Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wyspa i inni ludzie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 listopada 2020
Ebook
27,00 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyspa i inni ludzie - ebook


Kiedy na pewnej śródziemnomorskiej wyspie nagle pojawia się niezidentyfikowane stworzenie, które zaczyna niszczyć uprawy, w mieszkańcach tej zamkniętej enklawy odzywają się tłumione dotąd lęki, pragnienia i przyzwyczajenia. Wyspa jako miejsce akcji jest tu tylko pretekstem, aby oddać skomplikowane relacje międzyludzkie, specyficzną atmosferę zamknięcia i ograniczenia, ale także przyjrzeć się społeczeństwu jak w soczewce.

To historia brutalnie realistyczna i do bólu rzeczywista, choć zanurzona w pozornie łagodnym śródziemnomorskim klimacie i owiana łagodną bryzą od morza.

 


Czytałam książkę Macieja Piotra Prusa w czasie pandemii, oczarowana pierwszymi stronami, które koiły moją tęsknotę za Dalmacją i jeszcze bardziej zachwycona, kiedy ten sielski obraz ulegał postępującej dezintegracji. Prusowi udała się rzecz niezwykła – stworzył powieść utrzymaną w klimacie nieznanej w Polsce prozy insularnej. Autor zamknął na tytułowej wyspie rzadko spotykaną w polskiej prozie galerię postaci – jednocześnie wyjątkowych i głęboko zwyczajnych, targanych przedziwnymi porywami i spokojnych w swoim szaleństwie. Prus – podobnie jak Tomasz More, Wiliam Golding czy islandzka autorka Sigríður Hagalín Björnsdóttir wybiera wyspę, aby przeprowadzić na jej mieszkańcach swoisty eksperyment. To opowieść o specyficznej przestrzeni, ale przede wszystkim sposobie, w jaki wpływa na ludzi.

Aleksandra Wojtaszek

***

Kanwą tej książki jest prawdziwa historia, która wydarzyła się na adriatyckiej wyspie Molat w Północnej Dalmacji. Usłyszałem ją bawiąc tam kiedyś, a później na półwyspie Pelješac w Dalmacji Południowej opowiedziałem ją autorowi niniejszego dzieła. Nie mogło stać się lepiej. Była opowieść, a teraz, dzięki Maćkowi Prusowi, jest znakomita literatura.

Robert Makłowicz

 

 

Fragment

- Może też wejść w krowę – mówił Bojan – Właściwie - w każde zwierzę. Najczęściej wchodzi jednak w wilka i lisa. Nie zawsze jest groźne, można nawet powiedzieć, że najgroźniejsze to jest w człowieku. Tak, że jak wejdzie w człowieka, to najstraszniejsze. To diabeł, zły duch - ale można go powstrzymać. Tego jednak nie może zrobić byle kto, to musi być albo dziewica, albo fachowiec…

 

Projekt zrealizowany przy wsparciu finansowym Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, realizowanej przez Krakowskie Biuro Festiwalowe ze środków Gminy Miejskiej Kraków

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66571-22-8
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Jego uszy nie były nastawione na odbieranie słów, starał się nie słyszeć ich zbyt wiele. Nie był głuchy, potrafił rozróżnić głosy ptaków, słyszał trzeszczenie desek w podłodze, drapanie myszy za lodówką, deszcz stukający o dach. Petr najsłabiej słyszał ludzi. Często nie odpowiadał na pytania albo odpowiadał od rzeczy. Ludzie ciągle mówili – potoki, morza, oceany słów. Włączała mu się wtedy blokada. Czasami miał trudności w sklepie, gdy zapatrzył się na usta sprzedawczyni, na jej przednie zęby, na koniuszek języka wyskakujący z gracją na wargę i nie słyszał pytania, kiwał tylko głową, a wszyscy się śmiali. „Oj, jaki głupi ten nasz Petr, bo co on zrobi z tą całą gęsią, na dodatek nieoskubaną, kiedy przyszedł tutaj tylko po kawałek kiełbasy?” Ale Petr brał gęś pod pachę i zamyślony wychodził ze sklepu. Gęś zanosił sąsiadce zza wzgórza i dawał w prezencie. Sąsiadka Marta bardzo go lubiła. Zresztą jemu przy niej blokada się wyłączała i Petr słyszał doskonale. Najczęściej siadali na ławce przed domem i patrzyli na zatokę, na zamglony pas stałego lądu. Potem Petr wstawał, kłaniał się i wracał do domu.

Marta miała męża Borysa, który wolałby, żeby Petr nie przychodził, kiedy on pływa i próbuje wyłowić z morza resztki pozostałych jeszcze ryb. Petr chodził jednak do Marty, kiedy miał ochotę, a zazwyczaj miał ją, kiedy męża sąsiadki nie było w domu.

Petr był nieśmiały. Przerażało go proszenie ludzi o powtórzenie pytania, bo wiedział, że prawdopodobnie i tak nie usłyszy. Kiedyś, gdy był młodszy, jeszcze w szkole, ludzi słyszał doskonale, zawsze jednak wymagało to od niego koncentracji. Z czasem słowa wypowiedziane przez innych coraz rzadziej wzbogacały go, częściej natomiast wprowadzały chaos. Kiedy szedł z kimś na wzgórze albo do lasu, zamiast posłuchać ciszy, ten ktoś łapał go za rękaw i mówił: „O Boże, jak tu cicho!”, a potem jeszcze: „Nieprawdopodobnie!”, a potem jeszcze raz: „O Jezu, jak tu cicho!”. I Petr nie mógł już tego wytrzymać.

Ludzie najczęściej rozmawiali o telewizyjnych serialach. Na wyspie nikt nie miał telewizji satelitarnej, wszyscy wystawiali zwykłe anteny, a sygnał był bardzo słaby. Petr kupił jednak telewizor, który również źle odbierał i prawie zawsze był bez fonii. Petr patrzył na migające, rozmazane głowy wymawiające setki słów na minutę i nie słyszał ani jednego. Przez pewien czas nawet go to bawiło, ale w końcu stracił zainteresowanie telewizją. Włączał ją rzadko i najczęściej w nocy, bo w nocy odbiornik lepiej odbierał i udawało mu się zobaczyć dłuższe fragmenty.

Czuł, że coraz bardziej się wyróżnia, bał się tego, prześladowała go myśl o społecznym odrzuceniu i którejś nocy postanowił, że zacznie udawać głupka. Rozważył wszystkie „za” i „przeciw” i z pełną odpowiedzialnością podjął decyzję. Zadecydowało poczucie bezpieczeństwa.

Od tamtego czasu nie martwił się tym, że nie wszystkich słyszał. Jednym odpowiadał bez sensu, innym logicznie i wyczerpująco. Rola wiejskiego głupka okazała się świetnym pomysłem. Przestał być konkurentem, kimś, kto może okazać się lepszy w pracy, w miłości, w rachunkach... Wiadomo było, że nie będzie już politykiem, adwokatem, urzędnikiem podatkowym, policjantem, nie poderwie innemu Hany, Nadii, Steli – nawet świadkiem przestępstwa zostanie niewiarygodnym.

Petr w swojej roli czuł się znakomicie. Często chodził po łąkach i zbierał zioła. Potem je suszył, palił albo robił z nich napary. Kiedy nie był pewien, do czego może ziele wykorzystać, szedł do starego Bojana. Wszyscy wiedzieli, że Bojan zna się na ziołach. Kiedyś Bojan leczył mieszkańców wyspy. Potem na wyspie powstała szkoła i nauczyciel przestrzegał przed piciem gorzkich wywarów Bojana. Uważał to za zabobony, średniowieczną ciemnotę. Raz na pół roku przyjeżdżał na wyspę lekarz i wszystkim dzieciom w szkole wkładał patyki do gardła i wbijał igły w przedramiona. Szkołę zamknięto jednak kilka lat temu, nauczyciel wyjechał, a do lekarza trzeba było płynąć na ląd. Rzadko jednak ktoś korzystał z tej sposobności, szczególnie że Adam zaczął sprowadzać do swojego sklepu białe pastylki z narysowanym krzyżykiem, które leczyły wszystkie dolegliwości. Jednak Petr chodził do starego Bojana. Przynosił grzyby, korzenie, korę, liście i rosnące dziko konopie. Czasami siedzieli długo w nocy, palili zioła i milczeli.

Na wyspie był kościół, ale od lat nie odbywały się w nim nabożeństwa. Stał na skraju wsi i nawet nie wiadomo było, kto ma klucze do wiszącej na drzwiach dużej kłódki. Kiedyś mieszkał na wyspie ksiądz, ale to było tak dawno, że nawet Bojan słabo go pamiętał. Potem, co niedzielę, przypływał z lądu młody wikary i odprawiał msze, ale podobno zakochał się w jednej parafiance, zrzucił sutannę i od tamtego czasu kościół stał pusty. Jeszcze kilka lat temu rano w niedzielę zbierali się przed nim ludzie i modlili się, śpiewali pieśni, ale po śmierci żony Bojana przestali przychodzić. Mówili, że modlą się w domu, ale jak było naprawdę, tego nikt nie wiedział.

Jako dziecko Petr był z rodzicami kilka razy na mszy. Pamiętał, że ściany pokryte były wyblakłymi freskami przedstawiającymi świętych ze złocistymi aureolami. Petr myślał, że to hełmy, w których święci przybyli z kosmosu na ziemię. Później w domu rysował rakiety, w których siedzieli święci i wyglądali przez okrągłe okienka.

Petr uwielbiał rysować. Kiedyś szkicował ołówkiem i węglem, potem kupił kredki. Później zaczął malować farbami wodnymi i temperą. Mieszał kolory i sam dziwił się, że zamiast spokojnego morza, nieba i krążących mew malował ciemne nierealne światy, ulice pełne zjaw, tylko pozornie przypominających ludzi. Zamalowane kartony upychał za szafą. Wolał, żeby nikt ich nie oglądał.

Petrowi doskwierał brak seksu. Dziewczyny, które zostały na wyspie, wstydziły się z nim romansować. Raz na miesiąc Petr zakładał swoje lniane spodnie, czarne półbuty, wsiadał na prom i odpływał na ląd.

Z prostytutkami zadawał się, póki nie spotkał Zo. Tak się przedstawiła i pewnie tak do niej wszyscy mówili. Może była Sofiją, a może zwierzęciem zamkniętym w klatce. Petr słyszał ją doskonale. Łapał się nawet na tym, że zaczyna ją słyszeć, zanim ona otworzy usta. Znał już całe zdanie, tymczasem Zo wymawiała dopiero pierwsze słowo.

Poznali się jakoś banalnie, na ulicy, Zo coś do niego powiedziała, on to usłyszał i odpowiedział. Potem stali tak przez godzinę i nie mogli się rozstać. Jak w starych filmach ona odprowadzała go do promu, on nie wsiadał i odprowadzał ją pod dom, potem ona jego, ale już tylko do połowy drogi.

Od tamtego czasu Petr pływał na ląd tylko dla niej. Nie wyobrażał sobie, żeby Zo przypłynęła kiedyś na wyspę, nie wyobrażał sobie, żeby odkryła, że jest tylko wiejskim głupkiem. Jedynie raz, podczas pierwszej rozmowy zapytała, co robi. Odpowiedział, że patrzy w niebo, wsłuchuje się w ciszę i próbuje dowiedzieć się, kim jest. Że jeszcze się nie dowiedział.

Potem już nie pytała, wolała zapach jego skóry, ciepło nabrzmiałego penisa, wolała smak papierosa, kiedy spocona siedziała na brzegu łóżka i słuchała dźwięku mocnego, równego strumienia moczu uderzającego o klozetową muszlę. Petr mógł więc być dla niej każdym: artystą, sklepikarzem, farmaceutą, pasterzem, medytującym mędrcem, listonoszem, hodowcą kwiatów, nawet księdzem.

Zo nie chciała jechać na wyspę, a przynajmniej nigdy o tym nie mówiła. Tajemniczość Petra stawała się coraz przyjemniejsza. Mogła żyć bez konsekwencji, iść z Petrem na kawę, do kina, pogapić się w niebo, posiedzieć na plaży... A najbardziej lubiła chodzić z Petrem do łóżka.

Potem Petr wracał na wyspę. Ludzie na przystani pokrzykiwali do niego: „Co, znowu żony pojechałeś szukać? Może on nie żony, a męża szuka?”. Petr jednak nie słyszał, uśmiechał się do nich i machał ręką. Oni odmachiwali mu i się śmiali. Petr znowu był głupkiem, wracał do siebie. W domu parzył zioła, zapalał papierosa i siadał na werandzie. Z oddali dochodziły dźwięk syreny statku wpływającego na redę, szum fal, pokrzykiwanie nocnego ptaka.

Tego ranka obudził się później niż zwykle. Zaparzył kawę i z gorącym kubkiem wyszedł przed dom. Było ciepło, zapowiadał się upał, choć był już wrzesień. Petr obok domu miał małe pole. Jak mu się chciało, sadził tam kukurydzę. Nie lubił jednak kukurydzy, więc nie zawsze ją zbierał, gdy dojrzała. Czasami ją zbierał i sprzedawał, a czasami zapominał i kiedy przychodziły chłodne noce, przejrzałe kolby pokrywał szron.

Petr stał, patrzył na pole i próbował zrozumieć, co się stało. Poletko kukurydzy wyglądało, jakby przeszedł przez nie huragan. Łodygi były połamane, część roślin wyrwana z korzeniami, wszędzie walały się poodrywane kolby. Kiedy wszedł w pole i zaczął je zbierać, zobaczył, że większość z nich była obgryziona. Okrążył cały teren, wreszcie wsiadł na rower i pojechał w stronę wioski.

Na wyspie był jeden policjant. Kiedyś Jovanowi zginęła koza. Jovan oskarżył o kradzież sąsiada. Zrobiła się awantura i choć nigdy tego wcześniej nie robiono, wezwano policję z lądu. Na wyspę przyjechał wtedy Tomas. Chodził po domach, rozmawiał i wszędzie częstowali go rakiją, ludzie wyciągali zapasy trzymane na specjalne okazje. Tomas przedłużał śledztwo, mimo że koza znalazła się w krzakach w wąwozie. Twierdził, że jeżeli zostało zgłoszone przestępstwo, to on – reprezentant prawa zdecyduje, kto ponosi winę i kogo należy obciążyć kosztami, które policja poniosła w związku z prowadzonym dochodzeniem. Im dłużej badał sprawę, tym wyraźniej wychodziło, że koszty te powinna ponieść koza. Nie mógł jednak tego napisać w raporcie, więc pisał, że sprawy się komplikują, bo odkrył gang złodziei kóz i że śledztwo może się przeciągnąć. I śledztwo się przeciągało.

Tomas pisał raporty i chodził na ryby. Często siadał na niskiej skale łagodnie wchodzącej w morze, zarzucał wędkę i patrzył na odległy stały ląd, na zmierzające do portu statki i pierwszy raz od wielu lat czuł się szczęśliwy. Przyszły jednak chłodniejsze dni, Tomas spakował torbę, wsadził do niej kopie napisanych raportów, poszedł na przystań i wsiadł na prom.

Nieobecność nie trwała jednak długo. Z pierwszymi dniami wiosny pojawił się znowu. Przypłynął obładowany walizkami, przywiózł też ciężki kufer. Pracujący na przystani mężczyźni musieli mu pomóc wytaszczyć go na ląd. Starym samochodem przyjechał po Tomasa Adam, bo na wyspie tylko on miał samochód, którym dostarczał towar do swojego sklepu. Zapakowali się i pojechali do małego domku na skraju wsi, w którym kiedyś mieszkała rodzina Maliczów. Starzy zmarli kilka lat temu, a ich dzieci, jak większość młodych, wyjechały z wyspy. Tomas otworzył kluczem dużą wiszącą na drzwiach kłódkę i razem z Adamem wnieśli cały bagaż.

Po kilku dniach na ścianie domu pojawiła się drewniana tabliczka z napisem „Policja”. Nie wyglądała profesjonalnie, litery były trochę krzywe i wszyscy dziwili się, czemu Tomas nie przywiózł z sobą metalowej, wzbudzającej respekt tablicy, jakie zwykle widniały przed wejściem do państwowych urzędów na lądzie.

Wieczorem, przy szklaneczce wina, Adam wygadał się, że Tomas kupił ten domek za niewielkie pieniądze i że tak naprawdę jest już na emeryturze. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, uznano, że nawet lepiej, bo, jak w większości społeczności, nie darzono tu policji miłością. Również to, że Tomas, mimo że posiadał mundur, nigdy go nie zakładał i chodził w podkoszulku i w znoszonych zielonych spodniach, a w chłodniejsze dni zakładał flanelową koszulę w kratę, spodobało się mieszkańcom wyspy i szybko zaczęli traktować go jak swego.

To właśnie do Tomasa na swym starym rowerze podążał Petr. Podjechał pod dom z drewnianą tabliczką z napisem „Policja”, ale drzwi były zamknięte. Wiedział jednak, że jeżeli Tomasa nie ma w domu, siedzi na skale i łowi ryby. Tak było i teraz. Wpatrując się w rozhuśtany na falach spławik, Tomas zastanawiał się, czy nie jest jeszcze za późno, żeby nauczyć się pływać. Wody bał się od trzeciego roku życia, kiedy ojciec wrzucił go do rzeki, a on zamiast oprzeć się na pamięci gatunku oraz pierwotnych instynktach i wypłynąć poszedł od razu na dno. Ojciec go wyciągnął, ale Tomas wciąż czuł to przerażenie, całkowitą bezradność i poczucie zdrady, której dopuściła się osoba darzona wcześniej bezgranicznym zaufaniem.

Nauka, jaką wyniósł z tego zdarzenia, decydowała o całym jego życiu. Przez nią rozpadały się, co prawda, jego małżeństwa, ale dzięki niej właśnie zaczął pracować w policji i szybko został najlepszym śledczym w mieście. Może odszedłby na emeryturę w należnej mu chwale, gdyby, również przez chorobliwą podejrzliwość, kompletnie nie spaprał ostatniej sprawy. Odkrył jakieś malwersacje w komendzie, w której pracował, i tak pokierował śledztwem, że sam stał się głównym podejrzanym. Musiał się potem długo tłumaczyć, ale i tak wiadomo było, że jego kariera dobiegła końca. Mógł już tylko szukać zaginionych kóz. I tak miał szczęście, że pozwolono mu przepracować jeszcze te sześć miesięcy, by dotrwać do emerytury.

Kiedy tak siedział, rozważając możliwość rozpoczęcia nauki pływania, usłyszał skrzypienie roweru. Tomas zdziwił się, bo odkąd prawie sześć lat temu przeniósł się na wyspę, nikt jeszcze ani razu nie przeszkodził mu w łapaniu ryb.

Zza krawędzi wyjrzała głowa Petra.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale ktoś zniszczył mi uprawę kukurydzy. Całe pole jest zryte, łodygi połamane, kolby objedzone.

Petr powiedział to całkiem spokojnie, choć bał się, że nie usłyszy odpowiedzi.

– Kiedy to się stało? – zapytał Tomas, a Petr usłyszał i odpowiedział, że dzisiaj w nocy.

Tomas znowu poczuł się stróżem prawa, złożył wędki i kiwnął na Petra, żeby prowadził.

Podczas drogi Petr opowiedział, że wieczorem wydawało mu się, że słyszy jakieś dziwne dźwięki: szuranie, pochrapywanie, trzask łamanych łodyg, ale pomyślał, że może jakiś pies wszedł w pole kukurydzy. No bo co mogło tam wejść? Pies albo koza. Innych zwierząt na wyspie nie było. Może jeszcze króliki i myszy. Kiedyś żyły na wyspie szakale, ale od lat już ich nie słychać. Było za to dużo ptaków, ale ptak nie robiłby tyle hałasu.

Pole przedstawiało sobą okropny widok. Jeszcze gorszy, niż wydało się to Petrowi rano. Tomas patrzył równie przerażony. Zaczął przechadzać się między pogniecionymi roślinami, podnosić kolby, przyglądać się im, sprawdzać, na jakiej wysokości zostały połamane łodygi.

– To musiało być jakieś zwierzę – stwierdził po chwili. – Wygląda mi na robotę dzika.

– Ale na wyspie nie ma dzików – odparł Petr. – Są króliki, ale króliki by tego nie zrobiły.

– Króliki nie – zgodził się Tomas. – To musiało być coś większego, chyba jednak dzik.

– Ale na wyspie nie ma dzików – powtórzył Petr.

– No, ale co, jak nie dzik?

– Nie wiem. Może człowiek.

– Po cholerę człowiek ma niszczyć pole kukurydzy? – zastanowił się Tomas, chociaż po latach pracy w policji wiedział, że czasami człowiek może wiele, że gorszy jest niż dzik.

– Masz jakichś wrogów? – zapytał.

Petr zamyślił się. Nie sądził, żeby ktoś specjalnie go nienawidził, uważał, że wszyscy, może oprócz sąsiadki Marty, tak samo go nie lubili.

– Szczególnych nie – odpowiedział i przestał słyszeć. Tomas poruszał ustami, ale do Petra nie docierały już żadne dźwięki.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: