Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Wulkan złota. Część 2 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
15 grudnia 2025
20,00
2000 pkt
punktów Virtualo

Wulkan złota. Część 2 - ebook

Wkrótce straszna kanadyjska zima zmusza wszystkich do pozostania w zamknięciu aż do wiosny. Ben ratuje chorego poszukiwacza, który przed śmiercią daje mu mapę legendarnego Złotego Wulkanu: podobno gdy wybucha jego krater wypluwa płynne złoto! Ben i Jane wyruszają na wyprawę, a za nimi podąża Summy, który zaczyna przywiązywać się do dziewczyny. Na brzegu Oceanu Arktycznego odkrywają wulkan, który obecnie jest nieaktywny. Poszukiwacze kopią kanał prowadzący do zbocza góry, aby wywołać erupcję, przeciwstawiając wodę ogniu. Jednak Hunter i jego banda domagają się prawa własności do wulkanu i atakują małą grupę. Ben wywołuje erupcję, która powoduje silne wstrząsy sejsmiczne. Hunter ginie, jego ludzie rozpraszają się, a złoto wyrzucone przez krater tonie w morzu. Po raz kolejny stracili wszystko. Po powrocie do Dawson oszołomieni poszukiwacze dowiadują się, że nowe trzęsienie ziemi, działające odwrotnie do poprzedniego, zmieniło koryto rzeki i odsłoniło ogromne złoże. Bardzo roztropna Edith pospiesznie przystąpiła do jego eksploatacji. Czterech bohaterów tej przygody staje się więc niezwykle bogatych. A ponieważ miłość też włączyła się do gry, będziemy świadkami ślubu Summy’ego z Jane i Bena z Edith.

Dodatkowe informacje: Powieść pośmiertna, zrewidowana przez Michela Verne’a, który nadał jej optymistyczne zakończenie, ponieważ w oryginalnej wersji dwaj kuzyni nie odkryli żadnego złoża i wrócili do domu dość rozczarowani. Należy również zaznaczyć, że Jane i Edith nie występowały w tej wersji, natomiast pojawiały się w niej dwie zakonnice, siostra Marthe i siostra Madeleine, które zniknęły z ostatecznej wersji.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67876-88-9
Rozmiar pliku: 9,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Zima w Klondike

Trzęsienie ziemi, o bardzo zresztą ograniczonym zasięgu, dotknęło mocno część okręgu Klondike leżącą między granicą a Jukonem, którą przecina środkowy bieg Forty Miles Creek.

Klondike nie jest wprawdzie narażone na częste wstrząsy sejsmiczne1, ale w jego ziemi znajdują się skupiska kwarcu i skały erupcyjne, co świadczy o tym, że siły plutoniczne działały u narodzin tej krainy. Obecnie owe siły śpią tylko i budzą się niekiedy z nadzwyczajną gwałtownością. Ponadto w całej tej części Gór Skalistych, która wyrasta w pobliżu północnego koła podbiegunowego, wznosi się kilka wulkanów2, których całkowite wygaśnięcie nie jest pewne.

W każdym razie, choć w tym okręgu nie należy się zwykle obawiać trzęsień ziemi czy wybuchów wulkanów, to inaczej rzecz się ma z powodziami powodowanymi nagłymi wylewami creeks.

Dawson City nie było rzeczywiście przez nie oszczędzane, i most łączący to miasto z jego przedmieściem, zwanym Klondike City3, bywał nieraz niszczony.

Tym razem tereny nad Forty Miles Creek spotkała podwójna katastrofa. Całkowite przemieszanie się ziemi spowodowało tam zniszczenie claimów na znacznej długości po obu stronach granicy. Wywołana wezbraniem wód powódź zalała miejsce dawnych placerów, tak że jakiekolwiek prace na nich stały się odtąd niemożliwe.

Rozmiary tej katastrofy były początkowo trudne do oszacowania. Kraj ogarnęły głębokie ciemności. Dopiero następnego dnia dało się rozpoznać, że domki, chaty, szałasy pracowników zostały zniszczone, że większość z tych ludzi straciła dach nad głową, że znaczna była liczba rannych i martwych, po części przysypanych resztkami budynków, a po części zmarłych wskutek utonięcia. O tym natomiast, że cała owa rzesza przybyszów rozproszonych na placerach została zmuszona do opuszczenia tego okręgu, dowiedziano się dopiero po uświadomieniu sobie rozmiarów katastrofy.

Już wtedy można było przynajmniej przypuszczać, że ową całkowicie nieodwracalną katastrofę spowodowało zalanie przez część wód Forty Miles Creek złóż leżących nad jego prawym brzegiem. Pod naporem sił podziemnych dno łożyska rzeki zostało dźwignięte do poziomu obu jej brzegów. Należało więc sądzić, że powódź nie była zjawiskiem przejściowym. Jak w tych warunkach dałoby się wznowić kopanie w ziemi, którą pokrywała bieżąca woda o głębokości pięciu, sześciu stóp, a jej spłynięcia nie można było spowodować?

W jakim przerażeniu i udręce spędzili ową noc biedni ludzie dotknięci tą nagłą katastrofą! Nie pozostało im żadne schronienie, a burza utrzymywała się aż do piątej rano. Pioruny wielokrotnie uderzały w brzozowe i osikowe lasy, w których chowały się rodziny. Nie przestawał też padać ulewny deszcz zmieszany z gradem. Gdyby Lorique podczas wspinania się w górę wąwozu nie natrafił na małą jaskinię, do której on i Summy Skim przenieśli Bena Raddle’a, ranny nie znalazłby nigdzie kryjówki.

Można sobie bez trudu wyobrazić, jakie myśli musiały prześladować obu kuzynów! Swoją jakże długą i ciężką podróż odbyli tylko po to, aby teraz stać się ofiarami takich wydarzeń! Wszystkie ich wysiłki poszły na marne. Nic nie pozostało im ze schedy po wuju, stracili też nawet to, co przyniosło im wydobycie przez sześć poprzednich tygodni. Do ostatniego okruchu przepadło złoto, które pozyskali oni sami i ich nieszczęsna towarzyszka. Po zawaleniu się domku wszystko zabrała powódź. Niczego nie zdołano uratować, a teraz złoto spływało z nurtem rio.

Gdy burza minęła, Summy Skim i majster pozostawili Bena Raddle’a pod opieką Jane Edgerton i na kilka chwil wyszli z jaskini z zamiarem rozpoznania rozmiarów katastrofy. Zarówno działka sto dwadzieścia dziewięć, jak i sto dwadzieścia siedem bis oraz sto trzydzieści jeden zniknęły pod wodą. Rozstrzygnęło to w jednej chwili kwestię graniczną. To, czy sto czterdziesty pierwszy południk zostanie przesunięty bardziej na wschód, czy na zachód, nie miało już znaczenia dla obu claimów. Stało się obojętne, czy terytorium to będzie alaskańskie, czy kanadyjskie. Po jego powierzchni płynął szerszy teraz creek.

Natomiast liczba ofiar tego trzęsienia miała się okazać wiadoma dopiero po dochodzeniu. Rodziny w swoich chatach lub szałasach musiały zostać zaskoczone czy to wstrząsami ziemi, czy powodzią, i należało się obawiać, że w większości zginęły, nie mając czasu na ucieczkę.

Ben Raddle, Summy Skim, Lorique i Jane Edgerton uratowali się tylko cudem, przy czym inżynier nie był cały i zdrowy. Należało teraz poszukać sposobu na przewiezienie go w możliwie najkrótszym czasie do Dawson City.

Jest oczywiste, że nie było już mowy o sporze Huntera ze Skimem. Ich umówiony na następny dzień pojedynek stracił rację bytu. Obu przeciwników, którzy być może już nigdy więcej nie mieli stanąć przeciwko sobie twarzą w twarz, dręczyły teraz inne zmartwienia.

Kiedy bowiem chmury się rozproszyły, a słońce oświetliło scenę tego dramatu, nie dostrzeżono żadnego z dwóch Teksańczyków. Nic nie zostało z zajmowanego przez nich domu, stojącego u wylotu wąwozu, którym spływały teraz wody Forty Miles. Bez najmniejszego śladu przepadły sprzęty znajdujące się na powierzchni claimu, rockery, sluices i pompy. Nurt płynął szybciej niż zwykle, gdyż szalejąca poprzedniego dnia burza spowodowała przybór jego wód, a creek pomimo poszerzenia zachował swój poziom.

Czy dwaj Teksańczycy i ich ludzie zdołali ujść cało z tej katastrofy, czy też należało ich zaliczyć do jej ofiar? Nikt tego nie wiedział, a zresztą Summy Skim ani myślał się o nich martwić. Jego jedyną troską było to, by zabrać Bena Raddle’a do Dawson City, gdzie opieki mu nie zabraknie, czekać tam na jego powrót do zdrowia i jeśli zdążą jeszcze to uczynić, wyruszyć w drogę powrotną do Skagway, do Vancouver i Montrealu. Nie istniała odtąd żadna przyczyna, dla której Ben Raddle i on sam mieliby przedłużać pobytu w Klondike. Działka sto dwadzieścia dziewięć nie znajdzie teraz nabywców, gdyż spoczywa pod masami głębokiej wody. Dlatego najlepiej byłoby możliwie najszybciej opuścić ten okropny kraj, w którym, jak nie bez sporej racji mawiał często Summy Skim, nie powinni się nigdy pojawiać ludzie zdrowi na ciele i umyśle.

Czy jednak szybki powrót będzie możliwy? Czy powrót do zdrowia Bena Raddle’a nie zajmie długich dni, tygodni, a może nawet miesięcy.

Rzeczywiście, wkrótce miała upłynąć pierwsza połowa sierpnia. Przed zakończeniem drugiej przyjdzie zima, tak przedwczesna na tej wysokiej szerokości geograficznej, i uczyni niemożliwymi do pokonania krainę jezior i Przełęcz Chilkoot. Także Jukon wkrótce stanie się niezdatny do żeglugi, a ostatnie steamboaty wyruszą, aby spłynąć aż do ujścia tej rzeki, zanim Ben Raddle będzie w stanie na nie wsiąść.

Wówczas trzeba będzie całą zimę spędzić w Dawson. W perspektywie zaś pozostawania przez siedem lub osiem miesięcy w pogrzebanym pod śniegami Klondike, przy mrozach wynoszących pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt stopni, nie było nic przyjemnego. Dlatego też dla uniknięcia tego nieszczęścia należało z wielkim pośpiechem wrócić do Dawson City, powierzyć tam rannego opiece doktora Pilcoxa, z nakazaniem mu, aby jak najszybciej odzyskał zdrowie.

Szczęśliwym trafem – gdyż kwestia transportu była nagląca i trudna – Neluto odzyskał swój wóz w stanie nienaruszonym, gdyż zostawił go w miejscu, dokąd nie sięgnęły wody. Również konia, który pasł się nieprzywiązany i uciekł przed kataklizmem, udało się odnaleźć i zaprowadzić do jego pana.

– Ruszajmy! – zawołał od razu Summy Skim. – Ruszajmy natychmiast!

Ben Raddle ujął jego dłoń.

– Biedny Sammy, czy mi przebaczysz? – zapytał. – Gdybyś wiedział, jak ogromnie żałuję, że wciągnąłem cię w tę żałosną wyprawę…!

– To nie o mnie chodzi, ale o ciebie… – odparł Summy Skim zgryźliwym tonem. – Do licha, bądź grzeczny, bo inaczej…! Panna Jane najstaranniej jak tylko można owinie twoją nogę, potem Patrick i ja położymy cię na wozie na porządnej ściółce z suchej trawy. Wsiądę do niego wraz z panną Jane i Nelutem. Lorique i Patrick dołączą do nas w Dawson City, kiedy tylko zdołają. Będziemy jechali tak szybko, jak… Nie, chcę powiedzieć: tak powoli, jak okaże się konieczne, żeby oszczędzać ci wstrząsów. Kiedy już trafisz do szpitala, nie będziesz się musiał niczego obawiać. Doktor Pilcox tylko spojrzy na twoją nogę, a będzie wygojona… Oby tylko nie patrzył na nią nazbyt długo, i oby bylibyśmy w stanie wyjechać przed mroźną porą!

– Kochany Summy – powiedział wtedy Ben Raddle – moje wyleczenie może wymagać wielu miesięcy, a rozumiem, jak bardzo musi ci się śpieszyć z powrotem do Montrealu… Czemu nie miałbyś wyjechać?

– Bez ciebie, Benie…? Chyba majaczysz. Prędzej już sam złamię sobie nogę!

Wiozący Bena Raddle’a wóz wyruszył do Fort Cudahy, jadąc drogami zatłoczonymi przez ludzi wędrujących w poszukiwaniu pracy na innych placerach. Podążał prawym brzegiem Forty Miles Creek, mijając działające nad nim claimy, których nie dosięgła powódź. Na kilku z nich jednak, choć nie zostały zalane przez wodę, nie prowadzono teraz wydobycia. Dotknięte mocno trzęsieniem ziemi, które dotarło na odległość aż pięciu do sześciu kilometrów od granicy, wyglądały żałośnie – miały połamane urządzenia, zasypane studnie, powalone słupy, zniszczone domki. Nie były jednakże całkowicie zrujnowane, i prace na nich można będzie wznowić po niedługiej przerwie.

Wóz nie jechał szybko, gdyż wyboje tutejszych złych dróg powodowały znaczne cierpienia rannego. Dlatego też w Fort Cudahy zatrzymał się dopiero trzeciego dnia od wyjazdu.

Summy Skim nie szczędził oczywiście opieki kuzynowi, niemniej wierność prawdzie każe przyznać, że czynił to dość nieumiejętnie. Ben Raddle ucierpiałby z tego powodu, gdyby nie starania Jane Edgerton, która wymyślała tysiące sposobów układania złamanej kończyny, znajdowała coraz to nowsze i coraz lepsze pozycje, w których leżał poszkodowany, a przede wszystkim bez trudu przychodziły jej do głowy słowa najbardziej pokrzepiające ducha inżyniera.

Niestety, ani ona, ani Summy Skim nie byli w stanie właściwie opatrzyć złamania. Musiał to uczynić lekarz, ale nie było żadnego w Fort Cudahy, podobnie jak w Fort Reliance, dokąd wóz dotarł po dwóch następnych dobach.

Summy Skim miał pełne podstawy do obaw. Czyż stan jego kuzyna nie ulegał pogorszeniu wraz z upływem czasu i wskutek braku leczenia? Ben Raddle co prawda swoje cierpienia, które musiały być dojmujące, znosił bez skargi, nie chciał bowiem martwić Summy’ego Skima. Ten jednakże wiedział dobrze, jak było, gdyż podczas najsilniejszych ataków gorączki inżynier nie zawsze był w stanie powstrzymać okrzyki bólu.

Konieczny był pośpiech, aby bez względu na wszystko dotrzeć do stolicy Klondike. Jedynie tam Ben Raddle mógł być należycie leczony. Można więc wyobrazić sobie ogrom westchnienia ulgi, jakie wydał Summy Skim, kiedy po południu szesnastego sierpnia wóz zatrzymał się nareszcie przed szpitalem w Dawson.

Przypadek sprawił, że właśnie wtedy obowiązki przywiodły Edith Edgerton na próg tego przybytku. Od jednego spojrzenia rozpoznała, jakiego to pacjenta tam przywieziono, i na pewno ogarnęły ją potężne emocje, ponieważ wszyscy obecni podczas tej sceny mogli dostrzec, jak jej twarz nagle zbladła. Owych emocji, obojętnie jaki miały charakter, nie zdradzały poza tym żadne dostrzegalne oznaki, oprócz tego, że zapomniała uściskać kuzynkę. Nie wypowiedziawszy choćby jednego słowa, szybko przystąpiła do działań mogących najlepiej ulżyć cierpieniu rannego, który wskutek trawiącej go gorączki był na progu nieprzytomności. Według jej wskazówek tak umiejętnie zabrano go z wozu i przeniesiono do szpitala, że nie wydał najcichszej nawet skargi. Po dziesięciu minutach Ben Raddle leżał już w izolatce i zasnął tam między dwoma prześcieradłami o olśniewającej bieli na starannie zasłanym łóżku.

– Jak widać, miss Edith, miałem rację, utrzymując, kiedy zabieraliśmy panie do Dawson City, że wyjdzie nam to na korzyść! – powiedział Summy z rozpaczą w głosie.

– Co spotkało pana Raddle’a? – zapytała Edith, tylko w ten sposób odpowiadając na jego słowa.

To Jane opowiedziała kuzynce o przygodach, które teraz na jej oczach dobiegały końca. Jeszcze nie skończyła, kiedy przybył doktor Pilcox, po którego Edith od razu posłała.

W Dawson City już od kilku dni wiedziano o trzęsieniu ziemi nad Forty Miles Creek, gdzie liczba ofiar tego kataklizmu, co także stało się już wiadome, wyniosła około trzydziestu osób. Doktor Pilcox nie mógł się jednak domyślić, że do poszkodowanych należał inżynier.

– Ojej! – zawołał ze zwykłą dla siebie gadatliwością. – To przecież pan Raddle…! A jeszcze ze złamaną nogą!

– Tak, panie doktorze, on… – potwierdził Summy Skim. – Mój biedny Ben strasznie cierpi…

– Spokojnie…! Spokojnie…! To nic groźnego – mówił dalej lekarz. – Przywrócimy mu tę nogę…! Potrzebuje nie tyle lekarza, ile kręgarza! Złamanie zostanie opatrzone jak należy!

Ben Raddle miał tylko jedno proste złamanie poniżej kolana – złamanie, które lekarz bardzo umiejętnie złożył. Kończyna została następnie umieszczona w aparacie zapewniającym jej całkowite unieruchomienie. Przestrzegając swojego zwyczaju, doktor jednocześnie mówił:

– Drogi pacjencie, ma pan wielkie szczęście! To pewnik: należy łamać kończyny, aby je wzmacniać. Zyska pan nogi jelenia albo łosia… a raczej nogę jelenia, chyba że woli pan, abym złamał mu drugą!

– Bardzo dziękuję! – szepnął z lekkim uśmiechem Ben Raddle, który całkowicie odzyskał przytomność.

– Proszę mówić śmiało! – zachęcił jowialnie doktor. – Z przyjemnością to zrobię… Wciąż nie…? Nie woli pan…?W takim razie poprzestaniemy na wyleczeniu jednej nogi.

– Ile czasu to zajmie? – spytał Summy.

– Hmm…! Jakiś miesiąc… może sześć tygodni… Pojmuje pan, panie Skim, że kości nie spaja się jak dwóch kawałków żelaza rozgrzanych do białości…! Skoro nie mamy kowadła i młota, konieczny jest czas.

– Czas…! Czas…! – jęknął zawiedziony Summy Skim.

– Cóż poradzić – odparł doktor Pilcox – tu działa natura, a jak pan wie, ona nigdy się nie spieszy! Właśnie dlatego wymyślono cierpliwość.

Uzbroić się w cierpliwość – nic lepszego Summy Skim nie mógł zrobić. Musiał uzbroić się w cierpliwość i pogodzić się z losem, skoro wiedział, że pora mroźna nadejdzie, zanim Ben Raddle znów stanie na nogi! Cóż jednak powiedzieć o krainie, w której zima zaczyna się w pierwszych tygodniach września, i to taka zima, że nagromadzenie śniegów i lodu odcinają cały obszar od świata? Dopóki zaś Ben Raddle nie zostanie całkowicie wyleczony, jak mógłby w tak niskich temperaturach stawiać czoła trudom podróży powrotnej i pokonać Przełęcze Chilkoot, aby zdołać w Skagway zaokrętować się na steamboat wyruszający do Vancouver? Z tych natomiast statków, które spływają Jukonem aż do Saint Michael, ostatni wyruszy za piętnaście dni, pozostawiając za sobą tworzące się na rzece lody!

I właśnie dwudziestego sierpnia do Dawson City przybył scout.

Pierwszą troską Billa Stella było dowiedzieć się, czy panowie Ben Raddle i Summy Skim skończyli załatwiać sprawy związane z claimem sto dwadzieścia dziewięć i czy robią przygotowania do powrotu do Montrealu. W tym celu poszedł do szpitala zasięgnąć języka u doktora Pilcoxsa.

Jakże się zdumiał na wieść, że Ben Raddle jest tam leczony i nie zdoła wyzdrowieć przed upływem sześciu tygodni.

– Tak, Billu – wyłuszczał mu Summy Skim – w takiej właśnie jesteśmy sytuacji! Nie tylko nie sprzedaliśmy działki sto dwadzieścia dziewięć, ale jeszcze tej działki już nie ma…! I nie tylko nie ma już działki sto dwadzieścia dziewięć, ale też nie możemy opuścić tego okropnego Klondike i ruszyć do kraju bardziej zdatnemu do życia!

Scout dowiedział się następnie o katastrofie nad Forty Miles, i o tym, jak podczas niej Ben Raddle został poważnie ranny.

– To właśnie jest najgorsze – zakończył opowieść Summy Skim – bo przecież nie nosimy żałoby po działce sto dwadzieścia dziewięć. Mnie samego ona nic nie obchodzi! Do diabła! Co za durny pomysł miał wuj Josias, kupując działkę sto dwadzieścia dziewięć i zostawiając nam tę sto dwadzieścia dziewięć, gdy umierał!

Sto dwadzieścia dziewięć…! – Trzeba by było słyszeć, jak Summy Skim wymawiał tę przeklętą liczbę!

– Och!– zawołał. – Scoucie, gdyby biedny Ben nie padł ofiarą tego trzęsienia ziemi, jakże w głębi duszy bym je błogosławił! Uwolniło nas od uciążliwego dziedzictwa! Koniec z claimem! Koniec z wydobywaniem złota! Moim zdaniem tylko byśmy na tym zyskali!

– A zatem zostali panowie zmuszeni – przerwał mu scout – by spędzić zimę w Dawson City?

– Raczej na biegunie północnym! – odparł Summy Skim.

– Czyli po to przybyłem w poszukiwaniu panów… – ciągnął swoją myśl Bill Stell.

– Żeby wyruszyć z powrotem bez nas, Billu – dokończył Summy Skim tonem rezygnacji niemal przechodzącej w rozpacz.

Bill Stell wyruszył kilka dni później, a przedtem pożegnał się z dwoma Kanadyjczykami, obiecując, że przybędzie po nich wraz z początkiem wiosny.

– Za osiem miesięcy! – westchnął Summy Skim.

Przynajmniej leczenie Bena Raddle’a postępowało jak należy. Nie wystąpiły żadne powikłania. Doktor Pilcox zapewniał, że nie mógłby być bardziej zadowolony. Noga jego pacjenta stanie się tylko jeszcze mocniejsza i będzie warta dwóch.

– Wynika stąd, że będzie miał je trzy, jeśli dobrze liczę – mawiał chętnie lekarz.

Ben Raddle znosił swoją niedolę cierpliwie. Wszystko wskazywało na to, że otoczony przez Edith znakomitą opieką przywykał do życia spędzanego w szpitalu. Co najwyżej można mu było zarzucić, że miał trochę zbyt duże wymagania wobec swojej przemiłej pielęgniarki. Czas, który spędzała z tego powodu przy łóżku swojego rannego, mocno się przedłużał, a on i tak protestował, jeśli opuszczała go choćby na kilka minut, aby wykonywać inne obowiązki. Nie obywało się wówczas bez jego bardzo gwałtownych sprzeciwów. Należy wszakże dodać, że nie wywoływało to bynajmniej oburzenia ofiary tej tyranii. Edith chętnie wdawała się w długie rozmowy z inżynierem, a opuszczała go jedynie wtedy, gdy spał, aby z cudowną sprawnością pracować, tak by inni pacjenci szpitala nie ucierpieli wskutek szczególnej troski, jaką okazywała jednemu z nich.

Kiedy tych dwoje młodych ludzi przebywało z sobą sam na sam, nie pomyśleli o nawiązaniu najskromniejszego nawet romansu. Skądże, podczas wypraw myśliwskich jego kuzyna, na które ten wyruszał z wiernym Nelutem każdego dnia, kiedy pozwalała na to pogoda, Ben Raddle śledził na bieżąco stawki na rynkach w Dawson City i nowe odkrycia dokonywane na terenach złotonośnych. Jego żywą gazetą była Edith, która czytała mu miejscowe dzienniki, takie jak „Słońce Jukonu”, „Słońce Północy”4, „Samorodek Klondike”5 i jeszcze inne. Czy przepadek działki sto dwadzieścia dziewięć oznaczał, że w tym kraju nie było już nic więcej do zrobienia? Czy nie istniały inne claimy, które można było kupić, a potem prowadzić na nich wydobycie? Inżynier niewątpliwie nabrał upodobania do prac, które prowadził nad Forty Miles Creek.

Pilnował się jednak mocno, by o tych mglistych zamierzeniach nie mówić Summy’emu Skimowi, który tym razem nie zdołałby może powściągnąć swego całkowicie uzasadnionego oburzenia. Wetował jednak sobie tę powściągliwość, gdy była przy nim tylko Edith, która nie upadła na duchu po stracie poniesionej przez jej kuzynkę, ale zachowała w pełni wiarę w przyszłość. Wraz z inżynierem omawiała zalety tej czy innej części okręgu. Oboje najpoważniej w świecie tworzyli plany na przyszłość. Jak zatem widać, choć gorączka wywołana raną przestała już trawić ciało Bena Raddle’a, to gorączka złota nadal szalała w jego duszy, i nic nie zdawało się wskazywać, żeby był bliski wyleczenia się z niej. Owo rozgorączkowanie umysłu nie wynikało zresztą na żądzy zagarnięcia cennego kruszcu, ale raczej z pasji dokonywania odkryć i upojenia duchowego, którego źródłem była myśl o spełnianiu śmiałych marzeń powstających w jego mózgu.

I dlaczego jego wyobraźni nie miałyby rozpalać nowiny o claimach w górach nad Bonanzą, Eldorado i Little Skookum6? Jeden pracownik w ciągu godziny wymywał tam złoto o wartości nawet stu dolarów! Wykop o długości dwudziestu czterech stóp i szerokości czternastu przynosił tam osiem tysięcy dolarów! Syndykat z Londynu za cenę miliona siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy franków zakupił dwa claimy nad rzekami Bear i Dominion7! Noszący numer dwadzieścia sześć placer nad Eldorado był do odstąpienia za dwa miliony, a każdy pracujący na nim codziennie zbierał złoto o wartości sięgającej sześćdziesięciu tysięcy franków! Czyż pan Ogilvie nie zapewniał, a był on wybitnym znawcą, że w Dome, na linii działu wód między Klondike Creek a Indian River, będzie można wydobyć złoto o wartości stu pięćdziesięciu milionów franków?

A przecież, pomimo tego mirażu, Ben Raddle nie powinien był zapominać o słowach, które pastor z Dawson City powtarzał Francuzowi, panu Amésowi Semiré8, podróżnikowi i jednemu z najlepszych badaczy tych złotonośnych obszarów:

„Przed wyjazdem powinien pan zapewnić sobie łóżko w moim szpitalu. Nie pożałuje pan tego, jeżeli podczas podróży nie ustrzeże się również gorączki złota. Nieuniknione będzie pana przepracowanie, zwłaszcza w przypadku znalezienia choćby odrobiny złota, a w tym kraju występuje ono wszędzie. Na pewno w takim przypadku nabawi się pan szkorbutu czy czegoś innego. A za dwieście pięćdziesiąt franków rocznie wydaję abonament, który uprawnia do pryczy i darmowej opieki lekarskiej. Wszyscy ode mnie kupują te tickets9. Oto pański”10.

Osobiste doświadczenie przekonało Bena Raddle’a, że opiece zapewnianej przez szpital w Dawson nie można niczego zarzucić. Czy jednak pociąg do przygód, któremu nie był w stanie się oprzeć, nie zawiedzie go daleko od Dawson City, na obszary niezbadane lub takie, gdzie zostaną odkryte nowe złoża?

Czy nie podzieli wówczas nieszczęść tak wielu ludzi, którzy ginęli, nie mogąc powrócić? Tak, ukazujące się tam gazety powtarzały: Klondike przyniosło siedem milionów pięćset tysięcy franków w roku 1896, dwanaście milionów pięćset tysięcy franków w 1897, a w 1898 ta suma nie będzie mniejsza niż trzydzieści milionów!

W tym czasie Summy Skim dowiadywał się w policji o Teksańczyków Huntera i Malone’a. Czy byli widziani po katastrofie nad Forty Miles Creek?

Otrzymał odpowiedź przeczącą. Żaden z nich nie wrócił do Dawson City, gdzie swą obecność jak zwykle obwieściliby wybrykami. Spotkano by ich w kasynach, w domach gry, we wszystkich miejscach rozrywki, w których grali pierwsze skrzypce. Mogli więc zginąć podczas trzęsienia ziemi nad Forty Miles Creek, porwani przez powódź, jaką wywołało. Ponieważ jednak nie znaleziono żadnego z Amerykanów pracujących na claimie sto trzydzieści jeden, a trudno było przypuszczać, że wszyscy padli ofiarą katastrofy, istniały powody, aby podejrzewać, że Hunter i Malone wyruszyli ze swoimi ludźmi na złoża pod Circle City i nad Birch Creek, gdzie wszczęli nowe prace.

Na początku października Ben Raddle mógł już wstawać z łóżka. Doktor Pilcox był nieustająco dumny z jego postępów w powrocie do zdrowia, do którego w równej mierze przyczyniły się starania i lekarza, i Edith.

Chociaż jednak Ben Raddle wydobrzał, to wymagał jeszcze pewnej opieki i podróż z Dawson City do Skagway byłaby ponad jego siły. I tak zresztą było już na nią za późno. Padały obficie pierwsze śniegi tej zimy, rzeki zaczynał skuwać lód, żegluga nie była już możliwa ani po Jukonie, ani po jeziorach. Średnia temperatura osiągała piętnaście stopni poniżej zera, a czekano na jej spadek jeszcze do pięćdziesięciu lub sześćdziesięciu.

Obaj kuzyni wybrali więc pokój w hotelu przy Front Street i jadali posiłki we French Royal Restaurant11, lecz nie doprawiali ich już jednak szczerą wesołością. Mało rozmawiali przy jedzeniu. Różnica ich charakterów zaznaczała się także w posępności.

Kiedy zaś Summy Skim mówił czasami, kręcąc głową:

– A najgorsze w tym wszystkim jest to, że przed zimą nie zdołaliśmy opuścić Dawson City.

Ben Raddle odpowiadał mu nieodmiennie:

– Być może najgorsze w tym wszystkim jest to, że przed katastrofą nie sprzedaliśmy naszego claimu, a na pewno to, że nie możemy prowadzić na nim dalszego wydobycia!

Wtedy Summy Skim, nie chcąc rozpoczynać daremnego sporu, chwytał strzelbę, wołał Neluta i wychodził na polowanie w okolicach miasta.

Minął jeszcze jeden miesiąc. Wahania słupka termometru były naprawdę niezwykłe. Opadał on do trzydziestu lub czterdziestu stopni poniżej zera, a potem podnosił się do piętnastu bądź dziesięciu minus, w zależności od kierunku wiatru.

W tym czasie Ben Raddle odzyskiwał zdrowie w bardzo szybkim tempie. Wkrótce w towarzystwie Summy’ego Skima był w stanie wyruszać na dłuższe z każdym następnym dniem wycieczki, do których, kiedy obowiązki zatrzymywały jej kuzynkę, dołączała przeważnie Jane Edgerton. Spacery, kiedy tylko pozwalała na to spokojna pogoda, czy jazda saniami po stwardniałym śniegu, kiedy to otulali się w ciepłe futra, sprawiały całej trójce prawdziwą przyjemność.

Pewnego dnia, siedemnastego listopada, wszyscy troje wybrali się na pieszą wędrówkę i oddalili się mniej więcej o jedną ligę w kierunku północnym od Dawson City. Summy Skim miał udane polowanie i szykowali się już do powrotu, kiedy Jane Edgerton zatrzymała się nagle i wskazała drzewo odległe o jakieś pięćdziesiąt kroków.

– Człowiek… tam…! – zawołała.

– Człowiek…? – powtórzył Summy Skim.

I rzeczywiście, pod brzozą leżał na śniegu jakiś człowiek. Nie ruszał się wcale. Musiał być martwy, zamarznięty na śmierć, ponieważ temperatura była bardzo niska.

Troje spacerowiczów podbiegło do niego. Nieznajomy mógł mieć około czterdziestu lat. Miał zamknięte oczy, a jego twarz zdradzała ogromne cierpienie. Jeszcze oddychał, choć tak słabo, że sprawiał wrażenie, jakby znajdował się już na progu śmierci.

Jakby było to całkiem oczywiste, dowodzenie objął od razu Ben Raddle.

– Ty, Summy – nakazał zwięźle – spróbuj znaleźć jakiś pojazd. Ja pobiegnę do najbliższego domu po kordiał12. Zanim wrócimy, panna Jane będzie nacierała chorego śniegiem i starała się go ocucić.

Polecenia zostały natychmiast wykonane. Zanim Ben Raddle ruszył w swoją stronę, Summy już biegł z całych sił w kierunku Dawson.

Kiedy Jane została sama przy nieznajomym, uznała za konieczne mocno go rozcierać. Zaczęła od twarzy, następnie rozchyliła gruby futrzany płaszcz z kapturem, żeby przejść do ramion i piersi.

Z jednej kieszeni wypadł skórzany portfel i na ziemię posypały się różne kartki. Uwagę Jane przyciągnęła zwłaszcza jedna, dlatego podniosła ją i rzuciła okiem. Okazała się złożonym we czworo arkuszem pergaminu z postrzępionymi brzegami, które z powodu częstego gniecenia niemal się odrywały. Po jego rozłożeniu pojawiła się mapa przedstawiająca odcinek wybrzeża morskiego, za jedyne oznaczenia mająca narysowany równoleżnik, południk i duży czerwony krzyżyk postawiony w jednym punkcie owego nieznanego brzegu.

Jane złożyła arkusz, bezwiednie włożyła go do swojej kieszeni, a potem zebrała resztę kartek i schowała je do portfela. Następnie wróciła do energicznego ratowania, które w końcu przyniosło niezaprzeczalnie pozytywne skutki. Chory lekko się poruszył. Wkrótce potem zadrgały mu powieki, a z jego sinych ust dobyły się niewyraźne słowa. Jednocześnie ręką, która dotąd spoczywała na piersi, słabo uścisnął dłoń Jane Edgerton. Nachyliwszy się nad nim, młoda kobieta zdołała wychwycić kilka słów, które według niej były pozbawione sensu.

– Tam… – mówił umierający. – Portfel… Przekazuję go… Wulkan Złota … Dziękuję… Tobie… matko…

Właśnie wtedy wrócił Ben Raddle, a na drodze rozległy się odgłosy nadjeżdżającego galopem wozu.

– Znalazłam to – powiedziała Jane, przekazując inżynierowi portfel.

W portfelu znajdowały się wyłącznie listy, wszystkie mające za adresata jedną osobę: pana Jacques’a Leduna, i wszystkie wysłane z Nantes13 lub Paryża.

– Francuz! – zawołał Ben Raddle.

W następnej chwili mężczyzna ów zapadł w głęboki letarg. Położono go na sprowadzonym przez Summy’ego wozie i przewieziono do szpitala w Dawson.

1 Przez okręg Klondike przebiega uskok Tintina Fault, uważany za nieaktywny, ale w roku 1972 doszło tam do trzęsienia ziemi o magnitudzie 5,3.

2 W północnej, kanadyjskiej części Gór Skalistych wulkany występują w Kolumbii Brytyjskiej i w południowej części Terytorium Jukon, przy granicy z Alaską, gdzie tworzą Wrangell Volcanic Belt, z takimi wulkanami jak Felsite Peak i Rabbit Mountain.

3 Klondike City – przedmieście Dawson City na lewym brzegu Jukonu, w czasach gorączki złota słynęło z prostytucji, znajdował się tam także browar.

4 Słońce Północy – właściwie „Yukon Midnight Sun” (Jukońskie Słońce o Północy); J. Verne błędnie podzielił ten tytuł między dwie różne gazety, tygodnik zaczął się ukazywać w czerwcu 1898 roku, redaktorem był Gene Kelly, wychodził do 1905, występował też pod tytułami „Yukon Sun”, „Daily Morning Sun”, „Yukon Sun and Klondike Pioneer” i „Yukon Weekly Sun”.

5 Samorodek Klondike („Klondike Nugget”) – druga gazeta, która zaczęła się ukazywać w Dawson City, pierwszy numer wyszedł 16 czerwca 1898 roku, wydawana do 1903, w 1898 ukazywała się dwa razy w tygodniu, pierwszym redaktorem był Eugene Allen, od roku 1899 jego brat George Allen.

6 Little Skookum – mały potok, lewy dopływ Bonanza Creek, ujście 16 km na południowy wschód od Dawson City, w miejscu ujścia w roku 1886 George Carmack i jego szwagier Jim Skookum, Indianin z plemienia Tagish, odkryli pierwsze złoto w okręgu Klondike.

7 Dominion Creek – prawy dopływ Indian River, źródłach na zboczach Dôme, ujście 60 km na południowy wschód od Dawson City, w roku 1896 Albert Fortier znalazł na nim złoto.

8 Amés Semire – u J. Verne’a: Arnis Semalé; pseudonim Raymonda Auzias-Turenne’a (1861-1940), francuskiego publicysty, dyplomaty i bankiera, od roku 1885 mieszkającego w Ameryce Północnej, autora kilku książek, np. Voyage au pays des mines d’or: le Klondike (1899) i Le roi du Klondike (1901), które należały do źródeł J. Verne’a, z tej pierwszej (s. 182) pochodzą przytoczone tu dane o działkach.

9 Ticket (ang.) – bilet, talon.

10 Cytat pochodzi z książki Raymonda Auzias-Turenne’a Voyage au pays des mines d’or: le Klondike, s. 188.

11 Restauracja o tej nazwie rzeczywiście działała w Dawson City, jej właścicielem był Peter E. DeVille, w grudniu 1898 roku została zamknięta.

12 Kordiał – mocny trunek sporządzany z dodatkiem owoców lub ziół, uważany za lek wzmacniający, zwłaszcza serce, jak wskazuje nazwa (z łac. cordialis – serdeczny).

13 Nantes – stare miasto w zachodniej Francji, nad dolną Loarą, port leżący 50 km od Zatoki Biskajskiej, miejsce urodzenia Juliusza Verne’a.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij