Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wysłannik śmierci - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wysłannik śmierci - ebook

W Wiśle odnaleziono zwłoki młodej kobiety. O pomoc w rozwiązaniu sprawy zostaje poproszony komisarz Bernard Grandera, który właśnie wraca do pracy rok po zaginięciu czteroletniej córeczki. Kiedy się okazuje, że mężczyzna znał denatkę i jej rodziców, śledztwo nabiera tempa – Bernard angażuje się w dochodzenie, jednocześnie szukając odpowiedzi na pytanie, kto stoi za porwaniem jego córki. Nie spocznie, dopóki nie pozna prawdy, a jego działania nie zawsze będą zgodne z literą prawa.

Do czego zdolny jest zdesperowany człowiek? Czy istnieje nieprzekraczalna granica okrucieństwa? Bohaterowie Wysłannika śmierci muszą się zmierzyć z rzeczywistością, w której nic nie jest czarno-białe.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67184-79-3
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Wiola usły­szała trzask zam­ków i gwał­towne ude­rze­nie me­ta­lo­wych drzwi o sta­lową fu­trynę. Ogar­nął ją strach i po­czuła, jak przez całe jej ciało prze­cho­dzi zimny dreszcz. Serce moc­niej za­ło­mo­tało jej w piersi, a w ustach mo­men­tal­nie zro­biło się su­cho. W my­ślach li­czyła kroki od­dzie­la­jące ją od oprawcy. Dwa­dzie­ścia pięć. Tak jak za­wsze. Cięż­kie i mia­rowe. Zbli­żały się do po­miesz­cze­nia, w któ­rym męż­czy­zna wię­ził ją od kilku lat. Oparta ple­cami o po­bie­loną lata temu ścianę, na któ­rej z po­wodu nad­mier­nej wil­goci i mar­nej wen­ty­la­cji na do­bre za­go­ściła czarna i zie­lona pleśń, wy­dzie­la­jąca nie­przy­jemny za­pach stę­chli­zny, sie­działa sku­lona na sta­rym wy­słu­żo­nym ma­te­racu i z nie­po­ko­jem wpa­try­wała się w za­mknięte drzwi. Na­gle kroki uci­chły. Na mo­ment skie­ro­wała wzrok na małą, nie­spełna dwu­let­nią dziew­czynkę, która jak na za­wo­ła­nie wtu­liła się w ra­miona mamy i przy­lgnęła do niej mocno, obej­mu­jąc swo­imi drob­nymi rącz­kami. Tylko gra­fi­towe ob­dra­pane z farby drzwi dzie­liły Wio­lettę od po­twora, noc­nego kosz­maru po­ja­wia­ją­cego się znie­nacka i za­da­ją­cego jej nie­ustan­nie cier­pie­nie. Drobna nie­do­ży­wiona osiem­na­sto­latka była bez­silna wo­bec ty­rana, zdana na jego ła­skę i nie­ła­skę. Zja­wiał się ni­czym duch, upo­ka­rza­jąc ją za każ­dym ra­zem. Nie­raz my­ślała, bę­dąc na skraju wy­czer­pa­nia, żeby ze sobą skoń­czyć. Jed­nak po­ja­wie­nie się na świe­cie ma­leń­kiej istotki spra­wiło, że ode­zwał się w niej in­stynkt ma­cie­rzyń­ski. Żyła w cią­głym stra­chu, za­równo o sie­bie, jak i o swoje dziecko uro­dzone w tym okrop­nym miej­scu, w któ­rym zmu­szone były eg­zy­sto­wać.

Ko­bieta na mo­ment wstrzy­mała od­dech. Oczyma wy­obraźni wi­działa, jak me­ta­lowy klucz prze­cina po­wie­trze, oprawca wkłada go w za­mek i pew­nym ru­chem prze­kręca, a blo­kada za­padki od­pusz­cza z dud­nią­cym w uszach ha­ła­sem. Męż­czy­zna na­ci­snął klamkę i z lek­kim skrzyp­nię­ciem za­wia­sów drzwi się uchy­liły. Chłodne świa­tło z lampy ja­rze­nio­wej umiesz­czo­nej nad fu­tryną rzu­cało ni­kłą po­światę na ciemny ko­ry­tarz. Wy­soka po­tężna po­stać w zno­szo­nym, czar­nym gol­fie i po­dar­tych dżin­sach nie­mal wy­peł­niła całe wej­ście.

– Jak dziś się czują moje dwa skarby? – za­py­tał męż­czy­zna, ro­biąc mały krok do wnę­trza po­miesz­cze­nia.

Wio­letta wi­działa, że jak zwy­kle nie za­mknął za sobą drzwi. Ni­gdy ich nie za­my­kał. Ca­łym cia­łem aż rwała się do ucieczki, tak bar­dzo chciała wró­cić do daw­nego świata, bez psy­cho­pa­tycz­nego ol­brzyma, który zmie­nił jej ży­cie w pie­kło. Wszyst­kie próby wy­do­sta­nia się z tego miej­sca koń­czyły się dla niej nie­po­wo­dze­niem. Czuła się jak mały ro­bak, który w każ­dej chwili może zo­stać zmiaż­dżony przez wielki wa­lec.

– Po­dej­dziesz do mnie i dasz bu­ziaka czy na­dal bę­dziesz się dą­sać za tamto? – rzekł męż­czy­zna, po czym kuc­nął i wy­cią­gnął mały przed­miot zza pa­ska spodni, przy­ku­wa­jąc tym uwagę dziecka.

– Na­talka wciąż ma bar­dzo wy­soką go­rączkę i go­dzinę temu wy­mio­to­wała. – Wio­letta wy­mow­nie spoj­rzała na zlew, w któ­rym le­żał za­bru­dzony nie­bie­ski ko­cyk. – Mu­sisz na­tych­miast za­brać ją do le­ka­rza. Ona po­trze­buje fa­cho­wej opieki w szpi­talu. – Skie­ro­wała bła­galne spoj­rze­nie w prze­szytą mro­kiem prze­strzeń tuż za ple­cami oprawcy, gdzie na końcu ko­ry­ta­rza znaj­do­wała się wol­ność, o któ­rej tak ma­rzyła każ­dego dnia dla sie­bie i có­reczki.

– Mam coś dla cie­bie. – Cie­mię­ży­ciel, igno­ru­jąc prośbę jej matki, wy­cią­gnął dłoń z plu­szo­wym mi­siem w stronę dwu­latki i wstał z ku­cek.

Wy­glą­dał jak ty­tu­łowa po­stać z bajki Po­dróże Gu­li­wera, gdy tra­fiła do kra­iny Li­li­pu­tów. Tak przy­naj­mniej Wio­letta czuła się w jego to­wa­rzy­stwie. Sama nie była w sta­nie po­ko­nać tego ol­brzyma. Na­wet gdyby ja­kimś cu­dem prze­kro­czyła próg po­miesz­cze­nia, to wie­działa, że do ko­lej­nego przej­ścia nie zdoła do­trzeć, gdyż on jej na to nie po­zwoli. W du­chu jed­nak miała na­dzieję, że może cho­ciaż uda jej się wy­rwać swoje dziecko z tej ciem­nej nory.

– Nie sły­sza­łeś? Ona jest po­waż­nie chora. Mu­sisz ją stąd za­brać. Po­trze­buje praw­dzi­wych le­karstw, nie tych two­ich wy­na­laz­ków. – Dziew­czyna po­pa­trzyła na sto­lik przy ścia­nie, na któ­rym znaj­do­wały się bu­te­leczki z ja­ki­miś spe­cy­fi­kami, które kilka dni temu przy­niósł jej oprawca.

– Nie będą jej już po­trzebne – po­wie­dział sta­now­czo i odło­żył na sto­lik przy ścia­nie za­bawkę, by po chwili jed­nym ener­gicz­nym ru­chem dłoni zgar­nąć pre­pa­raty do sto­ją­cego nie­opo­dal ko­sza.

– Ni­komu prze­cież nic nie po­wie, tylko za­bierz ją do szpi­tala. Zro­bię wszystko, co ze­chcesz – bła­gała roz­pacz­li­wie Wiola, wpa­tru­jąc się w po­zba­wione czło­wie­czeń­stwa sta­lowe, zimne oczy swo­jego prze­śla­dowcy.

– Chodź! – Męż­czy­zna ru­szył w kie­runku dziew­czynki, która wci­snęła się w naj­dal­szy kąt, cho­wa­jąc się za ple­cami mamy.

– Idź, sło­neczko, i pa­mię­taj, że cię bar­dzo mocno ko­cham. – Wiola przy­su­nęła się do córki i po­ca­ło­wała ją czule w czoło.

Ol­brzym gwał­tow­nie po­chwy­cił dwu­latkę za dłoń i tak mocno szarp­nął w swoją stronę, że omal się nie prze­wró­ciła.

– Tylko nie zrób jej krzywdy, pro­szę. – Ko­bieta po­pa­trzyła bła­gal­nym wzro­kiem na swo­jego kata, któ­rego nie­na­wi­dziła tak bar­dzo, jak to tylko moż­liwe.

– Po­sprzą­taj tu, za­nim wrócę wie­czo­rem! Śmier­dzi tu go­rzej niż w chle­wie u świń – na­ka­zał i po­cią­gnął dziew­czynkę do wyj­ścia.

– Pa­mię­taj, co ci mó­wi­łam – za­wo­łała wpa­trzona w plecy có­reczki Wiola, pełna obawy o jej bez­pie­czeń­stwo, a za­ra­zem na­dziei na jej ra­tu­nek.

Dwu­latka się obej­rzała i spoj­rzała na stół, na któ­rym le­żał plu­szowy miś. Wio­letta na­tych­miast po­de­rwała się z miej­sca i po­dała córce za­bawkę. Przy­tu­liła ją mocno i po­ca­ło­wała.

– Tam, gdzie idziemy, nie bę­dzie jej po­trzebny – po­wie­dział bez­na­mięt­nym gło­sem męż­czy­zna, wy­rwał mi­sia z rąk dziew­czynki i rzu­cił go na po­sła­nie.

– Przy­pil­nuję go dla cie­bie – obie­cała córce ko­bieta, po czym się­gnęła po plu­szaka i przy­tu­liła go do serca. – Pa­mię­taj, czego cię uczy­łam. Bądź grzeczna i się słu­chaj. Dbaj o nią. – Po­pa­trzyła głę­boko w oczy swo­jego cie­mię­ży­ciela, wy­trzy­mu­jąc jego lo­do­waty wzrok.

– Wy­sprzą­taj tu! – krzyk­nął zło­wrogo i z hu­kiem za­trza­snął za sobą drzwi.

Wiola sły­szała każdy ich krok. Po­tem głu­chy trzask i prze­krę­ca­nie zam­ków. Gdy wszystko uci­chło, po­ło­żyła się na ma­te­racu i wtu­liła twarz w po­duszkę, na któ­rej sy­piała jej có­reczka. W dło­niach wciąż trzy­mała ma­łego, bia­łego, plu­szo­wego mi­sia.

***

Gę­ste parne po­wie­trze już od wcze­snych go­dzin po­ran­nych uno­siło się nad uli­cami War­szawy. Na­wet naj­mniej­szy po­wiew wia­tru nie za­mie­rzał go prze­ciąć, aby choć na chwilę dać ode­tchnąć wszyst­kiemu, co żyje. Po­po­łu­dniami było jesz­cze go­rzej. Bu­rzowe chmury wy­le­wały z sie­bie po­toki wody, utrud­nia­jąc funk­cjo­no­wa­nie miesz­kań­com mia­sta, a bły­ska­wice i grzmoty stra­szyły ni­czym upiory z naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cych opo­wie­ści.

Do­cho­dziła szó­sta rano, gdy nad Wi­słą, w po­bliżu mo­stu Ślą­sko-Dą­brow­skiego, krą­żył w tę i z po­wro­tem po­li­cyjny śmi­gło­wiec, ni­czym na­trętna mu­cha la­ta­jąca nad zwło­kami. Po rzece pły­wały cztery po­li­cyjne ło­dzie, a to wszystko za sprawą węd­ka­rza, który wy­brał się na ryby i na­tknął na oso­bliwe od­kry­cie. Wia­do­mość mo­men­tal­nie ro­ze­szła się po ca­łym kraju. Ga­pie ni­czym hieny kur­czowo oku­po­wali ba­rierki mo­stu i z wy­cią­gnię­tymi przed sie­bie smart­fo­nami na­gry­wali re­la­cje z nie­co­dzien­nego zaj­ścia. Po­li­cjanci pró­bo­wali za­pa­no­wać nad tłu­mem, który z mi­nuty na mi­nutę roz­ra­stał się ni­czym na­dmu­chi­wany ba­lon, wy­peł­nia­jąc wolną prze­strzeń na kon­struk­cji wi­szą­cej nad rzeką. Cie­kaw­scy i co bar­dziej od­ważni kie­ro­wali swoje apa­raty w stronę głów­nego zna­le­zi­ska, gdzie z za­ro­śli na piasz­czy­ste pod­łoże wy­do­byto ciało mło­dej ko­biety owi­nięte w prze­zro­czy­stą fo­lię.

– Upał daje mi się we znaki jak ni­gdy. Nie cier­pię ta­kiego go­rąca. Do tego od rana jest strasz­nie parno i duszno – ode­zwała się oso­wiała pa­to­log Ewa Braun, wa­chlu­jąc ener­gicz­nie twarz pod­kładką na do­ku­menty. Nie spo­dzie­wała się, że na po­czątku week­endu bę­dzie mu­siała zry­wać się tak rano do pracy w te­re­nie. Na­wet nie zdą­żyła się do­brze przy­go­to­wać przed wyj­ściem, gdyż zo­stała po­na­glona, aby nie­zwłocz­nie przy­je­chać i do­ko­nać wstęp­nych oglę­dzin ciała.

Braun spoj­rzała na Emi­lię Pierz­chałę, która od do­brych kilku mi­nut skru­pu­lat­nie za­pi­sy­wała coś w no­te­sie. Po­li­cjantka była do­świad­czoną śled­czą z wy­działu kry­mi­nal­nego Ko­mendy Sto­łecz­nej Po­li­cji i to jej przy­pa­dła w udziale praca nad tym zna­le­zi­skiem.

– To mamy ze sobą coś wspól­nego. – Pierz­chała pod­nio­sła na chwilę wzrok, zer­ka­jąc na Braun. – Ja rów­nież wolę chłod­niej­sze dni. W upały do­pa­dają mnie po­tworne mi­greny i je­stem wtedy nie do ży­cia – oznaj­miła, po czym wró­ciła do pi­sa­nia.

– To mój pierw­szy dzień w pracy po prze­nie­sie­niu się z Wro­cła­wia. Przy­znam szcze­rze, nie są­dzi­łam, że będę za­czy­nać od cze­goś ta­kiego – do­dała skon­ster­no­wana pa­to­log i unio­sła lekko głowę ofiary. Na krótką chwilę jej uwagę przy­kuł nie­wielki obrzęk wi­doczny na pra­wym po­liczku za­mor­do­wa­nej.

Śled­cza wsu­nęła dłu­go­pis na ostat­nią stronę swo­ich no­ta­tek, po czym scho­wała no­tes do kie­szeni. Wy­jęła gu­mowe rę­ka­wiczki i za­ło­żyła je sta­ran­nie na dło­nie.

– We­dług cie­bie jak dawno zmarła? Co było przy­czyną zgonu? Mo­żesz to już okre­ślić?

– Jest mar­twa góra od kil­ku­na­stu go­dzin. Zwłoki są w dość do­brym sta­nie, więc za­pewne leży tu nie dłu­żej niż sześć, może dwa­na­ście go­dzin. Na pierw­szy rzut oka nie wi­dzę wy­raź­nych śla­dów zbrodni, ale to nie zna­czy, że ich nie znaj­dziemy. Przy­czynę śmierci okre­ślę do­piero po szcze­gó­ło­wych ba­da­niach. To za­si­nie­nie na tyle głowy nie mo­gło nią być. Ko­ści czaszki są nie­na­ru­szone. Naj­praw­do­po­dob­niej rana po­wstała przed zgo­nem.

– Gdyby nie ta pły­ci­zna i krzaki, ciało po­pły­nę­łoby z nur­tem rzeki. Cie­kawa je­stem, czy ktoś wy­stra­szył mor­dercę, czy może to był jego za­miar, aby zo­sta­wić zwłoki w tym miej­scu. Nie miał prze­cież da­leko, mógł dojść do ostrogi wi­śla­nej i tam je wrzu­cić do wody, by­łoby wtedy po spra­wie. – Śled­cza za­sta­na­wiała się na głos, spo­glą­da­jąc uważ­nie na oko­licę.

– Nie wiem, to twoja działka, jak dla mnie to fak­tycz­nie tro­chę dziwne. Chyba że za­le­żało mu, aby szybko od­na­le­ziono jej zwłoki. Pra­co­wa­łam kie­dyś przy spra­wie, w któ­rej mor­derca spe­cjal­nie zo­sta­wiał ciała w wi­docz­nych miej­scach. Może to po­dobna sy­tu­acja.

– To jedna z moż­li­wo­ści. Ta ścieżka to je­dyna droga od ulicy, którą mógł się tu do­stać. Naj­praw­do­po­dob­niej za­par­ko­wał auto w po­bli­skiej za­toczce. Mu­siał znać do­brze to miej­sce, skoro tak ry­zy­ko­wał. Szcze­gól­nie w nocy jest tu dość nie­bez­piecz­nie scho­dzić. Może mieszka nie­da­leko, cha­dza tymi dro­gami i dla­tego wie­dział, jak tu zejść.

– Tak czy ina­czej, nio­sąc stam­tąd ciało, mocno ku­sił los. Mógł go ktoś za­uwa­żyć, na­wet nocą. Nie mó­wiąc już o tym, że ła­two tu wpaść do wody.

– Prze­słu­chamy miesz­kań­ców z bloku miesz­czą­cego się na­prze­ciwko tej za­toczki. Nie mo­żemy za­kła­dać, że do­ko­nał tego je­den czło­wiek. A na­wet je­śli tak, to mu­siał być ka­wał fa­ceta. – Pierz­chała po­pa­trzyła na dróżkę mię­dzy za­ro­ślami, z któ­rej wy­ło­nił się mocno spóź­niony pro­ku­ra­tor Ed­mund Wąs. Ide­al­nie pa­so­wałby do opisu mor­dercy, je­śli tylko wziąć pod uwagę jego po­stawną syl­wetkę za wy­znacz­nik.

Pan pro­ku­ra­tor był do­brze zbu­do­wa­nym męż­czy­zną. Miał ze dwa me­try wzro­stu i wa­żył po­nad sto ki­lo­gra­mów. Jego wi­ze­ru­nek uzu­peł­niały krę­cone czarne wąsy się­ga­jące pod­bródka. Pew­nie do­szedł do wnio­sku, że na­zwi­sko zo­bo­wią­zuje, i z na­leż­nym sza­cun­kiem no­sił je na twa­rzy. Gdyby go nie znała, śled­czej nie prze­szłoby przez myśl, że fa­cet z łysą głową i ta­tu­ażami pia­stuje wy­so­kie sta­no­wi­sko urzę­dowe.

– Cześć, dziew­czyny. – Męż­czy­zna przy­wi­tał się la­ko­nicz­nie i jed­no­cze­śnie się­gnął do kie­szeni ele­ganc­kiej ma­ry­narki po ba­weł­nianą chu­s­teczkę, po czym ob­tarł nią zro­szone po­tem czoło. Ro­zej­rzał się do­okoła i ostroż­nie zszedł, a ra­czej zsu­nął się z be­to­no­wej ostrogi na piasz­czy­ste pod­łoże znaj­du­jące się tuż przy rzece. Jego buty na­tych­miast za­pa­dły się w pia­chu, a czy­ściut­kie spodnie od gar­ni­turu nieco się usmo­liły. Wy­wo­łało to gry­mas nie­za­do­wo­le­nia na jego twa­rzy.

– Nie spie­szył się pan zbyt­nio – za­ga­dała śled­cza uba­wiona wi­do­kiem pro­ku­ra­tora, który usil­nie strze­py­wał brud z no­ga­wek.

– Jej już wszystko jedno. – Wąs spoj­rzał na zwłoki, pro­stu­jąc lekko plecy. – Co do­kład­nie mamy? – do­py­tał, prze­cie­ra­jąc po­now­nie czoło chu­s­teczką, po czym na­chy­lił się nad cia­łem.

– Młoda ko­bieta w wieku około dwu­dzie­stu lat. Mor­derca mu­siał ją przy­nieść tam­tędy. – Pierz­chała wska­zała na ścieżkę pro­wa­dzącą do głów­nej drogi, którą przed chwilą prze­mie­rzał pro­ku­ra­tor.

– Mia­łem na­dzieję, że może Gran­dera wró­cił. – Wąs po­pa­trzył z ukosa na po­li­cjantkę.

– To moje śledz­two – burk­nęła.

– Nie o to py­ta­łem. – Pro­ku­ra­tor uciął roz­mowę i wpa­trzony w zna­le­zi­sko za­brał się do szcze­gó­ło­wych oglę­dzin ciała.

Za­ło­żył la­tek­sowe rę­ka­wiczki, które z le­d­wo­ścią wci­snął na swoje po­tężne dło­nie, i przy­kuc­nął obok de­natki. Uniósł jedną ze stóp, aby le­piej się przyj­rzeć ry­sun­kowi na skó­rze wid­nie­ją­cemu po ze­wnętrz­nej stro­nie kostki. Fo­to­graf, który cały czas mu asy­sto­wał, strze­lił kilka fo­tek owego od­kry­cia.

Przez ko­lejne kil­ka­na­ście mi­nut pro­ku­ra­tor skru­pu­lat­nie prze­pro­wa­dzał oglę­dziny miej­sca od­na­le­zie­nia zwłok, wy­słu­chu­jąc re­la­cji śled­czej i pa­to­log na te­mat zda­rze­nia. Na­wet w nie­ru­cho­mym go­rą­cym po­wie­trzu wy­czu­walne było na­pię­cie mię­dzy po­li­cjantką a pro­ku­ra­to­rem, który wy­raź­nie da­wał jej do zro­zu­mie­nia, że wo­lałby pra­co­wać z do­świad­czo­nym ko­mi­sa­rzem. Pierz­chała igno­ro­wała jego dziwne in­sy­nu­acje i nie po­zwa­lała się wy­pro­wa­dzić z rów­no­wagi. Zda­wała so­bie sprawę, że męż­czy­zna nie zmieni po­glą­dów i bę­dzie się cze­piać o byle co.

Po go­dzi­nie od przy­jazdu Wąs dał kilka wy­tycz­nych i w mocno prze­mo­czo­nych pan­to­flach oraz umo­ru­sa­nych no­gaw­kach wy­do­stał się na tward­sze pod­łoże. Nie był za­do­wo­lony, że mu­siał się tu fa­ty­go­wać, zwłasz­cza że trupi dy­żur miał peł­nić jego ko­lega. Ale służba nie drużba, wy­pa­dła sy­tu­acja lo­sowa, mu­siał przy­je­chać. Z dużą do­kład­no­ścią otrze­pał no­gawki, prze­tarł buty jed­no­ra­zową chu­s­teczką i ru­szył w kie­runku wą­skiej ścieżki. Za­trzy­mał się po chwili i od­wró­cił do znaj­du­ją­cych się przy ciele ko­biet.

– Da­cie so­bie już radę. Spie­szę się na we­sele sio­stry. Wi­dzimy się w po­nie­dzia­łek, wtedy po­ga­damy – za­ko­mu­ni­ko­wał bez zbęd­nych ce­re­gieli, uzna­jąc, że na dziś już za­koń­czył swoje obo­wiązki, i skie­ro­wał się do za­toczki, gdzie za­par­ko­wał spor­to­wego mer­ce­desa.

– Po­cił się ni­czym pro­sie – spu­en­to­wała z iro­nicz­nym uśmie­chem śled­cza, gdy tylko od­szedł kil­ka­na­ście kro­ków i nie był w sta­nie usły­szeć jej ko­men­ta­rza.

Miała ser­decz­nie dość jego przy­cin­ków, głu­pich żar­ci­ków i wy­mow­nych spoj­rzeń mó­wią­cych wprost, co o niej my­śli jako pro­wa­dzą­cej śledz­two w tak waż­nej spra­wie. Wąs był znany z tego, że nie lu­bił pra­co­wać z ko­bie­tami. Sze­re­go­wał je we­dług swo­jego upodo­ba­nia. Twier­dził wprost, że nie na­dają się do po­li­tyki, po­li­cji i in­nych waż­nych urzę­dów, gdzie li­czy się od­po­wie­dzial­ność i lo­jal­ność. Ty­powy szo­wi­ni­sta.

– Nie ob­ra­żaj uro­czych świ­nek. – Braun się uśmiech­nęła, uka­zu­jąc białe ni­czym śnieg zęby. – Sły­sza­łam, że Wró­blew­ski wró­cił już do pracy. Jesz­cze nie mia­łam oka­zji z nim po­ga­dać po jego wy­padku. Znam go już pra­wie trzy­dzie­ści lat, ra­zem cho­dzi­li­śmy do pod­sta­wówki w Olsz­ty­nie. Nie wiesz, co u niego sły­chać? – Wspięła się na zbo­cze ostrogi wi­śla­nej i po­pa­trzyła z góry na śled­czą, która w tym cza­sie zdjęła gu­mowe rę­ka­wiczki i znowu za­brała się do za­pi­sy­wa­nia in­for­ma­cji w swoim no­te­sie.

– Poza tym, że do końca ży­cia bę­dzie ku­lał na lewą nogę, to chyba trzyma się cał­kiem nie­źle jak na oko­licz­no­ści, które go spo­tkały – od­po­wie­działa Pierz­chała i spoj­rzała jesz­cze raz na zwłoki.

– Po­dobno pro­wa­dził wtedy po al­ko­holu. Przy­naj­mniej tak sły­sza­łam – kon­ty­nu­owała Braun, chcąc za­chę­cić ko­le­żankę do roz­mowy.

– Uwierz mi, był trzeźwy. Je­dyną jego winą był nie­fart, że aku­rat roz­bił auto przy cha­łu­pie dzien­ni­ka­rza. Ani się obej­rzał, jak go­ściu pstryk­nął kilka fo­tek. Na jed­nej z nich ujął pu­ste puszki po pi­wie znaj­du­jące się na tyl­nym sie­dze­niu sa­mo­chodu. Reszty mo­żesz się do­my­ślić.

– Nie ba­dali go na trzeź­wość po przy­jeź­dzie, że aż tak to się roz­dmu­chało?

– My­ślisz, że pi­sma­ków co­kol­wiek to ob­cho­dziło? Dla nich li­czyła się tylko ta­nia sen­sa­cja. Trzeźwy, pi­jany, je­den pies. Ważne było, że to glina.

– Może ich za­skar­żyć. Znam nie­złego praw­nika, który chęt­nie po­może w ta­kiej sy­tu­acji.

– Ewa, prze­cież te puszki tam były. Zresztą, sama wiesz, skoro tak długo się zna­cie, An­drzej nie jest z tych lu­dzi, któ­rzy wal­czą o byle co je­dy­nie po to, by zy­skać roz­głos. Sprawa i tak zo­stała umo­rzona, a on oczysz­czony z po­dej­rzeń. A tego, co prze­szedł, nic już nie zmieni.

– Co z Gran­derą? Na­prawdę wraca do pracy? Zdaje się, że jest le­gendą w wy­dziale.

– Pew­nie sły­sza­łaś, po­nad rok temu za­gi­nęła jego czte­ro­let­nia có­reczka Ni­kola. Jakby tego było mało, dzien­ni­ka­rze nie od­pusz­czali mu przez do­bre kilka mie­sięcy. Uwzięli się na niego bar­dziej niż na Wró­blew­skiego. Na okrą­gło ko­czo­wali przed jego do­mem. Krok w krok jeź­dzili za nim i za Iloną. Roz­sie­wali plotki, że miała coś wspól­nego z za­gi­nię­ciem córki. Wszystko przez to, że wy­pły­nęła sprawa sprzed kil­ku­na­stu lat do­ty­cząca śmierci jego sio­stry Pa­try­cji, która uto­nęła pod­czas rejsu po je­zio­rze Mamry, a po­noć była wtedy tylko z Iloną. Więc mo­żesz so­bie wy­obra­zić, jak to wpły­nęło na wy­obraź­nię tych hien. Byli w tym tak do­brzy, że mo­men­tal­nie ne­ga­tyw­nie na­sta­wili spo­łe­czeń­stwo prze­ciwko nim. Na­wet po­li­cjanci z wy­działu mu nie od­pu­ścili. Może wła­śnie dla­tego od­szedł.

– Mogę mu tylko współ­czuć.

– Nie wiem, jak ty, ale ja po czymś ta­kim w ogóle nie umia­ła­bym żyć, więc...

– Z tego, co sły­sza­łam, to to­bie za­wdzię­cza, że wciąż jest z nami na tym świe­cie. – Braun po­pa­trzyła głę­boko w oczy Pierz­chały i wy­cią­gnęła do niej dłoń, aby ko­bieta wy­do­stała się z piasz­czy­stego pod­łoża na ostrogę wi­ślaną.

– Po tym wszyst­kim na­prawdę było z nim źle – od­po­wie­działa Emi­lia i chwy­ciła dłoń ko­le­żanki. – Do dziś mam za­pa­sowe klu­cze do jego miesz­ka­nia – do­dała, gdy zna­la­zła się na gó­rze. – Pew­nego dnia, kiedy nie zja­wił się w pracy, po­je­cha­łam do niego, żeby spraw­dzić, czy znowu nie za­pił. Nie re­ago­wał na dzwo­nek, więc otwo­rzy­łam i we­szłam do środka. Miesz­ka­nie było pu­ste, a na stole w kuchni le­żała jego od­znaka i broń. Od razu się do­my­śli­łam, co za­mie­rzał. W po­bliżu Trój­mia­sta, nie­da­leko So­potu, ma małą działkę i drew­niany do­mek po ro­dzi­cach. Jeź­dził tam na wa­ka­cje z ro­dziną. Tam­tego nie­szczę­snego dnia po­je­chał tylko z córką. Po jej za­gi­nię­ciu, ile­kroć zni­kał na wię­cej niż dzień, tam go od­naj­dy­wa­łam, oczy­wi­ście pi­ja­nego w trzy dupy. Tam­tej nocy zna­la­złam go śpią­cego na molo. Nie za­po­mi­naj, był wtedy śro­dek zimy. Spał na ławce sku­lony w sa­mym swe­trze i spodniach, do tego pi­jany. Ale to nie moja za­sługa, że tam nie za­marzł. Do­bra, Ewa, wi­dzimy się w po­nie­dzia­łek. – Na­gle urwała opo­wieść. – A, i le­piej nie wspo­mi­naj Ber­nar­dowi o tym, co ci po­wie­dzia­łam. Nie lubi do tego wra­cać.

– Bez obaw. Wpad­nij do mnie w po­nie­dzia­łek, po­win­nam coś wię­cej usta­lić na te­mat tej zmar­łej dziew­czyny. – Pa­to­log po­pa­trzyła na za­pa­ko­wane w wo­rek fo­liowy zwłoki, które wła­śnie za­bie­rano.

Pierz­chała kiw­nęła głową i z te­le­fo­nem w dłoni ru­szyła wą­ską alejką mię­dzy drze­wami, zmie­rza­jąc pro­sto do głów­nej ulicy.

– Gdzie je­steś? – za­py­tała, gdy Gran­dera ode­brał po­łą­cze­nie.

– Mów, czego ode mnie chcesz – burk­nął oschle do apa­ratu.

– Pro­ku­ra­tor Wąs dał mi dziś nie­źle po­pa­lić. Nie my­li­łeś się, okropny z niego du­pek. – Emi­lia ża­liła się ko­le­dze.

Po krót­kiej roz­mo­wie upro­siła go, by zer­k­nął na zdję­cie ofiary i miej­sca prze­stęp­stwa i przed­sta­wił jej swój punkt wi­dze­nia.

– Prze­ślij mi te cho­lerne zdję­cia, to zo­ba­czę, jak to wy­gląda. Ale nic ci nie obie­cuję – od­po­wie­dział nie­wzru­sze­nie Ber­nard, się­ga­jąc po ko­lejny kie­li­szek wódki z lady ba­ro­wej so­poc­kiej knajpy.

– Le­dwo cię sły­szę. Straszny tam pa­nuje gwar. Znowu sie­dzisz w ba­rze i chlasz?

– Wpa­dłem tu pro­sto z... zresztą nie­ważne, nie mu­szę ci się tłu­ma­czyć. Chcia­łaś pro­wa­dzić śledz­two, to je masz. – Nie za­mie­rzał wy­słu­chi­wać ko­lej­nych przy­dłu­gich mo­ra­łów ko­le­żanki.

– Ber­nard, pro­szę cię, nie pij wię­cej. Weź tak­sówkę i jedź na działkę, wy­śpij się, od­pocz­nij i wra­caj do War­szawy. Li­czę, że w po­nie­dzia­łek do mnie do­łą­czysz. Sama tego nie ogarnę. Nie za­po­mi­naj, je­steś mi coś wi­nien. A al­ko­hol nie jest le­kar­stwem na to, co cię drę­czy.

– Jak znaj­dziesz od­po­wiedź, co nim jest, to daj mi znać.

– Dzwo­ni­łam do cie­bie chwilę po tym, jak ko­men­dant przy­dzie­lił mi tę sprawę. Dla­czego nie od­bie­ra­łeś? Wie­dzia­łeś, że to ja. Je­śli nie by­łeś go­towy na po­wrót do wy­działu, mo­głeś mi to po­wie­dzieć, za­nim nad­sta­wi­łam za cie­bie karku. To­pola przy­stał na moją prośbę, abyś wró­cił, ale tylko dla­tego, że za cie­bie po­rę­czy­łam.

– Prze­pra­szam, ma­mu­siu, te­le­fon mi się roz­ła­do­wał. Te­raz też je­stem na ka­blu. Po­ży­czy­łem od bar­mana, więc da­ruj so­bie to ka­za­nie.

– Nie bła­znuj. Na­stęp­nym ra­zem, jak skoń­czy ci się kasa i bę­dziesz chciał wró­cić do pracy, sam so­bie roz­ma­wiaj z ko­men­dan­tem, je­śli oczy­wi­ście ze­chce ci się ru­szyć dupę zza ko­lej­nego baru.

– W po­nie­dzia­łek będę w War­sza­wie, jak nowo na­ro­dzony, obie­cuję. – Gran­dera się roz­łą­czył. – Na­lej! – Spoj­rzał wy­mow­nie na bar­mana, prze­su­wa­jąc pu­sty kie­li­szek w jego stronę.

Przez chwilę wpa­try­wał się w te­le­fon i zdję­cia, które przy­słała mu ko­le­żanka. Ką­tem oka spo­strzegł, że obok przy­sia­dła się młoda ko­bieta z dość moc­nym ma­ki­ja­żem, jej ob­fity biust nie­mal wy­le­wał się z wy­kro­jo­nego głę­boko de­koltu.

– Po­sta­wisz? – za­py­tała ko­kie­te­ryj­nie z ukra­iń­skim ak­cen­tem.

– Znamy się? – Ko­mi­sarz spoj­rzał jej w oczy, się­ga­jąc prawą ręką po kie­li­szek wódki.

– Wa­le­ria je­stem. – Nie­zna­joma wy­cią­gnęła dłoń w jego kie­runku.

– Przy­kro mi, kotku, ale nie je­steś w moim ty­pie. Nikt nie jest. – Gran­dera nie miał ochoty na to­wa­rzy­stwo i nie za­sta­na­wia­jąc się długo, od­wró­cił się do ko­biety ple­cami i z kie­lisz­kiem w dłoni ru­szył w stronę sali.

Kiedy był w po­ło­wie drogi do pu­stego sto­lika, ktoś go za­cze­pił, do­ty­ka­jąc dło­nią jego pra­wego ra­mie­nia. Roz­zło­ścił się, gdyż był pe­wien, że to pa­nienka nie daje za wy­graną. Nim po­my­ślał, wódka z kie­liszka po­wę­dro­wała na twarz in­truza. Spoj­rzał na osobę, która wy­wo­łała jego po­iry­to­wa­nie, i nieco się zdzi­wił, gdyż spo­dzie­wał się ko­goś in­nego.

– Chcia­łam je­dy­nie po­móc.

Po twa­rzy dziew­czyny spły­wał prze­zro­czy­sty al­ko­hol. Spo­strzegł, że w ręku trzyma jego port­fel.

– To chyba twoje – rze­kła, po­ka­zu­jąc przed­miot.

Ko­mi­sarz od­ru­chowo się­gnął do tyl­nej kie­szeni, po czym zer­k­nął na bar, przy któ­rym wcze­śniej sie­dział. Nie­zna­joma z ukra­iń­skim ak­cen­tem znik­nęła.

– Za­płacę za pra­nie. Po­wiedz tylko ile – do­dał po chwili re­flek­sji.

– Wy­padł ci z tyl­nej kie­szeni, gdy pod­no­si­łeś się z krze­sła, tamta dziew­czyna nie miała nic z tym wspól­nego. – Ko­bieta ubie­gła jego my­śli. – Ko­mi­sarz Gran­dera, po­znaję pana.

– Nie­chlubna sława, jak się przy­czepi, to nie ma szansy, aby po­szła w cho­lerę. Jak masz ja­kiś fla­ma­ster, co­kol­wiek do pi­sa­nia, to pod­pi­szę ci się na tej bluzce i nie bę­dziesz mu­siała jej prać. Po­chwa­lisz się ko­le­żan­kom, że spo­tka­łaś ży­cio­wego nie­udacz­nika – do­dał z po­ważną miną, po czym scho­wał port­fel do tyl­nej kie­szeni spodni.

– Je­stem Iza­bela Mo­raw­ska, nie pa­mię­tasz mnie? A bluzkę wolę czy­stą, bez two­ich po­pi­sów li­te­rac­kich.

– Przy­kro mi, ale na­dal cię nie ko­ja­rzę. I szkoda, że tak szybko znisz­czy­łaś moje ma­rze­nia o ka­rie­rze pi­smaka.

– Spo­tka­li­śmy się ja­kiś czas temu. Do­kład­nie zimą na molo w So­po­cie. Wie­czo­rem spa­ce­ro­wa­łam z psem, a ty spa­łeś na ławce.

– To ty na­kry­łaś mnie swoją kurtką. Twoja strata, wy­rzu­ci­łem ją, była okropna.

– Za­mar­zł­byś na śmierć, gdy­bym wtedy tam­tędy nie prze­cho­dziła.

– Wiesz, w ta­kim ra­zie nie płacę za pra­nie, a to na­le­żało ci się. – Gran­dera wy­mow­nie po­pa­trzył na zmo­czone ubra­nie dziew­czyny. Jej nie­duże piersi były wi­doczne spod bia­łej bluzki.

– Sa­mo­bój­stwo nie jest do­brym roz­wią­za­niem dla ni­kogo. Czy­ta­łam o tym, co cię spo­tkało. To straszne, współ­czuję, ale ta­kie rze­czy są czę­ścią na­szego ży­cia. Gdy­byś chciał, mo­gli­by­śmy się spo­tkać i po­roz­ma­wiać. Mu­sisz wie­dzieć, że czło­wiek jest zdolny do każ­dego okru­cień­stwa, je­śli tylko uwie­rzy w słusz­ność tego, co za­mie­rza zro­bić. Dla­tego przy­da­rzają nam się ta­kie rze­czy jak to, co spo­tkało twoją có­reczkę i moją sio­strę.

– Je­śli cho­dzi o molo, to nie­po­trzeb­nie się mie­sza­łaś. Był­bym ko­lej­nym zda­rze­niem w sta­ty­sty­kach i ten prze­klęty świat miałby jed­nego świra z głowy. A tak na mar­gi­ne­sie: nie po­trze­buję współ­czu­cia i in­nych bzdur­nych po­rad. Za­pa­mię­taj: każde okru­cień­stwo za­słu­guje na jesz­cze więk­sze okru­cień­stwo. Taka jest moja ży­ciowa de­wiza.

– Nic nie mó­wi­łam o po­ra­dach, tylko o zwy­czaj­nej roz­mo­wie dwójki lu­dzi po przej­ściach. Poza tym każdy ma prawo do swo­ich po­glą­dów.

– Nie każdy jed­nak musi się z nimi zga­dzać. Poza tym gówno wiesz o ży­ciu. To ja z nią by­łem na tym molo. Od­wró­ci­łem się na uła­mek se­kundy, po­da­jąc pa­pie­rosa ja­kiejś pie­przo­nej ba­bie, a gdy po­now­nie spoj­rza­łem, Ni­koli nie było już na ławce. A wła­ści­wie ile ty masz lat, że cię tu wpu­ścili? – Spoj­rzał na jej drobną syl­wetkę.

– Mam po­ka­zać do­wód, pa­nie po­li­cjan­cie? – rzu­ciła z prze­korą. – Wra­ca­jąc do roz­mowy, nie tylko ty stra­ci­łeś ko­goś bli­skiego, i nie zna­czy to, że nie za­słu­guje się na szczę­ście. Prawda jest taka, że po­trze­bu­jemy czasu, aby po­go­dzić się ze stratą i na­uczyć da­lej żyć.

– Co cię spo­tkało? – za­py­tał za­cie­ka­wiony.

– Dzie­sięć lat temu za­gi­nęła moja młod­sza sio­stra Laura. Miała wtedy nie­całe pięć lat.

– Moja córka cztery, gdy rok temu ją stra­ci­łem – wy­znał za­my­ślony, pa­trząc w ja­kiś punkt przed sobą.

– Laura ba­wiła się w po­bliżu na­szego domku na Ma­zu­rach, tuż za drogą, nad brze­giem je­ziora – kon­ty­nu­owała swoją opo­wieść Iza­bela. – Ro­dzice po­je­chali do mia­sta. To była moja wina. Przy­naj­mniej tak my­śla­łam do mo­mentu, aż zro­zu­mia­łam, że nie na wszystko mamy wpływ. Na po­czątku są­dzi­li­śmy, że może po­szła po­ba­wić się na po­bli­ski kem­ping do in­nych dzie­cia­ków. Po­tem, gdy po­li­cja zna­la­zła jej but w je­zio­rze, po­wstała hi­po­teza, że to był wy­pa­dek i uto­nęła. Do­piero po roku do­szli do wnio­sku, że ktoś ją naj­praw­do­po­dob­niej po­rwał, skoro do tego czasu nie zdo­łano od­na­leźć ciała, tylko ten je­den but. My­ślę, że tak jest nam może na­wet ła­twiej wciąż mieć na­dzieję, że gdzieś tam Laura czeka na nas, tak jak my na nią, a nie leży za­ko­pana w zim­nym, bez­i­mien­nym gro­bie, albo gnije w brud­nej wo­dzie i je­dzą ją ryby.

– Ty sta­wiasz – po­wie­dział Gran­dera i ru­szył w stronę baru.

Nie miał ochoty roz­ma­wiać o pracy, a tym bar­dziej o spra­wie sprzed kil­ku­na­stu lat. Jed­nak fakt, kim była ta ko­bieta, i spo­sób, w jaki ją po­trak­to­wał, nie po­zwa­lały mu zi­gno­ro­wać jej za­pro­sze­nia. A może po pro­stu jed­nak miał ochotę na czy­jeś to­wa­rzy­stwo.

Oboje uci­szyli przy­kre wspo­mnie­nia kil­koma kie­lisz­kami wódki. Roz­mowa dość szybko ze­szła na inne te­maty, a wie­czór upły­nął w mi­łej at­mos­fe­rze. Z lo­kalu wy­szli grubo po pół­nocy. Ko­mi­sarz od­pro­wa­dził dziew­czynę na naj­bliż­szy po­stój tak­só­wek, a gdy wsia­dła do auta, wró­cił na par­king, gdzie stał jego sa­mo­chód. Na dwo­rze czuć było przy­jemny chłód. Gwar ży­cia co­dzien­nego ucichł, a ci­sza wy­da­wała się koić ból. Wsiadł do sa­mo­chodu, oparł kark o za­głó­wek sie­dze­nia i przy­mknął oczy.

Tuż nad ra­nem ze snu wy­rwało go upier­dliwe stu­ka­nie w szybę od strony kie­rowcy. Uchy­lił lekko po­wieki i od­wró­cił głowę w tam­tym kie­runku. Na ze­wnątrz było już widno, a przy sa­mo­cho­dzie krę­cił się pa­trol straży miej­skiej. Gran­dera wy­jął od­znakę i wtedy dali mu spo­kój. Przy­mknął z po­wro­tem oczy. Czuł się fa­tal­nie. Jak zwy­kle, gdy nie kon­tro­lo­wał się z al­ko­ho­lem. Ale nie był w sta­nie prze­stać pić, ina­czej za dużo roz­my­ślał. Pró­bu­jąc się roz­bu­dzić, po­tarł rę­koma za­spaną twarz i po­pra­wił roz­trze­pane włosy, za­cze­su­jąc i gła­dząc je pal­cami do tyłu. Na­stęp­nie się­gnął do schowka po bu­telkę wody mi­ne­ral­nej i opróż­nił jej za­war­tość. Strasz­nie go su­szyło. Do­brze znał ten stan. Czę­sto to­wa­rzy­szył mu w ostat­nich mie­sią­cach. Głowa przy tym ogrom­nie mu cią­żyła, a mię­śnie karku i ra­mion spięte były do tego stop­nia, że nie mógł swo­bod­nie ru­szać szyją. Wy­sia­dał z auta i roz­pro­sto­wał nogi. Przy­jemny wie­trzyk do­cie­ra­jący znad mo­rza mu­skał jego skórę, zo­sta­wia­jąc miłe orzeź­wie­nie.

Ko­mi­sarz wie­dział, że od po­nie­działku czeka go mnó­stwo pracy, je­śli po­sta­nowi do­łą­czyć do śledz­twa. Sprawa to­pielca z Wi­sły była do­piero na sa­mym po­czątku swo­jej drogi. Trzeba było wy­ja­śnić przy­czyny oraz oko­licz­no­ści zda­rze­nia, usta­lić per­so­na­lia ofiary, prze­ba­dać całą masę do­wo­dów, po­roz­ma­wiać z oko­licz­nymi miesz­kań­cami i oczy­wi­ście po­sta­wić przed ob­li­czem spra­wie­dli­wo­ści win­nego zbrodni. „Ale to do­piero od po­nie­działku”, po­my­ślał. Obec­nie jego głowę za­przą­tało coś in­nego, a ra­czej ktoś.

Nie­ocze­ki­wane spo­tka­nie swo­jej wy­ba­wi­cielki, która wy­rwała go z rąk ko­stu­chy, wwier­ciło się w jego umysł i osia­dło w my­ślach ni­czym nie­prze­nik­niony w swoim dzia­ła­niu wi­rus. W uszach wciąż dźwię­czała mu in­for­ma­cja, że dłu­go­noga, szczu­pła blon­dynka wkrótce prze­pro­wa­dza się do War­szawy. Krótko ostrzy­żone włosy do­da­wały jej swo­istej klasy i nada­wały cha­rak­teru. Biły od niej pew­ność sie­bie oraz ja­kieś szcze­gólne cie­pło i życz­li­wość. Dzięki temu spo­tka­niu choć na mo­ment wy­rwał się ze szpo­nów po­czu­cia winy i wy­rzu­tów su­mie­nia, które za­go­ściły w nim po za­gi­nię­ciu córki, wbi­ja­jąc kolce i two­rząc roz­le­głe rany. Wciąż krwa­wiące, nie­ule­czalne. Nie­ważne, ile czasu upły­nęło od zda­rze­nia, one na­dal tak bar­dzo bo­lały. Al­ko­hol tylko na chwilę tłu­mił nie­po­kój wy­le­wa­jący się znie­nacka ni­czym bez­brzeżna ot­chłań, opla­ta­jąca go swoją wszech­obecną ciem­no­ścią i lę­kiem. Wciąż po­ja­wiały się nur­tu­jące py­ta­nia: co by było, gdyby? Gdyby się nie od­wró­cił? Gdyby nie był cho­ler­nie uprzejmy i nie przy­pa­lił tam­tej ko­bie­cie pa­pie­rosa? Na­wet w naj­gor­szych snach się nie spo­dzie­wał, że może go spo­tkać taka tra­ge­dia. Miał stać na straży bez­pie­czeń­stwa, a nie po­tra­fił uchro­nić na­wet wła­snej ro­dziny.

Po­czuł, jak ogromny cię­żar przy­gniata mu klatkę pier­siową, nie po­zwa­la­jąc zła­pać tchu. Mo­men­tal­nie kro­ple potu zro­siły jego czoło. Sku­pił się na rów­no­mier­nym od­dy­cha­niu. Wdech ustami, wy­dech no­sem, aż ko­ła­czące serce się uspo­ko­iło, wy­rów­nało rytm. Nie po­tra­fił po­go­dzić się ze stratą, nie po­tra­fił już nor­mal­nie żyć.

***

W war­szaw­skim miesz­ka­niu nie cze­kał na niego nikt poza stertą ga­rów do zmy­wa­nia i grubą war­stwą ku­rzu wi­doczną na każ­dym me­blu. Kiedy zaj­rzał do kuchni, do­strzegł le­żące na stole ko­perty. Za­pewne zo­sta­wiła je Ilona bądź jego czter­na­sto­let­nia córka San­dra po wy­ję­ciu ich ze skrzynki na li­sty. Nie zdjąw­szy bu­tów, pod­szedł do me­bla i przej­rzał po­bież­nie ko­perty, po chwili wszystko wrzu­cił do śmiet­nika, uzna­jąc za bez­u­ży­teczne. Ból głowy, który mę­czył go przez pra­wie całą drogę, nieco ze­lżał, lecz żo­łą­dek wciąż nie da­wał mu spo­koju. Się­gnął do lo­dówki po sok po­mi­do­rowy i wy­pił go kil­koma ły­kami, po czym legł na ka­na­pie w sa­lo­nie i, żeby nie do­świad­czać prze­ra­ża­ją­cej głu­chej pustki, włą­czył te­le­wi­zor. Czuł się fa­tal­nie. Na­wet leki na de­pre­sję, które prze­pi­sała mu psy­chia­tra, nie były w sta­nie zmie­nić jego na­sta­wie­nia do ży­cia. Może też dla­tego, że cią­gle za­glą­dał do kie­liszka, któ­rego za­war­tość naj­szyb­ciej uci­szała jego umysł, znie­czu­lała go. Mo­men­tal­nie stał się wła­snym cie­niem wy­ko­nu­ją­cym me­cha­nicz­nie różne czyn­no­ści. Cza­sami nie pa­mię­tał, co ro­bił i gdzie był. Jakby ktoś wy­rył w jego pa­mięci wiel­kie czarne dziury, po któ­rych po­zo­sta­wała je­dy­nie pustka, ni­cość, nie­pa­mięć.

***

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: