Wyspa dla dwojga - ebook
Wyspa dla dwojga - ebook
Xavier Del Rio otrzymuje w spadku od ciotki połowę wyspy. Drugą ciotka zapisała opiekującej się nią przez ostatnie lata Rosie Clifton. Xavier zamierza spłacić Rosie, a potem wybudować na wyspie hotele i pola golfowe. Ale Rosie kocha to miejsce i nie zgadza się na takie zmiany. Xavier nie zamierza ustąpić, jednak Rosie składa mu propozycję, która wydaje mu się tyleż szalona, co pociągająca…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3711-6 |
Rozmiar pliku: | 771 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
‒ To prywatna plaża… ‒ Rosie musiała podnieść głos. Potężny, groźnie wyglądający mężczyzna zacumował elegancki czarny jacht, ignorując jej wołanie i machanie rękoma.
„Przeklęci intruzi” powiedziałaby zapewne nieodżałowana Dona Anna, pracodawczyni Rosie, i pogroziłaby przybyszowi laską. „To moja wyspa!” – krzyczała na nieproszonych gości i wygrażała swą pomarszczoną, szczuplutką pięścią. Nagle mężczyzna z jachtu uniósł głowę i zmierzył Rosie przenikliwym wzrokiem. Jej ciało zareagowało natychmiast ‒ ogarnęło ją przedziwne, niezrozumiałe uczucie tęsknego pragnienia. Rozsądek podpowiadał jej, żeby uciekać, ale jej niesławny wśród opiekunek sierocińca upór nie pozwalał się poddać. Dawno temu obiecała sobie, że mimo trudnego startu w życie nigdy nie pozwoli się uwięzić w roli bezradnej ofiary. Poza tym obiecała świętej pamięci Donie Annie, że zadba o wyspę. Niestety onieśmielający intruz nie przejmował się jej protestami.
Z mocno bijącym sercem patrzyła, jak nieznajomy wyskakuje lekko z łodzi i nurkuje w szmaragdowej wodzie. Wyglądał jak gladiator, potężnymi ramionami rozgarniał wodę, błyskawicznie zbliżając się do brzegu. Nie mogła od niego oderwać wzroku, nigdy wcześniej nie zaparło jej tchu na widok mężczyzny. Z drugiej strony, miała dopiero dwadzieścia lat, a jej życiowe doświadczenia ograniczały się do przedziwnego wyizolowanego świata domu dziecka, a potem pustego domu ekscentrycznej staruszki na niewielkiej hiszpańskiej wyspie. Kiedy organizacja charytatywna zajmująca się pomaganiem wychowankom sierocińców w osiągnięciu samodzielności zaproponowała jej pracę na Isla del Rey, Rosie nie posiadała się z radości. Miała opiekować się domem i jego właścicielką, starszą panią, z którą nie wytrzymało sześć poprzednich wysoko wykwalifikowanych kandydatek na gosposię. Jednak dla sieroty dorastającej w opresyjnej państwowej instytucji każda szansa wyrwania się na wolność wydawała się darem od losu.
Mimo to na pewne rzeczy nie była gotowa, stwierdziła, patrząc, jak nieznajomy wynurza się z wody, wychodzi na brzeg i zmierza w jej kierunku. Krople wody spływały po jego oliwkowej skórze, błyszcząc jak rozsypane brylanty… Rosie zebrała się w sobie ‒ miała dług wdzięczności wobec Dony Anny, nie mogła jej zawieść. Nawet w najśmielszych snach nie spodziewała się, że starsza pani w ostatnim akcie hojności zapisze jej w spadku połowę wyspy. Testament bogatej arystokratki wywołał skandal na skalę międzynarodową, a Rosie stała się nagle przedmiotem pogardliwej wrogości. Nikt nie rozumiał więzi, która je połączyła. Dowód wdzięczności i zaufania, którym obdarzyła Rosie jej podopieczna, okazał się w równej mierze błogosławieństwem, co przekleństwem. Rosie pokochała wyspę, ale bez grosza przy duszy i jakiegokolwiek stałego źródła dochodu nie potrafiła się o nią właściwie zatroszczyć. Na wysyłane przez nią listy do potencjalnych inwestorów nie otrzymała ani jednej, choćby odmownej odpowiedzi. Domyślała się, że dla bogaczy była jeszcze jedną żebrzącą sierotą.
Mężczyzna strząsnął wodę z włosów i zmierzył ją zimnym wzrokiem. Musiała go odprawić, tak jak ją tego nauczyła Dona Anna. No, może nie dokładnie w ten sam sposób, zamiast krzyku postanowiła użyć perswazji. Z bijącym sercem, przyciskając do piersi ręcznik, czekała, aż intruz podejdzie do niej. Musiała przyznać, że wybrał najlepszy moment, by ją zaskoczyć ‒ zawsze pływała wczesnym rankiem, by w samotności zebrać siły na resztę wypełnionego licznymi obowiązkami dnia. Nawet gdyby zaczęła krzyczeć, nikt by jej nie usłyszał ‒ od posiadłości dzielił ją ponad kilometr… Ale przecież była u siebie, przypomniała sobie, nie było powodu się bać, w końcu wyspa należała do niej, przynajmniej jej połowa. Drugą połowę odziedziczył jakiś hiszpański krewniak Dony Anny, który ani razu nie zaszczycił ciotki odwiedzinami. Don Xavier Del Rio nie pojawił się nawet na pogrzebie, nie odezwał się też po ujawnieniu treści testamentu. Według ciotki był playboyem i hulaką, a także niezwykle skutecznym biznesmenem zarabiającym miliardy. Według Rosie, miliarder czy nie, nie zasługiwał na taką cudowną ciotkę, skoro nie znalazł czasu, by ją czasami odwiedzić w jej samotni.
Nie wierzył własnym oczom. Dziewczyna zachowywała się, jakby był intruzem!
‒ Masz rację ‒ odwarknął. ‒ To jest prywatna plaża. Co tu robisz?
‒ Ja jestem właścicielką, to znaczy, mieszkam tu ‒ poprawiła się. Zadarła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, ale górował nad nią wyraźnie. Była młodziutka i drobna, blada ze strachu, ale nieustępliwa. Zastanawiał się, czy spływające na jej ramiona płomiennie rude włosy świadczyły o ognistym temperamencie. Domyślił się natychmiast, z kim miał do czynienia. Prawnik uprzedził go, że mimo pozorów niewinności mogła sprawiać trudności.
‒ Przysłał cię siostrzeniec Dony Anny? ‒ zapytała podejrzliwie.
‒ Nikt mnie nie przysłał ‒ wycedził, nie spuszczając z niej wzroku.
‒ To po co tu przypłynąłeś?
Jedynie mocno zaciśnięte pięści zdradzały jej zdenerwowanie. Miała odwagę stawić mu czoło, doceniał to.
‒ Żeby się z tobą spotkać ‒ odpowiedział.
‒ Ze mną?
Przycisnęła mocniej ręcznik do piersi, niewielkich, ale krągłych, rysujących się lekko pod miękkim materiałem. Morska bryza uniosła kosmyki wilgotnych włosów i odsłoniła smukłą szyję. Miał niewyjaśnioną ochotę przycisnąć usta do bladej jedwabistej skóry, posmakować jej. W jego głowie natychmiast rozdzwonił się alarm. Może i wyglądała na niewinnego anioła, ale jeśli potrafiła przekonać jego upartą ciotkę do zapisania jej sporego majątku, musiała mieć niezły charakterek.
‒ Musimy pogadać o interesach. ‒ Spojrzał wymownie w kierunku domu na klifie.
‒ W takim razie wiem już, kim jesteś ‒ odpowiedziała powoli, przeszywając go przenikliwym spojrzeniem ametystowych oczu. ‒ Don Xavier. Dziwne, twoi prawnicy nie znaleźli czasu, żeby się ze mną spotkać i omówić plany ocalenia wyspy…
Xavier zachował kamienną twarz. Firma prawnicza pracująca dla rodziny zapewniała go, że istnieją solidne podstawy do podważenia testamentu. Domyślał się, że prawnicy zacierali już ręce na myśl o prowizji od odzyskanego majątku. Xavier natychmiast odrzucił ich propozycję. Sam wiedział, jak załatwić sprawę.
‒ To przez ciebie inwestorzy ignorują moje listy? ‒ zapytała butnie dziewczyna.
‒ Nie ‒ odpowiedział zgodnie z prawdą. Ciotka słynęła z przekory i zapewne dlatego postanowiła rzucić mu wyzwanie. Żeby otrzymać należny mu spadek, musiał się postarać. ‒ Zapewne uważają, że jedna młoda dziewczyna nie udźwignie ciężaru odpowiedzialności za całą wyspę.
‒ Cóż, podejrzewam, że moje zdanie na ten temat nie ma znaczenia ‒ odparowała.
Podejrzewał, że i tak je mu zdradzi.
‒ Każdy, kto ma na szczęście posiadać rodzinę, powinien o nią dbać, nawet jeśli wymaga to wysiłku ‒ oświadczyła.
‒ Pijesz do mnie? ‒ zapytał rozbawiony. ‒ Sugerujesz, że nie mam prawa do wyspy?
‒ Należysz do rodziny ‒ przyznała niechętnie. ‒ To wyjaśnia, dlaczego twoja ciotka zapisała połowę wyspy mężczyźnie o twojej reputacji.
Bezczelność jej uwagi na chwilę odebrała mu głos. Jej odwaga zdumiała go, ale i zrobiła na nim wrażenie. Podejrzewał, że dorastanie w trudnych warunkach zahartowało ją. Nie znał wielu osób, które odważyłyby się stawić mu czoło.
‒ Zatkało, Don Xavier?
Uniósł wysoko brwi, ale w głębi duszy musiał jej przyznać rację ‒ żył szybko i intensywnie, nie interesowała go stabilizacja, a tym bardziej miłość i rodzina, które w przeszłości przyniosły mu jedynie ból i rozczarowanie. Rodzice wybili mu z głowy młodzieńczą wiarę w miłość. Dlatego właśnie unikał ciotki i odwiedzin na wyspie. Zresztą spełniał jedynie prośbę Dony Anny ‒ miał ciężko pracować i zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, żeby sfinansować projekty, z których byłaby dumna. Okazało się jednak, że jego psotnej ciotce to nie wystarczyło. Postanowiła się z nim zabawić, stawiając na jego drodze do odziedziczenia wyspy zaskakującą przeszkodę.
‒ Czy sprowadzają cię warunki postawione w testamencie przez Donę Annę? ‒ zapytała, jakby czytała w jego myślach. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że za chwilę utonie w głębinie jej przepastnych oczu…
‒ Wygląda na to, że znaleźliśmy się tu z tych samych powodów. Musimy się dogadać.
‒ Ja tu mieszkam ‒ zauważyła trzeźwo.
No tak, pomyślał, przechodzimy do sedna sprawy. Jeśli zapoznała się z treścią testamentu, wiedziała o haczyku umieszczonym w nim przez ciotkę. Jeśli w przeciągu najbliższych dwóch lat Xavier nie doczeka się potomka, straci prawo do swojej połowy wyspy.
‒ Wyobrażam sobie, jaka ciąży na tobie presja ‒ dodała dziewczyna.
W jej oczach dostrzegł cień rozbawienia. Ona nie musiała spełniać żadnych warunków, by zachować swą połowę spadku. Z drugiej strony, brakowało jej środków na utrzymanie wyspy, i tu miał nad nią przewagę.
‒ Widzę, że zapoznałaś się z treścią testamentu ‒ zauważył od niechcenia.
‒ Tak ‒ odpowiedziała z rozbrajającą szczerością. ‒ Chociaż prawnicy twojej ciotki utrudniali mi dostęp do dokumentu. A przecież chciałam się jedynie przekonać na własne oczy, że Dona Anna rzeczywiście zapisała mi połowę Isla Del Rey. Ale przeczytałam oczywiście całość i rozumiem, że ciotka postanowiła wywrzeć na tobie presję. Miała dość niestandardowe poczucie humoru, ale tym razem przeszła samą siebie. Może gdybyś jej nie zaniedbywał…
‒ Przyjmuję naganę ‒ uciął. Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję na osobiste tematy, zwłaszcza z obcą osobą.
‒ Dziwi mnie tylko jedna rzecz ‒ powiedziała. ‒ Wydawało mi się, że Dona Anna ceniła ponad wszystko rodzinę, a teraz wygląda na to, że chce ci wymierzyć karę. ‒ Jej piękne oczy spoważniały.
‒ Tak to wygląda ‒ przyznał jej rację.
Przyglądała mu się teraz z autentycznym zainteresowaniem.
‒ Musiałeś jej naprawdę zaleźć za skórę.
W ogóle nie bała się mówić, co myśli, zauważył z podziwem. Intrygowała go coraz bardziej. Początkowo zamierzał ją przekupić, ale teraz miał poważne wątpliwości, czy skusiłyby ją pieniądze. Była inteligentna, niepokorna i niezwykle atrakcyjna. Z łatwością mogła sprawić, że zboczyłby z kursu, a na to nie mógł sobie pozwolić. Testament wprowadził w jego życie wystarczającą dawkę chaosu. Ciotka, ze wszystkich osób na świecie, powinna najlepiej zdawać sobie sprawę z jego ograniczeń! Potrafił zarabiać pieniądze, ale na rodzica się nie nadawał. Dlaczego uparła się, by ukarać jakieś Bogu ducha winne dziecko rodzicem niezdolnym do miłości?
‒ Lepiej wejdźmy do domu ‒ zaproponował.
‒ Co? Nie!
‒ Słucham?
‒ Pojawiasz się o świcie na plaży i wpraszasz się do domu? Umów się najpierw na spotkanie.
Pochylił głowę, żeby ukryć uśmiech. Ludzie miesiącami zabiegali o spotkanie z nim, a ta pannica, gdyby miała laskę jego ciotki, pogoniłaby go bez zastanowienia. Była zabawna, ale nie miał czasu do stracenia, jego cierpliwość się wyczerpała. Ruszył ścieżką w stronę domu. Dziewczyna podbiegła i zagrodziła mu drogę. Nie wierzył własnym oczom. Nie chciała go wpuścić do jego własnego domu!
‒ Możemy się umówić na inny termin ‒ spuściła z tonu. ‒ Kiedy by ci pasowało?
‒ Teraz ‒ odparł lodowatym tonem i wyminął ją.ROZDZIAŁ DRUGI
Powinien był przewidzieć, że za nim pobiegnie. Kiedy złapała go za ramię, dotyk jej drobnej dłoni zelektryzował go. Stanął i odwrócił się. Rosie Clifton, mimo jego ewidentnej przewagi, nie zamierzała się poddać. Była nieustraszona. Nie potrafił jej za to nie podziwiać.
‒ Możesz przyjść w innym terminie ‒ powiedziała, trzymając go mocno za ramię. ‒ Obiecuję.
‒ Czyżby? ‒ uśmiechnął się ironicznie.
Zauważył, że jej źrenice powiększyły się, a oczy pociemniały. Czyżby też czuła to dziwne elektryzujące napięcie, które zrodziło się pomiędzy nimi? Cóż, tym gorzej; jego celem były negocjacje, nie romans.
‒ Nie jesteśmy nawet ubrani ‒ zauważyła trzeźwo Rosie. ‒ Nie będziemy się czuć swobodnie, a przecież mamy do omówienia ważne sprawy…
Musiał przyznać, że udało jej się znaleźć przekonujący argument. Jej ślicznie wykrojone, lekko nadąsane wargi rozchyliły się, gdy czekała w napięciu na jego odpowiedź.
‒ Wrócę innego dnia ‒ zgodził się.
‒ Dziękuję ‒ zawołała z ulgą.
Oczywiście zdawał sobie sprawę, że popełnia błąd ‒ dawał jej czas na przygotowanie się. Ciotka zapewne patrzy na niego z góry i zaciera ręce. Naprawdę nieźle to rozegrała, stawiając naprzeciw siebie dwie osoby o tym samym celu, ale skrajnie różnym podejściu do życia: idealistkę bez grosza przy duszy i potentata biznesowego bez złudzeń. Ciotka uwielbiała takie konfrontacje.
‒ Zanim odpłyniesz… ‒ Rosie wyglądała uroczo, gdy przygryzała niepewnie dolną wargę.
‒ Tak?
‒ Chciałabym, żebyś wiedział, że naprawdę uwielbiałam twoją ciotkę.
Wzruszył ramionami. Co go to obchodzi? Czego się spodziewała? Podobnego wyznania z jego strony? Nie miał ochoty kłamać. Miał serce z kamienia i wolał, żeby tak zostało.
‒ Ciotka cię wychowała, prawda? ‒ Rossie nie dawała za wygraną.
‒ Tylko dlatego, że moi rodzice woleli spędzać czas w kasynach w Monte Carlo ‒ warknął.
‒ Musiało ci ich brakować ‒ powiedziała ze współczuciem, które wyglądało na autentyczne.
‒ Dawno i nieprawda ‒ uciął.
Nie drążyła tematu, ale spojrzała na niego, jakby się nad nim litowała, co rozzłościło go jeszcze bardziej.
‒ Powiedziała mi, że wyrzuciła cię z domu, kiedy byłeś nastolatkiem. ‒ Rosie zaśmiała się pod nosem. ‒ Twierdziła, że wyszło ci to na dobre. Uwielbiała stawiać przed ludźmi wyzwania, dzięki którym mogli się czegoś nauczyć, prawda?
‒ Najwyraźniej ciebie nie nauczyła trzymać języka za zębami ‒ mruknął.
Zignorowała go i kontynuowała:
‒ Dona Anna twierdziła, że każde nowe pokolenie powinno samo do wszystkiego dojść, zamiast liczyć na to, że odziedziczy fortunę po przodkach. Tobie udało się osiągnąć ogromny sukces. ‒ Na jej twarzy malował się nieudawany podziw. Jej niewinność rozczuliła go. ‒ Najpierw zbudowałeś imperium technologiczne, potem hotelarskie. Za cokolwiek się weźmiesz, osiągasz sukces. Podobno jesteś miliarderem.
Xavier ponownie wzruszył ramionami.
‒ Co z tego? ‒ Ruszył w stronę wody.
‒ Nic. Ciotka mówiła, że masz nonszalancki stosunek do pieniędzy ‒ zawołała za nim.
Zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię.
‒ Czy jest coś, czego ci o mnie nie powiedziała?
‒ Na pewno coś pominęła…
Miał taką nadzieję.
‒ Często o mnie mówiła? ‒ Nagle zapragnął wiedzieć, choć nie rozumiał dlaczego. Oparł się o jedną z wielkich skał na brzegu plaży. Rozmowa z Rosie obudziła w nim wspomnienia dzieciństwa, czy tego chciał, czy nie.
‒ Często ‒ potwierdziła. Po chwili dodała: ‒ Muszę wracać.
‒ Pływasz tu każdego ranka? ‒ zapytał, jakby jej nie usłyszał. Nagle wcale nie chciał się z nią rozstawać.
‒ Tak, odkąd przyjechałam na wyspę. Rozpieszczam się ‒ uśmiechnęła się nieśmiało.
Po sierocińcu wyspa musiała jej się wydawać rajem, domyślił się. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić dorastania w państwowej instytucji. On przynajmniej miał ciotkę. Byłby potworem bez serca, gdyby nie docenił gestu Dony Anny wobec Rosie.
‒ Pływasz sama? W morzu?
‒ Dlaczego nie? ‒ nastroszyła się.
Kiedy szykowała się do obrony, wyglądała uroczo. Musiał szybko wziąć się w garść, bo zaczynał tracić zdolność trzeźwej oceny sytuacji.
‒ Myślisz, że to rozsądne? A jeśli coś się stanie?
‒ Na lądzie też się coś może stać.
Nie wątpię, pomyślał, prześlizgując się wzrokiem po jej nagich ramionach ozdobionych jasnymi złotymi piegami. Na jej mokrych włosach połyskiwało słońce, spływały na jej ramiona złocistą kaskadą. Uśmiechnął się lekko.
‒ Ryzykujesz niepotrzebnie ‒ ostrzegł ją.
‒ Nie. Wystarczy dobrze poznać tutejsze wybrzeże, czyż nie, Don Xavier?
‒ Trafiony, zatopiony ‒ roześmiał się mimo woli. ‒ Masz rację ‒ przyznał. ‒ Pływałem tu jako młody chłopak, ale to nie znaczy, że nic ci się nie może stać.
‒ Sugerujesz, że pływam gorzej od ciebie? ‒ W jej oczach połyskiwały wesołe chochliki.
‒ Dość! ‒ Wycofał się, zanim całkowicie go rozbroiła. ‒ Pozwól, że się przedstawię jak należy. Don Xavier Del Rio, do usług.
‒ Nie potrzebuję niczyich usług ‒ mruknęła z przekąsem. ‒ Ale cieszę się, że się w końcu poznaliśmy. Może zaczniemy od nowa? ‒ Wyciągnęła do niego rękę. ‒ Rose Clifton.
Roześmiał się szczerze. Gdy ich dłonie spotkały się, poczuł, jak Rosie zadrżała. Przeszył go dreszcz. Wyrwała szybko rękę i skryła ją za sobą, jakby się zawstydziła. Ciekaw był dlaczego. Czyżby podobał jej się tak, jak ona jemu? Na pewno nie zamierzała robić sobie z niego wroga, a to już coś. Nie była głupia, wiedziała, że połowa wyspy ani jej, ani jemu na nic się zda. Naprawdę intrygowało go, jak zamierzała dalej rozegrać tę sytuację.
‒ Dużo o mnie wiesz, Rosie?
‒ Pewnie tyle, co ty o mnie. No i słyszałam krążące o tobie plotki, ale tym nigdy nie daję wiary. Wolę sama się przekonać, jaka jest prawda.
‒ Szlachetnie, powinienem ci być wdzięczny.
‒ Jak uważasz. ‒ Wzruszyła ramionami. ‒ Wiem, że wszystko, co osiągnąłeś, zawdzięczasz wyłącznie sobie. Tak twierdziła Dona Anna. Nie wynika jednak z tego, że mogę ci zaufać ‒ dodała.
Xavier miał już dość. Nie chciał wiedzieć, co o nim mówiła ciotka, nie chciał otwierać ledwie co zabliźnionych ran. W niewytłumaczalny sposób Rosie udało się w kilka minut sprawić, że obudziło się w nim zbyt wiele uczuć, dawno zapomnianych. Nie mógł na to pozwolić. Wyminął ją bez słowa i ruszył w stronę domu.
‒ Hej! ‒ Pognała za nim i znów zastąpiła mu drogę.
‒ Zejdź mi z drogi ‒ poprosił spokojnie.
‒ Nie. ‒ Skrzyżowała ramiona i stanęła na szeroko rozstawionych nogach. ‒ Ani kroku dalej. Przecież się umówiliśmy.
Mógł bez trudu zarzucić ją sobie na ramię i zanieść do domu, ale powstrzymał się. Była dla niego za młoda i za niewinna. Miał ją jedynie przekonać do sprzedania mu swojej połowy wyspy. To wszystko. Kiedy próbował ją ominąć, powtórzyła:
‒ Nie!
Zatrzymał się. Była zabawna. Zaciskała gniewnie swe stworzone do całowania usteczka. Nagle zdał sobie sprawę, że nie powinien uważać jej niewinności za pewnik. Co jeśli za maską słodkiego niewiniątka kryła się wytrawna graczka, której udało się zwieść jego ciotkę? Wprawdzie Dona Anna nie należała do łatwowiernych, ale może na starość jej przenikliwość osłabła? Cóż, jego umysł był ostry jak brzytwa, bez trudu potrafił przejrzeć pannę Clifton. Jeśli chodziło jej wyłącznie o zysk, przyjmie hojną kompensatę ze łzami wdzięczności w oczach i zniknie raz na zawsze z wyspy i z jego życia.
‒ Jeśli nie zejdziesz mi z drogi, będę zmuszony użyć siły ‒ ostrzegł ją.
Na samą myśl o wzięciu w ramiona jej zwinnego, prawie nagiego ciała, zrobiło mu się gorąco. Ona jednak roześmiała się tylko.
‒ Spróbuj!
Uniósł ręce do góry, dając jej do zrozumienia, że zamierzał jeszcze poczekać. Gdyby nie zapis o konieczności spłodzenia dziedzica, miałby nad nią ewidentną przewagę. Rosie nie miała wystarczających środków, żeby walczyć z nim drogą sądową, bez pieniędzy nie mogła też utrzymać posiadłości, nie mówiąc o połowie wyspy! Jedyne, co jej pozostawało, to pogróżki, ale obydwoje wiedzieli, że prędzej czy później cała wyspa znajdzie się w jego rękach.
‒ Spróbuj zachować się rozsądnie ‒ zasugerował cierpliwie. ‒ Muszę jak najszybciej obejrzeć dom, żeby wiedzieć, jakich zmian trzeba dokonać.
‒ Zmian? ‒ Najeżyła się jeszcze bardziej. ‒ Posiadłość jest w dobrym stanie!
Wątpiła, by cokolwiek na terenie posiadłości naprawiano lub odnawiano od czasów, gdy tam mieszkał. Trudno jej było wyobrazić go sobie jako chłopca ‒ emanował siłą i pierwotną męską energią, która sprawiała, że z jej ciałem działy się dziwne rzeczy. Wydawał się idealny, niczym posąg antyczny. Idealny był także dom, mimo że nadgryziony zębem czasu, nie wyobrażała sobie bardziej przytulnego i ciepłego miejsca do życia. Xavier nie miał prawa pojawiać się niczym grom z jasnego nieba i wszystko zmieniać!
‒ Czas to pieniądz, Rosie ‒ ponaglił ją najłagodniej, jak potrafił, ale jego uprzejmość nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia.
‒ Obawiam się, że dzisiaj to niemożliwe ‒ oznajmiła stanowczo.
Wyminął ją ponownie, ale znowu go dogoniła.
Gdyby wzrok potrafił zabijać, byłaby już martwa.
‒ Nie możesz się tak zachowywać. ‒ Jego ciemne, przepastne oczy rozpalały każdą komórkę jej ciała. Zamiast się go bać, czuła podniecenie. ‒ Czyżbyś zapomniała, że połowa wyspy należy do mnie?
‒ O niczym nie zapomniałam ‒ mruknęła. Na pewno nie zapomniała o dziwacznym warunku postawionym przez Donę Annę siostrzeńcowi. Czy dlatego tak się złościł? Ona zachodziła w głowę, jak zdobędzie pieniądze na utrzymanie wyspy, ale Don Xavier miał do wykonania jeszcze trudniejsze zadanie, zważywszy na jego styl życia.
‒ Proponuję jedynie inny termin. Na spokojnie, w ubraniu, chętnie oprowadzę cię po domu.
Spokój i rozsądek zawsze ratowały ją z tarapatów w sierocińcu. Niewchodzenie w bezpośrednią konfrontację i niezaognianie konfliktu ‒ oto dwie podstawowe zasady przetrwania, których nauczyła się, dorastając w placówce opiekuńczej.
‒ Moja asystentka skontaktuje się z tobą ‒ ustąpił w końcu. ‒ Po obejrzeniu wyspy i domu zaproszę cię na spotkanie w moim biurze, gdzie przedyskutujemy warunki.
Jakie warunki? Czyżby właśnie wyraziła na coś zgodę? Machnął ręką z takim lekceważeniem, jakby odganiał się od natrętnej muchy, którą miał nadzieję wkrótce ostatecznie… zmiażdżyć. Nie miała zamiaru płynąć na kontynent, żeby się z nim spotykać na jego terytorium. Może była młoda, ale nie głupia.
‒ Raczej nie znajdę na to czasu. ‒ Nie zamierzała bawić się w uprzejmości. ‒ Chyba nie mamy o czym dyskutować. Zapisy testamentu nie pozostawiają żadnych wątpliwości.
Jego smagła twarz pociemniała ze złości. Widać było, że nie przywykł do sprzeciwu.
‒ Nie znajdziesz czasu? ‒ powtórzył złowieszczo.
‒ Mam sporo na głowie.
‒ Na przykład co? Nie masz pracy. Ani żadnych środków finansowych.
‒ Poradzę sobie, nie zamierzam się zniechęcać. Myślę, że Dona Anna we mnie wierzyła i dlatego zapisała mi połowę wyspy. Nie zawiodę jej.
‒ Słyszałem, że planujesz pomóc lokalnym rolnikom zorganizować dystrybucję ich organicznych produktów?
Oczywiście odrobił pracę domową na jej temat.
‒ I co z tego? ‒ odpowiedziała hardo, ale szybko się zreflektowała. Może powinna nieco złagodzić swoją postawę, żeby nie stracić szansy na zyskanie potencjalnego sojusznika? Jej podstawowym celem pozostawało wsparcie lokalnych mieszkańców, a nie dawanie upustu swoim frustracjom. Jeśli teraz obrazi Don Xaviera, ten może nie zechcieć już z nią rozmawiać. Najwyższy czas schować dumę do kieszeni i przestać mówić, co jej ślina na język przyniesie. Nigdy nie posiadła sztuki dyplomatycznego wyrażania się, ale musiała chociaż postarać się sprawić, by nie widział w niej wroga.
‒ Jeśli wrócisz jutro, poczęstuję cię lodami domowej roboty.
Spojrzał na nią tak, jakby zaproponowała mu partyjkę rozbieranego pokera.
‒ Jutro o piętnastej ‒ rzucił. ‒ A za lody dziękuję.