Wymarzona rezydencja - ebook
Wymarzona rezydencja - ebook
Helena Armstrong staje do konkursu na projekt architektoniczny rezydencji na greckiej wyspie. Świetnie przygotowana idzie na spotkanie z klientem, którym – ku jej przerażeniu – okazuje się jej były narzeczony Theo Nikolaidis. Trzy lata temu Helena porzuciła go dzień przed ślubem. Przestraszyła się, że będzie ją kontrolował i zabroni pracować zawodowo. Teraz Theo wybrał jej projekt i jadą razem na wyspę, gdzie ma być zrealizowany. Na tej wyspie mieli zamieszkać po ślubie. Helena czuje, że Theo prowadzi jakąś grę…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6742-7 |
Rozmiar pliku: | 640 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Helena Armstrong popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Rzęsy podkreślone tuszem? W porządku. Szminka w neutralnym kolorze na ustach, a nie na zębach? W porządku. Grube, kasztanowe włosy zebrane w kok bez wymykających się kosmyków? W porządku. Srebrno-niebieska spódnica w kształcie litery A wyprasowana i czysta? W porządku. Czarna bluzka bez zagnieceń? W porządku. Czarne rajstopy bez oczek? W porządku. Szpilki, czarne i wypolerowane? W porządku. Okulary w grubych oprawkach bez smug i odcisków palców? W porządku. Wskaźnik przygotowany? W porządku. Serce walące mocno i odbierające jej spokój? No cóż, nie można mieć wszystkiego.
Helena przygotowała się najlepiej, jak potrafiła. Nadszedł czas, aby po raz pierwszy zaprezentować klientowi projekt, nad którym ciężko pracowała przez kilka tygodni. Tajemniczy zleceniodawca do tej pory kontaktował się z biurem wyłącznie przez prawników, co budziło spekulacje na temat tego, kim jest. Helena wiedziała tylko tyle, że ich firma bierze udział w konkursie wraz z trzema innymi biurami projektowymi. Zwycięzca poleciałby na grecką wyspę, której nazwa nie została jeszcze ujawniona, z zadaniem zaprojektowania tysiąca metrów kwadratowych willi w tradycyjnym stylu cykladzkim. Każde wytypowane biuro projektowe miało zgłosić architekta, który mówi po grecku i specjalizuje się w klasycznej architekturze europejskiej. Helena, pół-Greczynka po matce, utalentowana wielbicielka sztuki klasycznej, była najlepszą kandydatką. Wreszcie na coś się przydała znajomość greki, którą katował ją ojciec. Nie łudziła się, że ma szansę na wygraną. Była najmłodsza i najmniej doświadczona, ale po cichu marzyła o sukcesie. Byłaby to prestiżowa sprawa nie tylko dla firmy, ale przede wszystkim dla niej. Architekt dostałby wysokie wynagrodzenie, a także premię za ukończenie prac w terminie, dzięki czemu spłaciłaby długi. W prezentacji zdecydowała się pokazać, jak zmieniła starą grecką szkołę w trzy luksusowe letnie apartamenty.
Przeszła do sali konferencyjnej, powtarzając sobie, że wszystko będzie dobrze. Zaczęła pracować jako niepewna siebie dwudziestojednoletnia dziewczyna. Teraz miała dwadzieścia sześć lat i dyplom architekta.
Rzuciła pospieszne spojrzenie Stanleyowi, szukając w jego oczach otuchy. Nie chciała zawieść człowieka, który pięć lat wcześniej wziął ją pod swoje skrzydła. Dzięki niemu mogła studiować i jednoczenie zdobywać doświadczenie w jego firmie.
Dopiero po chwili zauważyła odwróconego do niej tyłem tajemniczego klienta. A więc to mężczyzna, pomyślała, spoglądając na muskularną sylwetkę. Pospieszyła do prezydialnego stołu, przywołując na usta uprzejmy uśmiech. I wtedy zobaczyła jego twarz. Wszystkie myśli zmieniły się w pył, jej umysł zamarł. Naprzeciw niej siedział Theo Nikolaidis. Ten sam Theo Nikolaidis, którego porzuciła trzy lata temu, na dwadzieścia cztery godziny przed ślubem.
Theo nie próbował ukryć szerokiego uśmiechu, widząc, jak Helenie zrzedła mina. Delektował się tą chwilą niczym kieliszkiem dobrego wina. Wstał i wyciągnął rękę, przechylając wyczekująco głowę.
– Dzień dobry, Heleno – powiedział z jeszcze szerszym uśmiechem. Jej twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. – Miło cię znowu widzieć.
Miał wrażenie, że usłyszał zbiorowy wdech wszystkich osób w sali konferencyjnej. Spanikowane spojrzenie kobiety, która zrobiła z niego pośmiewisko, było kolejną nagrodą, którą zamierzał się delektować.
Po dłuższej chwili Helena podała mu rękę, jasną, delikatną z krótko przyciętymi paznokciami. Jej palce owinęły się wokół męskiej dłoni tylko na ułamek sekundy.
– Pan Nikolaidis – powiedziała cicho, zajmując miejsce przy stole. Odłożyła torbę na krzesło, spuszczając głowę.
– Znacie się? – spytał jeden z jego pracowników, który towarzyszył mu na spotkaniu. Miał tyle lat, że spokojnie mógłby być ojcem Heleny, ale patrzył na nią w taki sposób, że Theo najchętniej spowodowałby u niego poważne obrażenia ciała.
– Jesteśmy starymi przyjaciółmi– wyjaśnił nonszalancko. – Prawda, _agapi mou_?
Wreszcie na niego spojrzała. Jej pełne usta zacisnęły się w wąską linię. Ciemnobrązowe oczy błyszczały gniewnie. Jeszcze da jej powody do wściekłości. To dopiero początek.
– Możemy zaczynać? – spytała nieco drżącym głosem.
Theo rozłożył ręce.
– Oczywiście. Pokaż mi swoje projekty. Przekonamy się, czy jesteś tak utalentowana, jak mi powiedziano.
Zmrużyła oczy, a do twarzy przekleiła fałszywy uśmiech.
– No cóż, sam się przekonasz.
– Wierz mi, _agapi mou_, że już nieraz się przekonałem, że nie można ulegać pozorom.
Helena posłała mu twarde spojrzenie. Nawet w złości była piękna. Najpiękniejsza kobieta, jaką spotkał na rodzinnej wyspie Agon. Pamiętał, jak któregoś dnia postanowił złożyć wizytę swojemu dobremu przyjacielowi Tezeuszowi Kalliakisowi, księciu Agon, który w tamtym czasie mieszkał w pałacu. To był piękny, słoneczny dzień, a Theo, który lubił czuć słońce na twarzy, postanowił przejść przez ogrody pałacowe do prywatnej rezydencji księcia. Nagle zauważył młodą dziewczynę, siedzącą na ławce obok posągu bogini Artemidy, z otwartym blokiem rysunkowym na kolanach i ołówkiem w ręce. Kasztanowe włosy opadały jej na twarz i ramiona, które po chwili odgarnęła niedbałym ruchem. Odsłoniła twarz, przepiękną twarz bogini. Wciągnął najdłuższy oddech w swoim życiu i patrzył. Po cichu zakradł się od tyłu, by podejrzeć, czym się zajmuje. Na kartce A4 widniał szkic pałacu. To był doskonały rysunek. Używając wyłącznie zestawu ołówków grafitowych, ożywiła zimne mury. Udało jej się nawet odmalować światło, odbijające się od okien.
Nic dziwnego, że się zachwycił. Kobieta była nie tylko piękna, ale i utalentowana. Natychmiast postawiłby ją na postumencie i czcił tak, jak jego rodacy setki lat wcześniej czcili Artemidę. Szkoda, że zapomniał, że ważniejsze od urody i zdolności są lojalność i uczciwość. Kobieta, z którą chciał się żenić, powinna mieć przede wszystkim honor. Posąg, który był świadkiem ich pierwszego spotkania, powinien był wziąć za znak ostrzegawczy. Artemida, jedno z najczęściej czczonych starożytnych bóstw, według mitu przysięgała, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Szkoda, że Helena ukrywała swoją niechęć do małżeństwa niemal do dnia ślubu.
Teraz, kiedy myślał o tamtym upokorzeniu, stwierdzał, że wyświadczyła mu przysługę. Dla niej musiałby porzucić hedonistyczny, imprezowy styl życia i pewnie ostatnie trzy lata spędziłby w nudnym, ustabilizowanym związku. Teraz wiedział, że najważniejsza jest wolność. Oczywiście do pewnego momentu. Trzy lata po publicznym upokorzeniu, jego życie erotyczne praktycznie umarło. Bóg jeden wiedział, że próbował, ale jego niegdyś żarłoczne libido zapadło w hibernację. On, facet, który mógł mieć każdą, z dnia na dzień stracił zainteresowanie płcią przeciwną. Umawiał się z kobietami, żeby drażnić Helenę. Niech wie, co straciła. A jednak z żadną nie poszedł do łóżka. Nie chciał też stałego związku. Miłość była dla naiwnych głupców, a on nie potrafił znów zaufać. Z drugiej strony miał dopiero trzydzieści trzy lata i był zbyt młody, by żyć niczym mnich. A potem, sześć miesięcy temu przeczytał w branżowym czasopiśmie, że firma architektoniczna Staffords zatrudniła na cały etat młodą absolwentkę studiów, Helenę Armstrong. Obok notatki widniało jej zdjęcie. Następnego ranka obudził się z pierwszą erekcją od dnia, gdy został porzucony. Pomyślał, że wreszcie nastąpiło jakieś odblokowanie. A jednak podczas imprezy na jachcie przyjaciela z grupą skąpo odzianych panienek znów nie sprostał. Jego męskość ani drgnęła do czasu, aż zaspokoił się sam w łóżku, wyobrażając sobie nagą Helenę. Przyczyna jego impotencji stała się jasna. Zrozumiał więc, że aby się wyleczyć, musi raz na zawsze wyrzucić z pamięci byłą narzeczoną, a żeby to zrobić, powinien zaciągnąć ją do łóżka, znów w sobie rozkochać, a potem porzucić i upokorzyć. Wtedy będzie mógł o niej zapomnieć i zacząć normalne życie normalnego faceta.
Helena nie wiedziała później, jak dała radę. Wracając wieczorem do domu, znalazła w metrze wolne miejsce, odchyliła głowę i zamknęła oczy. Czy to był sen? Czy to naprawdę Theodoros Nikolaidis był tajemniczym klientem, który trzymał ich w szachu przez ostatnie dwa miesiące? Jakoś udało jej się zebrać siły i perfekcyjnie odegrać swoją rolę. Wiedziała, że i tak wszystko na marne, ale wytrwała do końca. Kiedy koledzy z pracy się dowiedzą, że klient wybrał inną firmę, nie będą mogli mieć do niej żalu. Postarała się najlepiej, jak umiała. A Theo nigdy się nie dowie, że za fasadą profesjonalizmu i opanowania krwawiło jej serce.
Po prezentacji nie zadał ani jednego pytania. Po prostu spojrzał na zegarek, podziękował wszystkim, wstając, mrugnął do niej okiem i wyszedł z sali. Zobaczyć go ponownie po tylu latach… Nie myśl o nim, upomniała się surowo, ale było już za późno. Otworzyła pudełko pamięci, tak jak dziecko otwiera pudełko pełne słodyczy. Powróciła wspomnieniami do wydarzeń sprzed trzech lat, gdy jej serce było wolne, nietknięte miłością, a ciało rozkwitło jak kwiat w wiosennym słońcu. Tym słońcem okazał się najseksowniejszy mężczyzna, jakiego widziała. Tamtego dnia poszła do pałacowych ogrodów tylko przez chwilowy kaprys. Po pierwszym roku studiów, zdecydowała się odwiedzić rodzinę matki w Agon. Tam, może za sprawą pięknej pogody, wszystko wydawało się prostsze, lepsze. Trzeciego dnia pobytu, z samego rana, postanowiła udać się do pałacowego ogrodu, który uwielbiała jako dziecko. Uzbrojona w szkicownik, zestaw ołówków, pudełko z kanapkami i butelkę wody przysiadła na ławce, żeby narysować ulubiony budynek na świecie. Było pusto, turyści zazwyczaj pojawiali się po południu, dlatego zdziwiła się, gdy nagle poczuła, że jest obserwowana. Podniosła głowę i wtedy usłyszała za plecami niski, przyjemny głos.
– Masz niezwykły talent.
Znalazła się twarzą w twarz z mężczyzną, który zauroczył ją od pierwszej sekundy. Był bardzo wysoki i muskularny. Miał krótkie brązowe włosy z końcówkami rozjaśnionymi przez słońce. Głęboka opalenizna sugerowała, że wiele godzin spędzał na świeżym powietrzu. Serce galopowało jej jak szalone i nie potrafiła wydusić słowa.
Trzy lata później reagowała na niego tak samo, dlatego tylko jakimś cudem zdołała zaprezentować projekt. Wciąż płaciła wysoką cenę za tamtą nieprzemyślaną decyzję o wizycie w pałacowym ogrodzie.
Gdy dotarła na swoją stację, przerzuciła torbę przez ramię i ruszyła przed siebie z marsową miną. Padało i oczywiście od razu musiała wdepnąć w kałużę. Pantofel na płaskiej podeszwie przemókł natychmiast. Cudownie. Jeszcze jej to potrzebne. Zanim dotarła do mieszkania w suterenie, była już cała przemoczona. Wewnątrz panował przejmujący chłód, jakby to był listopad, a nie maj. Włączyła ogrzewanie, zdjęła mokrą odzież i założyła gruby szlafrok. Planowała kąpiel w wannie, gdy niespodziewanie usłyszała dzwonek do drzwi. To musiała być pomyłka. Od kiedy zaczęła wynajmować maleńkie mieszkanko w Londynie, miała tylko jednego niespodziewanego gościa, kuriera, który chciał u niej zostawić paczkę dla nieobecnych sąsiadów z pierwszego piętra.
Ostry dźwięk dzwonka rozległ się ponownie. Podeszła do drzwi, ostrożnie przyłożyła oko do wizjera… i cofnęła się przerażona. Jak, do diabła, ją tu znalazł? Cofnęła się z bijącym sercem. Theo nie ma rentgenu w oczach, więc nie musi wiedzieć, że jest w domu. Wróci do łazienki i… Dzwonek tym razem wydał ciągły dźwięk, jakby Theo, znany z niecierpliwości, zamierzał trzymać palec na przycisku, dopóki nie zirytuje wszystkich mieszkańców budynku.
Co za wstrętny, egoistyczny, podły… Nie potrafiła znaleźć odpowiedniego wyzwiska. Nie mając wyboru, odblokowała dwa zamki i otworzyła drzwi. Stał na progu w czarnej koszuli i czarnych spodniach, smagany deszczem. Wiatr tarmosił jego ciemny płaszcz. Piękny uśmiech na równie pięknej twarzy mogłaby wziąć za szczerą radość, gdyby nie groźba iskrząca się w jego lodowatych oczach.
Theo pochylił głowę.
– Niespodzianka – zawołał.