Wystarczyło jedno spojrzenie - ebook
Wystarczyło jedno spojrzenie - ebook
Pewnego dnia w gabinecie Joshui pojawia się Sophie Armstrong, dziennikarka, która chce wskrzesić starą historię. Piętnaście lat temu ojciec Joshui, ówczesny prezes firmy, zniknął z miasta z pieniędzmi klientów i rodziny. Joshua pozostał w firmie i ją rozwijał, by spłacić długi. Teraz pragnie tylko, by wszyscy o wszystkim zapomnieli. I dlatego traktuje Sophie z góry, nie chce z nią rozmawiać. Nie potrafi jednak wyrzucić jej z myśli, nie potrafi stłumić pożądania, jakie na jej widok go ogarnia...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7604-7 |
Rozmiar pliku: | 615 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Jeżeli osiągnąłeś sukces uczciwie i dzięki ciężkiej pracy, nigdy za to nie przepraszaj”.
Joshua Lowell powtórzył w duchu słowa Franka Sonnenberga, ulubiony cytat jego ojca. Szkoda, że Vernon Lowell nie żył zgodnie z powtarzanymi przez siebie zasadami. Według przytoczonego cytatu powinien przepraszać bez końca, gdziekolwiek się znajdował – w piekle czy w jakimś państwie, gdzie nie groziła mu ekstradycja.
Spuścił wzrok na arkusz kalkulacyjny pokazujący zyski i straty inwestycji Funduszu Hedgingowego Black Crescent w akcje pewnej firmy telekomunikacyjnej w minionym miesiącu. W porównaniu z tym samym okresem w poprzednim roku inwestycje wyglądały dobrze. Klienci otrzymają więcej niż przyzwoity zwrot. Black Crescent też nieźle zarobi.
W przeciwieństwie do ojca Joshua trzymał się tradycyjnych inwestycji: akcji, obligacji i nieruchomości. Vernon był ryzykantem, dzięki czemu z początku został jednym z najbogatszych ludzi w stanach Nowy Jork, New Jersey i Connecticut. Zwielokrotnił też milionowe majątki wybranych klientów, którzy z nim inwestowali w wysoko opłacalne portfele akcji, a jego biznes stał się jednym z najbardziej efektywnych w okolicy.
Niestety jego brawura i duch przygody doprowadziły później tych samych klientów do ruiny.
Więc nawet gdyby ktoś nazwał decyzje biznesowe Joshui sztywnymi czy zbyt konserwatywnymi, nie zgadzał się na inny rodzaj działania. Życie i przyszłość wielu ludzi zależy od jego bezpiecznych decyzji. Nie chciał być kolejnym Lowellem, który zawiedzie ich zaufanie.
Tylko on został na posterunku, gdy Vernon zniknął. A zniknął nie tylko z pieniędzmi klientów, ale także z większością zasobów swojej rodziny. Więc nawet jeśli Joshua miał czasem ochotę wyć z powodu niesprawiedliwości losu, wstydu, z którym wciąż żył jak z biciem drugiego serca – a także z powodu rezygnacji z marzeń – nie mógł sobie pozwolić na błąd.
Nie było go na to stać. Dosłownie.
- Josh, słyszałeś, co powiedziałam? Oczywiście, że nie. – Haley Shaw, jego asystentka, prychnęła. – Albo mnie ignorujesz, a powinieneś już wiedzieć, że to nie działa. Cokolwiek robisz, możesz to odłożyć na chwilę. To ważne.
- Haley, nie teraz – odrzekł, nie podnosząc głowy.
- Cóż, proszę, wybacz, że przeszkadzam. – W energicznym, nieco schrypniętym, ale kobiecym głosie nie było cienia żalu. – Obawiam się, że to musi być teraz.
Na biurku po obu stronach komputera pojawiły się drobne dłonie o szczupłych, pozbawionych ozdób palcach. Przez kilka sekund Joshua patrzył na krótkie niepomalowane paznokcie i mapę niebieskich żyłek pod muśniętą słońcem skórą. Skąd ta dziwna chęć, by dotknąć wargami miejsca, gdzie dłoń łączy się z nadgarstkiem?
Choć zadrwił z siebie w duchu, nie powstrzymało go to przed wędrówką spojrzeniem wzdłuż szczupłych ramion, częściowo przesłoniętych jasnobrązowymi włosami przetykanymi złotymi pasemkami, ładnej szyi i nieco wystającej brodzie z niewielkim dołeczkiem, aż do twarzy, która… Do diabła.
Odchylił się na krześle i siłą woli przybrał wyniosłą minę, którą doprowadził do perfekcji lata temu. Musiał się bronić, bo pożądanie uderzyło go z siłą huraganu, który zmiata z powierzchni ziemi wszystko, co stoi na jego drodze.
Osłonięte długimi rzęsami srebrne oczy błyszczały ledwie powściąganą złością. Wyraziste kości policzkowe dodawały mocy dość eterycznym rysom. Wzgórek nosa był raczej łagodny, zaś wargi kazały Joshui zacisnąć palce na podłokietnikach i trzymać się ich, jakby były kołem ratunkowym, dzięki któremu nie utonie.
W gruncie rzeczy chciał zawładnąć tymi wargami. Nauczyć je tego, do czego były stworzone. Pokazać, jak mogą dać im obojgu wręcz nieprzyzwoitą rozkosz…
Bicie serca jak echo powtarzało pulsowanie w lędźwiach. Zaniepokojony swą reakcją na nieznajomą, która wtargnęła do gabinetu, spojrzał na nią, zmrużył oczy i uniósł kąciki warg w drwiącym, jak miał nadzieję, uśmiechu.
Haley głośno westchnęła.
- Joshua, pozwól, że ci przedstawię Sophie Armstrong – powiedziała z rezygnacją.
- Nie znam żadnej Sophie Armstrong – stwierdził chłodno, nie zdejmując oczu ze stojącej naprzeciwko niego kobiety. Może instynktownie odgadł, że ta kobieta stanowi największe zagrożenie w tym pokoju – dla jego kalendarza, planów… samokontroli.
- Nazwisko brzmiałoby dla pana znajomo, gdyby się pan pofatygował i odpowiedział na jeden z moich telefonów albo mejli – powiedziała. – Próbowałam się z panem skontaktować, panie Lowell, ale pan robił uniki.
Joshua zmarszczył czoło. Ostatnio był bardziej zajęty niż zwykle, a jednak pamiętałby, gdyby się do niego odezwała.
- Nigdy nikogo nie unikam. – Nawet gdy niczego bardziej nie pragnął. – Zwłaszcza kogoś, kto nie ma dość manier czy rozumu i wparowuje bez zapowiedzi tam, gdzie nie jest zaproszony. A skoro już pani tu jest, ma pani pół minuty, dwadzieścia dziewięć sekund więcej, niż dałbym komukolwiek innemu, na wyjaśnienie, o czym pani, do diabła, mówi.
Ktoś inny na jej miejscu wycofałby się, słysząc furię w jego głosie. Sophie Armstrong jednak nawet nie mrugnęła. Na jego wściekłe spojrzenie odpowiadała tym samym. Nie był arogantem, ale wiedział, że podoba się kobietom. Rozumiał, że jego pieniądze działają jak magnes w tym samym stopniu co uroda odziedziczona po przystojnym ojcu. Nigdy nie narzekał na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej. Ani na brak seksu.
Dla tej kobiety równie dobrze mógłby być Quasimodem, który zszedł z wieży Notre Dame i kręci się po biurach Black Crescent. Nie wykorzystała też swojej urody, by coś wskórać – chociaż nic by nie wskórała. Ale ona o tym nie wiedziała.
Była konfrontacyjna i traktowała go z pogardą.
Gdyby tylko nie było to tak seksowne!
Sięgnęła do torebki, wyjęła plik papierów i rzuciła je na biurko.
- O tym mówię. Mejle, które do pana wysłałam. Mogę wyjąć telefon i odsłuchamy wiadomości, które panu nagrałam, jest ich piętnaście. We wszystkich proszę, żeby pan mi odpowiedział w określonym czasie. Najwyraźniej dla pana i dla mnie znaczy to co innego, bo ja miałam na myśli dwa dni, a pan chyba zimę w Narnii.
Zaśmiał się, zanim się powstrzymał. Nie powinno go to rozbawić. I nie powinien jej tego okazać.
- Zostało pani pięć sekund – poinformował i przeniósł znów uwagę na ekran komputera. – Sugeruję, żeby pani wykorzystała je jak najlepiej.
Powietrze wypełnił kobiecy pomruk. Joshua mało nie jęknął z bólu. Wyobraził sobie jej włosy rozrzucone na pościeli i ten sam drżący pomruk płynący z ust.
Chryste, musi natychmiast się jej pozbyć.
- Zakładam, że zachowując się niczym władca, który nie ma czasu dla poddanych, zastrasza pan ludzi. Z przykrością informuję, że na mnie to nie działa. – Splotła ramiona na piersi.
Joshua spuścił wzrok na piersi pod białą koszulową bluzką. Poczuł wyrzuty sumienia. Nie był swoim ojcem. Nie miał zwyczaju gapić się na kobiety, nie traktował ich przedmiotowo.
- Więc powtarzam to, co panu nagrałam i napisałam w dwóch ostatnich mejlach: opiszę tę historię z panem albo bez pana. Choć z panem będzie lepsza.
Historię? Jaką historię?
Nagle ogarnęło go złe przeczucie.
- O czym pani mówi? – spytał, starając się ukryć panikę.
- O rocznicowym artykule na temat skandalu w Black Crescent, który piszę dla „Falling Brook Chronicle”. W przeciwieństwie do innych artykułów na ten temat, jakie ukazały się w całym kraju, chciałabym załączyć wywiad z obecnym prezesem firmy.
Jego złość nie miała sobie równych. Na końcu języka miał „Wynocha”! Skasował to słowo, nim wymknęło się z jego ust. Nie zamierzał okazywać emocji przed kobietą, która dla uciechy gawiedzi chciała otworzyć nie do końca zasklepione rany. Na nowo ożywić koszmar, do jakiego doprowadził jego ojciec, który wyczyścił rodzinne rachunki bankowe, dopuścił się defraudacji milionów dolarów klientów i zniknął, zostawiając żonę i synów. Ta kobieta zamierza odświeżyć w pamięci spojrzenia osądzających oczu i nie tak ciche szepty, dręczące poczucie winy z powodu dziesięciu zrujnowanych rodzin oraz dręczący ból Joshui, porzuconego i oszukanego przez człowieka, który go wychował, który go kochał i którego on szanował.
Ta kobieta nie ma pojęcia o ciężarze winy, tej odpowiedzialności, która czasami go dusiła. Po zniknięciu ojca wziął na siebie zadanie zwrócenia pieniędzy poszkodowanym. Nie dostał znikąd wsparcia.
Jego matka wycofała się z życia ekskluzywnej społeczności Falling Brook. Brat bliźniak Jacob poleciał do Europy, zaś młodszy brat Oliver rzucił college i został zawodowym playboyem, który popadł w fatalne uzależnienie od kokainy.
Nauka w prestiżowej szkole, nawet kursy z ekonomii, które zaliczył pod wpływem ojca, nie przygotowały go na tę samotność, pełną rozpaczy i przerażenia losem nie tylko własnej rodziny, ale także innych. Na konieczność podjęcia gorzkiej decyzji i pogrzebania własnych marzeń po to, by przywrócić marzenia innym.
Dojrzał szybko, za szybko.
Nie potrzebował artykułu napisanego przez ambitną dziennikarkę, nawet jeśli miała twarz królowej elfów i ciało Aniołka Victoria’s Secret, nie chciał, by go znów zaciągnęła do tego mrocznego okresu, kiedy oddychał strachem i powietrzem.
- Nie.
Musiał jej to przyznać – nawet nie drgnęła.
Przekrzywiła głowę, jej rozjaśnione słońcem włosy opadły na bok. Przyglądała mu się, jakby był problemem do rozwiązania czy przeciwnikiem, którego ma zmusić do posłuszeństwa.
- Rozumiem pańską niechęć…
- Och, naprawdę? – wtrącił zgryźliwym tonem. Przeklął się w duchu za to, że się odkrył. Minione lata pokazały, że nie stać go na zdradzenie najmniejszej słabości, bo inaczej zostanie oskarżony, że jest taki sam jak ojciec.
Innym wolno popełniać błędy. Jego pomyłki stawały się pożywką dla mediów. W tym jej gazety.
- Więc jak to pani ujęła, wszystkie gazety w kraju już o tym pisały. Także „Falling Brook Chronicle”, która, o ile mnie pamięć nie myli, była najbardziej krytyczna. Cóż – ciągnął, nie dając jej szansy na komentarz – chyba rozumie pani, czemu zakończę teraz tę rozmowę.
- Czytałam poprzednie artykuły „Chronicle” i ma pan rację, ale… to byli inni dziennikarze. Nie zna mnie pan. Skończyłam Northwestern University na wydziale dziennikarstwa. Studiując, współpracowałam z Medill Justice Project, który pomógł uwolnić z więzienia człowieka niesprawiedliwie skazanego na dożywocie. Wygrałam konkurs im. Waltera S. i Syreny M. Howell, otrzymałam nagrodę New Jersey Library Association i byłam członkiem zespołu dziennikarskiego, który w zeszłym roku zdobył nagrodę im. Stewarta and Beverly Awbrey, a to prestiżowe nagrody. Chciałabym napisać ten artykuł z punktu widzenia byłego artysty. Dowiedziałam się, że był pan utalentowanym artystą.
- Skończyliśmy – wycedził przez zęby, wstał i położył dłonie na blacie biurka.
Poczuł ból. Przez długich piętnaście lat nikt nie nazwał go artystą. Przez ten czas nie wziął do ręki aparatu fotograficznego ani pędzla. Kiedyś jego znakiem szczególnym były ogromne kolaże, artystyczny komentarz na temat wojny i praw człowieka. Oddał tym pracom całego siebie, włożył w nie swoje serce.
Gdy ojciec zniknął, odłożył na bok te dziecinne zajęcia. Tak Vernon nazywał pasję syna – dziecinnym hobby.
To było jak lobotomia wykonana na jego duszy. Zamiast wyrażać złość i ból poprzez sztukę, tłumił je. Kiedy to nie działało, zamieniał je w energię konieczną, by Black Crescent była znów silną i wypłacalną firmą. Albo wyładowywał się na worku treningowym.
Cała ta afera z funduszem hedgingowym doprowadziła do śmierci jego artystycznej kariery i zamierania relacji z braćmi. Ale to był jego wybór.
Wszystko, co pozostało po tej pożodze, to strzępki jego dumy, bo starczyło mu siły i charakteru, by dokonać tego wyboru.
A teraz Sophie Armstrong zamierza okraść go także z tego. Nie pozwoli na to.
- Panie Lowell... – podjęła, kręcąc głową.
Znów jej przerwał:
- Miałem ciężki dzień, a pani miała więcej niż pół minuty. Koniec rozmowy. Proszę wyjść – rzekł rozkazującym tonem, świadom, że matka kręciłaby nosem, bo od dziecka uczyła go dobrych manier.
Nie przejmował się tym. Ta kobieta wściubia nos w jego życie, które nie jest na pokaz.
- Dobrze, wyjdę – odparła, choć nic w jej stanowczym, niemal wojowniczym tonie nie świadczyło o tym, że dała za wygraną.
Wyprostowała się. Choć była od niego około trzydzieści centymetrów niższa, zdołała spojrzeć na niego z góry z walecznym błyskiem w oczach.
- Może pan próbować wymazać przeszłość, ale pewne rzeczy nie znikną niezależnie od tego, jak bardzo będzie się pan starał. Prawda zawsze znajdzie sposób, żeby zmartwychwstać.
- Zwłaszcza jeśli są dziennikarze uzbrojeni w szpadel i gotowi rozkopywać groby, byle gazeta się sprzedała – odparował.
Jej pełne wargi zwęziły się i spłaszczyły, oczy zwilgotniały. Joshua stał nieruchomo, tylko serce waliło mu o żebra.
Minęły lata, odkąd ktoś mu się przeciwstawił. Nie zdarzyło się to od czasu, gdy udowodnił, że w biznesie radzi sobie równie dobrze jak ojciec, a czasem jest tak jak on bezwzględny.
Sophie Armstrong mierzyła go wzrokiem, jej policzki poczerwieniały, jakby chciała rzucić mu się do gardła. Czy to perwersja, jeśli w głębi duszy miał nadzieję, że tak się stanie? Pragnął, by przytuliła do niego swe drobne, niemal kruche ciało, objęła go za szyję delikatnymi dłońmi, odebrała mu oddech pocałunkiem.
Tak, to trochę chore. I diabelnie nieprzyzwoite.
Mimo to łatwo mógł sobie to wyobrazić. I pragnął tego.
Nie dość jednak, żeby otwierać stare rany po to, by mogła podpisać się pod artykułem swoim nazwiskiem.
- Dziękuję, że poświęcił mi pan czas, panie Lowell – powiedziała w końcu, a on poczuł rozczarowanie, że już go opuszcza. Boże, co z nim nie tak?
Przecież chciał, by dała sobie spokój z całą tą bzdurą i wyniosła się do diabła.
Zakręciła się na obcasach butów w kolorze cielistym i pomaszerowała do drzwi. Wyszła, nie oglądając się za siebie. W zasadzie spodziewał się, że trzaśnie drzwiami, a tymczasem to ciche eleganckie domknięcie wydało mu się bardziej złowieszcze.
Niczym ostrzeżenie rzucone mu prosto w twarz.