Wyprawa pana Abakanowicza - ebook
Wyprawa pana Abakanowicza - ebook
Piotrek, z pozoru zwyczajny dziesięciolatek z ulicy Miodowej, niespodziewanie trafia do tajemniczej krainy, gdzie czeka na niego ekscentryczny profesor – pan Abakanowicz. Chłopiec, choć jeszcze tego nie wie, ma odegrać kluczową rolę w niezwykłej ekspedycji. Razem z wiernym psem Indianą i profesorem wyrusza na pełną przygód wyprawę w poszukiwaniu Zielonej Gwiazdy — magicznego skarbu, od którego zależy przyszłość krainy Mimików. Podróż jednak nie będzie łatwa, bo na każdym kroku czekają ich nieoczekiwane wyzwania i niezwykłe stworzenia. Czy Piotrek stanie na wysokości zadania i odzyska skarb Mimików?
„Wyprawa pana Abakanowicza” to pełna ciepła i humoru opowieść o przyjaźni, odwadze i wierze we własne siły.
Spis treści
Rozdział 1. Niezwykłe spotkanie
Rozdział 2. Mimiki z Hilikitu
Rozdział 3. Przygoda na moście
Rozdział 4. Gad nad wodą
Rozdział 5. Pułapka pośrodku lasu
Rozdział 6. Spiczaste uszy
Rozdział 7. Prawdziwy przyjaciel
Rozdział 8. Wiedźma
Rozdział 9. Powrót do domu
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7954-355-7 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NIEZWYKŁE SPOTKANIE
Państwo Dobrzańscy mieszkali przy ulicy Miodowej 3 i cieszyli się nienaganną opinią wśród sąsiadów. Zawsze pomocni, uśmiechnięci, chętni do spotkań. Pan Waldemar był zatrudniony w biurze w innym mieście, natomiast pani Monika nie pracowała zawodowo, ale zajmowała się domem. Mimo to nigdy nie brakowało im pieniędzy i mogli spełnić niemal każdą zachciankę swojego jedynego syna Piotrka, którego dotyczyć będzie ta historia.
Piotrek był niewysokim blondynkiem o rumianej twarzy i wielkich, ciekawskich oczach. Zawsze dostawał to, czego akurat sobie zażyczył. Chłopak miał już dziesięć lat i od dłuższego czasu chciał mieć psa. Było to, jak sam twierdził, jego największe marzenie, które zrodziło się w jego dziecięcej głowie tuż po obejrzeniu razem z tatą filmu o niezwykłym lekarzu, który miał dar rozmawiania ze zwierzętami. Piotrek postanowił, że pójdzie w ślady niezwykłego dorosłego i również nauczy się psiego języka. Rodzice oczywiście bez większych dyskusji kupili mu małego szczeniaczka.
Piotrek nazwał go Indiana, po bohaterze swojego ulubionego filmu. Pierwszego dnia obaj doskonale się bawili. Chłopak zabrał Indianę na przechadzkę po osiedlu, na którym mieszkali. Szedł powoli, dumnie, z uniesioną głową i zadartym nosem, pokazując swojego psa wszystkim sąsiadom. Nie omieszkał poinformować każdego z przechodniów o tym, jak nazwał nowego pupila i skąd wzięło się jego oryginalne imię. Nawet w stosunku do starej, złośliwej pani Halickiej, która mieszkała kilka domków dalej i zawsze wiedziała, co dzieje się na całym osiedlu, był tego dnia wyjątkowo uprzejmy. Wydawało się, że nic nie może popsuć dobrego humoru, jaki towarzyszył mu od samego rana.
– Piotrek! Hej! – rozległ się w pewnym momencie głos jego kolegi Pawła. Chłopak podszedł do niego i przybił piątkę z mocnym klaśnięciem.
– Masz swojego psiaka, pokaż! – zawołał, patrząc na pięknego, małego wilczurka. – Czadowy! Rodzice ci go kupili?
– Ta – odpowiedział chłopak tak dumnie, że miał wrażenie, że od razu urósł kilka centymetrów. – Nazywa się Indiana.
– Wow! Zupełnie jak w filmie!
– No jasne. Słuchaj, może dzisiaj pogramy?
– Okej, jest piątek, więc mama raczej mi pozwoli. Zagramy kilka meczyków. Może zadzwonić jeszcze do Marka?
– Ta… jak mu brat da komputer. Rodzice mogliby mu kupić nowy – powiedział chłopak. Oczywiście wiedział, że rodzice Marka nie są tak zamożni jak jego i nie stać ich na nowy komputer dla syna, ale dla niego liczyło się tylko to, czy kolega będzie mógł umówić się z nim na wspólną grę. Każdemu jest bowiem wiadome, że świat dziecka rządzi się zupełnie innymi prawami niż ten, do którego należą dorośli.
Tego wieczoru chłopcy wspólnie grali na komputerach przez kilka godzin. Indiana leżał wygodnie na swoim posłaniu tuż obok Piotrka. Patrzył na chłopca, jakby kibicował jego postaci w grze. Pies był grzeczny i spokojny, dopiero po trzech godzinach coś mu się stało i zaczął piszczeć.
– Indiana, ciii! – chłopak uciszył psa drobnym machnięciem dłoni. Ten opuścił uszy i na chwilę zamilkł, ale po kilku minutach zaczął na nowo. Piotrek wzruszył ramionami i podgłośnił grę. Nie wiedział, co nagle odbiło zwierzęciu, ale postanowił je zignorować, licząc na to, że dzięki temu Indiana w końcu się znudzi i przestanie. W końcu on musiał właśnie pokonać kolejnego bossa, by zaliczyć cały etap. Nie mógł zawieść swojej drużyny. Trwało to na tyle długo, że w końcu ojciec wszedł do jego pokoju. Kiedy tylko drzwi się uchyliły, Indiana wybiegł na korytarz.
– Synu, wiesz, o co chodzi Indianie? – spytał łagodnie, jednak stanowczo ojciec.
– No właśnie nie za bardzo – odpowiedział chłopak, zadając ostateczny cios złemu lordowi ciemności.
– Potrzebuje wyjść za swoją potrzebą – wyjaśnił.
– To…
– Trzeba z nim wyjść na dwór.
– Ale ja gram!
– Synu – powiedział raz jeszcze pan Waldemar i założył ręce na piersi, co było jednoznacznym gestem, który jego syn doskonale znał i wiedział, że nie powinien stawiać oporu.
Piotrek westchnął, niechętnie odszedł od komputera i ruszył do drzwi. Naprawdę nie chciało mu się teraz wychodzić. Pragnął spokojnie dokończyć grę z kolegami, ale zamiast tego musiał wyjść z Indianą, jakby ten nie mógł załatwić swoich potrzeb wcześniej, podczas ich wspólnego spaceru.
Założył psu smycz i wyszedł na podwórko.
Lato powoli dobiegało końca, ustępując miejsca jesieni, więc dzień robił się coraz krótszy i szybciej zapadał zmrok.. Piotrek nie bał się ciemności, ale uznał, że dwie minuty powinny wystarczyć Indianie, po tym czasie wraca do gry.
– No dawaj, załatw się, zaraz wracamy – powiedział do psa. Ten jednak nie wydawał się rozumieć właściciela. Patrzył na chłopaka wesoło, merdając ogonkiem.
Piotrek postał z nim jeszcze chwilę, po czym wrócił do domu.
– Już wróciłeś? – spytała mama. Chłopiec pokiwał głową. – A czy mógłbyś wynieść śmieci? – dodała pani Monika.
– Muuuszę...?
Piotrek westchnął i niechętnie ruszył do kuchni, gdzie znajdował się worek ze śmieciami, cały czas mamrocząc pod nosem: „zawsze ja muszę to robić, a mógłbym pograć z kolegami. Dlaczego ktoś inny nie może wynieść kosza?”.
Kiedy wreszcie wrócił do pokoju, Indiana czekał na niego, wesoło merdając ogonkiem, jednak okazało się, że koledzy już zaczęli kolejną rozgrywkę bez niego. Chłopak zdenerwował się i wyłączył komputer. Musiał zrezygnować ze swoich wieczornych planów.
Spojrzał na psa, który wydawał się przepraszać go wzrokiem.
– No dobra, może poczytamy komiksy – zaproponował mu chłopiec, a zwierzę, jakby wszystko rozumiejąc, podniosło uszy. Piotrek usiadł na podłodze obok niego i rozłożył cienki zeszyt. Indiana obwąchał go i usiadł przy nim, przyglądając się obrazkom przez ramię przyjaciela.
– Patrz, to jest Spider-Man – oznajmił Piotrek, pokazując palcem narysowanego superbohatera. Indiana opuścił jedno ucho. Wyglądał jakby słuchał i rozmyślał o tym, co mówi chłopak. Ale Piotrek wiedział, że to niemożliwe, przecież psy nie były takie mądre. Całkowicie ignorując ten fakt, zaczął streszczać Indianie kolejne wydarzenia i dialogi. W ten sposób minęła reszta wieczoru.
***
Następnego dnia była sobota, co oznaczało, że Piotrek nie musiał iść do szkoły, a to bardzo go cieszyło. Zaplanował już cały dzień. Chciał wyjść gdzieś z kolegami, może pojeździć z nimi na rowerach. Potem pójdą razem do Pawła, zobaczyć nowe auto jego starszego brata, a potem się zobaczy. To miał być dzień pełen atrakcji, ale kiedy był już przy drzwiach…
– Piotruś! – zawołała mama. – A co z Indianą?
Chłopak spojrzał na psa siedzącego przy schodach ze smyczą w pyszczku. Indiana patrzył na niego swoimi wielkimi, czarnymi oczami, z położonymi błagalnie uszami.
– Nie mogę wyjść z nim później? Umówiłem się z kolegami! – zawołał chłopak, nie chcąc zmieniać planów, choć było mu trochę żal psiaka.
– A co z Indianą? – zagrzmiał głos ojca. – Synu, posiadanie psa wiąże się z odpowiedzialnością. To nie zabawka. Nie możesz jej odłożyć w kąt, gdzie będzie leżeć do czasu, kiedy łaskawie uznasz, że znów chcesz z niej skorzystać. Jeżeli chcesz mieć psa, musisz nauczyć się odpowiedzialności.
– Ale Paweł i...
– Nie mówimy ci, byś zrezygnował z kolegów – wtrącił ojciec – ale musisz wiedzieć, że posiadanie zwierzęcia to także jakieś obowiązki.
– Raaany! – odpowiedział wyraźnie niezadowolony chłopak. Zrezygnowany wziął smycz w dłoń. Uszy Indiany natychmiast uniosły się w górę i od razu wesoło zamerdał ogonkiem, zupełnie nie zważając na kwaśną minę swojego właściciela.
– No dobra, chodźmy – powiedział do psa, a po chwili razem opuścili dom.
Ruszyli w kierunku niewielkiej polanki, która znajdowała się około pół kilometra od domu rodziców chłopca. Piotrek bardzo często tam chodził, ale ten raz miał być zupełnie inny od poprzednich, miał zmienić jego życie w taki sposób, jakiego nie potrafił sobie nawet wyobrazić.
Kiedy byli już na miejscu, chłopak puścił Indianę bez smyczy, by ten mógł nacieszyć się wolnością, a sam zaczął rozglądać się dookoła bez większego celu. Nagle zobaczył jakiś ruch niedaleko kilku drzew na końcu polany. Wytężył wzrok, a po chwili odskoczył w tył. Jego oczom ukazał się niewielki stworek. Był niski, nie większy od dłoni Piotrka, za to jego ciałko pokryte było zieloną sierścią. Miał wielkie uszy i ogonek z pędzelkiem, a odziany był w coś, co przypominało ubranko dla lalek.
Chłopak przetarł oczy ze zdziwienia. Nie wydawało mu się! Naprawdę widział dziwnego stworka biegnącego wśród trawy!
Zmarszczył czoło. Ponaglił psa i razem pobiegli w tamtym kierunku. Jego dziecięca ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem, a głos w głowie nakazywał sprawdzenie odstającego od normy zjawiska. W końcu nigdy nie słyszał, by podobne stworki biegały po jego mieście, a gdyby tak było, to na pewno ktoś by mu o tym powiedział, prawda?
Stworek dobiegł do żywopłotu i zniknął. Chwilę później zatrzymali się przy nim Piotrek i Indiana.
– Widziałeś to? – spytał chłopak, patrząc na czworonoga. Pies nie odpowiedział, jedynie przekręcił łebek. Dziesięciolatek był zbyt zaciekawiony, by zawrócić. Schylił się i zaczął przedzierać przez krzaki. Liście i cienkie gałązki nieprzyjemnie smagały jego twarz, jednak nic nie mogło go powstrzymać. Zielony labirynt wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Był znacznie dłuższy niż mogłoby się wydawać. Piotrek był pewien, że przeszedł już kilka metrów. Nagle zdał sobie sprawę, że zupełnie przestał słyszeć dźwięki ulicy – nie słyszał samochodów, przechadzających się w pobliżu ludzi ani odgłosów bawiących się dzieci. Było to dość dziwne. W końcu udało mu się wyjść z zarośli. Zawędrował w miejsce, którego nigdy wcześniej nie widział. Wyglądało na to, że znalazł się w dużym, gęstym lesie, choć nie przypominał sobie, by gdzieś w tej okolicy znajdował się las.
– Hm, hm – usłyszał nagle. Rozejrzał się gwałtownie, ale nikogo nie zauważył. – Hm, hm – usłyszał ponownie i spojrzał w dół. Zobaczył zielonego stworka, tym razem dużo wyraźniej. Nieznajomy skrzyżował krótkie rączki i patrzył na chłopca spod byka.
– Co tu robisz, dryblasie? – spytało stworzonko piskliwym głosem.
Piotrek rozejrzał się, a kiedy zrozumiał, że chodziło o niego, odpowiedział:
– Ja, ja…
– Jesteś tym z przepowiedni? – przerwał mu nieznajomy.
Chłopak się skrzywił, nie rozumiejąc, o co chodzi. Zielone stworzonko wdrapało się szybko po łodydze na bardzo wysoki kwiat i sięgnęło do swojej niewielkiej torby, coś wyciągając. Nim chłopiec zdążył zareagować, nieznajomy zdmuchnął z dłoni kolorowy proszek prosto w twarz Piotrka. Ten poczuł się nagle bardzo senny i po chwili upadł bez ruchu na ziemię.