Wszystko czego potrzebuję. Efekt Motyla. Tom 3 - ebook
Wszystko czego potrzebuję. Efekt Motyla. Tom 3 - ebook
Powieść obyczajowa z elementami dramatu psychologicznego, osadzona w realiach współczesnej Polski i Londynu. Opowiada historię Eleny i Liama, których łączy tajemnica z przeszłości, chora córka i uczucia wystawione na próbę. W tle — rodzinne sekrety, miłość, poczucie winy oraz walka o drugą szansę i odzyskanie siebie.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8414-835-8 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Elena
Jestem tutaj…
Przesypuję piasek z dłoni do dłoni, spoglądając na bezkres nieba. Wsłuchuję się w szum fal, które na krótką chwilę przynoszą ukojenie mojej strapionej duszy. Chłodna bryza otula twarz, zostawiając we mnie cień inspiracji i świeże spojrzenie na rozdział, którego nigdy nie zamknęłam i nie zamknę… Tryby zegara zastygły w chwili, gdy stanęłam twarzą w twarz z prawdą. Prawdą gorszą niż mityczne tortury. To ona wyżłobiła szczeliny, przez które bezpowrotnie ulatują chwile.
Jestem tutaj…
Niby taka sama, a jednak zupełnie inna.Rozdział pierwszy
Elena
Polska. Dwa lata później.
Szkocja, Londyn, a teraz Polska. Tyle miejsc, a wciąż ta sama historia — niczym zdarta płyta odtwarzana raz po raz na gramofonie. Przyjechałam z polecenia rektora, ale życie napisało dla mnie inny scenariusz, który ostatecznie przywiódł mnie do małej miejscowości na Wzniesieniach Łódzkich, nad rzeką Moszczenicą, na północny wschód od Łodzi. Zaszyłam się w niej z nadzieją, że wszystko się ułoży. Ale nie ułożyło się.
Muszę sama zmagać się z ciężarem zmartwień.
Przemierzam wąskie uliczki, licząc, że to, co mnie spotyka, w końcu przeminie. Wiem jednak, że ta potyczka może być trudna do wygrania. Ale damy radę. Musimy.
Spoglądam na zabiegane twarze mieszkańców. Smutne, szare, pozbawione wyrazu. Każdy pogrążony w swoich problemach, niewidomy na innych. Posępne sylwetki współgrają z dzisiejszą pogodą: deszczową, zimną, jesienną. Końcówka roku…
Trzymam telefon w zziębniętych dłoniach i wpatruję się w godzinę, jakby od niej mogło zależeć czyjeś życie. Nagle pojawia się połączenie od mamy na portalu społecznościowym. Odbieram. Jak dobrze usłyszeć jej głos.
— Cześć, mamo. Już po dyżurze?
— Tak, dlatego dzwonię. A ty gdzie jesteś?
— Łażę bez celu…
— Słyszę w twoim głosie przygnębienie.
— Tak wiele spadło na mnie w ostatnich miesiącach.
— Jak się czujecie?
— Walczymy. Tak bardzo się boję…
— Wiem, kochanie. Może powinnaś wrócić do nas?
— Nie, mamo. Nie wrócę do Londynu. Po pierwsze — to mogłoby tylko pogorszyć sprawę, a po drugie…
— Domyślam się. Boisz się spotkać Liama… To moja wina. Nigdy nie chciałam, żebyś przez moje wybory musiała podejmować tak trudne decyzje.
— Daj spokój. Ten temat jest zamknięty. Póki jesteśmy daleko od siebie, dam radę wytrwać w tym postanowieniu. Mamo?
— Tak, kochanie?
— Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna za pomoc finansową. Gdyby nie ta pożyczka…
— Każdy rodzic zrobiłby to samo.
— Nie każdy.
— Ale każdy, który kocha swoje dziecko. Ona jest najważniejsza. Nie możemy jej znowu stracić.
— Zapomniałaś dodać, że tym razem na zawsze. Nie przeżyłabym tego. Obiecuję, oddam każdy funt.
— Daj spokój. A jak w pracy?
— Na szczęście układa się nieźle. Bałam się, że brak znajomości polskiego będzie problemem, ale te języki, którymi posługuję się na co dzień, wystarczają.
— Zuch dziewczyna. Choć stać cię na więcej.
— Wiem, ale nie mam siły szukać czegoś innego. Praca w magazynowym biurze, jako przedstawiciel dla zagranicznych firm, nie jest taka zła.
— Kochanie, muszę kończyć. Zdzwonimy się wieczorem, wtedy mi wszystko opowiesz.
— Dobrze, mamuś. Trzymajcie się i ucałuj Chrisa.
— Ty też się trzymaj. I masz być silna!
— Mhm.
— To wszystko minie, zobaczysz. Pa, skarbie.
Rozłącza się. Jeszcze chwilę wpatruję się w ekran, rozważając jej słowa. Promyk nadziei mógłby pojawić się już dziś, bo naprawdę sytuacja nie wygląda najlepiej.
Brr, zimno. Wrócę do mieszkania, które udało mi się wynająć po kosztach od przyjaciela. Wezmę prysznic i…
Liam
Dwa lata temu zatrzymałem się w miejscu. Nie potrafiłem przez długi czas pogodzić się z odrzuceniem, którego doświadczyłem. Po wielu nieudanych próbach w końcu przewartościowałem swoje życie i, zamiast gonić za niezdecydowanym króliczkiem, postanowiłem iść naprzód. Bez względu na to, co miało to oznaczać.
Myślami uciekam w inne zakamarki swojej popieprzonej świadomości, by móc zapomnieć. I wcale nie przychodzi mi to łatwo, ani z ulgą. Nadal wracam do tamtych dni i do słów, które wtedy wypowiedziałem.
Muszę przyznać, że były one mówione zdecydowanie na wyrost. Jak mogłem „nigdy nie pozwolić jej odejść”, skoro sama zadecydowała o naszej przyszłości? Odkąd jej nie ma, wszystko, co robię, to próba ucieczki od faktu, że wciąż oddycham, choć nie powinienem.
Interesy przywiodły mnie aż ‘do kraju, w którym i ona gdzieś jest. Nie łudzę się i wcale nie chcę burzyć czegoś, co w chory sposób udało mi się zbudować bez niej — nawet jeśli to tylko namiastka uciszenia prawdziwych pragnień. Lepiej, byśmy już nigdy nie stanęli na swojej drodze.
Jestem Liam. Po prostu Liam, choć dla wielu — Black. Liam Black.
Wysoki, rudowłosy mężczyzna spogląda na mnie i odchrząkuje łamaną angielszczyzną:
— Panie Black, jest pan tu ze mną?
Czytając z ruchu jego warg, odpowiadam po chwili:
— Ciałem, na pewno.
— Słucham?
— Mówię, że jestem ciałem i duchem. W końcu jesteśmy w szpitalu.
— Widzę, że żarty się pana trzymają. Dobrze. Omówiliśmy szczegółowo warunki współpracy.
— Mnie interesują cyferki, a szpital zapewne terminowe wykonanie zlecenia, dlatego wybraliście moją ofertę — w gruncie rzeczy przystępną finansowo.
— To placówka państwowa. Niestety mamy ograniczone zasoby.
— Będę jeszcze przez kilka tygodni w kraju, więc w razie pytań proszę się ze mną kontaktować. To filia międzynarodowa, dlatego chcę osobiście dopilnować kwestii pierwszych umów.
— Naturalnie. Dziękuję za poświęcony czas.
Mężczyzna wyciąga dłoń. Wstając, ściskam ją stanowczo, ale nie zbyt mocno. W końcu zabieram swoją aktówkę z krzesła i opuszczam ponury gabinet dyrektora.
Idę długim, wąskim korytarzem, czując narastające pragnienie. Przy dystrybutorze z wodą schylam się po kubeczek. Nagle ktoś wpada na mnie. Prostuję się i widzę kobiece dłonie zbierające dokumenty z podłogi. Schylam się odruchowo, by pomóc w tym bałaganie. Gdy moja głowa unosi się, a wzrok przesuwa po jej ubraniu, szyi, ustach, zamieram w bezruchu. Dopiero po chwili patrzę wyżej. Oczy. Te same oczy, w których nie raz utonąłem, nie tracąc przy tym powietrza. Tylko że teraz są inne — puste i zimne.
— Liam?
— Eleno…
Podaję jej plik kartek, które wyrywa i przyciska do siebie.
— Co ty tutaj robisz?
— Otwieram nową filię. Padło na Polskę. A ty? Jak się masz? — Ciekawość zwycięża, choć wiem, że nie powinienem.
— I mam uwierzyć, że to zbieg okoliczności?
— Właściwie tak. Nie zamierzałem cię szukać, jeśli to masz na myśli.
— I bardzo dobrze. Nie jesteś już dla mnie nikim ważnym.
Te słowa kłują, ale jakby nigdy nic, odpowiadam:
— Chorujesz? — wzrok kieruję na stos dokumentów.
— Nie. To znaczy… nie ja.
— A kto?
— Nie muszę się tłumaczyć.
— Masz rację. Ani z tego ani z tamtego wieczoru, kiedy mnie odtrąciłaś.
Odwracam się, gotów odejść. Zamiast odpowiedzi słyszę tylko jej ciężkie westchnienie. Tylko tyle. Głupie westchnienie.
Nie oglądając się, ruszam w stronę wyjścia. Przełykam ślinę, nabieram powietrza i uspokajam puls.
Przy drzwiach dostrzegam podjeżdżające czarne BMW. Wsiadam, nie odwracając się. Staram się uwierzyć, że to zamknięty rozdział.
— Jedź — mówię do kierowcy.
— Dokąd, panie Black?
— Na razie, po prostu jedź.
Samochód rusza. Przesuwam dłonią po twarzy i spoglądam na złoty zegarek. Czas płynie, a ja przemieszczam się z punktu w punkt, szukając tego, co ukryto przed laty. Gdzie jesteś? No, gdzie?
Ta podróż ma drugie dno.
Wyciągam z teczki plik kartek i znajduję zdjęcie. Czy w ogóle będziesz chciał mnie poznać? A może znienawidzisz za decyzje sprzed lat?
Gniotąc papier w dłoni, wracam pamięcią do dzieciństwa…
_„Schodzę po schodach w rezydencji, w ręku trzymam czarny plecak z firmowym emblematem. Kątem oka dostrzegam matkę krzątającą się w salonie. Nie zauważa mnie. Wsłuchuję się w jej rozmowę telefoniczną. Jest wzburzona._
_— Nie chcę o nim słyszeć! Rozumiesz? To największa porażka mojego życia. Nie… Nie obchodzi mnie, co się z nim dzieje. Liam jest moim synem… I nigdy więcej nie poruszaj tego tematu._
_Odwraca się. Zamiera, widząc mnie na schodach._
_— Muszę kończyć. Odzwonię — urywa rozmowę, chowając telefon do torebki._
_Nie pytam. Ruszam za nią w stronę drzwi, wiedząc, że i tak nie usłyszę odpowiedzi. Tylko naganę za podsłuchiwanie.”_
Wspomnienie blednie. Wracam do teraźniejszości. Zaciskam pięść, zastanawiając się, czemu nasza rodzina kryje tyle przerażających tajemnic. Dlaczego jest tak dysfunkcyjna.
— Zawieź mnie do biura — mówię, patrząc przez okno.
Łódź. W centrum jeszcze znośnie, ale na obrzeżach szarość i dziurawe drogi.
Polska… Czasem pytam siebie, po co tu naprawdę jestem. Czy tylko z powodu firmy i rodzinnego sekretu? Czy naprawdę tylko dlatego?
Elena
Opieram się o ścianę przed oddziałem onkologicznym, próbując uspokoić kołatanie serca. Nie spodziewałam się go zobaczyć. Spojrzał na mnie tak, jakby w jednej chwili runęło w nim wszystko, co mnie dotyczyło. A potem… jakby to była jedyna rzecz, która wciąż trzyma go przy życiu. Muszę przestać. To nie może odżyć na nowo. A on… on nie powinien nigdy poznać prawdy. Musi pozostać głęboko zaszufladkowany w mojej podświadomości. Tam jest jego miejsce. Nasze miejsce.
Uciekłam aż tutaj w nadziei, że zapomnę. I choć jakoś ułożyłam to wszystko od nowa, to…
— Weź się w garść! — mówię sama do siebie.
Przyciskając do siebie teczkę z dokumentacją, stawiam kilka kroków i przechodzę przez drzwi, za którymi codziennie rozgrywa się walka, dramaty, strach, ale też iskierki nadziei. Nie mogę pozwolić sobie na słabość.
Przemierzam długi korytarz, szukając wzrokiem pokoju lekarskiego. Stopy zdają się wrastać w podłogę. Boję się. Ale nie jestem z tym sama. Damy radę. Musimy.
Staję przed drzwiami, modląc się, by to wszystko okazało się pomyłką. Drżącą dłonią sięgam do klamki, ale drzwi otwierają się same. W progu staje lekarz prowadzący.
— Dzień dobry — mówię po angielsku.
— Dzień dobry. Miałem iść do pacjentów, ale znajdę chwilę, żeby omówić wyniki badań.
Wskazuje ręką na krzesło. Siadam, odkładam teczkę i czekam, aż zajmie miejsce. Zerka na mnie, potem na dokumenty.
— I co, panie doktorze?
— Cóż, chciałbym mieć lepsze wiadomości. Chemioterapia nie przynosi rezultatów. Blasty białaczkowe nie ustępują. Choroba postępuje.
— Ale… jak to? Mieliście ją wyleczyć! Obiecaliście mi to! Ja wam zaufałam, a pan mówi, że się nie da? Że nic nie możecie? Przecież miała dostać szansę!
— Rozumiem, co pani czuje.
— Tak? Serio pan rozumie?
— Niczego nie obiecywaliśmy, ale to nie znaczy, że się poddajemy. Wszystko wskazuje na konieczność przeszczepu szpiku. Czas ucieka. Dobrze by było, gdyby skontaktowała się pani z najbliższą rodziną.
Znam już odpowiedź, zanim kończy zdanie.
— Spróbuję…
— Proszę się przełamać. To może przyspieszyć znalezienie dawcy.
— Panie doktorze… czy to naprawdę konieczność?
— Gdyby było inne wyjście, powiedziałbym pani. Proszę zrobić wszystko, by przekonać ojca dziecka do badań.
Otępiała wstaję razem z nim.
— Proszę być silną i myśleć pozytywnie. Może pani już do niej iść.
Kiwam głową i wychodzę bez słowa. W głowie dudni jedno: dla mojego dziecka ratunkiem jest tylko przeszczep. A żeby do niego doszło, potrzebny będzie dawca. Boże…
Kilka kroków dalej siadam na krześle. Chowam twarz w dłoniach i zaczynam cicho łkać. Umysł pęka od natłoku myśli. Dlaczego, mimo ucieczki na drugi koniec świata, muszę ponownie stawić czoła przeszłości? Dlaczego muszę powiedzieć Liamowi prawdę?
Nagle czuję dłoń na ramieniu. Podnoszę wzrok. Buty, potem wózek inwalidzki. Oscar. Jego oczy — znajome, choć należą do kogoś innego. Przysuwa się i obejmuje mnie.
— Już dobrze. Wszystko się ułoży, zobaczysz.
— Nic się nie ułoży. Ona umrze, jeśli nie znajdzie się dawca. Wiesz, jak to jest patrzeć na dziecko i nie widzieć przyszłości? Widzieć godzinę, która może być tą ostatnią i uczyć się modlitwy bez słów? — Łzy spadają na jego dłoń.
— Poruszę niebo i ziemię, żeby wam pomóc. Nie jesteś sama.
— Jesteś dla nas taki dobry, ale obawiam się, że będę zmuszona…
— Nie kończ. Wiem, co chcesz powiedzieć. Eleno, spójrz na mnie.
Odsuwam się, a on zamyka moje dłonie w swoich.
— Jeśli tak musi być, powiesz mu, a ja będę przy tobie. Tak jak ty byłaś przy mnie, gdy wszystko straciło sens. Odzyskałem go dzięki wam.
— Nigdy wcześniej nie znałam tak dobrego człowieka. Podniosłeś się sam. Z dumą patrzyłam, jak dzień po dniu wraca ci uśmiech.
— I tobie też wróci. Bo nawet ugrzęzły w błocie, chwytasz się czegokolwiek, by utrzymać się na powierzchni. Czekasz na linę, która stanie się twoim przyjacielem.
— Heh…
— Widzisz? Już lepiej.
— Odkąd jesteś w moim życiu, mam wrażenie, że przy mnie stoi anioł stróż.
— Dwie samotne dusze musiały się odnaleźć. Mówię ci to ja, człowiek przykuty do żelastwa od urodzenia, który zajrzał w bramy piekła, by zrozumieć, że życie to nie sama słodycz. A póki się oddycha, trzeba walczyć. Jeśli mogę pomóc komuś innemu, nie będę się wzbraniał. Ten czas wegetacji musiał się skończyć.
— Oni na pewno są z ciebie dumni.
— Wierzę w to. Ale koniec łez. Pora odwiedzić naszą dzielną pacjentkę.
Wstaję i chwytam za rączki wózka.
— Daj spokój, wiesz, jak tego nie znoszę.
— Nie tym razem — popycham wózek.
— Cała ty. Uparta jak zawsze.
— Niezmiernie mi miło.
Przemierzamy resztę korytarza, a ja czuję się lżej niż kilka minut temu. Nie wiem, co się dzieje między nami, ale przy nim odzyskuję poczucie bezpieczeństwa.
Liam
Z impetem zatrzaskuję za sobą drzwi biura. Od miesięcy tak wygląda cała moja egzystencja: płacę, wymagam, zadaję ból sobie i innym, pozwalając dniu niechlujnie przechodzić w noc, a nocy w dzień. Wiem, że przez ten czas wiele się zmieniło i nie mogę już się wycofać. Wściekłość miesza się z rozczarowaniem. Dzisiejsza sytuacja doprowadza mnie do szału. Zmysły zamiast się wyciszyć, walczą. Pchają się przed szereg, zasłaniając to, co nazywam zdrowym rozsądkiem.
Serio? „Bądź, stary, chociaż ze sobą szczery.” Urażone męskie ego nie pozwala mi znowu ingerować. Jestem chory. Wszystko, czego pragnąłem, było przesiąknięte nią, a ona rozproszyła to w gęstej mgle. Z dnia na dzień stałem się ślepcem.
I co ta przeszłość zmieniła? Uwikłałem się w relację z nadzieją na szczęśliwe zakończenie? Na zapomnienie? Przebaczenie? To dla mnie układ PR-owy i seksualny.
Niedbale rzucam marynarkę na blat czarnego biurka. Rozwiązując krawat, podchodzę do ogromnego okna na centrum Łodzi.
Kim jesteś, Eleno, że znowu perfidnie zakradasz się w moje cierniste życie? Kim jestem ja, by dyktować warunki sercu i kazać mu zawalczyć o to, co wciąż tli się gdzieś we mnie?
Wyciągam paczkę papierosów i zapalniczkę. Rzuciłem to w cholerę, ale teraz to silniejsze ode mnie.
Przeszłość… Narkotyki, swingers party… Pokonałem te demony. Albo zamieniłem na inne. Mówią: możesz wszystko, masz władzę, jesteś panem. Nieprawda. Och, jak bardzo się mylą. Gdyby tylko wiedzieli jak mały i niespokojny czuję się w jej obecności, jak tęsknota potrafi dusić od środka.
Co tu robisz, Eleno? Co robiłaś w tym parszywym szpitalu? Chorujesz?
Jesteś tutaj. Dowiem się, co się dzieje. Jesteś częścią mojej przeszłości i teraźniejszości. To wszystko, czego potrzebuję.
Kto powiedział, że mam być normalny? Ci „normalni” bywają najbardziej nienormalni.
Nie wiem, czy tego chcesz, ale znowu pojawiam się na twojej drodze. To musi coś znaczyć. Wewnątrz wariuję.
Skrzypią drzwi. Odwracam się i widzę znajomą sylwetkę.
— Nicolas? Co ty tutaj robisz?
— To tak się wita starego druha? Już zapomniałeś, że to tutaj pochowano miłość mojego życia? Często gadaliśmy, gdzie będziemy chcieli spocząć. Nie przypuszczałem, że jedno z nas odejdzie za wcześnie. Stary, nie chcę i nie mogę dziś być sam. To byłaby nasza rocznica. Zamiast świętować, tonę w morzu wzburzonych wspomnień. Pięknych, a jednocześnie czarnych jak moja dusza bez niej.
— Nico, piłeś?
— Odrobinę. Ale samotność to kiepski kompan, zatem… — wyciąga zza pleców pełną butelkę Jim Beama.
— Rozgość się. — Podchodzę do przeszklonej wnęki w ścianie i kładę dłoń na panelu, a szyba unosi się samoistnie. Sięgam po dwie szklanki. Siadam naprzeciw niego na ciemnozielonej kanapie i stawiam trunek na stoliku.
— Obaj żyjemy, nie żyjąc — mówię.
— Klara… Izabell… Przez moment byłem szczęściarzem. Mogłem być z obiema. Zwykła dziewczyna wywróciła wszystko do góry nogami, dając mi coś, o czym mogłem tylko marzyć. Obdarowała mnie szczerą, choć lekkomyślną miłością.
— Dlaczego „lekkomyślną”?
Uśmiecha się od niechcenia, ale w oczach ma tylko smutek.
— Ja, Liam… z miłości byłem w stanie zabić. Ona przez nią — a może dla niej — straciła życie. Po co to zrobiła? Dlaczego stanęła między mną a moim wrogiem, osłaniając mnie własnym ciałem?
— To wypijmy za głupią miłość: w jednej chwili rozpala, w następnej spopiela, odbierając złudzenia o wspólnej przyszłości. Nie jestem najlepszym pocieszycielem, ale wiem, o czym mówisz.
— Na zdrowie! — Unosi szklankę i upija łyk. — A ty? Co ty, do kurwy, odwalasz?
— Co masz na myśli?
— Doskonale wiesz. Żebym z portali dowiadywał się, że się zaręczyłeś? Naprawdę jesteś na to gotów?
— Byłem. A teraz cóż… to tylko zagrywka marketingowa — uśmiecham się krzywo.
— Tylko twoją wybranką miała być miłość życia, a nie…
— A nie co? — przerywam.
— A nie wikłanie się z inną osobą w układ dla zminimalizowania strat wizerunkowych. Ona wie, że jest jedną z figur na twojej planszy?
— Dlaczego tak o niej mówisz?
— A nie jest tak? Przed światem i przed nią możesz udawać, ale ja cię znam. Nie ukryjesz, kto wciąż siedzi w twoim sercu.
— Pieprzysz bzdury. Jestem gotowy.
— I dlatego się zaręczyłeś?
— Przestań robić mi papkę z mózgu. Podjąłem decyzję. Ożenię się z Agathą.
— Unieszczęśliwisz siebie, ją i swojego syna. Znam cię. To musi mieć drugie dno. Co jesteś taki skwaszony? Nie podoba ci się to, co ode mnie słyszysz?
— Nie o to chodzi… — palcem krążę po krawędzi szkła.
— A o co?
— Byłem dziś dopinać umowę w jednym ze szpitali…
— I to ci popsuło nastrój?
— Widziałem ją. Po tych wszystkich latach. I wszystko we mnie zapomniało, że miałem jej nienawidzić.
— Kogo? Nie mów półsłówkami… Elenę?
Kiwam głową i wstaję z rękami w kieszeniach. Przechadzam się po gabinecie.
— Wiedziałeś, że ryzykujesz, przyjeżdżając tu.
— Spotkanie jej wydawało się mało prawdopodobne. Zaskoczył mnie przede wszystkim jej chłód. Zmieniła się.
— Każdy się zmienia. Może była tak samo zaskoczona jak ty.
— To nie to. Odniosłem wrażenie, że moje pojawienie się ją przestraszyło. Jakby… Sam nie wiem.
— Cały czas się zastanawiam, dlaczego odeszła. Szczęśliwy człowiek nie rezygnuje z godziny na godzinę z marzeń i instynktów. Coś się musiało stać. Dlaczego nie drążyłeś?
— A ty byś się płaszczył, gdyby Klara tak zagrała na twoich uczuciach, a potem cię odrzuciła?
— Fakt, jestem zdołowany, ale nie musisz chodzić koło mnie jak wokół jajka. Ty ją wciąż kochasz, tylko odpychasz to od siebie.
— Myślisz, że to był stracony czas? Tak musiało być?
— Znasz moje zdanie. Walczyłbym do końca. Albo przynajmniej dowiedział się, dlaczego tak postąpiła.
— Gryzie mnie to.
— Masz szansę uzyskać odpowiedź.
— Nie. Nie będę jej nachodził. To skończone — siadam i dolewam nam alkoholu.
— Skoro tak twierdzisz. Jak dopijemy, będę leciał, ale wieczorem wychodzimy na miasto.
— Nie wiem, czy to dobry moment.
— Najlepszy i kropka. Nie zostawisz kumpla w potrzebie.
— Wiesz, że nie.
— To za Elenę, za ciebie, za mnie i za moją ukochaną Klarę! Córki w to nie mieszam. Na zdrowie — i ahoj, wieczorne pląsy! — Mówi, biorąc spory łyk bursztynu.
Wiem, że Nicolas ma rację co do mnie i Eleny, ale oboje podjęliśmy decyzje. Poranki spędzamy już pewnie przy kimś innym.
Elena
Szpital im. Maurycego Madurowicza
Po dezynfekcji i ubraniu się w niebieski kaftan wchodzę do małej sali, w której leży moje dziecko. Automatycznie przybieram uśmiech na twarzy. Widzę drobne ciałko na szpitalnym łóżku. Rączki dziewczynki pokryte są ogromnymi krwiakami po wkłuciach. Zaciskam pięść, a łzy napływają mi do oczu. Ocieram je ukradkiem, puszczając rączki od wózka.
— Mamusiu, to boli. Boli…
Podchodzę, siadam przy niej i zamykam jej małą dłoń.
— Wiem, skarbie. Przysięgam, zrobię wszystko, byś jak najszybciej wyszła z tego. Pójdziemy wtedy na twoje ulubione smerfowe lody… — mówię łamiącym się głosem.
Czuję ciepłą dłoń na ramieniu. To daje mi otuchę. W tej chwili wiem, co powinnam zrobić. Tylko czy znajdę w sobie siłę, by przeciwstawić się jego wściekłości? Boję się reakcji. Ale wyniki nie pozostawiają złudzeń. Przeszczep to ostatnia deska ratunku. Mnie już przebadano — brak zgodności. Czas ucieka, zostało go coraz mniej. Muszę działać. Muszę ją ratować.
Motyle w brzuchu mieszają się z igłami w sercu.
— Zostanę dziś z tobą do wieczora. Co byś chciała robić? — pytam.
Widzę, jaka jest markotna i bez życia.
— Boli… — powtarza cichutko.
— Może obejrzymy twoją ulubioną bajkę?
Kręci główką.
Nie powinnam, ale kładę się obok niej i przytulam jej chore ciałko.
— Lepiej?
— Nie. Spać.
— Jesteś zmęczona? To śpij. Zamknij oczka. Mama cały czas będzie przy tobie.
Głaszczę ją po głowie i zerkam na Oscara. On dobrze wie, co chodzi mi po głowie.
— Dzisiaj czy jutro? — Pyta.
— Nie mogę już zwlekać. Jutro. Jutro obnażę swój największy sekret. Jutro wszystko się skończy. Sieć kłamstw zostanie przerwana.
— Nie ma prawa cię oceniać. Wiesz o tym?
— Zostawiłam go bez słowa. Jest zraniony. A jutro, przeze mnie, stanie na minie. Może nie ma prawa, ale na pewno będzie. Idziemy już różnymi ścieżkami. Jedź do firmy, ja zostaję.
— Nie przejmuj się pracą. Masz płatny urlop.
— Wiem, dziękuję. Ale zdajesz sobie sprawę, jak nas tam postrzegają?
— Plotek nie słucham i nie zamierzam. Robię swoje. Nie będę trzymał się przez to z dala.
— Czuję déjà vu.
— Dlaczego?
— Jakbym już słyszała podobne słowa od kogoś innego. Wybacz…
— Nie mam czego wybaczać. Zajrzę do ciebie wieczorem. Tymczasem jadę. — Chwyta za koła wózka.
— Oscar, czemu nie kupisz elektrycznego?
— Mam sentyment do klasyków — uśmiecha się. — To do zobaczenia, Eleno. Chciałbym zostać, ale ktoś musi zarządzać tym syfem.
Składam usta w nieme „dziękuję”.
— Nie ma za co — odpowiada tak samo i wychodzi.
Odgarniając włosy Lizzy z twarzy, całuję ją w czoło.
— Jesteś taka dzielna. I ja też będę. Obiecuję.
Czasem myślę, że Bóg się pomylił. Że to ja powinnam leżeć w tym łóżku, a nie ona. Ona jeszcze nie zdążyła złamać serca — ani swojego, ani cudzego.
Słysząc jej spokojny oddech, wyswobadzam się z objęć i sięgam po torebkę. Wyciągam telefon i otwieram edytor tekstowy.
„Chciałabym…” — piszę, ale nie wiedząc, jak zacząć, odkładam urządzenie.Rozdział czwarty
Elena
Nie mogąc zasnąć, poszłam i położyłam się w łóżeczku Lizzy, wtulając twarz w jej ulubionego pluszowego smoka — tego samego, którego kiedyś sama jej podarowałam. Pokój pachniał jej słodką i delikatną obecnością, dzieckiem, które walczy o życie. Wpatrywałam się w bajkowe rysunki na ścianach, a każdy z nich zdawał się szeptać o niewinności, którą musiałam chronić za wszelką cenę. Cisza w mieszkaniu była głęboka i inna niż szpitalna. Tutaj mogłam poczuć się bezpiecznie, a jednak nawet w tym azylu myśli nie dawały mi spokoju.
Liam. Jego wiadomości. Ta nagła bliskość i dziwny, niemal normalny dialog o naszej córce. Bałam się tego. Bałam się, że te strzępki zwyczajności obudzą coś, co przez lata próbowałam w sobie uśmiercić. Jego obecność, nawet tylko w formie tekstu, była jak iskra, która groziła rozpaleniem dawnego ognia.
I Oscar — moja skała i promyk słońca w najciemniejszej godzinie. Zabrał mnie z miejsca, gdzie nie było już nic, gdzie czułam tylko zimno i pustkę. Nauczył mnie oddychać na nowo, znajdować sens, kiedy świat stracił wszystkie barwy. Pamiętałam każde jego słowo, każdą radę i każdy gest. Był dla mnie jak tlen, gdy dusiłam się własnymi myślami.
Przesunęłam dłonią po pluszowym smoku. Co tak naprawdę do niego czułam? To było coś głębokiego i bezwarunkowego. Uczucie wykraczające poza przyjaźń. Był moją ostoją, powiernikiem, najlepszym przyjacielem. Rozumieliśmy się bez słów, bo oboje przeszliśmy przez piekło i wyszliśmy z niego z bliznami, które tylko my potrafiliśmy dostrzec.
Wiedziałam, jak patrzy na mnie z troską i akceptacją, nigdy z osądem. Potrafił dostrzec we mnie siłę, kiedy ja widziałam tylko słabość. Czy to była miłość? Tak, ale inna. Czysta i bezpieczna. Tak delikatna, że bałam się ją nazwać, by nie zepsuć jej natury. To była miłość jak do brata. Bratnia dusza, połączona ze mną przez wspólną traumę i zrozumienie. Nikt inny nie mógłby zająć jego miejsca.
Był moim wsparciem w każdym kryzysie, moim głosem rozsądku, gdy ja gubiłam się w emocjach. On przypomniał mi o mojej sile i tylko on wiedział, jak bardzo cierpiałam po odejściu od Liama i jak to mnie złamało.
Uśmiechnęłam się w mroku. Tak. Kochałam Oscara jak brata. To była miłość, która nie niosła strachu przed utratą, a poczucie bezpieczeństwa. Była stała i niezachwiana.
Powieki stawały się coraz cięższe. Walka o małą dziewczynkę, rozmowy z byłym partnerem i moje własne rozterki — wszystko to wyczerpało mnie do granic. W końcu pozwoliłam sobie odpłynąć. Sen. Ucieczka w nieświadomość. Tak potrzebna, by jutro, w dniu kolejnej konfrontacji, znaleźć w sobie siłę.
Liam
Noc.
Jutro szpital i badania. Potem zobaczymy, co z tym wszystkim zrobić. Z dziewczynami. I z moim bratem. Te słowa brzmiały jak zaklęcie, które powtarzałem, by nadać sens całemu chaosowi.
Kiedy Nico wyszedł, nie usiadłem w fotelu, by roztrząsać sprawy. Pojechałem do biura. Noc była długa, ale tym razem nie spędzona na rozpamiętywaniu przeszłości, a na planowaniu przyszłości.
Otworzyłem laptopa. Zamiast analizować transakcje i wykresy, zacząłem zbierać informacje o chorobach dziecięcych, terapiach i o najlepszych specjalistach. Musiałem wiedzieć wszystko. Wiedza dawała mi kontrolę. Potrzebowałem strategii: jak pomóc Lizzy i jak wejść w życie Eleny, ale na własnych zasadach. Nie pod dyktando emocji, nie pod ciężarem nagłego ojcostwa. Tym razem to ja miałem pociągać za sznurki. Nie po to, by niszczyć, ale by ratować.
Potem przyszła kolej na „projekt brat”. Łąkowa 33. Wpisałem adres. Szukałem informacji o budynku i o okolicy. Czy to ośrodek? Prywatny dom? Musiałem wiedzieć, z kim mam do czynienia. Nico mówił o czasie i o cierpliwości, ale ja nie miałem czasu. Całe życie goniłem za czymś nienazwanym, a teraz, gdy nagle miałem rodzinę — tak pokręconą i trudną — czułem, że muszę działać szybko i skutecznie.
Kiedy wschodziło słońce, miałem już szkic planu. Spotkanie z lekarzem Lizzy. Potem wizyta na Nowym Rynku. Nie jako Liam drapieżnik, który szuka zemsty. Nie jako cyniczny gracz, który rozlicza przeszłość. Tym razem jako Liam, który buduje relacje i fundamenty.
To było przerażające, ale i fascynujące. Bo po raz pierwszy w życiu nie goniłem za pieniędzmi ani władzą. Tylko za czymś ludzkim.
Elena
Poranek
Noc minęła w dziwnej zawiesinie. Spałam mało, co chwilę budząc się z niepokojem, podświadomie wyciągając rękę ku pustemu łóżeczku. Na poduszce leżał jej pluszowy smok. Jego miękka sierść przypominała szeptem o nieobecności mojej córeczki.
Byłam zdezorientowana i załamana. Potrzebowałam rozmowy. Kogoś, kto mnie zrozumie i nie oceni. Sięgnęłam po telefon, weszłam na komunikator i zadzwoniłam.
— Cześć, mamo — powiedziałam, starając się brzmieć normalnie, choć głos mi drżał.
— Córciu! Jak moja wnuczka? Masz jakieś wieści ze szpitala? — W jej tonie brzmiała troska i ten sam lęk, który i mnie trawił.
— Jeszcze nie, ale dziś ma przyjść Liam. — Wypaliłam, nim zdążyłam się powstrzymać.
Po drugiej stronie zapadła wymowna cisza. Mama nigdy go nie akceptowała. Dla niej był uosobieniem wszystkiego, co mnie złamało.
— Liam? Eleno, jesteś pewna, że to dobry pomysł? — W jej głosie brzmiał sprzeciw, a może nawet strach.
— On chce pomóc przy leczeniu. Ma kontakty, wiem… — głos mi się załamał — …wiem, że to dziwne, ale on naprawdę chce. Mówił o badaniach i o planach. Widziałam w nim coś innego.
— Córciu, proszę, bądź ostrożna. Ten człowiek zawsze miał swoje motywy. Pamiętaj, co ci zrobił. Kim jest.