Wszystko zaczyna się od marzeń - ebook
Wszystko zaczyna się od marzeń - ebook
Asia i Maciek są przyjaciółmi. Razem pakują się w tarapaty, i razem ratują się z opresji. Zawsze są za sobą, czy to trzeba przejść przez ciemny tunel, czy obłaskawić leśnego diabełka, czy postawić się niemiłej koleżance z klasy. Są odważni, pomysłowi i prawie zawsze dobrzy! To wcale nie takie trudne, bo co dwie głowy (i dwa serca), to nie jedna!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-995-0 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pochmurny, jesienny dzień sprawiał, że było im trochę straszno. Co prawda czasem słychać było śpiew ptaków, czasem trzasnął pod stopą suchy patyk, w gałęziach drzew szumiał wiatr… A jednak ten stary park wyglądał jakoś niepokojąco.
Asia rozejrzała się ostrożnie, mając nadzieję, że zza żadnego drzewa nie przypatruje im się nic strasznego, z dużymi zębami i wielkimi pazurami. Na szczęście nie dojrzała niczego takiego, ale i tak przeszedł ją dreszcz. Otrząsnęła się i spojrzała na Maćka i Tomka – od razu poczuła się dużo raźniej. Ciekawe, czy obroniliby ją, gdyby znienacka wyskoczyło na nich to coś okropnego!
– Maciek… – powiedziała wreszcie, ostrożnie omijając gałąź, która zwisała tuż nad ścieżką. – Tu jest jakoś strasznie. Ja się trochę boję.
Maciek zerknął na nią, starając się zachować lekceważący wyraz twarzy. W końcu miał osiem lat i był świadom tego, że jest od Asi starszy o cały rok! Nie mógł więc pokazać, że również trochę się boi. Mimo to, gdy się odezwał, jego głos brzmiał odrobinę niepewnie.
– No coś ty, Aśka? To już niedaleko, zaraz za tamtymi drzewami!
Istotnie, cel ich wyprawy był tuż za kępą dużych kasztanowców, a przez pozbawione liści gałęzie było go już widać całkiem dobrze.
– Przecież to tylko stary dom, w którym od dawna nikt nie mieszka! – dodał beztrosko Tomek, który tak samo jak Asia i Maciek czuł się trochę nieswojo, ale jakoś nadrabiał miną.
Asia obejrzała się za siebie niespokojnie.
– Ale jesteśmy na takim odludziu – westchnęła. Miała ochotę się rozpłakać, jednak dzielnie powstrzymała łzy. – Po co wy się założyliście z tym głupim Przemkiem, że pójdziecie do tego domu?!
– A co miałem zrobić? – sapnął Maciek, speszony. – Zakład to zakład. Założyłem się, że zjem dziesięć pączków w dwie minuty.
– I przegrałeś! – rzekła Asia z wyrzutem.
– Przegrałem – przyznał Maciek ponuro. – Dlatego teraz musimy wejść do środka i przynieść coś, co tam znajdziemy. Żeby Przemek i jego kumple wiedzieli, że nie stchórzyliśmy.
– Przecież nikt ci nie kazał iść z nami! – Tomek zauważył rozsądnie, otulając się szczelniej swoją nową, niebieską kurtką. – Ja poszedłem, bo Maciek jest moim najlepszym kolegą i nie mogłem go tak zostawić. Ale ty…
– Poszłam, żebyście potem nie mówili, że stchórzyłam! – oburzyła się Asia, przyspieszając mimo woli kroku. – Bo niby jestem w waszej paczce, a jak przychodzi co do czego, to potem mówicie, że jestem dziewczyną i do niczego się nie nadaję! A ja wam udowodnię, że jest inaczej. Wcale się nie boję, zobaczycie!
Wyszli zza drzew i zatrzymali się przed zniszczonym ogrodzeniem. Żelazna furtka chwiała się żałośnie na zardzewiałych zawiasach, zaś dom… Dom wyglądał dokładnie tak, jak powinien. Zbudowany był z ciemnoczerwonej cegły i kiedyś musiał być bardzo piękny. Teraz jednak straszył powybijanymi szybami w oknach, a dwie wysokie wieżyczki sprawiały, że wyglądał trochę tak, jakby mieszkał w nim sam hrabia Drakula. Tomek oglądał kiedyś krótki fragment pewnego horroru i od razu pomyślał, że ten dom idealnie nadawałby się na siedzibę starego wampira. Nie powiedział tego jednak głośno.
– To co, wchodzimy? – spytał niepewnie Maciek, przestępując z nogi na nogę. – Ale jak chcecie, możecie poczekać na zewnątrz, wejdę sam.
– Zwariowałeś? – zgorszył się Tomek. – Skoro przyszliśmy tu razem, to wejdziemy razem!
– A może ja tu na was poczekam? – rzekła Asia płaczliwie, bowiem poczuła, że zaczyna się bać coraz bardziej. – Bo wiecie, jestem dziewczyną…
– Więc powinnaś bać się mniej niż my! – zdumiał się Maciek. – Sama mówiłaś przed chwilą, że jesteś w naszej paczce i nie będziesz się bała niczego! A poza tym zostało naukowo dowiedzione, że kobiety są odważniejsze od mężczyzn. No, chyba że zobaczą mysz. Wtedy od razu krzyczą i wskakują na stół.
Wzmianka o myszach zrobiła swoje.
– Przecież ja się nie boję myszy! – oburzyła się Asia, zapominając na chwilę o starym domu. – Moja przyjaciółka Zuzia ma białe myszki w klatce i bardzo je lubię! Nawet kiedyś jedna z nich chodziła mi po ręce.
– I co, nie odgryzła ci przypadkiem tej ręki? – spytał Tomek żartobliwie. – Chociaż to zależy od tego, jak była duża.
– Nie śmiej się ze mnie! Skoro chodziła po mnie mysz, to znaczy, że jestem odważna, prawda?
– Prawda, prawda – rzekł Maciek ugodowo. – Ale skoro jesteś odważna, to w takim razie musisz wejść z nami do tego domu. Koniec dyskusji. Otwieram furtkę i już!
Wyciągnął rękę, ale akurat w tej chwili furtka zazgrzytała w zardzewiałych zawiasach i jakby sama z siebie uchyliła się posłusznie, otwierając przed nimi drogę do drzwi starego domostwa.
– Dziwne – szepnął Tomek, idąc w ślad za Maćkiem wąską, zarośniętą ścieżką w kierunku schodków prowadzących do wejścia. – Może to wiatr? Ale wyglądało to tak, jakby ktoś otworzył tę furtkę specjalnie dla nas…
Maciek przestał w końcu otrzepywać kurtkę z kurzu i pajęczyn. Rozejrzał się i przysiadł na małym taborecie, który stał tuż przy szerokich schodach prowadzących na piętro.
– Słuchajcie – zaczął zmęczonym głosem – obeszliśmy już prawie wszystkie pokoje. I nie znaleźliśmy niczego, co moglibyśmy stąd zabrać!
Asia podniosła głowę znad starej, przewróconej szafki, w której miała nadzieję znaleźć jakiś interesujący fant. Szafka jednak okazała się zwyczajną szafką na buty, w której był zaledwie jeden pomarszczony ze starości trzewik. Oraz kilka pająków, które pospiesznie schowały się na widok dziewczynki.
– W kuchni znalazłam dwa stare garnki – powiedziała niepewnie. – I rozbity talerz. A tutaj ten but… Może to wystarczy Przemkowi, żeby mu udowodnić, że tu byliśmy?
– Zwariowałaś?! – zgorszył się Maciek i zachwiał się lekko na taborecie, którego trzy nogi nieco się rozjeżdżały. – Mam pokazać Przemkowi stary garnek i jakieś skorupy?
Tomek kichnął głośno, machając rękami.
– Fuj, ile tu kurzu! – prychnął z obrzydzeniem. – Słuchajcie, nie byliśmy jeszcze na strychu! Może tam znajdziemy coś ciekawego?
– Na strychu? – powtórzyła Asia z niepokojem. – Naprawdę musimy iść na strych? Tam na pewno są myszy i robaki!
– Podobno nie boisz się myszy – roześmiał się Maciek. – Poza tym pewnie i tak już dawno się stamtąd wyprowadziły, bo nie miały co jeść! Tomek ma rację, pójdziemy na strych! Skoro nic nie znaleźliśmy ani na parterze, ani na piętrze…
Asia z żalem pomyślała, że nie powinna była wcześniej mówić im o tym, że biała myszka chodziła jej po ręce. Teraz chłopaki będą się z niej śmiać za każdym razem, gdy okaże choćby cień strachu. Z drugiej strony pewnie boją się tak samo jak ona, tylko nadrabiają miną… Chłopcy już tacy są. Zawsze muszą być górą i pokazać dziewczynom, że są lepsi. Zacisnęła piąstki i postanowiła, że nie będzie gorsza od nich. Już ona im pokaże, ha!
Westchnęła głęboko i weszła na stare, skrzypiące schody. Maciek był już prawie na piętrze, zaś Tomek obejrzał się na nią i kiwnął zachęcająco głową, po czym wyciągnął z kieszeni latarkę.
– Przyda się – powiedział krzepiąco. – Na strychu pewnie będzie ciemno, a na żadne inne światło nie mamy co liczyć.
Piętro już znali i domyślali się, że strych kryje się za masywnymi drzwiami z mosiężną klamką, do których prowadziły kolejne, tym razem krótkie schodki.
Maciek bez wahania pchnął te drzwi, chwilę się z nimi siłował, aż w końcu ustąpiły, o dziwo prawie bezszelestnie. Tomek zajrzał mu przez ramię i poświecił latarką do środka.
– No i proszę, zupełnie zwyczajny strych! – stwierdził beztrosko Maciek, choć czuł się coraz bardziej niepewnie. – Teraz musimy się dokładnie rozejrzeć.
– Wcale nie taki zwyczajny – szepnęła Asia, kryjąc się za Tomkiem. – Zupełnie inny niż w naszym bloku. U nas na strychu jest jasno i czysto, i czasem wisi pranie, a tu jest ciemno i jakoś tak… strasznie…
– Ale nie widać żadnych myszy – Tomek mrugnął do niej porozumiewawczo. – Więc niczym się nie martw. W razie czego ja cię obronię!
– A robaki? – spytała niespokojnie.
– Jeśli masz robaki, to zaraz potem pójdziemy do lekarza – rzekł Maciek zgryźliwie, siląc się na poczucie humoru, aby choć trochę rozweselić przyjaciółkę. – Bo wiesz, to się leczy.
– Sam masz robaki! – prychnęła Asia ze złością, gdyż ten kiepski dowcip sprawił, że jej niepokój zniknął prawie zupełnie. – No dobra, a duchy?
– Duchy zaczynają straszyć dopiero o północy – przerwał jej Tomek autorytatywnie. – A przecież jest dopiero popołudnie.
Rozeszli się po strychu, niepewnie stąpając po grubych belkach, z których zrobiona była podłoga. Pomiędzy belkami było okropnie dużo kurzu, wszędzie walały się strzępy szarego papieru i starych gazet. W pobliżu filarów podtrzymujących dach stało parę pudeł, a kawałek dalej – sterta cegieł, zakurzonych, ale ułożonych równiutko jedna na drugiej. Właśnie przy niej zatrzymał się Tomek, poświecił latarką i prawie zakrztusił się z wrażenia.
– Chodźcie tutaj! – wrzasnął i zrobił jeszcze jeden krok do przodu. – Patrzcie! Jaki śmieszny stary zegar!
Maciek i Asia podeszli, jak tylko mogli najszybciej, przeskakując z belki na belkę. Światło latarki Tomka wyłaniało z półmroku coś, co faktycznie wyglądało na zegar. Niezbyt duży, z rzeźbioną obudową z ciemnego drewna i niegdyś białym, teraz pożółkłym ze starości cyferblatem. Z boku, po prawej stronie, wystawało metalowe, poczerniałe pokrętło. Coś z tym zegarem było jednak nie tak.
– Dlaczego ma tylko pięć cyfr? – zdumiała się Asia. – I tylko jedną wskazówkę?
– Rzeczywiście! – sapnął Maciek. – Ona ma rację, jakiś dziwny ten zegar. Jeszcze nigdy takiego nie widziałem. Może druga wskazówka po prostu odpadła?
– Pozostałe cyferki też odpadły? – rzekł Tomek z powątpiewaniem. – Niemożliwe, przecież są namalowane.
– Słuchajcie, a może to nie jest zegar, tylko coś innego? – przeraziła się nagle Asia. – Może to… bomba zegarowa?!
Mimo woli wszyscy troje zrobili krok w tył, przez co Maciek potknął się o jedną z belek w podłodze. Zamachał rękami, utrzymał jednak równowagę.
– E tam – prychnął Tomek, dochodząc do siebie. – Bomba nie bomba… Skoro dotąd nie wybuchła, to już nie wybuchnie. Pewnie zdechła ze starości.
Obszedł stertę cegieł i obejrzał zegar od tyłu. Ze zdumieniem dostrzegł, że nie ma on tylnej ścianki, a w środku jest zupełnie pusto.
– To w ogóle nie wygląda na bombę! – rzekł. – Widzicie? Pusta skrzynka z tarczą i wskazówką. Nieważne, co to jest, ważne, że możemy to wziąć i pokazać Przemkowi. Na wszelki wypadek będziemy nieśli ostrożnie.
Wszyscy poczuli ulgę. Nareszcie znaleźli coś, co stanowiło jasny dowód na to, że byli w tym starym domu.
– Możemy wracać – powiedział Maciek z zadowoleniem. – Zresztą niedługo zacznie się robić ciemno, a ja muszę być w domu na obiad.
Starając się nadążyć za chłopakami, Asia w końcu poczuła się tak, jakby jej nogi były co najmniej dwa razy za krótkie.
– Pędzicie tak, jakbyście uciekali z tego starego domu! – wysapała ze złością. – Nie możemy iść wolniej? Ja mam krótsze nogi niż wy!
– To sobie wyhoduj dłuższe – mruknął Maciek, oglądając się na nią, ale zwolnił kroku. – No dobra, możemy iść wolniej.
Podczas marszu plecak obijał mu się trochę o plecy. Ten stary zegar wcale nie był taki lekki, jaki się wydawał! A w dodatku był okropnie kanciasty.
Maciek przystanął, zdjął plecak, otworzył go i przyjrzał się ich zdobyczy. Tomek i Asia stali tuż przy nim.
– W ciemnościach wyglądał inaczej – Tomek powiedział to półgłosem, prawie szeptem, sam nie wiedział czemu. – A może go nakręcimy, co?
– Przecież tam nie ma żadnych kółek ani sprężynek! – zdziwił się Maciek. – Co z tego, że jest pokrętło, skoro do niczego nie jest przymocowane?
– A jeśli to naprawdę bomba? – spytała Asia niespokojnie i na wszelki wypadek schowała się za pień najbliższego drzewa. – Poza tym jestem głodna!
– Oj tam, nie marudź – mruknął Maciek, ostrożnie wyciągając zegar z plecaka i stawiając go na ziemi. Wraz z Tomkiem przyklęknęli przy nim i raz jeszcze przyjrzeli się drewnianemu pudełku. Teraz, w świetle zimowego słońca, które akurat wyszło zza chmur, widać było złote iskierki, jakby zatopione w lakierze pokrywającym drewno. Zaś samo pokrętło, mimo że faktycznie nie było połączone z żadnym mechanizmem, aż się prosiło o to, by je przekręcić.
– Ciągle gadacie o tym starym zegarze – marudziła Asia, wychodząc zza drzewa. – A ja naprawdę jestem głodna! Chciałabym, żeby z nieba spadł mi wspaniały tort, taki wielki, jak ten na weselu cioci Krysi!
– Jak możesz mówić o jedzeniu, skoro mamy tu coś takiego?! – prychnął Tomek. Trochę niepewnie dotknął pokrętła, ale po chwili chwycił je mocno palcami i przekręcił.
– I w ogóle chciałabym, żeby każdemu spadł taki tort – ciągnęła Asia, przełykając ślinę na samo wspomnienie tamtego wspaniałego, weselnego tortu. – To znaczy każdemu, kto jest głodny…
Tuż po przekręceniu pokrętła w zegarze coś brzęknęło, a potem zadzwoniło – zupełnie jakby ktoś uderzył łyżeczką w szklankę.
– Patrzcie! – wykrzyknął Tomek i z wrażenia aż usiadł na liściach. – Wskazówka sama przestawiła się na jedynkę!
– I nic nie wybuchło, dzięki Bogu – sapnął Maciek, przyglądając się zegarowi. Rzeczywiście, koniec czarnej, długiej wskazówki sam z siebie przestawił się na cyfrę „1”.
Wszyscy troje unieśli głowy, gdy skądś z góry dobiegł ich coraz głośniejszy świst, a zaraz potem coś spadło tuż obok. Plasnęło o ziemię, ciapnęło, a na twarzach poczuli mokre bryzgi. Prawie jak podczas deszczu! Tyle że żaden deszcz nie padał, a te dziwne ciapki były… słodkie.
– Nie, nie wierzę własnym oczom! – wrzasnął Tomek, podrywając się z ziemi. – Słuchajcie, przecież to jest… Nie, to nie może być prawda!
– A już myślałem, że to ja mam przywidzenia – rzekł Maciek drżącym głosem, odsuwając się od zegara. – Co to ma być?!
– Tort truskawkowy! – wykrzyknęła Asia, oblizując się ze smakiem i nachylając się nad tym czymś, co spadło prosto z nieba. – Hurra!!!
Faktycznie. Tuż obok nich leżał trochę rozciapany tort truskawkowy, na szczycie którego niepewnie chwiały się wykonane z cukru figurki weselne, przedstawiające pana młodego i pannę młodą. Tort rozleciał się tylko trochę, więc o pomyłce nie mogło być mowy.
– Nie rozumiem – bąknął Maciek niespokojnie. – Jak to możliwe? To jakieś czary, czy jak? Skąd tu się wziął, u licha, ten tort?! Przecież nic nie zrobiliśmy!
– Pewnie nad nami przelatywał akurat samolot, który wiózł tort na jakieś wesele! – rzekła Asia, odrywając palcami kawałek smakołyku. – Mniam, jaki pyszny! Pilot się zmartwi, że zgubił coś takiego.
– To chyba nie był samolot – mruknął Tomek z napięciem. – Bo przecież właśnie wtedy, gdy nakręciłem ten zegar, Asia mówiła o torcie! To na pewno dlatego!
– Magiczny zegar?! – zdumiała się Asia, unosząc głowę znad słodkiej, truskawkowo-waniliowej paćki. – Ale super! No to teraz przestawcie zegar na dwójkę i znowu nakręćcie, a ja powiem, że chcę cały tort! Bo ten się trochę rozleciał, gdy walnął w ziemię.
– Czekaj, Aśka – przerwał jej Maciek, wpatrując się niepewnie w ten dziwny zegar. – To nie tak. Skoro mamy zegar, który spełnia życzenia, to mamy tylko pięć życzeń, no nie?
– Chyba masz rację – zgodził się z nim Tomek, patrząc na tarczę zegara. – Tu jest tylko pięć cyferek, a jedną już wykorzystaliśmy.
– Więc nie traćmy ich na jakieś głupie torty…
– Głupie?! – oburzyła się Asia. – To jest bardzo dobry i ładny tort! Chyba nawet lepszy niż tamten na weselu cioci Krysi!
– Ale teraz wygląda tak, jakby dostał granatem – przerwał jej Tomek. – Ja tego nawet do ust nie wezmę. Dobrze, że nie zleciał nam prosto na głowy. Maciek ma rację, życzenia trzeba wykorzystać jakoś lepiej. I tak już jedno straciliśmy.
– Zgadzam się – westchnął oszołomiony Maciek, zawahał się, po czym wstał z ziemi i otrzepał spodnie. – Teraz pójdziemy do swoich domów, a potem przyjdźcie do mnie, dobrze? Wtedy spokojnie zastanowimy się, jakie życzenie powiemy następnym razem. Bo jeśli nie wrócę do domu za piętnaście minut, to rodzice dadzą mi szlaban na co najmniej tydzień…
Asia rozejrzała się po ścianach pokoju Maćka, na których wisiały plakaty przedstawiające znanych piosenkarzy i bohaterów najnowszych gier komputerowych. Zaczynało jej się nudzić.
– Słuchajcie! – rzekła w końcu. – Od godziny siedzimy tutaj, siedzimy i nic nie możecie wymyślić! Przecież mamy taki cudowny, magiczny zegar! Może dostanę chociaż jakąś wspaniałą lalkę, co?
Tomek i Maciek wytrzeszczyli oczy i spojrzeli na siebie.
– Lalkę?! – prychnął Maciek. – Daj spokój z lalką! Sama widziałaś, co się dzieje na ulicach! Ledwo udało nam się dojść do domu! Wszędzie leżą rozpaćkane torty! Auta nie mogą jeździć, ludzie się na tym ślizgają…
– Ale psy się cieszą – zauważyła Asia rezolutnie. – Widzieliście, ile zwierzaków zlizywało krem z chodników?!
– No i co z tego? – skrzywił się Tomek. – Jeszcze im zaszkodzi. Poza tym nie zszedłem na psy, żebym miał zlizywać krem z trawnika. Poczekajcie, włączę radio. Jest szósta, więc zaraz powinny być wiadomości.
Sięgnął ręką i włączył odbiornik radiowy, który stał na szafce tuż przy łóżku Maćka.
– Podajemy ostatnie wiadomości – dobiegło z głośnika. – W całym kraju panuje ogromne zamieszanie z powodu tysięcy truskawkowych tortów weselnych, które znienacka spadły z nieba wprost na ulice i dachy w naszych miastach. Wiele osób zostało trafionych tortami i udzielono im pierwszej pomocy. Trwa usuwanie skutków kataklizmu, ale jest to bardzo trudne…
– Ach! – wykrzyknął Tomek i złapał się za głowę. – Tylko nie to!
– Słyszycie?! – rzekł Maciek ponuro. – Ale narobiliśmy zamieszania!
– Trzeba to jakoś odkręcić – bąknął Tomek niespokojnie i spojrzał na przyjaciół. – Co wy na to?
– Jak to? – oburzyła się Asia. – Chcecie poświęcić kolejne życzenie na to, żeby posprzątać te torty?!
– A mamy inne wyjście? – jęknął Maciek. – Co będzie, jak te wszystkie psy po zjedzeniu tortów zachorują?! Nie mamy innego wyjścia, musimy naprawić to twoje głupie życzenie!
Nachylił się nad zegarem, który stał na podłodze pośrodku pokoju, ujął palcami pokrętło i przekręcił, mówiąc jednocześnie:
– Niech wszystkie torty znikną! I w ogóle, niech będzie tak jak przedtem!
Wstrzymali oddech i w ciszy ponownie usłyszeli znajomy odgłos – zupełnie, jakby ktoś uderzył łyżeczką w szklankę.
– Patrzcie, patrzcie za okno! – wykrzyknęła Asia, niecierpliwie odsuwając firankę. – Ulice znowu są czyste, nie ma truskawek i bitej śmietany. Wszystko po staremu! A ja tak chciałam zjeść choć jeszcze jeden kawałek tego tortu…
Maciek poderwał się na równe nogi, a Tomek też gramolił się już z podłogi.
– Czyli udało się! – ucieszył się i odetchnął z ulgą. – A zaczynałem się martwić.
– To jakie będzie trzecie życzenie? – przerwał mu Maciek, odchodząc od okna i siadając na łóżku. – Najlepiej takie, aby nikomu nie zaszkodziło, a wszystkim pomogło! Macie jakieś pomysły?
Spojrzeli na siebie niepewnie.
– Trzeba się zastanowić – mruknął Tomek, znowu westchnął i usiadł obok Maćka. – To wcale nie jest takie proste, jak się wydaje.
Siedzieli więc i myśleli, aż nagle Maciek uniósł głowę, a oczy mu zabłysły.
– Wiem, wiem! – wrzasnął radośnie. – Słuchajcie, zróbmy tak, żeby na świecie nie było już żadnej broni, karabinów, bomb i innych takich rzeczy! Co wy na to?
Tomek zastanowił się przez chwilę, a Asia prychnęła pogardliwie. No tak, chłopcy jak zwykle myślą tylko o pistoletach i tych wszystkich męskich wynalazkach. Dać takiemu plastikowy karabin, a będzie szczęśliwy przez tydzień albo i dłużej!
– Mówisz, że cała broń ma zniknąć, tak? – spytał Tomek ostrożnie, gdy już przemyślał słowa Maćka. – A co będzie, jeśli wojskowi się tym zdenerwują i zaczną wojnę?
– Czym niby będą walczyć, skoro nie będą mieli żadnego pistoletu?! – zdumiał się Maciek. – Przecież zostaną im same mundury!
– No, sam nie wiem – mruknął Tomek z zatroskaniem. – Może wypuszczą jakieś zmutowane bakterie? Albo w ogóle zaczną się gryźć albo boksować. Albo zdenerwują się na siebie nawzajem, bo pomyślą, że to wróg im zrobił taki dowcip. I wtedy wyprodukują nowe bomby, jeszcze gorsze od poprzednich.
– Ja nie chcę, żeby mnie pogryzł jakiś terrorysta! – zaprotestowała Asia. – Bakterii też nie chcę!
– Słuchajcie, a może zrobimy coś dla naszego miasta? – spytał Tomek niepewnie po krótkim namyśle. – Zastanówmy się tylko, co by to mogło być?
– No właśnie, co? – skrzywił się Maciek, niezadowolony z tego, że jego pomysł nie spodobał się przyjaciołom. – Poprosimy o metro we Wrocławiu?
– E tam, od razu metro – Tomek machnął ręką. – Zróbmy tak, żeby nasz wrocławski rynek był dwa razy większy i w ogóle najpiękniejszy na świecie! Wtedy przyjedzie dużo turystów, a to podobno bardzo dobrze, no nie?
Im dłużej się nad tym zastanawiali, tym bardziej podobał im się ten pomysł.
– Fajnie! – rzekła w końcu Asia z uznaniem. – Ale zróbmy też tak, żeby na rynku była zjeżdżalnia dla dzieci! Największa na świecie!
– No dobra – westchnął Maciek. – Takie życzenie chyba nikomu nie zaszkodzi. Uwaga, teraz ja nakręcam zegar, a wy się przygotujcie!
Chwycił pokrętło, zamknął oczy, wziął głęboki oddech i przekręcił je jednym, płynnym ruchem.
– Chcemy, żeby na wrocławskim rynku… – zaczął Tomek, ale przerwał mu pisk Asi.
– Ojej, jaki wielki karaluch! – wrzasnęła, odskakując pod ścianę i wpatrując się w podłogę. – Obrzydlistwo!
Zaraz potem usłyszeli znajomy dźwięk z wnętrza zegara, po czym nastała nagła cisza.
– I co teraz? – zdenerwował się Maciek, stojąc obok zegara. – Przecież nie wypowiedzieliśmy życzenia do końca!
– A w dodatku Asia zaczęła krzyczeć o karaluchu! – rzekł Tomek z wyrzutem i wskazał palcem małe stworzonko, które w panice uciekało w kierunku szafy. – Patrz, głupia, to nie karaluch, tylko zwyczajny mały pająk!
– Karaluch? – bąknął Maciek, nagle czując na ramionach gęsią skórkę. – A ty wcześniej zacząłeś mówić o naszym rynku? Wiecie co, włączmy może radio…
Słowa dobiegające z głośnika potwierdziły jego złe przeczucia.
– Otrzymaliśmy właśnie straszne doniesienia z Wrocławia – głos spikera radiowego był pełen przerażenia. – Na tamtejszym rynku pojawił się znienacka olbrzymi karaluch! Łączymy się z naszym reporterem na rynku…
Głos spikera ucichł, by ustąpić miejsca odgłosom jakiejś szamotaniny. W tle trąbiły samochody, wyły syreny straży pożarnej, krzyczało wielu ludzi, dzieci piszczały z przerażeniem, aż w końcu dał się słyszeć głos zadyszanego reportera.
– Trudno opisać, co się tu dzieje! – mówił szybko, najwyraźniej biegnąc. – Olbrzymi karaluch napada na okoliczne restauracje i zjada obiady klientom. Wszyscy uciekają w panice! Otrzymaliśmy wiadomość, że lada chwila przyjedzie tu wojsko. Obok mnie jest jedna z klientek restauracji przy rynku. Proszę pani, czy…
– Tak, to okropne! – wykrzyknęła kobieta, szlochając. – Ledwo udało mi się uciec! To przybiegło prosto do mnie i od razu zjadło mój makaron z sosem! Dobrze, że nie zjadło mnie, ale widocznie karaluchy wolą kuchnię włoską… Ojej, idzie tutaj! Ratunku!
– Ty potworze! – wrzasnął reporter stłumionym głosem, najwyraźniej szarpiąc się z czymś. – Oddawaj mój mikrofon!!!
Dało się słyszeć chrupnięcie, odgłos przełykania, po którym nastała nagła, niepokojąca cisza.
– To były doniesienia z wrocławskiego rynku, na którym toczy się bitwa z karaluchem – rzekł spiker grobowo. – Przed chwilą straciliśmy kontakt z naszym reporterem, którego mikrofon został właśnie zjedzony przez karalucha. Czekamy na kolejne wiadomości.
Tomek jęknął, po czym wyłączył radio.
– Och, jejku, co myśmy najlepszego narobili?!
– Miało być pięknie, a tu proszę, karaluch! – wykrzyknął Maciek z żalem i przestrachem. – Zeżarł wszystkim obiady, połknął mikrofon i nie wiadomo, co będzie dalej!
– Ja nie chciałem żadnych karaluchów na rynku! – Tomek miał łzy w oczach. – A co będzie, jak się rozmnoży?! Szybko, przestawmy wskazówkę na czwórkę i poprośmy, aby znowu było tak jak przedtem!
Po tym, co usłyszeli z radia, nikt nie protestował. Asia jako pierwsza dopadła zegara, spojrzała na kolegów i pospiesznie przekręciła pokrętło, zanim jeszcze Tomek skończył mówić.
Opadli bezwładnie na dywan obok zegara, wpatrując się weń z niepokojem.
– I co teraz będzie? – spytał nerwowo Maciek. – Jak myślicie?
– Tomek, prędko, włącz radio! – powiedziała Asia, zaciskając piąstki. – Musimy posłuchać, co się dzieje we Wrocławiu!
Tomek pospiesznie włączył odbiornik.
– Podajemy ostatnie wiadomości – rzekł spiker rześkim, optymistycznym głosem. – Do użytku oddano kolejny odcinek autostrady, która połączy…
– Udało się! – wrzasnął Maciek radośnie. – Znowu jest tak jak przedtem! Nie będzie więcej karalucha, tak?
– Miejmy nadzieję – mruknął Tomek ponuro i spojrzał na tarczę zegara. – Ale w takim razie zostało nam tylko jedno życzenie.
– I musimy się nad nim naprawdę dobrze zastanowić – wtrącił Maciek półgłosem, patrząc na złote iskierki migoczące zagadkowo na drewnianej obudowie starego zegara. – Bo nie będziemy już mieli kolejnego życzenia, które by nam pomogło, gdyby coś poszło nie tak.
– W takim razie ja chcę lalkę – oznajmiła stanowczo Asia, tupiąc nogą. – Bo ona nikomu krzywdy nie zrobi i na pewno nie zje żadnego mikrofonu, a ja będę się cieszyć!
– Aśka! – rzekł Tomek z potępieniem. – Tobie naprawdę tylko lalki w głowie? Przecież możemy tyle zrobić dla świata!
– Już ja widzę te wasze kolejne znakomite pomysły – prychnęła Asia pogardliwie. – Najpierw były latające torty, potem wielki karaluch, który prawie pożarł reportera…
– Ale jednak nie pożarł – westchnął Maciek. – Poza tym z tymi tortami i z karaluchem to ty sama namieszałaś… Teraz więc zrobimy coś naprawdę dobrego. Tylko co?
– To może poprosimy o to, żeby każdy miał same szóstki w szkole? – zaproponowała niepewnie Asia. – I już nigdy nie będziemy musieli się uczyć na klasówki. Co wy na to?
Maciek spojrzał na Tomka, który pokręcił głową i przewrócił oczami.
– Aśka, ty leniu! – rzekł ze zgorszeniem. – Jeśli wszyscy mieliby tylko same szóstki, to skąd byłoby wiadomo, kto naprawdę coś umie, a kto nie? Ja tam wolę swoje czwórki, na które uczciwie zapracowałem.
Asia obraziła się, słysząc te słowa, i odwróciła się do nich bokiem.
– Nic, co wymyślam, wam się nie podoba – burknęła rozżalona. – To w takim razie sami sobie wymyślajcie kolejne głupie pomysły!
Maciek oparł głowę na dłoniach i znowu się zamyślił, patrząc na stary, magiczny zegar.
– Posłuchajcie – zaczął w końcu i westchnął głęboko. – Tak mi właśnie coś przyszło do głowy… Sami pomyślcie: ludzie na ulicach w ogóle się do siebie nie uśmiechają. No, prawie w ogóle. A przecież jest jesień, też taka ponura i smutna, więc może byłoby fajnie, gdyby ludzie zaczęli się uśmiechać? Przynajmniej pięć razy dziennie. I obowiązkowo wtedy, gdy załatwiają jakieś ważne sprawy!
Cała trójka spojrzała na siebie, najpierw niepewnie, potem z rosnącym zapałem, aż w końcu oczy im zabłysły.
– Wiecie, że to jest wypasiony pomysł! – wykrzyknął Tomek, zrywając się z miejsca. – Maciek, jesteś genialny! Niech ludzie uśmiechają się do siebie! Wiwat!
– No dobrze – zgodziła się łaskawie Asia, choć, prawdę mówiąc, ten pomysł był tak absolutnie odjazdowy, że żałowała, że sama na niego nie wpadła. – Zgadzam się. Musicie mi jednak coś obiecać: jeśli kiedyś znajdziemy drugi taki magiczny zegar, to dostanę lalkę. Taką, żeby chodziła i mówiła!
Maciek roześmiał się radośnie.
– Będzie nawet tańczyła sambę i śpiewała jak Celine Dion, nie ma sprawy – rzekł z nagłą ulgą. – Ale teraz, skoro już wymyśliliśmy coś fajnego, to do roboty! Przestawimy wskazówkę zegara na piątkę, a życzenie wypowiemy wszyscy razem, dobrze? Tylko bez żadnych tortów i karaluchów! Pamiętajcie, że musimy się na tym naprawdę mocno skupić!
Tym razem, jakby za milczącym porozumieniem, chwycili pokrętło wspólnie. Spojrzeli po sobie z napięciem, po czym ostrożnie je przekręcili.
– Niech wszyscy ludzie na świecie się uśmiechają… – zaczął Tomek.
– Co najmniej pięć razy dziennie! – dodała szybko Asia.
– I zawsze wtedy, gdy dzieje się coś ważnego – zakończył Maciek.
Pokrętło z trzaskiem przekręciło się do końca, a z zegara dobiegł znajomy, dźwięczący odgłos.
Tomek z wrażenia zamknął oczy. Miał głęboką nadzieję, że tym razem wreszcie się uda. Czy takie życzenie mogło komuś zaszkodzić?! Chyba nie… Ale trzeba było się o tym przekonać.
– Włączcie radio, szybko! – wykrzyknął, otwierając oczy. – Musimy się dowiedzieć, czy znowu nie zrobiliśmy jakiegoś głupstwa.
Maciek drżącą ręką włączył radio i pogłośnił. Zamarli w oczekiwaniu.
– Dzisiejsze rozmowy pokojowe przebiegają w bardzo miłej atmosferze – mówił pogodnie spiker. – Według ostatnich doniesień z Genewy przywódcy wielu krajów, wśród wzajemnych uśmiechów, wreszcie zawarli długo oczekiwane porozumienie o rozbrojeniu największych armii…
– Och, mój Boże! – dobiegł znienacka głos od strony drzwi. – A od kiedy to interesujecie się polityką? Czyżbyście zaczęli stawać się dorośli?
Maciek spojrzał na swoją mamę, która patrzyła na nich ciepło, ocierając dłonie o fartuch.
– Mamo! – wrzasnął radośnie, podrywając się na równe nogi. – Słyszałaś?!
– Słyszałam – roześmiała się mama Maćka, przytrzymując drzwi. – A teraz, skoro mamy taką specjalną okazję, co powiecie na placki ziemniaczane z kwaśną śmietaną?
– Hurra! – wykrzyknęła Asia, pędząc w stronę drzwi. Nagle zatrzymała się jednak i spojrzała na Tomka i Maćka. – Ale wiecie co? Ja tam myślę, że ten uśmiech przyda się wszystkim.
– Nie tylko przy rozmowach o wojsku czy rozbrojeniu – przytaknął Tomek, przełykając zarazem ślinkę na myśl o plackach. – Także w szkole, w pracy albo nawet zwyczajnie w sklepie, na zakupach!
– Moi kochani – westchnęła mama Maćka, obejmując ich i przytulając do siebie. – To byłoby coś pięknego, gdyby wszyscy się do siebie uśmiechali. Tylko czy to się kiedyś stanie?
– Myślę, że to całkiem możliwe – odparł figlarnie Maciek, patrząc na zegar, a potem na swoich przyjaciół. – Najważniejsze, żeby ktoś o tym wcześniej pomyślał. Bo przecież wszystko zaczyna się od marzeń!
A potem zjedli te przepyszne placki z kwaśną śmietaną, śmiejąc się przy tym z byle czego. Nudny, jesienny wieczór znienacka stał się wieczorem niezwykłym.
– A co będzie jutro w szkole? – spytała Asia z lekkim niepokojem. – Co prawda odrobiłam lekcje i nauczyłam się wszystkiego, ale trochę się boję…
– Wszystko będzie dobrze – Tomek delikatnie poklepał ją po ramieniu i wesoło zajrzał jej w oczy. – Tylko musisz w to uwierzyć. Pamiętaj, co powiedział Maciek: wszystko zaczyna się od marzeń!