Wysoka fala - ebook
Wysoka fala - ebook
Surfing i medycyna to dwie wielkie pasje doktora Sama Webstera. A Zoe? To tylko kolejna kobieta, a otacza go ich całe mnóstwo. Żadnej zbyt blisko do siebie nie dopuszcza. Tak się jednak złożyło, że wobec Zoe ma dług wdzięczności i koniecznie chce go spłacić. Zoe nie przyjęła prezentu, ale poprosiła, by nauczył ją surfingu. To ostatnia rzecz, jaką chciałby zrobić, ale nie może jej odmówić. Nie wie, że Zoe stanie się jego kolejną wielką namiętnością...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1094-2 |
Rozmiar pliku: | 729 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dlaczego człowiekowi się wydaje, że wypadki dzieją się w zwolnionym tempie?
Był czas krzyknąć, zbiec na plażę, odciągnąć psa, zmusić tego idiotę w wózku plażowym do zmiany kierunku, ale w rzeczywistości Zoe nie miała czasu na nic.
Siedziała na plaży pięć minut od szpitala miejskiego w Gold Coast, podziwiając spienione grzywy fal, upajając się ciepłą bryzą od oceanu i zapierającym dech widokiem.
Obserwowała też samotnego surfera.
Był dobry, bardzo dobry. Cierpliwie czekał na odpowiedni moment, po czym płynnym ślizgiem sunął pod załamującą się falą.
Poezja w ruchu, pomyślała. Gdy podpłynął bliżej, rzuciła się jej w oczy jego atletyczna sylwetka.
Ale obserwowała też psa. Leżał częściowo zasłonięty piaskowym pagórkiem trochę bliżej brzegu niż ona. Byłaby go nie zauważyła, gdyby nie to, że ilekroć surfer zbliżał się do brzegu, czekoladowy labrador wbiegał na płyciznę, a mężczyzna przytulał go serdecznie, po czym wracał na wodę, a pies do swojej kryjówki.
Miała ochotę pogadać z labradorem. Był to jej pierwszy tydzień w Gold Coast City, więc dokuczała jej samotność, ale ci dwaj sprawiali wrażenie samotników chodzących własnymi drogami.
Teraz jednak nie byli sami, bo od drogi w zawrotnym tempie zbliżał się wózek plażowy.
Nie powinien był się tu znaleźć, bo była to plaża chroniona, gdzie rowery, konie oraz pojazdy mechaniczne obowiązywał zakaz wstępu.
Nie był to miejscowy rybak spokojnie jadący na wieczorny połów, tylko pirat drogowy w wynajętym wózku gnający na łeb na szyję. Z daleka dostrzegła logo wypożyczalni.
Pies! Z przeraźliwym krzykiem rzuciła się w jego stronę, ale jej nogi okazały się zbyt wolne, a głos zbyt cichy. Boże, tylko nie to!
Wózek z impetem uderzył w pryzmę piachu, za którą leżał pies, wyleciał w powietrze, odbił się od kolejnej pryzmy, po czym z rykiem silnika pognał dalej.
Sam Webster leniwie płynął na desce, czekając na kolejną falę. Powinien już myśleć o powrocie do domu, zwłaszcza że zapadał zmierzch i dobre fale zdarzały się coraz rzadziej. Poza tym surfowanie po ciemku łączy się z ryzykiem spotkania z żerującymi w nocy mieszkańcami głębin, a ryzykują tylko durnie.
Pora zejść z plaży, zabrać Bonnie do domu i pójść spać.
Spać? Wątpliwe. Od dawna źle sypiał, ale poranne i popołudniowe surfowanie dobrze mu robiło. Wykonywał odpowiedzialną i wyczerpującą pracę, przez cały dzień miał dziesiątki pacjentów, a mimo to dalej nękały go problemy z zasypianiem. Nie lubił nocy.
Ale trzeba zabrać Bonnie do domu.
Nagle… Gdzie ta fala?!
Najpierw dotarł do niego ryk silnika, a dopiero po chwili zauważył pojazd pędzący przez wydmy na plażę.
– Bonnie! – Krzyczał, płynął i krzyczał, ale spychał go silny prąd.
Wózek już gnał po plaży.
Bonnie! Na jego oczach pojazd uderzył w pryzmę, w której suka wykopała sobie sporą chłodną jamę. Wbił w nią wzrok, jakby samym spojrzeniem chciał psa stamtąd wywabić. Na próżno.
Brzegiem plaży ktoś biegł w tamtą stronę. Kobieta. Kobiety go nie interesują, liczy się tylko Bonnie.
Gdzie ta fala?!
Przez moment myślała, że pies nie żyje. Czekoladowy labrador leżał na piasku w kałuży krwi.
Zoe przyklękła przy nim.
– Cześć – powiedziała, zniżywszy głos, by go jeszcze bardziej nie przestraszyć, a on spoglądał na nią wielkimi oczami pełnymi przerażenia i bólu.
Nie było w nich agresji, chociaż strach i cierpienie fizyczne często ją wywołują nawet u najłagodniejszego zwierzaka, ale Zoe czuła instynktownie, że ten pies jej nie ugryzie. Bo nie ma siły?
Możliwe.
Łeb i przednie łapy chyba nie ucierpiały, ale lewa tylna noga… Cała zakrwawiona. Zoe pospiesznie zdjęła z siebie bluzkę. Część zwinęła w tampon, który umocowała na psiej nodze wąskim paskiem tkaniny.
– Przepraszam – przemawiała do psa. – Nie chcę sprawiać ci bólu, ale muszę zatrzymać krwawienie.
Nawet jeśli jej się uda… Tyle krwi na piasku…
Musi zawieźć psa do weterynarza. Już miała do czynienia z pacjentami, u których na skutek poważnej utraty krwi doszło do zatrzymania akcji serca.
Zerknęła w kierunku morza. Surfer ciągle płynął, ale za nim nie było żadnej fali, która by go popchnęła do brzegu. Zajmie mu to co najmniej pięć minut, pomyślała, ale dla tego psa to zdecydowanie za długo.
Udało się jej spowolnić krwotok, ale nie zatrzymać.
Pierwszego dnia po przyjeździe do Gold Coast City, gdy wybrała się na poszukiwanie supermarketu, zauważyła po drodze klinikę weterynaryjną nieopodal szpitala. W oczy rzuciła się jej wtedy tablica z napisem: „Czynne 24h”.
Tak, to jest to.
Jej auto stoi tuż przy plaży, ale czy uda się jej dźwignąć tak dużego psa? Po raz kolejny spojrzała w stronę surfera. To bez wątpienia jego pies, więc powinna zaczekać.
I oddać mu nieżywe zwierzę?
Wykluczone. Na piasku napisała jeden krótki wyraz „WET”, po czym podniosła psa. W pierwszej chwili zachwiała się pod jego ciężarem, ale znalazła dość sił, by pobiec z nim na parking.
Chyba jeszcze nigdy nie przyszło mu tak długo płynąć do brzegu. Zazwyczaj pozwoliłby prądowi nieść się wzdłuż plaży, a potem wrócić, ale to nie była zwyczajna sytuacja. Bonnie. Pies Emily.
Przypomniał mu się dzień, kiedy Emily przyniosła do domu szczeniaka.
– Sammy, popatrz, jaka ona rozkoszna. Zobaczyłam ją w oknie sklepu zoologicznego i poczułam, że jest moja.
Oboje jeszcze studiowali, byli biedni jak mysz kościelna i mieszkali w jednym pokoju w akademiku. Posiadanie psa oznaczało, że będą zmuszeni wynająć mieszkanie za pieniądze, których nie mieli, oraz dzielić czas między naukę i opiekę nad psem, ale Em o tym nie pomyślała.
Zobaczyła szczeniaka i go kupiła, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
To dlatego Emily nie żyje, a jemu został po niej tylko pies. I ten pies nagle zniknął, zabrany z plaży przez obcą osobę. Odchodził od zmysłów.
Dotarłszy w końcu do brzegu, porzucił deskę i puścił się pędem w stronę jamy wykopanej przez Bonnie. Na widok tego, co tam zobaczył, zrobiło mu się zimno. Tyle krwi…
Można przeżyć takie krwawienie?
Gdzie jest Bonnie? Nieopodal ujrzał trzy litery. Krzywe, jakby nakreślone stopą. WET.
To rozsądne. Ale który? Ten najbliżej szpitala?
Tępo wpatrywał się w plamę krwi.
Myśl, chłopie! W sąsiedztwie szpitala znajdowała się klinika weterynaryjna, do której zazwyczaj chodził z Bonnie. Najbliższa. Ta osoba najwyraźniej zna tego weterynarza. Biegnąc przez plażę, ściągał z siebie piankę.
Tyle krwi… Nie ma szansy, by z tego wyszła. Ale musi przeżyć, bo bez niej już nic mu nie zostanie.
Klinika okazała się czynna. I o dziwo weterynarz wyszedł jej na spotkanie. Być może usłyszał, jak z piskiem opon skręcała na podjazd. Lekarze są wyczuleni na takie sygnały, pomyślała, wysiadając z auta.
– Wypadek drogowy – rzuciła, nie tracąc czasu na wyjaśnienia. Wygląda jak… W koronkowym staniku, dżinsach, sandałkach, a wszystko to umazane krwią. Co tam! Ale weterynarz okazał zainteresowanie: przytrzymał ją za łokieć, żeby badawczo się jej przyjrzeć.
– Jest pani ranna? – zapytał.
– Potrącił ją wózek plażowy – wyjaśniła świadoma, że w takich sytuacjach życie człowieka jest ważniejsze od życia zwierzęcia. – Widziałam, jak to się stało, ale mnie nic nie jest. To jej krew. To nie mój pies. Jego właściciel pływał na desce, ale nie było czasu na niego czekać. Krwawi z tylnej nogi.
– Nie, już nie krwawi – oznajmił weterynarz, zaglądając do środka auta. Zauważył tampon z bluzki, pokiwał głową i spojrzał na Zoe z uznaniem. – To Bonnie. My się znamy. Jej właścicielem jest Sam Webster, jeden z tutejszych lekarzy. Pani też medyk?
– Jestem pielęgniarką.
– Całe szczęście. Jestem tu sam na dyżurze, a przyda mi się pomoc. Jest pani gotowa?
– Oczywiście – odparła, mimo że nie czekał na odpowiedź, bo niósł Bonnie do kliniki.