Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wszystkie kolory nieba - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 sierpnia 2022
Ebook
39,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystkie kolory nieba - ebook

Bestsellerowa autorka na specjalne życzenie czytelniczek (i z wyjątkową dla nich dedykacją!) wznawia drugą ze swoich ulubionych powieści. Jak każda jej książka i ta mówi o tym, co dobre, mądre, optymistyczne.

Iga powoli przestaje cieszyć się z codzienności, zmęczona walką z uzależnionym ojcem i nieprzychylnie nastawioną do niej matką Wiktora. Zniechęcenie potęguje również brak wsparcia ze strony partnera. Ich uczucie zostanie wystawione na poważną próbę. Życie przyjaciół również jest pełne zawirowań. Janek spotyka wreszcie miłość, która wywraca jego świat do góry nogami. Amelia w końcu daje się przekonać, że ona też ma prawo do szczęścia. A dzieje się tak za sprawą pewnej wyjątkowej kobiety o imieniu Ludwika... Opowieść, z której można czerpać życiową mądrość pełnymi garściami i w której odnajdziesz dobro, pogodę ducha oraz wszystkie najpiękniejsze cechy i emocje.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67217-52-1
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

– Kocham cię – powie­dział Wik­tor i rozej­rzał się wokół, tak jakby się spo­dzie­wał, że świat w jakiś szcze­gólny spo­sób zare­aguje na to wyzna­nie. To był prze­cież nie­zwy­kły moment. Po tylu latach te słowa prze­szły mu gładko przez gar­dło, jakby godzi­nami tre­no­wał. A od tak dawna ich nie wypo­wia­dał. Wyda­wało mu się nawet, że zapo­mniał, jak to się robi, i już ni­gdy nie zdo­bę­dzie się na taką dekla­ra­cję.

Ale wszystko się zmie­niło. Nie chciał cze­kać ani chwili dłu­żej. Paląca potrzeba, by wresz­cie wyznać swoje uczu­cie, była tak gwał­towna, że nie zdo­łał jej opa­no­wać. Choć miej­sce i czas nie były ku temu spe­cjal­nie odpo­wied­nie.

Iga też zamarła w ocze­ki­wa­niu na reak­cję oto­cze­nia. Wie­działa, że oboje są czuj­nie, choć dys­kret­nie obser­wo­wani przez per­so­nel restau­ra­cji. Są prze­cież w pracy. Ledwo Nata­lia, z którą Wik­tor był zwią­zany od trzech lat, znik­nęła za rogiem kamie­nicy, a już padły takie mocne słowa. Iga była zasko­czona. Choć tro­chę już zdą­żyła przy­wyk­nąć do szyb­kiego tempa, w jakim roz­wi­jał się ten zwią­zek, to wyzna­nie ją prze­ro­sło. Na chwilę zabra­kło jej tchu, a zaraz potem policzki pokrył krwi­sty rumie­niec. W głębi serca czuła nara­sta­jącą gwał­tow­nie potężną falę szczę­ścia. Siła przy­pływu była tak wielka, że Iga musiała zaci­snąć dło­nie na krze­śle, żeby choć tro­chę się opa­no­wać. To było jak pier­wotny instynkt, natu­ralna siła doma­ga­jąca się, by natych­miast wszystko jej pod­po­rząd­ko­wać i pod­dać się temu upa­ja­ją­cemu uczu­ciu.

Odrzu­cić precz wszel­kie pod­szepty rozumu, logikę i resztki zdro­wego roz­sądku. Dać się porwać emo­cjom.

Nie zro­biła tego. Wyzna­nie Wik­tora, choć piękne, było jak wyce­lo­wany w sam śro­dek serca pisto­let.

Miłość boli – przy­po­mniała sobie pod­sta­wową lek­cję, jaką dało jej życie. – Im więk­sza, tym moc­niej.

Ode­brała zbyt wiele cel­nych strza­łów, by teraz nie wie­dzieć, że taka broń może wypa­lić w każ­dej chwili. Trzeba się osło­nić. Za wszelką cenę. Naj­szyb­ciej jak to tylko moż­liwe. Kolana drżały jej pod sto­łem, na szczę­ście dość wyso­kim, więc nie trząsł się razem z nią. Musiała odcze­kać, żeby móc pod­nieść wzrok. Emo­cje szar­pały jej wnę­trze. Ist­niała poważna obawa, że za moment porwą ją w nie­zna­nym i – co gor­sza – nie­chcia­nym kie­runku.

I tylko świat zewnętrzny pod­szedł do sprawy zupeł­nie obo­jęt­nie. Wokół na­dal toczyło się zwy­czajne życie. Przy sto­li­kach sie­dzieli goście i spo­koj­nie pili poranną kawę, zagry­za­jąc ją wykwint­nym roga­li­kiem lub sier­mięż­nymi płat­kami owsia­nymi, w zależ­no­ści od poglą­dów na temat żywie­nia. Nie zwra­cali już więk­szej uwagi na sie­dzą­cego przy oknie wła­ści­ciela, prze­ży­wa­ją­cego wła­śnie tak ważną chwilę. Pochła­niały ich wła­sne sprawy.

Kel­nerki wpraw­dzie co rusz rzu­cały w stronę tej pary czujne spoj­rze­nia, ale sku­pione na swo­ich obo­wiąz­kach nie miały czasu, by o tym na razie plot­ko­wać.

Wik­tor uśmiech­nął się. Czuł wielką ulgę i radość. Miał teraz głowę pełną pomy­słów, a jego ciało wypeł­niała ener­gia doma­ga­jąca się natych­mia­sto­wych dzia­łań. Chciał podać Idze rękę, wypro­wa­dzić z restau­ra­cji, zawieźć w jakieś ustronne miej­sce, po czym poka­zać, jak bar­dzo praw­dziwe i gorące jest jego uczu­cie.

Policzki go paliły, a serce biło inten­syw­nym, nie­rów­nym ryt­mem. Jakby ktoś cof­nął mu licz­nik i odjął pięt­na­ście lat. Był szczę­śli­wym mło­ko­sem zako­cha­nym po raz pierw­szy. Bo pamięć też mu się nagle zre­se­to­wała. Wyczy­ściły się wspo­mnie­nia o poprzed­nich związ­kach. Po raz pierw­szy wziął dziew­czynę za rękę i nie pomy­ślał o zmar­łej dawno temu żonie. O Nata­lii też nie pamię­tał już wcale, choć roz­sta­nie było bar­dzo świeże, a pozo­stałe kobiety, z któ­rymi wią­zał się w ciągu ostat­niego czasu, pró­bu­jąc stwo­rzyć nowy dom dla swo­jego dziecka, zlały mu się nagle w jedną postać, która zaraz potem roz­wiała się jak kra­kow­ski smog pod wpły­wem sil­nej wichury.

Liczyła się tylko Iga.

– Dam ci wszystko – zapew­nił gorącz­kowo. – Już nie będziesz się o nic mar­twić. Prze­sta­niesz tak ciężko pra­co­wać, szu­kać swo­jego miej­sca na świe­cie, zma­gać się samot­nie z pro­ble­mami taty. Ja zadbam o każdą sprawę.

Uniósł głowę, spo­dzie­wa­jąc się pochwały. Czyż Nata­lia, jego była dziew­czyna, nie cze­kała na te słowa trzy lata? A inne kobiety? Rzu­cały mu się na szyję z powodu o wiele bar­dziej powścią­gli­wych wyznań. Teraz liczył na wyjąt­kowe dowody wza­jem­no­ści. Jego męskie ego prze­ży­wało wła­śnie swoją wielką chwilę. Spo­dzie­wał się, że Iga odczyta wszel­kie jego pra­gnie­nia. Wsta­nie, poca­łuje go, a potem natych­miast stąd wyjdą, by w ustron­nym miej­scu kon­ty­nu­ować roz­mowę, wzbo­ga­ca­jąc ją o nowe argu­menty, naj­le­piej prak­tyczne. W końcu mowa ciała jest podobno jedyną praw­dziwą. Aż mu się gorąco zro­biło na samą myśl, co mógłby w ten spo­sób prze­ka­zać.

Ale chyba nie było na to szans. Iga sie­działa po dru­giej stro­nie sto­lika, sple­cione dło­nie poło­żyła na bla­cie i uśmie­chała się w cha­rak­te­ry­styczny, pełen uroku spo­sób. Spra­wiała wra­że­nie cho­ler­nie spo­koj­nej. Dłu­gie, ciemne włosy opa­dały jej na poli­czek, draż­niąc wyobraź­nię Wik­tora. Chciał znów potar­gać je, przy­ci­ska­jąc mocno do ust.

– Chodźmy stąd! – powie­dział, wsta­jąc ener­gicz­nie. Naj­wy­raź­niej nie było co liczyć, że dziew­czyna sama się domy­śli. Ale jego pro­po­zy­cja pozo­stała bez odzewu.

Iga też chciała to zro­bić. Jej pra­gnie­nia były w pełni zgodne z zamia­rami męż­czy­zny. Wie­działa, że spo­tkało ją wła­śnie coś nie­zwy­kłego. Była jak Kop­ciu­szek, wybrana spo­śród wielu przez wyjąt­ko­wego męż­czy­znę. Szczę­ście prze­ni­kało ją nara­sta­ją­cymi falami, któ­rym tak bar­dzo chciała się pod­dać. A jed­no­cze­śnie w jej gło­wie od pierw­szej chwili paliło się mocne ostrze­gaw­cze świa­tło. Nie było czer­wone, jak to się naj­czę­ściej zda­rza w takich przy­pad­kach, lecz zimne, sino­nie­bie­skie jak lodo­wate fale pol­skiego morza. Miga­jące ostro litery powta­rzały słowa Nata­lii.

Kim dla niego będziesz? Utrzy­manką? Kobietą, która nic nie ma do zaofe­ro­wa­nia, a wszystko trzeba jej dać? Bez kon­kret­nego zawodu, z ojcem alko­ho­li­kiem i jego wiecz­nymi dłu­gami na karku?

Nie mogła na to pozwo­lić. Jeśli chciała być dla niego kimś wię­cej niż dziew­czyną na chwilę, musiała mocno sta­nąć na wła­snych nogach. Zaczerp­nęła powie­trza i odważ­nie spoj­rzała mu w oczy. Zawsze jej się uda­wało zacho­wać wojow­ni­czą postawę, w chwi­lach gdy bała się naj­moc­niej. Tak było i tym razem.

– Ja nie mogę – odpo­wie­działa, a jej głos w nie­wiel­kim tylko stop­niu zdra­dził tar­ga­jące nią emo­cje. Miała sporą wprawę w ich ukry­wa­niu. – Jestem prze­cież w pracy. Dziew­czyny na razie dają radę. – Wska­zała w stronę kel­ne­rek sto­ją­cych w rogu sali. – Ale za godzinę zacznie się praw­dziwy ruch.

Wik­tor spoj­rzał na nią z wyraź­nym zasko­cze­niem. Jakby dzi­wiło go jej sta­no­wi­sko, choć oso­bi­ście zatrud­nił ją w swo­jej restau­ra­cji. Iga wciąż miała na sobie służ­bową sukienkę w ciem­no­bor­do­wym kolo­rze. Jej zmiana zaczęła się godzinę temu. Kole­żanki co chwilę spo­glą­dały w stronę sto­lika pod oknem, nie­chęt­nym wzro­kiem mie­rząc szefa trzy­ma­ją­cego Igę za rękę. Zwłasz­cza Domi­nika, bez­sku­tecz­nie wzdy­cha­jąca przez lata do przy­stoj­nego prze­ło­żo­nego, spra­wiała wra­że­nie wzbu­rzo­nej.

– Ale… – powie­dział i wyraź­nie się zawa­hał. – Prze­cież teraz to już nie ma zna­cze­nia – dokoń­czył takim tonem, jakby go dzi­wiła koniecz­ność tłu­ma­cze­nia spraw oczy­wi­stych.

Z dol­nego poziomu restau­ra­cji na chwilę wyj­rzała Alek­san­dra Janicka i zba­dała sytu­ację mat­czy­nym wzro­kiem, mają­cym moc prze­świe­tla­nia ludz­kich wnętrz aż do naj­taj­niej­szych zaka­mar­ków. Już wcze­śniej kil­ka­krot­nie spraw­dzała, co się dzieje przy naj­lep­szym sto­liku usta­wio­nym pod oknem, z wido­kiem na kra­kow­ski rynek. Widząc swo­jego syna z wyra­zem szczę­ścia na twa­rzy, z więk­szą apro­batą uśmiech­nęła się w stronę Igi. Wpraw­dzie teraz mło­dzi wyja­śniali sobie jakieś sprawy i byli bar­dzo sku­pieni, ale można było dostrzec, jak mocne łączą ich emo­cje.

– Może nie będzie tak źle? – zwró­ciła się do Wandy, sze­fo­wej kuchni, a pry­wat­nie przy­ja­ciółki rodziny, która sta­nęła tuż obok, pchana tą samą cie­ka­wo­ścią. – Ta dziew­czyna wygląda na roz­sądną osobę. Jeśli potrafi spra­wić, że mój syn będzie szczę­śliwy, jestem gotowa jej pomóc, wszyst­kiego nauczyć.

– A Nata­lia? – Wanda nie umiała tak szybko się prze­sta­wić. Jesz­cze kilka dni temu Wik­tor oznaj­miał, że ma zamiar się zarę­czyć. Rodzina szy­ko­wała uro­czy­sty obiad, a teraz sie­dział przy sto­liku i publicz­nie trzy­mał za rękę inną kobietę, na doda­tek kel­nerkę, choć w tej restau­ra­cji od dzie­się­cio­leci obo­wią­zy­wała zasada, że szef nie uma­wia się na randki z pra­cow­ni­cami.

– Poszła już. – Alek­san­dra mimo­cho­dem spoj­rzała na widoczny przez wiel­kie okna chod­nik i roz­cią­ga­jącą się za nim pano­ramę kra­kow­skiego rynku. Zaraz jed­nak jej wzrok znów spo­czął na twa­rzy syna. Zwy­kle trudno było z niej coś odczy­tać, teraz wyraź­nie poka­zy­wała silne uczu­cia. – Jest dobrze – pod­su­mo­wała.

Wanda zasznu­ro­wała usta. Nie do końca podo­bała jej się ta sytu­acja, choć kibi­co­wała swo­jemu ulu­bień­cowi i chciała, by zna­lazł wresz­cie szczę­ście w życiu pry­wat­nym.

– Może do niej zadzwo­nisz? – zapro­po­no­wała. – Ta nagła zmiana musi być dla niej trudna, a wy prze­cież bli­sko się przy­jaź­ni­ły­ście.

– Zro­bię to, ale za chwilę – odpo­wie­działa Alek­san­dra nie­uważ­nie. – Teraz są pil­niej­sze sprawy.

Zeszły na dolny poziom restau­ra­cji. Wanda zaj­rzała do kuchni, gdzie jak zwy­kle działo się kilka waż­nych rze­czy jed­no­cze­śnie. Zupy paro­wały, nasą­cza­jąc powie­trze aro­ma­tem ziół i warzyw. Mięsa dusiły się na nie­wiel­kim ogniu. W piecu rosły bułki, a kucha­rze krę­cili masy do ciast. Stu­kały pokrywki, noże ryt­micz­nie ude­rzały o blaty, co jakiś czas ktoś się odzy­wał, wybu­chał krótki śmiech i znów każdy pogrą­żał się w pracy.

Sze­fowa spraw­dziła, czy wszystko jest w porządku, i wró­ciła na chwilę do Alek­san­dry. Miała naj­wy­żej kwa­drans. Dese­rem dnia była dzi­siaj beza z mali­no­wym musem oraz kre­mem z serka mascar­pone oraz bitej śmie­tany, danie, które Wanda musiała przy­go­to­wać oso­bi­ście. Uzy­ska­nie dosko­na­łej har­mo­nii pomię­dzy roz­pły­wa­ją­cym się w ustach wnę­trzem a chru­piącą złotą powłoką bezy było bar­dzo trudne. Wyma­gało lat doświad­cze­nia, spraw­nej ręki oraz pew­nej intu­icji, któ­rej nie da się nabyć, z tym darem trzeba się uro­dzić.

Pani Wanda spraw­dziła szybko stan dzia­łań, po czym uznała, że może sobie jesz­cze pozwo­lić na kwa­drans spę­dzony na swo­jej dru­giej pod­sta­wo­wej dzia­łal­no­ści, czyli anga­żo­wa­niu się w życie pry­watne swo­jego prze­ło­żo­nego.

– Co tam pla­nu­jesz? – Usia­dła naprze­ciwko byłej wła­ści­cielki, która, choć prze­ka­zała już wszel­kie prawa synowi, wciąż mocno się anga­żo­wała w sprawy zwią­zane z pro­wa­dze­niem lokalu, a także w życie syna, w czym spo­ty­kały się z Wandą i bar­dzo czę­sto spie­rały ogni­ście.

– Wszystko. – Alek­san­dra spra­wiała wra­że­nie, jakby się upiła mło­dym fran­cu­skim winem. Tak bar­dzo była prze­jęta. – Iga z Wik­to­rem za chwilę się zarę­czą. Czuję to. Czeka mnie teraz mnó­stwo pracy. Tę dziew­czynę trzeba prze­cież przy­go­to­wać, odpo­wied­nio ubrać, nauczyć tylu rze­czy. Natych­miast musi zre­zy­gno­wać z etatu kel­nerki, to nie­do­pusz­czalne. Naj­le­piej niech się od razu prze­pro­wa­dzi do Wik­tora, szybki ślub jest koniecz­no­ścią. Dom sta­now­czo wymaga kobie­cej ręki.

– A potem uro­dzi dziecko, a naj­le­piej dwoje – pod­po­wie­działa z prze­ką­sem Wanda, ale Alek­san­dra nie wyczuła iro­nii.

– Oczy­wi­ście, a co w tym złego? – obu­rzyła się. – Mój syn jest mło­dym męż­czy­zną, a Oli­wie­rowi przyda się rodzeń­stwo.

– Ale…

– Pro­szę cię. Nie mnóż trud­no­ści i pozwól mi wszystko zapla­no­wać. Całej naszej rodzi­nie od dawna należy się tro­chę szczę­ścia i spo­koju.

– Nie chcia­ła­byś naj­pierw zapy­tać Igi o zda­nie?

– Ach, daj spo­kój. Prze­cież jasne, że na wszystko się zgo­dzi. To dla każ­dej dziew­czyny marze­nie życia. Gwiazdka z nieba. Wik­tor spełni wszyst­kie potrzeby. I jesz­cze będzie ją szcze­rze kochał. Bajka.

– To nie o to cho­dzi…

– Innego wyj­ścia i tak nie ma – prze­rwała jej sta­now­czo Alek­san­dra. – Iga sama sobie nie pora­dzi. Jest zdana na moją pomoc. Musi słu­chać. Ina­czej straci wszystko, co jej tak nagle spa­dło z nieba.

Wanda pokrę­ciła głową. Ten sce­na­riusz już znała. Nie spraw­dził się naj­le­piej. Nata­lia robiła skru­pu­lat­nie, co jej pora­dziła mama Wik­tora. Wbrew sobie, wkła­da­jąc w swoje sta­ra­nia sporo wysiłku. Co osią­gnęła? Gwał­towne zerwa­nie tuż przed pla­no­wa­nymi zarę­czy­nami. Widok męż­czy­zny, z któ­rym była zwią­zana od trzech lat, wpa­tru­ją­cego się roz­iskrzo­nym wzro­kiem w inną. Obser­wo­wa­nie, jak pono­szą go uczu­cia, na które ona darem­nie cze­kała. Jakby się nagłe obu­dziły z dłu­giego uśpie­nia. To musiało być trudne. Wanda nie była bli­sko zwią­zana z Nata­lią, ale żało­wała dziew­czyny. Nato­miast Janicka, zaprzy­jaź­niona z part­nerką syna od lat, spra­wiała wra­że­nie, jakby w jed­nej sekun­dzie zapo­mniała o łączą­cej je rela­cji.

– Nic nie mów. – Alek­san­dra wstała. – Jadę do domu. Muszę się zasta­no­wić nad szcze­gó­łami i zanieść dobre wie­ści Ambro­żemu. Spodoba mu się to, co usły­szy. Zdaj się na mnie – dodała, widząc wyraź­nie nie­za­do­wo­loną minę przy­ja­ciółki. – Niech każdy robi to, na czym się naj­le­piej zna. Ty spo­koj­nie sobie gotuj, a mnie zostaw nad­zór nad uczu­ciami Wik­tora. Mam w tym znacz­nie więk­szą wprawę.

Wanda tylko się skrzy­wiła. Ale nie pod­jęła tematu. Nie­po­trzebna była kolejna osoba mie­sza­jąca się w tę deli­katną sytu­ację. Poza tym musiała pil­nie wra­cać do kuchni. Sta­nęła na swoim sta­no­wi­sku z głową pełną obaw i ser­cem prze­peł­nio­nym nie­do­brym prze­czu­ciem.

***

Wik­tor czuł się, jakby po wspa­nia­łym locie ze spa­do­chro­nem gwał­tow­nie upadł na zie­mię. Jakby popeł­nił przy lądo­wa­niu ele­men­tarny błąd, choć na takie ni­gdy sobie nie pozwa­lał. Ale zasady rzą­dzące jaką­kol­wiek dys­cy­pliną sportu, jak już się wie­lo­krot­nie prze­ko­nał, były o wiele prost­sze niż te kie­ru­jące uczu­ciami.

Sie­dział wciąż w tym samym miej­scu, ale uczu­cie szczę­ścia, które jesz­cze przed momen­tem go prze­peł­niało, mocno tłu­mił widok Igi obsłu­gu­ją­cej gości. Jakby nic się w jej życiu nie zmie­niło. A prze­cież wła­śnie wyznał jej miłość! Chciał porwać ją ze sobą, wszyst­kim się z nią podzie­lić. Jed­nak jego pro­po­zy­cja pozo­stała bez odzewu.

Nie był przy­zwy­cza­jony do takiego trak­to­wa­nia. Przy­stojny, zamożny, wyspor­to­wany, wierny rodzin­nym tra­dy­cjom, sta­no­wił zwy­kle cel inten­syw­nych kobie­cych sta­rań. Nie­jedna wiele by oddała, by usły­szeć słowa, które przed momen­tem wypo­wie­dział, i z pew­no­ścią porzu­ci­łaby w jed­nej chwili obo­wiązki kel­nerki, by zamie­nić je na inne, o wiele przy­jem­niej­sze.

Ale nie Iga.

Ona spra­wiała wra­że­nie spo­koj­nej, zaan­ga­żo­wa­nej w obsłu­gi­wa­nie klien­tów. Znów go zasko­czyła. Ale ta zdol­ność, która jesz­cze tak nie­dawno powo­do­wała w nim gwał­tow­niej­sze bicie serca, teraz tylko potę­go­wała nara­sta­jącą wście­kłość.

Roz­draż­nie­nie się­gnęło zenitu przed momen­tem, kiedy Iga wstała, prze­pro­siła go i ruszyła do swo­ich obo­wiąz­ków. Jakby mu ktoś chlu­snął zim­nym piwem w twarz. W pierw­szej chwili aż mu dech zaparło z obu­rze­nia. Sie­dział jesz­cze przy sto­liku, ale z każdą minutą czuł się coraz bar­dziej nie­zręcz­nie. Jak czło­wiek, który wła­śnie dostał kosza. Wzdry­gnął się na samą myśl. Paskudne wra­że­nie. Nic takiego się wpraw­dzie nie stało. Iga uśmiech­nęła się i uści­snęła mu dłoń, zanim ode­szła. Ale, do licha cięż­kiego, nie o to mu prze­cież cho­dziło. Zgrzyt­nął zębami w bez­sil­nej zło­ści, po czym wstał i ruszył w stronę swo­jego gabi­netu. Był teraz naprawdę roz­złosz­czony i nawet zamie­rzał minąć Igę bez słowa. Ale kiedy zna­lazł się tuż obok, pod­nio­sła głowę i znów się uśmiech­nęła. W ten swój zadziorny, lekko nie­śmiały spo­sób. Pełen nie­jed­no­znacz­nych prze­słań. Zapro­szeń i odmowy, zachęty i dystansu. Dopro­wa­dzało go to do szału, lecz jed­no­cze­śnie ten stan nie­pew­no­ści, zmu­sza­jący go do pod­ję­cia walki, coraz bar­dziej go pocią­gał. Ponad wszystko kochał wyzwa­nia.

Z tru­dem powstrzy­mał się, by nie porwać jej w ramiona i w ten pro­sty, męski spo­sób nie roz­wią­zać pro­blemu. Zabrać stąd i zro­bić, co uważa za sto­sowne. Ale nie mógł. Zbyt dobrze wie­dział, że to ozna­cza­łoby koniec kru­chego, ledwo roz­wi­ja­ją­cego się związku. Iga nie nale­żała do kobiet, które łatwo nabie­rają zaufa­nia.

– Spo­tkamy się po pracy – powie­dział cicho i uśmiech­nął się, cho­ciaż miał ochotę zakląć szpet­nie. Zszedł po scho­dach, po czym zamknął się w gabi­ne­cie. Usiadł na swoim ulu­bio­nym wysłu­żo­nym fotelu i poło­żył głowę na ster­cie papie­rzysk, wiecz­nie cze­ka­ją­cej, by ją uprząt­nąć. Czoło miał roz­pa­lone.

***

– Gra­tu­luję odwagi i zdol­no­ści aktor­skich. – Domi­nika sta­nęła pod kuchen­nym okien­kiem w ocze­ki­wa­niu na zamó­wie­nie.

Iga zaru­mie­niła się po czubki uszu.

– To nie tak jak myślisz… – zaczęła, ale prze­rwała szybko. Czyż nie w ten spo­sób tłu­ma­czą się wszy­scy winni. Ale jak to ina­czej ująć?

– Oczy­wi­ście. – Iro­nia w gło­sie kole­żanki pełna była zawodu, nad­uży­tego zaufa­nia, gory­czy i smutku.

– Pro­szę cię. – Iga pró­bo­wała dotknąć jej ramie­nia. – Dla mnie samej jest to rów­nie wiel­kie zasko­cze­nie. Sprawy toczą się tak szybko. Wcale nie wie­rzę, że to wszystko naprawdę się wyda­rzyło.

– Nie ma powodu, by się tłu­ma­czyć. – Domi­nika odsu­nęła się. – W końcu my teraz jeste­śmy ostat­nimi oso­bami, na któ­rych będzie ci zale­żeć. – Popra­wiła ner­wowo koł­nie­rzyk sukienki. – A zwie­rzać się nie lubi­łaś już wcze­śniej. Słu­cha­łaś spo­koj­nie, jak ja ci opo­wia­da­łam o naj­bar­dziej oso­bi­stych spra­wach, a ty się nie ode­zwa­łaś nawet sło­wem, że roman­su­jesz pota­jem­nie z sze­fem. Tym bar­dziej teraz…

– Prze­stań, pro­szę… – Iga poczuła palące uczu­cie krzywdy. Prawda była inna, ale nikogo chyba nie inte­re­so­wała.

– To musiało dłu­żej trwać. – Do roz­mowy włą­czyła się Kasia, która rów­nież usta­wiła się w kolejce po swoje zamó­wie­nie. – Może wcale to nie był taki przy­pa­dek, że się tutaj poja­wi­łaś.

– Jak możesz? – Iga poczuła, jak robi jej się słabo. Lubiła swoje kole­żanki. Była z nimi szczera, zale­żało jej na nich. Jeśli o nie­któ­rych spra­wach nie mówiła, to tylko dla­tego, że ni­gdy dotąd nie zwie­rzała się ze swo­ich tajem­nic nikomu, prócz naj­lep­szej i jedy­nej przy­ja­ciółki. Nie umiała tak od razu zmie­nić tego nawyku. A uczu­cie Wik­tora naprawdę ją zasko­czyło.

Zaczerp­nęła powie­trza i otwo­rzyła usta. Tak bar­dzo chciała to wyja­śnić.

– To i tak już nie ma zna­cze­nia. – Domi­nika nie dała jej szansy. – Oszczędź nam szcze­gó­łów. Nikt nie chce tego słu­chać. Zosta­niesz pew­nie jego żoną – mówiła, a w kąci­kach jej oczu poja­wił się łzy. – Będziesz sobie leżeć i pach­nieć. Ale nie tego ci naj­bar­dziej zazdrosz­czę. Tylko odwagi, że uwie­rzy­łaś, że to moż­liwe. Nie wyco­fa­łaś się tak jak ja, głu­pia.

– Mam tyle samo wąt­pli­wo­ści co wcze­śniej! – zawo­łała Iga. Bolało ją, że jest tak nie­spra­wie­dli­wie oce­niana, nikt nie chce jej wysłu­chać. – Nic wam nie powie­dzia­łam, bo to było tak bar­dzo nie­praw­do­po­dobne. Zwy­czaj­nie nie zdą­ży­łam. Ale w jed­nym masz rację. Odwa­ży­łam się, posta­no­wi­łam dać nam szansę. Prze­sta­łam ucie­kać.

Domi­nika otarła łzę z policzka.

Iga miała wra­że­nie, że za chwilę pusz­czą jej wszel­kie blo­kady i też zacznie pła­kać. Te słowa wiele ją kosz­to­wały. Lubiła Domi­nikę, kibi­co­wała jej w życio­wych zma­ga­niach. Dobrze wie­działa, że kole­żanka od lat bez­na­dziej­nie kocha się w sze­fie, a wszy­scy wokół wciąż jej tłu­ma­czą, żeby dała sobie spo­kój, bo to nie­re­alne. Szef ni­gdy nie zako­cha się w kel­nerce. Nie wia­domo, kto pierw­szy to wymy­ślił, ale od lat pra­cow­nicy upar­cie powta­rzali te słowa. Nie znali Wik­tora, czas poka­zał, że nic o nim nie wie­dzieli. Iga potra­fiła sobie wyobra­zić, co Domi­nika teraz czuje. Jej marze­nie mogło się speł­nić, gdyby miała tro­chę wię­cej odwagi. Teraz było już za późno.

A może nie?

Iga na samą myśl poczuła dreszcz prze­ra­że­nia, który uświa­do­mił jej, jak mocno się zako­chała. Mogła wszyst­kim wokół tłu­ma­czyć, że to uczu­cie dopiero się zaczyna, ale prawda była inna. Kochała Wik­tora od pierw­szej wspól­nej roz­mowy, a więź, jaka ich łączyła, roz­wi­jała się z wielką pręd­ko­ścią. Nara­stała lawi­nowo. Każda kolejna minuta, każda myśl, wspo­mnie­nie, wypo­wie­dziane słowo spra­wiały, że jej serce prze­peł­nione było jedną tylko emo­cją, a rozum myślą – o nim.

– Naj­gor­sze, że szef znowu będzie całymi tygo­dniami szu­kał trze­ciej kel­nerki na naszą zmianę. – Kasia znów włą­czyła się do roz­mowy. – A w tym sta­nie ducha nie pój­dzie mu łatwo. Ja to bym mu naj­chęt­niej zaapli­ko­wała jakiś dobry śro­dek na grypę albo na nie­straw­ność. Bo wygląda, jakby miał objawy jed­nego i dru­giego. Może by tro­chę otrzeź­wiał.

– Ja nie rezy­gnuję z pracy. – Iga wypro­sto­wała się i zaczęła ostroż­nie nakła­dać tale­rze na tacę. Pięk­nie ude­ko­ro­wane potrawy były już gotowe.

Dziew­czyny zamil­kły zasko­czone. Pani Wanda, która usły­szała te słowa, rów­nież zamarła w pół gestu, ale szybko się otrzą­snęła.

– Jak ty to sobie wyobra­żasz? – wyszep­tała gniew­nie. – Będziesz się pałę­tać mię­dzy nami jak jakiś pół­pro­dukt? Nie wia­domo co? Narze­czona szefa, wła­ści­cielka czy pod­rzędna kel­nerka? To się nie uda.

Dziew­czyny sto­jące z Igą poczuły się tro­chę ura­żone ostat­nim okre­śle­niem.

– My też jeste­śmy prze­ciw – powie­działa Kasia sta­now­czo. – Nie wyobra­żam sobie, jak mia­ły­by­śmy razem pra­co­wać po tym, jak nas okła­ma­łaś.

– Ja to w ogóle zamie­rzam się zwol­nić. – Domi­nika wytarła nos i poszła umyć ręce do łazienki. – Nie będę na to patrzeć każ­dego dnia.

– To się jesz­cze okaże. – Pani Wanda wyszła na kory­tarz. – To nie czas i miej­sce na roz­mowy o takich waż­nych spra­wach. Do roboty! – zawo­łała. – Nakła­dać zamó­wie­nia i do klien­tów. Póki co wszyst­kie trzy macie zmianę.

Dziew­czyny zro­biły, co im naka­zano. W mil­cze­niu, z minami wyra­ża­ją­cymi pełną dez­apro­batę pako­wały tale­rze na tace, pil­nu­jąc się, by nie dotknąć Igi nawet przy­pad­kiem, nie spoj­rzeć na nią. Duszna, gęsta nie­chęć uno­siła się nad pysz­nymi potra­wami.

– A tobie powiem jedno. – Sze­fowa kuchni zła­pała Igę za łokieć, kiedy jej kole­żanki odda­liły się już w stronę sto­li­ków. – Nie kuś losu. Nie wiem, jak tego doko­na­łaś, ale spo­tkało cię wiel­kie szczę­ście. Łatwiej jed­nak zło­wić księ­cia na parę ujmu­ją­cych uśmie­chów, niż potem pora­dzić sobie w pałacu. Więc nie fikaj, tylko grzecz­nie dosto­suj się do roli, bo wszystko może skoń­czyć się rów­nie szybko, jak się zaczęło.

– Dzię­kuję. – Iga powoli zaczy­nała się uod­par­niać. Wciąż ktoś ją pouczał, jak ma się zacho­wać, z czego cie­szyć, jakie wyko­nać kolejne kroki. Być może wielu czy­niło to dla jej dobra. Ale ona wie­działa swoje. Wła­śnie speł­niało się jej marze­nie i chciała, by było piękne, praw­dziwe. Bez żad­nych kom­pro­mi­sów. Nie zamie­rzała reali­zo­wać cudzych pla­nów. Zbyt dobrze wie­działa, że to zwy­kle koń­czy się kata­strofą.

Chciała pozo­stać sobą, choć co chwilę strach pod­ci­nał jej nogi. Czy warto szy­ko­wać się do walki z całym świa­tem? Czuła, że przyj­dzie jej się zmie­rzyć nie tylko z per­so­ne­lem restau­ra­cji i rodziną Wik­tora, lecz także z nim samym. Nie wyglą­dał na zado­wo­lo­nego, kiedy usły­szał, że chce pozo­stać w pracy. Bała się.

Wciąż też przy­po­mi­nały jej się wypo­wie­dziane przez Nata­lię słowa. Że to wszystko jest ułudą, mrzonką, a ona nie ma nic do zaofe­ro­wa­nia. Może co naj­wy­żej być utrzy­manką. Kobietą w pełni zależną od swo­jego part­nera czy męża. Bez dobrego zawodu, pracy, wła­snych pie­nię­dzy, rodziny, która mogłaby ją wspie­rać. Mogła być tylko dopeł­nie­niem, czer­pać całą życiową dumę wyłącz­nie z osią­gnięć swo­jego męż­czy­zny. Nie chciała takiego życia. Nata­lia wyświad­czyła jej wielką przy­sługę, ostrze­ga­jąc już na wstę­pie, co może się zda­rzyć.

Iga wynio­sła tacę na górę. Deli­katny sos pokry­wa­jący jago­dowe babeczki nawet nie drgnął.

Uśmiech­nęła się do dwóch star­szych kobiet, które zamó­wiły ten sma­ko­łyk. Lubiła swoją pracę, nawet teraz kiedy atmos­fera stała się trudna. Była kel­nerką. I nie zamie­rzała uda­wać nikogo innego.ROZDZIAŁ 2

– Och, Ambre! Wychodź w tej chwili z łazienki. Są teraz waż­niej­sze sprawy niż sika­nie. Jakie to swoją drogą męskie, korzy­stać z toa­lety w takim momen­cie.

Alek­san­dra weszła do domu i już w przed­po­koju pod­nie­sio­nym gło­sem zaata­ko­wała męża, który niczego nie­świa­dom, spo­koj­nie zamie­rzał zała­twić pilną potrzebę.

– Cóż się znowu stało? – Zaafe­ro­wany męż­czy­zna wyszedł z mokrymi rękami, któ­rych nie zdą­żył wytrzeć, i nie­za­pię­tym paskiem od spodni.

– Mówię ci. – Żona mocno zła­pała go za ramię. – Będzie ślub. Naresz­cie.

Ambroży otwo­rzył usta, ale nie zdą­żył powie­dzieć nawet słowa.

– Ani się waż pro­te­sto­wać! – zawo­łała Alek­san­dra. – Nie psuj tej wyjąt­ko­wej chwili. Lepiej popatrz tutaj. – Wycią­gnęła z torebki nie­wielki tablet i włą­czyła go. – Zna­la­złam tę suk­nię w pięć minut. Na par­kingu pod restau­ra­cją, zanim ruszy­łam do domu. Piękna! – Roz­pro­mie­niła się w uśmie­chu. – Naj­lep­sze fran­cu­skie koronki.

– Nie wiem, czy Nata­lia…

– Ależ o czym ty mówisz? Jaka Nata­lia? To już prze­szłość. Nasz syn wresz­cie naprawdę się zako­chał. W Idze – wyja­śniła mu jak wyjąt­kowo opor­nemu uczniowi, choć jego zasko­cze­nie było prze­cież zro­zu­miałe. Nie był w restau­ra­cji i miał prawo nie znać naj­now­szych donie­sień.

– Słu­cham?

– No tak. Z Nata­lią już koniec. Zerwali dzi­siaj rano, choć do niej jesz­cze to chyba nie dotarło w pełni – uświa­do­miła sobie. – Ale o tym poroz­ma­wiamy póź­niej. Są teraz waż­niej­sze sprawy. Żebyś ty widział, jak on patrzy na Igę…

Ambroży wró­cił do łazienki, wytarł dło­nie i spo­koj­nie zapiął pasek.

– To nie­zbyt podobne do Wik­tora – powie­dział, kiedy sta­nął znów obok żony. Nawet nie spoj­rzał na pianę koro­nek, które pysz­niły się na pod­su­nię­tym mu zdję­ciu. – Takie nagłe zwroty akcji to zupeł­nie nie w jego stylu.

– Ma prawo być szczę­śliwy – powie­działa Alek­san­dra obron­nie i prze­su­nęła na table­cie kolejne zdję­cie. Nie mogła się zde­cy­do­wać, która kre­acja bar­dziej jej się podoba. – Nata­lia rze­czy­wi­ście chyba nie była dla niego odpo­wied­nia – powie­działa po chwili. – Może tro­chę za zimna dla naszego syna? No i nie zmie­ści­łaby się w tę sukienkę.

– Przy­po­mi­nam, że jesz­cze nie tak dawno bar­dzo ją lubi­łaś i dopiero co miała tu miej­sce podobna roz­mowa, kiedy inten­syw­nie kła­dłaś mi do głowy, że mam się przy­go­to­wać na to, że ta dziew­czyna będzie żoną Wik­tora. A teraz tak po pro­stu zmie­niasz zda­nie?

– Och, prze­stań być taki zasad­ni­czy. Co ja mogę? To wybór naszego syna i nie zamie­rzam się wtrą­cać – powie­działa z urazą.

– Aha – wes­tchnął Ambroży. – Chciał­bym to dostać na piśmie i z jakąś urzę­dową pie­czę­cią. Tylko że zapewne i tak by to nie pomo­gło.

Alek­san­dra nic już nie odparła. Prze­glą­dała strony z sukien­kami ślub­nymi. Jej mąż wyszedł do kuchni, żeby zapa­rzyć sobie dobrą her­batę. Czuł, że ciśnie­nie znacz­nie mu się pod­nio­sło. Nic z tego wszyst­kiego nie rozu­miał. Rozej­rzał się w poszu­ki­wa­niu tele­fonu. Woda już szu­miała w czaj­niku, kiedy odna­lazł apa­rat na szafce noc­nej w sypialni. Miał wła­śnie zamiar wybrać numer syna, by u źró­dła potwier­dzić sen­sa­cyjne donie­sie­nia, gdy usły­szał głos żony.

– Tak, pro­szę pana, potrze­bu­jemy szybko firmy remon­to­wej. Synowa będzie się chciała natych­miast prze­nieść do nowego domu, a takie prace prze­cież wyma­gają czasu.

Ambroży bez­wład­nie opu­ścił dłoń.

Co ona wypra­wia? – pomy­ślał zdu­miony.

– Ja jesz­cze nie wiem. – Alek­san­dra mówiła szybko, naj­wy­raź­niej była w swoim żywiole. – Synowa o wszyst­kim zade­cy­duje. Cena nie gra roli. Musi być pięk­nie. Sam pan rozu­mie. Cie­szymy się szczę­ściem mło­dych. Czło­wiek naj­chęt­niej nieba by im przy­chy­lił. A oni oboje będą w domu spę­dzać sporo czasu, bo synowa wła­śnie się zwal­nia z pracy. Nie musi się męczyć, bo…

– Co ty mówisz obcemu czło­wie­kowi? – Ambroży sta­nął w drzwiach.

– Oczy­wi­ście, pro­szę pana. Będziemy w kon­tak­cie. – Roz­łą­czyła się natych­miast.

– Prze­pra­szam – powie­działa, ocie­ra­jąc czoło. – Rze­czy­wi­ście tro­chę się zaga­lo­po­wa­łam. To z tej rado­ści. Ale też przez cie­bie – dodała z satys­fak­cją, zna­la­zł­szy dobre wytłu­ma­cze­nie swo­jej nie­dy­skre­cji. – Bo nie chcesz mnie słu­chać i zmu­szona jestem zwie­rzać się jakie­muś budow­lań­cowi.

Ambroży zaci­snął usta.

– No już. – Pode­szła do niego. – Nie obra­żaj się. Tak się pod­eks­cy­to­wa­łam, że sama nie wiem, co plotę. Ty jesteś i tak jedyny na całym świe­cie. Nawet kiedy się dąsasz.

Przy­tu­liła się do niego, a on objął ją ramie­niem.

– Spró­buj zacho­wać spo­kój – popro­sił.

– Wiem – wes­tchnęła. – Masz rację. Ale to takie trudne. Tyle się teraz będzie działo wspa­nia­łych rze­czy. Chcia­ła­bym je przy­spie­szyć. Już wię­cej nie cze­kać. Robi­łam to tak długo.

Ambroży poca­ło­wał żonę w czu­bek głowy. Cza­sem bywała nie­zno­śna, ale kochał ją nie­słab­ną­cym uczu­ciem. Mimo upływu lat tak samo mocno i wciąż tro­chę ślepo, jak wtedy, gdy ją pierw­szy raz zoba­czył w Paryżu, w let­niej sukience tar­ga­nej wia­trem. Alek­san­dra ode­brała jego gest jako znak pojed­na­nia.

– Może Iga na począ­tek zamiesz­ka­łaby z nami?! – zawo­łała, wra­ca­jąc do uko­cha­nego tematu. – Może ją krę­po­wać taka nagła prze­pro­wadzka do Wik­tora, a u nas jest tyle miej­sca. Poza tym mia­ła­bym czas, by ją wszyst­kiego nauczyć.

– Nie! – sta­now­czo odparł Ambroży. – To zły pomysł i koniec roz­mowy na ten temat. Idziemy do kina. Jest nowa kome­dia roman­tyczna. Widzia­łem pla­katy.

– Ale ty prze­cież nie lubisz.

– Przez całe życie oglą­dam je z tobą, więc wła­ści­wie już się przy­zwy­cza­iłem i sta­łem się cał­kiem nie­złym spe­cem. Roz­róż­niam nawet tych wszyst­kich iden­tycz­nych face­tów, w któ­rych się kocha­cie. Nie wiem wpraw­dzie dla­czego, bo to zwy­kłe cia­majdy, ale to teraz nie ma zna­cze­nia. Naj­waż­niej­sze to ode­rwać cię od pochop­nych pla­nów. Ubierz się pięk­nie. Zabiorę cię potem gdzieś na tańce.

Alek­san­drze zabły­sły oczy. Uwiel­biała bawić się przy muzyce, a już dawno ni­gdzie nie byli.

– Daj mi pół godzinki! – zawo­łała, zamy­ka­jąc za sobą drzwi łazienki. Na chwilę zapo­mniała nawet o ślub­nej sukience dla Igi, sku­piła się na wybo­rze stroju dla sie­bie.

Ambroży wes­tchnął z ulgą i ruszył na poszu­ki­wa­nie naj­star­szych, ale wyjąt­kowo wygod­nych butów. Czuł, że czeka go długa noc. Żonę koniecz­nie nale­żało porząd­nie zmę­czyć.ROZDZIAŁ 3

Wik­tor wró­cił do domu w złym humo­rze. Skoń­czone obo­wiązki nie roz­wią­zały jego naj­bar­dziej palą­cego pro­blemu. Iga wpraw­dzie umó­wiła się z nim na wie­czór, zro­biła to chęt­nie i nawet pozwo­liła się poca­ło­wać ukrad­kiem. Ale czuł się jak nasto­la­tek, który tygo­dniami musi się zma­gać, by się umó­wić na praw­dziwą randkę. Po głęb­szym zasta­no­wie­niu doszedł do wnio­sku, że chyba jed­nak nie to naj­bar­dziej go roz­draż­niło. Ow­szem, już od kilku dni wyobra­żał sobie gorące sceny z Igą w roli głów­nej, choć sta­rał się dys­cy­pli­no­wać myśli. Tro­chę bole­śnie prze­żył dzi­siej­sze zde­rze­nie z rze­czy­wi­sto­ścią. Ale nie to sta­no­wiło teraz naj­więk­szy pro­blem. Miał prze­czu­cie, że inne sprawy będą się toczyć rów­nie opor­nie.

Iga spra­wiała wra­że­nie sła­bej. Pła­kała ze wstydu, kiedy nie­trzeźwy ojciec odwie­dził restau­ra­cję. Trzę­sła się ze stra­chu i bywała nie­śmiała. A jed­no­cze­śnie czuł w niej nie­złomną siłę. To ona pozwała tej dziew­czy­nie wysoko nosić głowę i nie pod­da­wać się w trud­nych sytu­acjach. Mówić ryzy­kowne słowa. Wal­czyć o swoje racje.

– To nie będzie łatwe – wyszep­tał, wcho­dząc do domu. – Ale może lepiej nie dzie­lić kota na czworo, tylko spo­koj­nie pocze­kać. – Gdyby Nata­lia sły­szała te słowa, wie­dzia­łaby, że jest wyjąt­kowo prze­jęty. Tylko w takich chwi­lach mylił powie­dzonka.

Z salonu dobiegł go śmiech syna. To nie było czę­ste zja­wi­sko. Zro­bił kilka kro­ków i zaj­rzał ostroż­nie do środka.

– Cześć, tato. – Chło­pak zerwał się, jakby tylko na niego cze­kał. – Wujek przy­szedł.

– Jak tam? – zapy­tał Janek, pod­no­sząc się z krze­sła. – Czy mój naj­lep­szy przy­ja­ciel poko­nał dzi­siej­szy dzień, czy to jego powa­lono? – uśmiech­nął się. – W razie czego służę radą w spra­wach kobie­cych.

Prze­je­chał dło­nią po krótko obcię­tych wło­sach i pogła­dził nie­wiel­kie zakola. Czas ata­ko­wał go zgod­nie ze swoim zwy­cza­jem, ale Janek, mimo nie­uchron­nych zmian, nie tra­cił na atrak­cyj­no­ści. Choć włosy go opusz­czały jeden po dru­gim, wesołe uspo­so­bie­nie, pogoda ducha i ener­gia spra­wiały, że wciąż był świet­nym kom­pa­nem dla męż­czyzn i cie­szył się nie­słab­ną­cym powo­dze­niem u kobiet. Wła­śnie posłał Wik­to­rowi jedno ze swo­ich słyn­nych uwo­dzi­ciel­skich spoj­rzeń.

– Co to miało być? – Ten obu­rzył się szcze­rze. – Lek­cja poglą­dowa?

– Uczyć trzeba się nie­usta­jąco. Każdy moment jest dobry. A po two­jej minie widzę, że nie wszystko poszło zgod­nie z pla­nem.

Wik­tor spoj­rzał na syna. Nie był pewien, czy dora­sta­jący nasto­la­tek powi­nien wysłu­chi­wać zwie­rzeń ojca, który od lat nie może poukła­dać sobie życia uczu­cio­wego.

– Pokłó­ci­łeś się z Igą? – zapy­tał Oli­wier z nie­po­ko­jem. Kibi­co­wał temu związ­kowi.

– Nie. Spo­ty­kamy się dzi­siaj wie­czo­rem. Trzeba będzie… – zamilkł nagle w ostat­niej chwili, powstrzy­mu­jąc się, by nie wspo­mnieć jak zwy­kle o koniecz­no­ści zamó­wie­nia opie­kunki. Jego syn nie był już dziec­kiem. Ostat­nie wyda­rze­nia, bójka, ucieczka, wynie­siona z domu biżu­te­ria poka­zały wyraź­nie, że jest chłop­cem, który ostro będzie wal­czył o prawo do nie­za­leż­no­ści. Roz­wią­za­nia siłowe jak na razie niczego dobrego nie przy­nio­sły. Nale­żało szu­kać innych spo­so­bów. – A może chciał­byś dzi­siaj prze­no­co­wać u wujka? – wpadł nagle na genialny pomysł i od razu jego mózg został zaata­ko­wany kil­koma moż­li­wymi sce­na­riu­szami roz­woju akcji, które umoż­li­wiała tak zwana wolna chata. Chyba te myśli odbiły się na jego twa­rzy.

– Fiu, fiu! – gwizd­nął Oli­wier i pokle­pał ojca po ramie­niu. – To rozu­miem. Jasna sprawa. Natych­miast się zbie­ramy. Nawet dym po nas nie zosta­nie, bo wujek grzecz­nie palił na tara­sie. A ty baw się, jak tylko możesz naj­le­piej.

– Prze­stań! – zawo­łał Wik­tor. – Cho­dzi tylko o to, że mogę wró­cić późno, a ty lubisz grać z Jan­kiem po nocach, więc wyjąt­kowo ci pozwolę, bo jutro masz na jede­na­stą do szkoły.

Jego tłu­ma­cze­nia wywo­łały tylko kolejne uśmie­chy.

– Jakie ja mia­łem dobre prze­czu­cie co do tej dziew­czyny – powie­dział Oli­wier, wska­ku­jąc na schody pro­wa­dzące do jego pokoju. – Nawet grać po nocach mi teraz wolno. To był praw­dziwy strzał w dzie­siątkę. Pozbie­ram rze­czy i zaraz będę gotowy – dodał, po czym znik­nął za drzwiami.

– Chyba słabo to roze­gra­łem. – Wik­tor skrzy­wił się. – Chcia­łem tylko poka­zać, że mu ufam. Że też jestem gotowy iść na ustęp­stwa.

– Ale nie na tyle, by go zosta­wić samego w domu wie­czo­rem. – Janek dopił her­batę i zaczął wkła­dać buty.

– Daj spo­kój. Prze­cież jest nie­peł­no­letni.

– Chwilę mógłby zostać, tylko że tu zapewne cho­dzi o całą noc. – Janek puścił oko. – Ale o nic się nie martw, chęt­nie go prze­trzy­mam i rano pod­rzucę do szkoły. Mnie nie trzeba niczego tłu­ma­czyć. Uwa­żam, że kobiety to dobro naro­dowe, skarb, źró­dło zdro­wia i wital­no­ści. Należy zaży­wać codzien­nie. Przedaw­ko­wać się nie da.

Wik­to­rowi nie udzie­lił się dobry nastrój przy­ja­ciela. W nor­mal­nej sytu­acji pew­nie by się uśmiech­nął. Bo Janek miał rację. Nie miał nic prze­ciwko dam­skim uro­kom, choć nie anga­żo­wał się łatwo. Ale jeśli już uma­wiał się na randki, zwy­kle szybko koń­czyły się one w łóżku. Nie tylko dla­tego, że tego chciał, ale przede wszyst­kim z powodu inten­syw­nych sta­rań jego part­ne­rek. Czuł jed­nak, że tym razem nie ma co liczyć na żadne naiwne ani nawet bar­dziej zaawan­so­wane sztuczki. Iga nie będzie pró­bo­wała usi­dlić go w ten spo­sób. Nie­stety. Zwie­rzył się z tej myśli przy­ja­cie­lowi.

– To poważna sprawa – zasę­pił się Janek, wysłu­chaw­szy uważ­nie skró­co­nej rela­cji z dzi­siej­szych wyda­rzeń. – Ale nie rozu­miem, o co ci cho­dzi. Zawsze tego chcia­łeś. Wiecz­nie narze­ka­łeś na narzu­ca­jące się dziew­czyny. Oga­nia­łeś się, stwa­rza­łeś trud­no­ści, mar­nu­jąc milion oka­zji na miły wie­czór. To teraz powi­nie­neś się cie­szyć.

– Ale jakoś nie mogę. Sam się sobie dzi­wię. Co mi się w tych natręt­nych kobie­tach nie podo­bało? – Wik­tor roze­śmiał się, ale czuł, że jest w tym tro­chę prawdy. Narze­kał, ale chyba tro­chę lubił dawne życie.

Naprawdę nie mógł się roze­znać we wła­snych uczu­ciach. Działo się coś, co wykra­czało poza jego dotych­cza­sowe doświad­cze­nia. Nie przy­po­mi­nało roman­tycz­nego zauro­cze­nia, jakie go ogar­nęło, kiedy poznał uko­chaną żonę, zmarłą po pię­ciu latach mał­żeń­stwa, ani żad­nego ze związ­ków, w jakie się póź­niej z mniej­szymi lub więk­szymi suk­ce­sami anga­żo­wał. Potarł czoło.

– Widzę, że ogar­nia cię gorączka – powie­dział Janek. – Cóż, ja ci dziew­czyny nie podam na tacy, choć zawsze służę doświad­cze­niem i teo­re­tycz­nym wspar­ciem.

– W jakiej spra­wie? – Oli­wier zbiegł ze scho­dów i czuj­nie nasta­wił uszu. – Czyżby tata potrze­bo­wał kore­pe­ty­cji? – roze­śmiał się.

– Natych­miast prze­stań­cie! – Wik­tor się wypro­sto­wał i pod­jął próbę uspo­ko­je­nia zarówno wła­snych emo­cji, jak i wyraź­nie roz­pę­dzo­nej wyobraźni syna. – Jutro pro­szę się zamel­do­wać naj­póź­niej o dzie­wią­tej – zwró­cił się do niego. – Pani Mary­sia już będzie.

– Ja i tak wcze­śnie wstaję – powie­dział Janek. – Mamy zebra­nie zarządu i jesz­cze parę spraw zostało do ogar­nię­cia.

Wik­tor poczuł wyrzuty sumie­nia. Wie­dział, co ozna­czają takie słowa. Janek uwiel­biał w pracy zwle­kać. Zwłasz­cza z obo­wiąz­kami, które go nie krę­ciły. A do takich nale­żało przy­go­to­wy­wa­nie się do zebrań. Zwy­kle robił wszystko na ostat­nią chwilę. A kiedy zarze­kał się, że ma tylko ostat­nie szcze­góły do dopię­cia, ozna­czało to, że jesz­cze nawet nie zaczął. Zapewne zamie­rzał sie­dzieć przez całą noc. To nie było w porządku – pod­rzu­cać mu chrze­śniaka.

Nie zdą­żył jed­nak nic powie­dzieć, bo jego myśli zostały prze­kie­ro­wane na inny tor.

– Pani Mary­sia chciała z tobą poroz­ma­wiać – powie­dział Oli­wier – więc nie wychodź zbyt wcze­śnie do pracy. Pro­siła kilka razy, żeby ci to koniecz­nie prze­ka­zać.

Wik­tor poczuł rosnący nie­po­kój. Dobrze znał takie sytu­acje.

– Dzwo­niła do mnie w tej spra­wie. Mar­twię się. Czy ty coś wiesz? – zwró­cił się do syna.

– Tak, ale lepiej, jeśli ona sama ci powie. To nie są złe wia­do­mo­ści. Jej rodzi­nie się poszczę­ściło i chce się z tobą podzie­lić pewną wia­do­mo­ścią.

– To dobrze. – Wik­tor ode­tchnął z ulgą. – Bo już się zaczy­na­łem oba­wiać, że ma zamiar się zwol­nić, tak jak poprzed­nie nasze pomoce domowe. Nie masz poję­cia, jak trudno zna­leźć kogoś zaufa­nego.

Oli­wier odwró­cił wzrok. Nie do końca czy­ste sumie­nie spra­wiło, że nagle zaczął się spie­szyć.

– Chodźmy już – powie­dział do Janka i po chwili obaj kie­ro­wali się już w stronę furtki, a ich gło­śny śmiech prze­ni­kał nawet solidne dębowe drzwi.

***

Wik­tor został sam. Cisza pustego domu szybko zaczęła dźwię­czeć mu w uszach. Nie­zbyt czę­sto spę­dzał tu wie­czory, a już pra­wie ni­gdy bez towa­rzy­stwa. Zwy­kle sie­dział do póź­nych godzin w restau­ra­cji albo uma­wiał się z Nata­lią. Cza­sem oglą­dali z Oli­wie­rem jakiś film, ale rachu­nek sumie­nia, jaki sobie bły­ska­wicz­nie zro­bił, poka­zy­wał wyraź­nie, że takich chwil było jed­nak naj­mniej.

– To się teraz zmieni – posta­no­wił po raz kolejny. Wyda­rze­nia ostat­nich dni mocno go otrzeź­wiły. Ina­czej spoj­rzał na sie­bie i nie miał zamiaru ucie­kać od wnio­sków, nawet jeśli bar­dzo bolały i raniły jego męską dumę.

Cho­dził po poko­jach roz­le­głego domu, w któ­rym miesz­kał od wielu lat, i roz­glą­dał się, jakby widział te pomiesz­cze­nia po raz pierw­szy. Nic się tu nie zmie­niło od śmierci żony. Znik­nęły tylko rodzinne foto­gra­fie, scho­wane, by nie wywo­ły­wały ata­ków roz­pa­czy czte­ro­let­niego wów­czas Oli­wiera. Ale teraz chło­pak był już kimś innym. Dorósł, zmęż­niał i zde­cy­do­wa­nie wyszedł z cie­nia. Zaczął spra­wiać poważne kło­poty, sta­wiał nie­wy­godne pyta­nia i żądał prawa do samo­dziel­no­ści. A prze­cież wciąż był dziec­kiem. Ale nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że nie można go było na­dal tak trak­to­wać.

Do tego domu sta­now­czo musiało powró­cić nor­malne życie. Czas żałoby wła­śnie się skoń­czył, trwał i tak zbyt długo. Wik­tor rozej­rzał się wokół. Wewnętrzna zmiana potrze­bo­wała jakie­goś nama­cal­nego znaku. Cze­goś kon­kret­nego, co mogłoby pomóc męskiemu umy­słowi poukła­dać emo­cje. Remont był sprawą naj­prost­szą do prze­pro­wa­dze­nia. Bez­piecz­nym tery­to­rium, po któ­rym śmiało można się było poru­szać.

– Naj­wyż­szy czas wpro­wa­dzić tu coś nowego – wyszep­tał Wik­tor i drgnął, bo usły­szał dźwięk tele­fonu. Ode­brał i z tru­dem roz­po­znał głos mamy, dobie­ga­jący wśród dźwię­ków gło­śnej muzyki.

– Mam tylko chwilę! – zawo­łała Alek­san­dra, prze­krzy­ku­jąc hałas, aż musiał odsu­nąć słu­chawkę. – Za to dużo dobrych wie­ści. Niczym się nie przej­muj. Zamó­wi­łam już ekipę budow­laną, a w pozo­sta­łych spra­wach…

Roz­łą­czyła się nagle i domy­ślił się, że zapewne ojciec zna­lazł się w pobliżu. Zwy­kle nie pochwa­lał wtrą­ca­nia się w życie syna, więc roz­mowa musiała zostać prze­rwana.

Wik­tor poczuł dreszcz. Tele­pa­tia mamy cza­sem go prze­ra­żała. Ale mimo woli zapa­lił się do pomy­słu. Chciał stwo­rzyć dla Igi nowy dom. Zmie­nić meble, poma­lo­wać ściany, zawie­sić w oknach nowe firanki. Wpu­ścić świeży wiatr, który poru­szy nie­ru­chome powie­trze w pustych poko­jach.

Jesz­cze raz pod­niósł słu­chawkę i wybrał numer Igi.

– Gdzie jesteś? – zapy­tał.

– Wró­ci­łam do sie­bie i wła­śnie się wyką­pa­łam. Za godzinę powin­nam dotrzeć na miej­sce.

Wik­tor poczuł, że robi mu się sucho w ustach na myśl o gład­kim, mokrym ciele Igi. Na moment zapo­mniał, w jakiej spra­wie dzwoni.

– Chcia­łem zapro­po­no­wać – zakasz­lał, bo głos miał dziw­nie zachryp­nięty – że może byśmy się spo­tkali u mnie w domu – dodał po chwili.

– Jasne, chęt­nie – odpo­wie­działa Iga. – Zoba­czymy się przy oka­zji z Oli­wie­rem.

– Wyszedł.

– Ale…

– Ale ja jestem – powie­dział szybko, nie dając jej dokoń­czyć myśli. Kochał tę kobietę i chciał ją zapro­sić do domu. Dla­czego to musiało być takie trudne? Czemu ona się nie zachwy­ciła tym pomy­słem? Był prze­cież świetny. Dawał tyle moż­li­wo­ści.

– Dobrze – zgo­dziła się nie­po­dzie­wa­nie, a Wik­tor, znaj­du­jący się wła­śnie u szczytu napię­tego ocze­ki­wa­nia, poczuł, jak nagle zjeż­dża z poczu­ciem ulgi.

– Będę u cie­bie za chwilę. Przy­wiozę cię, nie będziesz musiała stać na przy­stanku – powie­dział i od razu zaczął się spie­szyć.

Wkła­dał buty, pod­trzy­mu­jąc słu­chawkę ramie­niem. Napę­dzała go nadzieja, że jeśli zadziała bez zwłoki, może zdąży ją zastać w tym roz­kosz­nym sta­nie tuż po kąpieli, kiedy ciało jest roz­grzane, a skóra wil­gotna. Złudne to były ocze­ki­wa­nia, miał tego świa­do­mość. Ale wypadł z domu, po czym prze­sko­czył trzy schodki pro­wa­dzące do garażu. Wystar­to­wał z rykiem sil­nika, lecz przy wyjeź­dzie z bramy zatrzy­mał się i – kie­ro­wany wypra­co­wy­wa­nymi przez lata odru­chami – spo­koj­nie poje­chał dalej, mini­mal­nie tylko prze­kra­cza­jąc dozwo­loną pręd­kość.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: