Wyspa skradzionych marzeń - ebook
od początku wakacji w życiu Cassie zmieniło się wszystko.
Wyspa tonie w kłamstwach, a zaufanie jest luksusem, na który niewielu może sobie pozwolić.
Pośród tego chaosu jest również on – niebezpieczny i zdeterminowany Caleb Raeken. Chłopak ma własny plan i nie cofnie się przed niczym, aby go osiągnąć. Nawet jeśli po piętach depcze mu morderca. Na tym etapie rozgrywki trudno uwierzyć w czyjekolwiek słowa, bo prawda wydaje się tylko złudzeniem, a mieszkańcy Folly Beach skrywają znacznie więcej mrocznych tajemnic…
Kontynuacja oceanu straconych nadziei – książki, która zawładnęła sercami czytelników!
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Young Adult |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368592016 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cassie
3 lata wcześniej
Patrzę na mahoniowe wieko pokryte grubą warstwą kwiatów, zapalczywie ściskając dłoń dziadka. Czuję się pusta w środku. Trochę tak, jakby ktoś wydrążył dziurę w moim ciele, a potem pozbył się wszystkiego, co w nim zalegało. Zostały mi tylko kości. Szczypią mnie również oczy, ale choć mrugam jak szalona, na policzki nie wypływa mi nawet jedna samotna łza. Dłonie za to pocą mi się okropnie, tak samo jak kark oraz plecy, po których płynie strużka wody.
Jest dziś upalnie, pogoda sprzyja surfowaniu. Niebo wygląda, jakby ktoś wylał na nie błękitną farbę, a trawa sprawia wrażenie zieleńszej niż zwykle. To sprzeczne z tym, jak to sobie wyobrażałam. Zawsze wydawało mi się, że pogrzeby otacza mroczna aura, ziemię skrapiają litry łez, a w powietrzu unosi się ciężki do udźwignięcia żal. Choć to podpowiadał mój pogrążony w rozpaczy umysł, w rzeczywistości odnoszę wrażenie, że wszystko rozmywa lepka warstwa trwogi, oczekiwania na ciąg dalszy, chwilowego bezruchu… Nikt z zebranych nie płacze.
Sunę wzrokiem po zgromadzonych na cmentarzu ludziach, zauważając wykute z marmuru twarze oraz wyprostowane ramiona. Zastanawiam się, dlaczego żadna z tych osób nie pozwala sobie na choćby cień emocji. Czemu wszyscy są tacy zimni i obojętni? Unoszę głowę, zerkając na stojącego obok mnie dziadka, i choć zapalczywie próbuję dostrzec ślady łez na jego twarzy, to bez względu na to, jak długo się w nią wpatruję, i tak pozostaje sucha. Tylko jedno zwraca moją uwagę. Jego wlepione w trumnę oczy. W ciemnych tęczówkach dziadka dostrzegam coś tak wyrazistego, że niemal mogę tego dotknąć. Kojarzy mi się ze stalą, jest gwałtowne jak burza i nie da się tak łatwo uśpić. Tym czymś jest gniew.
– Dziadku? – rzucam cicho wstrząśnięta zupełnie nowym odkryciem.
Mija chwila, nim jego mózg rejestruje, że się do niego odezwałam. Wybudzony z letargu, mruga, tuszując tym jedyną gnieżdżącą się w nim emocję, po czym przenosi na mnie długie spojrzenie. Kiedy nawiązujemy kontakt wzrokowy, jego oczy ponownie stają się przyjazne i gorące jak płynna czekolada.
– Słucham cię, moja ptaszyno? – odzywa się głosem, który tak uwielbiam.
– Muszę zanieść kwiatek.
Potrząsam trzymaną w dłoni różą, wiedząc, że kiedy jej płatki dotkną drewnianej pokrywy, będę musiała pożegnać się z wujem Matthiasem.
– No to leć.
Kiwam głową i wysuwam rozgrzaną dłoń z uścisku dziadka. Ruszam przed siebie, zauważając, jak niewiele dzieli mnie od miejsca, w którym już zawsze będzie leżał wuj. Nigdy więcej nie opuści tego cmentarza i nie zabierze mnie nad ocean. To tu kończy się jego historia.
Z rosnącą gulą w gardle pochylam się nad ziemią, a następnie powoli rozluźniam zaciśnięte na łodydze palce. Kwiatek wyślizguje mi się z dłoni i z cichym szelestem ląduje na trumnie. Ten widok sprawia, że dopada mnie silne pragnienie sprzeciwu wobec zgromadzonych osób, które nie okazują smutku. Wobec obojętności i transu, w który wszyscy wpadli. Nie czuję spokoju, choć Jack Raeken, morderca mojego wuja, znajduje się w więzieniu. Nie jestem też rozgniewana jak dziadek. Nie dociera do mnie nic prócz wrażenia kiełkującej w środku tęsknoty oraz potrzeby poznania prawdy. Bo z jakiegoś powodu, gdy patrzę na zamknięte wieko trumny, mój mózg nie może przestać wrzeszczeć z frustracji.
Nie wszystko, czego dowiedziałam się na temat śmierci wuja, jest jasne. I chociaż na trumnę spada coraz więcej grudek ziemi, grzebiąc sekrety pewnej lipcowej nocy, ja jestem pewna, że krzyki sprzeciwu w mojej głowie nie ustaną, dopóki nie dam im tego, czego tak mocno pragną – dowodów na to, że Jack Raeken oszalał i w konsekwencji zamordował swojego najlepszego przyjaciela.
Obecnie
Oparta przedramionami o barierkę, wgapiam się w Atlantyk. Na ramionach czuję chłodny podmuch wiatru. Woda chlupocze pod moimi stopami, a deski na molo skrzypią od czyichś kroków. Nie odrywam oczu od oceanu, zastanawiając się, dokąd zaprowadzi mnie tym razem. Moje życie ponownie stało się czystą, nieskalaną kartką, gotową, bym pokryła ją tuszem. Długo zastanawiałam się, co powinnam na niej napisać, aż w końcu rozwiązanie nadeszło samo.
– Kiedy wyjeżdżasz? – Słyszę głos za sobą, ale się nie odwracam. Nie mam odwagi spojrzeć na osobę za moimi plecami ze świadomością, że to ostatni raz, kiedy się widzimy.
– Jutro – oznajmiam zachrypniętym głosem. Wciąż do końca nie przyswoiłam informacji o tym, że to naprawdę koniec.
Prawda, której tak usilnie próbowałam dosięgnąć, okazała się na tyle brutalna, że skłoniła mnie do rzeczy, o jakie nigdy bym się nie posądziła. Wyjeżdżam z Folly Beach.
Na zawsze.
– Znalazłaś już miejsce, w którym się zatrzymasz?
Kiwam głową, splatając ze sobą zmarznięte palce. Dziwnie mi o tym mówić. Ta wyspa zawsze była moim domem, a teraz muszę go opuścić ze względu na własne dobro. Nie wiem, czy gdybym wtedy wiedziała, jak to się skończy, odważyłabym się na wszystko, co zrobiłam w tamte wakacje.
– Cieszę się – mówi i staje tuż obok, dotykając mnie ramieniem. – Zawsze wiedziałem, że do tego dojdzie.
– Chciałeś się mnie pozbyć?
– Cassandro – napomina mnie, ale słyszę, że w głębi duszy jest rozbawiony. – Jak mógłbym tego pragnąć, skoro twój wyjazd oznacza moją porażkę?
– Wygraliśmy. Oboje.
– Poznaliśmy prawdę – poprawia mnie, opierając przedramiona o barierkę w taki sam sposób jak ja. – Ale to wcale nie sprawiło, że czuję się usatysfakcjonowany.
– Więc co by się musiało wydarzyć, aby tak się stało?
Mimochodem szturcha wierzchem dłoni moją rękę, a kiedy rozplatam palce, błyskawicznie chowa je w swoim uścisku. Ma rozgrzaną skórę, która przynosi mi ukojenie. Jego dotyk wysyła rażący impuls do mojego serca i sprawia, że ponownie rozważam decyzję o wyjeździe. Mimo to wiem, że już nie zmienię zdania. Folly Beach zaczęło mnie dusić.
– Przecież znasz odpowiedź na to pytanie – mruczy, spoglądając na nasze złączone dłonie.
– Chciałabym ją usłyszeć od ciebie.
– Nigdy nie przestaniesz mnie dręczyć, co?
Zerkam na niego z ukosa, zastanawiając się, co by było, gdybym jednak została. Czy mogłabym żyć w tym miejscu z poczuciem, że wszystko, w co wierzyłam, było tylko kłamstwem? Czy potrafiłabym się odnaleźć w rzeczywistości, która jest mi zupełnie obca? Czy umiałabym ze spokojem patrzeć w oczy Caleba, mając świadomość, że jestem częścią rodziny, która go skrzywdziła?
Odpowiedź przychodzi do mnie natychmiast, mimo że serce mocno się przed nią buntuje. Ale zawsze to rozum był tym, czym kierowałam się w życiu. I tym razem nie będzie inaczej.
– Nigdy – szepczę z uśmiechem, wiedząc, że zrozumie decyzję, którą podjęłam.ROZDZIAŁ 1
Cassie
Wszystko wciąż jest takie samo: jasne ściany, na których wiszą znajome zdjęcia, mosiężne łóżko ze stertą poduszek, album _Reckless_ Bryana Adamsa, do którego dziadek żywi szczególne uczucia, ogromny fotel, w którym siedzę, i biurko z poustawianymi drobiazgami o sentymentalnym znaczeniu. Nawet ból rozsadza mi serce z taką samą intensywnością – ale tym razem z innych powodów.
Nareszcie przestałam się bać, że dziadek się nie obudzi. Teraz jednak przeraża mnie to, co przyniesie jego regularny, spokojny oddech i miarowo bijące serce. Jakie tajemnice zostały wyrwane ze snów i jak mocno wstrząśnie mną ich odkrycie.
Ściskam między palcami wymiętą kartkę, walcząc z rozdzierającym płuca bólem. Odkąd Raeken wcisnął mi w dłoń list zaadresowany do Isobel Gillies, nie mogę oddychać. Czuję, jak moje narządy się kurczą, a w miejscu, w którym powinno znajdować się serce, jest tylko głęboka wyrwa. Nie zliczę, jak długo trzymałam w dłoni zapalniczkę, obserwując jaskrawy płomień. Wielokrotnie zbliżałam go do papieru, jednak nie zdołałam się zmusić, aby go podpalić. Gdybym to zrobiła, już na zawsze straciłabym szansę na poznanie perspektywy Caleba. Nie mogłabym spróbować zrozumieć jego pobudek ani poznać prawdziwych słów mordercy. Wszystko przepadłoby wraz z otwarciem oczu dziadka.
Słowa zapisane w liście znam już na pamięć. Przeczytałam go milion razy, a każdy kolejny sprawiał, że coraz szybciej i brutalniej spadałam w otchłań, z której nie umiem się wygrzebać. Najbardziej boli mnie miejsce, z którego wyrwano mi serce. Bolą mnie również płuca, jakby ktoś umieścił w nich rozbite w amoku szkła. Boli mnie głowa, bo nieustannie wszystko analizuję, ale przede wszystkim boli mnie poczucie, że zostałam w tym chaosie zupełnie sama. Nie ma już dziadka, który mógłby uratować mnie przed potworami. W końcu być może to on jest tym monstrum, przed którym tyle lat uciekałam. Nie ma ojca, który by mnie szanował, ani matki stającej w mojej obronie. Nie ma Logana, który mógłby mnie wesprzeć, ponieważ całkowicie oszalał na punkcie władzy. Od kilku dni nie ma również mojego jedynego sojusznika. Raeken pogrążył mnie w takiej samej samotności, w jakiej sam tkwi.
Spoglądam na drżące powieki dziadka, które sekundę później otwierają się w mojej obecności po raz piąty od kilku lat, ale wcale nie przynoszą mi upragnionego spokoju. Brązowe jak czekolada tęczówki błądzą po sypialni, by ostatecznie spocząć na mojej twarzy.
– Ptaszyno? – mówi cicho i niewyraźnie dziadek. Ledwo rozumiem jego słowa.
To, że dziadek się obudził, wcale nie oznacza, że do nas wrócił. Dużo bardziej przypominał siebie, gdy był pogrążony w śpiączce. Obecnie jest z nami tylko jego ciało. Mózg, który nie potrafi prawidłowo odczytywać rzeczywistości. Przygotowywaliśmy się na tę ewentualność, ale to nie oznacza, że którekolwiek z nas było na nią naprawdę gotowe.
Przez to, że dziadek pozostawał tak długo w śpiączce, w jego ciele doszło do uszkodzeń, które ze względu na wiek i specyfikę już nigdy nie zostaną uleczone. Lekarz poinformował nas o niewydolności serca oraz zaburzeniach neurologicznych, w tym o chorobie Parkinsona i Alzheimera. Bywają dni, kiedy dziadek nie rozpoznaje nikogo, ale są też takie jak dzisiaj, kiedy jestem jego ptaszyną. Dlatego nieustannie monitoruje go lekarz. Wszystkim innym natomiast zajmuje się pielęgniarz, który opiekował się dziadkiem, gdy był jeszcze w śpiączce.
– Jestem tutaj – rzucam, chowając list do koperty, po czym wkładam go do kieszeni. Opieram przedramiona na materacu i biorę w dłoń pomarszczoną rękę dziadka. – Potrzebujesz czegoś?
Jego usta powoli rozciągają się we wciąż nieco sennym uśmiechu.
– Strasznie chce mi się pić – bełkocze, ale po tym, jak z trudem przełyka ślinę, błyskawicznie odczytuję jego słowa.
Nalewam wody do szklanki, a potem pomagam mu się podnieść do siadu. Z niepokojem obserwuję jego drżące dłonie. Kiedy bierze łyk, kilka kropel spada na beżową pościel. Natychmiast je ścieram.
– Czy mogłabyś zawołać Matthiasa? – pyta, kiedy odstawiam szklankę na szafkę przy łóżku. Po kręgosłupie przebiega mi zimny dreszcz. – Chciałbym omówić z nim kwestię renowacji sklepu.
Umysł dziadka nie wrócił do normalności. Szybko okazało się, że całkowicie wymazał z pamięci śmierć wuja Matthiasa oraz zamknięcie Jacka Raekena w więzieniu – do czego sam doprowadził. Odkąd tylko się obudził, nieustannie nawiązuje do syna i za każdym razem mówi o nim w czasie teraźniejszym. Nigdy nie próbowałam wyprowadzić go z błędu i uświadomić mu, że wuj Matthias nie żyje, ponieważ zdaję sobie sprawę, że zaraz i tak wyprze ten fakt z pamięci i wszystko zacznie się od początku.
– Wuj pracuje – mówię w zamian pozbawionym emocji głosem. – Nie ma go w domu.
– Więc poproś go o to, gdy wróci… Ten sklep jest dla niego całym światem.
Sposób, w jaki dziadek wyraża się o młodszym synu, napawa mnie zgrozą. W jego głosie jest tyle czułości i dumy, że ledwo mieści się ona w tym pokoju. Ani razu za to nie wspomniał o moim ojcu.
– Dobrze – przyrzekam posłusznie, wiedząc, że już nigdy nie spełnię jego prośby.
Ręka dziadka błądzi po omacku po materacu, zapewne szukając mojej. Wychodzę mu naprzeciw i w odpowiedzi zostaję obdarowana najcudowniejszym uśmiechem pod słońcem. Z tym że nie wypełnia mnie on już ciepłem tak, jak to było do tej pory.
– Moja śliczna i mądra ptaszyna…
Ciężar wydarzeń z ostatniego tygodnia sprawia, że do oczu napływają mi łzy. Nie daję im jednak wypłynąć, ponieważ wiem, że płacz do niczego mnie nie doprowadzi. Muszę być silna, mimo że ledwo udaje mi się stać na nogach.
– Dziadku, czy tata kiedykolwiek poprosił cię o sklep z winylami? – pytam, bo chociaż jego stan jest przerażająco słaby, teraz nie mogę pozwolić sobie na współczucie.
Nie mam pewności, że słowa opuszczające jego usta są prawdą, ale co innego mi pozostało prócz zdobycia tego strzępka informacji, który może mi zaoferować? On sam już nigdy nie wyrwie się ze szponów przeszłości, ale ja mogę spróbować ją poznać, mimo że jeszcze niedawno tak mocno się tego wyrzekałam.
– Oczywiście, że tak.
Zerkam w jego poszarzałe przez chorobę oczy, próbując połączyć informacje zebrane od Florence z tym, co właśnie powiedział dziadek.
– Więc dlaczego nigdy mu go nie dałeś? – Krzywi się, jakby coś go zabolało, a ja zaczynam niepokoić się jeszcze bardziej. Mimo to mówię dalej. – Dlaczego nigdy nie dałeś sklepu mojemu ojcu… Jamesowi, twojemu pierwszemu synowi.
– Sklep należy do Matthiasa.
– Wiem, dziadku. – Uspokajająco głaszczę go kciukiem po dłoni. – Dlaczego jednak dostał go akurat wuj Matthias, a nie mój ojciec?
Dziadek zaczyna się wiercić na łóżku – to znak, że powinnam przestać go męczyć. A jednak nie mogę.
– Ptaszyno, przecież mu go dałem.
– Przepisałeś sklep z winylami na tatę? – dopytuję, coraz bardziej zagubiona. Czy Florence mnie okłamała?
– Oczywiście, to było jego marzenie…
– Więc dlaczego ostatecznie trafił w ręce wuja Matthiasa i Jacka Raekena?
Odrywa wzrok od wiszących na ścianie fotografii, wlepiając go we mnie. W ciemnych tęczówkach dostrzegam zagubienie i bezradność. To smutny widok, taki, na który nigdy nie mogłabym się przygotować.
Dziadek zawsze był osobą stanowczą oraz pełną pasji. Gdy tylko wchodził do pomieszczenia, od razu rozświetlał je swoim blaskiem. Ludzie uwielbiali go za wesołe usposobienie i dobroć. Za każdym razem wiedział, co powiedzieć i jak wzmocnić swój autorytet. Dzisiaj jednak jest równie niewinny i bezsilny jak kilkuletnie dziecko. I tak bardzo mi go z tego powodu szkoda.
Nim dziadek ma szansę odpowiedzieć na moje pytanie, w sypialni rozlega się pukanie do drzwi i do środka wkracza pielęgniarz, a ze mnie ulatuje całe powietrze. Mimo że nie jestem pewna, czy rozmowa z dziadkiem miała jakikolwiek sens, to i tak dopada mnie wrażenie, że właśnie straciłam chwilę, która mogłaby być istotna w przyszłości.
– Ptaszyno? – Dolatuje mnie niespokojny głos dziadka na widok obcego mężczyzny.
– To tylko lekarz, dziadku, nie martw się – uspokajam go dokładnie tak samo jak wczoraj. – Przyszedł, aby podać ci leki i zbadać twój stan.
Posyłam sztywny uśmiech mężczyźnie stojącemu przy łóżku, gdy ten cierpliwie czeka, aż wyjdę z pokoju. Dziadek i tak nie przypomni sobie, kim jest człowiek, który przychodzi do niego kilka razy w ciągu dnia, ani tego, z jakich powodów to robi. Mimo to i tak za każdym razem mu to dokładnie tłumaczę.
– Zajrzę do ciebie później, dobrze?
Nie czekam na jego odpowiedź, gdyż wiem, że nie nadejdzie. Dziadek toczy aktualnie zawziętą wojnę z własnym umysłem, który być może wkrótce wymaże mu z pamięci także obraz jego jedynej wnuczki.
Po cichu, nim ma szansę spojrzeć na mnie jak na obcego człowieka, zamykam za sobą drzwi, a potem kieruję się prosto do swojego pokoju, gdzie ponownie zaczytuję się w treści listu zaadresowanego do nieżyjącej od tygodnia Isobel Gillies.
Późne popołudnia stały się jedyną porą, kiedy mogę surfować. We wszystkie dni oprócz niedzieli wstaję rano i zgodnie z rozkazem wydanym przez ojca idę do ratusza, gdzie wykonuję najbardziej irytujące i nużące prace zlecone przez Molly. Potem jem obiad w towarzystwie dziadka, a na koniec dnia przychodzę nad ocean, by posurfować.
Nie mam już czasu dla przyjaciół, jednak to bez znaczenia, ponieważ Sloane mnie nienawidzi, a Jade wybaczyła Raekenowi to, że tydzień temu wyrzucił ją ze swojego domu. Logan wciąż ma mnie dosyć, chociaż artykuł, o którego publikację zostałam posądzona, przepadł w obliczu nowej rewelacji, jaką okazało się wybudzenie dziadka ze śpiączki. Mało kogo obchodzi już to, że ojciec sypia z Dianą von Stein, a więc plan Raekena upadł, zanim w ogóle miał szansę powodzenia. Nie wiem jednak, co myślą o tym pozostali z przyjaciół i trochę się tego boję. Zatem powinnam być wdzięczna ojcu, który nieumyślnie wyświadczył mi ogromną przysługę – nie muszę się ukrywać, aby nie dotarły do mnie nieprzyjemne wiadomości. Nowa praca w ciasnych i grubych murach ratusza skutecznie mnie przed nimi chroni.
Sunę deską po kolejnej fali, pławiąc się w ciemnopomarańczowych promieniach zachodzącego słońca. Samotność nigdy tak ciasno nie przylegała do mojego ciała. Kawałek dalej na plaży znajduje się tylko jeden mężczyzna grzebiący w piasku, który jest idealną metaforą tego, jak się obecnie czuję. Przez wydarzenia z zeszłego tygodnia musiałam znaleźć sobie nowe miejsce do surfowania – poprzednie było zbyt zaludnione.
Skręcam biodra dokładnie tak, jak robiłam to już milion razy w przeszłości. Do mojego nosa dolatuje słona, rześka bryza oceanu, a w głowie wiruje tornado myśli o dziadku, mordercy, wuju Matthiasie, Isobel oraz Raekenie… Zastanawiam się, ile czasu zajął mu powrót do codzienności po śmierci Isobel. Czy czasami tak jak ja również ją wspomina? Czy naprawdę żałuje, że jej nie uratował? Czy zaczął szykować już nowy plan, który ma mnie pogrążyć? W przypadku Caleba zawsze towarzyszyło mi więcej pytań niż odpowiedzi, a teraz tylko się one namnożyły.
Nie jestem na niego zła, że przez ostatni miesiąc tak brutalnie sobie ze mną pogrywał. Jestem wściekła. Wkurzona do tego stopnia, że gdy tylko o nim pomyślę, mam ochotę zanurzyć jego głowę w Atlantyku i już nigdy jej z niego nie wyciągać. Cała ta sprawa z nim i z Jade boli mnie tak mocno, ponieważ pozwoliłam sobie na szczerość. Obnażyłam się przed chłopakiem, który nigdy nie powinien mieć dostępu do mojego serca. Dałam mu je otworzyć i zajrzeć do środka w momencie, w którym byłam tylko częścią jego gry. W tej całej sytuacji nie jest to jednak najgorsze, co mogłam zrobić. Najgorsze było odwzajemnienie jego pocałunku – i to dwukrotnie. Przez to, że pozwoliłam sobie na słabość, dzisiaj nie potrafię wyrzucić z głowy smaku jego ust. Idiotycznie zadurzyłam się w chłopaku, któremu służyłam tylko jako środek do osiągnięcia celu. Poprzysięgłam sobie jednak, że się na nim zemszczę i pierwszy raz zamierzam dotrzymać złożonego sobie słowa.
Plotki o tym, że spotyka się z Jade, rozeszły się już po całym Folly Beach. Nie wierzę, że ta sprawa wyciekła przypadkiem – Raeken potrafi dbać o prywatność. Umyślnie wyszli razem do ludzi i teraz można się na nich natknąć na każdym kroku. Zatem całe to przedstawienie jest jego kolejnym pokręconym planem. Caleb nie robi niczego przypadkowo, o nie. Całując się publicznie z Jade, musi mieć w tym jakiś cel, a może nawet kilka… Jedno jest jednak pewne – chce sprawić, abym poczuła się jeszcze gorzej niż do tej pory i na razie wychodzi mu to całkiem nieźle. Kiedy wyobrażam ich sobie razem, żółć podchodzi mi do gardła ze wstrętu i cholernej zazdrości.
Zaciskam zęby, gdy kolejna fala, którą łapię, przygniata mnie swoimi rozmiarami. Uginam jeszcze bardziej kolana i inaczej rozkładam balans ciała na desce, próbując odzyskać panowanie nad oceanem. Dzisiaj jednak po raz pierwszy, odkąd nauczyłam się surfować, zostaję brutalnie pchnięta w ramiona Atlantyku. Stopa zsuwa mi się z deski, a ręce wystrzeliwują do góry. Chwilę później jestem już w wodzie, otoczona szumem oceanu i długo wyczekiwanym spokojem.
Może zostanie w tym miejscu na zawsze nie byłoby wcale takie złe. Tutaj nie musiałabym się mierzyć z nienawiścią Raekena, mordercą odbierającym mi ludzi, których kocham, z zaślepioną władzą rodziną ani z poczuciem osamotnienia, tak ostatnio mi znanym. Ocean stałby się moim prawdziwym domem…
Czuję, jak zapas tlenu w płucach kurczy mi się coraz bardziej i chociaż perspektywa odpoczynku w zupełnie innym miejscu od tego wydaje mi się niezwykle kusząca, wypływam na powierzchnię. Pod tym względem jestem bardzo podobna do Raekena – nie spocznę, dopóki nie poznam prawdy.
Spienione fale uderzają mnie w ramiona i twarz, sprawiając, że włosy na moment przysłaniają mi widok. Odgarniam je do tyłu, a następnie chwytam za linkę przyczepioną do kostki, aby przyciągnąć do siebie deskę. Układam się na jej powierzchni i płynę do brzegu. Fakt, że straciłam równowagę, myśląc o Raekenie i Jade, jest wystarczającym powodem, bym dała sobie spokój i wróciła do domu.
Kiedy wychodzę na brzeg, uważnie rozglądam się dookoła. Mężczyzna z plaży już sobie poszedł, a słońce zaraz całkowicie skryje się za horyzontem. Przez napaść pod biblioteką do tej pory unikałam późnych powrotów. Mimo że oprawcą okazał się Nicolas, w żaden sposób mnie to nie uspokoiło. Razem ze Sloane mają spaczone umysły, gotowe w każdej chwili znienacka zaatakować człowieka.
Plaża jest jednak nieskazitelnie czysta, więc oddycham z ulgą. Na piasku widać tylko odciski czyichś stóp oraz moje niechlujnie rzucone ubrania. Skąpana w krwistoczerwonej poświacie znikającego słońca, podnoszę torbę i wyciągam z niej ręcznik. Osuszam ciało, po czym wrzucam go na poprzednie miejsce i gdy mam już wsunąć stopy w gumowe klapki, na ziemi miga mi biały kwiatek. _Lilia_.
Serce wyrwa mi się do biegu, gdy tylko rejestruje ten fakt. Mózg natomiast wysyła impuls zażenowania i zgrozy do wszystkich komórek w ciele, kiedy uświadamiam sobie, że Raeken widział mnie, jak surfuję, a przy okazji również, jak tracę równowagę na desce.
Ostrożnie chwytam łodygę, jakby miała mi się rozpaść w dłoniach, i ponownie prześlizguję się wzrokiem po plaży, doskonale wiedząc, że nikogo na niej nie znajdę. Jeszcze niedawno wzdrygałam się ze strachem na widok czerwonej róży, dzisiaj jednak tylko ciężko wzdycham. Nagle dopada mnie niesamowicie silna irytacja, która każe mi wrzucić kwiat do Atlantyku i zapomnieć, że kiedykolwiek go znalazłam. Lilia nie ma przyczepionego do łodygi liściku i nie jest również groźbą wymierzoną w moim kierunku. _To znak, abym nigdy o nim nie zapomniała_. Raeken lubi dramatyczne przedstawienia i scenki, a ten podarunek jest tego doskonałym dowodem.
Początkowo nie wiedziałam, jak sprawić, aby cała ta sprawa między nami zabolała go tak samo mocno jak mnie. Wydawało mi się, że nic nie jest w stanie go złamać, dopóki nie dotarła do mnie jedna rzecz. Caleb Raeken nie znosi, kiedy ktoś go lekceważy – nie wie, jak sobie z tym poradzić. Zatem nie ma takiej rzeczy, która uderzy w niego mocniej niż obojętność i opanowanie, a ja właśnie tym zamierzam wygrać tę turę. Nie dam się złamać, nawet jeśli on ponownie zmiażdży mi serce.ROZDZIAŁ 2
Caleb
To zabawne, że w ciągu ostatniego tygodnia częściej odwiedzałem komisariat niż budkę z goframi. Czuję się tu niemal jak we własnym domu – znam rozkład wszystkich pomieszczeń, a więc wiem również, w którym z nich znajduje się toaleta. Obejrzałem z każdej strony biurko Chadwicka i raz nawet korzystałem z ekspresu stojącego w gabinecie Sertoriego. Mają tu obrzydliwą kawę, czarną jak dusza McCortneya i cierpką w smaku. Po wypiciu całego kubka musiałem trzy razy szorować zęby, aby pozbyć się jej z podniebienia.
Nie jestem oficjalnie oskarżony o zabójstwo Isobel, ale wszyscy w miasteczku już dawno wytypowali mnie na jej mordercę. Może specjalnie na ich życzenie kiedyś powinienem się w niego pobawić? Jedynymi dowodami, które na mnie mają, są moje odciski palców w domu Isobel. Tylko że od kilku lat regularnie u niej pracowałem, a więc tak na dobrą sprawę takie dowody mogą sobie wepchnąć w dupę. Nie zabiłem Isobel i nie dam się zamknąć w więzieniu jak mój ociec. Nie pójdę siedzieć za niewinność tylko dlatego, że funkcjonariusze w naszym mieście są do kitu i od kilku lat ktoś umiejętnie wodzi ich za nos.
Co do McCortneya to obecnie znajduje się w podobnej sytuacji do mojej. W domu Isobel znaleziono podpisaną przez niego umowę kupna-sprzedaży, która idealnie podsumowuje wydarzenia z ostatnich tygodni. Gavin miał motyw, aby zabić Isobel. Byli skłóceni – on chciał kupić od niej działkę, a ona nie zamierzała mu jej sprzedać. W związku z tym obaj mamy aktualnie przesrane. I to ostro. Któryś z nas na pewno pójdzie za to siedzieć.
– Gdzie byłeś dwudziestego szóstego lipca o godzinie piętnastej trzydzieści? – Znużony głos Chadwicka wyrywa mnie z zadumy.
– Tak jak mówiłem już dwa razy, byłem wtedy w domu – odpowiadam pokornie, z doświadczenia wiedząc, że nie powinienem go zbytnio wkurzać.
Chadwick odwala tylko swoją robotę. Jeśli będę grzeczny i bez ociągania odpowiem na jego wszystkie pytania, to niedługo wypuści mnie do domu. Bo to, co mi najbardziej sprzyja, to fakt, że brakuje im w tym wszystkim konkretów. Władza obecnie bazuje wyłącznie na swoich domysłach i daleko wybiegających przypuszczeniach.
– Czy jest ktoś, kto może to potwierdzić?
Gdy cmokając pod nosem, zaczyna pisać coś w swoim notatniku, zerkam na jego gęstego, falującego wąsa. Ma ściągnięte łopatki i spięte bicepsy. Jasnobrązowa koszula zaraz pęknie mu na ramionach.
– Bardzo bym tego chciał, ale oficjalnie nikt taki nie istnieje.
– Oficjalnie? – burczy pochylony nad biurkiem. – A nieoficjalnie?
– Szeryfie Chadwick – zaczynam spokojnym tonem, osuwając się na krześle. Splatam ze sobą dłonie, które następnie układam na klatce piersiowej. – Czy ja mam napisane na czole „kapuś”?
Chadwick zgrzyta zębami i dociska mocniej długopis do kartki.
– Te impertynenckie wygłupy szkodzą tylko tobie, dzieciaku – upomina mnie.
– Z pewnością. Czy zamknięcie mnie za nie w więzieniu?
– Nie wydurniaj się, Raeken.
– To nie leży w mojej naturze – rzucam, obserwując, jak marszczy brwi.
Chadwick zamaszyście prostuje ramiona, a potem kładzie obie dłonie na biurku. Przysuwa się w moją stronę, jakby zamierzał uderzyć mnie z główki. W duchu śmieję się na tę myśl.
– Posłuchaj mnie raz, a uważnie – wypala z większą złością, niż mógłbym się po nim spodziewać. – Tydzień temu zamordowano kobietę. Zginęła we własnym domu i prawdopodobnie nie zdążyła nawet pożegnać się z rodziną! Jej ciało gniło przez kolejną dobę w jadalni, dopóki nie odnalazł go jeden z ogrodników. Do tej pory nie mamy żadnych śladów po mordercy, który być może chodzi właśnie ulicami Folly Beach tak, jakby jego ręce wcale nie tonęły we krwi niewinnej osoby! Czy według ciebie to jest powód do żartów? – pyta, przy okazji obrzucając mnie świeżą dawką swojego DNA. – Odpowiadaj, kiedy cię o coś pytam!
Krzyk Chadwicka boleśnie rani mi uszy, ale nawet się na niego nie wzdrygam. Jeśli wydaje mu się, że tylko on jest zirytowany tą całą sytuacją, to jest, kurwa, w ogromnym błędzie. Nic mnie tak nie niszczy jak świadomość, że morderstwo Isobel odebrało mi wszystko, co miałem cennego. A tak się składa, że nie było tego zbyt wiele, więc obecnie jestem na minusie.
– Szeryfie, powoli brakuje mi tlenu – napominam go. Chadwick chrząka, kiedy uświadamia sobie swój niekontrolowany wybuch, i zawstydzony wraca na poprzednie miejsce.
Ze wszystkich funkcjonariuszy w mieście to właśnie Harry Chadwick jest tym najbardziej opanowanym. Jeszcze nigdy nie udało mi się go wyprowadzić z równowagi. Dzisiaj pierwszy raz frustracja wywołana brakiem nowych informacji przejęła nad nim kontrolę, obnażając wszystkie jego słabości.
Obserwuję, jak czerwony z emocji wyciąga z paczki papierosa, którego następnie podpala. Zerka na mnie z ukosa, ostentacyjnie trzepocząc kartonikiem. Zaprzeczam ruchem głowy, a ten w odpowiedzi wypuszcza spomiędzy warg chmurę dymu. Drażniąca nos nikotyna opada na tanie, przestarzałe meble i wsiąka w nie.
Gabinet Chadwicka nie należy do zbyt dużych. Na przeciwległej ścianie od drzwi znajduje się okno z szarymi żaluzjami, a pod nim stoi biurko, przy którym obaj siedzimy. Niewielki stolik do kawy w rogu pomieszczenia pokrywa spora warstwa kurzu. Wszędzie poupychane są opasłe segregatory i lekko już pożółknięte papiery. W całym gabinecie panuje spory bałagan, co oznacza, że szeryf rzadko zaprasza kogokolwiek na tak prywatne spotkania jak te ze mną. Do przesłuchań wykorzystuje specjalnie wydzielone pomieszczenie na drugim końcu komisariatu.
– To nie ja zabiłem Isobel Gillies – oznajmiam po krótkiej przerwie, doskonale wiedząc, że moje słowa są dla niego nic niewarte. – Nie miałem do tego żadnych podstaw ani motywacji.
– Potrzebowałeś pieniędzy – wypomina mi i to całkiem trafnie, po czym ponownie umieszcza papierosa między wargami.
– Isobel płaciła mi wystarczająco dużo, bym mógł z tego wyżyć.
– Chciwość jest niebezpieczną cechą.
– Mam w dupie pieniądze.
– Widzisz, dzieciaku… Problem w Folly Beach polega na tym, że wszyscy mówią te same słowa co ty, dopóki nie zaznają trochę dobroci.
– W przeciwieństwie do starego Harringtona nie zależy mi na forsie – powtarzam z dużo większym naciskiem. Chadwick umyślnie mnie podpuszcza, jednak mam to gdzieś. – Ale może szeryf mi powie, ile panu zapłacił, żeby całkowicie wykluczano go ze śledztwa? Albo inaczej… Ile forsy przekazał, aby cała uwaga została skupiona na mnie?
– Nikt mnie nie przekupił…
Wybucham głośnym śmiechem, zanim udaje mu się skończyć zdanie.
– Tak jak ja nie nazywam się Raeken… Cały czas was okłamywałem, żebyście myśleli, że jestem powiązany z Jackiem Raekenem i zabójstwem jego najlepszego przyjaciela. Jak już zdążył szeryf zauważyć, lubię balansować na krawędzi. Nigdy nie wiem, kiedy w końcu spadnę i stracę ostatnie z siedmiu żywotów. Adrenalina nakręca mnie najbardziej.
Chadwick przygląda mi się przez chwilę, zaciągając się papierosem.
– Jesteś sprytniejszy niż twój ojciec – ośmiela się powiedzieć, a krew momentalnie zaczyna wrzeć mi w żyłach.
– Z pewnością. W końcu to on siedzi teraz w więzieniu, a nie ja.
– Ty w przeciwieństwie do niego nigdy nie ofiarowałbyś nam dowodów jak na tacy. – Mrużę podejrzliwie oczy. Za cholerę nie mam pojęcia, do czego zmierza. – Gdybyś tylko był w stanie, ukryłbyś również rzeczy, które obciążały twojego ojca, ale na twoje nieszczęście nie zdążyłeś tego zrobić.
– Gdyby mój ojciec naprawdę zabił Matthiasa Harringtona, osobiście wepchnąłbym go do tej plugawej nory.
– Zabił go – oznajmia pewnie szeryf. – Jack Raeken jest mordercą swojego najlepszego przyjaciela.
– Nie chrzań – warczę wściekły, że kolejny raz wracamy do tego tematu, całkowicie zapominając o dobrych manierach. – Gdyby nie zasrane pieniądze Charlesa Harringtona, ojciec nadal byłby na wolności.
Chadwick spokojnie gasi papierosa w popielniczce. Unosi na mnie długie, zmęczone spojrzenie.
– Dlaczego tak mocno uczepiłeś się przekonania, że to właśnie Harrington wpakował twojego ojca do więzienia?
– Bo to jedyna prawda, jaką znam.
– A więc jesteś w ogromnym błędzie.
Prycham.
– Nie ma dowodów, nie ma winy – powtarzam niczym mantrę.
– Z przykrością muszę stwierdzić, że prawdziwy problem zaczyna się wtedy, gdy dowody istnieją i są tak jednoznaczne, jak tylko mogą. Bo z reguły właśnie wtedy jest najcięższej pogodzić się z prawdą.
– Czy możemy już wrócić do tematu śmierci Isobel Gillies? Nie mam czasu na te bzdury.
– Nie.
Wiercę się na krześle, zirytowany, że dałem się wciągnąć w te brednie. Planowałem jak najszybciej wrócić do domu, a w zamian utknąłem tu na wieki.
– W takim razie jednak się poczęstuję – mówię, sięgając po paczkę z papierosami. – Macie może tutaj coś mocniejszego, na przykład trawkę?
Chadwick nie odpowiada, a ja wzruszam ramionami, by następnie zapalić papierosa. Wkładam go do ust i się zaciągam. Nikotyna drażni mnie w gardło. Nienawidzę smrodu fajek i za cholerę nie wiem, po co zapaliłem tego papierosa. Temat ojca wywołuje u mnie destrukcyjne zachowania.
– Charles Harrington nie zapłacił mi za to, abym wsadził niewinnego człowieka do więzienia – oznajmia, bacznie mi się przyglądając. Nawet nie drga mi powieka. – Zapłacił za to, żeby nikt z mieszkańców nie dowiedział się o dowodach pogrążających twojego ojca.
Kaszlę od dymu, który wypełnia moje płuca.
– Właśnie przyznał mi się pan do korupcji.
– I co z tym teraz zrobisz? Pobiegniesz do sąsiedniego gabinetu i opowiesz o wszystkim Sertoriemu?
Uśmiecham się półgębkiem, odwzajemniając jego uważne spojrzenie. Chadwick nie jest idiotą, za którego ma go James Harrington.
– Po co Harrington miałby chcieć ukryć dowody pogrążające mojego ojca?
– Aby uciszyć sprawę.
– To nie ma sensu.
– Ma, gdy zechcesz spojrzeć na tę sytuację z jego perspektywy.
Mlaszczę rozdrażniony, zamaszyście wciskając śmierdzącego papierosa w popielniczkę.
– Nie wierzę w to. Nie wierzę w nic z tego, co zostało powiedziane – przyznaję pełny niewyładowanej złości.
Chadwick kiwa głową i bez słowa wstaje od biurka. Obserwuję go, kiedy wychodzi z gabinetu i czekam kilka minut, aż z powrotem do niego wróci. Tym razem niesie w ręku brązową teczkę, którą następnie rzuca na biurko. Przede mną lądują akta sprawy mojego ojca. Chadwick zajmuje swoje miejsce, a ja bez pytania zaglądam do dokumentów.
Informacje, które padły dziś z ust szeryfa, wprawiają mnie w tak wielką dezorientację, że zaczynam czuć z tego powodu znajome kłucie w okolicach klatki piersiowej. Dobrze wiem, co ono oznacza, dlatego uspokajam się, nim ciemność ma szansę dosięgnąć mnie w obecności osoby, która mogłaby uznać mnie przez to za słabą.
Tak bardzo nie chcę wierzyć w to, że dowody pogrążające mojego ojca rzeczywiście istnieją, że rozważam w głowie pomysł, aby uciec z tego pomieszczenia przez okno, nim moje oczy poznają prawdę. Przez trzy lata byłem przekonany o tym, że ojciec wylądował w więzieniu, bo ktoś sobie tego zażyczył. Nigdy nie pomyślałem nawet, że ludzie, którzy go do niego wsadzili, mieli ku temu jasne przesłanki. Byłem pierwszy na miejscu śmierci Matthiasa Harringtona i nie widziałem tam nic, co mogłoby skazać ojca na piekło, w którym się znalazł.
– Po co mi pan to pokazuje? – pytam, sunąc wzrokiem po tekście.
– A jak ci się wydaje?
Rozciągam wargi w pobłażliwym uśmiechu, który tak mocno kontrastuje z tym, co aktualnie dzieje się w mojej duszy. Chaos jest niewystarczającym słowem, aby to podsumować. Serce niemal rozrywa mi się na drobne kawałeczki, a mózg wrzeszczy od paniki, która go ogarnia.
– Nie zaufam panu – rzucam lekko w momencie, w którym zaczynam tonąć w otaczającym mnie syfie. Strach pożera mnie tkanka po tkance, a gorąca krew z każdym kolejnym przeczytanym słowem zaczyna robić się coraz chłodniejsza, mrożąc mi żyły. – Nigdy. Bez względu na to, czy te akta okażą się prawdziwe, czy też nie.
– Nie zamierzam przeciągać cię na swoją stronę. Liczę jednak na to, że gdy tylko poznasz mordercę Isobel Gillies, przyjdziesz i mi o tym opowiesz. Dla własnego dobra.
– Och, a więc zaprasza mnie pan na kawę?
Chadwick zakłada nogę na nogę, wyraźnie się odprężając.
– Chcę złapać tego sukinsyna i wkrótce to zrobię, Raeken – mówi pewnie. Patrzy mi przy tym prosto w oczy. Nadal jestem jego głównym podejrzanym. – Z twoją pomocą czy bez niej.
– Nie działam zespołowo, przykro mi.
– Przemyśl to, dzieciaku, i jeszcze raz zastanów się nad moim pytaniem.
Niby go słucham, ale zdania, które wychodzą z jego ust, wydają mi się tylko niewyraźnym bełkotem. Niby widzę, gdzie się znajdujemy, jednak oczami wyobraźni jestem teraz przed swoim domem. Niby wiem, że ojciec nie zabił najlepszego przyjaciela, a mimo to patrzę właśnie na zdjęcie zakrwawionego noża, którego identyfikacja wykazała, że znajdujące się na nim odciski palców należą do człowieka, który mnie spłodził.
To wszystko oznacza mniej więcej tyle, że choć nie jestem przekonany o szczerości Chadwicka, to powoli zaczyna do mnie docierać, jak wielki błąd popełniłem. Umyślnie skrzywdziłem dziewczynę, która wcale na to nie zasłużyła. Złamałem swoją Vaianę w ramach zemsty za coś, co być może nigdy się nie wydarzyło. I choć powinienem dać jej teraz spokój, to wiem, że tego nie zrobię, ponieważ jestem zbyt samolubnym gnojkiem, aby zniknąć. Moment, w którym moje serce zaczęło na powrót bić, i to przez nią, sprawił, że w tym samym czasie straciłem również resztki samokontroli, które tak długo w sobie pielęgnowałem. Właśnie dlatego w ogóle mnie nie obchodzi, że nie jestem człowiekiem, który mógłby na nią zasłużyć. Oszalałem. Całkowicie przepadłem. Pozwoliłem sobie czuć… I niedługo prawdopodobnie za to wszystko zapłacę.
– Charles Harrington ostro się wkurzy, kiedy dowie się, że złamał pan dane mu słowo i pokazał mi akta ojca – oznajmiam spokojnie, chociaż świat wali mi się właśnie na głowę.
Zmarnowałem trzy lata na pławienie się w kłamstwie. Gdybym wiedział, że w aktach ojca znalazły się dowody potwierdzające jego zbrodnię, nigdy nie wciągnąłbym w to wszystko Cassandry. Najpierw upewniłbym się, że są one prawdziwe.
– Gdzie byłeś dwudziestego szóstego lipca o godzinie piętnastej trzydzieści? – ponawia pytanie Chadwick, zupełnie ignorując moje słowa.
To, że podczas dzisiejszego spotkania niespodziewanie zmienił taktykę i nastawienie do mojej osoby, sprawia, że i ja muszę przeanalizować dalsze kroki. Stary plan oficjalnie upadł i nie zostało z niego już nic, czego mógłbym się chwycić.
Powoli podnoszę głowę, czując szalejące w sercu tornado.
– W domu.
– Czy jest ktoś, kto może to potwierdzić?
_Nie._
– Tak.
W oczach szeryfa błyska triumf, a ja błyskawicznie tracę resztki szacunku, który do siebie miałem. Już teraz zaczynam się nienawidzić za to, co zamierzam zrobić. Nie mogę pozwolić jednak, by Vaiana przerwała grę, którą wspólnie rozpoczęliśmy. Robię to dla jej dobra, choć ona z pewnością będzie uważać inaczej.
– Jak się nazywa ta osoba? – pyta podekscytowany szeryf, węsząc swoje bliskie zwycięstwo, a ja odpowiadam, mimo że powinienem stąd spieprzać, zanim moje usta kolejny raz wypowiedzą jej słodkie imię.
– Cassandra Harrington – oznajmiam, równocześnie dając sobie mentalnie po mordzie.