Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wygrać z losem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wygrać z losem - ebook

Oto 15 autentycznych historii kobiet i mężczyzn, którzy zostali na morzach i oceanach poddani najtrudniejszym próbom. Od roku 1883 do czasów współczesnych – bohaterowie tych opowieści dzięki sile woli, odwadze i umiejętnościom osiągnęli nieosiągalne. Niektórzy z nich – jak rybak Howard Blackburn – są nieznani szerszej publiczności, inni – jak Isabelle Autissier, Joshua Slocum, Loïc Peyron, Bernard Moitessier czy sir Robin Knox-Johnston – stali się ikonami współczesnego żeglarstwa. Wszyscy oni przekroczyli granice swoich możliwości, by zmienić to, co wydawało się im przeznaczone.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66846-16-6
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Odważny kapitan

JOSHUA SLOCUM – to nazwisko powinno być znane każdemu człowiekowi morza. To patron – pradziad – wszystkich, również tych dzisiejszych, żeglarzy decydujących się na podniesienie kotwicy i wyruszenie w samotny rejs dookoła świata. W czasach kiedy Slocum tego dokonał, nikt nawet nie próbował popłynąć w taki rejs bez załogi. Było to pod koniec XIX wieku. Wyprawą na pokładzie 11-metrowego jachtu o nazwie „Spray” amerykański żeglarz wpisał się na trwałe do historii żeglarstwa.

.

Samotnemu żeglarzowi morze czasami sprawia nieprawdopodobne wręcz niespodzianki. Swoją drogą Joshua Slocum nie powinien był jednak przesadzać z ilością twarogu połykanego wraz z ogromną liczbą śliwek, kiedy opuszczał leżącą na Azorach wyspę Pico. O tym, że mieszanie różnych pokarmów nie zawsze wychodzi na zdrowie, przypomniały mu w nocy straszliwe skurcze żołądka. Pozostałoby to być może bez konsekwencji, gdyby nie fakt, że kiedy żeglarz schronił się w kabinie, wiatr zaczął tężeć. Skoncentrowany na bólu brzucha samotnik nie uporządkował żagli, co pozwoliłoby mu spokojnie dochodzić do zdrowia przez dłuższy czas. Zwykle gdy wiatr się wzmagał, płynął pod fokiem i zarefowanym grotem. Nieprzytomny z bólu, leżąc w koi, nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje wokół.

Gdy odzyskuje przytomność, czuje, że jacht bardzo się rozkołysał, i postanawia wyjść na pokład, by usiąść za sterem. Ale ktoś tam już jest. Slocum wpada w osłupienie. Mężczyzna ma gęstą, zakrywającą twarz brodę, a na głowie dużą czerwoną czapkę. Wygląda na pirata.

– Señor – mówi zjawa, zdejmując czapkę – nie mam zamiaru wyrządzić panu krzywdy. Dużo pływałem, ale nigdy nie byłem nikim innym jak tylko przemytnikiem. Jestem członkiem załogi Krzysztofa Kolumba, sternikiem „Pinty”. Zjawiłem się tu, żeby panu pomóc. Może pan być spokojny, señor kapitan, poprowadzę pański jacht dzisiejszej nocy. Cierpi pan na niestrawność, ale jutro będzie lepiej...

Zaniepokojony, ale niebędący w stanie przeciwstawić się gościowi siedzącemu przy sterze, Slocum rozkłada na podłodze kabiny materac i się kładzie. Kilka godzin później, kiedy odzyskuje przytomność, nic go nie boli. Przez noc fale wymyły pokład jego jachtu tak, że zrobił się biały. Oczywiście rumpel jest ciągle przywiązany, nie ma nikogo, kto by go trzymał i sterował. A jednak ku zdumieniu żeglarza jacht przebył po wzburzonym morzu 90 mil, nie zbaczając z kursu.

Starego pirata już nie ma, ale kapitan odnajdzie go we śnie następnej nocy, żeby mu podziękować.

– Dobrze pan zrobił wczoraj, idąc za moją radą – chwali go sternik „Pinty”. – A jeśli nie ma pan nic przeciwko, proszę mnie częściej wzywać i mieć blisko siebie w czasie tej podróży, ja po prostu uwielbiam przygody.

Zaiste, cóż to za przygoda! Kiedy Joshua Slocum wyrusza z Bostonu 24 kwietnia 1895 roku, ma 51 lat. Jest kapitanem z prawdziwego zdarzenia – od ósmego roku życia próbuje pływać na czym tylko się da i w bardzo młodym wieku zaczyna pracować jako żeglarz na łodzi rybackiej, z której przenosi się na trójmasztowiec, najpierw zostając członkiem załogi, a w końcu dowódcą. Jednak jego statek, trzymasztowy bark, którego Slocum jest właścicielem, rozbija się u wybrzeży Brazylii. Do Bostonu wraca na pokładzie 10-metrowej własnoręcznie zbudowanej łodzi żaglowej. Kiedy się zastanawia, czy jest sens zabiegać o kolejne dowództwo, kapitan wielorybnika – jego stary przyjaciel – ofiarowuje mu statek żaglowy. To wysłużony kuter rybacki, a raczej wręcz jego wrak. Wszystko trzeba wymienić, klepkę po klepce. I to jest właśnie to, o co chodziło Joshui Slocumowi, który z zapałem zabiera się do pracy. Robi stępkę i wręgi z ciężkiego dębowego drewna. Ten doświadczony żeglarz modyfikuje nieco pierwotną konstrukcję, co jego zdaniem polepszy właściwości nautyczne jednostki, a przede wszystkim pozwoli zabrać ekwipunek niezbędny do odbycia samotnego rejsu dookoła świata, bo właśnie taki cel został wytyczony. Po zakończeniu robót „Spray” ma 11,20 metra długości, 4,32 metra szerokości i waży niemal 13 ton.

Pod żaglami dookoła świata, na pokładzie jachtu przerobionego z kutra rybackiego, w 1895 roku... Oczywiście bez autopilota, bez radia, bez jakiejkolwiek możliwości komunikowania się z lądem. A przecież żeglarz doskonale zdaje sobie sprawę, że na wodach niektórych krajów nie jest zbyt bezpiecznie, że można się spotkać z dzikusami, piratami, grabieżcami... Nie wspominając, rzecz jasna, o samym morzu.

Pod koniec stycznia 1896 roku „Spray” żegluje wzdłuż wybrzeża Argentyny. Skiper odnotowuje, że trudne chwile przeżywa tylko wówczas, gdy stoi na kotwicy blisko lądu. Obawia się bowiem ludzi, którzy w złych zamiarach mogą przybyć od strony wybrzeża. Postanawia więc, że aż do Cieśniny Magellana nie będzie się zatrzymywał. Żeglując po wodach Patagonii, widzi zbliżającą się doń monstrualnie wielką falę o przerażającej wysokości. Błyskawicznie zrzuca żagle i wspina się na top masztu, docierając tam akurat w chwili, gdy grzbiet potwora załamuje się nad jachtem. Przez prawie minutę Slocum wisi na szczycie masztu, nie widząc kadłuba, który jest całkowicie zalany wodą. Po chwili jacht się wynurza, stan morza wraca do normy. Dla żeglarza wyjście cało ze spotkania z czymś, co było prawdopodobnie jedną z ogromnych fal potrafiących zatopić nawet największe statki, to kolejny dowód na to, że jego łódź jest niezawodna. Tak, zdecydowanie może na niej opłynąć świat.

11 lutego Slocum wpływa do Cieśniny Magellana. Nie chce podjąć próby opłynięcia Hornu swoim niewielkim jachtem złą drogą, przeciw wiatrom i prądom. Przejście na północ od Ziemi Ognistej wydaje mu się pewniejszym rozwiązaniem, choć także niepozbawionym niebezpieczeństw. Akurat kiedy jest czymś zajęty, w „Spray” zaczynają uderzać nieregularne szkwały. Nagle skiper dostrzega, że od południowego zachodu niebo robi się białe, i uświadamia sobie, że za chwilę rozpocznie się sztorm. Ledwo zdąża zarefować żagle, których niesie zbyt dużo. Nadciąga huragan. Z grotem o trzy czwarte mniejszym niż normalnie i maleńkim sztakslem na dziobie jednokadłubowiec radzi sobie dobrze, chociaż podczas silniejszych szkwałów skiper musi czasami zrzucać wszystkie żagle, nawet te zarefowane.

14 lutego Slocum rzuca kotwicę przed Punta Arenas w Chile. Kapitan portu radzi mu, żeby zabrał ze sobą kilku ludzi, którzy pomogą mu odeprzeć atak Indian. A tegoż zdaniem urzędnika żeglarz niechybnie doświadczy, zanim wypłynie na otwarte morze. Jeśli mimo wszystko chce płynąć sam, lepiej, żeby zaczekał na kanonierkę, która będzie mogła go wziąć na hol. Amerykanin nie znajduje jednak ludzi, którzy byliby gotowi mu towarzyszyć, a czekać na okręt wojenny nie chce. Pomoc nadchodzi ze strony zafascynowanego podróżą Slocuma kapitana Pedro Samblicha. Co ma do zaoferowania ten z pochodzenia Austriak? Wielki wór tapicerskich gwoździ... Skiper „Spray” początkowo nie bardzo rozumie, do czego mogłyby mu się one przydać, i nie chce ich przyjąć, ale Europejczyk z uśmiechem na ustach radzi, by Slocum użył gwoździ dyskretnie. „Chodzi o to, że musisz uważać, abyś sam w nie nie wdepnął”. Wtedy Slocum wreszcie pojmuje, do czego mogą posłużyć. Najlepszy sposób zapewnienia sobie spokojnego snu na postoju to pewność, że jeśli ktokolwiek spróbuje dostać się na pokład, żeglarz zostanie o tym ostrzeżony!

19 lutego „Spray” wychodzi z Punta Arenas. Kilka dni później, po dłuższym postoju na kotwicy w zacisznej zatoczce, gdzie przeczekiwał kolejny sztorm, żeglarz widzi pirogi zbliżające się do jego jachtu płynącego w słabych podmuchach bryzy. Slocum nie chce, aby tubylcy zorientowali się, że jest na pokładzie sam. Obserwuje ich z oddali, po czym wraca do kabiny, szybko przebiera się i wychodzi na pokład przez drzwi kambuza. Następnie zakłada ubrania na kawałek drewna, tak by z daleka wyglądało to tak, jakby na statku był obecny trzeci członek załogi.

Wiatr jest zbyt słaby, by „Spray” mógł płynąć szybciej, Indianie zbliżają się coraz bardziej. Jeden z nich podnosi się i krzyczy:

– Yammerschooner! Yammerschooner! (Daj mi! Daj mi!).

Żeglarz głośno krzyczy „nie”, ale sprawnie obsługiwane przez tubylców pirogi są coraz bliżej. Gdy dystans zmniejsza się do 70 metrów, Slocum strzela, a kula wpada do wody przed dziobem pirogi płynącej na czele. Indianie wahają się, przestają wiosłować, jednak po chwili podejmują pościg. Teraz Slocum stara się celować jak najbliżej napastnika sprawiającego wrażenie dowódcy. Kula musiała go musnąć, bo natychmiast się zatrzymuje i po hiszpańsku wykrzykuje pogróżki pod adresem jachtu, który wycofując się, uderza w burtę pirogi i ją obraca. Slocum po brodach napastników i używanym przez nich języku hiszpańskim orientuje się, że to wcale nie Indianie, tylko przebrani za nich bandyci, którzy w ten sposób chcieli się podszyć pod tubylców. Ten, którego postrzelił, to Metys znany jako Czarny Pedro, największy bandzior Ziemi Ognistej odpowiedzialny za wiele zbrodni, od dwóch lat poszukiwany listem gończym.

O północy żeglarz rzuca kotwicę w Zatoce Trzech Wysp, oddalonej o 20 mil (około 36 kilometrów) od miejsca, gdzie został zaatakowany. Są tu foki, co oznacza, że nie ma ludzi, a widoczne stąd doskonale ogniska tubylcy palą w oddali, na przeciwległym brzegu. Następnego dnia bardzo silny wiatr zmusza „Spray” do wejścia w zatokę nieco głębiej. Niesprzyjające warunki pogodowe nie pozwalają wyjść w morze także indiańskim pirogom. Slocum opuszcza więc na wodę bączek i płynie na brzeg, aby uzupełnić zapasy drewna niezbędnego do palenia w piecyku.

Kiedy w Cieśninie Magellana robi się spokojnie, Joshua Slocum znowu podnosi żagle, ale po kilku godzinach żeglugi zauważa, że nadchodzi kolejny sztorm. Chroni się więc w zatoce Borgia i właśnie przygotowuje do zejścia na ląd, gdy zjawia się chilijska kanonierka. Oficerowie wchodzą na pokład jachtu i radzą samotnikowi, by „w jednej chwili” opuścił to miejsce. Oferują też odholowanie na pobliskie kotwicowisko, gdzie nie będzie narażony na atak bandytów grasujących na Ziemi Ognistej. Przez kilka następnych dni żeglarzowi nie zagraża nic oprócz pogody, która potrafi błyskawicznie zmienić się z pięknej w sztormową. Dociera w końcu do Port Tamar, gdzie robi postój, po raz ostatni przed wypłynięciem na otwarte morze.

3 marca rzuca cumy i rusza na Pacyfik. Północno-wschodni wiatr bardzo szybko wypycha jacht w morze, a brzeg oddala się coraz bardziej. Jednak o poranku wiatr zmienia kierunek i zaczyna z przerażającą siłą wiać z północnego zachodu. Slocum nie ma innego wyjścia, zrzuca wszystkie żagle z wyjątkiem małego sztormowego foka i pozwala swojemu jachtowi płynąć z wiatrem. „Spray” musi uciekać. Jak na budzące grozę warunki pogodowe życie na pokładzie toczy się dość komfortowo. Jednokadłubowiec kolejny raz udowadnia, że jest jednostką o dużej dzielności morskiej.

Nie mogąc zmienić kursu, Slocum przez cztery doby żegluje na południowy wschód. Wie, że się cofa, i zdaje sobie sprawę, że zmierza ku przylądkowi Horn... Po przestudiowaniu mapy dochodzi do wniosku, że uda mu się opłynąć słynny przylądek, a potem weźmie kurs na Falklandy, gdzie będzie mógł dokonać napraw bardzo już sfatygowanego ożaglowania, przede wszystkim porwanego przez wiatr grota. Kiedy sztorm nieco słabnie, skiper stawia bryfok i obiera kurs na coś, co wydaje się wyspą. Ostatecznie decyduje się jednak na pożeglowanie wzdłuż wybrzeża Ziemi Ognistej i bierze kurs na Cieśninę Magellana, z zamiarem przepłynięcia jej po raz drugi!

Zanim „Spray” zdąży znaleźć schronienie, nadchodzi noc. Nagle tuż przed dziobem żeglarz dostrzega przybój. Natychmiast robi zwrot i bierze kurs na otwarte morze. Lecz znowu słyszy załamujące się fale – płynie prosto na nie! Slocum próbuje uwolnić się z pułapki, ale ze wszystkich stron widzi lub słyszy kipiel. Pod padającymi śniegiem i gradem spędza przy sterze całą noc, manewrując pomiędzy skałami. O poranku żeglarz uświadamia sobie, że znajduje się nieco na północny zachód od przylądka Horn, w samym środku najeżonej skałami Mlecznej Drogi, i że miał kupę szczęścia, nie rozbijając się tej nocy. W wielkim skupieniu, mogąc wreszcie widzieć wyraźnie wszystkie niezliczone czyhające nań niebezpieczeństwa, udaje mu się wydostać z tych wód, o których Darwin pisał: „Każdemu szczurowi lądowemu po zobaczeniu Mlecznej Drogi będą się śniły koszmary przez osiem nocy...”.

I oto Slocum znowu jest w Cieśninie Magellana. Przed pierwszą nocą, którą tam spędzi, nie zapomina o rozsypaniu na pokładzie słynnych gwoździ tapicerskich ustawionych ostrzami do góry i kładzie się spać. Budzą go liczne okrzyki wydawane przez Indian, którzy próbowali wedrzeć się na jacht. Ranni, wyjąc z bólu, zeskakują z pokładu na swoje pirogi. Slocum kilkoma strzałami z karabinu daje im do zrozumienia, że oczekiwał wizyty nieproszonych gości, po czym idzie do koi. Wie, że Indianie szybko nie wrócą...

Następnego dnia, gdy skiper właśnie zabiera się do szycia nowego grota, nagle dopada go williwaw. Williwaw to zjawisko charakterystyczne dla kanałów patagońskich: wiatr o ekstremalnej sile, zdolny przykleić burtą do lustra wody jacht, który nie niesie choćby skrawka żagla, uderzający bez ostrzeżenia i tak samo nagle się kończący. Nawet dwie kotwice nie trzymają wystarczająco mocno, żeby utrzymać „Spray” i żeglarz jest zmuszony do ucieczki przed wichurą. Kolejne dni wyglądają podobnie: zakotwiczenie w zatoczce, próba dokonania napraw na jachcie i williwaw zmuszający do odwrotu i ucieczki nieco dalej w dół cieśniny. Mimo wszystko po pewnym czasie nowy grot – godny tego miana – zdobi maszt jachtu Slocuma. Żeglarz nie narzeka na złą pogodę, dzięki niej nie grozi mu atak ze strony Indian, którzy nie mogą opuścić lądu. W zatoce Snug znowu musi strzelać do piróg, które podpłynęły zbyt blisko. Natychmiast stawia żagle, żeby zwiększyć dystans. Jednak 20 lutego, kiedy jest zmuszony do schronienia się po zawietrznej stronie Wyspy Karola, podpływa kilka dłubanek. Znajdujący się blisko brzegu żeglarz sygnalizuje, że zgadza się na przybicie do burty jachtu tylko jednej pirogi. Reszta ma się trzymać z daleka, chyba że chce poznać siłę jego karabinu. Zdaniem Slocuma dwie Indianki i jeden Indianin, którzy podpływają, stanowią uosobienie „najbardziej żałosnych okazów ludzkiego gatunku”. Proszą o jedzenie, a kiedy żeglarz odwraca się, by sięgnąć po suchary i mięso, Indianin wskakuje na pokład. Łamanym hiszpańskim oznajmia kapitanowi, że kiedyś już się spotkali. Rzeczywiście, Amerykanin przypomina sobie tę chwilę i dociera do niego, kim jest brodaty mężczyzna. To Czarny Pedro we własnej osobie.

– Gdzie reszta załogi? – pyta bandzior.

Slocum odpowiada, że płyną we trzech, ale dwaj pozostali śpią, żeby zmienić go w nocy. Jedna z Indianek dyskretnie daje znak żeglarzowi, aby uważał, bo Czarny Pedro zamierza go zaatakować.

– Kiedy wcześniej tędy przepływałeś, strzelałeś do mnie – kontynuuje Metys. – Bardzo źle postąpiłeś!

– Mieszkałeś w Punta Arenas, prawda? – pyta skiper.

– Tak.

– W misji?

– Ależ tak! – odpowiada bandyta i robi krok do przodu, chcąc uściskać Amerykanina, który jednak pokazuje mu karabinem, by trzymał dystans.

– Znasz kapitana Pedro Samblicha?

– No pewnie, to mój serdeczny przyjaciel!

Austriak, któremu Metys zamordował kuzyna, prosił Slocuma o zabicie Czarnego Pedra, gdyby ich drogi się skrzyżowały. Skiper jednak woli, żeby bandyta po prostu opuścił jego jacht. Daje trochę jedzenia dwóm Indiankom, które rewanżują się kilkoma kawałkami łoju. „Spray” odpływa, by zakotwiczyć nieco dalej, w zatoce, do której pirogi nie będą mogły dotrzeć z powodu silnego wiatru, który akurat się zerwał. Na wszelki wypadek przed nastaniem nocy żeglarz rozsypuje na pokładzie tapicerskie gwoździe.

Następnego dnia pirogi wracają. Czarny Pedro, wylewnie witając żeglarza, znowu udaje przyjaciela. Proponuje, że upoluje guanako, czyli żyjącą w tych stronach lamę. Oczywiście pod warunkiem, że żeglarz pożyczy mu swoją broń! Joshua Slocum nie daje jednak bandycie broni, tylko trochę narzędzi i wczesnym rankiem podnosi kotwicę, by uwolnić się od tego nadmiaru przyjaźni...

Przepływa zaledwie kilka mil, gdy wiatr bardzo słabnie i morze robi się niemal spokojne. Wszędzie wokół rozpalają się ogniska i około dwudziestu piróg wypływa w kierunku „Spray”. Indianie wołają do żeglarza, żeby rzucił kotwicę. Amerykanin dostrzega pośród ich łodzi szalupę, niewątpliwie zrabowaną z jakiegoś statku, i widzi, że niektórzy tubylcy mają na nogach marynarskie buty, ukradzione zapewne nieszczęsnej załodze. Niewykluczone, że założyli je, mając w pamięci przykrą niespodziankę, która spotkała ich podczas nieudanej próby wejścia na pokład „Spray” poprzedniej nocy... Jednokadłubowiec dryfuje powoli, obserwowany z dystansu przez pełnych respektu Indian, którzy już wiedzą, jak potrafi zabrzmieć karabin skipera. Okrążając wyspę, żeglarz oddaje ostatnią salwę w kierunku poruszających się w podejrzany sposób krzaków, w których kryje się kilku mężczyzn uzbrojonych w łuki i strzały. Napięcie rośnie, ale na szczęście zrywa się wiatr, który pozwala Slocumowi oddalić się na bezpieczną odległość.

Po kilku dniach spędzonych w morzu Slocum podejmuje decyzję o wejściu do Puerto Angosto, żeby doprowadzić jacht do porządku. Nauczony doświadczeniem nie rozstaje się z naładowanym karabinem. Nie bez powodu: następnego dnia po przybyciu słyszy gwizd, a kilka sekund później strzała wbija się w maszt, tuż obok którego stoi. Żeglarz natychmiast sięga po broń i strzela, celując w nogi trzech Indian, którzy błyskawicznie się ulatniają. Slocum wie, że bandyci, widząc, iż jest uzbrojony, nie będą próbowali atakować go ponownie za dnia. A w nocy będą go chronić tapicerskie gwoździe! Kiedy żagle są już naprawione, dodatkowy mały maszt zamontowany na rufie, a zapasy wody i drewna uzupełnione, „Spray” jest gotowy do wyjścia w morze. Do portu wpływają jednak szukające schronienia przed sztormem dwa okręty wojenne, argentyński i chilijski. Amerykanin jest szczęśliwy, że może porozmawiać z ich załogami, nawet mimo pretensji argentyńskiego kapitana o to, że Slocum, mając na muszce Czarnego Pedra, nie zastrzelił bandyty. Oficerowie z obu okrętów nie są jednak pamiętliwi, zaopatrują żeglarza w nowe liny i trochę ciepłych ubrań.

13 kwietnia 1896 roku, po przejściu Cieśniny Magellana, okrążeniu przylądka Horn i ponownym pokonaniu Cieśniny Magellana, „Spray” wreszcie mija Przylądek Północno-Zachodni na Pacyfiku. 27 czerwca 1898 roku, mając za sobą wiele innych przygód przeżytych na wokółziemskiej trasie, kapitan Joshua Slocum wpływa do Newport w Stanach Zjednoczonych po przebyciu w ciągu trzech lat, dwóch miesięcy i dwóch dni około 46 000 mil (85 000 kilometrów). W roku 1900 ukazuje się jego książka Sailing Alone Around the World. Ta klasyczna pozycja literatury żeglarskiej do dzisiejszego dnia pozostaje bestsellerem.

14 listopada 1909 roku kapitan Joshua Slocum ponownie stawia żagle i wypływa z wyspy Martha’s Vineyard w Nowej Anglii, obierając kurs na Amerykę Południową.

Od tamtej pory brak o nim wieści.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: