Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Wszystkie nasze tajemnice - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
3 kwietnia 2024
49,90
4990 pkt
punktów Virtualo

Wszystkie nasze tajemnice - ebook

Grupa przyjaciół, których łączy pasja do fotografii, postanawia wspólnie zapisać się na kurs. Marek, instruktor prowadzący zajęcia, proponuje uczestnikom konkurs na najlepsze zdjęcie. Wygrywa Martyna, ale w dniu, kiedy świętuje swój sukces, dochodzi do nieszczęśliwego wypadku.

Dziewczyna trafia na oddział intensywnej terapii i zostaje wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej. Przyjaciele nie mogą poradzić sobie z poczuciem winy, ale czy tylko za ten wypadek? Kto odpowiada za to, co się stało? Jakie jeszcze sekrety kryje każdy z nich? Czy mroczne tajemnice, które zaczynają wychodzić na jaw, podzielą zgraną dotąd ekipę?

Odpowiedź na te pytania nie jest taka prosta, a mroki przeszłości rzucają cień na losy bohaterów.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68037-11-1
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Tego wie­czora Mar­tyna miała co świę­to­wać. Szła uli­cami mia­sta i czuła, jak prze­peł­nia ją ra­dość – pierw­szy raz od czasu wy­jazdu na wa­ka­cje. Lekko po­plą­tane, kasz­ta­nowe włosy, które pod wpły­wem sło­necz­nych pro­mieni obec­nie przy­brały bar­dziej po­ma­rań­czowe tony, oraz jak za­wsze długa, zwiewna i kwie­ci­sta su­kienka po­wie­wały pod wpły­wem chłod­nego wia­tru zwia­stu­ją­cego na­dej­ście je­sieni. Emo­cje wręcz ją roz­sa­dzały od środka. Świa­tła me­tro­po­lii ude­rzały fe­erią barw, a zwy­kły, choć dla Mar­tyny nie­zwy­kły w tym mo­men­cie ruch spie­szą­cych do do­mów, za­pra­co­wa­nych oby­wa­teli sto­licy Dol­nego Ślą­ska spra­wiał, że całą sobą od­czu­wała dźwięki uda­ją­cego się na spo­czy­nek mia­sta. Każ­dego in­nego zwy­czaj­nego dnia z pew­no­ścią wpra­wia­łyby ją w zde­ner­wo­wa­nie, ale nie dziś. Dziś to ona, Mar­tyna, miała swoje pięć mi­nut.

Kiedy kilka mie­sięcy temu Mar­cin wpadł na po­mysł, by całą paczką po­je­chać nad je­zioro i wła­śnie tam wspól­nie zro­bić zdję­cia na kon­kurs fo­to­gra­ficzny, nie przy­pusz­czała, że kto­kol­wiek z nich go wy­gra. A już z pew­no­ścią nie przy­pusz­czała, że wy­gra go sama. To miała być po pro­stu fajna przy­goda, a tu taka nie­spo­dzianka.

My­śli Mar­tyny na chwilę od­pły­nęły w stronę wa­ka­cyj­nych wspo­mnień i nie­świa­do­mie jej twarz przy­brała smutny wy­raz.

– Hej, Mar­tyna! Obudź się! – Z za­my­śle­nia wy­rwał ją głos Ju­styny. – Wiem, że je­steś szczę­śliwa, w końcu to twoje zdję­cie oka­zało się tym naj­lep­szym i oczy­wi­ście wszy­scy się z tego faktu cie­szymy, ale okaż tro­chę za­in­te­re­so­wa­nia swo­jej przy­ja­ciółce. – Dziew­czyna na­bur­mu­szyła się w żar­to­bliwy spo­sób.

Mar­tyna po­woli wra­cała do ota­cza­ją­cej ją rze­czy­wi­sto­ści. Nie­wąt­pli­wie ten ich cały wy­pad na za­wsze zo­sta­nie w jej pa­mięci. Nie tylko ze względu na piękne oko­licz­no­ści przy­rody i kon­kurs, w któ­rym wszy­scy wzięli udział. Tam wy­da­rzyło się coś jesz­cze, coś bar­dzo, ale to bar­dzo złego. I Mar­tyna do­sko­nale zda­wała so­bie z tego sprawę. Ale czy na pewno to było na­prawdę? Czy jed­nak efekt zbyt du­żej ilo­ści spo­ży­tego al­ko­holu wpły­nął na po­strze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści? Po­sta­no­wiła się tym jed­nak nie przej­mo­wać. Dzi­siaj był jej dzień – to ona trium­fo­wała i dla­tego zde­cy­do­wała się ukie­run­ko­wać swoje my­śli na po­zy­tywne tory.

– Je­stem, je­stem. Nie mu­sisz od razu mnie przy­wra­cać do pionu – od­burk­nęła rów­nie żar­to­bli­wie. – Po pro­stu nie do końca wie­rzę, że to wła­śnie ja i że to wła­śnie moje zdję­cie zwy­cię­żyło.

– Jak to nie wie­rzysz?

– Zwy­czaj­nie, w końcu by­li­śmy tam całą na­szą paczką i każde z nas miało świetne uję­cia, a do tego nie za­po­mi­naj, że w kon­kur­sie wzięli udział inni uczest­nicy kursu. Po­nadto wiele prac zo­stało na­de­sła­nych pocztą.

– A kiedy wresz­cie do cie­bie do­trze, że to wła­śnie twoje zdję­cie wy­grało? Mu­sisz uwie­rzyć w sie­bie, dziew­czyno! – Ju­styna po­kle­pała ją po przy­ja­ciel­sku.

– I kto to mówi – za­śmiała się Mar­tyna.

Dziew­czyny jesz­cze przez ja­kiś czas szły wspól­nie uli­cami mia­sta, za­śmie­wa­jąc się co chwilę z róż­nych sy­tu­acji. Taki luźny i ra­do­sny wie­czór był im bar­dzo po­trzebny. Po tym, co się wy­da­rzyło nad je­zio­rem, żadna z nich przez dłuż­szy czas nie mo­gła dojść do sie­bie. Być może ni­gdy nie od­zy­skają daw­nej swo­body, po­nie­waż wspo­mnie­nia te­go­rocz­nego lata wciąż wra­cały jak bu­me­rang.

Kiedy roz­sta­wały się na jed­nym ze skrzy­żo­wań, były w do­sko­na­łych na­stro­jach.

– To co, wpad­niesz w naj­bliż­szym cza­sie do mo­jej ka­wiarni? – za­py­tała Ju­styna.

– Pew­nie, choćby na­wet ju­tro. Może uda się zro­bić ja­kieś wspólne zdję­cia tym moim no­wiut­kim cu­deń­kiem. – Mar­tyna po­ka­zała na torbę, którą przez całą drogę nio­sła z na­le­ży­tym sza­cun­kiem.

– O, to świetny po­mysł. Sama chęt­nie bym go wy­pró­bo­wała. Je­stem cie­kawa, jak ten naj­now­szy mo­del cy­fro­wej lu­strzanki spraw­dziłby się w roz­woju mo­jego pro­filu. I czy zro­bione nim zdję­cia są tak do­bre, jak mó­wił Ma­rek.

– Z pew­no­ścią to spraw­dzimy. Ale to nie idziesz jesz­cze ka­wa­łek ze mną w stronę tego spo­żyw­czaka?

– Nie­eee... Nie tym ra­zem. Wy­bacz, ko­chana, ale je­stem po­twor­nie zmę­czona, a do tego czuję, że szam­pan wciąż szumi mi w gło­wie.

Ju­styna po­trzą­snęła głową, by do­dat­kowo zi­lu­stro­wać stan, w ja­kim się znaj­duje.

– Ja­sne, ro­zu­miem. Ja je­stem dziś pi­jana szczę­ściem i w ogóle nie czuję tych bą­bel­ków, które wy­pi­łam.

– Jesz­cze raz ci gra­tu­luję, na­prawdę wszy­scy je­ste­śmy z cie­bie dumni. A do sklepu sko­czę so­bie ju­tro z sa­mego rana. Będę miała świe­żut­kie bułki na śnia­danko.

– Ty i z sa­mego rana? – za­śmiała się Mar­tyna. – To z pew­no­ścią się nie uda – do­dała.

– Dzięki, że we mnie wie­rzysz, przy­ja­ciółko – ob­ru­szyła się Ju­styna, po­ma­chała jej na od­chod­nym i znik­nęła za za­krę­tem.

Mar­tyna szła w stronę domu, ale nie spie­szyła się zbyt­nio. Wciąż na­pa­wała się tym nie­sa­mo­wi­tym uczu­ciem dzi­siej­szego zwy­cię­stwa. I choć wo­kół po­woli za­pa­dał zmierzch, to tak na­prawdę mia­sto do­piero oży­wało. Na­bie­rało zu­peł­nie in­nych ko­lo­rów niż za dnia i nocą tęt­niło wła­snym ży­ciem. Mar­tyna była na ta­kim eta­pie, że jesz­cze jej to nie prze­szka­dzało, ale po­mału za­czy­nało iry­to­wać. W końcu nie była już na­sto­latką, któ­rej w gło­wie je­dy­nie co­so­bot­nie ba­lety, ale zrów­no­wa­żoną (a przy­naj­mniej tak chciała o so­bie my­śleć) do­ro­słą ko­bietą, która po­waż­nie my­śli o pracy, re­ali­zuje swoją pa­sję, ale także wcho­dzi w taki okres, w któ­rym za­ło­że­nie ro­dziny nie wy­daje się prze­ra­ża­jącą falą na oce­anie ży­cia.

Kiedy prze­cho­dziła obok znaj­du­ją­cego się po­bli­skiego osie­dla, gdzie spo­tkać można wielu niby nie­groź­nych oko­licz­nych pi­jacz­ków, zo­ba­czyła scenę, któ­rej ni­gdy by się nie spo­dzie­wała. Po­cząt­kowo nie mo­gła uwie­rzyć wła­snym oczom. Na­wet prze­tarła je po­spiesz­nie, czu­jąc, że to, czego jest świad­kiem, z pew­no­ścią jest ja­kimś ma­ja­kiem, ilu­zją czy ob­ra­zem, który mózg pod­lany szam­pa­nem jej pod­suwa, choć sam nie wie dla­czego.

Sta­nęła jak wryta i pa­trzyła przed sie­bie, ale im dłu­żej tu­taj stała, tym bar­dziej na­bie­rała pew­no­ści, że to co wi­dzi, to nie sen. To się działo na­prawdę. W emo­cjach pod­nio­sła dłoń do ust, by zdu­sić w so­bie krzyk. Prze­ra­że­nie? Obrzy­dze­nie? Jak na­zwać to, co się działo w za­ciem­nio­nej bra­mie ka­mie­nicy?

– Mar­tyna! – Z za­my­śle­nia wy­rwał ją głos, który usły­szała gdzieś za sobą i który o dziwo zdo­łał prze­bić się przez uliczny gwar i szum.

Dziew­czyna na­tych­miast się od­wró­ciła w stronę osoby, która ją wo­łała, i mi­mo­wol­nie się uśmiech­nęła, kiedy zo­ba­czyła Ka­ro­linę. Po­ma­chała do niej i po­ka­zała, by do niej przy­bie­gła.

* * *

Ka­ro­lina bez wa­ha­nia ru­szyła w jej stronę, pró­bu­jąc prze­biec ulicę i omi­nąć sa­mo­chody. Do­słow­nie na uła­mek se­kundy stra­ciła z oczu przy­ja­ciółkę, a kiedy znów po­pa­trzyła w jej stronę, bę­dąc pewną, że ta na­dal stoi i na nią czeka, bo­le­śnie się za­wio­dła. Z prze­ra­że­niem stwier­dziła, że przy­ja­ciółka znik­nęła z miej­sca, gdzie była do­słow­nie kilka se­kund temu, a za­miast niej wo­kół pa­nują krzyk, pisk ha­mul­ców i ogólny chaos. Kiedy wresz­cie do­tarła tam, gdzie jesz­cze przed chwilą wi­działa Mar­tynę, do­tarło do niej, co się wy­da­rzyło.

Wy­bie­ga­jący z miej­skiego au­to­busu, za­afe­ro­wany i zde­ner­wo­wany kie­rowca, mnó­stwo lu­dzi wo­kół, a w tym wszyst­kim – ona. Le­żąca nie­mal na środku jezdni, nie­ru­choma i nie­po­ko­jąco spo­kojna. Ka­ro­lina po­czuła szyb­sze bi­cie serca i przy­spie­szony puls. Jak to się stało? Czyżby sama wpa­ko­wała się pod koła nad­jeż­dża­ją­cego au­to­busu? Chciała jej wyjść na­prze­ciw? Prze­cież po­ka­zała ge­stem, że to Ka­ro­lina ma do niej pod­biec, a nie od­wrot­nie. I na­tych­miast pod­bie­gła, by być jak naj­bli­żej niej, cho­ciaż wie­działa, że na­wet w ten spo­sób jej nie po­może.

Ro­zej­rzała się do­koła, szu­ka­jąc wspar­cia w któ­rym­kol­wiek prze­chod­niu. Do­piero po kilku chwi­lach do­tarło do niej, że ktoś już dzwoni po ka­retkę, ktoś inny fil­muje całe zda­rze­nie, jakby to była świetna roz­rywka do obej­rze­nia wie­czo­rem przy piwku. Jej oczy ci­skały bły­ska­wice na każ­dego, kto się zna­lazł gdzieś obok, ale tylko oko­liczni me­nele nie wy­da­wali się za­in­te­re­so­wani tą sy­tu­acją, po pro­stu na­dal szli chwiej­nym kro­kiem w stronę mo­no­po­lo­wego, a ich my­śli za­przą­tało ku­pie­nie ko­lej­nego ja­bola, a nie jej przy­ja­ciółka i tra­ge­dia, do któ­rej tu do­szło.

Ka­ro­lina spoj­rzała na te­ren wo­kół sie­bie, pró­bu­jąc nie dać się po­nieść emo­cjom, a także by od­na­leźć któ­rąś z miej­skich ka­mer. Ta sy­tu­acja z pew­no­ścią ma ja­kieś sen­sowne wy­ja­śnie­nie, prawda? Lu­dzie nie ma­chają do sie­bie, by chwilę po tym rzu­cić się pod nad­jeż­dża­jący au­to­bus. A zwłasz­cza tacy, któ­rzy świę­tują swój suk­ces. Sta­rała się uspo­koić swój od­dech, cały czas trzy­ma­jąc przy­ja­ciółkę za rękę. Wy­da­wało się jej, że puls na­dal był wy­czu­walny, słabo, ale jed­nak.

„Bę­dzie do­brze, bę­dzie do­brze” – po­wta­rzała w my­ślach jak man­trę. – „Bę­dzie do­brze, bę­dzie do­brze...”

Nie wie­działa wtedy jesz­cze, że żadna z po­bli­skich ka­mer ni­czego nie za­re­je­stro­wała...ROZ­DZIAŁ 1

Mar­tyna...

Te­raz

Pik! Pik! Pik!

– Dzień do­bry! Pik! Pik! Pik! Pani też ma wra­że­nie, że dłu­żej tego nie wy­trzyma? To musi być ja­kiś kosz­marny sen. Chce się jak naj­szyb­ciej otwo­rzyć oczy, wstać i wy­łą­czyć to pisz­cze­nie, czym­kol­wiek jest, prawda? I ja to do­sko­nale ro­zu­miem.

Leżę tu­taj już od pięt­na­stu lat

Nie mogę nic po­wie­dzieć, ru­szać ręką ani wstać

Sprawny umysł mam, jed­nak mar­twe ciało

Wszystko sły­szę i czuję, po pro­stu we­ge­tuję...

To po­noć pani ulu­biony ze­spół. A czy czuje pani rów­nież za­pach róż? To też pani ulu­bione kwiaty. Pew­nie za­sta­na­wia się pani, co tu się dzieje? To wszystko wy­gląda jak sen, i to w do­datku sen, który jest co naj­mniej dzi­waczny. Chce się jak naj­szyb­ciej obu­dzić! Zdaję so­bie z tego sprawę. Każdy pa­cjent, który tu tra­fia, prze­żywa to samo co pani, pani Mar­tyno. A ja je­stem Ula, pie­lę­gniarka, i będę do tej sali bar­dzo czę­sto za­glą­dać. Za­wsze się za­sta­na­wiam, jak się czują pa­cjenci tam w środku, gdzieś we­wnątrz sie­bie. Czy pró­bują otwo­rzyć oczy? Po­ru­szyć ręką lub ja­ką­kol­wiek inną czę­ścią ciała? A po­tem z prze­ra­że­niem stwier­dzają, że nie mogą tego zro­bić. Dźwięki pio­senki, która wła­śnie wy­brzmiała, wciąż cho­dzą mi po gło­wie. Można po­wie­dzieć, że mo­głaby być pani jak ty­tu­łowa Ana­sta­zja, która uwię­ziona we wła­snym ciele jest zu­peł­nie bez­radna. Spraw­dzę, czy wszyst­kie pa­ra­me­try są w po­rządku, pro­szę się nie de­ner­wo­wać, to chwilę po­trwa. O ile to moż­liwe, pro­szę uspo­koić od­dech oraz wła­sne my­śli i w ja­kiś spo­sób dojść do kon­kret­nych wnio­sków. Co tu się dzieje? Dla­czego nie można się ru­szyć ani obu­dzić? Prze­cież do­sko­nale wszystko pani sły­szy, więc dla­czego nie wi­dzi? Otóż jest pani w śpiączce, pani Mar­tyno, i znaj­duje się na od­dziale in­ten­syw­nej te­ra­pii. Na szczę­ście, o ile w ogóle w tej sy­tu­acji można mó­wić o szczę­ściu, jest to śpiączka far­ma­ko­lo­giczna, w którą po wy­padku zo­stała pani wpro­wa­dzona. Po­trwa jesz­cze kilka lub kil­ka­na­ście dni, a po­tem zo­sta­nie pani wy­bu­dzona. I wszystko wróci do normy. Nie od razu, rzecz ja­sna. Bę­dzie cze­kać na pa­nią długa re­ha­bi­li­ta­cja, ale z cza­sem od­zy­ska pani sie­bie i swoje dawne ży­cie. Pro­szę spró­bo­wać się tym nie mar­twić, tylko od­po­czy­wać, a cały ze­spół me­dyczny za­dba o resztę.

Pie­lę­gniarka ro­zej­rzała się po sali. Nie ocze­ki­wała od­po­wie­dzi od Mar­tyny, więc dzia­łała da­lej.

– Jesz­cze chwilę się tu po­kręcę. Na­prawdę czuć duszny za­pach kwia­tów. To spe­cjal­nie dla pani spry­ska­łam się tymi per­fu­mami o za­pa­chu róż. Przy­ja­ciele chcieli zo­sta­wić tu wielki bu­kiet, ale uświa­do­mi­łam im, że wno­sze­nie kwia­tów na ten spe­cja­li­styczny od­dział to nie jest naj­lep­szy po­mysł. Niech się pani nie mar­twi, to nie słowa pio­senki tak bar­dzo za­dzia­łały na wy­obraź­nię, że czuć coś, czego nie ma. I w do­datku to upo­rczywe pi­ka­nie. Wciąż pik! Pik! Pik! Za­raz roz­sa­dzi mi czaszkę! Wiem, że jako wy­kwa­li­fi­ko­wana pie­lę­gniarka po­win­nam umieć przejść nad tym do po­rządku dzien­nego, nie zwra­cać na to uwagi, ale nic nie po­ra­dzę na to, że mnie to zwy­czaj­nie wku­rza! Ale jest nie­zbędne i mu­simy się z tym po­go­dzić. Z cza­sem się pani przy­zwy­czai do tego upo­rczy­wego dźwięku. O pro­szę! Te­raz sły­chać głos spi­kera, który za­pra­sza na naj­now­sze wia­do­mo­ści dnia, to ra­dio. Pod­gło­śni­łam tro­chę, żeby do­la­ty­wały tu ja­kieś mil­sze dla ucha me­lo­die niż to nie­ustanne pik, pik... Nie do­strzeże go pani, bo scho­wa­łam za pa­pie­rami na biurku, ale na ra­zie mój po­mysł działa. Przy­naj­mniej do­póki nie do­sta­nie się nam za to od pana dok­tora...

Spoj­rzała na ra­dio – za­sady to jedno, ży­cie to dru­gie. A je­śli ten sprzęt po­może w szyb­szej re­ha­bi­li­ta­cji ru­do­wło­sej pa­cjentki?

– Wiem, że prawda do­cho­dząca do świa­do­mo­ści, o ile ja­kie­kol­wiek bodźce do­cho­dzą, jest jakby zza mgły i może wy­da­wać się prze­ra­ża­jąca. Ale za­pew­niam, że to mi­nie z cza­sem. Do­my­ślam się, że jesz­cze nie do­pusz­cza pani do sie­bie tej my­śli, jesz­cze nie chce sły­szeć tego głosu, który po­woli kla­ruje się gdzieś z tyłu głowy, który chce prze­bić się przez sy­napsy w mó­zgu i zna­leźć się na po­czątku, ale... To się dzieje na­prawdę. Jest pani w śpiączce. Za­wsze po­wta­rzam to pa­cjen­tom, i to wie­lo­krot­nie, po­nie­waż to musi być dla nich trudne. Jed­nego dnia wiodą so­bie pełne szczę­ścia i har­mo­nii ży­cie, snują plany na przy­szłość, a tu na­gle pyk! I wszystko w mo­men­cie znika, jakby spa­dła nie­wi­dzialna szklana ściana, przez którą nie po­tra­fią się prze­bić. Dla­tego po­wtó­rzę, że znaj­duje się pani w szpi­talu. Ten de­ner­wu­jący dźwięk w końcu ide­al­nie pa­suje do ja­kiejś szpi­tal­nej apa­ra­tury, zwłasz­cza że cały czas się po­wta­rza. Chcąc nie chcąc, uzmy­słowi so­bie pani stan, w ja­kim się znaj­duje.

„Za­raz, za­raz... Za­pewne pró­bu­jesz so­bie przy­po­mnieć, gdzie by­łaś wczo­raj albo cho­ciaż gdzie by­łaś ostat­nio, by móc po­ukła­dać so­bie w gło­wie różne rze­czy i spró­bo­wać od­gad­nąć, czy to moż­liwe, że zna­la­złaś się w szpi­talu? Czy mam ra­cję, tłu­ma­cząc ci to wszystko? Ostat­nie, co praw­do­po­dob­nie pa­mię­tasz, to przy­go­to­wa­nia do kon­kursu fo­to­gra­ficz­nego. Wiem to od tych mło­dych lu­dzi, któ­rzy nie­ustan­nie tu przy­cho­dzą. opo­wie­dzieli mi tro­chę o to­bie. Prze­glą­da­nie zdjęć, wy­bór tego wła­ści­wego... A nie... Kon­kurs już się prze­cież od­był! Pa­mię­tasz stru­mie­nie szam­pana, któ­rego pi­li­ście całą paczką i gra­tu­la­cje... Gra­tu­la­cje? No tak, to prze­cież ty wy­gra­łaś ten kon­kurs! Czu­jesz, jak duma roz­piera ci pierś, po­wró­ciło to miłe uczu­cie wy­gra­nej. Wrę­cze­nie na­grody, uśmie­chy przy­ja­ciół. Co­raz wię­cej wspo­mnień wy­ła­nia się z cze­lu­ści two­jej pa­mięci. Tylko dla­czego zna­la­złaś się w szpi­talu? Jak to się stało? A kto to tak na­gle zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie wcho­dzi, a wła­ści­wie to nie wcho­dzi, tylko wpada do środka? No tak... Ist­nieje tylko jedna osoba, która tak robi i którą na­wet ja już roz­po­znaję po tym wej­ściu smoka”. Pie­lę­gniarka uśmiech­nęła się do sie­bie w my­ślach i zwró­ciła do nowo przy­by­łej osoby.

– Mar­tyna... To ja... Przy­szłam tro­chę z tobą po­sie­dzieć przed pracą. Wiem, że tego nie sły­szysz, że mo­żesz tego nie wie­dzieć, ale je­stem tu­taj co­dzien­nie. Nie wy­obra­żam so­bie, że mo­gła­bym cię tu­taj zo­sta­wić na... na pa­stwę tej okrop­nej apa­ra­tury. Nie chcę, że­byś się czuła sa­motna.

– Jest pani ko­chana, pani Ka­ro­lino, jak za­wsze opie­kuje się przy­ja­ciółką, a w do­datku do­sko­nale ro­zu­mie na­wet w kwe­stii de­ner­wu­ją­cego sprzętu. Mat­kuje pani wszyst­kim jak ty­powa kwoka, choć po tym, jak pani wy­gląda, nikt by się tego nie spo­dzie­wał. Prze­pra­szam, ale ta­kie jest pierw­sze wra­że­nie, jak się na pa­nią spoj­rzy.

„Ze swo­imi dłu­gimi czar­nymi wło­sami, czar­nymi brwiami i za­wsze czarną kre­ską przy oku oraz ciem­nym stro­jem. Dam so­bie rękę uciąć, że nie­zmien­nie od lat ubie­rasz się wy­łącz­nie na czarno, pre­zen­tu­jesz się jak przy­wód­czyni osie­dlo­wego gangu. Ale każdy, kto cię bli­żej po­zna, wie, że w środku je­steś ko­cha­jącą i ro­dzinną osobą” – po­my­ślała pie­lę­gniarka i kon­ty­nu­owała pracę.

– Tak o pani my­ślę, a ja za­wsze mó­wię wprost o tym, co my­ślę. Co w gło­wie, to i na ję­zyku. Taka już je­stem. W pracy sta­ram się pro­fe­sjo­nal­nie po­dejść do pa­cjen­tów, ale w ży­ciu pry­wat­nym przez tę moją szcze­rość czę­sto po­peł­niam ja­kieś gafy.

„Czu­jesz, Mar­tynko, na­gły przy­pływ uczuć do swo­jej przy­ja­ciółki? Do­my­ślam się, że bar­dzo chcia­ła­byś ją przy­tu­lić, ale... nie mo­żesz. Jak­byś była przy­wią­zana do łóżka albo... Wła­śnie tak się czu­jesz, jakby cię tu w ogóle nie było. Ale jak mó­wi­łam, to mi­nie”.

– Pro­szę się za­opie­ko­wać tą śliczną osóbką, pani Ka­ro­lino.

– Tak zro­bię, pani Ulu! Mu­szę cię prze­pro­sić, to wszystko, co się wy­da­rzyło, to moja wina. Je­stem winna tej ca­łej sy­tu­acji. Gdyby mnie tam nie było, to te­raz nie sie­dzia­ła­bym w tym prze­klę­tym szpi­talu i nie trzy­ma­ła­bym za rękę przy­ja­ciółki, która z dnia na dzień stała się wa­rzy­wem!

– Wa­rzy­wem? Prze­cież ona tu jest! Pani Ka­ro­lino!!! Pro­szę się opa­no­wać! Mar­tyna jest tu­taj i wcale nie czuje, jakby była ja­kimś cho­ler­nym wa­rzy­wem! Jest tu­uuuuta­aaaaj!!! Będę krzy­czeć, ile mam sił, żeby prze­ko­nać pa­nią do tego, że osoby w śpiączce to nie wa­rzywa, cho­ciaż wy­daje się, że nas nie sły­szą. Nie­ważne jak bar­dzo wy­si­li­łaby swój umysł, nie jest w sta­nie otwo­rzyć ust, a tym bar­dziej wy­ar­ty­ku­ło­wać ja­kie­go­kol­wiek dźwięku. Jakby zo­stała uwię­ziona we wła­snym ciele albo jakby to ciało nie na­le­żało do niej, a do ko­goś in­nego, ko­goś ob­cego. W do­datku zu­peł­nie nic nie czuje, jakby była spa­ra­li­żo­wana. A może tylko tak jej się wy­daje? Może to i le­piej, bo prze­cież po to zo­stała wpro­wa­dzona w ten stan, żeby nie czuć, żeby szyb­ciej do­szła do sie­bie i wy­zdro­wiała. Jed­no­cze­śnie może mieć wra­że­nie, jakby uno­siła się gdzieś w po­wie­trzu i była le­ciutka ni­czym piórko lub jak chmura pły­nąca swo­bod­nie po nie­bie.

– Tak, ma pani ra­cję, bar­dzo prze­pra­szam. Oczy­wi­ście nie je­steś żad­nym wa­rzy­wem, ale ta cała okropna sy­tu­acja spra­wia, że sama nie wiem, co mó­wię. Jak­kol­wiek po­to­czy się twoja hi­sto­ria, ja za­wsze będę przy to­bie. Na­dal czuję się winna i za­drę­czam się wciąż tym sa­mym.

– Tak w ogóle, to o czym pani mówi? Dla­czego uważa pani, że jest winna?

„Fak­tycz­nie, Mar­tyna nie pa­mięta, co do­kład­nie się stało, ale nie wie­rzę, że jej przy­ja­ciółka mo­głaby zro­bić co­kol­wiek, przy­czy­nić się w ja­ki­kol­wiek spo­sób do tego, że zna­la­zła się tu, gdzie jest te­raz”.

– Pani Ulu, wiem, co mó­wię, to moja wina. Ten cały wie­czór... Wszystko ze­psu­łam! Gdyby nie ja, pew­nie te­raz Mar­tynka mo­głaby ro­bić zdję­cia swoim no­wym apa­ra­tem i kto wie, może zdo­by­łaby na­grody w in­nych kon­kur­sach? Ma­rek mó­wił, że ten apa­rat robi na­prawdę fan­ta­styczne zdję­cia.

– Za­raz, za­raz... Apa­rat? Jaki apa­rat?

– To wy­grana Mar­tyny w kon­kur­sie.

– Cie­kawe, co się z nim stało?

– Nie trzeba się o niego mar­twić, lu­strzanka jest w do­brych rę­kach. Prze­ka­za­łam ją na prze­cho­wa­nie Ju­sty­nie, a wszy­scy do­brze wiemy, że ona bę­dzie jej pil­no­wać jak oka w gło­wie.

– Jak to do­brze mieć ta­kie bli­skie osoby, które zdają się czy­tać w my­ślach. Nic dziw­nego, w końcu jest pani przy­ja­ciółką na­szej ślicz­nej pa­cjentki i ro­zu­mie ją jak nikt inny.

– Tak bar­dzo chcia­ła­bym, żeby to się już skoń­czyło, ta cią­gła nie­pew­ność każ­dego ko­lej­nego dnia. Te­raz o ni­czym in­nym nie my­ślę, tylko o tym, czy się obu­dzisz, czy kiedy przyjdę do cie­bie na­stęp­nego dnia, spoj­rzysz na mnie swoim sar­nim wzro­kiem i mi wy­ba­czysz, że wpę­dzi­łam cię w ten stan. Tak bar­dzo chcia­ła­bym, że­byś się wresz­cie obu­dziła!

Ka­ro­lina mówi do Mar­tyny nie­mal z bła­ga­niem w gło­wie, ale nie­stety nic się nie dzieje.

– Obu­dziła? Mar­tyna się obu­dzi nie­ba­wem! To zna­czy nie tyle się obu­dzi, co zo­sta­nie wy­bu­dzona. To nie bę­dzie trwało wiecz­nie. Fakt, że nie może się ru­szyć, nie może nic po­wie­dzieć, a na­wet nie może otwo­rzyć oczu. W do­datku to mia­rowe pi­ka­nie apa­ra­tury, która mo­ni­to­ruje ten stan.

– Do­brze, że po­pro­si­łam pa­nią, pani Ulu, o ra­dio. Może kiedy nie ma tu ni­kogo z nas, to umila ci ten czas, jaki mu­sisz tu spę­dzić. A w do­datku Ju­styna przy­nio­sła twoje ulu­bione kwiaty. Pew­nie nie wiesz, ale to były róże, cały bu­kiet czer­wo­nych róż. Nie­stety oka­zało się, że nie można ich tu wnieść, ale mam wra­że­nie, że i na to pani Ula zna­la­zła swój spo­sób. Je­stem na­prawdę wdzięczna, że tak się pani po­święca dla swo­ich pa­cjen­tów. Musi pani być pie­lę­gniarką z po­wo­ła­nia.

– Pew­nie, że tak! W tym za­wo­dzie nie może być ina­czej. Sta­ram się ro­bić wszystko, by ten czas, który pa­cjent musi u nas prze­by­wać, upły­nął jak naj­mniej uciąż­li­wie. Dla mo­ich pa­cjen­tów je­stem zdolna do wielu rze­czy, o któ­rych się na­wet naj­więk­szym fi­lo­zo­fom nie śniło!

– Czyli do­brze mi się wy­da­wało, że wy­czu­wam ulu­bione kwiaty Mar­tyny? Czyżby w pani per­fu­mach? To moż­liwe?

– Każdy z nas stara się dbać o pa­nią Mar­tynę na tyle, na ile to moż­liwe w tych strasz­nych wa­run­kach. Ja za­dba­łam o od­po­wied­nie per­fumy zgod­nie z pani su­ge­stią, a pani o oprawę mu­zyczną, którą ja re­ali­zuję, co zresztą sły­chać, prawda?

– Nie­stety mu­szę się już zbie­rać do pracy, ale obie­cuję, że jak mnie nie wy­rzucą, to wie­czo­rem jesz­cze do cie­bie przyjdę, cho­ciaż na kilka mi­nut. Ale nie martw się, ko­chana, na pewno Ju­styna albo Mar­cin cię jesz­cze od­wie­dzą w mię­dzy­cza­sie. Każde z nas chce tu być tak czę­sto, jak to tylko moż­liwe. Wiedz, że nie zo­sta­wimy cię te­raz. Je­steś dla nas bar­dzo ważna. Może kiedy się na­resz­cie obu­dzisz, bo się obu­dzisz, a ja nie prze­wi­duję, że mo­głoby być ina­czej, to wy­ba­czysz mi, że to ja wpę­dzi­łam cię w tę śpiączkę. Ko­cham cię, Mar­tyna.

– Pro­szę się nie mar­twić i iść do pracy. Trzeba żyć! Za­cho­wa­nie do­tych­cza­so­wej ru­tyny jest ko­nieczne dla za­cho­wa­nia zdro­wia psy­chicz­nego rów­nież dla pani, Ka­ro­lino. Ja w tym cza­sie będę miała oko na na­szą ulu­bioną pa­cjentkę. Może pani uści­snąć jej dłoń. Do­tyk, tak jak i głos, do­brze na nią działa.

– Skąd pani to wie?

– Po pro­stu wiem. Trzeba za­cho­wy­wać się, jakby pani Mar­tyna była tu­taj z nami, a nie gdzieś da­leko stąd. Prze­cież nie­ba­wem do nas wróci, nie mo­żemy uda­wać, że jej tu nie ma.

– Ma pani ra­cję. Na­oglą­da­łam się zbyt wiele fil­mów.

– Ale na­wet w fil­mach mówi się o tym, że pa­cjent w śpiączce to wciąż pa­cjent, nie skre­ślajmy go tylko dla­tego, że nie może z nami w tej chwili po­roz­ma­wiać czy nas przy­tu­lić. Przyj­dzie na to czas i pora. Do zo­ba­cze­nia, pani Ka­ro­lino!

– Jak to do­brze, że od­wie­dzają pa­nią przy­ja­ciele. Dla­czego nie może pani tego pa­mię­tać? Tak już jest, taki przej­ściowy stan. Musi pani tu jesz­cze po­le­żeć przez ja­kiś czas.

„Dasz radę, ja wie­rzę w cie­bie i oczy­wi­ście w ze­spół le­ka­rzy, któ­rzy zro­bią wszystko, co w ich mocy, byś po­wró­ciła do swo­jego daw­nego ży­cia. Gdy tak na cie­bie pa­trzę, dro­gie dziecko, to czuję, jak moje serce ści­skają żal i ogromna tę­sk­nota. Je­steś taka młoda! Taka nie­winna! Po­wiem ci w se­kre­cie, że ogar­nia mnie bez­rad­ność. Masz ja­kieś nie­do­koń­czone sprawy? Za­le­gło­ści w pracy albo w ży­ciu pry­wat­nym? Nie mo­żesz wy­słać na­wet krót­kiego SMS-a czy ma­ila. O nieee! Po­wrót do nor­mal­no­ści też tro­chę po­trwa. Od tej dru­giej dziew­czyny, która tu przy­cho­dzi, Ju­styny zdaje się, wiem, że na­wią­za­łaś ja­kąś re­la­cję przez In­ter­net. Wią­za­łaś z nią duże na­dzieje. Wiem, że ta­kie rand­ko­wa­nie in­ter­ne­towe rzadko kiedy ko­mu­kol­wiek wy­cho­dzi na do­bre, czy w ogóle wróży udany zwią­zek, ale prze­cież nie prze­ko­namy się o tym, je­śli nie spró­bu­jemy. A ty tak bar­dzo chcia­łaś spró­bo­wać... Z Tom­kiem? Chyba tak ma na imię. Czu­jesz się okrop­nie, bo on jest gdzieś tam da­leko, na dru­gim końcu Pol­ski zu­peł­nie nie­świa­domy sy­tu­acji, w ja­kiej się zna­la­złaś. A co gor­sze, uwa­żasz, że ani Ka­ro­lina, ani Ju­styna nie mogą go po­in­for­mo­wać o twoim sta­nie, po­nie­waż żad­nej z nich nie wspo­mnia­łaś o nim sło­wem. Ni­komu nie chwa­li­łaś się tą spe­cy­ficzną zna­jo­mo­ścią. Nikt z two­jego oto­cze­nia nie ma po­ję­cia o jego ist­nie­niu” – po­my­ślała Ur­szula. Przez fakt, że całe dnie, a cza­sami i noce spę­dza w szpi­talu, roz­ma­wia ze wszyst­kimi, któ­rzy od­wie­dzają pa­cjen­tów. Dla każ­dego stara się zna­leźć czas i po­świę­cić mu uwagę, a że ma na­prawdę do­sko­nałą pa­mięć, za­pa­mię­tuje każdą prze­ka­zaną jej in­for­ma­cję”.

– Wiem, co czu­jesz. Może trudno w to uwie­rzyć, ja ni­gdy nie by­łam w śpiączce, ale jako pie­lę­gniarka na tym od­dziale wy­star­cza­jąco wiele na­pa­trzy­łam się ten stan i po­tra­fię so­bie wy­obra­zić, co czu­jesz albo co mo­gła­byś po­czuć, gdyby twój umysł pra­co­wał na­dal na wy­so­kich ob­ro­tach. Chcia­ła­bym, aby tak było. To do­piero ozna­cza­łoby nie­zwy­kły roz­wój me­dy­cyny, gdyby udało się udo­wod­nić, że pa­cjenci w śpiączce mogą utrzy­my­wać wszyst­kie funk­cje mó­zgu. Ale na szczę­ście nie mu­sisz się tym wszyst­kim przej­mo­wać. Ja za­dbam tu­taj o cie­bie, o twoje zdro­wie, a twoi przy­ja­ciele, a zwłasz­cza ta Ju­styna, za­dbają o cie­bie. Nie martw się o tego ca­łego Tomka. Ktoś z two­ich bli­skich wziął już sprawy w swoje ręce. Ale ciii... Obie­ca­łam, że ni­czego ci nie zdra­dzę, więc za­my­kam już bu­zię na kłódkę i mil­czę. Zo­ba­czysz, że wszystko się ułoży! No to lecę, mam jesz­cze in­nych pa­cjen­tów, ale nie­ba­wem wrócę i znowu so­bie po­ga­damy.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij