Wygnana Królowa. Księga II. Siedem Królestw - ebook
Wygnana Królowa. Księga II. Siedem Królestw - ebook
Han Alister wędruje na południe, by rozpocząć naukę w Mystwerku w Oden's Ford. Wyjazd z Fells nie oznacza jednak, że nie grozi mu już niebezpieczeństwo. Każdy jego krok śledzą Bayarowie, potężna rodzina czarowników, pragnąca odzyskać stary amulet. Także w Mystwerku czają się zagrożenia. Han poznaje tam Kruka, tajemniczego czarownika, który zgadza się uczyć go tajników czarnej magii. Czy Han tego nie pożałuje?
Tymczasem księżniczka Raisa ana'Marianna ucieka przed małżeństwem z przymusu w towarzystwie swojego przyjaciela Amona i jego drużyny kadetów. Najbezpieczniejszym dla niej miejscem jest Wien House, akademia wojskowa w Oden's Ford. Jeżeli księżniczce uda się uchodzić tam za zwykłą kadetkę, uczelnia zapewni jej zarówno schronienie, jak i wykształcenie potrzebne do tego, by podołać roli kolejnej królowej z dynastii Szarych Wilków. Wszystko się zmienia, gdy ścieżki Hana i Raisy krzyżują się w tej epickiej baśni o niepewnych przyjaźniach, bezwzględnej polityce i nieodpartej sile uczuć.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62170-78-4 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Porucznik Mac Gillen z Gwardii Królewskiej Fells wtulił głowę w ramiona, bo wokół hulał silny wiatr, głośno przetaczający się z mroźnych pustkowi na północy i zachodzie. Zaczepił wodze za łęk siodła i pozwolił swojemu koniowi Maruderowi samodzielnie prowadzić na ostatnim odcinku do strażnicy przy Bramie Zachodniej.
Zasługiwał na coś lepszego niż ten żałosny posterunek na żałosnym końcu królestwa Fells. Patrolowanie granic to zajęcie dla zwykłych żołnierzy – zagranicznych najemników zwanych belkowcami albo wysokogórskiej straży wewnętrznej. Nie dla członka elitarnej Gwardii Królewskiej.
Poza miastem przebywa dopiero od miesiąca, ale wciąż nie może się pogodzić z utratą stanowiska w Południomoście. To był teren z charakterem, pełen rozrywek, na które Mac Gillen mógł liczyć podczas patroli – karczmy, salony gry, dziewczęta do towarzystwa. W stolicy miał wysoko postawionych protektorów z zasobnymi kieszeniami, czyli duże możliwości dorabiania sobie na boku.
Z dnia na dzień wszystko legło w gruzach. W strażnicy Południomostu wybuchł bunt i jedna z Łachmaniarzy o imieniu Rebeka przytknęła mu płonącą pochodnię do twarzy. W rezultacie nie widzi na jedno oko, a na jego twarzy pozostały płaty czerwonej, zbliznowaciałej tkanki.
Pod koniec lata zabrał Magota, Sloata i kilku innych, żeby odzyskać ukradziony amulet ukryty w Łachmantargu. Zrobił to na rozkaz lorda Bayara – Wielkiego Maga i doradcy królowej. Przeszukali nędzną stajnię od fundamentów aż po dach, przekopali nawet podwórze, ale nie znaleźli ani amuletu, ani Bransoleciarza Alistera, ulicznego złodziejaszka, który go ukradł.
Kiedy wypytywali mieszkającą nad stajnią kobietę i jej córkę, te twierdziły, że nigdy nie słyszały o Bransoleciarzu i nic nie wiedzą o amulecie. W końcu Gillen podpalił całe to barachło z nędzarkami w środku. Jako ostrzeżenie na przyszłość dla wszelkiej maści złodziei i oszustów.
Wyczuwając brak uwagi ze strony jeźdźca, Maruder chwycił wędzidło w zęby i zaczął biec, powłócząc nogami. Gillen pociągnął za wodze i rumak po krótkiej demonstracji oporu poddał się jego woli. Porucznik spojrzał z wściekłością na swoich ludzi, gasząc uśmiechy na ich twarzach.
Jeszcze tego mu trzeba – żeby spadł z konia i skręcił kark w dzikim pędzie donikąd.
Dla niektórych skierowanie Gillena na Ścianę Zachodnią było awansem. Otrzymał stopień porucznika i został mianowany dowódcą potężnej, ponurej twierdzy, i setki takich jak on zesłańców – wszystkich z regularnej armii – oraz własnego szwadronu gwardzistów. Dowodził więc większą liczbą podwładnych niż na dawnym posterunku w strażnicy Południomostu.
Jednakże cieszyć się z tego awansu to jak radować się z panowania nad stertą gnoju.
Twierdza Bramy Zachodniej strzegła Zachodniej Ściany i ponurej, ubogiej wioski o nazwie Brama Zachodnia. Ściana oddzielała górzyste Fells od Trzęsawisk. Bagna i torfowiska tych terenów były zbyt gęste, by w nich pływać, i zbyt rzadkie, by je orać – właściwie nie do przebycia inaczej niż pieszo aż do przymrozków po przesileniu jesiennym.
W każdym razie twierdza Bramy Zachodniej stwarzała niewiele możliwości komuś tak przedsiębiorczemu jak Mac Gillen. Traktował on swoje nowe stanowisko jako to, czym w istocie było: karę za niedostarczenie lordowi Bayarowi tego, czego żądał.
Miał szczęście, że Wielki Mag w ogóle pozwolił mu ujść z życiem.
Porucznik i jego drużyna przejechali przez brukowane ulice wioski i zsiedli z koni na dziedzińcu twierdzy.
Gdy Gillen prowadził Marudera do stajni, oficer dyżurny Robbie Sloat przyłożył dłoń do czoła w niezdarnym salucie.
– Mamy trzech gości z Fellsmarchu, którzy chcą się z wami spotkać, poruczniku – powiedział. – Czekają w twierdzy.
Gillen poczuł iskierkę nadziei. To może oznaczać rozkazy ze stolicy. A nawet kres jego wygnania.
– Przedstawili się? – Rzucił rękawiczki oraz wilgotną pelerynę Sloatowi i przesunął dłonią po włosach, by je przyczesać.
– Chcą rozmawiać z wami osobiście – rzekł Sloat. – To szlachetnie urodzone dzieciaki. Młodzi chłopcy.
Iskra nadziei zgasła. Pewnie zadufani synowie arystokratów w drodze do Oden’s Ford. Tylko tego mu jeszcze trzeba!
– Zażądali zakwaterowania w skrzydle dla oficerów – ciągnął Sloat, potwierdzając obawy porucznika.
– Niektórzy szlachcice myślą chyba, że prowadzimy tu hotel dla ich bachorów – burknął Gillen. – Gdzie oni są?
– W sali oficerskiej – odpowiedział Sloat.
Strząsnąwszy z siebie krople deszczu, Gillen ruszył do twierdzy. Idąc przez wewnętrzny dziedziniec, usłyszał muzykę – bazilkę i flet.
Popchnął drzwi do sali oficerskiej i zobaczył trzech chłopców, mniej więcej w wieku uzyskiwania imienia, siedzących przy ogniu. Dzbanek piwa na kredensie był prawie pusty, przed nimi stały opróżnione kufle. Chłopcy mieli otępiałe, błogie twarze osób, które ucztują już od pewnego czasu. Na stole rozłożone były resztki po obfitym posiłku, w tym wyborny kawał szynki, którą Mac Gillen trzymał dla siebie.
W rogu stali muzycy: ładna dziewczyna grała na flecie, a mężczyzna – prawdopodobnie jej ojciec – na bazilce. Gillen przypomniał sobie, że już widział ich w wiosce, gdzie zarabiali grą na ulicach.
Gdy porucznik wszedł, muzyka ucichła. Muzycy stali bladzi, z szeroko otwartymi oczyma, jak zwierzęta prowadzone na rzeź. Ojciec objął drżącą ze strachu córkę, pogładził ją po jasnych włosach i czule do niej przemówił.
Nie zwracając uwagi na Gillena, chłopcy wokół paleniska zaklaskali leniwie.
– Nic nadzwyczajnego, ale lepsze to niż nic – powiedział jeden z nich, znacząco mrugając jednym okiem. – Tak jak te kwatery.
– Jestem Gillen – oznajmił porucznik głośno, teraz już pewien, że to spotkanie nie przyniesie mu korzyści.
Najwyższy z trójki przybyłych wstał z gracją i odrzucił do tyłu grzywę czarnych włosów. Kiedy spojrzał na pokiereszowaną twarz gwardzisty, jego szlachetne rysy wykrzywiły się w grymasie obrzydzenia.
Gillen zacisnął zęby.
– Kapral Sloat doniósł mi, że chcecie się ze mną widzieć – powiedział.
– Tak, poruczniku Gillen. Jestem Micah Bayar, a to moi kuzyni Arkeda i Miphis Manderowie. – Gestem wskazał swoich dwóch rudowłosych towarzyszy. Jeden był szczupły, drugi dość krępy. – Jesteśmy w drodze do Oden’s Ford, ale ponieważ nasza droga wiedzie przez wasz teren, poproszono mnie o przekazanie wam, poruczniku, wiadomości z Fellsmarchu. – Wymownie spojrzał na pustą dyżurkę. – Może pójdziemy tam?
Czując, że serce bije mu szybciej, Gillen zauważył na ramionach chłopaka stułę ozdobioną pikującymi sokołami. Herb rodziny Bayarów.
Tak. Teraz dostrzegł podobieństwo – coś w kształcie oczu i tym charakterystycznym zarysie czaszki. W czarnych włosach młodego Bayara widać było pasma czarodziejskiej czerwieni.
Pozostali dwaj także nosili stuły, lecz z innym herbem. Górskie koty. Czyli wszyscy trzej należeli do rodów czarowników, a jeden z nich był synem Wielkiego Maga.
Gillen chrząknął. Jego zdenerwowanie walczyło z ciekawością.
– Oczywiście, oczywiście, wasza lordowska mość. Mam nadzieję, że poczęstunek wam smakował.
– Był… pożywny, poruczniku. – odparł młody Bayar. – Ale niestety, zalega w żołądku. – Poklepał się po brzuchu dwoma palcami, a jego dwaj kompani parsknęli pogardliwie.
Zmienić temat, pomyślał Gillen.
– Przypominacie, panie, ojca. Od razu poznałem, że jesteście jego synem.
Młody Bayar zmarszczył czoło, spojrzał na muzyków i ponownie na Gillena. Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz Gillen go uprzedził:
– To nie wasza wina, panie, z tym amuletem. Ten Bransoleciarz to dzikus i sprytny szczur. Ale wasz ojciec wybrał właściwego człowieka. Jeśli ktokolwiek może go znaleźć, to tylko ja. I odzyskam ten amulet. Muszę tylko wrócić do stolicy.
Chłopak słuchał ze spokojem, patrząc na Gillena zmrużonymi oczyma, z ustami zaciśniętymi w grymasie dezaprobaty. Wreszcie, kręcąc głową, zwrócił się do kuzynów:
– Miphis, Arkeda, zostańcie tu… Napijcie się jeszcze, jeśli dacie radę. – Machnął dłonią w stronę muzyków. – I miejcie na nich oko. Niech się nie oddalają.
Młody Bayar wycelował palcem w Gillena.
– A wy, poruczniku, chodźcie za mną. – Nie oglądając się, by sprawdzić, czy Gillen za nim idzie, ruszył do dyżurki.
Gillen zdezorientowany poszedł za nim. Młody Bayar trzymał ręce na parapecie i wyglądał przez okno wychodzące na dziedziniec stajenny. Poczekał, aż drzwi za jego plecami się zamknęły, i wtedy obrócił się w stronę gwardzisty.
– Ty… kretynie! – powiedział. Jego twarz była blada, a oczy zimne, połyskujące niczym węgiel z Delphi. – Nie wierzę, że mój ojciec zaangażował kogoś tak głupiego. Nikt nie może wiedzieć, komu służysz, rozumiesz?! Jeśli to dotrze do kapitana Byrne’a, mój ojciec może mieć poważne kłopoty. Mogą oskarżyć go o zdradę!
Gillen poczuł suchość w ustach.
– Słusznie. Tak – wybąkał. – Ja… eee… założyłem, że ci dwaj są z wami, i…
– Nikt wam nie płaci za przyjmowanie założeń, poruczniku Gillen – przerwał mu Bayar. Szedł w kierunku Gillena wyprostowany, wiatr od okna poruszał jego stułą. Gdy się zbliżył, Gillen cofnął się do stołu. – Jak mówię nikt, to znaczy nikt – powiedział Bayar, chwytając za złowieszczo wyglądający wisior na swojej szyi. Był to sokół z lśniącego czerwonego kamienia, amulet jak ten, którego Gillenowi nie udało się znaleźć w Łachmantargu. – Komu jeszcze o tym mówiłeś?
– Nikomu, przysięgam na krew Demona, że nikomu – szepnął Gillen, czując, jak żołądek mu się ściska. Stał w lekkim rozkroku, gotów w każdej chwili odskoczyć w bok, gdyby czarownik strzelił w niego płomieniami. – Chciałem tylko zapewnić jego lordowską mość, że zrobiłem, co w mojej mocy, żeby zdobyć tę rzeźbę, ale się nie udało.
Na twarzy chłopaka pojawił się niesmak, jakby wolał nie kontynuować rozmowy na ten temat.
– A wiecie, poruczniku, że kiedy szukaliście amuletu w Łachmantargu, Alister zaatakował mojego ojca i omal go nie zabił?
Krew i kości, pomyślał Gillen i zadrżał. Jako herszt gangu Łachmaniarzy Alister słynął z tego, że był nieustraszony i bezwzględny. Teraz na pewno pała żądzą zemsty.
– Czy… lord Bayar dobrze się czuje?
Czy Alister żyje?
Młody Bayar odpowiedział na oba pytania – to wypowiedziane i to niewypowiedziane.
– Mój ojciec doszedł do siebie. Alister, niestety, uciekł. Ojciec z trudem wybacza niekompetencję – dodał. – I dotyczy to wszystkich bez wyjątku. – Ostry ton głosu młodzieńca uśpił czujność Gillena.
– Hmm, racja – przyznał i znów zaczął się pogrążać. – Marnuję się tu, panie. Przenieście mnie z powrotem do miasta, a znajdę tego łotra, przysięgam. Alister wcześniej czy później zjawi się w Łachmantargu, chociaż jego matka i siostra twierdziły, że nie widziały go od tygodni.
Młody Bayar zmrużył oczy i zacisnąwszy pięści, pochylił się do przodu.
– Jego matka i siostra? To Alister ma matkę i siostrę? I są nadal w Fellsmarchu?
Gillen uśmiechnął się szeroko.
– Spaliły się, jak sądzę. Podpaliliśmy dom z nimi uwięzionymi w środku.
– Zabiłeś je? – Chłopak wpatrywał się w niego zdumiony. – Nie żyją?
– No… uznałem, że to wszystkim pokaże, że z Gillenem nie ma żartów.
– Ale z ciebie idiota! – Bayar powoli kręcił głową, patrząc na rozmówcę. – Mogliśmy użyć jego matki i siostry, żeby wywabić go z kryjówki. Mogliśmy mu zaproponować wymianę za amulet! – Mocniej zacisnął pięść. – Mogliśmy go dorwać!
Kości, pomyślał Gillen. Nigdy nie umiał rozmawiać z czarownikami.
– Możecie tak myśleć, panie, ale wierzcie mi, taki pomiot jak Alister ma serce zimne jak woda w Dyrnie. Myślicie, że dba o to, co się stanie z matką i siostrą? On przejmuje się tylko sobą.
Młody Bayar machnął ręką lekceważąco.
– Tego się już i tak nie dowiemy. W każdym razie mój ojciec nie potrzebuje waszych usług do polowania na Alistera. Wyznaczył już do tego innych. Udało im się oczyścić miasto z gangów, ale nie znaleźli Alistera. Mamy podstawy sądzić, że opuścił Fellsmarch. – Chłopak pocierał czoło dłonią, jakby bolała go głowa. – Nieważne. Gdybyś kiedykolwiek natknął się na tego Alistera, przypadkiem albo i nie, masz go dostarczyć żywego, razem z amuletem. Gdyby się to udało, zostaniesz oczywiście sowicie wynagrodzony. – Starał się nie okazywać zdenerwowania, ale jego zmarszczone czoło świadczyło o czym innym.
Ten chłopak nienawidzi Alistera, pomyślał Gillen. Czy dlatego, że próbował zabić jego ojca? W każdym razie Gillen zrozumiał, że nie ma sensu wracać do kwestii jego powrotu do stolicy.
– Dobrze – powiedział, starając się ukryć rozczarowanie. – Co was zatem sprowadza do Bramy Zachodniej? Mówiliście, że macie dla nas wiadomość.
– To delikatna sprawa, poruczniku. Wymaga dyskrecji – Bayar dał jasno do zrozumienia, że wątpi w dyskrecję Gillena. Cokolwiek przez nią rozumie.
– Oczywiście, panie, możecie na mnie liczyć – zapewnił go Gillen.
– Słyszeliście, że księżniczka Raisa zaginęła? – znienacka zapytał Bayar.
Gillen starał się niczego po sobie nie okazać. Wykazać się kompetencją. Całkowitą dyskrecją.
– Zaginęła? Nie panie, tego nie słyszałem. Niewiele tu do nas dociera. Czy wiadomo…?
– Uważamy, że może próbować opuścić kraj.
O nie, pomyślał Gillen. Czyli uciekła. Czy po kłótni z matką? Nieodpowiedni romans? Z kimś z ludu? Księżniczki z rodu Szarych Wilków słynęły z uporu i skłonności do awanturnictwa.
Gillen raz widział księżniczkę Raisę z bliska. Była drobna, ale dość kształtna, z talią, którą można by objąć dwiema dłońmi. Obrzuciła go szybkim spojrzeniem swych zielonych oczu, a potem coś szepnęła do stojącej obok damy.
To było kiedyś. Teraz kobiety odwracają głowy, gdy proponuje im drinka.
Dawniej ktoś taki jak on – światowiec, wojskowy – mógłby zawrócić księżniczce w głowie. Nawet czasami myślał o tym, jak by to było…
Głos Bayara wyrwał go z zamyślenia.
– Słuchacie, poruczniku?
Gillen wrócił do rzeczywistości.
– Tak, panie, oczywiście. Hmmm… o czym to mówiliście?
– Mówiłem, że według nas istnieje prawdopodobieństwo, że znalazła schronienie u miedzianolicych krewnych jej ojca w kolonii Demonai albo Sosen Marisy. – Wzruszył ramionami. – Ale oni twierdzą, że jej tam nie ma, że musiała pojechać na południe. Południowa granica jest dobrze strzeżona. Może więc próbować się przedostać przez Bramę Zachodnią.
– Ale… dokąd by jechała? Wszędzie jest wojna.
– Może nie myśli tak logicznie – stwierdził Bayar, a na jego bladą twarz wpłynęły rumieńce. – I dlatego tak ważne jest, żeby ją zatrzymać. Następczyni tronu może się narazić na niebezpieczeństwo. Może wyruszyć tam, gdzie nie uda nam się jej znaleźć. To by była… katastrofa. – Nerwowo szarpiąc za rękawy, zamknął oczy. Gdy je otworzył, zobaczył, że Gillen uważnie mu się przygląda, i ponownie wyjrzał przez okno.
Aha, pomyślał Gillen. Albo chłopak ma talent aktorski, albo naprawdę się martwi.
– To znaczy, że mamy jej wypatrywać tutaj, przy Bramie Zachodniej – podsumował Gillen. – Czy tak?
Nie odwracając się od okna, Bayar skinął głową.
– Chcieliśmy utrzymać to w tajemnicy, ale już się rozeszło, że uciekła. Jeśli wrogowie królowej znajdą ją przed nami, to… rozumiecie.
– Oczywiście – powiedział Gillen. – A czy są jakieś podejrzenia, że ona… że podróżuje z kimś? – Oto sprytny sposób zadania pytania, żeby się dowiedzieć, czy uciekła w czyimś towarzystwie.
– Nie wiemy. Może być sama, a może też podróżować z miedzianolicymi.
– Czego dokładnie oczekuje ode mnie lord Bayar? – zapytał Gillen, lekko się nadymając.
Dopiero teraz chłopak spojrzał na niego.
– Dwóch rzeczy. Chcemy, żebyście wypatrywali księżniczki Raisy i byście ją zatrzymali, gdyby próbowała przejść przez Bramę Zachodnią. I potrzebujemy grupy gwardzistów, którzy pojadą do kolonii Demonai, żeby sprawdzić, czy jej tam nie ma.
– Demonai! – powtórzył Gillen, już nie tak pewnym siebie tonem. – Ale… Chyba nie… nie myślicie, panie, że będziemy walczyć z wojownikami Demonai?
– Oczywiście, że nie – powiedział Bayar w taki sposób, jakby przemawiał do upośledzonego umysłowo. – Królowa powiadomiła już Demonai, że jej gwardziści odwiedzą górskie tereny i będą przesłuchiwać tych dzikusów. Nie mogą odmówić. Oczywiście będą uprzedzeni o waszym przybyciu, więc będziecie musieli być bardzo dociekliwi, by wybadać, czy księżniczka tam jest albo była.
– Na pewno się nas spodziewają? – upewnił się Gillen.
Wodni Wędrowcy to jedno – oni nawet nie używają metalowej broni – ale Demonai… Gillen nie miał ochoty wchodzić im w paradę.
– Nie chciałbym skończyć podziurawiony strzałami miedzianolicych. Ci z Demonai mają takie trucizny, od których czernieje…
– Nie martwcie się, poruczniku – ostro przerwał mu Bayar. – Będziecie całkowicie bezpieczni, o ile oczywiście nie przyłapią was na węszeniu.
Pojadą Magot i Sloat, postanowił Gillen. Lepiej się do tego nadają. On powinien zostać i wypatrywać księżniczki. To wymaga działania w białych rękawiczkach i z otwartym umysłem. No i dyskrecji.
– Sądzę, że potrzebny będzie co najmniej salwon żołnierzy do dokładnego przeszukania.
– Salwon! Wszystkich żołnierzy mam tylko koło setki, do tego szwadron gwardzistów. Nie ufam tym najemnikom i mieszkańcom wyżyn. Mogę dać tylko szwadron.
Bayar wzruszył ramionami. Nie do niego należy rozwiązywanie problemów Gillena.
– W takim razie szwadron. Sam bym pojechał, ale jestem czarownikiem i oczywiście nie mogę wchodzić na teren Gór Duchów. – Znowu bawił się wielkim klejnotem na swojej szyi. – Moje zaangażowanie na pewno wzbudziłoby wiele wątpliwości.
Pewnie, że by wzbudziło, pomyślał Gillen. I bez tego sprawa jest dziwna – bo czemuż to czarodziej osobiście angażuje się w sprawy wojska? Ochrona królowych z rodu Szarych Wilków to zadanie Gwardii Królewskiej i armii.
– Macie zacząć działać natychmiast – powiedział Bayar. – Czy szwadron może wyruszyć jutro?
Gillen otworzył usta, żeby przedstawić wszystkie powody, dla których to niemożliwe, ale młody Bayar uniósł dłoń.
– Dobrze. Ja i moi towarzysze zostaniemy tutaj do waszego powrotu.
– Zostaniecie tu? – wybąkał Gillen. Tylko tego mu brakowało. – Skoro królowa chce, żebyśmy udali się w góry szukać jej córki, powinna przysłać nam wsparcie. Nie mogę zostawić Bramy Zachodniej bez ochrony, gdy my…
– Gdybyście znaleźli księżniczkę, przekażecie ją nam pod opiekę – ciągnął Bayar, jakby nie słyszał protestów Gillena. – Moi kuzyni i ja odprowadzimy ją z powrotem do królowej.
Gillen przyglądał mu się podejrzliwie. Czy to nie jakaś pułapka? Czemu miałby przekazać księżniczkę tym młodym czarownikom? Czemu nie miałby sam zawieźć jej do Fellsmarchu, gdzie czekałaby go chwała i, zapewne, nagroda pieniężna?
Czasami, wykonując zadania z polecenia Wielkiego Maga, nie był pewien, dla kogo pracuje – dla czarownika czy dla królowej. Tym razem jednak miał do czynienia z czymś bardzo poważnym. Zamierzał wyciągnąć z tego większą korzyść niż tylko dozgonną wdzięczność Bayarów.
Jakby czytając w myślach Gillena, Micah Bayar powiedział:
– Jeśli odnajdziecie księżniczkę i dostarczycie ją nam, zapłacimy pięćset koron i załatwimy wam, poruczniku, powrót na posterunek w Fellsmarchu.
Gillen starał się nie okazywać zdumienia, choć przychodziło mu to z trudem. Pięć tysięcy panienek? Toż to majątek. Więcej, niż można by się spodziewać od Bayarów za sprowadzenie księżniczki na zamek. Coś się tu dzieje. Coś, o czym lepiej nie wiedzieć, żeby nie musieć odpowiadać na ewentualne pytania.
To sprawiło, że tym lepszym rozwiązaniem zdało się wysłanie w góry Sloata i Magota. I tym więcej powodów Gillen miał, by bacznie obserwować granicę.
– Zrobię, co w mojej mocy, żeby księżniczka wróciła do swej matki. Będzie to dla mnie prawdziwy zaszczyt – oświadczył Mac Gillen. – Możecie na mnie liczyć.
– Nie wątpię – stwierdził Bayar sucho. – Zatrudnijcie ludzi, którzy umieją trzymać język za zębami, i nie mówcie im nic ponad to, co konieczne do wykonania zadania. Nie ma potrzeby, żeby wszyscy wiedzieli o naszej prywatnej umowie. – Sięgnął do sakiewki przy pasie i wyjął mały oprawiony w ramkę portret, który podał Gillenowi.
Była to księżniczka Raisa, a właściwie jej głowa i odsłonięte ramiona o barwie miodu. Jej twarz okalały ciemne włosy, ozdobione koroną lśniącą klejnotami. Głowa była przechylona na bok, na twarzy widniał delikatny uśmiech – usta księżniczki były lekko rozchylone, jak gdyby miały powiedzieć coś, co on chce usłyszeć. Na obrazie napisano: Micahowi, z wyrazami miłości, R.
Było w niej coś… coś znajomego, co Gillen…
Poczuł na ramieniu dłoń Bayara. Ukłucie przebiło wełnę oficerskiego munduru i Gillen omal nie upuścił trzymanego w ręku malowidła.
– Nie zachwycajcie się, poruczniku Gillen – powiedział Bayar takim tonem, jakby poczuł brzydki zapach z jego ust. – Proszę dopilnować, żeby pańscy ludzie zapoznali się z wyglądem księżniczki. I nie zapominajcie, że będzie w przebraniu.
– Zaraz się tym zajmę – obiecał Mac Gillen. Cofnął się i ukłonił przed młodym Bayarem, by nie pozostawić mu czasu na zmianę zdania. Albo na ponowne chwycenie go za ramię. – Rozgośćcie się – dodał. Pięć tysięcy monet zwanych panienkami potrafiło kupić uprzejmość Mac Gillena. – Każę kucharzowi przygotować dla was, czego sobie zażyczycie.
– A co zamierzacie zrobić z tymi muzykami, poruczniku? – nagle zapytał Bayar.
Gillen nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Jak to? Chcecie, panie, żeby tu zostali? Owszem, mogą umilić człowiekowi czas, a i dziewuszka niczego sobie…
Młody Bayar kręcił głową.
– Za dużo słyszeli. Mówiłem już, że nikt nie może was kojarzyć z moim ojcem ani wiedzieć, że dla niego pracujecie. – Gdy Gillen wciąż wyglądał na nieprzekonanego, Bayar dorzucił: – To wasza wina, poruczniku, nie moja. Ja zajmę się moimi kuzynami, ale wy musicie wziąć na siebie tych grajków.
– Czyli mam ich odesłać?
– Nie. – Bayar wygładzał swoją stułę, unikając wzroku Gillena. – Macie ich zabić.