- W empik go
Wybuchowe związki. Małżeństwo z Pakistańczykiem - ebook
Wybuchowe związki. Małżeństwo z Pakistańczykiem - ebook
Sylwia Kaźmierczak-Ali, od czterech lat szczęśliwa żona Pakistańczyka, w pełen humoru sposób opowiada o plusach i minusach życia z „tym obcym”. Jak mówi autorka, mariaż Wschodu i Zachodu nie zawsze jest prosty, ale za to bez wątpienia wielobarwny i zaskakujący.
Walka o to, czyje ma być na górze, trwa! W jednym narożniku ona – wyzwolona Europejka, dla której domowe pielesze nie są gwarancją szczęśliwego życia. W drugim on – związany z rodziną węzłem gordyjskim Pakistańczyk. Jaki będzie wynik rywalizacji Wschodu z Zachodem? Czy nastąpi wielki wybuch, po którym zostaną tylko zgliszcza? Czy któraś ze stron przegra walkowerem? A może dojdzie do zawieszenia broni i bohaterowie tej opowieści będą żyli długo i szczęśliwie?
Małżeństwo z Pakistańczykiem. To taka wycieczka zagraniczna, ale w zaciszu domowym. Wiemy jednak, że każde biuro podróży ma listę rzeczy, które nas zaskoczą tuż po rozpoczęciu urlopu. Wkraczamy w ten świat odmienione, nikt z nowych znajomych nie wie, że mąż nas bił, nie szanował, zdradzał, że nie kochałyśmy jeszcze nigdy, że zbędne kilogramy nie pomagały w znalezieniu chłopaka i zawsze byłyśmy raczej lepszym kumplem niż koleżanką, którą można było się zauroczyć.
Sylwia Kaźmierczak-Ali, absolwentka opolskiej polonistyki.
Pochodzi z małej miejscowości na Dolnym Śląsku. Obecnie mieszka wraz z mężem w Norwegii. Swoje debiutanckie dzieło opiera na ponad czteroletnim małżeństwie z Pakistańczykiem. Ma 27 lat i głowę pełną pomysłów.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-375-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trochę o życiu, pożyciu, życiu po życiu i przeżyciu każdego dnia z drugą osobą u boku. O tym, co mnie drażni w związku z „tym obcym”, a co lubię – o tym zdecydowanie mniej.
Książka nie ma charakteru moralitetu, usprawiedliwienia czy, co gorsza, nie ma na celu wyżebrania sławy. Ot, taka sobie luźna relacja polsko-pakistańska. O tym, że multikulti to nie zawsze multibonus, multiszczęscie. To multiloteria, w której często się przegrywa. Przegrywa się spory o zwyczaje, obyczaje, tradycje, przegrywa się słowne potyczki, ale jednak zawsze zostaje nasze swojskie „kurwa” i wszystko staje się lepsze, jaśniejsze, i można działać dalej. Kłamstwem jest, że życie mieszane jest łatwe. Jest cholernie trudne, szczególnie jeśli spotykają się osoby o podobnym, energicznym usposobieniu, co to w kaszę sobie dmuchać, a nawet nachuchać, nie pozwolą.
Znajdziecie tu parafrazy autentycznych rozmów oraz sytaucje i wydarzenia, które miały miejsce. Nie ma tu kreacji rzeczywistości na potrzeby literackie. Postaram się przejść przez najistotniejsze aspekty życia, napisać o przeciwnościach, kompromisach i awanturach o błachostki.
Marzeń mam kilka: poza chęcią nauki gry na dudach czy kupieniu jeża afrykańskiego, zawsze chciałam wydać książkę i teraz to robię. Wszystko, o czym tu przeczytacie, jest z życia wzięte i w pełni prawdziwe. Pisząc, inspirowałam się tak naprawdę wszystkim. Przygodami znajomych, opowieściami z grup „Pakistańsko-polskie związki bez tabu” i „Polsko-pakistańska miłość”, obserwacją zachowań męża, jego przyjaciół, rodziny, własnymi doświadczeniami. Wszystko razem zebrane w jednym miejscu nie ma na celu obrażania, wytykania palcem i dokuczania. Ma na celu stworzenie portretu pary mieszanej, a także podportretów, tj. Polki – żony Pakistańczyka i Pakistańczyka – męża Polki. Wyszczególnienie może wydawać się bez sensu, lecz jak się potem przekonacie, nie pojawia się bez przyczyny. Śmiejcie się, irytujcie, wyrywajcie kartki w złości, wyzywajcie mnie, siebie i cały świat. Zobaczcie polsko-pakistański świat moimi oczami. Zapraszam do lektury.
SylwiaHELOŁ, HAŁARJU?
Historia jak wiele innych. Internetowa. A zaczęło się z zupełnie innej strony. Moja przyjaciólka, Ismena, samozwańcza swatka, poleciła mi założenie konta na pewnym portalu. Tylko trochę się minęłyśmy z zamiarami, bo ja raczej chciałam reaktywować mózg i pogadać z kimś po angielsku, a ona stwierdziła, że idealnie będzie się do tego nadawał portal randkowy, na którym sama od dłuższego czasu szalała.
Założyłam i bez szału, bo też szału nie szukałam. Gadałam z wieloma osobami z różnych stron ziemskiego globu. Proszono mnie o numer telefonu, wysłanie zdjęć, ewentualnie o pokazanie cycków. Przychodziły kolejne bzdurne wiadomości, a ja w międzyczasie kończyłam studia i zastanawiałam się, co dalej. Pracować, nie pracować, rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady (słynę z uciekania)? Jedna z wielu wiadomości… na zdjęciu średniej jakości, człowiek z dziwną fryzurą, w niespecjalnej pozie. „Heloł, hałarju?”, słyszycie ten indyjsko-pakistański akcent rodem z bazaru? Ja też to wtedy usłyszałam, mimo że nie znałam kraju pochodzenia mojego rozmówcy. Od słowa do słowa zaczęło się męczenie buły o Skype’a. Ja odwlekałam, nie chciało mi się zakładać, bo i po co? Wymęczył. I wtedy coś się zmieniło. Rozmyte foto zastąpił wyraźny obraz z kamery, dziwna fryzura już nie była dziwna… i poza taka jakaś lepsza, i ogólnie git.
Groziłam, że wyjadę w Bieszczady i tak zrobiłam. Na stopa przez pół Polski, kilka konserw w plecaku, parę gorszy, „dzika, dzika młodość” i gdzieś w tle On. Pisał, dzwonił, niby tęsknił. Nad głową wisiał mi jeszcze uniwerek. Trwało to od czerwca, a w listopadzie zadecydowałam, że lecę na Cypr. Pierwszy listopada to dosyć wymowny dzień i dla zaboboniarzy nie najlepsza data na rozpoczęcie realnej znajomości. Moja pierwsza myśl: „Dlaczego on jest taki niski?”. Wkrótce dane mi było usłyszeć, co on pomyślał, gdy zobaczył mnie po raz pierwszy: „Na Skypie wydawała się chudsza”. Ach, te złudzenia optyczne i oczekiwania zderzone z rzeczywistością. On nie urósł, ale ja schudłam.
Tak sie złożyło, że podczas mojego pobytu na Cyprze swój urop kończył jego przybrany wujek (że przybrany okazało się po dwóch latach, ale wiecie… wszystkie wujki nasze są), bardzo miły człowiek, ciepły i chrześcijanin. Tu krzyczy moja ciotka: „To oni w tym Pakistanie też mają chrześcijan?!”. O Pakistanie wiedziałam tyle, co o Pakistańczykach, czyli nic. Współlokatorem mojego Pakistańczyka był jego rodak, który także był związany z Polką. Niestety, Polka – nie mój typ osobowości. Dogadałaby się raczej z moją babką, lubiącą wysiadywać pod domem i z zainteresowaniem gmerać w cudzych sprawach.
Nie połączyła nas zatem gorąca przyjaźń. Jeśli chodzi o mnie i o mojego przyszego męża, to w ogóle nie czułam skrępowania. Miałam wrażenie, że znam go o wiele dłużej. Dawał mi dużo przestrzeni, nawet zbyt wiele. Wielogodzinne odwiedziny u kolegów z czasem doprowadzają do szału. Przez długi czas przymykałam na to oko. Pomyślałam, że nie będę mu robić awantur już na samym początku znajomości. Nie ustaliliśmy w końcu, czy jesteśmy razem, czy się sobie podobamy, czy chcemy ze sobą być. To ustaliło się samo. Teraz słyszę: If I wouldn’t need you, until now you would be far away from me. On nie rozmyśla, nie zastanawia się, po prostu działa. Ogólnie mam wrażenie, że Pakistańczycy pozbawieni są uczuć wychodzących poza ramy czegoś na kształt pakietu standardowego, to jest rozczarowania, rozżalenia, bycia zawiedzionym czy oszukanym. Mój mąż dysponuje dosyć wąskim wachlarzem możliwości. Albo jest zły, albo szczęśliwy. Nawet, jak jest smutny, to też jest zły.
Nie wiem, kiedy wojna o mnie rozpętała się na dobre. Z pewnością było to już po wyjeździe. Fakt, wycofałam się trochę, ale nie tyle dlatego, że miłość zainfekowała mi mózg, ile że nagle poczułam się osaczona i widziałam, jak te wielkie, zabłocone buciory włażą mi w życie i gniotą wszystko. Może odsunęłam tych, którzy na to nie zasługiwali? Setki pytań, na które nie znałam odpowiedzi i nawet jej nie szukałam. Poinformowałam najbliższych słowami:
„Nie zamierzam się tłumaczyć, mogę się jedynie podzielić informacjami. A jak ktoś za bardzo będzie wpychać nochala, to odetnę dopływ informacji. Bez ataku i spokojnie, wtedy ja też będę spokojna”.
W tamtym czasie grono moich bliskich znajomych nieco się pomniejszyło.
Wsiadłam do samolotu i dopiero po starcie zdałam sobie sprawę, gdzie jestem i dokąd się udaję. Ogarnął mnie lekki strach, lecz tylko przez chwilę, bo zaraz po tym wzięłam głęboki oddech i powiedziałam sobie: „A co mi tam”.
Oczywiście pierwsza na celowniku opinii publicznej była wizja upolowania przez Pakistańczyka wizy. Naturalnie dzięki mnie. Na równi z nią stała jeszcze chęć zabicia mnie, umieszczenia w pakistańskiej piwnicy, zrobienia mi siłą pięcioraczków, a następnie odebranie mi dzieci. Miałam podzielić los Izaury. Scenariuszy było tyle, co mądrych głów. Słyszałam, że dostałam kasę za ten ślub. Do tej pory nie wiem, co się stało z tymi pieniędzmi, chyba wydałam na waciki. Było ciężko, momentami nawet bardzo. I mogłabym tu teraz napisać, że przecież mieliśmy siebie, bla, bla, bla. Wsparcie i obecność drugiej osoby są szalenie ważne, ale czy człowiek może się najeść miłością? Czy kilkunastoma uściskami zapłaci się za czynsz? Niestety, szara codzienność czasami przestawia nasze uczucia na boczny tor.
Pobraliśmy się. Nie było wesela. Były herbatniki i chai, ale było miło. Z pozoru nic się nie zmieniło, ale jednak staliśmy się sobie bliscy, bardziej niż dotychczas. I tak rozpoczęła się moja przygoda z douczaniem się angielskiego. W pakiecie dostałam męża z jego wszystkimi usterkami charakteru, zresztą całkiem podobnymi do moich.
Uśmiechnięci, wpółobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.*
Zgody do tej pory szukamy i choć tak do siebie podobni, to jednak w tej identyczności zupełni inni. Poza tym te podobieństwa drażnią i nie raz nas poróżniły.
------------------------------------------------------------------------
* W. Szymborska, Nic dwa razy. Wybór wierszy. Nothing Twice. Selected Poems, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2010, s. 27.