-
promocja
Wyścig o najważniejsze metale świata. Brudne oblicze czystej energii i cyfrowych technologii - ebook
Wyścig o najważniejsze metale świata. Brudne oblicze czystej energii i cyfrowych technologii - ebook
Wyścig o metale niezbędne ludzkości do produkcji czystej energii oraz rozwoju cyfrowych technologii powoduje spustoszenie w środowisku naturalnym, wstrząsy polityczne i wzrost przemocy. Jak możemy temu zaradzić?
Australijski milioner planuje wydobywanie minerałów z dna oceanu. Nigeryjscy zbieracze śmieci ryzykują własne życie, odzyskując e-odpady. Wspierany przez Billa Gatesa przedsiębiorca wykorzystuje sztuczną inteligencję, by szukać złóż metali w Arktyce. Razem z milionami ludzina całym świecie rywalizują o odnalezienie i wydobycie metali niezbędnych dla dwóch kluczowych technologii: internetu oraz energii odnawialnej.
Vince Beiser wskazuje piętę achillesową przejścia na zieloną energię oraz rozwijania technologii cyfrowych – gwałtownie rosnące zapotrzebowanie m.in. na lit, miedź i kobalt, surowce niezbędne do przemysłowej produkcji komputerów, telefonów komórkowych czy samochodów elektrycznych. Eksploatowanie kolejnych złóż oraz szukanie nowych sposobów pozyskania zasobów strategicznych niestety często odbywa się jednak kosztem ludzi oraz planety.
Beiser rozmawia z osobami związanymi z przemysłem wydobywczym w różnych częściach świata i opowiada o ogromnych szkodach, jakie już dziś powoduje wyścig o najważniejsze metale. Udowadnia też, że może być jeszcze gorzej, choć nie pozostawia czytelnika z tym gorzkim stwierdzeniem – pokazuje bowiem, jak możemy zminimalizować skutki wyrządzonych do tej pory zniszczeń. To wnikliwe spojrzenie na przerażający, choć potencjalnie obiecujący nowy świat.
Vince Beiser analizuje mroczne kulisy przejścia na czystą energię. Rezultat jest jednocześnie fascynujący i pouczający – lektura obowiązkowa dla każdego, komu leży na sercu przyszłość.– Elizabeth Kolbert, autorka książki Szóste wymieranie oraz Pod białym niebem. Natura przyszłości
Koniecznie przeczytajcie tę książkę. Jeżeli jakimś cudem uda nam się rozwiązać problemy związane ze zmianami klimatu oraz paliwami kopalnymi, Beiser ma już w zanadrzu całą puszkę Pandory nowych problemów, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć. Lektura dająca wiele do myślenia. – Mark Kurlansky, autor książek Dzieje soli oraz Dorsz. Ryba, która zmieniła świat
Vince Beiser jest nagradzanym dziennikarzem pracującym głównie w Los Angeles. Relacjonował wydarzenia z ponad stu krajów, stanów, prowincji, emiratów, królestw, terytoriów okupowanych, terenów wyzwolonych, obszarów ziemi niczyjej oraz terenów dotkniętych katastrofami. Ujawnił warunki panujące w najcięższych więzieniach Kalifornii, szkolił się z oddziałami wyjeżdżającymi do Iraku, jako jeden z pierwszych relacjonował katastrofy na Haiti oraz w Nepalu, a także podążał za innymi historiami na całym świecie, publikując między innymi dla „ Wired”, „The Atlantic”, „Harper’s”, „The Guardian”, „GQ”, „The Village Voice”, „The Nation”, „Mother Jones”, „Playboy”, „Rolling Stone”, „The Wall Street Journal Magazine”, „The Los Angeles Times” oraz „The New York Times”. Jego pierwsza książka, The World in a Grain, była nominowana do PEN/E.O. Wilson Literary Science Writing Award, nagrody przyznawanej utworom będącym przykładem doskonałości literackiej w dziedzinie nauk ścisłych i biologicznych, a także do nagrody California Book Award.
| Kategoria: | Ekonomia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8175-728-7 |
| Rozmiar pliku: | 5,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To znakomicie, że Vince Beiser, pisząc książkę o skrywanym obliczu wielkiej transformacji energetycznej, wciąż pozostawał jej gorącym zwolennikiem. Dowodzą tego nie tylko deklaracje autora ogłoszone we wstępie, ale też dwa ostatnie rozdziały. Beiser z godnym podziwu idealizmem promuje w nich pomysły na to, jak redukować koszty transformacji. To zaś staje się rzeczą arcyważną, ponieważ im większego nabiera ona rozpędu, tym bardziej wprowadza się ją po trupach ludzi oraz środowiska naturalnego. I to dosłownie. A skończyć się może na trupach całych państw, ponoszących jej koszty. O tym opowiadają pozostałe rozdziały. Ich treść jest bardzo cenna nie tylko z racji ogromu informacji. Cenniejsze wydaje się to, że pomagają przywracać proporcje między rzeczywistością a tym, jak do niedawna owa wielka rewolucja, w której bierzemy udział, była przedstawiana opinii publicznej w krajach Zachodu.
Dopóki zaś funkcjonuje demokracja, dopóty odczucia i potrzeby wyborców są drogowskazem, za którego wskazaniem muszą podążyć politycy, jeśli chcą utrzymać władzę. Natomiast gdy zbyt długo ignorują oni odczucia i potrzeby ludzi, wówczas nadchodzi czas rozliczeń. Notabene zdaje się on już wisieć nad rządzącymi elitami w Europie Zachodniej niczym miecz Damoklesa. Bo przecież opowieści o „zielonej rewolucji” opierano nie tylko na tym, że musimy odejść od paliw kopalnych, by redukować emisję gazów cieplarnianych, zapobiegając dalszym zmianom klimatycznym. Dodawano bowiem do nich rajską wizję państw, w których całość pozyskiwanej energii pochodziłaby ze źródeł odnawialnych, byłaby ona tania i gwarantowała całkowite bezpieczeństwo środowisku naturalnemu. Jednocześnie surowce potrzebne do produkcji urządzeń niezbędnych przy transformacji energetycznej (takich jak baterie, ogniwa słoneczne, turbiny wiatrowe) pochodziłyby w większości z recyklingu.
Niestety tę wizję można dołączyć do długiej listy opowieści, które rodziły się w poprzednich epokach i dotyczyły różnych utopii. Poczynając od wizji zbudowania doskonałych społeczeństw, jakie kreślili sir Thomas More czy Karol Marks, po wizję ostatecznego końca historii dzięki triumfowi liberalizmu Francisa Fukuyamy. Koncepcja Zielonego Ładu, mającego zapanować w krajach Zachodu do połowy XXI wieku, jest podobną utopią, acz dotyczącą projektu doskonałego sytemu, oferującego społeczeństwom Zachodu zamożną i bezpieczną przyszłość przy jednoczesnym powstrzymaniu degradacji środowiska naturalnego i zmian klimatycznych. W książce Beisera odnaleźć można odpowiedź, czemu jest to niemożliwe. A przy okazji dostrzec, jakie czynniki sprawiają, że świat iluzji, w jakim egzystuje opinia publiczna w krajach Zachodu, jeszcze trwa. Wyścig o najważniejsze metale świata nasycony jest historiami prezentującymi sposoby pozyskiwania surowców niezbędnych dla „zielonej rewolucji”, a także takich produktów, jak np. auta elektryczne, smartfony, laptopy itd.
Beiser przytacza dziesiątki przykładów gospodarki rabunkowej. Od kopalń kobaltu w Demokratycznej Republice Konga i niklu w Norylsku, po odkrywkowe wyrobiska miedzi i litu w Chile. Skrupulatnie wyliczając przykłady rzezi, jakich ofiarami padły dziesiątki, a może już nawet setki tysięcy ludzi, ginących przeważnie bardzo brutalną śmiercią. Czasami dzieje się tak, gdy podnoszą bunt przeciw kopalni oraz zatruciu środowiska, gdy do pacyfikowania ich rusza policja wraz z wojskiem. Jak to się stało np. na wyspie Bougainville w Papui-Nowej Gwinei, gdy tubylcy próbowali zablokować miejscową kopalnię miedzi i podczas długotrwałych walk z armią zginęło około 12 tysięcy osób. Czasami miejscowych mordują gangi, zmuszające ich do niewolniczej pracy w kopalniach, co jest np. normą przy wydobyciu kobaltu w Kongu. Na zdrowie i życie ludzi wpływa spożywanie zatrutej wody i żywności pochodzącej z upraw nią zasilanych, tak jak to się dzieje w okolicach chińskich kopalń metali ziem rzadkich w Birmie. Górnicy wiercą tam otwory w zboczach gór i wlewają w nie roztwór siarczanu amonu, roztapiającego skałę. Potem spływające z gór chemikalia są przechowywane w około 2,7 tysiąca zbiorników naturalnych, będących niczym innym, jak słabo zabezpieczonymi stawami z trucizną. Od czasu do czasu tama stawu pęka i trucizna spływa do rzek.
Z książki Beisera można się zatem dowiedzieć, jak wygląda bardziej wstydliwy element „zielonej transformacji”. Mianowicie na kogo Europa, Chiny, bogate kraje Dalekiego Wschodu oraz Ameryka Północna przerzuciły koszty ludzkie oraz środowiskowe. Północ nie musi ich ponosić, bo przemysł wydobywczy ulokowano na biednym Południu. Przypomina to nieco wiek XVIII, gdy handel niewolnikami stanowił istotny element gospodarki europejskich mocarstw kolonialnych oraz nowo powstałych Stanów Zjednoczonych. „Towar” hurtowo dostarczały afrykańskie państewka i plemiona, których wodzowie również czerpali zyski z procederu. Europa zarabiała krocie na niewolnictwie, a jednocześnie szczerze się nim brzydziła. Tak jak teraz brzydzi się zbrodniami popełnianymi na dzieciach w kongijskich kopalniach, co nie przeszkadza w korzystaniu z wydobywanego tam metalu, będącego składnikiem baterii litowo-jonowych.
Równie konsekwentnie nie dostrzega się gigantycznych szkód, jakie przynosi środowisku konieczność stałego zwiększania wydobycia litu, kobaltu, niklu, miedzi, pierwiastków ziem rzadkich itd. Ponieważ bez nich „zielona rewolucja” jest niemożliwa, podobnie jak pierwsza rewolucja przemysłowa nie byłaby możliwa bez kopalń węgla, a druga bez eksploatacji złóż ropy naftowej. Cel nadal uświęca środki. Jednak opinia publiczna Zachodu niekoniecznie musi o tym wiedzieć, bo przecież wówczas mogłaby inaczej spojrzeć na proroków nowej utopii. Tymczasem obok jej kosztów coraz większym problemem staje się sama utopijność. Sprowadza się ona do technologicznych barier powodujących, że prąd pozyskiwany z OZE pozostaje strukturalnie o wiele droższy niż wytwarzany dzięki spalaniu paliw kopalnych. Muszą go uzupełniać moce z elektrowni konwencjonalnych. Ponadto surowce niezbędne do „zielonej rewolucji” z zużytych baterii, smartfonów, laptopów itd. odzyskuje się tylko w niewielkiej części, bo jak Beiser dokładnie wylicza na kolejnych przykładach, jest to technologicznie trudne i kosztowne. A skoro okazuje się, że kilka razy taniej można je wykopać z ziemi, nawet kosztem wymordowania lub wytrucia sporej liczby tubylców, rosnąć będzie przede wszystkim liczba kopalń, a nie zakładów recyklingu.
To zwiastuje ryzyko, że zamiast „zielonego raju” otrzymamy narastający konflikt o surowce, których rynek usiłowały zmonopolizować Chiny. Co gorsza, Unia Europejska bez bogatych złóż paliw kopalnych, a jednocześnie niepotrafiąca sobie zawczasu wywalczyć dostępu do złóż metali, znalazła się w fatalnej sytuacji. Rozpoczęła rewolucję bez zadbania o odpowiednie uzbrojenie się.
Beiser nadal wierzy, że można ją przeprowadzić pokojowo i bez ofiar. Wystarczy przecież sprawić, że społeczeństwa Zachodu przestaną na masową skalę korzystać z samochodów, zaczną oszczędzać energię, postawią na recykling. Jednak przypomina to wiarę w cuda, bo wymaga nie tylko poświęceń od wyborców, niespecjalnie do nich skorych, ale też zawieszenia konkurencji ekonomicznej, jaką nieustannie toczą ze sobą mocarstwa z Chinami oraz Stanami Zjednoczonymi na czele. O ile poświęcenie da się wymusić represjami, to drugi warunek jest niemożliwy do spełnienia. Zatem rewolucja, która już trwa i okaże się nieodwracalna, jak wszystkie poprzednie zmieniające świat, będzie żądała wciąż nowych ofiar. Lepiej więc uświadamiać to opinii publicznej krajów Zachodu, w tym Polski, ponieważ niewiele rzeczy bardziej szkodzi państwu niż wyborca podejmujący decyzje na podstawie zupełnie odklejonej od rzeczywistości iluzji. Iluzji demaskowanej w dziele Vince’a Beisera, który choć nadal wierzy w jej szczytne cele, za sprawą swego idealizmu napisał bardzo uczciwą książkę.
dr Andrzej Krajewski, publicysta „Dziennika. Gazety Prawnej”, autor m.in. książki Ropa. Krew cywilizacjiWSTĘP NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK CZYSTA ENERGIA
Swój pierwszy całkowicie elektryczny samochód kupiłem w roku 2018, w czasach, które wydawały się pionierskie w dziedzinie energii odnawialnej. O rany, jakiż się wtedy czułem szlachetny. Oto właśnie ja i mój nieciekawy, lecz moralnie przykładny używany nissan leaf, dokładający swoją cegiełkę do wielkiego dzieła ratowania planety.
W tamtym okresie mieszkałem z rodziną w Los Angeles. Stanowiliśmy dość typowy zestaw – dwoje rodziców, dwoje dzieci, kot, pies i, rzecz jasna, dwa samochody. Jak inaczej moglibyśmy poruszać się po takim mieście jak LA? Byłem jednak mocno zatroskany zmianą klimatu, która zaczynała wpływać na życie na tamtym obszarze wskutek coraz częstszych oraz coraz uciążliwszych niedoborów wody, pożarów lasów, a także fal upałów. Kiedy więc nasza stara mazda ostatecznie odmówiła posłuszeństwa, przerzuciłem się z benzyniaka na elektryka. W końcu, pomyślałem, stoję po dobrej stronie historii! Nie wspieram już żadnego grabiącego planetę przedsiębiorstwa naftowego. Moje auto nie emituje ani grama węgla, bez względu na to, jak daleko nim się udaję. Jest zasilane akumulatorem ładowanym ze zwykłego gniazda elektrycznego, podobnie jak mój laptop czy iPhone. W rzeczywistości, co z przyjemnością skonstatowałem, akumulator mojego samochodu, zbudowany głównie z litu, kobaltu i niklu, był w zasadzie większą wersją baterii moich urządzeń cyfrowych.
Fakt, prąd ładujący te baterie pochodził w dużej mierze z elektrowni zasilanych paliwami kopalnymi. Przewidywałem jednak, że te wypluwające z siebie węgiel potwory zostaną wkrótce zastąpione odnawialnymi źródłami, takimi jak energia słoneczna lub farmy wiatrowe.
Sądziłem, że gdy dokona się ta przemiana, będę prowadził przykładne, przyjazne środowisku życie. Mój samochód będzie się bezdźwięcznie poruszał dzięki niewidzialnej energii, a ja będę pracował oraz komunikował się z ludźmi bezprzewodowo. Źródłem niezbędnej do obu tych czynności energii będzie słońce oraz powietrze. Obraz mojej wspomaganej cyfrowo i zasilanej energią odnawialną przyszłej egzystencji cechował się przecudownie lekką, zdematerializowaną, nieskrępowaną wizją wolności.
Niestety, ta wizja również okazała się całkowicie fałszywa.
Jako dziennikarz muszę być dociekliwy i muszę zadawać pytania. Zaciekawiło mnie, skąd pochodzą obecne w akumulatorach moich urządzeń lit, kobalt, nikiel i inne surowce. Zacząłem zgłębiać temat i wkrótce zorientowałem się, że elektryczne auto, z którego byłem tak dumny, cyfrowe urządzenia, z których korzystałem każdego dnia, a także energia odnawialna, na którą tak liczyłem, wyrządzają ogromną krzywdę środowisku, są odpowiedzialne za wstrząsy polityczne, chaos oraz morderstwa. W celu pozyskania surowców niezbędnych do produkcji telefonów komórkowych, samochodów elektrycznych oraz turbin wiatrowych wycina się całe połacie lasów, zatruwa się rzeki, zmusza się dzieci do pracy w kopalniach. Bogacą się na tym procederze wszelkiej maści watażkowie i mający na kontach miliardy kumple Władimira Putina. A ogromne rzesze ludzi giną.
Ludzkość stoi w obliczu paradoksu: musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby zapobiec katastrofom spowodowanym zmianą klimatu, jednak możemy wskutek tych działań wywołać zupełnie nowe nieszczęścia. Ta książka jest próbą zilustrowania rozmiaru szkód, jakie ten proces wyrządza ludzkości oraz planecie, a także sposobów, w jakie możemy te krzywdy jeszcze pogłębić lub im zaradzić. Chcąc zbudować świat nienaruszający równowagi ekologicznej, zasilany technologią cyfrową, którą traktujemy jak pewnik, a także energią wolną od węgla, potrzebujemy całkowicie nowego podejścia.