Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wybrzeże Snów - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
14 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wybrzeże Snów - ebook

Jeśli spadasz wystarczająco długo, zaczynasz się czuć, jakbyś latał.

Lirr straciła wszystko, poza obietnicą zemsty na siedmiu magach Kręgu. Jedynie wątła nadzieja na odzyskanie Raidena powstrzymuje ją przed poddaniem się rozpaczy. Stając do nierównej walki, musi zaufać swojemu kruczemu przeznaczeniu i zawrzeć nieoczekiwane sojusze.

Rozpoczyna się walka, która może zburzyć równowagę świata.


Magowie rzucają ostateczne wyzwanie bogom.
Sny zmieniają się w koszmary.
Zbliża się czas Przebudzenia.

Nie mogłabym wyobrazić sobie lepszego zakończenia serii Krucze serce. „Wybrzeże snów” to pełna emocji powieść, która skradnie wasze serca! Gorąco polecam!
Ewelina Nawara, autorka powieści Melodia serc

„Wybrzeże snów” to niewiarygodna, pełna zawirowań i emocji czytelnicza przygoda. Pełna determinacji bohaterka, która zrobi wszystko, aby uratować życie Raidena. To wyścig życia ze śmiercią… do końca nie wiadomo, które z nich wygra!
Justyna Leśniewicz, autorka powieści Melodia serc

Miłość silniejsza niż przeznaczenie i to w samym centrum siejącej zniszczenie burzy chaosu…
Magia, która scala, siły, które niszczą i finał, który przepiękną prozą zawładnie nie tylko Twoim sercem!
Lidia Kozikowska, @bookliszek

Idealne zwieńczenie trylogii, przez którą zarwałam nie jedną noc! Jeśli myśleliście, że emocje sięgały zenitu przy pierwszych dwóch tomach (o mamo, pamiętacie zakończenie „Jeziora Cieni”?!), radzę przemyśleć sytuację: nadchodzi „Wybrzeże Snów”. Polecam obiema rękoma.
Marta Lis, @pannafox

To niesamowite, że podczas czytania książki jestem w stanie poczuć zapachy! Poczuć wiatr we włosach, smak soli na ustach, zapach rozgrzanego słońcem bursztynu. „Wybrzeże Snów” to pulsująca emocjami opowieść, która zawładnie sercem i umysłem. Pełna uniesień radości, dojmującego smutku, kruczej wolności i walki o miłość. Maria Zdybska po raz kolejny zabiera nas w ekscytującą podróż,
w której nie może Cię zabraknąć!
Martyna Adamska, @zaczytanaa_m

„Wybrzeże Snów” to nie tylko piękny tytuł, to przepiękne zamknięcie serii. Sensualne flow Marii Zdybskiej jest niczym zaklęcie otwierające portal do innego wymiaru. Wejdź do świata Lirr i Raidena, czuj i smakuj, a gdy skończysz, wróć.
Wróć i odkrywaj Krucze Serce od nowa.
Katarzyna Wąsowicz, Strefa Booki

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7995-514-5
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Woda była czarna, gęsta jak smoła. Żarłocznie pochłaniała dźwięki, topiąc wszystko w miękkiej, bezdennej ciszy. Przenikający do kości chłód powoli zatapiał długie ostre kły w karku Lirr. Dopiero po chwili coraz wyraźniejsze drgania zaczęły układać się w chór niewyraźnych głosów. Wydawało jej się, że skądś, jakby z głębi otchłani, dobiega odległe wołanie kruka, przedrzeźniane w nieskończoność rozedrganym echem.

– Śmierć!

Szum fal roztrzaskujących się o skaliste nabrzeże złośliwie zniekształcał słowa. Wołanie z czasem stawało się coraz mniej ludzkie – wraz z rykiem kotłującej się wody i grzmotem napierającego na toń wiatru wspólnie tworzyło niepokojącą pieśń.

Nie była pewna, jak długo dryfowała. Zresztą nie miało to już znaczenia. Czas był tylko złudzeniem. Wątłym przypomnieniem tego, czym była.

– Dni trwają, noce przychodzą i mijają tylko wtedy, gdy mamy na to świadków.

Samotność mąciła wyuczoną ludzką rachubę czasu, oszukiwała zmysły. Ciemność tak czarna jak jej rozpacz zajęła wszystko w zasięgu wzroku, wciskając się żałobnym kirem pod powieki i okrywając nim duszę. Lirr pomyślała, że tak właśnie musi wyglądać śmierć; ostateczna forma samotności, jak jeden niekończący się oddech poprzedzający nieznane, którego obawiamy się od dnia urodzenia.

Tęskniła do skrzydeł. Tak bardzo chciała wzbić się w przestworza, zostawić wszystko za sobą, zapomnieć ból. Kruka też jednak straciła.

Szum przybrał na sile. Wiatr jazgotał wściekle, miotając szkwały i grzmoty coraz szybciej, coraz mocniej. Niebo zlewało się z tonią wzburzonego oceanu, a Lirr płynęła bezwolnie w rytm kolejnych, gniewnych uderzeń, obracana tanecznym kręgiem smolistych wirów.

Wstrzymywany oddech nie pomagał, nie przynosił ulgi ani zmiany. Upragniony koniec nie nadchodził. Coś nie pozwalało jej rozpłynąć się w nicości, uporczywie kłuło szczelnie zamknięte powieki, refleksem mętnego trupiobladego światła przedzierało się przez nieprzeniknioną plątaninę czarnych strumieni wrzącej sztormem wody.

– W nieskończonej ciemności nawet odległe odbicie wątłej iskry może zastąpić słońce.

Z ciszy mrocznej głębiny doleciał szept. Najpierw z trudem odróżniła go od szumu krwi we własnych skroniach. Znajomy głos, z początku nieśmiało, potem coraz natarczywiej, wołał ją po imieniu, każąc jej myśleć, patrzeć, czuć. Przywoływał do życia, które chciała za wszelką cenę w sobie stłumić. Śmierć z niej drwiła. Czarnofioletowe spojrzenie było pełne wyrzutu.

– Milda… czy to znowu tylko twój duch? – Sformułowanie pytania przyszło jej z bolesnym trudem.

Światło coraz śmielej rozrywało grubą zasłonę ciemności.

– Nie, Lirr, tym razem to ja, naprawdę ja.

Być może przyśniła sobie te słowa, to światło i te karcące, nieskończenie smutne oczy. Grzmiący szum załamujących się na przybrzeżnych skałach fal wciąż wypełniał jej świadomość, zakłócając bieg myśli.

– Milda, ja… – Chciała powiedzieć coś niesłychanie istotnego, ale słowa utknęły w lepkiej czerni morskiej toni. Na wszystko było już za późno.

– Wiem… nic nie musisz mówić. – Poczuła łagodny dotyk na ramieniu, znajome, przenikliwe zimno.

– Milda, on nie żyje, zabiłam go, ja…

– Ciii… nic nie mów. Zaopiekuję się tobą. – Odległy głos rusałki brzmiał dziwnym dwutonem; karcący i czuły, stanowczy i nieśmiały.

– On nie żyje. Nie żyje. Nie żyje. Nic już nie ma sensu – szeptała jak w malignie.

– Wszystko z czasem nabierze sensu – zapewniła ją twardo Milda. Lodowata dłoń ścisnęła jej ramię. – Nawet chaos rządzi się pewnymi prawami, a twoje życie jest naznaczone boskim przeznaczeniem. Twój czas dopiero nadejdzie. Przetrwasz. Zobaczysz.

– Nie mogę trwać… On nie żyje. – Lirr uparcie zaciskała powieki. Nie chciała wracać, nie mogła spojrzeć rusałce w oczy. Była winna.

– Przetrwasz. Ten ból także przeminie.Rozdział 1

Rozpacz i ratunek

– Co to za miejsce? – Pytanie nie zabrzmiało przekonująco. Lirr zupełnie nie obchodziło, gdzie się znalazła, ale miała już zwyczajnie dość napiętej ciszy i tego podejrzliwego spojrzenia, jakim nieustannie obrzucała ją Milda.

Powiodła obojętnym wzrokiem po widnokręgu, starając się rozpoznać krajobraz. Okolica miała w sobie coś znajomego i Lirr nie mogła się pozbyć męczącego uczucia, że kiedyś już ją widziała. Grzebanie we wspomnieniach, szczególnie odległych, było jednak ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę.

– Powinnaś coś zjeść. – Rusałka pokiwała protekcjonalnie głową w sposób zupełnie nieodpowiedni dla jej wieku. Musiała nabyć tych starczych nawyków od Kenny. Lirr przyjrzała się jej uważniej. Grubo tkana szata w kolorze indygo nadawała wodnicy nietypowej dla niej powagi, ale to w jej smutnych oczach kryło się najwięcej zmian. Dawną figlarność zastąpiło coś zdecydowanie bardziej ponurego, jakby przeczucie nadchodzącego koszmaru stłumiło całą jej dotychczasową beztroskę. Wcześniej, zupełnie na przekór swojemu szczególnemu stanowi, tak pełna życia, teraz wydawała się przygnieciona nieuchwytnym cieniem śmierci, zgaszona.

Rusałka przez chwilę grzebała w ozdobionej srebrnymi krążkami torbie, prawdopodobnie w poszukiwaniu ludzkiego prowiantu. W jej nerwowym pośpiechu widać było niezrozumiały niepokój.

– Nie jestem głodna – skłamała szybko Lirr.

– Oczywiście, że jesteś – burknęła Milda, nawet na moment nie przerywając wydobywania kolejnych, niezbyt zachęcająco wyglądających pakunków.

Lirr zmarszczyła nos, gdy dotarł do niej zapach, którego nie mogła jednoznacznie sklasyfikować. Wahała się między lekko gnijącą rybą, ewentualnie jednym z tych paskudnych, miękkich serów, jakie jadali Annarczycy. W odpowiedzi pusty żołądek natychmiast zacisnął się w bolesny supeł.

– Naprawdę, nie jestem w stanie niczego przełknąć – przekonywała, krzywiąc się mimowolnie.

Zniecierpliwiona Milda ostatecznie odwróciła torbę do góry dnem, wytrząsając z niej resztę zawartości. Na kamienistą ziemię potoczyły się lekko poobijane jabłka, paski wędzonego mięsa zawinięte w liście, kawałki cukrowych kryształów, jakieś suszone jagody, grzyby, słoiczki z podejrzaną, glutowatą zawartością i cała masa kolorowych kamyków, muszelek, nawet owiniętych wstążką pęków suszonych ziół i kwiatów. Lirr nadal nie pojmowała, do czego miałby rusałce posłużyć ten przedziwny arsenał. Nieumarła prawdopodobnie nazbyt długo nie żywiła się normalnym jedzeniem, żeby właściwie ocenić sensowność swoich osobliwych zapasów.

– Musisz jeść – władczo oznajmiła wodnica, zachęcającym gestem wskazując swoje skarby. – Musisz żyć – dodała znacznie ciszej. – Kenna uprzedzała, że będziesz bardzo słaba, a przed nami długa droga.

– Gdzie ja właściwie jestem? I jak mnie tu znalazłaś? – Lirr nadal z trudem zbierała myśli. Strzępy sennych obrazów i poszarpanych świeżym bólem wspomnień mąciły jej świadomość, nie zostawiając zbyt wiele miejsca na rozsądek. Przenikliwy odór gnijącego sera utrudniał trzeźwe myślenie. Na wpół znajomy krajobraz jak ze snu zacierał granicę między jawą a marą.

Milda ściągnęła brwi w cienką linię.

– Nie pamiętasz? – zapytała ostrożnie.

– Pamiętam… – zapewniła bardziej siebie niż rusałkę. Powrót do przeszłości jeszcze mocniej ścisnął jej żołądek. – Pamiętam Jezioro Cieni… – powiedziała powoli, walcząc z mimowolnym drżeniem szczęki – a potem bramę z kości i czaszek. Bramę Prawdy.

Rusałka skinęła sztywno głową. Odgarnęła z twarzy pukiel falowanych włosów i wcisnęła go nieco nerwowo za ucho. Z jej oczu trudno było wyczytać konkretne emocje, chociaż nie wydawała się zaskoczona. Zaniepokojona – tak, ale widać spodziewała się tak nieskładnej odpowiedzi.

Przez chwilę bez słowa przyglądała się Lirr badawczo, z troską, która podzieliła białe czoło nieumarłej delikatną pionową zmarszczką.

– Nie było łatwo cię odszukać – wyjaśniła miękko, tłumiąc ciche westchnienie. – Nie wiedzieliśmy, co dokładnie się stało, ani którym portalem wydostaniesz się z siedziby Kręgu... – Urwała i znów upchnęła niesforny pukiel włosów za uchem. W jej oczach złowieszcza czerń niemal całkiem pochłonęła fiołkowe iskierki. Brzmiała teraz zupełnie inaczej niż dawna Milda, poważnie i smutno, a chwile kłopotliwego milczenia podczas rozmowy, w równej mierze co ostrożnie dobierane słowa, budowały nieznośny dystans. W tej nowej manierze wodnicy było coś zdecydowanie denerwującego.

Lirr przekrzywiła głowę, intensywnie wpatrując się w przyjaciółkę. Nie potrafiła stwierdzić, co irytuje ją bardziej, czy ten szczególny ton, jakim zwykło się przemawiać do małych dzieci albo osób, które postradały zmysły, czy może aura wszechwiedzącej kapłanki, którą Milda musiała przejąć od przemądrzałej Kenny. Zdecydowanie wolała dawną rusałkę, wygadaną, złośliwą i wesołą.

– Jak więc tu za mną trafiłaś? – Lirr ściągnęła nieco podejrzliwie brwi.

Milda opuściła wzrok, nagle niezrozumiale zawstydzona.

– Nie masz mi za złe, mam nadzieję, że zabrałam to z drzewa wotywnego. – Pospiesznie wydostała stary naszyjnik Lirr z kamieniem akwamaryny spod skromnej szaty i uniosła go na wysokość oczu. – Potrzebowałam czegoś, co miało w sobie twoją energię, esencję, jak mówi Kenna – poprawiła się z uczoną miną. – Ślad był słaby, ale wystarczający, żebym wiedziała, gdzie mniej więcej cię szukać. Reszta to… powiedzmy, że to tajemnica zawodowa. – Uśmiechnęła się cwaniacko i na krótką chwilę iskry dawnej figlarności powróciły do jej ciemnych oczu.

Lirr z trudem odwzajemniła uśmiech. Widok naszyjnika ścisnął jej serce bolesnym wspomnieniem przeszłości. Wyciągnęła ostrożnie dłoń i nieśmiało, ledwie końcem palca dotknęła gładkiej powierzchni turkusowego kamienia. Poruszony zatańczył, wirując na cienko plecionym rzemieniu. Kawałek morza zamknięty w zimnym krysztale.

Przełknęła suchość w gardle. Miała nieprzepartą ochotę, by zamknąć kamień w dłoni, poczuć jego kojącą obecność, jak robiła to kiedyś w chwilach słabości. Walczyła z przemożną chęcią, żeby zabrać go, zawiesić na własnej szyi, odzyskać, ale coś, wbrew tym pragnieniom, skutecznie ją powstrzymywało. Odsunęła drżące palce, tknięta nagłą myślą. Wisiorek z Wyspy Mgieł był kluczem do przeszłości, do której postanowiła nigdy więcej nie wracać. Nie należał już do niej, był ofiarą dla Zarii, ceną za jej błogosławieństwo. Nie mogła tego cofnąć, tak jak nie mogła zawrócić czasu, odzyskać Raidena.

– Nie… – Lirr delikatnie odepchnęła zimną dłoń Mildy. – Zatrzymaj go. Proszę – dodała łamiącym się szeptem.

Rusałka przytaknęła powoli, nie przestając patrzeć badawczo w oczy Lirr. Jej uśmiech był chłodny i blady jak zimowy poranek. Po chwili jednak opuściła głowę i zaczęła pośpiesznie układać porozrzucane rzeczy w równe rządki, słoiczki do słoiczków, buteleczki obok kryształowych kulek i kolorowych kamyków, zawiniątka i paczuszki wokół jabłek, grzybów i suszonych ziół.

Lirr przeczesała dłonią splątane włosy, starając się zebrać rozbiegane myśli.

– Co dokładnie powiedziała ci Kenna?

– To nie… – Milda przygryzła w konsternacji wargę, porządkując przy tym kolejny stosik wiktuałów. Najwyraźniej starała się zyskać na czasie, ułożyć w głowie właściwą odpowiedź. – Posłuchaj, nikt tak po prostu nie odwiedza Kręgu – wyjaśniała, znów nazbyt uważnie dobierając słowa. – Kenna miała nadzieję, że zrezygnujesz, starałam się jakoś cię powstrzymać, ale byłaś oczywiście zbyt uparta i… – Urwała. Ściągnęła brwi i przejechała w zamyśleniu końcem języka po błyszczących zębach. – Pamiętasz, prawda? – zapytała znów tym denerwująco miękkim tonem, zupełnie nie pasującym do jej drapieżnej natury. – Czekałam więc, aż się stamtąd wydostaniesz. Właściwie to… miałam nadzieję, że się stamtąd wydostaniesz.

Lirr pokiwała tylko głową w sposób, który mógł oznaczać zarówno aprobatę jak i powątpiewanie. Rozmowa szła jak po grudzie. Czuła się nieswojo. Wstała, odruchowo otrzepała drobny, solny pył z kolan i utkwiła wzrok w spokojnym morzu poniżej. Lazurowa woda była tak przejrzysta, że nawet ze swojego miejsca bez trudu mogła dostrzec ławice skrzydlatych ryb zataczających w nieskończoność hipnotyzujące kręgi. Podeszła bliżej skraju urwiska. Białe skały porośnięte solnymi kryształami opadały niemal pionowo w dół. Ostre odłamki, niczym zbielałe w słońcu połamane kości olbrzyma, wyzierały złowieszczo z turkusowej toni. Upadek z takiej wysokości byłby śmiertelny dla każdego normalnego człowieka. Czy naprawdę skoczyła? Nie była pewna. Nie potrafiła sobie przypomnieć momentu, gdy wydostała się na powierzchnię ani tego, jak rusałka wyciągnęła ją z wody i jakimś cudem zatargała na wysoki brzeg. Nie umiała określić, ile czasu spędziła w głębinie. Tam, pod wodą, nie sądziła, że kiedykolwiek ją opuści. Czas przestał mieć znaczenie. Zimno przenikające do samej duszy dawało ukojenie. Zatęskniła za tym stanem. Targnął nią nagły dreszcz.

Przejście przez Bramę Prawdy zrobiło coś dziwnego z jej pamięcią, rozbiło ją od ośrodka, choć na zewnątrz nie zostawiło żadnych ran. Nie krwawiła, nie czuła złamań, ale całe ciało toczył uporczywy ból, paraliżując mięśnie, spłycając oddech i demolując tok myśli. Sprawiał, że zmieniała się w kamienną statuę, twardą i zimną, ale zarazem kruchą i kompletnie pustą w środku. Gdy stała nieruchomo, patrząc w otchłań, ledwie silniejszy podmuch wiatru mógłby pchnąć ją ku upadkowi, roztrzaskując skorupę ciała na tysiące ostrych odłamków, których już nie da się poskładać.

– Lirr, co się tam stało? – Ocknęła się zdumiona, że widzi Mildę tuż obok. Ze swoją sercowatą, pucołowatą twarzą rusałka wyglądała teraz znowu jak mała, przestraszona dziewczynka. Niewinna i bezbronna, zupełnie nie na miejscu na tle nieprzyjaznego pustkowia. Dopiero teraz Lirr zauważyła, że dziewczyna nie nosi szaty Zarii w kolorze głębokiego indygo, tylko prostą, ciemnoniebieską sukienkę o długich, sznurowanych z boku rękawach.

– Powinnam cię wtedy posłuchać – wyznała Lirr, z trudem przełykając gorycz tych słów. – Żałuję, że mnie nie powstrzymałaś.

Milda potrząsnęła energicznie głową, uniosła jednocześnie brwi i ręce.

– Mówiłam ci, że znajomość z tym magiem nie skończy się dobrze – oznajmiła nieco zrzędliwie. Denerwująca maniera Kenny powróciła. – Mówiłam ci, że…

– Milda, to nie jego wina – przerwała jej ostro Lirr. – Wszystko, co się stało, to wyłącznie moje działanie. Jestem głupią, bezmyślną, niewdzięczną idiotką! – wyznała, walcząc z kolejnymi spazmami bólu, które zaciskały jej szczękę. – Ale przede wszystkim jestem tchórzem. Dałam się omamić Dorianne i innym, sama pozwoliłam na to wszystko, to moja, wyłącznie moja wina!

Przepaść. Skupiła na niej całą uwagę. „Tak niewiele potrzeba…” – pomyślała ze zdziwieniem, które wbrew rozsądkowi sprawiło, że poczuła się przyjemnie oszołomiona uświadomioną nagle perspektywą. Wychyliła się jeszcze śmielej nad pustką pod stopami. Niewielki skalny odłamek obrośnięty solnym kryształem wyprysnął spod jej buta i poszybował w dół. – „Tylko jeden krok.”

– Nie wierzę! – Milda szarpnęła ją ostrzegawczo za ramię. Zimne jak lód palce boleśnie wbiły się w ciało. – Znam cię, Lirr, twoje serce jest czyste! Nie zrobiłabyś niczego… – Wzrok rusałki był mroźniejszy niż fale lodowego oceanu. Lirr nie mogła rozstrzygnąć czy za tą determinacją krył się strach przed potworną prawdą, czy obawa o to, że popadła w szaleństwo.

– Moje serce, Milda… – Lirr z trudem udało się wyszarpnąć z uścisku. – Ja go zabiłam, rozumiesz? Zabiłam człowieka, którego duszę w sobie noszę i bez którego nie mogę żyć. – Straciła oddech, straciła głos. Słysząc własne słowa, jeszcze bardziej znienawidziła samą siebie.

Czarno fiołkowe oczy rusałki rozszerzyły się w oburzonym niedowierzaniu.

– Raiden? Ty i Raiden? – wykrztusiła zszokowana. Rusałkę najwyraźniej bardziej poruszył charakter ich więzi niż to, że jej przyjaciółka zabiła maga.

Lirr zacisnęła nerwowo zęby. Nie była przygotowana, żeby tłumaczyć się przed rusałką ze swoich uczuć, zwłaszcza że sama nie potrafiła jeszcze uświadomić sobie do końca, co łączy ją z magiem. Każde jego wspomnienie przynosiło tylko bolesną wizję brutalnych wydarzeń z Kręgu.

Wzięła głęboki oddech, bezskutecznie starając się uspokoić łamiący się głos.

– Dlaczego bogowie nie pozwolą mi umrzeć? To tak potwornie boli – wyznała ledwie słyszalnym szeptem.

Morze na dnie urwiska kołysało się zachęcającym, monotonnym rytmem.

– Kochanie… – Milda zbliżyła się powoli, starając się jej nie wystraszyć, i lekko pogładziła naprężone plecy. Lód jej palców był tym razem przyjemnie kojący. – Jesteś potrzebna Zarii. Zabiorę cię na Wyspę Mgieł. Po to tu jestem. W sanktuarium będziesz bezpieczna – zapewniła ją z czułą troską, odciągając jednocześnie delikatnie od urwiska.

Lirr ukryła twarz w dłoniach, walcząc z natarczywymi wizjami z przeszłości.

– Posłuchaj uważnie, jeżeli coś się stanie… – nieoczekiwanie zabrzmiał w jej głowie rozkazujący ton Raidena.

– Nie! – Potrząsnęła zdecydowanie głową. – Najpierw muszę dostać się do Samotnej Warowni.

– Ale… – Milda wydawała się zupełnie skonsternowana.

– Obiecałam mu to – wyjaśniła dobitnym tonem Lirr. – Nawet nie próbuj mnie przekonywać. Chociaż ten jeden raz zrobię dokładnie to, o co mnie prosił. Muszę spotkać się z Asterle – oznajmiła z goryczą. – Muszę znaleźć sposób, żeby zemścić się na Kręgu i dać tym parszywym magom to, na co zasługują – zapewniła gorliwie. – Reszta… nie ma teraz znaczenia. Możemy nawet wrócić razem na wyspę, jeśli chcesz, i zostanę tam przynajmniej jakiś czas.

Przez długą chwilę Milda przyglądała się jej badawczo w ponurym milczeniu.

– Mam nadzieję, że się przesłyszałam – wycedziła w końcu, ponownie załamując w dramatycznym geście uniesione wysoko ramiona. – Na pewno się przesłyszałam. Zamierzasz się mścić na Kręgu? – Upewniła się ściszonym bez powodu głosem, balansując pomiędzy drwiną a łajaniem.

Lirr drgnęła niespokojnie, nieprzygotowana na taki atak. Milda przestąpiła niecierpliwie z nogi na nogę, widocznie coraz bardziej rozeźlona. Jej drapieżna natura raptem dała o sobie znać.

– Oszalałaś? Nie masz wobec nich najmniejszych szans! – Znów wyrzuciła w górę ręce, żeby zaraz potem wziąć się hardo pod boki. – A jeżeli ubzdurałaś sobie, że ci w tym pomogę, to muszę cię niestety rozczarować. – Wycelowała w nią oskarżycielsko wskazujący palec. – Nie zbliżę się do ich parszywego gniazda nawet na dzień drogi i nie zamierzam ci znowu pozwolić na coś równie idiotycznego! Jak w ogóle miałaby ta twoja zemsta wyglądać, co? Zastanawiałaś się nad tym? Nawymyślasz im od najgorszych? A może tupniesz nogą i naplujesz na jedną z tych ich zafajdanych bram? – Wprost ciskała złośliwościami. Chociaż wcześniej starała się mówić cicho, jakby z obawy, że Siedmiu może ją usłyszeć, teraz jej głos z każdą chwilą brzmiał coraz donioślej.

– Nic nie rozumiesz, Milda – zaprotestowała oziębłym tonem Lirr. – Wszystko się zmieniło. Nie lekceważ mnie! Jestem silniejsza, niż sądziłam, a oni słabsi, niż im się wydaje. Magowie nie mają boskiej mocy, choć bardzo jej pragną, za to ja mam w sobie iskrę Zarii. – Sama myśl o mocy natychmiast przywołała znajome uczucie mrowienia w opuszkach palców, rozlewające się stopniowo płynnym ogniem wzdłuż dłoni i ramion, spływające rozedrganymi, gorącymi strumieniami od podstawy czaszki do karku i w dół, wzdłuż kręgosłupa. Nagły przypływ magii sprawił, że straciła oddech, a świat wokół niej zaczął wibrować nienaturalnie jaskrawymi barwami. Czuła zarazem palący ból i podniecającą falę energii. Zmrużyła oczy, poranne słońce raziło do łez.

Milda, choć znacznie niższa, pochyliła się groźnie w jej kierunku, nie dając za wygraną.

– Owszem, masz boską iskrę, ale naprawdę myślisz, że możesz wygrać z całą tą parszywą siódemką?

Najdelikatniej, jak potrafiła, odsunęła rusałkę od siebie, wracając wzrokiem do morskich fal rozbijających się o skały daleko w dole. Dopiero gdy zaczęła mówić, uświadomiła sobie, że przejście przez Bramę Prawdy pozwoliło jej zrozumieć, kim jest i czego pragnie, i jeszcze jedno: że tam, w głębi, podjęła decyzję.

– Zamierzam przynajmniej spróbować.Rozdział 2

Objawienia i przemilczenia

Ścieżka była niemal niewidoczna.

Lirr nieustannie mrużyła oczy, oślepiona ostrymi promieniami słońca odbijającymi się w białym żwirze i pokruszonych solnych kryształach. Wąski szlak wił się nieustannie ledwie widoczną, jaśniejszą wstęgą tuż przy wyszczerbionej krawędzi klifów. Gdyby nie kępy kłujących, niebieskich traw rozsianych wzdłuż drogi, łatwo byłoby ją przeoczyć.

Milda z rozpaczliwą zapamiętałością parła do przodu. Nietypowo milcząca, dziwnie nerwowa, raz na jakiś czas oglądała się bez słowa na Lirr, upewniając się, że za nią podąża. Szlak wiódł ku północy, rusałka wiodła ją w stronę Wyspy Mgieł, a więc również ku Baer Rydd, Samotnej Warowni.

Lirr walczyła z bólem, który coraz natarczywiej przenikał jej ciało, ale posłusznie szła przed siebie, starając się dotrzymać kroku upartej wodnicy. Cierpienie przychodziło nagle, gwałtownymi falami, za każdym kolejnym razem uderzając z większą siłą. Bez ostrzeżenia coś ściskało jej płuca, traciła oddech, w końcu obraz przed oczami rozmywał się w rozkołysanej mgle i mimo pustego żołądka, zbierało się jej na mdłości. Miała wrażenie, że przy tych atakach wszystko w jej wnętrzu rozrywa się na strzępy i przez chwilę płonie szalonym, żarłocznym płomieniem, zostawiając po sobie tylko lodowatą pustkę. Gdy fala przemijała, Lirr z paniką oglądała swoje dłonie i przedramiona, nadal pokryte runicznymi tatuażami, szukając śladów poparzeń. Przejeżdżała drżącymi palcami po szyi, piersi i żebrach, obawiając się, że wyczuje broczącą z rany ciepłą krew. Jej ciało, choć zmęczone, nie nosiło jednak żadnych widocznych obrażeń. Niewidzialny ogień tlił się głęboko pod nienaruszoną skórą. I choć była w stanie iść, miała siłę trwać, nie wiedziała, czy potrafi, czy chce. Myśli smętne jak cmentarne wrony krążyły nieustannie wokół poszarpanych wspomnień sprzed Bramy Prawdy. W koło i w koło wirowały strzępy bezlitosnej pamięci, stale na nowo odtwarzając chwile, które wolałaby zapomnieć. Ponure wołanie kruka, tak bliskie, że szukała go wokół siebie, myląc półsen z jawą, smak żarliwych pocałunków w noc przed pojedynkiem, zapach drzewa sandałowego i słonego, północnego wiatru. Gdy zbyt długo myślała o Raidenie i o tym, co stało się w Kręgu, uderzała w nią kolejna fala ognistych tortur, mącąc wspomnienia i tłumiąc świadomość.

Po pewnym czasie zaczęła doceniać ten ból. Im mocniej doskwierał jej wewnętrzny ogień, tym mniej skupiała się na żalu, który bezustannie trawił jej duszę. Cierpienie upewniało ją w przekonaniu, że to, co widzi, jest jawą, i że na przekór wszystkiemu, wbrew sobie samej, jeszcze żyje.

„Muszę dostać się do Samotnej Warowni”, powtarzała sobie, starając się skupić tylko na tym celu. Zagryzła w determinacji spierzchniętą wargę, ale i tak, jeszcze raz, odruchowo podwinęła poplamione solą rękawy czarnej tuniki, żeby sprawdzić, czy nie krwawi. Nic, żadnej krwi. Zaczynała tracić zmysły.

– Możemy się zatrzymać, jeśli potrzebujesz odpocząć. – Głos Mildy ją zaskoczył. Wodnica patrzyła na nią ze strapionym zrozumieniem. Dopiero teraz Lirr zorientowała się, że została daleko w tyle. Potrząsnęła głową i ruszyła w jej kierunku, ignorując kłucie niewidzialnych ostrzy pod żebrami.

– Nadal nie wiem, gdzie jesteśmy. – Uciekając przed czujnym wzrokiem rusałki, zwróciła twarz ku morzu.

– Na zachodnim wybrzeżu. Na północ od Fearisport – wyjaśniła Milda, z obcą dla siebie zwięzłością.

Lirr wzięła głęboki oddech, usiłując wyrównać galopujący rytm serca. Zapach soli i alg jak zawsze przyniósł ulgę, ale nie potrafił ugasić żaru, który niszczył ją od środka.

Lazur przybrzeżnych wód przechodził dalej w głęboki granat, znaczony zmarszczkami srebrzystej piany wszędzie tam, gdzie fale napotykały ostre, białe skały. Horyzont zamykał zarys górzystego lądu zasnutego półprzejrzystą łuną słonej mgły. Tam, gdzie kończył się ląd, widać było kolejny skrawek ziemi, kolejne łagodne wzgórza otulone różaną łuną, a jeszcze dalej iskrzące się wąskim perłowym strzępem morze.

– Fałszywe Wybrzeże – wyszeptała, prawie uśmiechając się do na wpół zatartych, pirackich wspomnień.

Milda zmarszczyła z troską czoło. Znów popatrzyła na nią, jakby miała do czynienia z wariatką.

– Co takiego? – zapytała, groźnie biorąc się pod boki. Mimo mikrej postury potrafiła być onieśmielająca.

– Fałszywe Wybrzeże – powtórzyła Lirr, nie odrywając wzroku od zarysu odległego lądu – Wybrzeże Snów. Tak nazywają je żeglarze. Ziemia i góry odbijają się tu mirażem w taki sposób, że z morza nie widać, gdzie zaczyna się ląd. Widzisz te podłużne wyspy? – Wskazała kierunek ruchem podbródka.

Rusałka, nadal podejrzliwie przypatrywała się Lirr a nie krajobrazowi.

– Nieszczególnie lubię słoną wodę i wszystko, co w niej pływa. – Skrzywiła się z obrzydzeniem.

Lirr pokiwała zrezygnowana głową.

– To nie wyspy tylko widmo lądu, tego, na którym jesteśmy. Tym szlakiem żeglują wyłącznie szaleńcy. Bezpieczne wody zaczynają się dopiero od Faerisport. – Wskazała na południe, przelotnie wspominając dzień swojej ucieczki od Caela, kiedy zamierzała szukać tam jakiegoś pirackiego statku. Tyle się od tego czasu wydarzyło, tyle się zmieniło. Pomyślała, że być może dotąd nawigowała według fałszywego lądu, jak ci, których białe kości na zawsze spoczęły w tych zdradzieckich turkusowych morzach. Mary i ułudy, kłamstwa i tajemnice.

– Nie… nie patrz w ten sposób, nie zamierzasz chyba znowu zmienić zdania? – Zaniepokoiła się natychmiast Milda.

– Nie. – Lirr potrząsnęła smutno głową i ruszyła dalej ku północy niewidoczną solną ścieżką nad skalnymi urwiskami. – Nie tym razem – dodała przez zęby, zaciśnięte kolejną falą bólu.

Milda pospiesznie ruszyła jej śladem.

– Zresztą nie mam czego tam szukać. Hego przepadł gdzieś w drodze do Ibelinu, niektórzy mówią, że wyprawił się nawet do Kortonis… Nie będę już więcej uciekać.

– W ucieczce nie ma żadnej hańby. – Usłyszała za sobą przytłumiony głos rusałki. – Czasami rozdziela bohaterstwo od głupoty.

Lirr zwolniła, ale nie przerwała upartego marszu na północ.

– A innym razem wiarołomcę od przyjaciela – dodała z żalem. Wolała teraz nie patrzeć Mildzie w oczy. Nie była gotowa na wyjaśnienia. – Szybciej byłoby iść traktem – pośpiesznie zmieniła temat.

Rusałka odpowiedziała dopiero, gdy zrównała z nią krok.

– Tędy jest bezpieczniej. – Wzruszyła ramionami, rozglądając się uważnie dookoła. – Ludzie boją się tych twoich miraży. Tutaj nazywają je snami demonów i trzymają się od tej przeklętej wody z daleka.

Lirr zmrużyła z niedowierzaniem oczy. Pośpieszne wyjaśnienia wodnicy zabrzmiały nienaturalnie.

– Co się dzieje, Mildo? Czego się boisz? – zapytała, obserwując wnikliwie jeszcze bledszą niż zwykle twarz.

– Nie boję się, jestem po prostu… ostrożna. – Rusałka znów wzruszyła ramionami, usilnie udając obojętność, po czym wetknęła lekko drżącą dłonią pukiel włosów za ucho.

– Kogo więc tak ostrożnie unikamy? – Tym razem Lirr zatrzymała się gwałtownie, chwytając przyjaciółkę za nadgarstek i zmuszając do spojrzenia w oczy.

Milda wyszarpnęła rękę, nie kryjąc irytacji, po czym splotła ramiona na piersiach i stanęła przed Lirr dumnie wyprostowana, próbując dodać sobie trochę wzrostu przy górującej nad nią dziewczynie. Jej spojrzenie zapłonęło natychmiast fioletowym ogniem. Teraz Lirr nie miała już przed sobą pokornej mniszki, ale śmiertelnie niebezpieczną, magiczną istotę, której skóra parzyła nadnaturalnym płomieniem.

– Od czego by tu zacząć? – parsknęła zjadliwie rusałka. – W nie do końca znanych mi okolicznościach uciekłaś z Kręgu zaraz po tym, jak okaleczyłaś maga, którego wcześniej wyklęli jego zwierzchnicy, zwiałaś z zamku nieco niezrównoważonej księżnej, która ma na twoim punkcie niewytłumaczalną obsesję, porzuciłaś gdzieś tam po drodze swojego walecznego księcia, łamiąc mu zapewne serce, a do tego jesteś przybraną córką zaginionego w tajemniczych okolicznościach pirata. – Prędkość, z jaką Milda wyrzucała z siebie całą litanię wyrzutów, sugerowała, że dotąd powstrzymywała się tylko prawdziwie nadludzkim wysiłkiem. – Wyobrażam sobie, że unikamy całej masy niebezpiecznych typów, którzy mogą chcieć cię odnaleźć, porwać, pobić, ewentualnie uratować bądź zabić – wydyszała z rosnącą irytacją. – No i są jeszcze łowcy – dodała ponuro, gdy Lirr była niemal pewna, że to koniec kazania. – O kimś zapomniałam?

– Łowcy? – Lirr uniosła wysoko brwi, ignorując całą resztę bardziej lub mniej trafnych wywodów.

Rusałka teatralnie przewróciła oczami. W końcu zaczęła zachowywać się zgodnie ze swoją dawną naturą.

– Pamiętasz nasze spotkanie z łowcami? – upewniła się zjadliwie.

Lirr kiwnęła niechętnie głową.

– Od jakiegoś czasu jest ich znacznie więcej – westchnęła Milda. Poprawiła włosy i poluzowała sznurowanie dekoltu paskudnej sukienki, rzucając ukradkiem uważne spojrzenie za siebie. – Porywają albo mordują wszystkie magiczne istoty, jakie uda się im znaleźć. Nigdy dotąd nie działali w ten sposób, nie w takiej liczbie. Wołałabym się na nich nie natknąć.

Teraz Lirr z kolei rozejrzała się czujnie wokół. Ścieżka wzdłuż klifów była niebezpiecznie odsłonięta, ale w zasięgu wzroku nie było widać nikogo i niczego poza solnym pustkowiem.

Odgarnęła z twarzy niepokorne włosy. Od dawna nieczesane, potargane w trakcie ucieczki przez Milczący Las, sklejone krwią, brudem i solą, wyschły na słońcu, tworząc dziką czuprynę smętnych falistych strąków. Fryzura idealnie komponowała się ze sfatygowanym, sztywnym kaftanem, nabijanym obsydianowymi ćwiekami, i rozciętymi w kilku miejscach spodniami. „Strój godny upiora” – pomyślała z gorzką ironią. Łowcy już raz wzięli ją za wiedźmę.

– To nie ciebie szukają – zapewniła cicho przyjaciółkę, starając się zarazem, żeby jej głos zabrzmiał krzepiąco. – Maeve wyznaczyła za mnie wysoką nagrodę, domyślam się, że to o mnie chodzi.

– Myślisz, że wysłała za tobą łowców? – Milda znów spojrzała na nią z denerwującym współczuciem. Zapewne uznała, że jej towarzyszka ma chorobliwe omamy. – Od kiedy to księżna Ysborga bawi się w czary? – zakpiła.

– Dopadli nas jeszcze przed Triskeborgiem, gdy szukaliśmy właściwego portalu, ale udało się nam uciec. Mam tylko nadzieję, że Mikko bezpiecznie wrócił do Vidago. – Lirr dłonią potarła czoło z nieobecnym wyrazem twarzy.

Rusałka uniosła jedną brew, nadal patrząc na nią z powątpiewaniem.

– Czasami zastanawiam się, czy naprawdę jesteś taka nadzwyczajna, czy po prostu masz nadzwyczajny talent do ściągania na siebie nieszczęść. I w jednym, i w drugim przypadku niebezpiecznie jest się z tobą zadawać. – Pokiwała głową z dezaprobatą i z nową energią ruszyła ścieżką przed siebie. Dopiero po kilku krokach odwróciła się zniecierpliwiona, bo jej rozmówczyni nadal tkwiła w miejscu.

– Zabawne – zauważyła Lirr – bo dokładnie to samo słyszałam o tobie. Podobno rusałki to krwiożercze i mściwe istoty – dodała, zupełnie bez wesołości w głosie, i z ociąganiem ruszyła przed siebie.

Iskierki w oczach Mildy zapłonęły na ułamek chwili, wciąż była jednak zbyt przejęta, żeby się uśmiechnąć.

– Jeśli księżna chciała twojej głowy, taniej byłoby jej opłacić zwykłych najemników. – Wodnica rozumowała zaskakująco rozsądnie. – Łowcy Mocy wysoko się cenią. Poza tym nigdy nie widziałam ich aż tylu w jednym miejscu. Są zbyt pazerni, żeby współpracować.

Tym razem to Lirr wzruszyła ramionami.

– Ysborg jest bogaty, a Maeve bardzo mnie potrzebuje.

Udała przy tym, że nie widzi, jak Milda demonstracyjnie marszczy nos.

– Myślę, że im nie chodzi o ciebie. W każdym razie, nie tylko o ciebie – wyjaśniła ostrożnie, zawieszając głos w taki sposób, że ostatnie zdanie można było potraktować jak pytanie.

Lirr tylko się obruszyła.

– Jeżeli to nie mnie szukają, to dlaczego, jak mówisz, aż tylu ich się kręci w okolicy?

– Są nie tylko tu. – Rusałka znów rozejrzała się nerwowo i bez wyraźnego powodu ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu. – Zresztą, skąd mieliby wiedzieć o Bramie Prawdy? Są wszędzie. Przeczesują lasy, pustkowia i uroczyska, sprawdzają stare cmentarze, obozują przy kamiennych kręgach, pytają, węszą, szukają. – Zrobiła pauzę tylko po to, żeby przyjrzeć się podejrzliwie odległej kępie niebieskich traw. – Gromadzą moc w ogromnych ilościach, jakby do czegoś się przygotowywali. Nie podoba mi się to.

Lirr pokręciła głową. Jej też się to nie podobało. Ani trochę. Wieści o łowcach wydawały się co najmniej podejrzane, a zdążyła się już przekonać, jak bardzo są niebezpieczni. Ktoś, kto ich opłacił, musiał być nie tylko niezwykle zdeterminowany, ale i absolutnie bezlitosny. Ta banda nie przebierała w środkach.

– To przez nich Kenna chce mojego powrotu? – zapytała po chwili wahania.

Milda zacisnęła odruchowo usta, najwyraźniej tocząc wewnętrzną walkę między swoimi powinnościami kapłanki Zarii a lojalnością przyjaciółki.

– Gdy rozmawiałyśmy wtedy, we śnie, mówiłaś, że sanktuarium grozi niebezpieczeństwo – podpowiedziała jej łagodnie Lirr.

Rusałka rzuciła jej nieco spłoszone spojrzenie.

– Interpretacja wizji nie jest jednoznaczna – odparła wymijająco.

– „Do sanktuarium zbliża się śmierć. Wraca stary wróg. Zemsta i żądza władzy, krew i woda” – zacytowała Lirr.

– Zapamiętałaś moje słowa? – Rusałka wydawała się mile zaskoczona.

– No cóż, przyznaję, że twoje nagłe, duchowe pojawienie się, zdecydowanie wywarło na mnie wrażenie. – Pokiwała z uznaniem głową. – Mówiłaś, że jestem wam potrzebna. Co to znaczy? Kim jest stary wróg? Co to ma wspólnego ze mną?

– To nie takie proste… – Milda zacisnęła mocno usta. Lirr nie potrafiła rozstrzygnąć czy tym razem nie chce, czy nie może powiedzieć jej prawdy.

– Mildo… – jęknęła prosząco. – Muszę wiedzieć.

Rusałka przez dłuższą chwilę szła przed siebie w milczącym skupieniu, uparcie wbijając wzrok w czubki podniszczonych i chyba nieco zbyt dużych butów.

– Urodziłaś się na wyspie… – zaczęła cicho, niepewnie, jakby nie zdecydowała jeszcze, ile tajemnic zamierza przed nią odkryć.

Lirr przytaknęła sztywnym skinięciem.

– A moi… – Głos uwiązł jej w gardle. – Moi rodzice?

– Nie wiem o nich nic pewnego, ale… Kenna uważa, że… – Rusałka nerwowo poprawiła włosy i rzuciła Lirr przestraszone spojrzenie. – Wiesz, wydaje mi się, że lepiej, żebyś usłyszała to od niej, ja nie powinnam… – mówiła coraz szybciej, robiąc coraz bardziej płaczliwą minę. Lirr mogłaby przysiąc, że oczy wodnicy zaszkliły się podejrzanie.

Położyła jej stanowczo dłoń na zimnym ramieniu.

– Cokolwiek udało się ustalić i tak wolałabym to usłyszeć od ciebie – zapewniła ją poważnie.

Milda pociągnęła w odpowiedzi nosem, jeszcze szerzej otworzyła błyszczące oczy. Dolna warga zadrżała lekko.

– Kenna wierzy, że jesteś… to znaczy podejrzewa, że jest szansa, że możesz być… – plątała się, nie potrafiąc znaleźć właściwych słów. – Wcieleniem przebudzonej Zarii – dodała ledwie słyszalnym szeptem, intensywnie wpatrując się w przyjaciółkę.

Lirr najpierw zupełnie znieruchomiała z wrażenia, a gdy drgnęła, Milda zrobiła nerwowy unik, jakby obawiała się ciosu.

– Kenna myśli, że jestem… boginią?! – dopytała, z trudem formułując zdanie. W pierwszej chwili miała ochotę się roześmiać. To brzmiałoby doprawdy absurdalnie, gdyby nie wizje znad Jeziora Cieni, gdyby nie przemawiająca do niej Zaria, patrząca jej własnymi oczami, gdyby nie ta dziwna, paląca ją od środka siła, która towarzyszyła jej od przebudzenia po własnej śmierci. Samo wspomnienie tych chwil wzburzyło w niej krew i przywołało obezwładniającą falę mocy mieszającej się w równych częściach ze znajomym, ognistym bólem. Bezwiednie uniosła jedną dłoń na wysokość oczu; blednące już runiczne tatuaże zalśniły słabą poświatą, błękitne iskry rozjarzyły się wokół palców, upewniając ją w podejrzeniach, które dotąd od siebie oddalała. Jeśli wierzyć słowom Dorianne, Kenna nie była jedyna, Maeve również wierzyła w to, że Zaria może odrodzić się w ludzkiej postaci, wierzyła tak mocno, że była gotowa dla swej wizji zabić.

Milda ze świstem wypuściła wstrzymywany oddech. Wyraźna ulga na jej twarzy sugerowała, że obawiała się znacznie gwałtowniejszej reakcji.

– Urodziłaś się na Wyspie Mgieł i przeżyłaś rzeź. Teraz, kiedy sanktuarium znowu grozi zniszczenie, potrzebujemy twojej pomocy – wyjaśniła pośpiesznie. Zamrugała nerwowo, przeganiając natrętne łzy, i w końcu pozwoliła sobie na słaby uśmiech. – Twojej ochrony.

Lirr poczuła bolesną suchość w gardle.

– Przed kim? – wydusiła z trudem, modląc się, żeby nie usłyszeć tego jednego imienia, które złamałoby jej serce. Nie zniosłaby jego zdrady.

Milda pokręciła powoli głową, skupiona i poważna.

– Przed Maeve? Przed łowcami? Przed Kręgiem? – Wzruszyła bezsilnie ramionami. – Przed wszystkimi, którzy chcą zbeszczeszczenia sanktuarium i boskiej mocy. Twojej mocy, Elirrianoi. Plugawa magia już im nie wystarcza.

Lirr odwróciła twarz, żeby ukryć zdradliwy wyraz ulgi. Wiedziała, że mówiąc „wszyscy”, rusałka miała na myśli magów, że nie ufała Raidenowi i dobrze wiedziała, że w czasie rzezi był na wyspie. Pocieszała ją jedynie myśl, że nie wymieniała jego imienia. Przynajmniej Kenna nie widziała w nim wroga.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: