Wyprawa skrytobójcy. Skrytobójca – tom III - ebook
Wyprawa skrytobójcy. Skrytobójca – tom III - ebook
Królestwo Sześciu Księstw upada pod rządami zamozwańczego władcy, wciąż atakowane przez najeźdzców z Wysp Zewnętrznych. Młody skrytobójca Bastard wyrusza na poszukiwanie króla Szczerego, który powinien objąć tron. Posłuszny nieubłaganemu przeznaczeniu podąża trudnymi ścieżkami do krainy Najstarszych, gdzie od pokoleń nie postała ludzka stopa. Poznaje, co znaczy poświęcenie, lojalność i odwaga - za tę naukę przyjdzie mu zapłacić wysoką cenę.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-519-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każdego ranka dłonie mam uwalane inkaustem. Niekiedy budzę się z twarzą na stole, pomiędzy zwojami i arkuszami papieru. Chłopiec, przynosząc jedzenie na tacy, ośmiela się czasem besztać mnie, że wieczorem nie poszedłem do łóżka. Bywa jednak, że tylko na mnie spogląda z wyrzutem i milczy. Nie próbuję się przed nim tłumaczyć ze swoich uczynków. Podobnego doświadczenia nie sposób przekazać; każdy musi je zdobyć sam.
Człowiekowi potrzebny jest w życiu cel. Prawda to znana nie od dzisiaj. Minęło ładne kilka lat, nim ją pojąłem, jednak, raz wyuczywszy się lekcji, nigdy już jej nie zapomniałem. Znalazłem sobie, choć nie bez wahań i rozterek, pożyteczne zajęcie na jesień życia. Podjąłem się zadania, które dawno chcieli spełnić księżna Cierpliwa oraz nadworny skryba Koziej Twierdzy, Krzewiciel. Zacząłem mianowicie tworzyć kompletną historię Królestwa Sześciu Księstw. Niestety, trudno mi się dłużej skupić na jednym wątku. Wciąż odchodzę od tematu, pogrążam się w rozważaniach o magii, roztrząsam układy politycznych sił, snuję refleksje nad innymi kulturami. W chwilach gdy ból dokucza mi najmocniej, gdy nie potrafię sformułować myśli dość jasno, by je przelać na papier, pracuję nad tłumaczeniami albo próbuję stworzyć czytelny zapis starych dokumentów. Daję zajęcie dłoniom w nadziei ofiarowania odpoczynku umysłowi.
Pisanie mi służy, podobnie jak księciu Szczeremu rysowanie map. Trzeba się skupić, trzeba być starannym – stąd niekiedy omal udaje mi się zapomnieć o samotności, o poświęceniu, o zadawnionym bólu. Można się w takiej pracy zatracić. Można też pójść jeszcze dalej i utonąć w powodzi wspomnień. Zbyt często porzucałem historię Królestwa Sześciu Księstw, zbaczając ku losom Bastarda Rycerskiego. Owe nawroty do przeszłości boleśnie mi uświadamiają, kim byłem niegdyś oraz kim się stałem.
Gdy człowiek pogrąży się w rozpamiętywaniu, zadziwiająco wiele szczegółów odżywa mu w pamięci. Nie wszystkie wspomnienia są bolesne. Miałem przecież wiernych przyjaciół i przekonałem się, że darzyli mnie uczuciem głębszym, niż wolno mi było oczekiwać. Oprócz tragedii i złego losu poznałem także jasne strony życia – miłe chwile napełniały serce odwagą, choć z moim losem zostało związane – jak przypuszczam – więcej nieszczęść, niż można znaleźć w przeciętnym ludzkim żywocie; mało kto poznał śmierć w lochu albo wnętrze trumny zagrzebanej w zmarzniętej ziemi. Rozum wzdraga się przed przywołaniem na pamięć szczegółów podobnych zdarzeń. Co innego wiedzieć, że książę Władczy pozbawił mnie życia, a co innego rozpamiętywać, jak wlokły się godziny, dni i noce, gdy morzył mnie głodem albo kazał bić do nieprzytomności. Na myśl o tamtych wypadkach jeszcze dzisiaj – po tylu latach – obezwładniający strach ściska mi serce lodowatą dłonią. Dobrze pamiętam oczy człowieka, który złamał mi nos. Nigdy nie zapomnę chrzęstu miażdżonej kości. W koszmarach sennych nadal robię wszystko co w mej mocy, by się utrzymać na nogach, próbuję nie myśleć, że zbieram siły do ostatecznego ataku na samozwańca. Właśnie wtedy książę Władczy wymierzył mi siarczysty policzek, głęboko rozciął napuchniętą skórę. Do dziś pozostała w tym miejscu blizna.
Nigdy sobie nie wybaczę, że pozwoliłem mu triumfować – że połknąłem truciznę i umarłem.
Gorsze niż tamte wypadki jest wspomnienie utraconych na zawsze przyjaciół. Bastard Rycerski został zabity przez księcia Władczego, toteż nie mógł się pojawić znowu. Nie odnowiłem więzi z mieszkańcami Koziej Twierdzy, którzy znali mnie jeszcze jako sześcioletniego chłopca. Nigdy więcej nie zamieszkałem w królewskim zamku, nie usługiwałem księżnej Cierpliwej, nie siadywałem na stopniu kominka u stóp Ciernia. Tamto życie się skończyło. Moi przyjaciele ginęli albo łączyli się w pary, jedne dzieci dorastały, inne się rodziły... ja zostałem z tych zdarzeń na zawsze wyłączony.
Jeszcze i teraz żyją ludzie niegdyś mi bliscy. Niekiedy ogarnia mnie przemożna chęć, by ich zobaczyć, by zamienić choć słowo... położyć kres wiecznej samotności.
Nie mogę.
Tamte lata stanowią zamknięty rozdział. Niedostępne są dla mnie także przyszłe losy dawnych przyjaciół. Mam za sobą czas – wieczność, choć nie trwała nawet miesiąca – gdy pogrzebano mnie w lochach, potem w trumnie.
Król Roztropny zmarł mi na rękach, a nie uczestniczyłem w jego pogrzebie. Nie byłem także obecny na posiedzeniu Rady Królestwa, która pośmiertnie uznała mnie winnym uprawiania magii Rozumienia, a co za tym idzie, zasługującym na śmierć, która już stała się moim udziałem.
O ciało Bastarda Rycerskiego upomniała się księżna Cierpliwa. Kobieta ekscentryczna, wdowa po moim ojcu, niegdyś żywiąca wiele urazy, gdyż jej małżonek spłodził przed ślubem bękarta. Ona właśnie zabrała mnie z celi; z niewiadomego powodu oczyściła mi rany i starannie je opatrzyła, jakbym ciągle był żywy. Własnymi rękoma obmyła zwłoki, przygotowała je do pochówku, wyprostowała podkurczone kończyny, owinęła trupa całunem. Kazała wykopać grób i dopilnowała złożenia ciała w trumnie. Pochowały mnie tylko we dwie: księżna oraz jej pokojowa, Lamówka. Wszyscy inni – ze strachu lub przeniknięci wstrętem – opuścili mnie w ostatniej drodze.
Księżna Cierpliwa nie wiedziała, że kilka nocy później Brus wraz z Cierniem, moim mistrzem w nauce skrytobójczego fachu, wykopał mnie spod śniegu, wydobył spod zwałów zmarzniętej ziemi przygniatających trumnę. Tylko oni dwaj byli obecni, gdy Brus wyłamał wieko drewnianej skrzyni i wyciągnął trupa, a potem – magią Rozumienia – wezwał wilka, któremu powierzyłem duszę. Wtłoczyli ją na powrót w zmaltretowane ciało. Podnieśli mnie i w ludzkiej postaci poprowadzili do życia, przypominając, jak to jest, gdy się podlega królowi i jest się związanym przysięgą. Po dziś dzień nie mam pewności, czy jestem im za to wdzięczny. Możliwe że – jak twierdzi królewski trefniś – nie mieli wyboru. Może nie ma tu miejsca na wdzięczność czy obwinianie, lecz tylko na próbę poznania sił, które nami rządzą.