Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wybór opowiadań - ebook

Data wydania:
26 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wybór opowiadań - ebook

Opowiadania zamieszczone w tym wyborze odnoszą się do wydarzeń autentycznych, lecz choć przedstawiane w większości z nich historie wydarzyły się naprawdę, pisane (co oczywiste) z perspektywy czasu, z pewnością odbiegają w wielu szczegółach od tych rzeczywistych. Dokonując wyboru tych wydarzeń, sytuacji, kierowałem się jako jednym z podstawowych kryteriów, pytaniem: na ile temat opowieści mówi nam o kwestiach ogólnych, dotyczących nas wszystkich. Czasami wręcz nadaję opowieściom charakter alegorii. Poniższe opowiadania powstawały na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Najstarsze z nich, o ile pamiętam powstawały jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397211605
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

OPOWIADANIE ZOSTAŁO JUŻ PRZEZ ARYSTOTELESA SKLASYFIKOWANE JAKO GATUNEK EPICKI, WYWODZĄCY SIĘ Z USTNYCH OPOWIEŚCI LUDOWYCH, LEGEND, PODAŃ I MITÓW. W UTWORACH EPICKICH NARRATOR OPOWIADA WYDARZENIA I OPISUJE ŚWIAT PRZEDSTAWIONY... OD CZASÓW ARYSTOTELESA UPŁYNĘŁO JEDNAK WIELE WODY W RZEKACH, A WODA TA PRZYNIOSŁA W TYM CZASIE WIELE NOWEGO…

TEORIE, OCENY…

WSTĘP DO TOMU OPOWIADAŃ NIE JEST MIEJSCEM NA ROZWAŻANIA TEORETYCZNE NA TEMAT GATUNKÓW, CZY KONWENCJI LITERACKICH, TE MOŻNA SNUĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ, A NA TEN TEMAT NAPISANO JUŻ TYSIĄCE ARTYKUŁÓW I TOMÓW KSIĄŻEK. NIE CHCĘ TU TEŻ ZAJMOWAĆ SIĘ TEORIAMI NA TEMAT TEGO, CZYM JEST LITERATURA? PISZĄC TEN SWOISTY WSTĘP DO TEGO WYBORU, CHCĘ SKUPIĆ SIĘ NA MOIM ROZUMIENIU TEGO GATUNKU LITERACKIEGO, MOICH WYBORACH Z NIM ZWIĄZANYCH.

Literatura, sztuka, to tylko jedna z form mojej aktywności. Co prawda towarzyszyła mi ona od wczesnego dzieciństwa (do matury przeczytałem tysiące książek), ale przez długi czas była dla mnie raczej formą ucieczki od rzeczywistości niż chęcią poznania, choć z czasem to ta druga potrzeba zwyciężyła. Z czasem, choć ostatecznie bardzo późno, bo dopiero gdzieś w okolicach osiemnastego roku życia zdałem sobie sprawę, że muszę uporządkować swoje relacje z literaturą, by nie stać się tylko uzależnionym od książek czytelnikiem, powinienem usystematyzować swoją wiedzę. Wtedy też podjąłem pierwsze własne próby literackie.

Pamiętam tę przygodę, choć zakończyła się ona swego rodzaju klęską, w każdym razie niepowodzeniem. Niby zwykłe zdarzenie, wypadek drogowy, kobieta leżąca na drodze, obok niej rozsypane ziemniaki z siatki..., to wszystko skłoniło mnie do próby wyrażenia swoich uczuć, myśli wywołanych tym wypadkiem. Nie było to łatwe. Pierwsze opowiadanie przepisywałem kilkanaście razy, a i tak w końcu uznałem je za tak słabe, że wylądowało gdzieś na dnie jakiejś szuflady, później pewnie w koszu. Piszę prawdopodobnie, bo te sytuacje miały miejsce jakieś pół wieku temu, a nasza pamięć jest przecież ułomna .

Nie poddawałem się jednak, wciąż czytałem, choć od czasu studiów już w pełni świadomie. Poznawałem mistrzów różnych gatunków, prozy, poezji, dramatu. Wspomnę tu tylko o jedne z lektur, niedokończonej powieści Roberta Musila „Człowiek bez właściwości”. Czytając tę książkę, wydaną w naszym kraju w latach siedemdziesiątych, a pisaną przecież w latach 1921-1942, chciałem ze swych ambicji zrezygnować. Przecież Musil powiedział już wszystko, myślałem, podkreślając na kolejnych stronach tej wielkiej powieści kolejne przemyślenia jej autora na temat ludzi, naszej świadomości. Na szczęście myliłem się, by jednak doszło to do mnie musiało minąć jeszcze wiele lektur i wiele czasu.

Już wtedy zrozumiałem, że chcąc zyskać własną świadomość, wiedzę, nie wystarczy samo czytanie dzieł literackich, ale też konieczne jest sięganie do innych źródeł informacji. Zdobywanie wiedzy nie tylko książkowej, akademickiej, ale również tej o zwykłym, codziennym życiu. Tak też żyłem, spędzając wiele czasu z książkami, w domu i w bibliotece, ale też żyjąc całą pełnią. Uczyłem się na kilku uczelniach (Lublin, Gdańsk, Warszawa, Kraków, Wrocław), miałem możność poznania wielkich polskich (i nie tylko) intelektualistów, sam już dziś nie wiem, w ilu zawodach pracowałem, a nawet jeśli tylko wymienimy zawód nauczyciela, to uczyłem w kilkunastu szkołach. Poznałem i byłem jednym z członków bohemy kulturalnej Lublina lat siedemdziesiątych, Gdańska z lat siedemdziesiątych osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, Warszawy z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Brałem aktywny udział w życiu politycznym, społeczno-kulturalnym, wydawniczym. Tysiące ludzi, spotkań, sytuacji. Oczywiście pamięć o większość z nich już przepadła lub uległa zatarciu. Część z nich udało mi się jednak utrwalić, właśnie w formie opowiadań, niektóre w formie powieści.

Sztuka, literatura, nie są jednak moją jedyną pasją, dodam nawet, że nie główną. Już w czasie studiów zrozumiałem, że wena twórcza jest niezwykle kapryśna, przychodzi nieczęsto. Z tego powodu zacząłem rozwijać swe zainteresowania naukowe, badawcze. Tu wena jest mniej ważna, liczy się przede wszystkim systematyczność, pracowitość. Mimo tego, że uważam się za człowieka dość leniwego, myślę, że udało mi się i w dziedzinie nauki co nieco osiągnąć. Tak w historii, jak i historiozofii, a także historii literatury. Dziś to nauka, tak w sensie badań, jak i działalności popularyzatorskiej, jest podstawowym działem moich zainteresowań.

Jestem fizycznie (bo w naszej psychice mamy tyle lat na ile się czujemy) dość wiekowy i z tego powodu próbuję pewne sprawy porządkować, zaczynam się troszczyć o ich zachowanie. Dotyczy to też moich opowiadań. Ukazywały się na łamach prasy (dziś już nie potrafię np. znaleźć moich miniatur literackich, które zostały opublikowane w jakimś dodatku literackim do jednej z gazet w Łodzi), ukazały się też w formie arkuszy literackich, czy tomików opowiadań. Uznałem, że warto dokonać wyboru i wydać je w odrębnym tomie.

Opowiadania zamieszczone w tym wyborze odnoszą się do wydarzeń autentycznych, lecz choć przedstawiane w większości z nich historie wydarzyły się naprawdę, pisane (co oczywiste) z perspektywy czasu, z pewnością odbiegają w wielu szczegółach od tych rzeczywistych. Dokonując wyboru tych wydarzeń, sytuacji, kierowałem się jako jednym z podstawowych kryteriów, pytaniem: na ile temat opowieści mówi nam o kwestiach ogólnych, dotyczących nas wszystkich. Czasami wręcz nadaję opowieściom charakter alegorii.

Poniższe opowiadania powstawały na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Najstarsze z nich, o ile pamiętam powstawały jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku. Stąd pewne realia mogą dziś wydawać się dziwne. Np. podawane kwoty z czas ó w inflacji, w których dziś sam się mylę, czy czas oczekiwania na spółdzielcze mieszkanie.

Poniższe opowieści (opowiadania) wyrażają moje spojrzenie na świat, ideę życia i wartości. Wprawdzie tożsamość narratora zostaje zazwyczaj niedookreślona, bywa że czasami piszę nawet w trzeciej osobie, a nawet przytaczam opowieści, które tylko zasłyszałem…, ale narratorem jestem jednak ja. Pisząc te opowiadania i żyjąc jak żyłem szukałem sensu życia… Czy znalazłem? Raczej nie, ale może sensem tym jest samo szukanie… samo życie. Różne, jakiekolwiek by nie było, nawet takie jak moje i tych postaci, które pojawiają się na stronach tych opowiadań.Gipsowe głowy

Powtarzasz się, przecież pytałaś mnie o to wczoraj. Zgoda, oczywiście nie udzieliłem ci odpowiedzi, zresztą i dziś ci nie odpowiem. Jak można odpowiedzieć na takie pytanie? Dlaczego piszę? Przecież ciągle się zmieniam, życie jest tak złożone. Oczywiście mógłbym przytoczyć jedną z tych oklepanych odpowiedzi, jakiś aforyzm, czy ja wiem, mógłbym powiedzieć: chcę wyrazić świat, walczę o to lub owo. Każda odpowiedź może być wyłącznie jej częścią. Daj lepiej spokój z tym pytaniem. Czy łatwiej będzie mi wyrazić powód tego opowiadania? Ty ciągle swoje. Czy powodem było wczorajsze wydarzenie w klubie? Czy ja wiem, owszem zdenerwowała mnie tamta sytuacja, ale o Zbyszku chciałem napisać już dawno. Zresztą przestańmy się oszukiwać, wcale nie było to wczoraj, a i ciebie też wymyśliłem.

Jacek, Paweł, Jurek i Bolek jak zwykle od rana przesiadywali w klubie. Wypili już kolejną butelkę wina, poodświeżali wytarte dowcipy i mimo że byli już zdrowo wstawieni rozpoczęli składkę na kolejną butelkę. Wyskrobali sto złotych, brakowało jeszcze osiemdziesiąt, musieli oczekiwać na przybycie któregoś z kolegów.

– Może skoczę po Zbyszka. Zaofiarował się najmłodszy w towarzystwie, dwudziestosiedmioletni Jurek.

– Daj spokój, nie słyszałeś, że się zaszył. Jacek odpowiedział mu jakby ze złością.

– Pokażę wam, jak Zbyszek polował na niedźwiedzie. Bolek wstał, stanął przy drzwiach, zgarbił się, zaczął machać rękoma, udawał, że bełkocze.

– Dwa niedźwiedzie, a ja je tak, tak, o tak. – Bolek zamachnął się i udawał, że się przewraca – Dwa niedźwiedzie Ha. Ha. Ha – Rozbawiony Bolek wciąż wymachiwał, niby to potykał się, w końcu usiadł na krześle – Było to jesienią przed „Ulubioną”, później widziałem jak spadł ze schodów.

– Byłem wczoraj u niego, znów rzeźbi. Może się podniesie – powiedział Paweł.

– Co tam rzeźbi? Nigdy nie był dobrym rzeźbiarzem. Jacek wyraźnie nie lubił Zbyszka. Wypowiedź swoją zakończył złośliwym śmiechem.

– Cześć. Z czego się śmiejecie? – spytał Rysiek, który pojawił się w drzwiach klubu.

– Cześć, cieszymy się, ze przyszedłeś. Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi. Dołożysz osiem dych?

Pili do wieczora. Później przenieśli się do Bolka, później, około północy przyszedł jeszcze Rafał, który zaprosił wszystkich na kolację „Pod Wieżę”. Rafał spił się, narozrabiał. Mieli o czym opowiadać przez następne dwa tygodnie. Ot, dzień jak co dzień. Sam nie wiem, z jakiego powodu tak zwykłym wydarzeniom, poświęcam tak wiele czasu. Myślę zresztą, że to tylko ja zwróciłem wówczas uwagę na opowieść Bolka o Zbyszku. Lubiłem go, odwiedziłem nawet w szpitalu i może właśnie dlatego rozdrażniła mnie tamta sytuacja. Owszem Zbyszek pijał razem z nami i… Co tu tłumaczyć rzeczy oczywiste. Pił… teraz nie… Jego sprawa. Bolek ma kompleksy. Nie chce, niech nie pije, chce niech pije. Ot Bolek. Każdy z nas zresztą wie, na czym polega tak zwana „wspólnota w grzechu”.

Zbyszek jest rzeźbiarzem. Czy to nie wszystko jedno, kim jest Zbyszek? Chyba i ja uległem już potocznym opiniom, schematom, bzdurnym uogólnieniom. Zbyszek jest… Znów te bzdury! Skończył szkołę, rzeźbił, kiedyś swymi rzeźbami ozdobił wiele kamieniczek Głównego Miasta. Rzeźbiarz, artysta, tak o nim mówiono. Znajomość z nim szczególnie imponowała różnym… i znów brak mi słowa, by określić to przebogate grono różnych naciągaczy, towarzyszy pijaństw, kibiców, klakierów.. osób które towarzyszyły Zbyszkowi i jemu podobnym. Tych którzy obserwowali ich upadek i którzy znajdowali ukojenie w tym, że mogą być, a raczej uważać się za im równych lub od nich lepszych, którzy same tworzyli mity, które chcieli później obalić. Zbyszek to Zbyszek. Cóż mnie to obchodzi, co on tam wyrzeźbił? Wystarczał mi widok tych kilkunastu rzeźb znajdujących się w jego pracowni. Było tam wiele głów. Znajdującą się najbliżej drzwi przyjaciele nazywali „Gawroche”, tak bardzo przypominała bohatera paryskich barykad. Później szli: murarz w czapce na bakier, robotnicy, artyści… Ot, zwykli ludzie, zwykłe twarze. Zwykłe, a jednak o niepowtarzalnym wyrazie.

Złośliwi twierdzili, że działo się tak przypuszczalnie z powodu nałożonej czasem patyny. Gipsowe w końcu rzeźby (dawało się to zauważyć tylko z bliska) sprawiały wrażenie granitowych. Zresztą i ludzie tylko z zewnątrz wyglądają na niezłomnych. Wewnątrz pełni sprzeczności, ludzkich namiętności, broniąc się przed ciosem, tak przecież łatwo zranić tę misterną naturę, przybierają maski. Pod ścianą stał pomnik „Macierzyństwo”, obok rzeźba Chrystusa z wyciągniętą ręką. Były to, jak się dowiedziałem, świadectwa ostatniej aktywności Zbyszka, przypuszczalnie ktoś zamówił te rzeźby na grobowce, nie odebrał i teraz stały w kącie. Narastała na nich coraz grubsza warstwa kurzu. Niepotrzebnie zajmowały miejsce i czekały na nabywców. Sztuka „nagrobkowa” zupełnie utraciła swój prestiż, a może Zbyszek rzeczywiście nie był najlepszym rzeźbiarzem.

Na przedprożu, przed pracownią stało inne „Macierzyństwo”, wykute w granicie. Głębokie, pełne bólu, ciepła. Iluż by trzeba słów, by opisać, oddać inne dzieło? Może łatwiej będzie opisać zachwyt przechodniów. Uczestników licznych wycieczek, które odwiedzały nasze miasto i samotnych spacerowiczów, którzy tu zawsze zatrzymywali się, oglądali i zamyśleni szli dalej.

Zbyszek siedział w rogu pracowni na niedbale zbitej z desek ławie, obok niego znany mi wcześniej Bogdan, naprzeciw nich, tyłem do wejścia Bolek.

– Cześć. Witam. Myślałem, że nie przyjdziecie. Przywitał nas Zbyzek.

Poznaliśmy się zaledwie dzień wcześniej. Zwykła znajomość ludzi, których łączy jedno – wspólny kac. Siedzieliśmy w mini-barku i popijaliśmy piwo. Obok przy stoliku samotny, zgarbiony, siwowłosy mężczyzna. Brudna koszula, wystrzępiona marynarka, zniszczone buty. Przed nim na stole butelka – niestety, pusta. Spoglądał na nasz stolik, siedział ciągle i przysłuchiwał się naszej zabawnej zapewne, jak to bywa zazwyczaj na kacu, tylko dla nas rozmowie. Chciał się włączyć, powiedział coś głupiego o Sokratesie i stało się. Zaprosiliśmy go do nas. Jedno piwo, potem drugie… trzecie. Czy to w końcu takie dziwne, że zaprosił nas wówczas do siebie?

Czy było też coś dziwnego w tym, że w jego pracowni na zbitym z desek stoliku (nóżkę stanowiła podstawa od statywu rzeźby), pośród brudnych naczyń, rozkruszonego chleba, obok otwartej konserwy rybnej i brudnej łyżki stały trzy półlitrówki? Zresztą i tak musieliśmy się kiedyś ze Zbyszkiem spotkać. Znaliśmy Bogdana, Bolka, a poza tym – swój ciągnie do swego.

– Siadajcie. Czym chata bogata.

– A ja wam powiem wiersz. Poinformował nas o swym zamiarze wyraźnie już wstawiony Bolek. Wszyscy słyszeliśmy ten wiersz już wielokrotnie, wódka była nalana.

– Zdrowie gości.

– Zdrowie gospodarza.

– Musicie wysłuchać wiersza mojego przyjaciela! Bolek był naprawdę pijany. Zaczął krzyczeć. – Musicie… próbował wstać… – Był jednak już zbyt pijany. Nogi miał jak z waty. Coś zabełkotał, usiadł i zapomniał.

Bogdan również musiał się znaleźć. Wstał, przytoczył dla nas dwa pieńki (byłem z Jurkiem).

– Daj spokój Bolek – powiedział i poklepał Bolka po ramieniu. On również był już zdrowo wstawiony, nie za bardzo kojarzył, nie zauważył, że ten już spał.

Piliśmy. Zbyszek coś tam grał na rozstrojonej, pozbawionej jednej struny gitarze. Piliśmy. Bogdan doniósł następne dwie butelki. Piliśmy. Bolek się obudził. Otrzeźwiał, posprzeczał się ze Zbyszkiem o kompozycję płaskorzeźby przygotowywanej podobno na jakiś konkurs i wyszedł. Piliśmy. Wróciłem do domu po północy.

Strzępki wydarzeń, własne nastroje, doświadczenia, a później mówimy, że znamy innych, Epitety: narkoman, alkoholik, zdrajca, donosiciel. Słowa, przecież to tylko pozór. Gdybym wówczas opuścił nasze miasto, gdybym wyjechał stąd na zawsze, cóż wiedziałbym o Zbyszku? Jakiś rzeźbiarz, jakieś rzeźby… wielkie picie. Gdybym poszukiwał odpowiedzi, gdybym zatrzymał się w gonitwie za dniem następnym i następnym… o ile znalazłbym jeszcze czas na wspomnienia…

Samotność, niespełnione nadzieje, marzenia? Dlaczego piłeś Zbyszku? Zbyszek pił ciągle. Wyjeżdżałem, jakieś interesy… wracałem – Zbyszek pił. Czasami pożyczał kilkadziesiąt złotych, podobno za obiad… wysprzedawał większość gipsowych głów, sprzęt fotograficzny, narzędzia i pił… pił do upadłego.

Do jego pracowni zaglądali coraz to nowi goście. Drobni alkoholicy, drobni szarlatani, „poeci i artyści”. Wiosną wprowadził się Ryszard. Pracownia znajdowała się w centrum miasta, czemuż by nie przerobić jej na sklep. Ryszard, drobny kombinator z zapałem zwoził deski, coś tam montował. Zbyszek znów pijany, znów zadowolony, snuł nowe plany.

– Zobaczysz, będziesz mógł u mnie sprzedawać swoje rzeczy.

– Daj spokój Zbyszek. Tylko nie daj się okiwać. Szkoda tej pracowni.

– Co tam szkoda. Teraz nikt nie kupuje rzeźb. Handel, to jest rozwiązanie – twierdził Zbyszek, powtarzając zapewne argumenty nowego wspólnika – Skoczymy na piwo… zapraszam na obiad. Miał teraz pieniądze, mógł pić z godnością. Na szczęście lub nie, wspólnik zbankrutował. Za deski nie zapłacił, gdzieś tam nie oddał pożyczki. Uciekł.

– Wiesz Paweł, Zbyszek jest w szpitalu. Usłyszałem po kilu tygodniach od Bogdana.

– No, nareszcie. Może się wyciągnie. Odpowiedziałem – Może go odwiedzimy. Dodałem, choć wiedziałem, że trzeba będzie jechać do Wrzeszcza, kupić coś, później rozmawiać bez sensu. Nie oszukujmy się, szpitale nie są najprzyjemniejszą formą rozrywki… zwłaszcza te szpitale. Cóż jednak robić, lubiłem Zbyszka. Postanowił się wyleczyć, Trzeba mu pomóc. Każdy może mieć kryzys, może i mnie to spotka.

– To co? Może jutro.

– Niech będzie. Wpadnij do mnie około południa.

Długo szukaliśmy właściwego bloku, później okazało się, że Zbyszek jest w innym. Wdrapaliśmy się na czwarte piętro, gdy spojrzałem na zegarek, zauważyłem, że czas już wracać ( miałem bardzo ważne spotkanie), a siostra dopiero poszła go poprosić.

– Cześć chłopaki. Zbyszek bardzo się ucieszył.

– Cześć Zbyszku, wiesz bardzo długo cię szukaliśmy. Rozbudowali ten szpital, schowałeś się, niech cię diabli… Mówiąc to wyciągałem z torby kompot, papierosy, czekolady, jabłka… – Przepraszamy cię, ale mamy bardzo mało czasu. Bardzo długo cię szukaliśmy… Niezła ta pielęgniarka… szkoda, że musimy lecieć. Chyba się tu nie nudzisz? Miotał się Bogdan. Widać też się śpieszył.

– Jak ci tutaj? Spytałem zupełnie bez sensu, ale co najmniej, co trzecia z odwiedzających szpitale osoba zadaje takie pytania.

– Karmią dobrze. W poniedziałek mają mi zaszyć. Wychodzę za dwa tygodnie. Znów maluję. Córka przyniosła mi farby… pokażę wam jak wyjdę. A co u was?

– Jakoś leci. Wiesz jak jest. Interesy… No to cześć. Do zobaczenia na wolności… Trzymaj się Zbyszek.

– Bywajcie chłopaki. Bardzo się cieszę, że przyszliście… szkoda, ze macie tak mało czasu. No, nic. Pogadamy u mnie.

– Bywaj. Jeśli znajdziemy czas, to odwiedzimy cię w niedzielę. Powiedział jeszcze Bogdan i już wychodziliśmy.

Nie lubiłem szpitalnych wizyt. Ledwie wyszliśmy z bloku od razu poczułem się lepiej. Oczywiście chciałem, myślałem o tym, by wrócić w niedzielę, ale… No właśnie… Czy naprawdę miałem tak mało czasu, czy też skorzystałem z nadarzającego się pretekstu?

Miesiąc później spacerując wieczorem ulicą Mariacką zauważyłem w pracowni Zbyszka światło. Wstąpiłem. Pracownia wyglądała jak pobojowisko. Rozmontowana antresola, rozmontowana konstrukcja sklepu, wszędzie deski, belki.

– Część Zbyszek. Co się u ciebie dzieje? Czyżbyś wpadł w szał? Spytałem ze śmiechem.

– O! Hej Paweł. Remont robimy. Brat mi pomaga… A wy się znacie? Mój brat, Paweł.

– Dzień dobry.

– Dzień dobry. W takim tempie skończycie za dwa tygodnie. No, nareszcie. Ho, ho, ale robota.

Napijesz się herbaty? Zaproponował Zbyszek.

– Nie, dziękuję, nie będę wam przeszkadzać, wpadnę innym razem. Powodzenia.

– Cześć.

Odwiedziłem Zbyszka po miesiącu. Brat już wyjechał. Pracownia wyremontowana, wysprzątana. Zbyszek uśmiechnięty, krzątał się, pełnił rolę gospodarza. Zaparzył herbatę, zrobił kanapki… na stole obrus.

– Nie rób sobie kłopotu, ja tylko na chwilę. Powiedziałem.

– Zostań, zostań. Wiesz, sprawiliście mi wielką frajdę odwiedzając mnie tam… w szpitalu’ Jak ci się podoba teraz pracownia? Znów rzeźbię. Może byś coś ode mnie kupił? Mam kłopoty z finansami, muszę zapłacić bratu. Może tego Chrystusa? – Ano tak. Zapomniałem, że jesteś ateistą.

– Agnostykiem… Zresztą wszystko jedno. Nie, to nie. Przecież w rzeźbie nie ma to tak wielkiego znaczenia. A Chrystus? Był czy nie, to i tak wpłynął na naszą cywilizację. Byłbym naiwnym, gdybym tego nie dostrzegł. Nie to, głowa po prostu bardziej mi się podoba.

– Niech będzie. Sprzedam tanio… ale wiesz, już dawno chciałem cię o to zapytać. Ciągle nie potrafię tego zrozumieć. Tyle w tobie uczciwości, a jesteś niewierzącym? Mnie wiara bardzo pomogła.

– Ja wierzę Zbyszek. Wierzę w ludzi, w to co robisz, to co sam robię… to mi wystarcza.

– Zobaczysz, że cię przekonam do Boga.

– A co to jest Bóg, Zbyszku? Ludzie mi wystarczą. Pamiętasz Epikura? Zresztą dajmy spokój z tą rozmową. Co u ciebie?

– Jakoś leci, a może płaskorzeźbę, zobacz… lipa, jak ci się podoba?

– Zgoda, biorę i to. Próbowałeś zdobyć stypendium? …

Rozmawialiśmy prawie do północy. Zbyszek już zasypiał, pożegnałem się, zabrałem drewnianą płaskorzeźbę i wyszedłem. Cicho zamknąłem za sobą ciężkie, masywne drzwi.

Schodzę z przedproża. Odwracam się i patrzę, może już po raz ostatni na „Macierzyństwo”, rzeźbę pełną wyrazu. Płaczu matek za utraconymi dziećmi, płaczu artysty za utraconym dzieciństwem, za okresem bezpieczeństwa. Skręcam w boczna uliczkę. U Zbyszka ciągle pali się światło. Jeszcze nie śpi.

Zapomniałem go spytać, dlaczego rzeźbi? Dlaczego rzeźbisz Zbyszku? Zresztą nie zawracaj sobie tym głowy. Jutro będzie nowy dzień. Wspaniały dzień. Przyjemnych snów.

Z tomiku „Gipsowe głowy” wydanego przez KSW „ŻAK” w 1982 roku.Okno

Czy pamiętasz jeszcze Ewo nasz klub? Nie, nie ten nowy znajdujący się w lewym skrzydle. Zupełnie zapomniałem, że przyszłaś na naszą uczelnię później. Gdy ja studiowałem na pierwszym i drugim roku, znajdował się zaraz przy głównym wejściu. Schodami, prawie zawsze źle oświetlonymi, schodziliśmy do piwnic. W pierwszej z nich była szatnia, później korytarz, sala z bufetem, druga zazwyczaj pusta (odbywały się tam koncerty), w trzeciej za nią znajdowało się coś w rodzaju magazynu i biura. Przypomniałem sobie, że obok bufetu stało pianino. Często grywała na nim Kruszyna. Zanim wypłynęła na szersze wody dorabiała pracując w bufecie. Uczelnia nasza była niewielka. Znaliśmy się wszyscy. Jak w małej wiosce krążyły plotki, powstawały anegdoty. Słyszałeś, że Witek… Romek oblał… Niemożliwe, Marek zakłada teatr? … Andrzej opublikował kolejny… Zwykłe studenckie życie.

Wiesz, to dziwne, przecież zaliczaliśmy kolejne kolokwia i egzaminy, a w mojej pamięci pozostały głównie wydarzenia spoza uczelni, spoza wykładowych sal. Kawiarniane dyskusje, klubowe spotkania i spacery do parku naprzeciwko. W klubie zawsze można było kogoś spotkać, pożyczyć pieniądze do pierwszego, przedyskutować jakiś problem, zagrać w szachy. Moim partnerem był Tomek. Pamiętasz, poznałem cię z nim. Ten z Warszawy. Grał w pierwszej lidze. Muszę ci powiedzieć, że nasze partie, mimo że grywaliśmy najczęściej na zapleczu, nie lubiłem gapiów, przychodziło oglądać sporo osób. Grywaliśmy sportowo, a jednak każda partia wywoływała sporo emocji w nas i w widzach. Dla Czarka nasze walki były pretekstem do kolejnych intryg, Niby mimochodem stwierdzał: Przecież to jasne, że Tomek specjalnie podstawił mu tę partię; Paweł jest dużo gorszy; innego dnia: Zawsze mówiłem, że Tomek gra o klasę lepiej. Czasami, czując, że mam kasę pozwalał sobie na stwierdzenie: Dziś miałeś formę. Nie sądziłem, że wyjdziesz z tej pozycji… Moje gratulacje. Tak, czy inaczej moje z Czarkiem spotkania najczęściej kończyły się przy butelce wina.

Czemu ci to opowiadam? Widzisz Ewo, rzeczywiście rozgadałem się, chcę ci opowiedzieć nie o szachach, które jak wiem cię nie interesują, lecz o sprawie dla mnie bardzo ważnej, o pewnym wydarzeniu w tamtym klubie, o koncercie, muzyku, działaczach, artystach… Źle, ostatnie zdanie powinienem przekreślić. Chciałbym ci po prostu opowiedzieć o ludziach takich i innych. Po cóż ich szufladkować, nazywać, zawsze lepiej określi ich konkretna sytuacja. Wówczas będziemy mogli powiedzieć: wtedy to a wtedy, ktoś taki a taki, w takich to a takich okolicznościach zachował się tak i tak. O ileż uczciwsze jest takie postawienie sprawy od prostego określenia głupiec, oszust, złodziej, mały, wybitny, zły itp. Mnóstwo słów, które potrafią przekreślić lub wynieść kogoś na całe życie, a które pozbawione kontekstu nic nie znaczą.

No popatrz, rzeczywiście masz rację. Teoretyzuję, a ciągle daleki jestem od tematu, ale przecież chyba się nie spieszysz? No dobrze, już dobrze, przestaję żartować. Byłem wtedy na drugim roku studiów i przypuszczalnie pod koniec listopada… popatrz jak zawodna jest ludzka pamięć… więc, pod koniec listopada dowiedziałem się, że w klubie ma odbyć się koncert Mieczysława Kosza. Jazz był wówczas bardzo modny, zgoda może tylko w naszym środowisku… zresztą znów będzie, może wzbogacony, ciut inny, ale.. wróci. Na pewno wróci. Kosz, niewidomy pianista, był kimś w rodzaju gwiazdy.

Przepraszam, wybacz, przecież nie robię tego złośliwie. Sam nie wiem, z jakiego powodu wspominając tamto wydarzenie pozwalam sobie na aż tak wiele dygresji. Kosza otaczała aura tajemnicy i niezwykłości. Niewidomy muzyk, samorodny talent, niektórzy pamiętali go jeszcze z poprzednich Lubelskich Spotkań Jazzowych. Bardzo cieszyłem się na tamten koncert. Po stołówkowym obiedzie – pamiętasz, zawsze braliśmy podwójną zupę, najczęściej gotowali krupnik – poszedłem na długi spacer i około godziny osiemnastej byłem już w klubie. Na godzinę przed koncertem był jeszcze prawie pusty. Poszedłem na zaplecze i o dziwo zastałem tam otoczonego gronem działaczy pianistę. Usłyszałem pierwsze zdania:

– … to pianino jest do niczego.

– Przecież wczoraj był stroiciel.

– Przestańcie mi truć, albo będzie pianino, albo odwołajcie koncert.

– Może dziabniemy… Andrzej skocz jeszcze po wino… Dobrze, przestań się martwić, zaraz przyjdzie stroiciel.

Wyszedłem, nie chciałem przeszkadzać. Nie moja sprawa. Koncert będzie dopiero za godzinę, cóż mnie obchodzą jakieś incydenty, pomyślałem, że nawet gdy się spóźnię, to i tak znajdzie się dla mnie jakieś miejsce. Siedziałem później na jednaj z ławek na dziedzińcu i muszę przyznać, że jednak ciągnęło mnie tam – do nich. Dziedziniec wspaniale nadawał się do wypoczynku. Ścieżki były zbudowane na planie krzyża, w środku wokół czerwone róże, zieleń trawników, cisza… Nie mogłem się jednak uspokoić. Chciałem wiedzieć, jak się to potoczy i co tu ukrywać, któż nie chciałby poznać bliżej tak wspaniałego artysty. Nie wytrzymałem. Nie minęło pół godziny i znów byłem na dole.

– Niezłe to wino, co? O! Paweł. Napijesz się z nami? – przywitał mnie Sted – Poznajcie się. Mieczysław Kosz, a to Paweł… studiuje teologię.

– Cześć, Paweł – przywitałem się z wszystkimi i nie próbowałem nawet prostować słów Steda. Czy to ma teraz jakieś znaczenie, co studiuję, pomyślałem. Dziwiło mnie wprawdzie, że dotychczas jeszcze tego nie wiedział, mimo że dość często grywaliśmy w tamtym okresie razem w PAX-ie w szachy, a może tylko bawił się moim kosztem. Nie robiło mi to wówczas żadnej różnicy. Wino było rzeczywiście znakomite.

– Mietek, za kwadrans koncert.

– Nie martw się o mnie. A jak tam pianino?

– Wszystko gra. Zobaczysz. Zaraz kończy stroić… O, Monika. Chodź do nas. Poznaj Mietka, najlepszy pianista w Europie.

Dziwiłem się, nie było mnie zaledwie pół godziny, a oni byli już nieźle wstawieni, nie widziałem też nikogo przy pianinie. Dziesięć minut później Heniek wyszedł zapowiedzieć występ, chwilę po nim wyszedł Kosz. Pomyślałem, że jeśli drzwi będą otwarte, to i na zapleczu będę wszystko słyszał, że nie ma sensu zmieniać towarzystwa, że jeszcze nie jeden raz będę na jego koncercie – zostałem.

Nie popełniłem błędu. Mietek wrócił po chwili bardzo zdenerwowany… Zastanawiam się, czy określając go po imieniu nie popełniam nadużycia. Doprawdy nie wiem, jak przedstawić go na potrzeby tego opowiadania. Mietek – może i najprościej, ale przecież nie znaliśmy się. To było tylko jedno spotkanie. Ot, jedno wspólne spotkanie przy butelce wina. Ja później poznałem jego twórczość, on mojej nigdy. Czy mam prawo podpierać się w naiwny sposób jego nazwiskiem? Fakty. Mój Boże, jak wielu widziałem ludzi, którzy wówczas, a i później, mimo że mieli osiągnięcia jeszcze mniejsze od moich – czy takowe zresztą mają tu znaczenie – poklepywali innych w geście spoufalenia po plecach. Kosz był niewidomym, skąd mógł wiedzieć, kto go klepie? Klepali, poklepywali. Jesteś wspaniały… jesteś… napijesz się z nami… i znów klepali. Ktoś w końcu wyrównał ziemię…

Jak już wspomniałem, Kosz wrócił bardzo zdenerwowany.

– Mówiłem, że nie będę grać na takim pianinie.

– O co chodzi, przecież stroiliśmy.

– Swojej przygłuchej babci to powiedz!

– Poczekaj, zaraz sprawdzę. – Powiedział wreszcie Heniek i wyszedł.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: