Wymarzony dom - ebook
Wymarzony dom - ebook
Pełne przepychu życie Isabelle Wardrop całkowicie się rozpadło. W ciągu pół roku kobieta traci rodziców, majątek i dom. Nie mając dokąd iść, razem z młodszą siostrą przeprowadza się do zaufanej służącej, która mieszka w ubogiej dzielnicy miasta. Isabelle rozpaczliwie próbuje znaleźć pracę, jednak nie ma kwalifikacji, więc zmuszona jest przyjąć pomoc doktora Marka Henshawa – człowieka, którego obarcza winą za śmierć swojej matki.
Mark Henshaw od dawna podziwia Isabelle, a po tragicznych wydarzeniach przysięga sobie zadośćuczynić jej za to, co się stało. Gdy jednak dowiaduje się, że jego młodszy brat uwikłał się w problematyczny związek z siostrą Isabelle, nie jest przekonany, czy kobieta kiedykolwiek mu wybaczy.
Przyszłość Isabelle wydaje się dalece odbiegać od tego, jak sobie ją wyobrażała, a zaskakujący rozwój wypadków zmieni jeszcze więcej.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66977-53-2 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Muszę porozmawiać z doktorem Henshawem. To pilne!
Isabelle Wardrop stała u szczytu schodów wejściowych prowadzących do domu samotnej matki. Była zbyt przejęta, by zwracać uwagę na panujący ziąb, który zmieniał jej urywany oddech w białe obłoczki unoszące się przed twarzą.
Gnana czystą adrenaliną, która przepełniała ją całkowitym skupieniem na celu, kobieta nie zważała nawet na śnieżną nawałnicę, nadciągającą w zastraszającym tempie. Jeśli śnieżyca nie odpuści do rana, miasto będzie sparaliżowane. Jednak w tym momencie pogoda była dla niej najmniejszym zmartwieniem.
– Obawiam się, że doktor odbiera poród i nie można mu teraz przeszkadzać.
Onieśmielona ciężarna kobieta obejrzała się przez ramię w głąb korytarza, jakby miała nadzieję, że ktoś przyjdzie jej z pomocą. Ale dom spowijała nienaturalna wręcz cisza.
Isabelle wcisnęła się do holu. Gdyby nie była zdesperowana, nigdy nie pozwoliłaby sobie na tak nietypową dla niej niegrzeczność.
– Proszę wybaczyć, ale życie mojej matki jest zagrożone. Z pewnością położna poradzi sobie przy porodzie bez doktora.
Isabelle wiedziała, że doktor miał tu w rezydencji pani Bennington, domu samotnej matki, położną, z którą współpracował. Ona na pewno byłaby w stanie sama przyjąć poród. Dzisiejszego wieczoru właśnie będzie musiał być jeden z tych przypadków.
Młoda kobieta splotła dłonie na wydatnym brzuchu.
– Proszę pozwolić, że zawołam panią Reed albo panią Bennington. Na pewno będą lepiej zorientowane w sytuacji niż ja.
Isabelle powoli nabrała powietrza przez nos.
– Dziękuję. Doceniam pani pomoc.
Gdy tylko dziewczyna zniknęła jej z oczu, Isabelle ruszyła szybko w górę schodów na piętro. Nie zamierzała czekać na osoby prowadzące dom samotnej matki, które niewątpliwie starałyby się ją udobruchać i odesłać z niczym. Musiała sama znaleźć doktora i zadbać o to, żeby zrozumiał powagę sytuacji. Jako lekarz prowadzący jej matki, doskonale zdawał sobie sprawę z wątłego zdrowia Monique Wardrop. Jego obowiązkiem było więc natychmiast przybyć i zająć się mamą.
Nie martw się, mamo. Nie zawiodę cię. Obiecuję.
Kroki Isabelle rozbrzmiewały echem w korytarzu, kiedy przemierzała piętro, próbując ocenić, w którym pokoju znajdzie doktora. Stanęła w miejscu w ciszy i wtedy usłyszała zduszony jęk. Ruszyła za odgłosem w stronę pomieszczenia na samym końcu. Drzwi były uchylone.
– Już, już, panno O’Reilly. Świetnie pani idzie – dobiegł do jej uszu głos doktora Henshawa.
Napięcie, które odczuwała w piersiach, lekko zelżało. Brzmiało to, jakby był to rutynowy poród. Kiedy tylko lekarz zrozumie powagę sytuacji Isabelle, powinien bez problemu odejść od rodzącej. Wzięła głęboki wdech, po czym popchnęła drzwi i weszła do pokoju.
Od razu uderzył ją odór potu. Zasłoniła nos dłonią w rękawiczce, próbując choć trochę złagodzić ostry zapach, i ogarnęła wzrokiem to, co zastała na miejscu.
Na łóżku leżała kobieta. Dolna połowa jej ciała była okryta prześcieradłem. Doktor Henshaw i niska, pulchna kobieta stali u stóp łóżka, pochylając głowy w tym samym kierunku.
– Ułożenie pośladkowe, pani Dinglemire. – W głosie doktora słychać było napięcie. – Będę potrzebował pani pomocy, żeby wykonać obrót.
– Och, nie! – Starsza kobieta pokręciła siwą głową. – Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Nie mamy wyboru. Musimy działać natychmiast albo stracimy ich oboje.
Serce Isabelle przyspieszyło. Nie brzmiało to obiecująco, ale nie miała czasu na rozterki. Jej matka umrze, jeśli doktor zaraz do niej nie dotrze.
– Doktorze Henshaw.
Jej głos był niewiele głośniejszy od szeptu, a jednak lekarz natychmiast poderwał głowę i zaskoczony patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
– Panna Wardrop? Co pani tu robi?
– Musi pan natychmiast do nas przyjechać, doktorze. Moja matka umiera.
Przez twarz doktora przemknęła cała seria emocji. W końcu w jego orzechowych oczach zabłysło współczucie i lekarz podszedł bliżej.
– Niestety to niemożliwe – odrzekł cicho. – Jesteśmy w trakcie zagrożonego porodu i nie mogę teraz odejść. Ale jak tylko dziecko się urodzi…
– Wtedy będzie już za późno – odparła obniżonym głosem, który zawisł w powietrzu. – Czy położna nie może się tym zająć sama?
– Nie, obawiam się, że w tym przypadku nie.
Pani Dinglemire podeszła do nich.
– Życie tej matki i dziecka jest zagrożone – wyjaśniła. – To będzie cud, jeśli uda się ich ocalić.
Doktor Henshaw przesunął się lekko, by odgrodzić nieco położną. Nie spuszczając wzroku z twarzy Isabelle, rzekł:
– Jeśli stan pani matki jest tak poważny, jak pani mówi, proponowałbym wezwać ambulans i zawieźć ją do szpitala. Dojadę na miejsce, gdy tylko tu skończę.
– Wie pan dobrze, że moja matka nigdy nie zgodziłaby się na coś tak odrażającego jak wezwanie ambulansu. Ona ufa tylko panu, doktorze.
Doktor Henshaw wypuścił wstrzymywane powietrze i zamknął na moment oczy. Przez chwilę Isabelle była skłonna sądzić, że może się… modlił.
Głośny krzyk z łóżka ściągnął jego uwagę z powrotem do rodzącej.
– Bardzo mi przykro, panno Wardrop. – Pokręcił głową. – Proszę wezwać ambulans dla mamy. Muszę wracać do pacjentki.
Rzucił jej ostatnie, pełne żalu spojrzenie i odszedł z powrotem do łóżka.
Isabelle stała w miejscu. Każdy mięsień w jej ciele pulsował rozpaczliwie w potrzebie zrobienia czegoś, by lekarz zmienił decyzję. Ale nie potrafiła wymyślić niczego, co mogłoby go zachęcić poza…
Ruszyła do przodu.
– Zapłacę panu tysiąc dolarów.
Aż się wzdrygnęła, słysząc desperację wybrzmiewającą w swoim głosie. Gdy tylko obrócił głowę w jej stronę, wiedziała już, że popełniła poważny błąd. Sylwetka doktora była wyjątkowo sztywna, a jego wyraz twarzy surowy.
– Być może pani rodzina jest przyzwyczajona do tego, że ludzie robią to, co się wam podoba, panno Wardrop, ale ja mam swoje zasady i nie poświęcę ich dla pieniędzy. – Skinął w kierunku kogoś, kto stał za nią w wejściu. – Olivio, czy będziesz tak dobra i odprowadzisz pannę Wardrop do wyjścia?
Rodząca wydała z siebie tak rozdzierający krzyk, aż Isabelle dostała gęsiej skórki. Zaraz potem jakaś delikatna dłoń ujęła ją za ramię i ktoś wyprowadził ją na korytarz.
Kroki Isabelle nie były już tak zdecydowane. Zalała ją fala rezygnacji, burząc jej opanowanie. Gdy wieczorem wychodziła od siebie z domu, ani przez chwilę nie przypuszczała, że nie uda jej się sprowadzić dla mamy pomocy, której ona tak potrzebowała. Co teraz powinna zrobić? Musiała coś zrobić, bo mama mogła nie doczekać kolejnego dnia. Czy jej się to podobało, czy nie, będzie musiała iść za radą doktora Henshawa.
Isabelle wyprostowała się i obróciła w stronę stojącej obok kobiety. To musiała być jedna z dyrektorek.
– Czy mogłaby pani wezwać ambulans pod numer sto dwadzieścia cztery przy Chestnut Hill Road? Moja matka wymaga pomocy lekarskiej.
– Oczywiście. Już dzwonię. – Piękna kobieta o włoskiej urodzie zmarszczyła czoło. – A czy ma pani jak wrócić do domu, panno Wardrop?
– Tak, dziękuję. Mój szofer czeka na zewnątrz. – Aż do bólu zacisnęła palce na rączce torebki. – Muszę już iść.
– Będę się modlić za pani matkę.
– Dziękuję.
Poczuła, jak nagle wzbiera w niej fala łez. Być może modlitwa była teraz jedynym, co mogło uratować jej matkę.
Słońce właśnie wychylało się zza horyzontu po wschodniej stronie nieba, kiedy Mark wychodził z domu samotnej matki. Piękny widok, ale niewystarczający, by zrekompensować chłód lodowatego powietrza. Na szczęście śnieg przestał padać około północy, więc przynajmniej drogi były przejezdne.
Mark przetarł dłonią oczy, jakby mógł tym jednym gestem wymazać zmęczenie. Dowiedział się, że Isabelle poprosiła Olivię, by wezwała ambulans do rezydencji państwa Wardropów, ale później Mark rozmawiał jeszcze z pielęgniarką ze szpitala, która powiedziała mu, że ambulans wrócił pusty. Tak jak Isabelle przewidywała, pani Wardrop nie zgodziła się opuścić domu.
Teraz jadąc w kierunku eleganckiej dzielnicy Rosedale, Mark modlił się, żeby ocena Isabelle dotycząca stanu jej matki była przesadzona. Obejmował opieką lekarską tę kobietę cierpiącą na nowotwór żołądka od ponad pół roku i kilkukrotnie był pilnie wzywany do rezydencji. Zazwyczaj udawało mu się uspokoić panią Wardrop i złagodzić objawy, które nękały ją danego dnia. Jednak sądząc po rozgorączkowanym zachowaniu Isabelle ostatniego wieczora, Mark obawiał się, że stan pani Wardrop mógł ulec pogorszeniu.
Jedyną dobrą wiadomością tego nieszczęsnego wieczoru było to, że Markowi udało się z pomocą pani Dinglemire obrócić dziecko. Poród zakończył się szczęśliwie i choć był wyczerpujący, matka i noworodek byli w dobrym stanie.
Modlił się teraz tylko, żeby stan pani Wardrop również taki był.
Mark zaparkował na okrągłym podjeździe. Przedarł się przez zaśnieżony chodnik do drzwi wejściowych rezydencji i zastukał mosiężną kołatką. Zaraz potem drzwi otworzyła gospodyni.
– Dzień dobry, pani Barton. Przyszedłem do pani Wardrop.
Zamiast radosnego powitania ujrzał usta wykrzywione w podkówkę. Kobieta chciała coś powiedzieć, ale zacisnęła wargi, a jej podbródek zadrżał. To było zupełnie niepodobne do tej zwykle zdecydowanej osoby.
Mark zawahał się w drzwiach, a jego i tak zmarznięte kończyny przeszył chłodny złowróżbny dreszcz.
– Niestety spóźnił się pan, doktorze. – Kobieta pociągnęła nosem i zaraz zasłoniła twarz chusteczką. – Pani… pani nie żyje. Odeszła tuż po północy.
Markowi zabrakło tchu. Stan gotowości do działania, który dodawał mu sił przez całą noc, w jednej chwili się ulotnił i doktor poczuł w nogach taką wiotkość, jakby były z rozgotowanego ciasta. Chwycił się futryny, by nie upaść.
– Byłem u niej dwa dni temu. Miała się nieźle.
Przeszyło go mocne poczucie winy. Przecież powinien dostrzec oznaki postępowania choroby, gdyby zbliżała się do fazy terminalnej, czyż nie?
Do jego uszu dobiegł cichy płacz dochodzący z saloniku po prawej.
Isabelle!
Poczuł bolesny ucisk w piersi. Isabelle i jej siostra są pewnie załamane tą stratą. Musiał do nich iść i zobaczyć, czy mógłby coś dla nich jeszcze zrobić.
– Przepraszam… – Przeszedł przez wykafelkowaną podłogę w holu i wszedł do saloniku.
Isabelle siedziała na pikowanej sofie, jedną ręką przytulając młodszą siostrę Marissę. Twarz Isabelle bezładnie otaczały kosmyki jasnych włosów, a jej oczy były zaczerwienione i opuchnięte.
Niepewność sprawiła, że jego stopy jakby przyrosły do dywanu. Trafił na intymną chwilę i nie miał prawa zakłócać im spokoju. Jednakże po częstych wizytach w ich domu w ciągu ostatnich sześciu miesięcy zbliżył się do Isabelle. Jako przyjaciel odczuwał potrzebę pocieszenia jej albo przynajmniej złożenia szczerych kondolencji.
– Isab… panno Wardrop. Ogromnie mi przykro z powodu pani straty. – Zrobił kilka niezdecydowanych kroków w ich stronę, ale jej piorunujące spojrzenie zmroziło go w miejscu.
Kobieta odsunęła od siebie siostrę i podniosła się z sofy niczym księżna.
– Że też ma pan jeszcze czelność pojawiać się tu teraz!
Jej pełne pogardy słowa były ciosem prosto w serce.
– Mówiłem, że przyjdę, gdy tylko odbiorę poród… – Nie dokończył, bo zdał sobie sprawę z tego, jak puste były jego słowa.
Jej oczy pociemniały.
– Zatem jak pan widzi, spóźnił się pan. – Pomimo kąśliwości wypowiedzianej uwagi usta kobiety drżały. – Gdyby przybył pan wtedy, gdy prosiłam, mama nadal by żyła. Mam nadzieję, że będzie pan umiał żyć z tą świadomością.
Serce w nim zamarło, gdy dotarła do niego prawda zawarta w jej zarzucie. Może mógłby coś zrobić, żeby doprowadzić panią Wardrop do stabilnego stanu, gdyby przyjechał zaraz po tym, jak go wzywano. Choć tak naprawdę pewnie tylko odsunąłby w czasie nieuniknione. A gdyby zostawił pacjentkę w rezydencji pani Bennington, z pewnością ona i dziecko by nie przeżyli.
Przetarł dłonią oczy. To była najgorsza część bycia lekarzem – podejmowanie decyzji stanowiących o życiu i śmierci i to, że czasem przynosiły one odwrotny skutek.
Isabelle, minąwszy go, wyszła na korytarz.
– Pani Barton, proszę odprowadzić doktora Marka Henshawa do wyjścia. I dopilnować, by wiedział, że nie jest tu już mile widziany.
Mark próbował zebrać myśli i odwołać się do logiki.
– A gdzie jest pani ojciec?
Czy mężczyzna nie powinien być na miejscu, aby pocieszać córki i dbać o to, by jakoś się trzymały? Na litość boską, przecież Marissa miała zaledwie siedemnaście lat.
– Jest na spotkaniu z grabarzem i to nie jest pański interes. Mama już nie jest pana pacjentką.
Mark ominął spojrzeniem sztywną sylwetkę Isabelle i zerknął na panią Barton, która stała na warcie przy drzwiach wejściowych. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że nawet nie zdjął kapelusza ani nakładek na buty.
Gospodyni otworzyła drzwi i obdarzyła go wymownym spojrzeniem. Zrobiło mu się jeszcze ciężej na sercu. Nie mając wyboru, skierował się w stronę wyjścia, ale obrócił się po raz ostatni i rzekł:
– Gdyby pani czegoś potrzebowała, panno Wardrop, proszę pamiętać, że pozostaję do pani usług.
Uniosła wyżej podbródek i spojrzała mu hardo w oczy.
– Po tej nocy wątpię, żebym kiedykolwiek czegoś od pana potrzebowała.kwiecień 1944
Zapach wiosennego deszczu i odradzającej się zieleni wpadał przez okno w salonie. Isabelle siedziała przy francuskim biurku, które należało niegdyś do jej matki. Minęły trzy miesiące od śmierci mamy, a ona wciąż jeszcze odsyłała kartki z podziękowaniami do wszystkich wspólników ojca. W geście uczczenia pamięci zmarłej złożyli oni datki na rzecz organizacji charytatywnych prowadzonych przez matkę.
Po raz kolejny przyłożyła pióro do papieru i westchnęła.
Och, mamo. Tak bardzo za tobą tęsknię. Próbuję podtrzymać twoje dzieła, ale bez ciebie to nie to samo.
Monique Wardrop, ekstrawagancką Kanadyjkę z francuskojęzycznej części kraju, cechował dramatyzm zaskarbiający jej podziw członków zarządu wszelakich organizacji charytatywnych, których była orędowniczką. Kiedy Isabelle do niej dołączyła, traktowali ją z szacunkiem, jednak głównie ze względu na Monique. Teraz jednak, kiedy zabrakło jej matki, było wyraźnie widać, że uważają ją za zbyt młodą na przejęcie całej odpowiedzialności. Mimo to Isabelle wciąż była zdecydowana, by podtrzymać sprawy prowadzone przez jej mamę. Choćby nie było wiadomo, ile to miało potrwać, wierzyła, że w końcu zaczną ją traktować na serio.
– Przepraszam, ma panienka gościa. – Pani Barton stała w wejściu.
– Kto to taki?
Isabelle była coraz bardziej zmęczona nieustannym napływem ludzi, którzy pojawiali się bez zapowiedzi. Włącznie z pretendentami do jej ręki. Czy oni nie zdawali sobie sprawy, że jest zmęczona? Że konieczność nieustannego sprawiania wrażenia, że sobie radzi pod ciężarem żałoby, jest wyczerpująca?
– To pan Noland. Czy mam mu powiedzieć, że jest pani niedysponowana?
Isabelle zerknęła na mosiężny zegar stojący na biurku matki. Do powrotu Marissy ze szkoły została jeszcze godzina. Mogła poświęcić krótką chwilę na tę wizytę.
– Nie ma takiej potrzeby. W porządku, przyjmę go.
Wstała od biurka, wygładziła pojedyncze fałdy na sukience, sprawdziła, czy ma równo pończochy, i skierowała się do saloniku dla gości.
Od czasu śmierci mamy ojciec wzmógł wysiłki, by przedstawić Isabelle tak wielu kandydatom, jak to tylko możliwe. „Marzeniem twojej matki było, żebyś szczęśliwie wyszła za mąż i się ustatkowała” – powtarzał jej w kółko. „Muszę wypełnić jej ostatnią wolę”.
Cierpienie malujące się na jego twarzy rozdzierało za każdym razem serce Isabelle i nie miała sumienia, żeby ukrócić te jego starania. Wręcz przeciwnie, zajęła miejsce matki u boku taty, towarzysząc mu podczas różnych społecznych funkcji, które miał pełnić, a także przyjmując awanse kawalerów, których przedstawiał jej ojciec. Jednak większość z nich ją śmiertelnie nudziła. Tylko Roger Noland wkupił się w jej łaski swoją życzliwością.
– Witaj, Rogerze. – Isabelle weszła do pokoju z wysoko uniesioną głową, zdecydowana pokazać mu swoje pogodne oblicze.
Wysoki mężczyzna obrócił się w jej kierunku, a jego usta rozciągnęły się w uśmiechu.
– Miło cię widzieć, Isabelle.
Choć Roger nie mógł się poszczycić klasyczną urodą, w jego rysach było coś atrakcyjnego. Długi nos, królewska brew i kwadratowa szczęka przyciągały uwagę, a wrażenie pewności siebie sprawiało, że gdy tylko gdzieś się pojawiał, wszystkie spojrzenia kierowały się w jego stronę.
– Ależ niespodzianka – rzekła, podchodząc do niego. – Cóż cię tu sprowadza?
Nachylił się, by obdarować ją pocałunkiem w policzek.
– Czy potrzebuję jakiegoś innego powodu poza pragnieniem podziwiania twojej urody?
Jej policzki oblało ciepło. W normalnej sytuacji odpowiedziałaby jakimś zalotnym żartem, ale dziś nie była w stanie wykrzesać z siebie sił do takiej wymiany zdań.
– Może się czegoś napijesz?
– Nie, dziękuję. Nie mogę zostać długo. Chciałem tylko zaprosić cię na kolację jutro wieczorem.
Zmarszczyła czoło.
– Nie mogłeś po prostu zadzwonić?
– I ryzykować, że mi odmówisz? Nie, proszę pani. Znacznie łatwiej jest odrzucić zaproszenie przez telefon niż osobiście.
Uśmiechnął się szeroko, po czym zrobił błagalną minę.
Rozciągnęła usta w uśmiechu.
– Zapewne masz rację.
– I co? Poskutkowało? – Uniósł pytająco brwi. – Czy zaszczycisz mnie jutro swoim towarzystwem?
Delikatny dreszcz emocji zelektryzował jej wnętrze. Od miesięcy tonęła w smutkach. Może mogłaby uszczknąć choć chwilę radości na mieście z dystyngowanym dżentelmenem, którego jej ojciec z całego serca popierał jako dobrą partię dla niej.
Ze wszystkich mężczyzn, których rodzice przedstawili Isabelle w ciągu minionego roku, tylko trzech kandydatów wyróżniało się w jej oczach: Adam Templeton, Elias Weatherby i Roger Noland. A z tej trójki Rogera, pośrednika nieruchomości pracującego w firmie jej ojca, lubiła najbardziej. Był bystry i miał wspaniałe poczucie humoru, a w tych dniach po śmierci mamy był jedynym, który potrafił ją podnieść na duchu.
W ciągu kolejnych tygodni i miesięcy utrzymywał kontakt i nigdy nie naciskał na nią, by się z nim umówiła, ale zawsze dawał jej odczuć, że jest gotów, gdyby tylko go potrzebowała. Adam Templeton przekazał kondolencje wraz z bukietem kwiatów i okazywał wiele wyrazów troski o nią i Marissę podczas przyjęcia po pogrzebie. Zaś Elias Weatherby przesłał jedynie bezosobową kartkę z wyrazami współczucia i poza krótkim przywitaniem na pogrzebie nie odzywał się do niej w ogóle.
Podniosła głowę i spojrzała na Rogera z rzadkim ostatnio uśmiechem.
– Z przyjemnością pójdę z tobą na kolację, Rogerze.
Może w końcu jej życie zacznie wracać do normalności. Przynajmniej to mógłby być jakiś start.
– Doskonale – odparł rozpromieniony młodzieniec, ukazując w pełni swoje dołeczki w policzkach. – Zrobię rezerwację w Le Beau Monde i to będzie nasz wyjątkowy wieczór. – Z rozmachem uniósł jej dłoń do ust. – W takim razie do jutra.
Ten wyjątkowy błysk w jego oczach sprawił, że serce zadrżało jej w piersi. Le Beau Monde to była bardzo romantyczna restauracja. Czyżby planował się jej oświadczyć podczas tej kolacji? Serce zabiło jej mocniej na samą myśl.
A jeśli tak, to jaka będzie jej odpowiedź?
Mark zrzucił ubłocone buty, po czym wszedł przez frontowe drzwi. Nie planował wracać do domu przed swoją zmianą w szpitalu, ale wcześniejszy deszcz zmienił alejkę na tyłach kamienicy czynszowej w rzekę brudu i teraz Mark musiał przebrać ochlapane spodnie i buty, żeby móc się w ogóle pojawić w szpitalu. Zdjął płaszcz, odwiesił go na hak i już miał iść na górę, gdy jego uwagę zwrócił brzęk naczyń w kuchni.
Mark zmarszczył brwi.
– Josh? Czy to ty?
Sprawdził godzinę na zegarku. Jego brat powinien być jeszcze w szkole.
– Tak – odparł, ale zdawkowa odpowiedź nie dała Markowi żadnego wyjaśnienia, dlaczego Josh nie był teraz w laboratorium na lekcji chemii.
Westchnąwszy, skierował się w stronę tylnej części domu.
Josh stał przy blacie kuchennym i nalewał mleka do szklanki. Zlew wypełniały sterty brudnych naczyń – naczyń, które Josh miał umyć dziś rano przed wyjściem.
– Dlaczego jesteś w domu tak wcześnie? – Mark musiał się mocno starać, żeby nie podnieść głosu i żeby okazać bratu zaufanie, zanim wysłucha jego relacji.
Tyczkowaty chłopak wzruszył ramionami, nawet nie obróciwszy się w jego stronę.
– Odwołali nam lekcję w laboratorium. Przyszedłem do domu coś zjeść przed próbą chóru.
Mark poczuł wzbierającą irytację.
– To już drugi raz w tym miesiącu, kiedy te lekcje są rzekomo odwołane. O co chodzi, Josh?
W ostatnim czasie Mark nie potrafił stwierdzić, kiedy brat go okłamuje, co było bardzo niepokojące. Był przyzwyczajony do złości, która zdawała się zawsze tkwić w Joshu, wybuchając w najmniej spodziewanych momentach, ale chłopak nigdy nie posuwał się do kłamstwa. Teraz, na decydującym etapie jego edukacji, Mark nie mógł pozwolić, by młodzieńczy bunt zmarnował bratu życie.
– O nic nie chodzi. – Josh obrócił się z gniewnie zmarszczonymi brwiami. – To nie moja wina, że nauczyciel chemii jest nieodpowiedzialny.
Mark wyprostował się, próbując wykorzystać te dodatkowe piętnaście centymetrów przewagi, które miał nad bratem. Ostatnio Josh coraz częściej otwarcie sprzeciwiał się autorytetowi Marka i ten czuł, że sprawy zaczynają mu się wymykać spod kontroli. Nie mógł na to pozwolić, dopóki przyszłość brata nie zostanie bezpiecznie nakreślona. Ta przyszłość, której ich rodzice pragnęli dla nich obu.
– Może powinienem z nim porozmawiać? Czy on nie zdaje sobie sprawy z tego, że do egzaminów pozostały już tylko dwa miesiące?
Przez twarz Josha przemknął wyraz niepokoju.
– To tylko laboratorium, Mark. To nie takie ważne.
– Oczywiście, że ważne. Szczególnie że może mieć wpływ na twoje oceny. Musisz mieć najwyższe noty z matematyki i nauk przyrodniczych, żeby się dostać do szkoły medycznej.
Josh zacisnął usta i obrócił się po szklankę.
– Do szkoły medycznej jeszcze długa droga.
– Mimo to oceny są decydujące, jeśli chodzi o wstęp na uniwersytet. Nie mogę pojąć…
– Dasz już spokój? – Josh zmarszczył nos i minął Marka. – A tak w ogóle to śmierdzi od ciebie jak z latryny. Czemu ty ciągle musisz chodzić do tych podłych dzielnic?
Mark znieruchomiał, słysząc pogardę w głosie brata.
– Ci ludzie też potrzebują opieki medycznej. Fakt, że są biedni, nie oznacza, że nie zasługują na nasz szacunek i współczucie.
To była filozofia życiowa ich ojca. „Biedni ludzie mają takie samo prawo do leczenia jak bogaci, synu. Nigdy o tym nie zapominaj”. Thaddeus Henshaw był uosobieniem ideału wiejskiego lekarza. I nawet kiedy został przeniesiony do miasta, sprawiał, że każdy, kto przekraczał próg jego kliniki, czuł się ważny. To był wzór, do którego Mark cały czas starał się dążyć.
– Ale masz już tyle pracy w szpitalu, w domu samotnej matki i jeszcze ci wszyscy prywatni pacjenci. Po co ci to na dodatek?
Gdyby nie to, że Mark dostrzegł ślad poczucia krzywdy na twarzy Josha, nawet nie pomyślałby, z czego tak naprawdę wynikała ta skarga. Chodziło o to, że Mark poświęcał na pracę wiele godzin i nie miał czasu dla brata.
– Już ci to kiedyś tłumaczyłem – powiedział, wychodząc za Joshem na korytarz. – Dla mnie bycie lekarzem to nie tylko praca czy sposób na zarabianie pieniędzy. To powołanie. Tak jak dla taty. Powołanie, by służyć bliźnim, niezależnie od ich statusu społecznego.
Kiedy przystanął obok schodów, Mark wyczuł ostry zapach, który unosił się z jego ubrań, co też przypomniało mu, dlaczego wrócił do domu.
– Muszę się przebrać i jechać do szpitala. W lodówce jest reszta pieczeni do odgrzania, zjedz, jak wrócisz z próby chóru.
– Dobrze.
– I jeszcze jedno, Josh. Musimy porozmawiać o tym, jak rozplanujesz te ostatnie miesiące nauki w szkole średniej. To nie czas na dekoncentrację.
Josh przewrócił oczami, po czym ostentacyjnie wyszedł do swojego pokoju i trzasnął za sobą drzwiami.
Mark powstrzymał się przed westchnieniem. Coś było na rzeczy z Joshem i z pewnością nie dzielił się tym ze starszym bratem.
– Mamo, tato – wyszeptał – jeśli na nas patrzycie z góry, pomóżcie mi rozgryźć, co się dzieje z Joshem. I pomóżcie mi uchronić go przed popełnieniem błędu, który mógłby go kosztować zbyt wiele.
Ostatnio coraz częściej uciekał się do modlitwy, a także do rozmów ze zmarłymi rodzicami. Potrzebował wszelkiej możliwej pomocy, bo od kilku lat sam wychowywał brata i okazało się to trudniejsze, niż mógł przypuszczać.
Kiedy jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, potrzebował wiele siły, żeby się wziąć w garść i skończyć medycynę. Plan był taki, że po ukończeniu studiów dołączy do praktyki ojca i będą pracować w rodzinnym zespole. Thaddeus odliczał dni do tej chwili i miał nadzieję, że za jakiś czas Josh również będzie z nimi pracował.
Często powtarzał: „Moi dwaj synowie z praktyką lekarską. Czy może być coś lepszego?”. Teraz po raz pierwszy Mark nie był pewien, czy uda mu się zrealizować marzenie ojca.
Zacisnął mocniej zęby, mozolnie wspinając się po schodach. Przepełniało go jeszcze większe poczucie determinacji. Musi się po prostu bardziej postarać, bo tu nie było miejsca na inną opcję.Belle, wyglądasz tak pięknie! Dokąd zabiera cię Roger?
Marissa siedziała na skraju łoża z baldachimem w pokoju Isabelle i patrzyła, jak jej siostra dokonuje ostatnich poprawek swojej kreacji, w której wybierała się na randkę.
Isabelle podniosła wzrok znad toaletki i napotkała spojrzenie siostry w lustrze.
– Le Beau Monde. Zasugerował, że to będzie specjalny wieczór – odparła, a kąciki jej ust uniosły się lekko, zaś policzki spąsowiały.
Marissa otworzyła oczy ze zdumienia.
– Myślisz, że może się oświadczyć?
Jej siedemnastoletnia siostra była prawdziwą romantyczką. Już marzyła o umawianiu się na randki, choć ojciec jej na to nie pozwalał. Zdawało się, że nie może się pogodzić z faktem, iż jego mała córeczka była coraz bliżej bycia kobietą, więc starał się ze wszelkich sił chronić ją, póki mógł.
Dlatego też młodsza siostra skupiała się tak mocno na życiu miłosnym Isabelle.
– Jest to możliwe. – Isabelle wsunęła na rękę srebrne bransolety, zapięła kolczyki, po czym odwróciła się twarzą w stronę Marissy.
– I jaką dasz mu odpowiedź?
Isabelle przez chwilę się zastanawiała, a potem na jej twarzy rozkwitł uśmiech.
– Chyba powiem: „tak”.
Poczuła, jak puls przyspiesza jej na myśl, że Roger wyzna jej dozgonną miłość i swoje pragnienie, by zaoferować jej cudowną przyszłość u jego boku, w roli jego żony. Widziała, jak jej matka kierowała światem ojca z niebywałą gracją, i była pewna, że jest dobrze przygotowana do takiego życia. Modliła się tylko, żeby była w tym tak dobra jak jej mama.
Marissa pisnęła i zerwała się z łóżka, rzucając się w objęcia Isabelle.
– Będę twoją druhną i pomogę ci zaplanować ślub. Już się nie mogę doczekać!
Isabelle się roześmiała.
– Nie wybiegaj myślami za bardzo w przyszłość. Może się jeszcze okazać, że wcale się nie oświadczy.
– Jestem pewna, że się oświadczy. Widziałam, jak on na ciebie patrzy. – Marissa westchnęła z rozmarzeniem. – Mam nadzieję, że pewnego dnia jakiś mężczyzna będzie tak patrzył na mnie.
Isabelle przyjrzała się siostrze uważnie.
– Masz na myśli kogoś konkretnego?
Policzki Marissy zalał blady rumieniec.
– Niekoniecznie.
– Czy to ktoś z męskiej szkoły? – Isabelle uniosła brwi. – A może ktoś z chóru?
Marissa wzruszyła ramionami.
– Może i jest ktoś, kogo lubię.
– Aha, tak myślałam. Jak ma na imię?
Siostra wróciła na łóżko i zgarnęła swoje miodowobrązowe włosy na jedno ramię.
– Nic nie powiem. Tylko mi wstydu narobisz.
– Nie narobię.
Marissa skrzyżowała ramiona, a uśmiech na jej twarzy zastąpił wyraz buntu.
– Naprawdę? Zachowujesz się, jakbyś była moją mamą, odkąd… – Zacisnęła usta.
Serce Isabelle przepełniły smutek i żal. To prawda, była ostatnio trochę apodyktyczna, ale to dlatego, że w ostatnim czasie tata często bywał poza domem i Isabelle czuła się odpowiedzialna za siostrę.
– Ja tylko nie chcę, żeby coś ci się stało, Rissa. Obiecaj mi, że będziesz ostrożna. Chłopcy potrafią być nachalni… i przekonujący.
– Nie bądź niemądra. Nie ma się co martwić.
Isabelle położyła dłoń na ramieniu Marissy.
– Dobrze. A teraz pamiętaj, żeby skończyć zadanie domowe. Wrócę pewnie, jak już będziesz spała. – Wzięła szal leżący na brzegu łóżka i nachyliła się, by ucałować siostrę. – I przypilnuj, proszę, żeby nasz tata chociaż raz zjadł uczciwy posiłek. – Isabelle zmarszczyła czoło, przejęta troską. – Ostatnio nie jest sobą. Za dużo pracuje. Spróbuj, może go przekonasz, żeby zgodził się wziąć urlop.
Jeśli ktokolwiek był w stanie przekonać ojca do wyjazdu na wakacje, to mogła to zrobić tylko jej siostra.
– Postaram się. – Marissa wyszła za nią do holu jak szczeniaczek. – Jeśli będę spać, kiedy wrócisz, obudź mnie. Chcę zobaczyć pierścionek.
– Pomyślę o tym. Pamiętaj, że jutro idziesz do szkoły.
Widok rozczarowania na twarzy Marissy rozbroił Isabelle. Westchnęła.
– No dobrze. Obudzę cię jeśli będzie po co.
Jej siostra potrzebowała czegoś, co mogłoby ją rozweselić i odciągnąć myśli od tęsknoty za matką.
– Dzięki! Baw się dobrze.
– Zamierzam.
Isabelle zeszła na dół, do gabinetu ojca. Zmarszczyła brwi, gdy zobaczyła, że pokój jest pusty. Była pewna, że tata wróci do domu, zanim ona będzie wychodzić na randkę z Rogerem. Tak się ucieszył, gdy się dowiedział, że zgodziła się wyjść na tę kolację.
– Fiono? – zawołała Isabelle.
– Tak, panienko? – Rudowłosa pokojówka wychyliła się z saloniku.
– Czy ojciec wrócił już do domu?
– Nie, proszę panienki. Przynajmniej ja nic nie słyszałam. – Opuściła rękę, w której trzymała ściereczkę do kurzu. – Mogę zapytać panią Barton, czy coś wie na ten temat.
– Zrób tak, proszę. Będę czekać w saloniku na pana Nolanda.
Fiona nachyliła się i wyszeptała:
– Bawcie się dobrze. – Mrugnęła do Isabelle, a w jej zielonych oczach widać było iskierki.
Isabelle się uśmiechnęła.
– Dziękuję. Taki mam zamiar.
Fiona była zaledwie kilka lat starsza od niej. Służyła jako osobista pokojówka matki, ale po jej śmierci Isabelle dopilnowała, żeby tata ją zatrzymał. Można powiedzieć, że razem dorastały z Marissą i Fioną. Zostawienie jej na służbie było jak zatrzymanie choćby kawałka mamy.
Po pięciu minutach Fiona wróciła do saloniku.
– Ani pani Barton, ani kucharka nie słyszały, żeby pan Wardrop wrócił. Pewnie coś go zatrzymało w biurze.
– Pewnie tak. Dziękuję ci, Fiono.
Isabelle usiadła z powrotem na sofie i spojrzała na zegarek. Roger też się spóźniał.
Minęło kolejnych dwadzieścia pięć minut i Isabelle zaczęła tracić cierpliwość. Ależ ten Roger miał tupet, żeby nawet nie zadzwonić i nie wytłumaczyć się ze spóźnienia. Chyba nie ważyłby się jej wystawić do wiatru?
Przemaszerowała do holu, gdzie stał telefon, i spróbowała dodzwonić się do biura ojca. Zapewne nic nie wskóra. Recepcjonistka na pewno już dawno wyszła. Czy był tam jeszcze ktoś, kto mógłby odebrać telefon?
– Wardrop Realty – odezwał się nieznany jej męski głos.
– Eee, tak, dzień dobry. Szukam Rogera Nolanda. Może jest jeszcze przypadkiem?
Nastąpiła pełna napięcia chwila ciszy.
– Zdaje się, że wyszedł nie tak dawno temu.
– Och. – Isabelle rozluźniła się. Pewnie był już w drodze do niej. – A czy mój ojciec jest w biurze?
– Pani ojciec?
– Tak, pan Wardrop. – Przerwała i w przeciągającej się chwili ciszy poczuła, jak przeszywa ją jakieś złe przeczucie. – Przepraszam, a z kim w ogóle rozmawiam?
– Przy telefonie posterunkowy Spencer.
Pod Isabelle ugięły się nogi, więc przysiadła na małym krześle obok stolika z telefonem. Dlaczego policja była w biurze nieruchomości ojca?
– Gdzie… gdzie jest mój ojciec? Czy wszystko z nim dobrze?
– Czy pani jest w domu sama, panno Wardrop?
– Nie, jest tu też moja młodsza siostra. A dlaczego pan pyta?
– Chyba najlepiej będzie, jeśli poczeka pani, aż dotrze tam pan Noland.
Skąd on wiedział, że Noland miał się z nią spotkać?
Ręce zaczęły się jej trząść tak bardzo, że upuściła słuchawkę, która spadła jej na kolana, a potem z brzdękiem uderzyła o płytki na podłodze. Isabelle powoli się pochyliła, by ją podnieść.
Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Isabelle nie zareagowała.
– Czy to do drzwi? – zapytał posterunkowy.
– Tak.
– W takim razie kończę. Pan Noland wszystko pani wyjaśni.
Pani Barton otworzyła i wpuściła Rogera. Mężczyzna zdjął kapelusz i stanął w holu, patrząc na siedzącą na drugim końcu Isabelle. Ona powoli odłożyła słuchawkę na widełki.
– Co się dzieje, Rogerze? Dlaczego przyjechałeś tak późno? I dlaczego w biurze mojego ojca jest policja?
Wyciągnął do niej rękę.
– Chodźmy do salonu i usiądźmy.
Cierpienie malujące się na jego twarzy podkreślały zaczerwienione oczy. Ewidentnie stało się coś złego.
Isabelle miała wrażenie, że nie jest w stanie zmusić nóg, by zrobić krok. Roger objął ją ramieniem i poprowadził do pokoju, gdzie opadła ciężko na sofę. Jej serce łomotało, jak ptak zamknięty w klatce.
Roger usiadł obok i ujął jej dłoń w swoje ręce.
– Obawiam się, że przynoszę złe wieści. – Jego oczy zalśniły wilgocią. – Tak mi przykro, kochanie. Twój ojciec nie żyje.
Isabelle miała wrażenie, jakby uszła z niej cała krew.
– To nieprawda. On po prostu pracuje do późna. Zaraz wróci do domu.
– Bardzo bym chciał, żeby to nie była prawda, ale obawiam się, że taka jest właśnie rzeczywistość. – Twarz Rogera spowił żal.
Isabelle zacisnęła rozedrgane dłonie. Miała pustkę w głowie i wrażenie, że jeśli dopuści do siebie choćby jedną myśl, zacznie krzyczeć i będzie krzyczeć do końca życia.
Jej ojciec był okazem zdrowia, na nic nie chorował, ale może żałoba po stracie matki była dla niego nie do zniesienia. To było jedyne sensowne wyjaśnienie.
– Co się stało? – wykrztusiła z siebie w końcu. – Miał zawał?
– Nie, to nie zawał. – Teraz z oczu Rogera popłynęły już łzy i jego gardło ścisnęło się spazmatycznie. Zrobił długi wydech. – Miałem właśnie wyjść z biura na naszą randkę, gdy usłyszałem strzał.
Isabelle wydała stłumiony okrzyk i zasłoniła usta dłonią.
– Od razu pobiegłem do biura twojego ojca, ale było już za późno. – Roger pokręcił głową. – Nic już nie mogłem zrobić. – Głos mu się łamał. Odwrócił wzrok, szybko mrugając.
Każda komórka jej ciała wzdrygała się na jego słowa. To nie mogła być prawda. Nie mogła. Jej ojciec by nigdy…
– Hugh zostawił list na biurku, ale policja go zabrała. – Roger sięgnął do kieszeni i wyjął kopertę. – Zostawił też to.
Drżącymi rękami wzięła od niego kopertę. Na wierzchu było jej imię wypisane pismem ojca. Najwyraźniej miał na tyle przytomności umysłu, by do niej napisać. Co mógł powiedzieć na swoje usprawiedliwienie…?
Nagle poczuła, że jej żołądek się ścisnął, i zerwała się z miejsca.
– Przepraszam.
Wybiegała z pokoju i pognała do łazienki. Ledwie zdążyła na czas. Kolejne fale wymiotów targały nią tak długo, aż spazmy zupełnie ustały. Wycieńczona, klęczała na zimnych płytkach, a w głowie wirowało tak samo jak w żołądku – zbyt wiele myśli, które walczyły o jej uwagę.
Ojciec nie żył. Matka nie żyła. Co ona, na Boga, ma teraz zrobić?
– Isabelle? – Roger zapukał do drzwi. – Wszystko w porządku?
– Tak.
Podniosła się i odkręciła kran. Nabrała wody w dłonie i obmyła twarz, a następnie przepłukała usta. Chwyciła świeży ręcznik i delikatnie osuszyła twarz, pozostawiając czerwone ślady szminki na tkaninie. Wzięła drżący wdech, po czym otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.
Roger odsunął się od ściany, o którą się opierał. Przyglądał się z troską jej twarzy.
– To musiał być dla ciebie ogromny wstrząs. Może chcesz, żebym wezwał waszego lekarza rodzinnego.
– Nie – odparła ostro. – To ostatnia osoba, którą miałabym ochotę widzieć. Zresztą nie jest już naszym lekarzem.
Ruszyła drętwo w stronę saloniku. Dla dobra siostry musiała być teraz silna, musiała się wziąć w garść. I musiała się dowiedzieć najwięcej, jak się da, zanim przekaże siostrze tę straszną nowinę.
Roger poszedł za nią do pokoju. Isabelle zamknęła przeszkolone drzwi, po czym podeszła do sofy, wzięła z niej list i odłożyła go na bok. Zamierzała przeczytać ostatnie słowa ojca skierowane do niej, kiedy już będzie sama.
Następnie wzięła głęboki wdech i zwróciła się w stronę Rogera:
– Powiedz mi wszystko, co wiesz.