- W empik go
Wykradzione dziecko - ebook
Wykradzione dziecko - ebook
Powieść kryminalna Jacka Corta, tajemniczego pisarza pierwszej połowy XX wieku.
Nick Carter po raz kolejny musi się zmierzyć z trudną sprawą, ale tym razem dotyczącą bliskich mu osób. Ukradziono bowiem córkę jego przyszywanego wuja, zaś podejrzenia padają od razu na jednego człowieka - ojca dziewczynki, który bardzo dobrze wie, że na dziecko przepisany został olbrzymi majątek.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi. W niniejszej publikacji zachowano oryginalną pisownię.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-264-4404-9 |
Rozmiar pliku: | 191 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na trapie zbrodni.
W ważnej sprawie służbowej bawił Nick Carter, sławny detektyw nowojorski―w małej mieścinie Nowym Hamburgu, znanem miejscu kąpielowem nad górnym Hudsonem, oddalonem nie więcej nad jakie 80 mil od Nowego Jorku. Zamierzał powrócić do ojczystego miasta ostatnim nocnym pociągiem, zmuszony był jednak zatrzymać się nieco dłużej na miejscu―i tak zapóźnił ostatni pociąg nowojorski.
Detektyw nie chciał zanocować w miasteczku, z tej przyczyny, że nazajutrz rano musiał był jako świadek stawić się w sądzie. Zdecydował się zatem, połączywszy się telefonicznie z centralną stacyą w Nowym Jorku poprosić zarząd kolei, czyby pociąg expres mijający małą tę stacyjkę w drodze do stolicy, nie mógł specyalnie dla niego pół minuty w Nowym Hamburgu się zatrzymać. Centrala chętnie zgodziła się na to, czem uspokojony spędził w domu swoich znajomych kilka godzin zostających mu do nadejścia expresu.
Pan domu chciał go odwieźć na kolej, ale Carter wolał piecnotą przejść się przy księżycowej nocy na stacyę, i dla tego nawet wcześniej wyszedł z domu, by nie zapóżnić czasem pociągu.
Carter był wybornym piechurem, tak, że jeszcze na pół godziny przed nadejściem pociągu doszedł do stacyi w miasteczku.
Na około była cisza, i zdawało się, że oprócz Cartera nikt więcej nie czuwa.
Nagle spokój nocny zamącony został głuchą detonacyą, podobną do stłumionego huku dynamitu. Wkrótce usłyszał Nick prędkie kroki ludzkie, potem zobaczył w niepewnem świetle gazowych latarń sylwetki uciekających ludzi, którzy w pomieszaniu widocznem rozpierzchnęli się na wszystkie strony.
A wkrótce rozległy się okrzyki:
— Złodzieje!—włamywacze!—mordercy!
Nick pobiegł w kierunku wołających o pomoc, a w tej chwili wpadł na niego jakiś człowiek i wyminąwszy napotkanego pomknął chyżym biegiem w przeciwległą ulicę. Za nim pędził w pościgu inny wołając jak szalony:
— Bank jest rozbity!.. tam ucieka jeden z łotrów. Trzymajcie go.
Carter przyłączył się do pościgu, i chociaż uciekający zmykał jak szczuty jeleń, detektyw dognał go wreszcie. W tym samym momencie obrócił się goniony i prosto w twarz wypalił detektywowi z rewolweru. Proch osmalił włosy Cartera, lecz kula przeleciała obok skroni nie czyniąc mu na szczęście żadnej krzywdy. Ale to nie zastraszyło dzielnego człowieka. Przyskoczywszy do niego schwycił go za rękę i wykręcił ją, tak, że rewolwer wypadł na ziemię, a równocześnie pięścią wymierzył mu cios w głowę. Zbrodniarz upadł jak nieżywy na ziemię.
Carter pochylił się nad uciekinierem i skonstatował, że jest on tylko ogłuszony, a nie zabity lub zraniony. Ale inna rzecz zainteresowała go bardziej. Po ordynarnych surowych rysach twarzy poznał byłego więźnia, którego fizyonomja uwiecznioną była w nowojorskim albumie przestępców pod liczbą porządkową 2046. Szczęśliwym posiadaczem tej twarzy był niebezpieczny włamywacz nazwiskiem Pete Oakey, którego swego czasu przyłapał detektyw na gorącym uczynku włamania i zapewnił mu potem na przeciąg kilku lat wikt i mieszkanie za darmo — w kryminale:
Teraz schylony nad zbrodniarzem, trzymając w ręku jego własny rewolwer mówił do leżącego na ziemi, który tymczasem przyszedł już był do siebie:
Well! Pete Oakey, złapałem cię znowu przy robótce! co?
— Nick Carter!―szepnął zbrodniarz przerażony.
— Za twojem pozwoleniem―tak jest!—odrzekł z uśmiechem detektyw.―Patrzcie ludzie! to już zmieniłeś swój fach? Rozbijanie banków korzystniejsze, co?
— Nie, nie! w tem udziału nie miałem — jąkał powalony drab żałośnie.―Jestem zupełnie niewinny panie Carter, Upewniam pana, źe nie kłamię.
— Dla czegóż to uciekałeś mój niewinny baranku — drwił detektyw—nie potrzebujesz mi przysięgać na swoją niewinność, bo ta cała sprawa nic mnie nie obchodzi. Przechodziłem tylko przypadkowo tędy. Dla tego rezerwuj twój proch dla tutejszej policyi!
Z poł tuzina obywateli znalazło się wkrótce na miejscu, wśród nich nie było jednak człowieka, który tak dzielnie ścigał zbiega. Dwóch policyantów przystąpiło do Cartera.
— W jaki sposób złapałeś pan zbrodniarza — zapytał go sapiąc ciężko gruby stróż porządku publicznego.
— Well!—odpowiedział detektyw z uśmiechem― złapałem―i oto jest.
— Strzelałeś pan do niego? Słyszałem przynajmniej odgłos strzału.
— Nie, to on strzelał do mnie, ale chybił—odrzekł Nick pomagając policyantom w nałożeniu kajdanek zbrodniarzowi.
— Ależ to jest krzycząca niesprawiedliwość! — jęczał więzień―tak jest, strzelałem do p, Cartera, nie jednak w tym celu by go zabić, tylko jedynie by wstrzymać jego pościg.
Ale nikt go nie słuchał, tylko w niemym podziwie spoglądali wszyscy na detektywa.
— Pan jesteś sławnym Mr. Carterem z Nowego Jorku? — wyjąkał jeden z policjantów, przybierając służbistą postawę.
— Czy slawny, czy nie sławny — jestew detektyw Carter, a ten ptaszek — mam zaszczyt państwu przedstawić: Pete Oakey, wielokrotuie karany włamywacz, o którym najlepszych informacyi dostarczyć może Centralna dyrekcja policji w Nowym Jorku.
— Dzięki pani Carter! Całe miasto jest ci obowiązane — odrzekł policjant.
— All right! Bardzo mi przyjemnie, że mogłem państwu tę drobną przysługę wyświadczyć... Ale darujcie muszę spieszyć dalej, bo pociąg mój może nadejść lada minuta.
— Na stacji nie zatrzymuje się już dzić żadenn pociąg, dopiero jutro z rana.
— Owszem, owszem, postarałem się o to! — rzekł Nick spiesznie.
— A. to co innego. Dobranoc panie Carter.
— Dobranoc.
— Panie Carter, panie Carter! wołał za oddalającym się szybko. zbrodniarz. — Zostań pan, jestem niewinny, mogę panu udowodnić.
— Nie mam czasu mój drogi Pete! — zawołał detektzw już ze znacznego oddalenia — opowiedz to wszystko policjantowi.
I z temi słowy pobiegł sćżnistżmi krokami na dworzec. Droga jego prowadziła obok gmachu banku. I tu usłyszał, że budynek ani to co w nim się mieściło — nie uległ żadnej poważniejszej szkodzie Nabój dynamitowy wybuchnął przedwcześnie, i strzaskał tylko bramę. Z banku nic wcale nie zrabowano.
Carter wszedł do sypialnego wagon a expresu, który wreszcie nadszedł, rozparł się wygodnie i zapalił wonne Regalia.
— Weil—rzekł do siobie—w tym wypaku prawdopodobie najlepszy krętacz adwokacki―nie obroni chyba tego poczciwca Pete Oakeya.
__________ROZDZIAŁ II.
Wujaszek Filip w odwiedzinach u Nicka Cartera
Od tego czasu upłynęło ze cztery tygodnie, a Nick Carter zajęty kilku ważnemi i trudnemi czynnościami fachowemi w Chicago―zapomniał zupełnie o wypadku w Nowym Hamburgu i rzezimieszku, którego pojmał.
W dwa dni po powrocie z Chicago odwiedził go stary przyjaciel ojca Filip Sherman. Nick nie był z nim coprawda w żanem pokrewjeństwie, nazywał jednak staruszkiem wujem i był do niego serdecznie przywiązany.
— Patrzcie wuj Filip! a to miła niespodsianka zawołał Carter pospieszając do drzwi na przywitanie gościa i ściskając kordyalnie dłoń jego.—Co słychać dobrego?
Well! Jestem bardzo kontet, że zastaję cię w domu—rzekł starzec siadając za stołem, na którym wnet zjawiła się butelka starego wina i kasetka wybornych cygar. — Byłbym niepocieszony — mówił Sherman dalej,―gdybyś nie był w domu; odwiedzam cię bowiem dzisiaj nietylko w charakterze starego przyjaciela rodziców, ale rkwnież jako klijent słynnego na cały świat Nicka Cartera.
— Co mówisz wuju Filipie? — zawołał Carter zdziwiony. — No! ktoby mi był powiedział, że i ty zgłodziś się kiedyś do mnie jako do detektywa, byłbym go wyśmiał po prostu. Ale mów, co to za sprawa!
— Rochodzi się o moją wnuczkę Dorytę Groble! — rzekł drżącym głosem starzec — zosrała wykradzioną!
— Czy być może! — zawołał detektyw na prawdę wystraszony. — Co mówisz wuju! ta mała milutka dziewczynka?! I któż to ją wykradł i w jakim celu?
— Tego nie wiemy, domyślamy się zaledwie!― mówił gość utkwiwszy badawcze spojrzenie w gospodarzu.
— Czy odważyłbyś się na czyn sprzeczny z kodeksem, ażeby odwrócić zbrodnię, zbrodnię krzyczącą o pomstę do nieba.
— Wiesz wuju chyba, że chętnie pospieszyłbym ci zawsze z pomocą, ale pytanie twoje mnie zdumiewa! — odrzekł Nick niemile dotknięty.―Może byś mi zechciał otwarcie i bez ogródek powiedzieć, o co się rozchodzi?
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.