Wyspa zapomnienia - ebook
Wyspa zapomnienia - ebook
Ryan, przekonany, że narzeczona go zdradziła, wyrzuca ją z domu. Na otarcie łez daje jej czek na dużą sumę. Będąca w ciąży Kelly rzuca studia w Nowym Jorku i znajduje pracę w obskurnej restauracyjce w Houston. Ryana niepokoi fakt, że Kelly nie zrealizowała czeku. Uświadamia sobie, że nie przestał jej kochać. Odnajduje ją i proponuje, by wróciła i zamieszkała z nim w domu na wyspie, o którym kiedyś marzyła...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9573-2 |
Rozmiar pliku: | 619 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Niemal wystarczy, żeby uwierzyć w instytucję małżeństwa, prawda? – mruknął Ryan Beardsley, patrząc, jak jego przyjaciel Rafael de Luca tańczy ze swoją rozradowaną, świeżo poślubioną Bryony.
Przyjęcie weselne odbywało się na wyspie Moon.
Rafe i Bryony postanowili pobrać się na wyspie, gdyż tam właśnie się spotkali i pokochali. Teraz stanęli na prowizorycznym parkiecie, wpatrując się w siebie tak uważnie, że Bryan wątpił, czy w ogóle do nich dociera, co się wokół dzieje. Panna młoda promieniała, a lekko wystający brzuszek tylko dodawał jej uroku, Rafe zaś wyglądał tak, jakby właśnie wygrał na loterii.
– Chyba są obrzydliwie szczęśliwi – zauważył Devon Carter.
Ryan zaśmiał się i popatrzył na przyjaciela.
– Owszem – przytaknął.
Devon z irytacją wykrzywił usta, a Ryan znów się roześmiał. Devon wkrótce również miał wstąpić w związek małżeński i nie do końca mu to odpowiadało.
– Copeland dalej bierze cię w obroty? – zapytał Ryan.
– I to jak! – westchnął Devon. – Uparł się, żebym poślubił Ashley. Nie zamierza ustąpić w sprawie umowy, dopóki się nie zgodzę. Teraz, kiedy przenieśliśmy ośrodek i trwa budowa, jestem gotów na następny krok. Nie chcę, żeby wszystko poszło na marne, tyle tylko że Copeland nalega na zaręczyny. Zależy mu na tym, żeby Ashley się do mnie przyzwyczaiła. Jak Boga kocham, facet uważa, że żyje w dziewiętnastym wieku! Kto w dzisiejszych czasach aranżuje małżeństwo córki i robi z niego warunek zawarcia umowy? W głowie się nie mieści.
– Jestem pewien, że mogłeś trafić gorzej – skomentował Ryan, myśląc o tym, że jemu ledwie się udało tego uniknąć.
Devon popatrzył na niego ze współczuciem.
– Dalej ani słowa na temat Kelly? – zapytał.
– Nie. – Ryan zmarszczył brwi. – Ale dopiero zacząłem szukać. W końcu gdzieś się znajdzie.
– I po diabła jej szukasz, człowieku? – westchnął Devon. – Po co chcesz dwa razy wstępować do tej samej rzeki? Zapomnij o Kelly, lepiej ci bez niej. Chyba upadłeś na głowę.
Ryan odwrócił się i popatrzył na przyjaciela.
– Nie mam wątpliwości, że lepiej mi bez niej – oznajmił. – I nie szukam jej po to, żeby powitać ją z powrotem.
– To po co wynająłeś detektywa? Przeszłość to przeszłość. Machnij na nią ręką i idź dalej.
Przez chwilę Ryan milczał. Trudno mu było odpowiedzieć na pytanie Devona. Niby jak miał wyjaśnić palącą potrzebę dowiedzenia się, gdzie jest teraz Kelly i co robi? Nie powinno go to obchodzić. Powinien o niej zapomnieć, ale nie mógł.
– Chcę wszystko wyjaśnić – wyznał w końcu. – Nie zrealizowała czeku, który jej dałem. Wolałbym się upewnić, że nic jej nie jest.
Zabrzmiało to wyjątkowo nieprzekonująco. Devon uniósł brwi i upił odrobinę wina.
– Po tym numerze, który ci wycięła, myślę, że czuje się jak idiotka – zauważył. – Na jej miejscu też nie chciałbym pokazywać ci się na oczy.
– Może. – Ryan wzruszył ramionami.
Nie był jednak w stanie pozbyć się wrażenia, że chodzi o coś więcej. Nie rozumiał, dlaczego nie może o niej zapomnieć. Od pół roku spędzał bezsenne noce, zastanawiając się, gdzie jest Kelly i czy nic jej nie grozi. Był wściekły, że nie potrafi sobie odpuścić, chociaż nieustannie przekonywał siebie, że w podobnych okolicznościach martwiłby się o każdą kobietę, niezależnie od tego, kim by dla niego była.
– Twoja sprawa – westchnął w końcu Devon. – Patrz, Cam. Nie byłem pewien, czy pan odludek wyczołga się z tej swojej fortecy i przyjedzie.
Cameron Hollingsworth przepychał się przez tłum, a goście weselni odruchowo schodzili mu z drogi. Był wysoki, barczysty i otaczała go aura władzy. Większości ludzi wydawał się całkowicie nieprzystępny, jednak potrafił się relaksować w gronie najbliższych przyjaciół, do których zaliczały się tylko trzy osoby: Ryan, Devon i Rafe. Cameron nie miał cierpliwości do innych.
– Przepraszam za spóźnienie – oznajmił, podchodząc do Ryana i Devona. Popatrzył na parkiet i tańczących na nim Rafe’a i Bryony. – Jak tam ceremonia?
– Urocza – odparł Devon. – Każda kobieta na pewno o takiej marzy. Rafe miał to gdzieś, dla niego liczyło się tylko, żeby wreszcie zdobyć Bryony.
– Biedny łobuz. – Cameron zaśmiał się pobłażliwie. – Nie wiem, czy gratulować mu, czy współczuć.
Ryan uśmiechnął się do niego.
– Bryony to porządna dziewczyna – powiedział. – Rafe ma szczęście, że go chciała.
Devon skinął głową i nawet Cameron się uśmiechnął, jeśli tak można nazwać lekkie drgnięcie kącików jego ust. Potem odwrócił się do Devona.
– Chodzą plotki, że ty też niedługo idziesz do ołtarza – zauważył.
Devon zmełł w ustach przekleństwo i wystawił środkowy palec.
– Nie psujmy wesela Rafe’a rozmowami o mnie – oświadczył. – Bardziej interesuje mnie, czy udało ci się znaleźć odpowiednie miejsce pod nowy hotel, skoro z Moon Island oficjalnie nici.
– Wątpisz we mnie? – Cameron zrobił urażoną minę. – Powiem tyle, że mamy już działkę na plaży na St. Angelo i możemy przystąpić do robót ziemnych. Jeśli się pośpieszymy, dotrzymamy terminu.
Ich spojrzenia odruchowo powędrowały w stronę Rafe’a, który nadal tańczył z panną młodą. To głównie przez niego ponieśli porażkę na wyspie Moon, ale trudno im było teraz wściekać się, kiedy Rafael był szczęśliwy.
Nagle komórka Ryana zaczęła wibrować. Wyciągnął telefon z kieszeni i już miał wcisnąć przycisk "odrzuć", gdy spojrzał na wyświetlacz i zobaczył, kto dzwoni. Zmarszczył brwi.
– Przepraszam, muszę odebrać – mruknął.
Pośpiesznie wyszedł z budynku i natychmiast poczuł na twarzy powiew morskiej bryzy. Było ciepło, ale nie gorąco, pogoda idealnie się nadawała na wesele na plaży. Ryan wbił wzrok w fale i przyłożył aparat do ucha.
– Beardsley – powiedział.
– Chyba ją znalazłem – oznajmił detektyw.
Ryan zamarł i tak mocno ścisnął komórkę, że aż zdrętwiały mu palce.
– Gdzie? – spytał nieco zachrypniętym głosem.
– Nie miałem jeszcze czasu wysłać człowieka, żeby naocznie potwierdził tę informację. Otrzymałem ją zaledwie kilka minut temu, ale jestem niemal pewien, że to ona, dlatego pana informuję. Jutro będę wiedział więcej.
– Gdzie? – powtórzył Ryan.
– W Houston. Pracuje w restauracji. Jej numer ubezpieczenia społecznego się nie zgadzał, właściciel lokalu błędnie go zapisał. Kiedy zostało to skorygowane, byłem w stanie ją namierzyć. Jutro po południu będę miał zdjęcia i pełny raport.
Houston. Ryan pomyślał, że był blisko niej i nic o tym nie wiedział.
– Nie, pojadę tam i sam się przekonam – oznajmił. – I tak jestem w Teksasie, mogę zjawić się w Houston za jakieś dwie godziny.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
– To niekoniecznie musi być ona – powiedział w końcu detektyw. – Wolałbym najpierw zdobyć potwierdzenie, zanim niepotrzebnie pan wyjedzie.
– Przed chwilą twierdził pan, że to najprawdopodobniej ona – warknął Ryan niecierpliwie. – Bez obaw, jeśli tak nie będzie, nie obarczę pana za to odpowiedzialnością.
– Czy wobec tego mam nie wysyłać nikogo do Houston?
Ryan zacisnął usta.
– Jeśli to Kelly, będzie po sprawie – odparł. – Jeśli nie, poinformuję pana, że należy kontynuować poszukiwania. Proszę nikogo nie przysyłać.
Ryan w strugach deszczu zmierzał do małej restauracji w północnym Houston, gdzie Kelly pracowała jako kelnerka. To go nie dziwiło, w końcu kiedy się poznali, również obsługiwała stoliki w modnej nowojorskiej knajpie. Teraz jednak, dzięki czekowi, który jej wypisał, mogła na pewien czas zrezygnować z pracy i dokończyć studia. Odkąd się zaręczyli, ciągle wspominała, że musi zrobić dyplom. Nie rozumiał tej determinacji – jakaś jego samolubna część pragnęła, by Kelly była od niego kompletnie zależna. Mimo to szanował i popierał jej decyzję.
Dlaczego nie zrealizowała czeku?
Znalazł się na promie do Galveston niemal natychmiast po tym, jak złożył Rafaelowi i Bryony życzenia. Nie powiedział Cameronowi ani Devonowi, że wie, gdzie jest Kelly, tylko że musi natychmiast wyjechać w bardzo ważnej sprawie.
Do Houston dotarł późnym wieczorem i spędził bezsenną noc w hotelu w centrum. Kiedy wstał z samego rana, niebo było zasnute chmurami, a deszcz lał jak z cebra. Pomyślał, że przynajmniej Rafe miał wspaniałą pogodę na swoje wesele. Teraz młoda para wyjechała już w podróż poślubną.
Popatrzył na GPS i zorientował się, że znajduje się zaledwie kilka ulic od celu. Ku swojej frustracji zatrzymywał się na wszystkich czerwonych światłach. W zasadzie nie wiedział, dlaczego tak się śpieszy. Zdaniem detektywa Kelly pracowała tam już od pewnego czasu, więc na pewno nigdzie się nie wybierała.
Przez jego głowę przelatywały tysiące pytań, ale wiedział, że nie otrzyma na nie odpowiedzi, dopóki nie stanie z Kelly twarzą w twarz.
Kilka minut później zaparkował pod niewielką restauracją z szyldem w kształcie krzywego pączka. Ze zdumieniem wpatrywał się w niego i zastanawiał, dlaczego zdecydowała się na pracę akurat w takim nieciekawym miejscu. Pokręcił głową, wysiadł z BMW i ruszył w kierunku wejścia, a kiedy stanął pod markizą, strząsnął z płaszcza krople wody.
W środku rozejrzał się i usiadł przy stoliku w głębi lokalu. Podeszła do niego jakaś kelnerka, ani trochę niepodobna do Kelly, i rzuciła menu na blat stołu.
– Tylko kawa – mruknął.
– Proszę bardzo – odparła i odeszła do baru.
Wróciła po chwili i postawiła na blacie filiżankę z takim rozmachem, że brązowy płyn przelał się przez krawędź naczynia. Kobieta uśmiechnęła się niemrawo i rzuciła na stół serwetkę.
– Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę mnie zawołać – powiedziała.
Już miał ją zapytać o Kelly, kiedy wychylił się i zobaczył drugą kelnerkę, która stała tyłem do niego, przy innym stoliku. To była ona. Wiedział, że to ona.
Jej miodowe włosy były dłuższe i ściągnięte w kucyk, ale nie mógł się mylić. Nagle odwróciła się do niego profilem, a wtedy poczuł, że krew odpływa mu z twarzy.
O co chodzi, do diabła? Jej zaokrąglony brzuch mówił sam za siebie. Była w ciąży, i to zaawansowanej, nawet bardziej zaawansowanej niż ciąża Bryony.
Oboje w tej samej chwili podnieśli wzrok i ich spojrzenia się spotkały. W błękitnych oczach Kelly błysnęło zdumienie. Rozpoznała go natychmiast, ale nie było w tym nic dziwnego. Miałaby go zapomnieć po zaledwie kilku miesiącach? Zanim jednak zdążył zareagować, wstać czy cokolwiek powiedzieć, zdumienie zmieniło się w furię. Ryan dostrzegł, że rysy Kelly tężeją, a mięsień szczęki się napina. Nie rozumiał, dlaczego tak się wściekła.
Zacisnęła ręce w pięści, całkiem jakby miała ochotę posłać go na podłogę, po czym bez słowa odwróciła się i pobiegła na zaplecze.
Ryan zmrużył oczy. No cóż, nie poszło to tak, jak sobie wyobrażał. W zasadzie nie wiedział, czego się spodziewać. Płaczliwych przeprosin? Błagania, by zechciał przyjąć ją z powrotem? Nawet nie przyszło mu do głowy, że natknie się na Kelly w zaawansowanej ciąży, obsługującą stoliki w podrzędnej restauracyjce. To bardziej pasowało do osoby, która nie zdołała zrobić matury, a nie do świetnej studentki o krok od dyplomu.
Westchnął głęboko. Od jak dawna była w ciąży? Co najmniej od siedmiu miesięcy, może nawet dłużej.
Nagle przerażenie ścisnęło go za gardło. Jeśli Kelly jest w siódmym miesiącu, istnieje możliwość, że on jest ojcem dziecka. On albo jego brat.
Kelly Christian wpadła do kuchni, rozpaczliwie próbując rozwiązać fartuch. Zaklęła pod nosem, kiedy paski jeszcze bardziej się zaplątały. Tak bardzo trzęsły się jej ręce, że nie mogła sobie z tym poradzić. W końcu szarpnęła z całej siły, aż materiał się rozdarł, i nerwowo rzuciła fartuch na wieszak.
Nie mogła zrozumieć, po co Ryan tu przyjechał. Inna sprawa, że niespecjalnie starannie zatarła za sobą ślady. Gdy wyjeżdżała z Nowego Jorku, było jej wszystko jedno. Nie próbowała się ukrywać, a to oznaczało, że mógł ją znaleźć w każdej chwili. Dlaczego jednak zjawił się właśnie teraz, po sześciu miesiącach?
Kelly nie wierzyła w zbiegi okoliczności. Ryan Beardsley nigdy nie pojawiłby się w takim miejscu przypadkowo. Jego wspaniała rodzina wolałaby umrzeć, niż skalać podniebienia czymś, co nie pochodziło z pięciogwiazdkowej restauracji.
Pokręciła głową, wściekła na siebie za tak gwałtowną reakcję na obecność eksnarzeczonego.
– Hej, Kelly, co się dzieje?
Kelly odwróciła się do Niny, która stała w progu.
– Zamknij drzwi – szepnęła, pokazując jej ręką, by weszła do środka.
– Wszystko w porządku? – zaniepokoiła się Nina. – Nie wyglądasz najlepiej. Chodzi o dziecko?
O Boże, dziecko. Ryan byłby ślepy, gdyby nie zauważył jej brzucha. Musi się stąd jak najszybciej wydostać.
– Nie czuję się dobrze. – Rozpaczliwie szukała jakiegoś pretekstu. – Powiedz Ralphowi, że musiałam iść.
– To mu się nie spodoba. – Nina zmarszczyła brwi. – Wiesz, co myśli o takim urywaniu się z pracy. Jeżeli nie mamy obciętej ręki i nie wymiotujemy krwią, nie powinnyśmy liczyć na współczucie.
– No to powiedz mu, że rzucam tę robotę – oznajmiła Kelly, idąc w kierunku tylnego wyjścia. Zatrzymała się jednak w drzwiach i odwróciła. – Zrób mi przysługę, Nina. To ważne, dobrze? Jeśli ktokolwiek będzie o mnie pytał, powiedz, że nic nie wiesz.
Nina szeroko otworzyła oczy.
– Kelly, masz jakieś kłopoty? – zapytała.
Kelly ze zniecierpliwieniem pokręciła głową.
– Nie mam kłopotów – odparła. – Chodzi o mojego byłego, to koszmarny sukinsyn. Widziałam go w knajpie jakąś minutę temu.
Nina zacisnęła usta, a w jej oczach błysnęło oburzenie.
– Uciekaj, skarbie – powiedziała. – Zajmę się wszystkim.
– Dziękuję – szepnęła Kelly.
Wyszła z restauracji i ruszyła przed siebie. Jej mieszkanie znajdowało się tylko dwie minuty drogi stąd. Chciała wrócić tam jak najszybciej i zastanowić się, co począć. Nagle stanęła jak wryta. Dlaczego uciekła? Przecież nie ma nic do ukrycia, nie zrobiła nic złego. Powinna wrócić, przejść przez salę i rozwalić Ryanowi nos.
Wbiegła po schodach do swojego mieszkania na piętrze, otworzyła drzwi, po czym je zatrzasnęła i oparła się o nie całym ciężarem ciała. Czuła łzy pod powiekami, przez co wkurzyła się jeszcze bardziej. Nie, nie chciała rozmawiać z Ryanem Beardsleyem, w ogóle nie chciała go widzieć. Nie mogła dopuścić do tego, by ponownie ją zranił.
Odruchowo położyła ręce na brzuchu i pogłaskała go łagodnie. Nie była pewna, kogo próbuje pocieszyć – siebie czy dziecko.
– Byłam idiotką, że go pokochałam – szepnęła. – Byłam idiotką, sądząc, że zdołam się do niego dopasować i że jego rodzina mnie zaakceptuje.
Podskoczyła, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Serce jej zamarło.
– Kelly, otwieraj te cholerne drzwi. Wiem, że tam jesteś.
To był Ryan, czyli ostatnia osoba, którą chciała widzieć.
– Odejdź! – wrzasnęła. – Nie mam ci nic do powiedzenia!
Drzwi zatrzęsły się i otworzyły. Kelly zrobiła kilka kroków do tyłu.
Ryan stał w progu, wysoki i potężny. Prawie wcale się nie zmienił, może tylko przybyło mu kilka zmarszczek koło ust. Patrzył na nią uważnie, a ona poczuła nagle przejmujący żal. Niech go szlag trafi. Niby co takiego mógł zrobić, żeby jeszcze bardziej ją skrzywdzić?
Już ją zniszczył, całkowicie i nieodwołalnie.
– Wyjdź – odezwała się, dumna z tego, że zdołała się opanować. – Wyjdź albo zadzwonię po policję. Nie mam ci absolutnie nic do powiedzenia, ani teraz, ani nigdy.
– To kiepsko, bo ja mam do ciebie mnóstwo pytań. Zacznijmy od tego, czyje to dziecko.