, panie Farraday...
– Nazywam się Macaulay. – Reżyser wyglądał na zmieszanego. – Niall Farraday Macaulay. Jest tu wielu chętnych, którzy skoczyliby nawet w przepaść w imię szczytnego celu. Wystarczy, jeśli będę sponsorował pannę Claibourne.
– Niall Farraday Macaulay? – spytała, wchodząc na wagę. – Naprawdę tak się nazywasz?
– To rodzinna tradycja. I memento, że nasz czas w firmie nadejdzie.
– Nie sądzę, jeśli tylko będę mogła temu zapobiec.
Odwróciła się, by wziąć kartkę, którą miała oddać ekipie organizującej skoki. Wzięła ją palcami, w których stopniowo traciła czucie. Tylko jej usta pracowały, żartowały na temat zawrotów, których doznawała na wysokości. W ten sposób unikała myślenia o tym, co ją za chwilę czeka. Zgodziła się nawet na zdjęcie dla „Celebrity”.
– Claibourne i Farraday pracują wspólnie na rzecz dzieci pokrzywdzonych przez los – powiedziała, podając Niallowi rękę.
– Zbliżcie się do siebie – zachęcił fotograf. Niall, zaskakująco posłuszny, objął ją ramieniem. Przytuliła się do niego i od razu odczuła zdumiewający komfort. – Doskonale... Szeroki uśmiech...
Przestraszona z powodu kierunku, w jakim wędrowały jej myśli, podniosła wzrok. Ten mężczyzna miał wszystko – styl, klasę i wdzięk, zwłaszcza gdy się uśmiechał i pokazywał olśniewająco białe zęby, za które niejeden gwiazdor filmowy dałby fortunę. Podmuchy wiatru od rzeki poruszały jego doskonale ostrzyżonymi włosami, spychając je na czoło.
Gdy fotograf skończył, Niall puścił jej ramię.
– Czekają na ciebie – powiedział.
Weszła na podnośnik na sztywnych nogach, a potem, gdy zaczął się wznosić, kurczowo chwyciła się barierki. Czy Niall w ogóle zauważył, że się bała? Czy miało to dla niego znaczenie?
– Jak widok? – dobiegł ją głos prezentera.
Zdając sobie sprawę, że minikamera pokazuje jej twarz z mocno zaciśniętymi oczami, wykrztusiła z udawanym ożywieniem:
– Zachowuję go sobie na deser, aż znajdę się na samej górze.
Usłyszała przez głośniki wybuch śmiechu. Gdy podnośnik zatrzymał się, instynktownie otworzyła oczy i wyszła na platformę. Londyn w dole wydawał się poruszać pod jej stopami. Krew odpłynęła jej z twarzy.
– Wolałabym wrócić do domu – powiedziała, a publiczność skomentowała te słowa salwami śmiechu. Romana również się roześmiała, starając się, by jej śmiech nie zabrzmiał histerycznie. Gdy podnośnik zatrzymał się za nią, przywożąc pierwszą grupę ochotników do skoku, powiedziała: – Czy ktoś mógłby oderwać moje palce od barierki?
– Myślałem, że to dla ciebie nie pierwszyzna.
Niall Macaulay! Przybył jej na ratunek. Musiał zauważyć jej strach...
– Upuściłaś to. – Podał jej kartkę z nazwiskiem i wagą. – Nie chciałem, by ominęło cię tak podniecające doświadczenie.
Zerknęła na swoje nazwisko na kartce i zmarszczyła brwi. Czyżby sugerował, że próbowała uniknąć skoku? Miała ochotę odwrócić się i odpowiedzieć mu ze złością, ale nie była w stanie się poruszyć. Poza tym transmisja szła na żywo.
– Dziękuję – powiedziała niemal wesoło. – Claibourne i Farraday. To się nazywa współpraca! – Nawet w tych warunkach pamiętała o wymienieniu nazwy firmy.
– Żaden problem. Po to właśnie masz stażystę. Aby wyłapywał twoje błędy. Czy jeszcze w czymś ci pomóc? – Spojrzał na jej pobielałe palce, kurczowo zaciśnięte na zimnym metalu.
– Mój bohater! – kpiła, gdy Niall odrywał je od barierki.
Pracownik obsługujący skoki przyczepił jej linę. Niall wyciągnął rękę, by pomóc Romanie wstać. Podziałało to krzepiąco. Nie spuszczała wzroku z jego twarzy. Dzięki temu była mniej świadoma tego, co ją czekało.
Zauważyła zmarszczki w kącikach oczu Nialla, świadczące o tym, że uśmiech nie zawsze stanowił dla niego wysiłek.
– Strach jest tu całkiem na miejscu – powiedział.
– Strach? Kto tu się boi? – Włożyła palce drugiej ręki do ust i zrobiła śmieszną minę. Wygłupy były jedynym sposobem na pokonanie lęku.
– Zobaczysz, to bezpieczniejsze niż upadek z łóżka – zapewnił.
– Możesz mi to zagwarantować? – spytała. – Sprawdziłeś w praktyce? Z ilu łóżek wypadłeś?
Słowa te wywołały kolejny wybuch śmiechu zgromadzonej widowni, ale Niall Macaulay przestał się uśmiechać.
– Jesteś gotowa?
Pamiętając o tym, by do końca się uśmiechać, wyjęła lusterko i szminkę. Zrobiła znakomite przedstawienie, poprawiając makijaż.
– Muszę dobrze wypaść na fotografiach – powiedziała nieswoim głosem i rozciągnęła usta w sztucznym uśmiechu. – Jestem gotowa. – Oddała Niallowi lusterko i szminkę. – Masz jeszcze jakąś radę?
– Nie patrz w dół. – Przytrzymał ją od tyłu i przez moment mocno przyciskał do swego torsu.
Płynące od niego ciepło było przyjemne. Po raz pierwszy od chwili gdy weszła na podnośnik, poczuła się bezpiecznie. Niall zrobił krok do przodu.
– Chcesz mnie wypchnąć? – szepnęła, ale mikrofon przypięty do jej bluzki wyłapywał każdą sylabę.
– Nie tym razem – odparł, a jego odpowiedzi towarzyszyła kolejna eksplozja śmiechu.
Podniósł Romanę lekko do góry, po czym postawił ostrożnie na brzegu platformy. Palce jej nóg znalazły się w powietrzu. Odruchowo zacisnęła je w butach. Tylko dłoń Nialla, spoczywająca na jej ramieniu, broniła ją przed omdleniem.
– Liczę do trzech – szepnął jej do ucha. – I nie zapomnij o krzyku!