Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Wszystko się zmieniło - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
2 listopada 2025
2932 pkt
punktów Virtualo

Wszystko się zmieniło - ebook

„Jedna podróż, jeden błąd, jedna chwila, po której nic już nie będzie takie samo.” To myśl przewodnia "Wszystko się zmieniło" - thrillera psychologicznego i egzystencjalnego o współczesnych lękach, w którym dynamiczna akcja spotyka się z psychologiczną głębią. Jest zarazem przygodą i dramatem. W cieniu Kilimandżaro, w scenerii egzotycznej i nieprzewidywalnej, bohater staje twarzą w twarz z granicami własnej wytrzymałości emocjonalnej.

Aktualność globalnych napięć, napięcie psychologiczne i portret człowieka w kryzysie czynią tę powieść lekturą, która wciąga nie tylko fabułą, ale i zmusza do refleksji nad kruchością współczesnego świata.

Jakub rusza w podróż marzeń do Afryki licząc, że wyprawa na Kilimandżaro pozwoli mu odzyskać kontrolę nad własnym życiem. Zostaje włączony do polskiej grupy podróżników mających wspólnie zdobyć ten ikoniczny szczyt Afryki. Dla każdego z nich to spełnienie marzeń, do których prowadzi jednak trudna droga. W jej trakcie zostaną obnażone wszelkie słabości, przetestowany hart ducha i zmierzona siła każdego z nich.

Obserwując swoich towarzyszy, Jakub walczy również z własnymi lękami oraz wewnętrznymi konfliktami. Zdobycie szczytu Kilimandżaro okazało się jednak tylko początkiem prawdziwej drogi do przetrwania w świecie, który właśnie runął.

Aktualność fabularnych wydarzeń, w parze z portretem człowieka walczącego z kryzysem, czynią tę powieść lekturą, która wciąga fabułą i zmusza do refleksji nad kruchością współczesnego świata.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-963635-7-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy.

Piętnaście lat temu, pełen młodzieńczej pasji i świeżości spojrzenia, oddałem w Wasze ręce moją debiutancką powieść „Wszystko się zmienia”. Była to opowieść o poszukiwaniu siebie, o podróży zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym.

Czas, niczym nieustający nurt rzeki, przyniósł ze sobą nowe doświadczenia, refleksje i perspektywy. Dziś, z bagażem przeżyć i dojrzalszym spojrzeniem na świat, powracam do tej historii, oferując Wam jej rozszerzoną wersję – „Wszystko się zmieniło”.

Jednym z powodów tej decyzji była niezwykła aktualność tej opowieści. Pomimo upływu lat nie tylko nie straciła ona na znaczeniu – przeciwnie, dziś zdaje się jeszcze lepiej opisywać świat, który mamy wokół siebie.

W tej edycji starałem się pogłębić portrety bohaterów, ukazać ich zmagania w szerszym kontekście oraz wprowadzić nowe wątki, które – mam nadzieję – wzbogacą Wasze doświadczenie lektury.

Szczególnie bliski pozostaje mi fragment poświęcony wyprawie do Afryki, w tym na Kilimandżaro – oparty na moich osobistych doświadczeniach z podróży w 2007 roku. To wspomnienie – choć wplecione w fikcję – nosi w sobie prawdę przeżyć, które wciąż rezonują.

Zapraszam Was do ponownego zanurzenia się w tej opowieści, mając nadzieję, że odnajdziecie w niej zarówno echa przeszłości, jak i nowe, inspirujące ścieżki do przemyśleń.

Z wyrazami wdzięczności za Waszą obecność na tej literackiej drodze

Marian Andrzej NocońROZDZIAŁ 1. START POD GÓRKĘ

Mam czterdzieści pięć lat. Od dwóch dekad żyję według harmonogramu: praca, dom, obowiązki, decyzje, rachunki. Menadżer, czyli facet od problemów, który wszystko ogarnia. Tylko nikt nie pyta, kto ogarnia mnie.

Od miesięcy moje życie przypominało równię pochyłą. W pracy kryzys, zwolnienia, coraz większa presja. W domu narastające zmęczenie w oczach żony i rosnąca obcość w rozmowach z dziećmi. Gdzieś po drodze zgubiłem siebie. Może dlatego marzenie wejścia na Kilimandżaro wciąż chodziło mi po głowie, aby nabrać głębokiego dystansu do bieżących spraw oraz energii do nowych. Tak zaczyna się moja opowieść.

„Jednak ten drań dopiął swego”, pomyślałem o wiceprezesie Dorochowiczu, który zaprzysiągł mi nie tak dawno wylanie z pracy. Użył argumentu, że skoro decyduję się wyjechać na tak długo, to znaczy, że nie jestem w firmie niezbędny.

Dowiedziałem się o tym od Mirki – szefowej kadr, prywatnie koleżanki mojej żony Sylwii.

Tak więc pod koniec roboczego dnia stanąłem w firmie u progu trzytygodniowego urlopu marzeń świadomy, że mogę po raz ostatni patrzeć na to biurko uginające się od papierów i ściany, wśród których spędzałem większość doby swych najlepszych pięciu zawodowych lat przed pięćdziesiątką.

„Ubiegł mnie”, pomyślałem gorzko, zamierzając zaraz po przyjeździe zgłosić działanie zarządu na szkodę spółki. Zamknąłem gabinet na trzy spusty i wolno poszedłem w stronę portierni, zamierzając oddać klucze. „Ale Kilimandżaro zdobędę przed nim”, zacisnąłem zęby, wsiadając do służbowego samochodu.

W szybę zapukał zmieszany portier.

– Proszę mi wybaczyć. Ja tylko wykonuję polecenia góry. Proszę przekazać mi kluczyki i dowód rejestracyjny.

Widząc mój wyraz twarzy, dodał:

– Wie pan, szefie, tamten chce, aby zastępca wykorzystywał ten wóz, kiedy pana nie będzie. To znaczy – zadrżała mu wyciągnięta dłoń – gdy będzie pan na urlopie.

Nabrałem głęboko powietrza. Wczoraj byłem pełen pomysłów i wigoru, teraz topniały one jak lodowce. Zastanowiłem się, czy czegoś osobistego nie mam w wozie. Zabrałem ze sobą wizerunek św. Krzysztofa, z trudem oddałem portierowi oczekiwane przedmioty.

„Dobrze, że nie zaplanowałem urlopu z tym gratem”, pocieszyłem się, poprawiając chwyt ciężkiej teczki.

Po raz pierwszy, mijając las zapalonych lamp ulicznych, przekonałem się, ile czasu potrzeba na dojście do najbliższego przystanku autobusowego.

Resztki entuzjazmu wyjazdowego prysnęły, gdy ją zobaczyłem w przedpokoju. Na mój widok jej radosny nastrój pękł jak mydlana bańka.

– Rezygnuję z wyjazdu. – Nie wytrzymałem i zakomunikowałem hiobową wiadomość.

Rzuciłem w kąt torbę. Z pokoju wyleciało dwoje malców i ścisnęło mnie z radości za nogi.

W milczeniu podała mi obiadokolację i dotknęła miękko mojej dłoni.

– Damy sobie radę. – Wpatrywała się we mnie ciepło ciemnymi oczami. – Jedź, bo może nie będziesz miał więcej okazji.

A kiedy się lekko uśmiechnąłem, kręcąc przecząco głową, dodała:

– Nie okazuj mu swojej słabości.

W jej oczach zobaczyłem wszystko, co kochałem.

Zamiast łez, spłynął ze mnie pierwszy okruch balastu odpowiedzialności za losy rodziny na czas wyjazdu. Kolejny raz poczułem w tej wrażliwej osobowości twarde wsparcie. Tego wieczoru jeszcze długo rozmawialiśmy. Byłem zaskoczony, z jaką umiejętnością dobierała rozsądnych argumentów w odżegnywaniu mnie od emocjonalnego porzucenia jutrzejszego wyjazdu. Uświadamiała mi po wielokroć, że strata pieniędzy wpłaconych na ten wyjazd wraz ze świadomością nadchodzących zmian w pracy tylko pogłębią moją frustrację. Poszedłem do łazienki i stanąłem przed lustrem, wbiłem wzrok w swoją twarz. Stałem pomiędzy chęcią spełnienia wielkiego marzenia a głęboką rozterką wynikającą z pozostawienia jej samej i to w dużej niepewności jutra.

„Czy to jest w porządku?”, pomyślałem, wpatrując się we własne oczy. Patrzyły nieruchomo, bez wyrazu, jakby ich właściciel chciał ukryć emocje.

„Jeszcze wczoraj przeglądałem z wypiekami na twarzy trasę, ciesząc się na samą myśl”, spojrzałem głęboko w ciemne źrenice. Szukałem w nich potwierdzenia tlącej się nici egoizmu stawiającego realizację wyznaczonego sobie celu nad problemami tutejszego jutra.

„Uciekam czy zbieram siły?”, zadałem sobie pytanie, nie spuszczając wzroku z odbicia własnych oczu.

Te uciekły spojrzeniem w bok. To oznaka wyrzutu sumienia.

– Co robisz? – usłyszałem jej głos z głębi mieszkania.

Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nasze dzieci zaszyły się w swoim pokoju, jakby instynktownie wyczuwały silne emocje pomiędzy nami, choć nie padły żadne ostrzejsze słowa czy podniesiony ton.

Chciałem odpowiedzieć, ale głos utknął mi w gardle.

Nie zdążyłem się odwrócić, gdy poczułem jej czułe objęcie i brodę na ramieniu z ciepłym policzkiem.

– Nie martw się, damy sobie radę – szepnęła mi do ucha.

Przytuliłem ją czule i staliśmy tak w milczeniu, aż do bólu nóg.

Spokój Sylwii koi moje napięcia. Ciepło i wyrozumiałość spaja nas. Stanowi oparcie i potrafi zmotywować mnie do realizacji zadań domowych i… marzeń. Jej siła psychiczna i wiara mnie uskrzydla.

Wstałem o świcie. Zwykle czujna, dziś spała. Chciałem ją obudzić, lecz pomyślałem sobie, że zrobię to, kiedy będę wychodził. Poszliśmy bardzo późno spać, a ona musiała dzisiaj pójść do pracy, odprowadziwszy jeszcze dzieci do przedszkola i szkoły, więc chciałem jej przedłużyć cenny sen.

Spojrzenie na śpiące dzieci, gorący pocałunek na odchodne i jej jasna twarz patrząca z okna. Oderwałem wzrok i spojrzałem na polną ścieżkę w środku osiedla, którą szedłem w drogę mającą mieć swój półmetek za równikiem.

Dla sporej grupki oczekujących na przystanku ludzi byłem urozmaiceniem porannej nudy na drodze do pracy. Pierwszy autobus tego dnia wcale nie gwarantował wolnego miejsca dla kogoś z nadbagażem. Pasażerowie z zaciekawieniem obserwowali mnie, jak na odmieńca taszczącego do środka dwa pokaźne plecaki. Kierowca odczekał dłużej niż zwykle, spodziewając się towarzyszącej mi osoby. Dopiero po chwili zamknął drzwi i ruszyliśmy.

„W drogę”, pomyślałem, odcinając się od moich ogonów spraw zatruwających wciąż myśli.

Jadąc, spojrzałem na pasażerów wpatrzonych w szyby.

„Jakże różne mamy przed sobą drogi”, pomyślałem, w zadumie spoglądając na ich letnie buty. Moje trekkingowe buciory odstawały od reszty, ale nie miałem dla nich miejsca w plecakach.

Wschodzące ponad horyzont słońce zapowiadało pogodny dzień, co przyjąłem za dobry znak dla rozpoczynającej się podróży. Podgrzało ono też moją gorączkę podróżną w drodze na dworzec kolejowy. Starając się nie myśleć o tym, co zostawiłem tutaj za sobą, skupiłem się na weryfikacji rozkładu jazdy. Z każdą minutą rosło we mnie podekscytowanie.

Wsiadając do pociągu, poczułem nagle ulgę i to, że moja podróż naprawdę się rozpoczyna. Od tego momentu odwrót stawał się coraz mniej możliwy i powinienem się otworzyć na nieznane. Wprawdzie, gdy stałem na katowickim dworcu, wystarczyłby jeszcze jeden telefon Sylwii… Oboje wiedzieliśmy, że go nie będzie. To motywowało mnie do parcia naprzód.

Gdy pociąg ruszył, wraz z każdym kilometrem opadał zduszony stres spraw i osób, które pozostawiłem. W jego miejsce wolno wkraczała ciekawość poznania świata i ludzi, których miałem spotkać.

W zakurzonym przedziale było bardzo ciepło.

„Preludium”, skojarzyły mi się zastane warunki z równikową Afryką.

Jedyna współpasażerka zdążyła zdjąć wszystko, na co mogła sobie pozwolić, i ukradkiem, zza książki, obserwowała moje zmagania z termoregulatorem. Popsuty, uniemożliwiał wprawdzie obniżenie temperatury, ale zapewniał luz w przedziale i ciekawe widoki z odrobiną aklimatyzacji do przyszłych warunków. Choć na co dzień lubię poznawać ludzi, to tym razem potrzebowałem ciszy, która jak sądziłem, miała mi pomóc w rozładowaniu i oczyszczeniu umysłu z narosłych wczoraj emocji. Potrzebowałem tego resetu, bo wiedziałem, że tylko dzięki niemu mogłem się w pełni otworzyć na nowe doznania. Miałem na to dwie godziny podróży. Nie musiałem się więc śpieszyć.

Przez godzinę powoli zbliżałem się do odległego w mym umyśle odcięcia. Robiłem w tym czasie wiele, aby nie otworzyć ust do nieznajomej, ale jej ciekawskie spojrzenia z wolna przełamywały mój zacięty opór. Potem pękłem jak tama i potokiem słów okrążałem dalej świat, dzieląc się wspomnieniami i planami najbliższych wojaży. I tego mi było trzeba, co uświadomiłem sobie na peronie, rozstając się ze współpasażerką na warszawskim Dworcu Centralnym.

Stamtąd dotarłem na lotnisko Okęcie, gdzie miałem spotkać się z równie nieznanymi mi towarzyszami podróży, których opis otrzymałem z biura podróży. Do odlotu miałem jeszcze ze cztery godziny, ale wolałem przybyć przed czasem. Jednak tak naprawdę musiałem się przestawić do tej egzotycznej podróży – rozpraszając wciąż nachodzące wątpliwości. Także i tą, czy rozpoznam członków wspólnej wyprawy. Bo bez znajomości twarzy, dokładnej lokalizacji spotkania i numeru lotu zdany byłem na swoją zaradność. Wiedziałem jeszcze tyle, że trzon grupy stanowią ratownicy górscy i himalaiści. Mniejszością mieli być turyści szukający wielkich przygód, chcący się oderwać od monotonii życia czy też pragnący podróżniczej samorealizacji. Bez ambicji zdobywania Korony Ziemi jak ci z trzonu. Siebie lokowałem pomiędzy jednymi a drugimi.

Od nawiązania z nimi bezpośredniego kontaktu zależało, czy stąd wylecę z nimi, czy też wrócę samotnie do domu. Wszedłem więc na piętro, zamierzając zwiększyć swoje szanse. Obserwując większą przestrzeń holu, łatwiej mi było nie tyle ich dostrzec, co rozpoznać po zachowaniu. Chodząc po górach, poznałem wielu ratowników GOPR-u i TOPR-u. Dostrzegałem kilka łączących ich cech, które zwykle wyróżniały ich spośród innych. Są wyczulonymi obserwatorami o unikalnych zachowaniach. Coś pomiędzy sportowcami a wojskowymi, z dużą dozą solidarności i empatii. Doświadczenie to mogło teraz zrobić mi przysługę.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij