- W empik go
Wysłuchaj mnie - ebook
Wysłuchaj mnie - ebook
Aneta ma wszystko, co tylko może sobie wymarzyć młoda kobieta – kochającego męża, wspaniałego synka, własny dom i rodziców zawsze chętnych do pomocy. Z radością oczekuje drugiego dziecka. Kiedy jednak rodzi się Emilka, wszystko idzie nie tak, ja powinno. Aneta, zamiast płakać ze szczęścia… wymiotuje, kiedy próbuje przytulić noworodka. Dziecko wydaje się jej obce, zimne i obrzydliwe. Kobieta nie czuje nic poza chłodem i odrazą, bólem głowy i całego ciała. Sytuację pogarsza fakt, że jej córeczka nie chce ssać piersi. Początkowa nadzieja, że wszystko ułoży się po wyjściu ze szpitala, szybko się ulatnia – w domu Anety zaczyna rządzić jej toksyczna i apodyktyczna matka. Powrotu do pełni sił nie ułatwia jej również rodzinna tajemnica sprzed lat. Wydaje się, że każdy dzień zbliża członków tej rodziny do nieuchronnej katastrofy.
Czy miotająca się w sidłach depresji poporodowej Aneta przekroczy ostatnią granicę?
Odwróciła głowę w stronę sąsiadki. Jej widok bardzo ją rozczulił. Kobieta siedziała na łóżku, wpatrując się z ogromną miłością w swoje dziecko. Uśmiechała się przy tym delikatnie. Gładziła je po włoskach i co chwilę wąchała jego główkę. Aneta poczuła wyrzuty sumienia. Dlaczego ona taka nie jest? Radosna i zakochana w swoim noworodku? To przecież niemożliwe, że aż tak się zmieniła przez cztery lata. Zrozumiałaby swoje podejście, gdyby ciąża była nieplanowaną wpadką. Ale przecież chcieli z mężem drugiego dziecka, a gdy dowiedzieli się, że to córka, czuli się, jakby wygrali szóstkę w totka. Starszy brat i młodsza siostra. Ich idealny model rodziny. Aneta popatrzyła jeszcze przez chwilę na sąsiadkę i odwróciła głowę do ściany. Tak bardzo chciała coś poczuć. Tymczasem nawet wcześniejszy smutek i irytacja opuściły ją bez pożegnania.
Paula Er
Autorka „Wolności jaskółki”. Powieść zdobyła tytuł książki marca 2018 w kategorii „proza polska”, który przyznany został przez „Magazyn Literacki Książki”. W 2020 roku ukazała się jej drugi utwór „Tam, gdzie milczą róże”. Brała udział w tworzeniu powieści „Dowód dojrzałości”, z której całkowity dochód ze sprzedaży został przekazany na budowę domu dla samotnych nieletnich matek. Od 2014 roku prowadzi profil na Facebooku o nazwie Wkurzona Żona, na którym publikuje historie małżeńskie kobiet, które nie mają z kim porozmawiać o dręczących je problemach. Prywatnie mama dwójki cudownych dzieci. Interesują ją ludzkie historie i sposób, w jaki wpływają na życiowe decyzje.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-454-8 |
Rozmiar pliku: | 779 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Za oknem rozbłysło tysiąc kolorów. Fajerwerki rozcięły nocne niebo niczym tęczowa brzytwa. Aneta stała przy parapecie, wpatrzona w świetliste wybuchy. Westchnęła głęboko i uśmiechnęła się sama do siebie. Ostatnio czuła się lepiej. Z dołu dochodziły do niej radosne dźwięki muzyki zmieszane ze śmiechem członków rodziny. Wiedziała, że powinna do nich dołączyć, ale nie miała na to ochoty. Nie starała się z siebie wykrzesać choćby odrobiny zaangażowania. Najchętniej naciągnęłaby na głowę kołdrę i poszła spać.
Pewnie stałaby tak jeszcze chwilę, gdyby nie szelest dochodzący z dziecięcego łóżeczka. Była na niego tak wyczulona, że potrafił wyrwać ją z najgłębszego snu, chociaż nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz dobrze spała. Podeszła po cichu do drewnianej barierki i oparła się o nią delikatnie. Odetchnęła. Emilka spała, poruszając ustami przez sen.
Popatrzyła jeszcze chwilę na śpiącą córkę. Miała dopiero cztery miesiące, ale jak na swój wiek była dość sporym dzieckiem. Czego innego mogłaby spodziewać się po noworodku ważącym tyle, co pięć sporych bochenków chleba.
Rozczulały ją małe, zaciśnięte piąstki, które Emilka we śnie odrzucała za główkę. Bawiły rzadkie, cienkie włoski, które sterczały w każdą możliwą stronę. Czasem nawet miała ochotę pocałować córeczkę w malutki, spłaszczony nosek. Pewnie zrobiłaby to teraz, gdyby nie bała się, że ją obudzi.
Doskonale wiedziała, że gdy tylko tak się stanie, wszystkie uczucia ujdą z niej jak z uszkodzonego materaca. Czuła, że kiedy dziewczynka otworzy oczy, jej własne ciało zbuntuje się i zapadnie w sobie. Zwinie w kłębek. A ona zgubi gdzieś wszelkie pozytywne odczucia związane z macierzyństwem. Najgorzej działał na nią płacz. Rozsadzał jej głowę i przeganiał każdą dobrą myśl. Nienawidziła tego uczucia. A jeszcze bardziej nienawidziła wtedy siebie.
– Zejdź do nas, Emi śpi jak zabita – usłyszała za sobą szept męża.
Nawet się do niego nie odwróciła. Poczuła przyciskające się do jej uda rozgrzane i rozemocjonowane ciało starszego synka.
– Jeszcze chwilę. Boję się, że zbudzą ją fajerwerki i nie usłyszymy, że płacze – starała się, żeby jej głos zabrzmiał jak najbardziej przekonująco.
– Mama, chodź! Dziadek puszcza piosenki i nalał mi truskawkowego szampana! – powiedział głośniejszym szeptem Mikołaj. Wiedział, że nie może obudzić siostry, ale tak bardzo chciał spędzić sylwestrowy wieczór z mamą.
– Za chwilę zejdę. – Aneta pogłaskała czterolatka po spoconych włosach, które układały się w najróżniejsze fryzury, jakby były wysmarowane żelem.
– Jak uważasz. – Bartek złapał syna za rękę, starając się odciągnąć go od matki.
Chłopiec był wyraźnie niezadowolony, ale wreszcie dał za wygraną.
Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi, Aneta odetchnęła. Chciała zostać sama. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było wysłuchiwanie przekrzykiwania się jej ojca i teścia oraz rozpływających się nad wnukiem obu babć. Popatrzyła jeszcze raz na śpiącą córkę. Była niezwykle spokojna. Aż dziwne, że nie wybudziły jej ze snu te wszystkie przedwczesne sylwestrowe wybuchy. Aneta chwyciła leżący na stoliku nocnym telefon. Podświetliła ekran. Właśnie wybiła północ. Zasmuciło ją, że nikt nie przysłał noworocznych życzeń. Nigdy nie miała prawdziwej przyjaciółki. Koleżanki owszem, nawet wiele, ale każda z nich wiodła swoje życie. Te bezdzietne szalały pewnie na balach i domówkach. Te, które doczekały się już dzieci, bawiły się w najlepsze z rodzinami.
No cóż… – westchnęła, wsuwając smartfon do kieszeni. Podeszła do drzwi i powoli nacisnęła klamkę, wciąż zerkając na śpiącą córkę. Prawie na palcach wyszła na korytarz i wślizgnęła się do łazienki. Nie chciała, żeby ktoś ją usłyszał.
Mimo że na zewnątrz wciąż błyskały kolorowe światła, nie miała ochoty na nie patrzeć. Opuściła ciemną roletę i usiadła na zamkniętej klapie muszli. Poczuła otępiające zmęczenie. Dopadły ją wyrzuty sumienia. Dlaczego nie potrafiła poczuć radości z łaknącego jej bliskości syna? Przypomniała sobie, że przecież jeszcze niedawno była zupełnie inną kobietą. Radosną, samodzielną, dobrze zorganizowaną. A teraz? O wszystkim zapominała, z niczym sobie nie radziła, a jedyne, na co miała ochotę, to sen. Ale najgorszy był brak chęci do życia. Wszystko wydawało się jej miałkie i nic niewarte. Denerwowało ją, że nie zachowywała się jak po urodzeniu Mikołaja. Wtedy też miewała gorsze dni, to jasne. Ale wszystko było prostsze. Piękniejsze, weselsze. Teraz gorszy dzień ciągnął się w nieskończoność.
Podniosła się i podeszła do wiszącej nad umywalką szafki, która służyła jednocześnie jako lustro. Popatrzyła na swoje odbicie. Nie chciało jej się nawet płakać. Najzwyczajniej w świecie nie rozpoznawała siebie. Tam, po drugiej stronie lustra, stała jakaś obca, zimna kobieta, która wlepiała w nią spojrzenie i szydziła z niej ukradkiem. Niby miała jej zielone oczy, oliwkową cerę i krótkie włosy, ale nie była nią. Aneta była tego pewna – to nie była ona.
Otworzyła szafkę, nie mogąc dłużej na siebie patrzeć. Wyjęła z kosmetyczki blister tabletek. Ukrywała je tam przed wzrokiem męża i matki. Nie chciała się im tłumaczyć. Może nawet nie umiała. Połknęła jedną tabletkę, popijając ją zimną wodą z kranu.
Wszystko ucichło. Gdzieś z daleka słychać było jedynie pojedyncze wybuchy fajerwerków puszczanych przez spóźnialskich imprezowiczów. Przypomniała sobie, że w tym roku nie zrobiła żadnego noworocznego postanowienia. Zupełnie o tym zapomniała. Zdziwiło ją to, bo zawsze w połowie grudnia siadała z nowo zakupionym kalendarzem, snując plany i obmyślając cele na przyszłe miesiące.
Zawsze potrafiła je zrealizować, lubiła stawiać sobie wyzwania. W tym roku wszystko się zmieniło. Pomyślała, że Emilka wyssała z niej wszelką radość, i natychmiast tego pożałowała. Jak mogła myśleć w ten sposób o własnym dziecku?
Odchyliła roletę i zobaczyła zatrzymującą się pod ich domem grupkę młodych ludzi. Nie wiedziała, ile mogli mieć lat, najwyżej osiemnaście. Zazdrościła im wolności i beztroski. W pewnej chwili jeden z chłopców złapał swoją towarzyszkę wpół i pocałował ją, nie zwracając uwagi na resztę znajomych, która wydała z siebie pełen zadowolenia okrzyk. Aneta przypomniała sobie swoją młodość. Ucieszyło ją szczęście nieznajomych. Nagle nieopodal świsnęła petarda. Huknęła z taką mocą, że w pobliskich samochodach zawyły wszystkie syreny alarmowe.
Wiedziała, co to znaczy. Żołądek ścisnął jej się w węzeł. Poczuła nagły skurcz w przełyku. Nie mogła nawet przełknąć śliny. Zacisnęła powieki i stała w bezruchu, jakby bała się, że najmniejszy ruch przyśpieszy bieg wydarzeń.
Za ścianą rozległ się płacz Emilki. Powinna do niej pójść, wziąć ją na ręce, ukołysać. Mała się przestraszyła i chciała tylko bliskości matki, to wszystko. To tylko maleńkie dziecko. Aneta zacisnęła pięści, wbijając sobie boleśnie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Nie była w stanie ruszyć się z miejsca.
Ktoś szarpnął za klamkę. Wiedziała, że to jej matka. Zawsze rozpoznawała ją po chodzie. Szybkiego, rytmicznego tupania jej krótkich nóg nie dało się pomylić z niczym innym. Emilka płakała coraz głośniej, ale była już bezpieczna w ramionach babci, która próbowała uspokoić ją kołysanką. Aneta podeszła do umywalki. Zobaczyła, że całą jej szyję i dekolt pokrywają rozległe czerwone plamy.
– Aneta, co ty tam robisz?! Nie słyszysz, że Emilka płacze?! Wyjdźże wreszcie!
– Już wychodzę – odpowiedziała szeptem, nie odrywając wzroku od swojego odbicia. Ponownie otworzyła szafkę, sięgnęła do kosmetyczki i znów wyjęła blister leków. Obróciła go kilka razy w dłoniach, po czym wycisnęła wszystkie tabletki na dłoń. Wbiła w nie wzrok i dotknęła każdej z nich. Przemieszała je, jakby chciała się ze wszystkimi przywitać. Podniosła oczy. Jeszcze raz popatrzyła na swoje odbicie. Nie chciała już nigdy go oglądać.SIERPIEŃ 2018
W pokoju panował chaos. Dywan pokrywały wyrzucone z szafy kolorowe ubranka w różnych rozmiarach. Część z nich należała do Mikołaja, a część do Emilki, która wywijała beztroskie koziołki w brzuchu swojej mamy. Aneta klęczała w środku tego całego bałaganu, segregując bluzeczki, spodenki i podkoszulki. Nadchodził nowy rok szkolny, a Mikołaj rósł tak szybko, że część jego ulubionych T-shirtów zrobiła się odrobinę za mała.
– Nie wyrzucaj mi tego! – Miki wyrwał jej z rąk ulubioną koszulkę w strażackie psy.
– Kupimy taką samą. Chyba nie chcesz chodzić do przedszkola w za ciasnej bluzeczce? – Bawił ją sposób, w jaki synek przytulał koszulkę.
– Chcę! – Mikołaj tupnął nogą i uciekł do swojego pokoju.
Aneta wzruszyła ramionami. Wróciła do układania reszty ubrań. Gdy szafa synka była w idealnym stanie, zabrała się za porządkowanie ubranek Emilki. Podniosła z podłogi maleńkie, różowe body w rozmiarze pięćdziesiąt sześć. Wpatrywała się w nie przez chwilę z nadzieją, że będzie mogła włożyć je córeczce chociaż raz. To było pierwsze ubranko, które dla niej kupiła. Założyła wtedy, że mała urodzi się podobnej wielkości jak brat. Dopiero później okazało się, że Emilka ma zupełnie inne plany i rośnie dwa razy szybciej. Aneta była jednak dobrej myśli. Wyczytała gdzieś, że drugi poród jest znacznie łatwiejszy, więc nie miała się czego obawiać, biorąc pod uwagę, że pierwszy przebiegł w miarę szybko, sprawnie i bez większych komplikacji.
Z trudem podniosła się z podłogi, trzymając się za pokaźnej wielkości brzuch. Do terminu został jeszcze niecały miesiąc. Pakowanie szpitalnej torby zaplanowała sobie dopiero na przyszły tydzień. Na razie nie czuła najmniejszej potrzeby, aby to robić. Podeszła do szafy, w której czekała na nią specjalnie zakupiona na tę okazję walizka. Wyjęła ją ostrożnie i wrzuciła do niej maleńkie ubranko, aby na pewno o nim nie zapomnieć.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła piętnasta. Czas zabrać się za obiad. Nie miała w planach niczego wymagającego. Zupa pomidorowa z makaronem w zupełności zadowalała nie tylko ją, ale również jej chłopaków.
Usłyszała za sobą synka, który, przyzwyczajony do stałej pory obiadu, wyjmował z szafki ulubioną miseczkę w strażaków. Mikołaj był grzecznym chłopcem. Samodzielnym i niesprawiającym większych problemów wychowawczych. Jak każde dziecko, miewał swoje humory, ale zazwyczaj bardzo łatwo udawało się je opanować.
Była dumna z tego, że radziła sobie praktycznie bez niczyjej pomocy. Mąż w rozjazdach, obie babcie daleko. Teraz miało być już tylko lepiej. Wrócili do rodzinnego miasta. Na jej starym osiedlu zwolnił się bliźniak, który sąsiadował bezpośrednio z domem mamy. Nie zastanawiali się długo nad przeprowadzką.
– Babcia Gosia idzie! – Mikołaj zeskoczył z krzesła i pobiegł prosto do przedpokoju. Wtulił się w starszą kobietę, nie pozwalając jej nawet zdjąć butów.
– Co gotujesz? – Małgorzata wciągnęła w nozdrza unoszący się w powietrzu aromat pomidorów i przypraw. – Zrobiłam ci zakupy – dodała, nie czekając na odpowiedź.
– Po co? Przecież wszystko mamy. I tak ledwo mieścimy się w tej lodówce. – Aneta nie lubiła, gdy matka kupowała im jedzenie. Wiedziała, że robi to z czystej troski, ale uważała, że sama wie lepiej, czego potrzebuje.
– Byłam w sklepie, to kupiłam i dla ciebie. O! Tego to nie jedzcie! – Małgorzata wyjęła z lodówki talerz z wędliną łososiową i bez wahania wyrzuciła ją do śmietnika.
– Co ty robisz? Przecież kupiłam ją dopiero wczoraj! Bartek ją uwielbia.
– To niech przestanie! Surowe to, same zarazki. A jeszcze przejdzie na ciebie. – Małgorzata wyjęła z szafki nowy talerzyk i wyłożyła na niego wybraną przez siebie gotowaną szynkę.
– Mamo, proszę… Nie przesadzasz? – Aneta uśmiechnęła się pod nosem. To w końcu matka. Nie umiała mieć jej za złe dobrych chęci. Odwróciła się do garnka z bulgoczącą zupą.
– Zjesz z nami? – zapytała matkę, która usadowiła się obok wnuka.
– Dziękuję, kochanie, dopiero jadłam. Wpadłam tylko na chwilkę, z tymi zakupami.
Aneta napełniła miseczkę Mikołaja, podając mu od razu jego ulubioną łyżkę.
– Posiedzisz z nim chwilę? Muszę do łazienki. Wykończy mnie ten pęcherz.
– Pewnie. Damy sobie radę.
Aneta zniknęła w łazience. Mimo że początkowo bała się przeprowadzki w ostatnim trymestrze ciąży, okazało się, że razem z Bartkiem szybko się ze wszystkim uwinęli. Mikołaj spędzał ten czas z babcią, która była wniebowzięta, że wreszcie może nacieszyć się wnukiem. Małgorzata od początku ubolewała nad wyjazdem młodych z rodzinnego miasta. Niby rozumiała, że Bartek miał tam dobrą pracę, ale jednak bardzo chciała wykazać się jako stuprocentowa babcia. Gdy dowiedziała się, że jej córka jest w ciąży, długo nie mogła pogodzić się z tym, że będzie oglądać wnuka raz lub góra dwa razy w miesiącu.
– A co ty robisz? – Aneta stanęła ponownie w progu kuchni i utkwiła wzrok w matce.
– No jak to co? Karmię go. – Małgorzata wzruszyła ramionami. – Sam mnie poprosił. – Nawet nie spojrzała na córkę, była zbyt zajęta dmuchaniem w łyżkę z zupą.
– Ale przecież my go nigdy nie karmiliśmy! Odkąd potrafi, je sam. To już nie jest malutkie dziecko, za kilka tygodni idzie do przedszkola.
– Jak to nie malutkie dziecko? Mikuś, prawda, że jesteś malutką dzidzią babci? – Głos Małgorzaty stał się piskliwy i aż zanadto pieszczotliwy. Kobieta pogłaskała Mikołaja po jasnych włoskach i podała mu kolejną łyżkę zupy.
– Mamo, nie karm go. Powtarzam ci, że w przedszkolu nikt nie będzie obchodził się z nim w ten sposób! – Aneta czuła narastającą irytację.
– Da sobie radę. Od czego ma się babcię, prawda? – Małgorzata znów zwróciła się do wnuka.
– Tak! – Chłopiec był cały w skowronkach.
Aneta pokręciła głową. Pomyślała, że w zasadzie nic złego się nie stało. Skarciła się w myślach, że powinna lepiej rozumieć radość swojej matki.
– Już nie mogę! – Mikołaj zamknął buzię i nie dał się namówić nawet na lądowanie samolotu na języku.
Aneta wyciągnęła rękę po miskę z niedojedzoną zupą.
– Co ty robisz? Przecież jeszcze nie zjadł. – Małgorzata odepchnęła delikatnie jej dłoń.
– Ja nie zmuszam go do jedzenia. Nie chce, nie je. – Aneta wzruszyła ramionami i starała się zabrać miskę, ale matka była szybsza.
– Kto to widział! Mikołajku, zjedz zupę do końca, bo inaczej nie urośniesz! Chcesz być już zawsze taki malutki? Chcesz, żeby koledzy się z ciebie śmiali? – Małgorzata zrobiła poważną minę.
– Ale ja już nie mogę! – zaprotestował wnuk.
– Oj, taki duży chłopiec z ciebie, dasz radę. Twoja mama nie po to tyle gotowała, żeby teraz to wylać. Wiesz, ile dzieci głoduje na świecie? A ty nie chcesz takiej dobrej zupki. Wstyd!
– Nie chcę! – Mikołaj był nieugięty.
– Babcia kupiła dla ciebie czekoladę. Jak zjesz, to dostaniesz.
– Mamo! Ustaliliśmy, że słodycze jemy w weekend. A już na pewno nie w nagrodę. – Aneta zauważyła, że na słowo „czekolada” oczy jej syna rozbłysły.
– Straszna nudziara z tej twojej mamy, Mikołajku. To co? Zjesz?
– Tak! – Chłopiec otworzył wreszcie buzię i pozwolił się nakarmić, co wprawiło jego babcię w świetny nastrój.
– No i widzisz? Można? Dzieci muszą wszystko zjadać. Inaczej wyrośnie z niego jakiś niedożywiony niejadek. – Małgorzata wstała od stołu i zawołała wnuka do przedpokoju, gdzie wręczyła mu dużą tabliczkę czekolady.
– Mamo, mogę zjeść? – Chłopiec nawet nie starał się ukryć swojej radości.
– Przecież wiesz, że słodycze jemy tylko w weekend… – Aneta wiedziała, że jest na przegranej pozycji, jednak starała się jeszcze jakoś uratować sytuację.
– Aneta, bez przesady! Wymyślasz jakieś chore zasady! Daj mu kawałek, przecież zjadł obiad. I to cały! – Małgorzata krzyknęła spod drzwi, podkreślając z dumą ostatnie zdanie.
– Ale dzięki tym zasadom ma zdrowe zęby i świetnie sobie ze wszystkim radzimy. Nie psuj tego! – Przyłapała się na tym, że ostatnie zdanie powiedziała głośniej, niż planowała.
– Ja psuję? Dobre sobie. Wyluzuj, Anetka. Mikołaj, idziesz do babci?
Wyluzuj? Skąd u jej matki takie słownictwo? Aneta nie zdążyła nawet zaprotestować. Chłopiec pobiegł do Małgorzaty z radosnym „tak” na ustach. Oczywiście nie zapomniał zabrać ze sobą czekolady.
– Wracamy za godzinkę albo dwie. Odpocznij sobie lepiej. Cześć! – Małgorzata zamknęła za sobą drzwi.
Aneta poczuła się nieswojo. Przyzwyczaiła się, że jej dni były w pełni zaplanowane. Od lat nikt nie narzucał jej swojego zdania. Bartek nie miał w zwyczaju mieszać się w kompetencje żony. Był zadowolony, że tak świetnie sobie radzi, chociaż on, jako zawodowy kierowca musiał czasem wyjeżdżać w tygodniowe trasy i wracać tylko na weekend. Cieszył się, że ma tak dobrze zorganizowaną żonę i jedyne, czym musi martwić się po powrocie, to gdzie wybrać się na spacer z rodziną.
•
Do powrotu Bartka Aneta nie mogła znaleźć sobie miejsca. Skończyła układać i prasować ubrania, umyła wannę, a nawet zabrała się za mycie okien w sypialni. Wychodziły na ulicę i niestety najszybciej się kurzyły. Stojąc jedną nogą na parapecie, a drugą na stołku, zauważyła auto męża na podjeździe. Ucieszył ją ten widok. Chciała opowiedzieć mu o całym dniu, chociaż być może z jego punktu widzenia mógł wydawać się nudny i nieciekawy. Nigdy jednak nie dał jej tego odczuć, za co była mu niezmiernie wdzięczna. Dziś bardzo chciała podzielić się z nim swoimi spostrzeżeniami na temat zachowania swojej matki. Bartek lubił Małgorzatę, nigdy nie powiedział na nią złego słowa. No, może raz, gdy wytknęła mu, że nosi za długą brodę. Aneta chciała już schodzić na dół, gdy zobaczyła pędzącego w stronę taty Mikołaja. Chłopiec rzucił mu się na szyję i pociągnął w kierunku domu babci. Wychyliła się nieco mocniej z okna, przytrzymując się ściany. Była ciekawa, co takiego znów wymyśliła jej matka. Małgorzata stała na progu mieszkania i radośnie wołała zięcia do środka.
– Jeszcze tego brakowało – powiedziała sama do siebie Aneta i zapukała w szybę.
Bartek zatrzymał się i na migi pokazał, że idzie do domu obok.
– No i cudownie – dodała już w myślach.
Ostrożnie zeszła ze stołka i położyła się na łóżku. Pogładziła swój ciążowy brzuch. Położyła na nim ręce i na chwilę zamknęła oczy. Uwielbiała, gdy Emilka rozciągała się, zachęcona dotykiem dłoni, choć nieraz sprawiała jej ból. Nie miało to jednak większego znaczenia. W końcu miały dla siebie jeszcze tylko kilka tygodni spokoju. Podczas gdy inne kobiety narzekały na ciążący im brzuch, ona uwielbiała ten stan. Mogłaby być w ciąży znacznie dłużej niż dziewięć miesięcy.
Chociaż nie planowała drzemki, obudziła się, gdy za oknem zaczynało robić się szaro. Odrobinę za szybko zerwała się z łóżka, za co dostała od córki mocnego kopniaka w żebra. Rozmasowała bolące miejsce i przeciągnęła się leniwie. Zdziwiło ją, że mimo późnej godziny w domu panowała cisza. Zajrzała do pokoju synka i do salonu. Ani żywej duszy. Dom był pusty. Dochodziła dwudziesta, więc na dobrą sprawę Mikołaj powinien właśnie zażywać wieczornej kąpieli.
Zarzuciła na plecy kurtkę i wyszła na podwórko. Końcówka lata nie była w tym roku zbyt przyjemna. Wyglądała raczej na środek mało przyjaznej jesieni.
Aneta przeszła przez nigdy niezamkniętą furtkę do domu rodziców. Zatrzymała się przed drzwiami i zawahała. Wiedziała, że może wejść bez pukania, dokładnie tak samo, jak robili to jej rodzice, ale miała opory. Za bardzo szanowała cudzą prywatność. Po chwili namysłu nacisnęła delikatnie dzwonek.
– Zwariowałaś? Po co dzwonisz? U siebie jesteś! – Drzwi otworzył jej tata. Siwizna przyprószyła już większość jego włosów, które kontrastowały z czarną dresową bluzą.
– Są u was Bartek z Mikołajem? – zapytała, chociaż doskonale znała odpowiedź.
– Są. Mały śpi u babci, a my tu sobie z Bartkiem rozmawiamy.
Poszła za ojcem prosto do salonu. Bartek siedział rozparty w fotelu przy długiej, drewnianej ławie, przykrytej obrusem. Obok niego stał kufel piwa i talerz kanapek.
– A tobie nie za dobrze? – Aneta opadła ciężko na puf obok męża.
– Twoja mama zawołała mnie na obiad, później tak się jakoś zasiedziałem. – Wskazał głową na jedzenie.
– A Mikołaj? – Sięgnęła po jedną kanapkę. Nie mogła się oprzeć ich zapachowi.
– Mikołaj śpi, to już niech zostanie. Do pracy chodzić już nie muszę, to niech sobie z nami pobędzie. – Do pokoju wkroczyła zaspana Małgorzata.
– Możemy go przenieść. – Aneta popatrzyła błagalnie na Bartka.
– Ale po co? Źle mu tu będzie? Odpoczywaj, póki możesz, bo później będziesz miała ciężko. – Jej mąż wsadził do ust kolejną kanapkę i popił piwem.
– Jutro masz wolne? – zapytała z przekąsem.
– Nie, a co? – Bartek wzruszył ramionami.
– Piwa chłopu żałujesz? Od dwóch nic mu nie będzie. – Ojciec wzniósł w powietrzu toast i również pociągnął pokaźny łyk złotego napoju.
Aneta zadudniła palcami o stół. Na usta cisnęły jej się tysiące słów, ale nie była w stanie skrystalizować swoich myśli. Zatęskniła za ich starym ciasnym mieszkankiem, z dala od rodziców i ich bezsensownych uwag.
Doskonale pamiętała, że ojciec zawsze lubił sobie wypić. Nigdy nie chodził pijany, ale każdego wieczora wypijał kilka piw dla rozluźnienia. Pamiętała, że matkę na początku to drażniło, ale później dla świętego spokoju przestała zawracać mu tym głowę. Aneta nie chciała, żeby ojciec wciągnął w te zwyczaje jej męża. Nigdy nie lubiła alkoholu, a teraz już nawet sam jego zapach doprowadzał ją do mdłości. Nie zniosłaby codziennego widoku męża z piwem w ręku.
Pchnięta nagłą potrzebą, wstała i udała się w stronę wyjścia. Usłyszała za sobą jedynie komentarz ojca. Żartobliwym tonem mówił coś o dających o sobie znać hormonach. Miała ochotę odwrócić się i odciąć się jakąś ripostą, ale stchórzyła. Nigdy nie pyskowała rodzicom. W przeszłości zawsze spotykały ją za to kary.
Weszła do domu i wypiła duszkiem szklankę zimnej wody. Poczuła suchość w ustach. Jeszcze nigdy tak bardzo nie chciało jej się pić. Miała wrażenie, że jej język zaschnął i stanął kołkiem w gardle, a policzki paliły ją tak, jakby za chwilę miały rozsypać się w proch. Nalała sobie kolejną szklankę, ale wydawało jej się, że woda twardnieje w jej ustach, w najmniejszym stopniu nie koi pragnienia.
Aneta poczuła, że oblewa ją zimny pot, a jednocześnie z wnętrza bucha gorąco. Usiadła na krześle, wachlując się gazetką reklamową jakiejś sieciówki spożywczej. Postarała się uspokoić i złapała kilka wyuczonych oddechów. Po chwili wszystko wróciło do normy. Oparła głowę na dłoni i znów poczuła się strasznie zmęczona. Powieki ciążyły jej tak bardzo, że gdyby nie dźwięk otwieranych drzwi, zasnęłaby na siedząco.
– I po co te nerwy? – Bartek przysunął sobie krzesło i usiadł obok niej.
– Czemu nie wróciłeś do domu? Chciałam z tobą porozmawiać. Ja też zrobiłam obiad. – Wskazała palcem na pokaźny gar zupy.
– Zasiedziałem się. Wiesz, jacy są twoi rodzice. Jak zaczną gadać, to koniec. Twoja mama postawiła mi przed nosem ziemniaki, mizerię i kotlety mielone. Nie mogłem odmówić, skoro już nałożyła. Mikołaj bawił się autami i nie chciał słyszeć o powrocie do domu. A co chciałaś mi powiedzieć?
Aneta już miała zrelacjonować swój dzień i skomentować zachowanie matki, gdy dotarło do niej, że to bez sensu. No bo co właściwie się stało? Babcia nakarmiła wnuka? Standard. Kupiła mu czekoladę? Norma. Zrobiła im niepotrzebne zakupy? Ile kobiet marzyłoby o takiej pomocy!
– W sumie to nic. Masz rację. Jestem po prostu zmęczona. Tata miał rację, że to hormony. – Aneta wzięła męża za rękę.
– Pomasować ci plecy? Wiesz, że ja zawsze chętnie. – Puścił do niej oczko.
•
W nocy obudził ją silny ból. Była przekonana, że to Emilka rozciągnęła się w jej brzuchu, odrobinę za mocno naciskając na pęcherz. Nie była w stanie zignorować potrzeby udania się do toalety. Wstała z łóżka, ale nie zrobiła nawet kroku, gdy poczuła, że po udach spływa jej woda. Czyżby nie zdążyła? Przecież do tej pory jej się to nie zdarzyło. Odwróciła się w stronę śpiącego męża. Za nic w świecie nie chciałaby, żeby był świadkiem tego incydentu. Zapaliła lampkę nocną i przykucnęła ze ścierką na podłodze. Wpatrywała się ze zdziwieniem w mokrą kałużę, w środku której pływały bladoróżowe pasemka krwi.
Przecież to niemożliwe – pomyślała. – Lekarz wyznaczył termin dopiero za trzy tygodnie! Szybko przypomniała sobie swój pierwszy poród. Mikołaj urodził się kilka dni po terminie, wcale nie śpieszyło mu się na świat. Myśli Anety krążyły uparcie wokół tamtego dnia. Wszystko było pod kontrolą, przebiegło zgodnie z planem. A teraz? Przecież nawet nie spakowała torby!
Natłok myśli przerwał silny skurcz. Tak mocny, że nie była w stanie powstrzymać krzyku. Bartek od razu poderwał się z łóżka. W pierwszej chwili był zupełnie zdezorientowany. Dopiero gdy zorientował się, że jego żona leży na podłodze, oprzytomniał.
– Jezu, co się dzieje? Nie mów, że to już! – Przeniósł ją na łóżko.
– Nie wiem, chyba tak. – Kolejny skurcz wstrząsnął jej ciałem.
– Jedziemy!
Widziała po twarzy Bartka, że jest spanikowany, ale za wszelką cenę stara się zachować pozory spokoju i opanowania. W drodze do szpitala Aneta próbowała uspokoić ciało wyuczonymi oddechami. Nie przynosiło to jednak zamierzonych efektów. Wręcz przeciwnie, zaczęło doprowadzać ją do szału.
– Całe szczęście, że Mikołaj jest u dziadków. Inaczej mielibyśmy niemały problem! – rzucił Bartek.
Aneta nawet nie próbowała odpowiedzieć. Zaparła się mocniej o fotel. Miała wrażenie, że jeszcze chwila i eksploduje. Pocieszała się, że skoro wody odeszły przed czasem, a skurcze są już tak silne, za chwilę powinno być po sprawie.
Na szczęście w szpitalu poza nimi nie było innych nocnych pacjentów. Pielęgniarka, widząc stan rodzącej, szybko dopełniła wszelkich formalności. Nie minęło nawet piętnaście minut, gdy Aneta znalazła się na sali porodowej. Kompletnie nieprzygotowana, w zakrwawionej piżamie, ledwo weszła na łóżko. Poczuła się okropnie zawstydzona sytuacją. Nie pomyślała nawet, żeby zabrać ze sobą koszulę nocną na zmianę. Przecież nie była już pierworódką, mogła to przewidzieć. Z oczu popłynęły jej łzy.
– Spokojnie, nie płacz, kochana. – Obok niej stała położna w średnim wieku. Kobieta pogłaskała ją po dłoni, w którą nie wiedzieć kiedy zdążyła już wbić igłę od kroplówki.
– Nic ze sobą nie wzięłam. To jeszcze za wcześnie! – Aneta rozełkała się na dobre.
– Widać, że jednak nie za wcześnie. Dzieciątko jest duże, więc da sobie radę. Nie napracowałaś się wczoraj zbytnio? Jakichś stresów nie było w domu? – Położna napełniła plastikowy kubek letnią wodą z dystrybutora i podała Anecie.
– No może trochę… Ale ja nic ze sobą nie mam…
– A to znowu najważniejsze? Zaraz męża wyślemy i pojedzie.
Bartek stał pod ścianą, wciąż starając się zachować spokój, choć wydawało mu się, że jeszcze chwila i zemdleje. Był z żoną przy pierwszym porodzie, ale wtedy czuł się w pełni przygotowany na to, co go czeka. Teraz, gdy tylko usłyszał, że musi wrócić do domu, kamień spadł mu z serca. Na początku było mu trochę wstyd, że opuści żonę, ale przecież zostawi ją w dobrych rękach. Ta kobieta o ciepłym spojrzeniu i szerokim uśmiechu dobrze się nią zaopiekuje. Był tego pewny.
– Co mam zabrać? – Wyciągnął z kieszeni telefon i otworzył notatnik. Wiedział, że jeśli nie zapisze słów żony, w nerwach zapomni o wszystkim, gdy tylko opuści mury szpitala.
– Czapeczka, koszulka, śpioszki, podkłady, pampersy, coś do przebrania dla żony. – Położna uspokoiła Anetę, że w tej chwili potrzebują tylko najważniejszych rzeczy. Przekonała ją, że na wszelkie wynalazki typu laktator, a także na kocyki i kremy przyjdzie jeszcze czas.
Gdy Bartek wybiegł na korytarz, Aneta poczuła dziwną ulgę. Z jednej strony chciała, żeby przy niej został, ale z drugiej czuła się tak zawstydzona tym, jak wyglądała, że wolała, aby jej nie oglądał w takim stanie. Przez chwilę udało jej się nawet odprężyć. Przymknęła oczy i od razu zasnęła. Nie wiedziała, ile to trwało, ale zdawało jej się, że zaledwie sekundy. Kolejna fala bólu zalała jej ciało i wdarła się w okolice pleców.
– Już za późno na znieczulenie. – Zauważyła, że spomiędzy jej nóg wyłoniła się głowa lekarza. – Jeszcze chwilę i będzie po wszystkim. Dziewczynka uparcie pcha się na świat. – Mężczyzna w białym fartuchu poklepał ją po kolanie i zniknął w pokoju położnej. Nagle stało się coś, co Aneta uważała za najgorszy koszmar, jaki może się przytrafić rodzącej. Poczuła, że musi do toalety. Nie bardzo wiedziała, jak zakomunikować swoją potrzebę, więc po prostu wypowiedziała swoją prośbę w przestrzeń. Położna pojawiła się obok niej i zdawała się zupełnie niewzruszona. Trzymała za to w dłoni duży szpitalny podkład.
– Już za późno, jeszcze dziecko wpadnie do kibelka – powiedziała z taką lekkością, jakby to był najbardziej naturalny żart.
– To co ja mam zrobić? – Aneta nie wierzyła w to, co właśnie się działo. Oddałaby wszystko za taki poród, jaki miała poprzednio.
– Oj, kochana, myśmy tu już wszystko widzieli. Wszystko i jeszcze więcej. Rób, co musisz, zaraz wymienię podkład i tyle.
Aneta chciała zaprotestować, ale kolejny skurcz był tak silny, że rozwiązał sprawę.
– No i z głowy. Teraz jeszcze chwila i się urodzi. Zobaczysz! – Położna wytarła jej krocze i przemyła jakimś roztworem.
Aneta zaś czuła, że jeszcze chwila, a zapadnie się pod ziemię. Na szczęście kolejne skurcze nadchodziły falami i po paru minutach trzymała już w ramionach dorodnego, różowego, pomarszczonego noworodka.
Tak często wyobrażała sobie swoją córeczkę i jej pierwsze chwile na świecie. Snuła plany, że powita Emilkę razem z Bartkiem. Była pewna, że będzie tak samo jak w dniu urodzenia Mikołaja. Tymczasem wszystko było nie tak! Została sama, nie miała ze sobą kompletnie nic z tego, co sobie zaplanowała, a pępowinę przecinał właśnie lekarz. Popatrzyła na córkę. Mimo że widziała już noworodka, tym razem coś było inaczej. Pamiętała, że gdy pierwszy raz zobaczyła Mikołaja, wydawał jej się najpiękniejszym dzieckiem na świecie. Był dokładnie taki, jakiego sobie wymarzyła. Ciepły, delikatny, po prostu idealny.
Emilka zaś wydawała się Anecie zimna i dziwnie oślizgła. Trzymając ją w ramionach, spięła się i chciała zawołać kogoś, aby zabrał od niej dziecko, ale przecież jak mogłaby o to poprosić? Zauważyła, że położna stoi pod ścianą i przygląda jej się z zaciekawieniem. Aneta zdała sobie sprawę, że pewnie wygląda jak wyrodna matka. Nie dość, że przyjechała do porodu zupełnie nieprzygotowana, to jeszcze patrzy na swoje dziecko z odrazą.
– Nakarm ją. – Kobieta podeszła do łóżka i złapała Anetę za pierś. Niby delikatnie, ale dotyk obcej dłoni sprawił, że poczuła dyskomfort. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść.
Gdy Emilka objęła malutkimi ustami jej sutek, Aneta poczuła skurcz w żołądku. Bardzo podobny do tego, gdy po jej skórze wspinał się pająk lub jakiś inny owad. Mała jadła bardzo łapczywie, wydając z siebie ciche posapywania. Te same, które cztery lata temu wzbudzały w Anecie niepohamowane fale miłości do syna. A teraz? Czuła, że zbiera jej się na mdłości. Dźwięki wydawane przez córkę zdawały jej się nienaturalnie głośne i nieprzyjemne. Aneta zbladła i zakryła usta dłonią. Na szczęście położna była tuż obok i oderwała noworodka od matki, która nie zdążyła nawet wychylić się za barierkę łóżka, tylko zwymiotowała prosto na siebie i szpitalną pościel.
W tej samej chwili do sali wpadł zziajany Bartek. Osłupiały przeniósł wzrok z pokrytej wymiocinami żony na położną, która owijała jego córkę w szpitalne pieluchy.
– Jezu, co tu się stało… – Odstawił walizkę na podłogę i stanął jak wryty.
– A co się miało stać? Ojcem pan został – odpowiedziała położna.
– Przyniosłeś mi piżamę? – Aneta popatrzyła na męża ukradkiem, starając się ukryć łzy.
– Tak… Pomogę ci się przebrać. – Podał jej rękę.
– Proszę tak zrobić, odpocząć, zaraz ktoś to wszystko sprzątnie i przewieziemy panią na oddział. Zabieram dziewczynkę na badania. Proszę odpoczywać. – Kiedy położna wyszła z dzieckiem z sali, Aneta odetchnęła z ulgą.
– Bartek, coś jest ze mną nie tak! Ledwo urodziłam, a już się cieszę, że ją zabrali. – Rozpłakała się na dobre.
– Spokojnie, ta sytuacja zaskoczyła nas wszystkich. Ale najważniejsze, że mamy zdrową córeczkę. Pamiętasz, jak nie mogłaś się doczekać tego dnia? A teraz już po wszystkim! Odpocznij, zjedz coś, przebierz się i na pewno zaraz poczujesz się lepiej.
– Nie wiem… – Aneta czuła, że to coś innego niż zmęczenie. Zmęczona była już nie raz. Ale to było coś znacznie gorszego. Nie znała wcześniej tego uczucia. Czuła się zupełnie pusta. Niezdolna do miłości ani innych pozytywnych uczuć.
W kieszeni Bartka zadzwonił telefon. Wyjął go i szybko odebrał.
– Już po wszystkim, uwierzysz?! Nawet nie zdążyłem wrócić do szpitala, a Emilka już była na świecie. – Bartek przytaknął jeszcze kilka razy i podał telefon żonie. – To twoja mama.
Aneta nie miała ochoty na żadne rozmowy, ale nie mogła tak po prostu się rozłączyć.
– Halo?
– Gratulacje! Widzisz, chyba mam jakiś szósty zmysł, że pozwoliłam Mikiemu u nas nocować. Tylko by się niepotrzebnie wystraszył. Oj, szczęściara z ciebie, ja się męczyłam dwa dni na porodówce! – Małgorzata nie była w stanie ukryć wzruszenia. – No, jak się moja wnusia czuje? Ile ma wzrostu? Ile waży?
Aneta posmutniała. Liczyła, że matka zapyta ją o jej własne samopoczucie, ale widocznie taka już rola matek.
– Dobrze się czuje, strasznie głodna się urodziła. Nie wiem, ile ważyła, na pewno dużo więcej od Mikołaja. – Aneta zastanowiła się, jakim cudem umknęła jej ta informacja. Może położna jeszcze jej tego nie powiedziała? Przecież by zapamiętała.
– No, jak to nie wiesz?! Przecież zawsze mówią! – Małgorzata była niepocieszona.
– Mamo, naprawdę nie wiem. Jestem zmęczona. – Odsunęła telefon od ucha i przekazała go mężowi, który wysłuchał jeszcze jakiegoś krótkiego wywodu teściowej, przewracając przy tym oczami.
Aneta nie zapytała, co takiego powiedziała mu jej matka. Szczerze mówiąc, wcale jej to nie interesowało. Mogła sobie jedynie wyobrazić, że na pewno nie było to nic o niej, a jeśli już – nie było to nic miłego.
•
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_