Wyścig w San Remo - ebook
Wyścig w San Remo - ebook
Franco Tolle należy do jednej z najbogatszych włoskich rodzin. Ma pieniądze, sławę i kocha ryzyko! Wyścigi motorówek – sport dla bogatych i brawurowych – to jego pierwsza miłość. Drugą jest żona, angielska gwiazda filmowa Lexi Hamilton. Jednak małżeństwo rozpada się, a wraz z odejściem Lexi opuszcza go szczęście… Podczas wyścigu ginie jego przyjaciel, sam Franco w ciężkim stanie trafia do szpitala. Wtedy przy jego łóżku zjawia się Lexi…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1676-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tłum widzów tkwił w pełnym nadziei wyczekiwaniu. Przygotowany do wyścigu Franco Tolle stał w namiocie zespołu White Streak i wpatrywał się w ekran monitora, na którym spodziewał się ujrzeć decyzję organizatorów. Wiał silny wiatr, pogoda nie sprzyjała wyścigom szybkich motorówek.
– Myślisz, że nas puszczą? – zapytał Marco Clemente, stając mu za plecami.
Franco wzruszył ramionami. Pogarszające się warunki nie martwiły go tak bardzo jak upór kolegi, by z nim płynąć.
– Naprawdę tego chcesz? – zapytał spokojnym głosem, nie spuszczając wzroku z ekranu.
– Jeżeli nie chcesz mnie widzieć obok siebie na pokładzie, to po prostu powiedz!
Franco miał swoje powody, by zadać to pytanie. Jego partner przez ostatnią godzinę nerwowo spacerował po namiocie, warcząc na każdego, kto się do niego odezwał. W takim nastroju nie powinien stawać za sterami.
– Chciałbym ci przypomnieć, że połowa łodzi należy do mnie. Nawet jeżeli założymy, że to twój geniusz stoi za jej projektem i budową.
Owszem, łódź należała do nich obu. Przez ostatnie pięć lat ścigali się pod egidą wspólnie założonej spółki White Streak, jednak od trzech lat nie pływali razem. Dziś po raz pierwszy poddał się naciskom i pozwolił, by kolega zasiadł obok niego w łodzi.
Dlaczego to zrobił? Od ostatniego wyścigu w sezonie zależało, czy zdobędą tytuł mistrzowski, a jego stały partner dzień wcześniej zapadł na grypę. Gdy w grę wchodziła tak wysoka stawka, Marco był bez wątpienia najlepszym zastępcą. Franco liczył, że mimo zmiany w ich relacjach, nadal będą się zachowywać jak na profesjonalistów przystało.
– Przez większość życia byliśmy bliskimi przyjaciółmi. A potem popełniłem drobny błąd i ty…
– Przespanie się z moją żoną nie było drobnym błędem.
– Lexi nie była wtedy twoją żoną.
– Nie. Ale za to ty byłeś moim najlepszym przyjacielem.
Marco próbował wytrzymać jego spojrzenie, ostatecznie tylko westchnął i odwrócił wzrok.
– A gdybym ci powiedział, że nic takiego nie miało miejsca? – wyrzucił z siebie. – Że wszystko wymyśliłem, żeby was rozdzielić?
– Dlaczego miałbyś to robić?
– A dlaczego ty miałbyś marnować życie na jakąś młódkę? I tak się z nią ożeniłeś, co sprawiło, że poczułem się jak ostatni szmaciarz.
– Czy ta rozmowa ma sens? Mamy wziąć udział w wyścigu, a ja nie zamierzam rozgrzebywać przeszłości.
– _Signori_, już czas! – Głos menedżera przerwał rosnące napięcie.
Franco już zrobił krok do przodu, gdy partner chwycił go za ramię.
– Na litość boską! – mruknął cicho. – Przykro mi, że namieszałem między tobą i Lexi, ale ona zniknęła z twojego życia ponad trzy lata temu! Czy nie możemy zostawić już tego nieszczęsnego wydarzenia za nami i wrócić do…
– Czy mam ci przypomnieć, dlaczego zdecydowałeś się wyciągać te brudy? – warknął Franco. Na jego twarzy widać było pogardę. – Ponieważ jesteś winny naszej firmie grube miliony. Przestraszyłeś się, bo poczułeś, że potrzebujesz mojej pomocy, żeby cała prawda nie wypłynęła na powierzchnię. Usłyszałeś pogłoski, że zamierzam wycofać się z finansowania wyścigów i śmiertelnie się przeraziłeś. Dobrze wiesz, że teraz utoniesz w tym finansowym gównie, w które nas wpakowałeś. I jeszcze jedno – dorzucił lodowato – twoja żałosna namiastka przeprosin za to, co zrobiłeś, przyszła trzy i pół roku za późno.
Wyswobodziwszy ramię z uchwytu, odwrócił się od zszokowanego kolegi. Tak naprawdę nie spodziewał się, że partner poruszy taki temat i wcale nie poprawiała mu nastroju świadomość, że w domu czekają na niego papiery rozwodowe przysłane przez Lexi. Jeszcze nie znalazł odwagi, by je przeczytać.
Wyszedł z namiotu na ostre słońce. Był u siebie – w Livorno, pośród fanów, ale ledwo rejestrował rosnącą wrzawę. Oczy zaszły mu czerwoną mgłą, z której wynurzała się sylwetka jego niegdysiejszego przyjaciela złączonego uściskiem miłości z jedyną kobietą, którą kochał. Ten obraz nękał go od czasu, gdy Marco zaszczepił go w jego umyśle prawie cztery lata temu. Towarzyszył mu podczas krótkiego małżeństwa z Lexi. Wpływał znacząco na sposób traktowania żony, a nawet zrodził podejrzenie, że dziecko, które nosiła, nie było jego. Spowodował gorycz tak głęboką, że nic nie pozostało z mężczyzny, którym kiedyś był, a kiedy poroniła, ten obraz przyćmił jego smutek wywołany stratą.
Lexi nigdy nie poznała prawdziwych przyczyn takiego zachowania. Jedyną pociechą dla jego zranionej dumy było to, że nigdy nie dowiedziała się, że jej zdrada złamała jego głupie, naiwne serce.
Marco znów pojawił się u jego boku.
– _Amico_, musisz mnie wysłuchać…
– Nie chcę już rozmawiać o tym, co było – odparł oschle, zanim kolega zdołał coś jeszcze powiedzieć. – Skup się na tym, co trzeba teraz zrobić, w przeciwnym razie będę musiał zwinąć firmę. A wtedy wszystkie twoje machlojki ujrzą światło dzienne.
– Ale to byłby mój koniec… Moja rodzina…
– Właśnie.
Słynne nazwisko Clemente było synonimem wybornych win, uczciwości oraz filantropii. Odkąd sięgał pamięcią, ich rodziny pozostawały w bliskich relacjach, dlatego też starał się nie ujawniać, że drogi zaczęły się im rozchodzić. W końcu wspólnie prowadzili biznes. Często spotykali się na różnych imprezach. Pozwolił, aby partner z uśmiechem dementował pogłoski o rysie w ich wzajemnych relacjach, bo taki obrót spraw mniej nadszarpywał jego dumę niż obwieszczenie wszem i wobec prawdy.
Chwilę później obaj weszli do otwartego kokpitu łodzi i zapięli pasy. Doradca przekazał im do słuchawek nudne informacje o prędkości wiatru, przewidywanej wysokości i długości fal.
Zagrały oba silniki, ich gardłowy warkot zabrzmiał niczym słodka muzyka w uszach starego inżyniera morskiego, jakim był Franco. Skierowali łódź na linię startu, wyróżniała się bielą pośród kilkunastu innych barwnych jednostek.
Nie wiedzieć czemu, spojrzał na partnera. W jego oczach dostrzegł coś niejasnego – jakby czystą desperację, na której widok panika ścisnęła mu serce.
– _Sono spiacente, il mio amico_ – szepnął Marco.
Wciąż usiłował zrozumieć usłyszane słowa, gdy zagrały tłoki i łódź wystrzeliła do przodu. Musiał się maksymalnie koncentrować, żeby utrzymać kurs.
Za szybko, jego umysł sucho rejestrował zdarzenia. Marco powiedział, że jest mu przykro, a teraz rozpędzał łódź do zbyt dużej prędkości.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lexi uczestniczyła w spotkaniu, kiedy drzwi do gabinetu Bruce’a nagle otworzyły się, i do pomieszczenia wparowała Suzy, nowa asystentka.
– Przepraszam, że przeszkadzam – wyrzuciła z siebie – ale Lexi musi to koniecznie zobaczyć… – To powiedziawszy, porwała pilota od telewizora i wycelowała w odbiornik.
– Przyjaciółka wysłała mi link – wyjaśniła, przeskakując pomiędzy kanałami. – Nie interesuję się wielkimi wypadkami, więc o mało co nie wyłączyłam, ale wtedy zobaczyłam Lexi, no i padło jej nazwisko!
Nagle cały ekran wypełniły szmaragdowe wody morza oraz błękitne niebo. Chwilę później wystrzeliło kilkanaście napędzanych potężnymi silnikami punktów. Zanim pozostali zrozumieli, o co chodzi, Lexi przeszył zimny dreszcz i zerwała się na równe nogi.
Wyścigi motorówek były sportem wyłącznie dla bogatych i brawurowych. Był to spektakl pełen testosteronu, rosnącego napięcia, przerośniętych ego oraz budzącego powszechny podziw wybitnego lekceważenia ryzyka. Miała wrażenie, że przed jej oczami rozgrywa się scena z najgorszego koszmaru. Domyślała się już, co się za chwilę wydarzy.
– Nie – wyszeptała pełnym napięcia głosem. – Proszę, wyłącz to.
Ale nikt jej nie słuchał, zresztą już i tak było za późno. Gdy mówiła, dziób prowadzącej łodzi chwycił podmuch wiatru i zaczął się unosić. Przez zatrważający ułamek sekundy lśniąca bielą motorówka stała dęba, przypominając wynurzającego się z fal morskich białego łabędzia.
– Teraz patrzcie!
Lexi chwyciła się krawędzi stołu, a potężna łódź obróciła się w szokująco wdzięcznym piruecie, po czym zaczęła koziołkować, jakby wykonywała serię akrobatycznych figur.
Ale to nie był pokaz sztuczek. W otwartym kokpicie dało się zauważyć dwie ludzkie postaci. Łódź zamieniła się w śmiertelną pułapkę, bowiem odłamki zaczęły rozpryskiwać się we wszystkie strony, wystrzeliwując w górę niczym zabójcze pociski.
– Ten niebezpieczny sport zabiera przynajmniej jedną ofiarę każdego roku – ogłosił beznamiętny głos lektora. – Z powodu trudnych warunków pogodowych start wyścigu stał przez pewien czas pod znakiem zapytania. Prowadząca załoga osiągnęła właśnie maksymalną prędkość, gdy w ich łódź uderzył podmuch wiatru. Widać wyraźnie, jak Francesco Tolle zostaje wyrzucony w powietrze. Marco Clemente został na kilka minut uwięziony pod wodą, zanim nurkowie zdołali do niego dotrzeć. Obu mężczyzn przetransportowano do szpitala. Według niepotwierdzonych informacji jeden z nich zmarł, drugi pozostaje w stanie krytycznym.
– Łapcie ją! – usłyszała głos Bruce’a w tej samej chwili, w której ugięły się pod nią kolana.
– Usiądź… – Ktoś chwycił ją za ramię i posadził z powrotem na krześle.
– Głowa między nogi – doradził inny głos, podczas gdy ktoś, chyba znów Bruce, mełł w ustach przekleństwa pod adresem Suzy za głupie i bezduszne zachowanie.
Lexi poczuła, że jej głowa zostaje pchnięta w dół, ale dobrze wiedziała, że to nic nie pomoże. Siedziała pochylona bezwładnie do przodu i słuchała, jak spiker przypomina życie dwudziestoośmioletniego Francesca, zupełnie jakby czytał nekrolog.
– Przyszedł na świat w jednej z najzamożniejszych włoskich rodzin jako jedyny syn właściciela stoczni Salvatore’a Tollego. Porzucił życie playboya po rozpadzie małżeństwa z dziecięcą gwiazdą filmową, Lexi Hamilton…
Przez pokój przebiegła fala pomruków, a ona zadrżała, bo wiedziała, że na ekranie z pewnością pojawiło się jej zdjęcie z Frankiem.
– Obecnie Tolle koncentruje się na rozwijaniu rodzinnej firmy, lecz cały czas ściga się w zespole White Streak, który założył pięć lat temu wraz ze swoim partnerem Markiem Clementem, pochodzącym z jednego z najznakomitszych włoskich rodów, zajmujących się produkcją win. Mężczyźni przyjaźnią się od dzieciństwa i…
– Napij się.
Bruce delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy i przysunął szklankę z wodą. Chciała powiedzieć, żeby dał jej spokój, że pragnie wysłuchać wiadomości, ale nie miała siły poruszyć ustami. Walcząc ze sobą, Bruce’em i potworną tragedią, której właśnie była świadkiem, nagle go ujrzała.
Jej Franco, w krótkich spodenkach i białym T-shircie, podkreślającym każdy pięknie wyrzeźbiony mięsień opalonego ciała. Stał przed panelem z kontrolkami, odwracając do niej opaloną twarz, i śmiał się na widok jej przerażenia, gdy łódź sunęła z zawrotną szybkością.
− Nie bądź mięczakiem. Chodź tu, poczuj tę moc…
– Będę wymiotować – szepnęła teraz.
Kucający przed nią, jakże elegancki i opanowany Bruce Dayton, prawie przewrócił się na plecy, tak szybko próbował uciec przed zagrożeniem. Lexi wstała chwiejnie, wyminęła go i ruszyła przed siebie, przyciskając dłoń do ust. W łazience znalazła się dosłownie w ostatnim momencie.
Franco nie żyje. Tylko o tym był w stanie myśleć jej skołowany umysł..
– Nie… – jęknęła. Zamknęła powieki i osunęła się wzdłuż zimnej ściany.
− Nie martw się, _bella mia_. Ja jestem niepokonany…
Z jej ust wyrwał się zduszony krzyk, bo miała wrażenie, że to sam Franco szepcze jej te słowa prosto do ucha. Zszokowana, otworzyła oczy. Oczywiście nigdzie go nie było.
Zaśmiała się gardłowo. Nikt nie jest niepokonany!
Ktoś delikatnie zapukał do drzwi kabiny.
– Nic ci nie jest?
To była Suzy, wyraźnie zaniepokojona.
– Lexi…? – Suzy zapukała ponownie.
– Wszystko w porządku.
Jednak nic nie było w porządku. I już nigdy nie będzie. Przez ostatnie trzy i pół roku z trudem próbowała zepchnąć byłego męża w najgłębsze zakamarki pamięci, a teraz otworzyła się przed nią nowa szansa, ale jednocześnie było za późno, żeby…
Boże, o czym ty myślisz? Nie wiesz, czy nie żyje! Być może to Marco…
Tylko czy tak byłoby lepiej?
Owszem, wyszeptał jakiś słaby, podły, okrutny głos w jej głowie.
Suzy czekała, aż wyjdzie z kabiny, wydawała się zakłopotana i pełna poczucia winy.
– Tak mi przykro – wyrzuciła z siebie. – Zobaczyłam cię i…
– Nie szkodzi – wtrąciła szybko Lexi, bo dziewczyna wydawała jej się taka młoda i zestresowana.
– Bruce grozi, że mnie wyleje – jęknęła Suzy, gdy Lexi stanęła przed umywalką i zaczęła bezwiednie myć ręce. – Powiedział, że nie potrzebuje kolejnego skretyniałego pracownika, ponieważ…
Lexi nie słuchała. Patrzyła w lustro, na swoją niewielką trójkątną twarz, otoczoną burzą rudych włosów.
– W świetle zachodzącego słońca wyglądają ogniście – szepnął kiedyś Franco, przesuwając po nich palcami. – Włosy jak delikatny karmel, skóra niczym bita śmietana, a usta… mmm… jak pyszne, soczyste truskawki.
– Jakie to banalne, Francesco Tolle. Myślałam, że stać cię na coś lepszego.
– Stać mnie tam, gdzie trzeba, _bella mia_. Zaraz ci udowodnię…
Jednak teraz jej usta były sine, wręcz bezbarwne.
– Poza tym rozstaliście się tyle lat temu, więc nawet nie przypuszczałam, że jeszcze ci na nim zależy. On jest taki przystojny – westchnęła z rozmarzeniem. – Ta ciemna karnacja i zmysłowość…
Lexi odwróciła się i wyszła, zostawiając Suzy paplającą do ściany. Czuła się słaba, nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Zamknęła się w swoim gabinecie i stała, patrząc tępo przed siebie. Miała wrażenie, że jest pusta w środku.
– Lexi…
Drzwi do gabinetu otworzyły się za jej plecami, lecz nawet tego nie usłyszała. Przeniosła beznamiętny wzrok na Bruce’a. Na widok jego posępnej miny przeszył ją dreszcz paniki.
– Co? – wymamrotała.
Bruce wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Chwycił ją za rękę, po czym bez słowa poprowadził do najbliższego krzesła. Opadła na siedzenie, czując, jak łzy napływają jej do oczu.
– Telefon do ciebie. – Bruce oparł się o biurko i skrzyżował ręce na piersi. – Salvatore Tolle.
Ojciec Franca? Jej zdaniem istniał tylko jeden powód, dla którego ten człowiek zmusiłby się do tego, by z nią porozmawiać. Przecież jej nienawidził. Twierdził, że zrujnowała życie jego synowi.
− Cwana gwiazdeczka, gotowa sprzedać ci swoje ciało za pełen portfel.
Przypadkowo usłyszała te jadowite słowa, które kierował do syna. Nie miała pojęcia, co Franco odpowiedział, ponieważ uciekła we łzach.
– Poprosiłem, żeby chwilę poczekał – oznajmił Bruce. – Pomyślałem, że przyda ci się kilka minut, żebyś… żebyś doprowadziła się do porządku, zanim posłuchasz, co ma do powiedzenia.
– Dzięki – wymamrotała. – Mówił, w jakiej sprawie dzwoni?
– Nie chciał mi niczego powiedzieć.
Kiwnęła głową, czując narastającą suchość w ustach. Jeszcze raz spróbowała wziąć się w garść.
– Okej. – Udało jej się wstać. – Porozmawiam z nim.
– Chcesz, żebym został?
Czy tego chciała? Prawdę powiedziawszy, nie wiedziała. Jako piętnastolatka została wrzucona w wir sławy, grając główną rolę w niskobudżetowym filmie, który okazał się przebojem kasowym, a Bruce już wtedy stanowił ważną postać w jej życiu, bowiem pracował jako agent jej matki, także aktorki. Później, gdy porzuciła pączkującą karierę, by związać się z przystojnym Włochem, cały czas starał się utrzymywać z nią kontakt. Kiedy nieoczekiwanie zmarła matka, zaoferował swoje wsparcie. Ale wtedy jeszcze miała Franca. A może łudziła się, że go ma. Minęło jeszcze wiele miesięcy, pełnych bólu i cierpienia, zanim dała za wygraną i wróciła do Bruce’a, zalana łzami i pogrążona w rozpaczy.
Teraz pracowała w jego agencji aktorskiej. Dobrze im się współdziałało: ona doskonale rozumiała umysły kapryśnych klientów, on zaś miał za sobą lata doświadczeń teatralnych. Gdzieś po drodze stali się sobie bardzo bliscy.
– Lepiej, żebym zrobiła to sama – postanowiła, wiedząc, że i tak w niczym nie mógłby jej pomóc.
Przez chwilę milczał, jego twarz absolutnie niczego nie zdradzała. A potem kiwnął głową i odsunął się od biurka. Widziała, że zraniła jego uczucia, że czuje się odrzucony, jednak była pewna, że rozumie jej decyzję.
Odczekała, aż zamknie za sobą drzwi, a potem przez kilka sekund wpatrywała się w telefon. W końcu wzięła głęboki oddech i drżącymi rękami chwyciła słuchawkę.
– _Buongiorno, signor_ – wydusiła z siebie niepewnie.
– Ten dzień wcale nie jest dobry, Alexio – powiedział Salvatore Tolle po dłuższym milczeniu. – Jest tragiczny. Rozumiem, że dotarły już do ciebie wieści o Francescu?
– Tak. – Zamknęła oczy, bo nagle zakręciło jej się w głowie.
– W takim razie nie muszę ci wszystkiego opowiadać. Za godzinę przyjedzie po ciebie samochód, a potem polecisz moim samolotem do Pizy. Ktoś cię odbierze z lotniska. W szpitalu musisz pokazać jakiś dokument tożsamości, inaczej nie wejdziesz, dlatego pamiętaj, żeby zabrać…
– To Francesco… żyje? – Zabrakło jej tchu..
– Byłaś przekonana, że zginął? Przyjmij moje przeprosiny – powiedział szorstko jej teść. – _Si_. – Jego głos stał się niski, znów owładnęły nim emocje. – Żyje – potwierdził to, co tak bardzo pragnęła usłyszeć. – Jednakże muszę cię ostrzec, że znajduje się w ciężkim stanie.
Ogarnięta potężną ulgą, a także paniką wywołaną wiadomością o poważnych obrażeniach, domyślała się, że Salvatore Tolle też musiał przeżyć ogromny wstrząs. Francesco był jego jedynym synem. Uwielbianym, ukochanym, ale i niezwykle rozpieszczonym dziedzicem.
– Przykro mi, że pan przez to wszystko przechodzi – szepnęła.
– Nie potrzebuję twojego współczucia – odparł ostro.
Gdyby dała radę się uśmiechnąć, ta odpowiedź by ją rozbawiła. Nawet upływ czasu nie zmniejszył jego pogardy wobec synowej.
– Oczekuję jedynie, że zrobisz, co do ciebie należy – kontynuował nieco spokojniej. – Jesteś tu potrzebna. Mój syn o ciebie prosił, dlatego masz przyjechać.
– Przykro mi, to niemożliwe.
– Jak to, niemożliwe? – wycedził. – Jesteś jego żoną. To twój obowiązek!
Żona. Jak to dziwnie brzmi, pomyślała, odwracając się w stronę okna. Jej obowiązki żony skończyły się trzy i pół roku temu, kiedy…
– Już prawie eksżoną – poprawiła. – Przykro mi, że Francesco został ranny, _signor_. Jednak ja już nie jestem częścią jego życia.
– Tak wygląda twoje dobre serce, kobieto? – syknął lodowatym głosem, bardziej pasującym do obrazu osoby, jaki zapamiętała. – Jest cały połamany! Właśnie stracił najbliższego przyjaciela!
– Marco nie żyje? – Ta wiadomość poraziła ją kompletnie.
Wpatrywała się nic niewidzącym wzrokiem w szare niebo za oknem, przypominając sobie przystojną, roześmianą twarz młodego mężczyzny. Serce jej ścisnął głęboki żal i poczucie niesprawiedliwości. Z dwójki odwiecznych przyjaciół, zawsze był tym spokojniejszym. Franco miał charakter naładowanego emocjami ekstrawertyka i lekkomyślnego ryzykanta, on tylko szedł w jego ślady, jak to jej kiedyś wytłumaczył, z czystego lenistwa. Prościej było podążać za przyjacielem, niż tracić siły na walkę z nim.
Znając Franca, wiedziała, że nigdy sobie nie wybaczy, że zaraził przyjaciela miłością do niebezpieczeństwa i ogromnej prędkości. Będzie winił się za jego śmierć.
– Tak mi przykro – wyszeptała ponownie.
– _Si_ – odparł. – Dobrze jest wiedzieć, że współczujesz mojemu synowi. A teraz pytam po raz ostatni: przyjedziesz do niego?
– Tak – tym razem odparła bez wahania. Wszystko, co miała do zarzucenia Francowi, było niczym w porównaniu z faktem utraty najbliższego przyjaciela.
Gdy odłożyła słuchawkę, targnęły nią dreszcze, których nie była w stanie powstrzymać. Przycisnęła palce do powiek, żeby zablokować palące łzy. Nie miała pojęcia, czy ich pojawienie się jest wyrazem ulgi na wiadomość, że Franco żyje, czy też reakcji na śmierć biednego Marca.
– Przeżył?
Odwróciła się na pięcie i zobaczyła, że Bruce znów bezszelestnie wszedł do gabinetu. Zacisnęła drżące wargi i przytaknęła.
– Wiedziałem, że skubańcowi się poszczęści – skrzywił się.
– Nie powiedziałabym, że stan krytyczny można nazwać szczęściem! – zaprotestowała gorączkowo.
– A co z tym drugim?
Otuliła się mocno ramionami i pokręciła przecząco głową.
– Biedak.
Przynajmniej ta uwaga wolna była od sarkazmu. Wzięła głęboki, wzmacniający oddech i zebrała się w sobie.
– Będę musiała wziąć wolne.
Zmierzył ją, mrużąc oczy. Dało się zauważyć, że nie jest zachwycony jej deklaracją.
– Rodzinka Tolle ciągle ma na ciebie wpływ? – powiedział w końcu. – Jedziesz do niego.
– Byłoby nieludzkie, gdybym nie pojechała.
– Mimo że się z nim rozwodzisz?
Poczerwieniała. Żałowała, że powiedziała mu o papierach rozwodowych, które wysłała do prawników Francesca dwa tygodnie temu.
– To nie ma nic do rzeczy – broniła się. – Oni byli jak bracia. W obliczu takiej tragedii powinniśmy odłożyć na bok wszystkie spory i nieporozumienia.
– Mówisz bzdury – odparł. – To do mnie przybiegłaś, kiedy twoje beznadziejne małżeństwo się rozsypało – przypomniał uszczypliwie. – Widziałem, co ci zrobił. Wycierałem twoje łzy. Jeśli uważasz, że teraz będę się biernie przyglądał, jak wracasz do tego toksycznego związku, głęboko się mylisz.
Podniosła głowę i spojrzała mu w twarz.
– Nie zamierzam wracać do tego związku.
– To co zamierzasz w takim razie zrobić?
– Odwiedzić cierpiącego i poważnie rannego człowieka!
– W jakim celu?
Otworzyła usta, żeby rzucić jakąś gniewną uwagę, ale zawahała się i zamknęła je z powrotem.
– Wciąż go kochasz – rzucił z pogardą.
– Wcale go nie kocham. – Obeszła biurko i zaczęła gorączkowo szukać torebki po szufladach.
– W takim razie pragniesz go.
– Nie! – Znalazła ją i wyciągnęła z szuflady.
– To po co jedziesz? – pytał z uporem, zbliżając się do niej.
– Na litość boską, przecież biorę tylko kilka dni wolnego!
– A czy on znalazł czas, by pojawić się przy twoim łóżku, gdy traciłaś jego dziecko? Nie. Czy przejął się, że jesteś przerażona i samotna? Nie! Był zbyt zajęty zabawami łóżkowymi ze swoją kolejną cizią. Dotarcie do ciebie zajęło mu bite dwadzieścia cztery godziny, a do tego czasu ta jego suczka zdążyła cię dokładnie poinformować o jego poczynaniach. I jeszcze uważasz, że jesteś mu coś winna!
– Ale to nie znaczy, że ja mam zachowywać się tak samo podle jak on! – zawołała. Jej twarz przybrała kredowobiały odcień, bo wszystko, co usłyszała, było bolesną prawdą. – Przecież on miał groźny wypadek, poza tym lubiłam Marca. Proszę, zrozum, nie będę mogła sobie tego wybaczyć, jeśli tam nie pojadę!
– A co z nami?
To „nami” sprawiło, że poczuła się osaczona. Patrzyła na stojącego przed nią przystojnego mężczyznę w modnym popielatym garniturze, uosobienie elegancji i dobrego stylu, i znów łzy zaczęły ściskać jej gardło. Miała zaledwie dwadzieścia trzy lata, trzydziestopięcioletni Bruce onieśmielał ją niekiedy swoją widoczną dojrzałością i wyrobieniem. Chłód i złość czające się w jego błękitnych oczach, cynicznie zacięte usta… Rzadko kiedy pokazywał tę stronę swojej osobowości i, prawdę powiedziawszy, nie sądziła, że wywlecze na wierzch to wszystko, czego tak skutecznie unikali przez te miesiące. W końcu był jej mentorem, najbliższym przyjacielem, a ona go tak bardzo kochała – w sposób, który zarezerwowała specjalnie dla niego.
Nie potrafiła go jednak kochać tak, jak on by sobie tego życzył, mimo że cały czas usilnie próbowała.
– Zresztą nieważne. Zapomnij… Jedź – stwierdził wreszcie. – Mam nadzieję, że ta wizyta pozwoli ci zakończyć relacje z tym bufonem, a kiedy wrócisz, wreszcie będziesz mogła żyć własnym życiem!
Stała za biurkiem, przyciskając do piersi torebkę, walczyła z pragnieniem, by za nim pobiec i błagać o zrozumienie, a jednocześnie czuła, że coś jeszcze właśnie się zakończyło: jej związek z Bruce’em. Łzy zaczęły palić ją pod powiekami, gdy zrozumiała, co to naprawdę oznacza. Wiedziała, co Bruce do niej czuje, w ostatnich miesiącach zaczęła nawet przekonywać samą siebie, że istnieje szansa na intymny, zażyły związek – w końcu bardzo się polubili i świetnie im się razem pracowało.
Ale nie wystarczyło się lubić, chyba od zawsze zdawała sobie z tego sprawę. Nie była uczciwa wobec Bruce’a od chwili, w której zauważyła, że przestaje zachowywać się jak przyjaciel i mentor, a stara się wcielić w rolę potencjalnego kochanka.
Teraz nie miała na to czasu, lecz kiedy wróci z Włoch, będzie musiała poważnie porozmawiać z Bruce’em na temat przyszłości ich związku.
Lub jej braku, poprawiła się beznamiętnie. Dzisiejsze wydarzenia sprawiły, że spojrzała na siebie bardziej krytycznie. Miała dopiero dwadzieścia trzy lata, a już zdążyła zakochać się w bogatym, nieodpowiedzialnym playboyu, zajść z nim w ciążę, zostać jego żoną, znienawidzić go za to, że ją wykorzystał, przekonać się, jak bardzo źle czuje się on w roli męża, stracić dziecko, a w końcu i jego.
Dlaczego więc chcesz do niego wracać? – zapytała samą siebie.
Zadawała sobie to pytanie także późnym popołudniem, gdy wchodziła do zatłoczonego holu lotniska w Pizie, lustrując tłum w poszukiwaniu kogoś, kto miał tu jej oczekiwać. Niemal natychmiast spostrzegła znajomą twarz.
Przy barierce czekał na nią Pietro, niski, wytworny mężczyzna, z czupryną siwych włosów. Pracował jako osobisty szofer Salvatore’a, zaś jego żona Zeta była gospodynią w Castello Monfalcone, wspaniałej posiadłości państwa Tolle położonej tuż pod ich rodzinnym miastem Livorno. Oboje traktowali ją z chłodną uprzejmością, co miało niemałe znaczenie w tym nasiąkniętym wzajemną niechęcią towarzystwie.
Wyszedł jej naprzeciw i przywitał z posępną miną.
– Miło jest panią widzieć, _signora_, chociaż okoliczności nie są zbyt miłe.
– Nie są – zgodziła się.
Wziął od niej torbę i gestem nakazał, żeby za nim poszła. Dziesięć minut później siedziała w limuzynie, jednym z tych wozów, którymi kiedyś wzgardziła bez kropli żalu. To dziwne, myślała, patrząc, jak za szybą pojawiają się i znikają znajome widoki. W czasie swego krótkiego pobytu pokochała Livorno, choć znienawidziła wszystko inne.
Uciekła od ciągłych napięć i braku aprobaty. Miała dziewiętnaście lat, była ciężarną mężatką, ale czuła się jak intruz i wyrzutek w jednym. Salvatore nie mógł na nią patrzeć. Francesco przypominał jej orła, któremu przycięto majestatyczne skrzydła i pozbawiono możliwości swobodnego lotu. Atakował każdego, kto mu się nawinął, kłócił się ze wszystkimi, zwłaszcza z ojcem. Nie tolerował stosunku Salvatore’a do Lexi, jednak nie potrafił jej obronić, bo sam nie był pewien, czy nie złapała go na ciążę, na co wyraźnie wskazywał jego ojciec.
− Dlaczego się ze mną ożeniłeś?
Na samo wspomnienie tych słów zadrżała.
− A co miałem zrobić? Zostawić ciebie i dziecko, żebyście umarli z głodu?
Było miło, ale się skończyło, pomyślała ponuro. Wciąż pamiętała ten okropny, pulsujący ból, który czuła przez tyle samotnych miesięcy, aż do…
Och, daj spokój, napomniała się ze zniecierpliwieniem. Miałaś romans z tym przystojnym i seksownym playboyem, po czym wpadłaś. Wyszłaś za niego, by wkrótce tego pożałować, i straciłaś ciążę – co zresztą prawie cały świat przyjął z ulgą. Żałuj straconego dziecka, lecz nie żałuj związku, który od samego początku był wielką pomyłką. Nie użalaj się znowu nad sobą, powiedziała sobie ostro, bo nic ci to nie przyniosło ostatnim razem, a pewnie guzik da i teraz.
Samochód zwolnił i przejechał przez bramę szpitala, a ona znów skupiła się na tym, co za oknem. Budynek był jasny, luksusowy i nowoczesny, odizolowany od świata, dzięki sporej powierzchni terenu, na którym stał.
To tutaj właśnie przywieziono ją trzy i pół roku temu. Nie chciała tu wracać. Na samą myśl skostniała. Jej dziecko… urodziło się martwe w tych murach, pomiędzy cichymi korytarzami i luksusowymi salami.
– _Signor_ Salvatore prosił, żebym pani towarzyszył, _signora_. – Aż podskoczyła, gdy Pietro stanął obok. Zamrugała, zmagając się ze wspomnieniami, bolesną pustką i żalem.
– Tędy.
Strażnik przy drzwiach wejściowych poprosił o paszport. Czuła suchość w ustach, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu dokumentu, a Pietro złościł się na zbędne formalności, argumentując, że może osobiście ręczyć za _la signora_.
Wolałaby, żeby pozwolił strażnikowi robić, co do niego należy. Powoli wszystko to stawało się dla niej obciążeniem. Francesco jej nie potrzebował. Otaczała go gęsta sieć krewnych i przyjaciół, chętnych do towarzyszenia mu w niedoli… Gdyby miała choć odrobinę zdrowego rozsądku, odwróciłaby się na pięcie i odeszła.
Nie zrobiła tego. Ruszyła w ślad za Pietrem do poczekalni szpitala, a potem do windy, która wwiozła ich na piętro. Jeszcze kilka kroków cichym, białym korytarzem, po czym Pietro otworzył drzwi i odsunął się, by ją przepuścić. Nabrała powietrza w płuca i weszła do środka.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że znajduje się w przedsionku. Przed monitorem komputera siedziała ładna pielęgniarka o kruczoczarnych włosach schludnie upiętych pod białym czepkiem.
Spojrzała na gości i uśmiechnęła się,
– Ach, _buona sera_, _signora_ Tolle. Pani mąż teraz śpi, ale proszę wejść i usiąść przy nim. Na pewno poczuje się lepiej, gdy panią zobaczy.
Serce waliło jej jak oszalałe. Pchnęła drzwi, przekroczyła próg, a potem szybko je za sobą zamknęła, aby móc się o nie oprzeć. Kręciło jej się w głowie ze strachu na myśl, jaki widok zastanie.
Sala była większa niż ta, w której ona kiedyś leżała. Chłonąc panującą wewnątrz ciszę, stanęła jak wryta na widok kroplówek i rurek prowadzących do monitora, ożywionego migoczącymi i pulsującymi wykresami oraz liczbami.
– Możesz podejść bliżej. Nie ugryzę.