Wyspa El- Roi - ebook
Czasem wystarczy jedno spojrzenie, żeby zatracić się bez reszty. A jedna noc potrafi zmienić wszystko. Jafa przeprowadza się na wyspę El-Roi, żeby uciec od przeszłości. Pracuje, żyje z dnia na dzień i udaje, że ma wszystko pod kontrolą. Ale kiedy spotyka Anana – starszego, magnetycznego mężczyznę z nadnaturalnymi zdolnościami – jej spokój rozpada się na kawałki. Coś ją do niego ciągnie, choć jednocześnie budzi w niej lęk. Jednak gdy Anan znika po ich wspólnej nocy, w Jafie zaczyna coś pękać. Rzeczywistość traci na ostrości, a świat powoli rozsypuje się jak domek z kart. Gdy na drodze dziewczyny staje Ariel, ona jest już o krok od szaleństwa. Czy można ufać komuś, kto nie jest tym, za kogo się podaje? Czy można zakochać się w kimś, kto przeczy logice? ,,Wyspa El-Roi” to zmysłowa, mroczna opowieść o pożądaniu, manipulacji i cienkiej granicy między fascynacją a szaleństwem. Dla fanek zmysłowych powieści z tajemnicą w tle. Przeczytasz ją jednym tchem, ale długo nie zapomnisz.
| Kategoria: | Powieść |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397611917 |
| Rozmiar pliku: | 880 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przeczytałam kiedyś, że: „Nie ma większej wolności niż bycie tym, kim naprawdę się jest. Nie ma większej wolności niż nieuleganie cudzym wymaganiom, niż życie uważnie i spontanicznie” (Osho, Medytacja).
W świecie, w jakim żyjemy, człowiek kształtowany jest przez wiele czynników środowiskowych, z których w pierwszej kolejności jest dom rodzinny, następnie szkoła, towarzystwo, media społecznościowe, że czasem trudno odnaleźć prawdę na swój temat. Coraz więcej młodych ludzi przyznaje, że nie wiedzą, kim są. Świat rzuca nam wyzwania, którym coraz trudniej sprostać, a jednocześnie otwiera drzwi na coraz większe możliwości i doznania.
W tej powieści staram się naświetlić dylematy, jakie pojawiają się w wyniku ścierania się filozofii prowadzących człowieka do konkretnych działań oraz płynących z tego konsekwencji, które w niektórych przypadkach mogą okazać się tragiczne i ważyć na życiu jednostki.
Bohaterowie stają przed trudnymi wyborami, których nie ułatwiają pojawiające się emocje i uczucia.
Czytelnik stanie się świadkiem namiętnego i gorącego romansu, w który uwikła się główna bohaterka. Relacja ta skonfrontuje ją ze samą sobą i wskaże na deficyty powstałe w dzieciństwie.
Książka jest inspirowana historią mojego życia, w tym wydarzeniami, których byłam uczestniczką lub bezpośrednią obserwatorką. Nie brakuje w niej zarówno miłosnych uniesień, jak i ponadnaturalnych zjawisk, a w fabułę wpleciony jest wątek kryminalny.
Wyspa jest fikcyjna, została stworzona na potrzeby powieści, tak samo jak nazwy miejscowości, które się na niej znajdują.PROLOG
Byłam w trakcie przygotowywania mojego ulubionego spaghetti bolognese, kiedy usłyszałam czyjeś kroki. „To nie może się znowu dziać” – pomyślałam. Rozejrzałam się, ale nikogo nie dostrzegłam. Pomieszczenie nie było zbyt duże. Jednak gdyby ktoś za mną stał, od razu bym go zobaczyła. Podkręciłam głośniej muzykę i postanowiłam zająć głowę czymś innym, ale kroki stawały się coraz wyraźniejsze. Ściszyłam dźwięk i zaczęłam się wsłuchiwać. Tym razem wokół panowała błoga cisza. Ponownie podkręciłam głośność i wróciłam do przygotowywania posiłku. Nagle coś dotknęło mojego karku. Wzdrygnęłam się i natychmiast się odwróciłam. Nikogo nie było. Wzięłam do ręki nóż.
– Kim jesteś? Pokaż się! – zażądałam.
Stałam tak przez chwilę, w pełnej gotowości, ale nikt nie odpowiedział.
„Może mi odbija? Po tym całym stresie nie byłoby to nawet dziwne” – zastanawiałam się w duchu.
Wróciłam do pichcenia.
Makaron skończył się gotować, więc go odcedziłam. Sos też był już wystarczająco gęsty. Wzięłam talerz i nałożyłam sobie niewielką porcję. Chwyciłam go dłonią, po czym odwróciłam się, chcąc usiąść przy stole. Wtedy to dostrzegłam… ciężko powiedzieć, co to było. Wyglądało trochę jak mężczyzna, lecz jego głowa była bardziej trójkątna, zakończona na górze rogami. Przypominała łeb byka, bo zamiast ludzkich uszu miała zwierzęce. Talerz z obiadem wylądował na podłodze, przez co rozbił się w drobny mak. Potwór zbliżał się do mnie, a ja zaczęłam krzyczeć wniebogłosy. Chwyciłam za nóż. Próbowałam go nim dosięgnąć, ale miałam wrażenie, że moja broń nie może go zranić. Być może miał tak odporną skórę, ale żaden z moich ciosów nie trafiał, moje wysiłki nic nie dawały. Bestia, bo to chyba najlepsze określenie na tę tajemniczą postać, wyciągnęła do mnie swoje łapsko zakończone ostrymi pazurami.
Poczułam, jak przebija nimi skórę na moim brzuchu.
Krzyczałam jak oszalała, ale nikt nie mógł mi pomóc.
***
Nie wiedziałam, gdzie utkwić wzrok. Sięgnął dłonią do mojego podbródka i delikatnie przesunął moją głowę w swoją stronę.
Spojrzał mi w oczy i przysunął się jeszcze bliżej. W głowie kotłowały mi się różne myśli. Wiedziałam, że jeśli dopuszczę go do siebie, nie będzie już odwrotu. Z drugiej strony nie miałam pojęcia, czy w ogóle będę chciała zawracać. Kiedy jego usta zetknęły się z moimi, byłam już pewna, że nie chcę się wycofać. Podobało mi się to. Mimo że ten pocałunek nie należał do niewinnych i grzecznych.
Zaczął dotykać mojego ciała, ale mogłam wyczuć pewną granicę, której nie zamierzał przekraczać. To było nieprawdopodobne, zważywszy na to, że był przecież facetem. Po pewnym czasie popatrzył mi w oczy i zapytał:
– Wszystko okej?
– Chyba tak – odparłam.
Pocałował mnie w czoło.
Dotknął mojego brzucha i przesunął po nim ręką. Po czym położył się obok mnie i spojrzał w sufit.
– Teraz rozumiem – powiedział.
Wydawało mi się, że ja rozumiałam to nawet bardziej.ROZDZIAŁ 1
Deszcz ostro uderzał o moją skórę. Czułam chłodny powiew wiatru, ale dotarłam już zbyt daleko, aby zawracać. „Może zaraz przejdzie i znowu pokaże słońce” – przekonywałam się w duchu. Byłoby cudownie, gdyby pogoda uległa zmianie.
Spacery w głąb lasu potrafią przyprawić o dreszcze. Zwłaszcza kiedy człowiek nakarmi się wcześniej mrożącymi krew w żyłach historiami, które może znaleźć w internecie. Nie spodziewałam się, że te wszystkie opowieści rodem z science fiction mogą choćby w najmniejszym stopniu stać się częścią mojej historii. Zmieniło się to jednak tego dnia, kiedy on stanął na mojej drodze.
Ziemia usunęła mi się wtedy spod stóp i w ułamku sekundy znalazłam się wysoko ponad jej powierzchnią. Wszystko działo się tak szybko, że ledwo zdołałam zarejestrować to, co się właściwie wydarzyło. Z moich dotychczasowych doświadczeń oraz według mojej wiedzy jasno wynikało, że ludzie nie potrafią latać. W powietrzu unoszą się różne gatunki pięknych ptaków, ale nie istoty ludzkie. Byłam absolutnie przerażona, nawet kiedy w końcu wylądowaliśmy. Nie wiedziałam, co się dzieje ani gdzie jestem, ale gdy spojrzałam przed siebie, pierwsze, co zobaczyłam, to jego twarz. Tuż przy mojej. Jego zielone oczy były delikatnie rozbawione. Ale sprawiał też wrażenie, jakby był dumny z tego, czego właśnie dokonał. Miałam wrażenie, że kompletnie nie rozumiał, jakie emocje tym we mnie wywołał. „Przecież ludzie nie potrafią latać” – pomyślałam ponownie i wtedy ogarnęło mnie jeszcze większe przerażenie. Mężczyzna wciąż trzymał mnie w objęciach. W tej chwili zrozumiałam, że jedyne, co mogę zrobić, to uciec jak najdalej od niego. Wyrwałam się z jego uścisku, który stawał się coraz słabszy. Zaczęłam biec, ale zanim poczułam się stabilnie, upadłam z głuchym łoskotem. Okazało się, że ten mężczyzna nie tylko umiał latać, ale był również niezmiernie szybki. Pomógł mi się podnieść, a gdy stanęłam obiema nogami na ziemi, złapał mnie za ramiona i spojrzał w oczy.
– Nie zrobię ci krzywdy – powiedział. – Tylko nie uciekaj.
„Co za ironia – pomyślałam – przecież właśnie spowodował co najmniej kilka siniaków na moim ciele”.
Staliśmy tak w bezruchu, patrząc sobie w oczy. W tej ciszy słyszałam swój skrócony oddech i uderzenia serca, które waliło jak oszalałe. Mężczyzna powoli wypuszczał mnie z uścisku, uważnie się przy tym przyglądając, jakby się upewniał, że nie ponowię próby ucieczki. Teoretycznie mogłabym znów to zrobić, jednak gdzieś z tyłu mojej głowy odezwał się głos rozsądku. Wiedziałam, że nie miałabym żadnych szans.
– Czego chcesz? – zapytałam zrezygnowana.
– Nie tak wyobrażałem sobie nasze pierwsze spotkanie. Nie uważasz, że bardziej taktownie byłoby zapytać o to, jak mam na imię? – odparł.
Pomyślałam, że to jakiś wariat. Kto normalny najpierw uprowadza dziewczynę, po czym jest zdziwiony, że nie jest zainteresowana poznaniem bliżej jego popapranej osobowości? Nie odpowiedziałam na to pytanie. Było dla mnie niedorzeczne tak samo, jak niedorzeczne było całe jego zachowanie. Rozejrzałam się dookoła, aby zobaczyć, gdzie jesteśmy.
Znajdowaliśmy się przy starej altance zbudowanej na dużych kamieniach. Zaczynające się przy nich schody prowadziły do leśnej ścieżki, która z kolei biegła w głąb lasu. Obok altanki leżały koce, a przed nimi było miejsce przeznaczone do rozpalenia ognia i koszyk z prowiantem, chyba z kiełbaskami. Kompletnie nie rozumiałam tej sytuacji. Dotarło jednak do mnie, że nawet gdybym nadal chciała mu uciec, to nie znajdę drogi powrotnej do domu. Nigdy nie byłam w tym miejscu. Łzy napłynęły mi do oczu, a nogi ugięły się pode mną z rozpaczy.
W tym momencie wyraz rozbawienia zniknął z twarzy mojego porywacza.
– Przepraszam – powiedział. – To był głupi żart. Chyba chciałem trochę przykozaczyć, żeby zrobić na tobie wrażenie. Nie przyszło mi do głowy, że tak cię tym wystraszę.
Nie wiedziałam, co mam o nim myśleć. Zazwyczaj nie spotyka się na swojej drodze latającego wariata, który nie dość, że cię uprowadza, to może okazać się psychopatą.
– Jestem Anan. Anan Gal. – Wyciągnął rękę.
Nie odwzajemniłam tego gestu, ponieważ uznałam, że to dopiero jest nietaktowne. Najpierw kogoś przestraszyć, żeby później przejść do zwykłej pogawędki.
– Rozumiem, że nie chcesz ze mną gadać. Pewnie uważasz, że jestem jakimś palantem, jeśli nie totalnym świrem. Pomyśl jednak, że dużo ryzykuję, odsłaniając przed tobą prawdziwą twarz. Bo kiedy wrócisz do domu i zgłosisz to na policję, będę miał przerąbane.
„I tak nikt by mi nie uwierzył, gdybym powiedziała o tym, co mi się przytrafiło. Prędzej zamknęliby mnie w psychiatryku, niż wzięli na poważnie takie zeznania” – podsumowałam w myślach. „Poza tym nawet nie wiem, czy mnie wypuści. Po co miałby mnie porywać, gdyby potem chciał uwolnić?”.
– Jeżeli chcesz, mogę odstawić cię w miejsce, z którego cię zabrałem – podjął w odpowiedzi na moje wymowne milczenie. – Jeśli jednak zechcesz dać mi szansę, pomyślałem, że możemy zrobić ognisko, i możliwe, że w takich okolicznościach wydam ci się mniejszym dupkiem.
Muszę przyznać, że to ostatnie zdanie mnie rozbawiło, ale zebrałam w sobie wszystkie siły, by tego nie zauważył. „To szaleństwo” – pomyślałam. „Mogłabym wrócić do domu, ale też ciekawi mnie, kim jest ten tajemniczy nieznajomy”. Teoretycznie miałam wybór – nie chciałam jednak wracać, choć wiem, jak głupio to brzmi. Czułam też, że on doskonale potrafił to wyczuć. Myślę, że był pewny tego, że zostanę.
Sięgnął po oparty o altankę długi kij i wyciągnął scyzoryk z kieszeni. Zaczął ostrzyć jego czubek, jednocześnie nie odrywając ode mnie wzroku na dłużej, niż to było konieczne. Jego spojrzenie nie było kontrolujące. Była to raczej próba uwiedzenia lub chęć oczarowania mnie, co zdarzało mi się już doświadczać. Jednak tym razem było inaczej, a na pewno działało to na mnie bardziej niż wszelkie spojrzenia do tej pory. Czułam, że w jakiś niewytłumaczalny sposób rodzi się we mnie głębokie uczucie wobec tego mężczyzny, ale nie wiedziałam, czy jest to prawdziwe, czy to zwykłe zauroczenie.
Obserwowałam, jak przygotowuje ognisko. Miał czarne włosy, nieco dłuższe niż mężczyźni mają w zwyczaju nosić. Był dobrze zbudowany, ale nie przesadnie. Rękawki czarnej koszuli podwinął do góry, dzięki czemu zauważyłam na jego przedramieniu tatuaż, ale z tej odległości nie byłam w stanie dostrzec szczegółów. Koszula idealnie komponowała się z czarnymi spodniami, do których włożył czarne, sportowe buty. Trochę mrocznie to wyglądało, zważywszy na poprzedzające tę chwilę okoliczności. W głowie kłębiły mi się myśli pełne sprzeczności: „Przecież ludzie nie potrafią latać. Kim on jest?”. Nie miałam śmiałości go o to zapytać.
Dopiero teraz zauważyłam, że przestało padać. Zresztą w innym wypadku propozycja ogniska byłaby co najmniej dziwna. W lipcu na wyspie zdarzały się czasem obfite deszcze, zatem suche drewno musiał wziąć wcześniej z altanki, pośrodku której stał stół z dwoma ławkami po bokach. Zerknęłam na płonący już ogień i rozłożone dookoła koce, na których można było wygodnie usiąść. Popatrzyłam nieco dłużej na Anana… „Co to za imię?” – pomyślałam. „Nigdy wcześniej o takim nie słyszałam…” Kiedy skończył przygotowania, uśmiechnął się i wskazał mi miejsce przy ogniu.
– Zapraszam – powiedział.
Niepewnym krokiem ruszyłam w jego stronę, starając się pokazać swoją fałszywą już w tej chwili niechęć, aby nie myślał, że udało mu się mnie do siebie przekonać. Zdaję sobie sprawę z tego, jak komicznie musiało to wyglądać, kiedy z założonymi rękoma i naburmuszoną miną podążałam w kierunku wyznaczonego miejsca. Moja ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Anan nabił na patyki kiełbaski i oparł je o kamień, tak aby piekły się bez udziału naszych rąk. Usiadł obok mnie tak blisko, że poczułam się nieco niezręcznie. Spojrzał na moje obite kolana i podrapane nogi. Obrócił się delikatnie w moją stronę. Jedną dłonią oparł się o ziemię, druga zaś zawisła tuż nad moimi udami.
– Mogę? – zapytał.
Popatrzyłam na niego niepewnie, nie mówiąc jednak ani słowa. Nie wiedziałam, co chce zrobić, ale nie stawiałam oporu. Anan delikatnie położył dłoń na moich kolanach, a ja zamknęłam oczy w niespokojnym oczekiwaniu na to, co się wydarzy. Chwilę później się zorientowałam, że przestałam odczuwać ból spowodowany otarciami. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wszelkie zaczerwienienia i ranki zniknęły. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam.
„Nie dość, że potrafi latać, to jeszcze w magiczny sposób leczy?”
Spojrzałam mu w oczy i chciałam go o to wszystko zapytać, ale nie wiedziałam, jak zacząć… i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, on przyłożył palec do moich ust. Wyraźnie nie chciał zdradzić szczegółów tego, co się stało.
Nic z tego nie rozumiałam. To chyba najlepszy opis tego, co wyrażał mój ówczesny stan.ROZDZIAŁ 2
Obudziłam się we własnym łóżku. Nie wiedziałam, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy tylko mi się przyśniło. Jeśli to był sen, to aż nadto realny. Nie pamiętałam, jak wróciłam do domu ani jak zasnęłam. Wspomnienia powrotu zlewały się w czarną plamę. Nie, to nie mógł być sen, tylko jeśli to wszystko mi się nie śniło, to co to było?
Wstałam z łóżka i podeszłam do lustra.
W odbiciu zobaczyłam dziewczynę o niebieskich oczach i jasnej cerze, blond włosy nieco przyklapły po nocy na poduszce… Delikatne rumieńce teraz wydawały się bardziej intensywne, a naturalnie pełne usta były przesuszone i wołały o użycie balsamu. Zawsze zadziwiały mnie moje rysy twarzy, które odbiegały od rysów moich zniemczonych rodziców. Zdecydowanie bardziej przypominałam moją babcię, która miała słowiańską urodę, odziedziczoną po swoich przodkach pochodzących z Polski. Moją uwagę zwróciło to, że miałam na sobie ten sam sportowy strój, w którym byłam wczoraj w lesie. Przecież ja nie mam w zwyczaju chodzić spać w czymś innym niż piżama. Szybko doszłam do wniosku, że jednak nie śniłam. Zdecydowałam się wziąć prysznic, więc ruszyłam do łazienki. Na swoich nogach nie zauważyłam żadnych śladów otarć czy zasinień, ale zdecydowanie do najczystszych nie należały. Do spodenek przyczepione były listki jakichś krzewów, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia. Gdzieś wcięło mi jednak cały wieczór. „Jak to się stało, że nie pamiętam, jak wróciłam do domu?” – zastanawiałam się.
Spojrzałam w kalendarz, by się upewnić, że nie pamiętam więcej niż powrót do domu. Ale wszystko się zgadzało, był 17 lipca 2024 roku, poniedziałek. Spojrzałam na zegarek, wskazywał godzinę dziesiątą trzydzieści, a o dwunastej zaczynałam pracę. Do autobusu miałam jeszcze godzinę, więc skierowałam się do kuchni, by przygotować śniadanie. Żołądek domagał się porządnego posiłku, a nie dość, że nie pamiętałam wczorajszych wydarzeń, to nie mogłam sobie przypomnieć, czy coś jadłam. Głód wskazywał na to, że jeśli zjadłam cokolwiek, to było tego stanowczo za mało. Po śniadaniu wróciłam do łazienki, zrobiłam delikatny makijaż, przeczesałam włosy, by jakoś się prezentować, ubrałam się w białą letnią sukienkę przed kolano i wybiegłam na korytarz, bo do autobusu zostało mi zaledwie kilka minut. Zgarnęłam torebkę i wyszłam z domu.
O jedenastej trzydzieści pięć miałam autobus, który miał mnie zawieźć prosto pod drzwi hotelu Royal Life, w którego restauracji pracowałam.
Autobus przemierzał uliczki, a ja na chwilę mogłam wrócić do wczorajszych wydarzeń. Nie dawało mi to spokoju. Jednocześnie nie czułam, abym mogła się tym z kimkolwiek podzielić. Po pierwsze, nie miałam zbytnio z kim, bo poza moją przyjaciółką Diną na wyspie nie miałam nikogo. Po drugie, nawet gdybym chciała, to czy Dina by mi uwierzyła? To, iż jakiś facet zaszedł mi drogę w lesie, było całkiem możliwe. Ale już historia o tym, w jaki sposób to zrobił, nie brzmiałaby zbyt wiarygodnie.
Po dziesięciu minutach byłam już na miejscu. Gdy wysiadłam na przystanku przed hotelem, skwar płynący z nieba zdawał się nie do wytrzymania. Powietrze pachniało rozgrzanym asfaltem. Klimatyzacja w pojeździe pozwalała jakoś funkcjonować, ale w samo południe na zewnątrz nie dało się wytrzymać więcej niż pięć minut. Ludzie idący chodnikiem wyglądali na zmęczonych upałem i zniecierpliwionych, zupełnie jakby chcieli przyspieszyć czas i natychmiast znaleźć się w miejscu, do którego zmierzali. Minęłam główne drzwi wejściowe do budynku i znalazłam się w jego okazałym wnętrzu.
Restauracja tętniła życiem, a ja nie miałam pewności, czy odnajdę się w tym codziennym zabieganiu. Po dniu wolnym od pracy ciężko wrócić do normalnego trybu, a co dopiero po takich sensacjach, jakie mnie wczoraj spotkały.
– Jak tam nasza księżniczka? Wypoczęta? – usłyszałam pytania, gdy tylko przekroczyłam próg.
Uśmiechnęłam się lekko w odpowiedzi i udałam się prosto do toalety, by dać sobie jeszcze chwilę przed rozpoczęciem zmiany. Spojrzałam w lustro i powiedziałam do swojego odbicia:
– No dalej, mała. Lecisz. To tylko osiem godzin. Dasz radę.
W głębi duszy nienawidziłam tej pracy, ale pozwalała mi się utrzymać na tej pięknej wyspie. W sezonie napiwki były tak duże, że przewyższały wysokość podstawowej wypłaty. To one czyniły to miejsce, pomimo jego wszelkich niedogodności, wciąż bardzo atrakcyjnym. To zajęcie zapewniało stabilizację. Jednak gdyby nie spadek, który odziedziczyłam po mojej ciotce, nie byłoby mnie stać na wynajem pięknego domu, w którym mieszkałam. To smutna historia, ponieważ ciocia Brenda, siostra mojej mamy, miała córeczkę, która zmarła na białaczkę. Bardzo cierpiała po jej śmierci, a po kilku latach od tego wydarzenia rozwiodła się z mężem. To był dla niej kolejny cios. Później związała się z wujkiem Leonem, ale nie doczekali się potomstwa. Temat owiany był tajemnicą i nikt nie miał śmiałości dopytywać o szczegóły. Ciotka od początku była zaangażowana w moje wychowanie. Kupowała prezenty, odwiedzała, choć podejrzewałam, że traktowała mnie jak pocieszenie po stracie swojego dziecka. Zawsze była dla mnie opiekuńcza, pragnęła bliskości, jednak było w tym coś dziwnego. Cały czas towarzyszyło mi wrażenie, że widzi we mnie swoją małą Adelę. Do dzisiaj nie wiem, czy to było tylko moje odczucie, czy była w tym prawda. Obstawiam to drugie, ponieważ mój brat nie cieszył się takim uznaniem w jej oczach, a kiedy przed śmiercią rozpisywała swój majątek, to mi przypadł dom we Frankfurcie nad Menem, który był wart najwięcej. On dostał mieszkanie w Kronbergu, które za życia wynajmowała w celach zarobkowych. To był jej majątek, więc mogła zrobić z nim, co tylko jej się podobało, jednak taka nierówność musiała o czymś świadczyć. Kiedy dopytywałam, czemu nie ma takiej relacji z moim bratem, mówiła, że przecież on jest chłopakiem, a kobieta z nikim nie złapie takiej nici porozumienia jak z drugą kobietą. Pokładała we mnie nadzieje, tak jak podkłada się nadzieje w swojej córce. Myślę, że liczyła na to, że będę ją traktować jak drugą mamę, zwłaszcza że moja relacja z matką pozostawiała wiele do życzenia. Wszyscy współczuli ciotce i każdy starał się być dla niej wyrozumiały. Wielokrotnie myślałam o tym, aby sprzedać nieruchomość, a pieniądze zainwestować tutaj. Wtedy mogłabym kupić na własność jakieś lokum, ale to były plany na przyszłość i nie chciałam się z nimi spieszyć. Najem obsługiwała agencja nieruchomości. To oni zajmowali się wszystkimi formalnościami, a mi wpływały pieniądze na konto.
Odkąd skończyłam szkołę, wiedziałam, że chcę wyjechać i zacząć życie gdzieś indziej. Niemcy to bogaty kraj, jednak ja chciałam czegoś innego. Wyspa El-Roi była moim marzeniem – pokryta lasami i z piękną linią brzegową pełną urokliwych plaż. Tutaj cały rok było ciepło. Latem panowały upały, a zimą temperatury oscylowały między dziewiętnaście a dwadzieścia jeden stopni. Położona była na Oceanie Atlantyckim w sąsiedztwie północno-zachodniej części Afryki. Od północy sąsiadowała z Wyspami Kanaryjskimi, a od południa z Wyspami Zielonego Przylądka. Z tego, co o niej wcześniej czytałam, to jej długość wynosiła osiemset kilometrów, natomiast szerokość sześćset pięćdziesiąt, co sprawiało, że mimo pewnego odizolowania od świata była na tyle rozległa, że można było się na niej ukryć i odpocząć od wakacyjnych tłumów. Ludzie mówili tutaj głównie w języku angielskim, co nie było dla mnie problemem. Przyleciałam do położonej na północy wyspy Nessy, która była turystycznym miasteczkiem, w znacznej mierze porośniętym drzewami. Miasto położone było w odległości trzydziestu kilometrów od oceanu. Jego mieszkańcy utrzymują się głównie z turystyki, dlatego pół żartem, pół serio uznałam, że nie ma sensu iść na studia. Znalazłam się zatem w tym swoim wymarzonym miejscu, które w pewnym sensie dawało mi to spełnienie. Nie potrzebowałam dużo. Zawsze chciałam być po prostu blisko natury. Nie lubiłam mroźnej zimy, dlatego też wyspa okazała się dla mnie idealnym miejscem na ziemi. Minusem pracy, którą wykonywałam, było spore zmęczenie. Po ośmiu godzinach harówki nogi potrafiły odmówić mi posłuszeństwa. Najgorzej było w sezonie, podczas wakacji. Ludzie walili tutaj drzwiami i oknami, a ja z utęsknieniem wyczekiwałam jesieni. Ten czas był równie piękny, co lato.
Wyszłam z łazienki i skierowałam się na salę.
– Hej, lalunia! – rozległo się za moimi plecami.
W tej samej chwili poczułam klepnięcie w pupę. Nie zastanawiając się długo, odwróciłam się i z impetem przywaliłam gościowi w nos. Na sali słychać było podnoszący się szum rozmów klientów zniesmaczonych całym zajściem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie była to pierwsza taka sytuacja. Wydawało mi się, że zdążyłam się przyzwyczaić do prostactwa niektórych mężczyzn, którzy zjeżdżają się tutaj w czasie największych upałów.
Facet wstał, oburzony. Stolik, przy którym siedział, zatrząsł się pod wpływem nagłej zmiany jego pozycji, tak że piwo, które wcześniej zamówił, prawie wylało się z masywnego kufla. Jego twarz stała się purpurowa, a oczy pałały złością. Moją uwagę przykuła blizna, która znajdowała się nad jego lewą brwią. Wyglądała, jakby wcześniej to miejsce było rozcięte jakimś ostrym narzędziem. Przypomniałam sobie filmik, który kiedyś widziałam na TikToku, gdzie pewna influancerka mówiła, że takie wypadki mogą się zdarzać podczas cesarskiego cięcia. Kto wie? Może mężczyzna, który stał przede mną, doświadczył czegoś takiego w momencie przyjścia na świat? Byłam zdziwiona jego gwałtowną reakcją, ponieważ jego niedawne zachowanie było już i tak godne nagany. Poczułam przypływ strachu, bo mężczyzna wydawał się nieobliczalny. Trudno było mi przewidzieć jego kolejne ruchy, zwłaszcza że w przypływie złości wykonał w moim kierunku jeden krok, po czym gwałtownie się zatrzymał, jakby zdał sobie sprawę z tego, że nie powinien mi oddawać pięknym za nadobne.
– Chcę rozmawiać z szefem – powiedział, wciąż powstrzymując się od rzucenia się na mnie z pięściami. Jego prawa dłoń zaciskała się i była opuszczona wzdłuż jego boku. W pewnym momencie najwyraźniej poczuł, że krew wypływa z jego nozdrzy. Rozluźnił pięść i wyciągnął dłoń po chusteczki, które leżały się na stoliku.
– Szefową – odwarknęłam z pogardą, próbując ukryć prawdziwe emocje.
Chwilę potem z kuchni wybiegła szefowa kuchni, Jena, zawołana przez Anette, jedną z kelnerek. Miała pięćdziesiąt cztery lata i wiele już w życiu doświadczyła. Potrafiła być zołzowata, ale jeśli chodzi o tego typu sytuacje, zawsze trzymała stronę pracowników.
Wściekły mężczyzna rozpoczął swoją tyradę, kiedy tylko zobaczył ją na sali.
– Kogo zatrudniacie w tej spelunie?! Zaraz zadzwonię na policję i pozamiatają wam tę budę! – krzyczał, jednocześnie tamując krwawienie.
Jena była babeczką z charakterem, czego najwyraźniej awanturnik się nie spodziewał. Niewiele myśląc, zdjęła fartuszek ze swoich bioder i szybkim krokiem ruszyła w stronę faceta.
– Wynoś mi się stąd, dziadu! Jak chcesz dzwonić po policję, to dam ci lepsze rozwiązanie. Nieco się uwiniesz i za dwie ulice będziesz na posterunku.
Mężczyzna rzucił jej pełnie kipiącej w nim złości spojrzenie, zwinął w pośpiechu manatki i skierował się do drzwi wyjściowych. Wykrzykiwał z oddali swoje żale, ale chyba zobaczył, że nie ma szans z rozwścieczoną właścicielką.
„No cóż. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie” – pomyślałam z nieukrywaną satysfakcją.
– Anette, posprzątaj po panu świni, bo za chwilę przyjdą porządni goście na jego miejsce. – Jena zwróciła się do kelnerki, która ją wcześniej zawołała, po czym poklepała mnie po plecach i poszła z powrotem do kuchni.
Goście wrócili do prowadzenia wcześniejszych konwersacji, a mi ulżyło. Myślałam, że szefowa będzie chciała zamienić ze mną parę słów, ale odniosłam wrażenie, że podeszła ze zrozumieniem do mojej dzisiejszej, nie najlepszej formy. Dopiero teraz spojrzałam na swoje nogi, które delikatnie drżały. Ręce również mi się trzęsły, jednak emocje powoli we mnie opadały.
Kiedy na sali troszkę się rozluźniło, podeszła do mnie Dina, chwyciła za ramię i posadziła na krześle.
– Jafa, co się dzieje? – zapytała.
Była wysoką brunetką o zielonych oczach, ale też jedną z kelnerek w restauracji.
– Nic. O co ci chodzi? – wypaliłam, niewiele się zastanawiając.
– Przecież widać, że jesteś jakaś rozkojarzona. Mnie nie oszukasz. No mów – dociekała zawzięcie.
– Nic. Nie wyspałam się. Wstałam lewą nogą. Wystarczy? – Podniosłam się szybko, wyrywając rękę z jej uścisku.
Moja odpowiedź jej jednak nie wystarczyła. Przez całą resztę dnia próbowała się dowiedzieć, co mi jest. Nie dawała za wygraną, a ja za każdym razem nieugięcie się upierałam, że absolutnie nic nadzwyczajnego się nie stało.
Gdy po ośmiu godzinach wracałam zmęczona do domu, miałam cichą nadzieję, że dziś także wydarzy się coś niezwykłego. To prawda, że liczyłam na to, iż spotkam go w drodze powrotnej albo że niczym Edward ze Zmierzchu zawita w oknie mojej sypialni. Nic podobnego jednak się nie wydarzyło, a przynajmniej nie przez najbliższych kilka dni. W pracy Dina odpuściła temat, a ja nieco wyluzowałam. Uznałam, że o takich sprawach najlepiej będzie jak najszybciej zapomnieć. Co świetnie mi się udawało aż do tej nocy, kiedy faktycznie pojawił się w oknie mojego pokoju.
– No cześć, piękna – usłyszałam podczas przygotowań do snu.
Nie wiedziałam, czy bardziej się boję, czy jednak cieszę. Jakby dwa wilki w moim wnętrzu kłóciły się o to, który z nich ma rację. Jeden wilk to głos rozsądku, którego nie słuchałam, a więc w konsekwencji pojawiał się strach. Drugi to ten romantyczny świr, który w każdej sytuacji próbuje znaleźć jakąś cząstkę dobra. Możliwe jednak, że szukałam przypływu tamtych emocji, które czułam podczas ogniska, tłumacząc to sobie w jakiś akceptowalny społecznie sposób. W towarzystwie tajemniczego nieznajomego ciężko było mi wydusić z siebie cokolwiek. Stałam bez ruchu i obserwowałam jego poczynania. Anan zeskoczył z parapetu, a potem oparł się o biurko. Założył ręce na piersi i skrzyżował nogi.
– Nie wyglądasz na przestraszoną – powiedział po krótkiej chwili.
– A powinnam?
Uśmiechnął się lekko i podszedł do mnie tak blisko, że uczucie niezręczności powróciło. Wiedział, jak oczarować kobietę, widać było, że nie robi tego pierwszy raz. Z jednej strony powinnam dać mu po nosie, ale z drugiej było to na swój sposób ekscytujące, więc nie chciałam tego przerywać. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, aż w końcu odważyłam się zadać nurtujące mnie pytanie:
– Jak wróciłam ostatnio do domu i dlaczego tego nie pamiętam?
Mężczyzna wyglądał na rozbawionego.
– Pytasz mnie poważnie? Czy sobie żartujesz?