- promocja
- W empik go
Wyszeptaj moje imię - ebook
Wyszeptaj moje imię - ebook
Edine MacLeod próbuje ułożyć sobie życie jako szwagierka naczelnika klanu MacLeodów. Jej sytuacja się jednak komplikuje, kiedy przychodzi królewskie zaproszenie na niezwykły zjazd. Mają na niego przybyć z zamiarem zawarcia małżeństw damy i głowy klanów. Wszystko po to, aby rody mogły się między sobą złączyć sojuszem.
Owdowiała Edine, pewna już, że jej życie zależy wreszcie od niej samej, nagle musi się podporządkować woli króla. Nie ma pojęcia, że u MacLarenów spotka jedynego człowieka, którego w życiu kochała.
Logan McGregor przybywa do MacLarenów w imieniu króla Wilhelma, aby wraz z gospodarzem, swoim przyjacielem Grantem MacLarenem, czuwać nad pokojowym przebiegiem zjazdu. Jemu władca także gorąco doradza ożenek.
Kiedy podczas zgromadzenia Logan spotyka Edine, kobietę, z którą cztery lata temu zaręczył się w tajemnicy i która go porzuciła, okazuje się, że nienawiść, jaką do niej kiedyś żywił, zamieniła się w coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Uczucia mężczyzny mogą teraz zniszczyć cały jego świat.
„Wyszeptaj moje imię” to trzeci tom popularnej trylogii „Szkockie serce” autorstwa Josephine Lys.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-890-4 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szkocja, bardzo dawno temu
Nerys MacLeod spojrzała na swojego męża, naczelnika klanu. Wiedziała z doświadczenia, że kiedy Thane MacLeod milczy tak długo z zagubionym spojrzeniem, twardo zaciśniętymi ustami i coraz bardziej wzburzonym oddechem, oznacza to, że coś go martwi tak bardzo, że wzbudza w nim gniew. Nie dało się zaprzeczyć, że w tej chwili Thane wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć.
Próbowała cierpliwie poczekać do czasu, aż jej powie, w czym rzecz, doszło jednak do tego, że oczekiwanie wręcz ją zabijało, a nie była w tej chwili w najlepszym nastroju.
– Thane, kochanie, możesz mi powiedzieć, co cię dręczy? Boję się o ciebie.
Nerys miała pewność, że te słowa wyciągną jej męża z otępienia, w którym się pogrążył. Wiedziała, że za nic w świecie nie chciałby jej niepokoić, dlatego choć nie była dumna z takiego zagajenia, uznała, że maleńkie wsparcie nie zawadzi. A prawda była też taka, że miała dość jałowego czekania.
Thane popatrzył na żonę. Była tak samo piękna jak wtedy, kiedy ją poznał i się z nią ożenił, choć minęło już osiemnaście lat. Jasne włosy, złociście lśniące, sięgały jej do pasa, związane na plecach. Sprawiały, że miał ochotę zatopić w nie palce i gładzić ich miękkość jak wtedy, gdy się kochali i oboje spowijało ciepło. Pełne wyrazu niebieskie oczy spoglądały na niego pytająco, z niepokojem. Za nic w świecie nie chciałby jej zmartwić. Po tym, jak urodziła się ich córka Isobel, zdarzyło się kilka samoistnych poronień, przez co nie sądzili, że będą jeszcze kiedyś mieć dzieci. Jego żona postradała wszelką nadzieję. Teraz jednak była w ciąży, i to w piątym miesiącu. Pierwszych kilkanaście tygodni minęło wśród obaw, ponieważ poprzednie ciąże straciła niespodziewanie właśnie na wczesnym etapie. Niemniej świadomość, że to nowe życie może zostać przerwane, wywoływała u nich nadmierną ostrożność i lęki. Thane nie mógł się nie cieszyć z możliwości posiadania jeszcze jednego potomka i nie ukrywał, że sprawiłoby mu przeogromną radość, gdyby to był chłopiec. Przede wszystkim jednak pragnął, aby ta ciąża pomyślnie dobiegła końca ze względu na szczęście Nerys, którą kochał nad życie. Bał się o zdrowie żony, a ta wiadomość, ten pergamin z pieczęcią króla Wilhelma, zapewne zaniepokoi ją tak samo, jak zaniepokoił jego samego.
– To nic takiego, Nerys, po prostu zaskoczyła mnie wiadomość od króla Wilhelma.
Nerys nie dała się zwieść. Zbyt dobrze znała męża, by nie mieć wątpliwości, że taka wściekłość, ściskająca go żelazną ręką, nie może być drobnostką. Dlatego podeszła do niego i delikatnie dotknęła jego policzka. Thane spojrzał na nią z żałosnym półuśmiechem.
– Nie oszukam cię, prawda?
Nerys uśmiechnęła się szeroko, widząc, że ten wspaniały, silny wojownik stara się ją chronić, na próżno próbując ukrywać przed nią troski.
– Nie – odpowiedziała łagodnie, prawie szeptem.
Pochyliła się ku ustom męża i złożyła na nich delikatny, kuszący pocałunek, którego Thane nie pozostawił bez odpowiedzi. Posadził sobie żonę na kolanach, oparł ją o siebie, otoczył ramionami i pocałował żarliwie, ponieważ miękki dotyk jej ust zarazem zaspokoił i zaognił jego pożądanie, jak zawsze, kiedy żona go dotykała. Nerys z cichym jękiem przerwała pocałunek, gdy przybrał zbyt namiętne tony.
– A teraz powiesz mi w końcu, co się dzieje? Wiem, że jesteś wściekły i że coś cię wyjątkowo mocno gnębi. Widzę to w twoich oczach – powiedziała, dotykając opuszkami palców miejsca pomiędzy brwiami męża.
Thane lekko marszczył brwi pod wpływem napięcia, które go ogarnęło, gdy główne miejsce w jego myślach znów zajęło królewskie powiadomienie.
– Tak, ale musisz mi obiecać, że się nie zdenerwujesz ani nie będziesz się martwić. Nie zniósłbym, gdyby coś ci się przydarzyło. Przysięgnij.
Moc, jaką zawarł w swych ostatnich słowach, sprawiła, że serce Nerys zabiło szybciej. Zadrżała pod wpływem gorąca, które zalało jej pierś ze zmartwienia wywołanego intensywnością uczuć męża. Choć byli ze sobą prawie od dwudziestu lat, Thane kochał ją tak jak pierwszego dnia.
– Nie mogę ci tego obiecać, najdroższy, ale zrobię, co w mojej mocy. A teraz powiedz, co zawiera ten nieszczęsny list, zanim go całkiem porwiesz na kawałki – poprosiła Nerys, unosząc brew.
Thane spojrzał na pergamin, który wciąż ściskał w dłoni. Ani jeden jego kawałek nie ostał się nienaruszony. Całość była zmięta, stargana, ponadrywana.
– Ech, i tak najlepiej będzie, jeśli ci go streszczę. Najwyraźniej król postanowił tworzyć więzi pomiędzy klanami. Po tym, co się stało w ostatnich miesiącach w związku z kradzieżami bydła, przez które zginęło kilku ludzi, Wilhelm obawia się, że choć wszystko rozwiązano i wśród klanów zapanował pokój, pewnie nienawiści żywione od tamtego czasu nie wygasły i dojdzie znowu do sporów i zamieszek. Dlatego wymyślił sobie, że najlepszym sposobem zaprowadzenia trwałego pokoju będzie stworzenie sojuszy małżeńskich między poszczególnymi klanami, tym bardziej że związek McAlisterów z McGregorami udał się bardzo dobrze.
Wszystkim była znana zadawniona nienawiść rozwijająca się między tymi dwoma klanami od ponad stu lat. Król, mając dość powtarzających się napaści McAlisterów na McGregorów i odwrotnie, wydał dekret nakazujący naczelnikowi McAlisterów poślubić którąś z córek naczelnika McGregorów. A teraz wyglądało na to, że dzięki temu małżeństwu oba klany zaoszczędziły sobie wielu sporów, tym bardziej że zaledwie kilka miesięcy później brat naczelnika McAlisterów ożenił się z drugą McGregorówną.
– A co to ma z nami wspólnego? Nasz klan nie ma problemów ani z kradzieżami, ani z napaściami. Mieszkamy zbyt daleko na północ.
– My dwoje o tym wiemy i król też, ale ogarnęła go gorączka i naciska na małżeństwa pomiędzy klanami.
Nerys nagle zrozumiała, do czego to wszystko zmierza.
– Isobel? – zapytała, czując ucisk w piersi.
Ich najdroższa córka miała siedemnaście lat, była więc w odpowiednim wieku do zamążpójścia.
Thane, zanim odpowiedział, popatrzył żonie w oczy, a ona w jego spojrzeniu ujrzała odpowiedź.
– Tak, choć nie jest to dekret królewski. Nie rozkazano, żeby wyszła za kogoś konkretnego, lecz uprzejmie zachęcono, aby spędziła kilka tygodni na terytorium MacLarenów. Ich naczelnik, Grant MacLaren, ma przez ten czas gościć u siebie członków różnych klanów po to, aby zapoznali się z określonymi młodymi kobietami z innych rodów i pomyśleli o możliwości ożenku. Jedną z tych kobiet jest Isobel.
Nerys wiedziała, że kiedyś nadejdzie ten dzień, lecz nagle ogarnął ją strach. Chciała dla swojej córki jak najlepiej. Była kobietą żywego usposobienia i czułego serca. Postanowiła, że nie będzie zmuszała Isobel do zamążpójścia wbrew jej woli i za żadne skarby nie złamałaby tego postanowienia. Wiedziała, jak to jest wbrew własnym pragnieniom być zmuszoną do poślubienia kogoś nieznajomego. I chociaż w jej przypadku małżeństwo okazało się czymś najlepszym, co ją spotkało w życiu, miała świadomość, że zazwyczaj tego rodzaju związki prowadzą do życia pełnego goryczy i żalu.
– Wiesz, że nie pozwolę, aby ktoś zmusił Isobel do czegoś, czego ona nie chce – oznajmiła twardo Nerys.
Thane uśmiechnął się lekko. Oto cała jego niepokorna małżonka. Do dziś pamiętał, jak ją poznał. Oniemiał, gdy weszła do dużej sali w tym domu. Tak piękna, taka prowokująca. Z zadartym podbródkiem, z pełnym mocy, pewnym siebie spojrzeniem i wewnętrzną siłą, która sprawiała, że pod jej wzrokiem zadrżałby nawet najbardziej stanowczy mężczyzna.
– Wiem. I ja też na to nie pozwolę, ale nie możemy nie przyjąć tego zaproszenia. To prawie jak królewski rozkaz. Pozwólmy jej pojechać, a jeżeli nie znajdzie nikogo, kto jej się spodoba, nikt i nic jej nie zmusi, żeby traktowała zalotnika jako potencjalnego małżonka. Po prostu wróci do domu. A znając twoją córkę, zapewne właśnie tak będzie.
Nerys po raz pierwszy w tej rozmowie pozwoliła sobie na słaby uśmiech. Isobel bardzo wiele wymagała sama od siebie, ale także od innych i przysięgała już nieraz, że nigdy nie wyjdzie za żadnego z tępaków, od których się roi wśród szkockich górali. Nerys wiedziała, że to nic pewnego, ale w wieku Isobel niewiele można zrobić, póki nie nabędzie się własnych doświadczeń.
Thane znów spoważniał. Żona popatrzyła na niego uważnie, po czym zapytała:
– To nie wszystko, prawda?
Naczelnik MacLeodów, zanim odpowiedział, skinął głową tak energicznie, że poruszyły się jego sięgające do ramion kasztanowate włosy.
– Królewski list wspomina o kimś jeszcze. Delikatnie zaznacza, że po zakończeniu żałoby, która trwa już dłuższej, niż należy, w owym spotkaniu ma również wziąć udział twoja bratanica. Jest ważną członkinią naszej rodziny, ponadto, ponieważ wywodzi się z McEwenów, ją także zainteresuje możliwy przyszły związek.
– Czy nie dość się wycierpiała? Dlaczego jej nie zostawią w spokoju? – oburzyła się Nerys, zaciskając pięści w reakcji na niesprawiedliwość życiową.
– Jak twoim zdaniem ona to przyjmie? – zapytał Thane, patrząc na żonę, która zdawała się zbyt wzburzona. Bynajmniej mu się to nie podobało.
– Nie odstępuje Isobel na krok, więc zapewne pojedzie z nią na to spotkanie, choć będzie wiedziała, co ono za sobą pociągnie. Nikt jej w tym nie przeszkodzi. Kocha ją i chroni, jakby była jej starszą siostrą. Można być jednak pewnym, że nie przyjmie tego radośnie.
Nerys pomyślała o swej bratanicy. Minęły cztery lata, odkąd do nich przybyła, ledwie żywa. Nerys nie chciała myśleć o tym, przez co przeszła ta młoda kobieta, ponieważ za każdym razem, gdy sobie przypominała, co jej brat zrobił własnej córce, nachodziła ją potężna chęć, by go zamordować. Edine miała za sobą prawdziwą drogę przez mękę. Początkowo Nerys bała się o jej życie, ale bratanica wykazała się olbrzymią wewnętrzną siłą. Od tamtej pory stopniowo zostawiała za sobą okropną przeszłość i zamieniała się w niezwykłą kobietę, jaką była teraz. Nerys zawsze bardzo poruszały jej przyjazne usposobienie, empatia i miłość do Isobel tak bezwarunkowa, jakby ta była jej siostrą. Nie było nikogo lepszego, kto mógłby towarzyszyć Isobel, bo chociaż Edine miała zaledwie pięć lat więcej niż ona, doświadczenia życiowe ją naznaczyły, sprawiając, że przedwcześnie dojrzała.
– Tak czy inaczej, niech jedzie z Isobel. Ty w swoim stanie nie możesz się wybrać w tak długą podróż – orzekł Thane.
– Wiem, ale nie chciałabym się znaleźć na twoim miejscu, skoro musisz jej powiedzieć, że tym razem nie tylko będzie towarzyszyć Isobel, lecz także stanie się możliwą kandydatką na żonę.
– Ja mam jej to powiedzieć? – Thane na znak zdziwienia uniósł brew. – Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że ty to zrobisz. Naprawdę uważam, że lepiej przyjmie wiadomość, jeśli usłyszy ją od ciebie.
Na ustach Nerys pojawił się triumfalny uśmiech – zarówno uwielbiany, jak i znienawidzony przez męża, ponieważ oznaczał, że żona zamierza zadać mu ostateczny cios, którym rozłoży go na łopatki.
– Żartujesz sobie chyba. Przecież oboje wiemy, że wiadomość tej wagi powinien przekazać naczelnik klanu, a tak się szczęśliwie składa, że jest nim szwagier mojej bratanicy. Nie zapominaj, że była żoną twojego brata Briana.
Przez oczy Thane’a przemknął cień smutku. Nerys wiedziała, że choć minęły już trzy lata, jej mąż opłakuje stratę Briana tak samo jak pierwszego dnia. Brian był wyjątkowym człowiekiem. Kochała go jak własnego brata. Taki mężczyzna jak on, wykształcony, mądry i szczodry, nie zasługiwał na tak długie cierpienie ani na taki koniec. Ożenił się z Edine już złożony poważną chorobą. Kiedy do nich przyjechała, on od miesięcy nie wstawał z łóżka, za jedyne towarzystwo mając swoje książki. Jej bratanica zafascynowała go i urzekła i choć nie mogli zostać małżeństwem w pełnym sensie tego słowa, Brian, poznawszy jej historię i jej sytuację, poprosił ją o rękę. Chciał ją chronić swoim nazwiskiem, aby jej własna rodzina nie ośmieliła się nigdy o nią upominać. Nerys była pewna, że to dało jej szwagrowi motywację, by pożyć odrobinę dłużej, i dało mu cel przed śmiercią.
– W takim razie zapominamy, że ty mogłabyś jej to powiedzieć, tak? – spytał z powątpiewaniem Thane.
– Gdybym nie wiedziała, że jesteś najdzielniejszym wojownikiem, jakiego znam, mogłabym pomyśleć, że tchórzysz.
Spojrzenie naczelnika MacLeodów stwardniało, jakby te słowa zabrzmiały dla niego niczym najgorsza obraza.
– Jak możesz insynuować coś podobnego? Staram się tylko nie zranić jej delikatnych uczuć. Zawsze to lepiej, jeśli nieprzyjemne wiadomości przekazuje nam najbliższa osoba, a dla niej jesteś nią ty, jej ciocia. Czego niby miałbym się bać? No czego…?! Nawet nie zamierzam powiedzieć jej na głos tego, co myślę. Chyba nie uważasz, żono, że należy jej to przekazać w ten sposób?
Nerys wpatrywała się w niego intensywnie i Thane poczuł ciężar jej pytającego, pełnego intuicji spojrzenia, którym wyrażała, że zna go na wylot, lepiej niż on sam siebie.
– Do diaska! Zgoda, nie chcę jej tego powiedzieć, lecz nie dlatego, że się jej boję, tylko przez to, że twoja bratanica ma ogniste usposobienie i kiedy się zezłości, wychodzi z niej tysiąc diabłów. Wszyscy McEwenowie tacy są. Niedawno Lane rzucił w jej stronę uwagę w złym guście i do dziś nie może się pozbierać z przestrachu. Twoja bratanica, nawet nie podnosząc głosu, tak mu nakładła do głowy, że zmykał, jakby go gonił sam diabeł. Myślę, że nieszczęśnik do tej pory ucieka. Poważnie sądzę, żeby poprosić Edine, aby podszkoliła młodsze dziewczęta w taktykach zastraszania.
Nerys parsknęła śmiechem.
– A może zrobimy to razem? – zaproponowała wciąż z uśmiechem na ustach.
Thane wiedział, że nie może liczyć na nic lepszego.
– W porządku, moja piękna. Niech tak będzie. Wiesz co? Ty martwisz się o naszą córkę i Edine, a mnie jest żal potencjalnych konkurentów. One we dwie będą jak prawdziwa plaga.
Nerys na jego ostatnie słowa roześmiała się jeszcze głośniej. Teraz czuła się bardziej rozluźniona, a to w jakiś sposób sprawiło, że zniknął ciężar, który przygniatał jej pierś po wysłuchaniu wiadomości od męża. Wiedziała, że Thane przesadza, ale zarazem, że w tym, co mówi, jest trochę prawdy. Zarówno Isobel, jak i Edine – każda na swój sposób – były energiczne i rezolutne. Przyszli pretendenci do ich ręki będą musieli uważać na swoje słowa i zachowanie, w przeciwnym razie pożałują. To ją zdecydowanie uspokoiło. Bez wątpienia będą to interesujące tygodnie i Nerys żałowała, że nie może w tym czasie towarzyszyć córce, choć także – czemu by tego nie przyznać – żałowała, że nie będzie świadkinią wytrwałości i siły MacLeodów.Rozdział 2
Edine podniosła wzrok, słysząc pośpieszne kroki. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, kto się zbliża. Na jej ustach zawitał uśmiech, zanim tamta osoba się pojawiła,
– Dzień dobry. Zamierzałaś się dziś wymknąć na przejażdżkę beze mnie? – zapytała Isobel, udając, że się złości.
Edine znała ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że ta oburzona mina nie jest prawdziwa. Zdradzał to błysk w oczach kuzynki i uśmieszek, który starała się ukryć.
– Jasne! – zawołała z powagą. – Naprawdę myślałam, że dziś mi się to uda. Zawsze, gdy jeżdżę z tobą, zostajesz w tyle i opóźniasz mnie, a dziś rano naszła mnie ochota, żeby popędzić szybciej niż wiatr.
Isobel wybuchnęła śmiechem, a Edine jej zawtórowała.
„Pędzić szybciej niż wiatr” to był żart znany tylko im dwóm. Cztery lata temu, kiedy Edine przybyła do krewnych, Isobel miała trzynaście lat. Gdy po raz pierwszy wybrały się na wspólną przejażdżkę i młodsza kuzynka zobaczyła, jak starsza świetnie sobie radzi w siodle i jak szybko potrafi galopować, z wystraszoną miną oświadczyła, że umie pędzić szybciej niż wiatr. Edine bardzo się tym ubawiła i od tamtej pory, kiedy miała ochotę pogalopować na grzbiecie Psotnika, przypominała sobie tamte słowa kuzynki.
– Ależ nie martw się, możesz spokojnie pędzić, aż się będzie kurzyło. Ja pojadę twoim śladem i będę wdychała ten kurz – odpowiedziała Isobel z kwaśną miną.
Edine znowu się roześmiała. W tym momencie wspomniany Psotnik trącił ją pyskiem w ramię. Wiedział, że o nim mowa, i chciał zwrócić na siebie uwagę.
– No jak, przystojniaku? Pogalopujemy sobie i sprawimy, że Isobel i Plamka zobaczą tylko twój zadek? – zagadnęła go Edine, lekko gładząc szyję wierzchowca, który stale szukał z nią kontaktu.
– Ech…! Że też musisz tak przesadzać. Plamka wcale nie jest taka powolna, a ze mnie zrobiła się doskonała amazonka.
– I taka skromna – dodała Edine, puszczając do niej oko.
– Jesteś okropna – oświadczyła Isobel i pokazała jej język.
Edine roześmiała się serdecznie, po czym dorzuciła:
– Bardzo dojrzała.
– Taka właśnie jestem. Wzór najszlachetniejszych cnót.
Edine musiała przyznać, że jej kuzynka jest bliska tej definicji. Edine kochała ją jak własną siostrę – siostrę, którą co prawda kiedyś miała, lecz ją straciła z powodu zazdrości i zawiści. Isobel była dla niej kimś, kim Lesi nigdy już nie będzie. Kiedy o tym myślała, w jej piersi nieco bardziej zagłębiał się sztylet, który nosiła tam wbity od lat, odkąd zdrada jej siostry odbiła się na niej tak samo boleśnie jak to, czego doznała ze strony własnego ojca i klanu.
Z rozmyślań wyrwał ją Iain, który wszedł do stajni.
– Witaj, Iainie, czy ta dwójka przysparza ci ostatnio kłopotów? – zapytała Edine, wskazując Psotnika i Plamkę.
– Dzień dobry! – przywitała się jak zwykle radośnie Isobel.
Iain był u MacLeodów stajennym. Choć sporo posunięty w latach, cieszył się godną pozazdroszczenia żywotnością. Blizna biegnąca na jego twarzy od górnej wargi przez policzek oraz brak dwóch palców u lewej ręki świadczyły o tym, że kiedyś był zawołanym wojownikiem.
– Przepraszam, że panienkom przeszkadzam – odpowiedział z uśmiechem. – Nie mam żadnych skarg na swoich podopiecznych.
Edine uśmiechnęła się, gładząc Psotnika z większą uwagą.
– Przyszedłem, by panienkom przekazać, że macie się jak najszybciej stawić w wielkiej sali.
– Ojciec chce mnie widzieć? Nie przypominam sobie, żebym nabroiła – powiedziała Isobel, szukając w pamięci jakichś psot.
– Panienki ojciec, to pewne, ale kiedy mi to powiedział, była też tam panienki matka.
– W takim razie to coś poważnego – orzekła Isobel, wciąż nie mając pojęcia, co mogło spowodować tak nagłe wezwanie. Wtem coś jej przyszło do głowy, twarz jej pojaśniała. – Czekaj! Może tym razem nie chodzi o mnie, tylko o ciebie – wyraziła przypuszczenie, z chytrą minką spoglądając na kuzynkę.
Edine znów mogła się tylko na to uśmiechnąć.
– Dobra linia obrony, ale słaba, bardzo słaba. Wiesz, że jeżeli ja coś zbroję, nigdy mnie nie przyłapią. A ciebie wręcz przeciwnie: jesteś młoda, niedoświadczona, roztrzepana…
– Dobrze, dobrze, rozumiem. To pewnie moja sprawka, nie ma rady. Ale chciałabym przynajmniej wiedzieć, co takiego zrobiłam, głównie po to, żeby sobie przygotować jakąś obronę.
Edine wzięła ją pod ramię.
– Nie martw się. Pomogę ci.
– Zrobiłabyś to dla mnie? – zapytała z rezerwą Isobel, unosząc brew.
– Właściwie to… nie. Ale liczą się dobre intencje.
Isobel roześmiała się serdecznie, widząc minę kuzynki. Wiedziała, że Edine pomogłaby jej w potrzebie. Odkąd do nich przyjechała, zawsze trwała u jej boku, nawet gdy była tak słaba, że nie mogła wstać z łóżka.
***
Thane MacLeod patrzył na dwie młode kobiety, które miał przed sobą. Tak różne, a jednocześnie tak bardzo do siebie podobne.
Isobel miała długie, proste włosy jak jej matka – gęste, jasne, sięgające do bioder. Niebieskie oczy o krystalicznie czystym spojrzeniu upodabniały ją do delikatnego kwiatu. Wzrost nieco niższy od przeciętnego i szczupła sylwetka składały się na chłodny, anielski wizerunek. Nic bardziej sprzecznego z jej charakterem.
Edine miała włosy ogniste: rude, kręcone, sięgające pasa. Do tego zielone oczy z brązowymi plamkami, duże i pełne wyrazu, o inteligentnym, czupurnym wejrzeniu. Wysoka i smukła, nie była jednak pozbawiona krągłości. Odznaczała się żywym usposobieniem i zadzierzystą osobowością, którą nauczyła się trzymać na wodzy żelazną ręką, dzięki czemu sprawiała wrażenie osoby spokojnej i uprzejmej. Thane wiedział jednak, że w środku kryje się wojownicza kobieta, która doprowadzona do ostateczności, sprawi, że ziemia zadrży.
– Ojcze, dlaczego kazałeś nas wezwać?
Naczelnik MacLeodów próbował znaleźć odpowiednie słowa, by rozpocząć rozmowę, co do której był pewien, że nie okaże się łatwa i może wywołać wzburzenie.
– Dobrze byłoby się tego dowiedzieć, nim dzień się skończy.
Thane spojrzał smętnie na Edine. Uśmiech, który zawitał na ustach szwagierki, kiedy wypowiedziała te słowa, odejmował im zgryźliwość czy cynizm, jakich można by się w nich doszukiwać.
– To nie pomaga – bąknął Thane, unosząc brew.
Edine puściła do niego oko, co sprawiło, że on też mimo wszystko się uśmiechnął, podobnie jak Nerys, patrząca na bratanicę z czułością.
– Ale skoro tak wam śpieszno, by się dowiedzieć… Otóż wezwałem was, żeby porozmawiać o wiadomości, która przyszła od króla Wilhelma.
Usłyszawszy to, Edine zamarła. Szybko spojrzała na ciocię i choć ta nie odezwała się ani słowem, w jej oczach aż nadto wymownie malowały się niepokój i zdenerwowanie. Cokolwiek Thane miał zamiar im oświadczyć, nie zapowiadało się na nic dobrego.
Isobel zerknęła na nią z szelmowskim błyskiem w oku, okazując radość z tego, że ominęło ją rodzicielskie kazanie. Ale gdy zobaczyła poważną minę kuzynki, zaczęła podejrzewać, że może to, co zamierza im powiedzieć jej ojciec, będzie gorsze od spodziewanej reprymendy.
– Wiecie co, najlepiej, jeśli powiem to prosto z mostu. Zostałyście zaproszone, żeby spędzić kilka tygodni w zamku Lairda MacLarena. Król chce na drodze małżeństw zawieranych między członkami klanów zaprowadzić jedność i spokój w kraju.
– Ojcze, co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała Isobel, jakby nie rozumiała zbyt dobrze, dokąd zmierza to obwieszczenie.
– Twój ojciec chce powiedzieć, że zaproszono nas na ten zamek w charakterze kart przetargowych – wyjaśniła Edine. – Król obawia się nawrotu wrogości pomiędzy klanami i kolejnych wojen. To zakłóca pokój w kraju i może czasami doprowadzić do braku lojalności lub nawet do przewrotów. Aby tego uniknąć, postanowił zachęcić do zawierania małżeństw pomiędzy klanami. W związku z tym masz tam pojechać jako kandydatka na żonę któregoś z naczelników albo syna naczelnika jednego z klanów, które stawią się na wezwanie króla. Mam rację?
Thane zacisnął usta po zwięzłym streszczeniu, którego udzieliła jego szwagierka. Skinął głową, przyznając, że jest bardzo inteligentna.
– Ojcze! – wykrzyknęła Isobel, po czym z zaskoczoną miną i zmarszczonym czołem skierowała spojrzenie na matkę.
Nerys pośpiesznie podeszła do córki i wzięła ją za ręce.
– Nie musisz robić nic, czego nie zechcesz – rzekła. – Nikt cię nie zmusi do wyjścia za mąż za któregoś z tych mężczyzn. To tylko zaproszenie, nie ma mocy królewskiego nakazu.
– A co za różnica? – wtrąciła Edine z przygnębioną miną. – Sugestia, życzliwe zaproszenie ze strony króla jest równoznaczne z rozkazem. Popycha ludzi do ołtarza dla dobra czegoś, co władca lub jego doradcy uznali za konieczne. Kogo obchodzą uczucia lub życie wplątanych w to osób? Oczywiście nikogo.
– Edine, proszę – odezwała się Nerys, patrząc na nią błagalnie. – Powiedziałam to jak najbardziej poważnie. Nikt was nie zmusi do zamążpójścia wbrew waszej woli.
Thane i Nerys dokładnie wiedzieli, w której chwili jej słowa wywołały oddźwięk w Edine. Oczy młodej kobiety stały się zimne jak lód, a w jej spojrzeniu zakłębiły się piekielne hordy.
– Nas? – zapytała Edine spokojnym, przeszywającym tonem.
Nerys wiedziała, że to niemożliwe, bo w przeciwnym razie przysięgłaby, że jej mąż lekko podskoczył, słysząc to pytanie. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Nie chciała, by tego dnia polała się krew.
– Thane, podaj mi, z łaski swojej, ten pergamin – poprosiła Nerys męża. Kiedy dostała królewski list, podeszła do Edirne i przekazała go jej. – Może lepiej przeczytaj sama – powiedziała, patrząc na bratanicę z całą miłością, jaką do niej czuła.
Wiedziała, że dla Edine będzie to bardzo trudne. Po wszystkim, przez co przeszła, po małżeństwie z Brianem, który udzielił jej swojego nazwiska dla bezpieczeństwa, aby jako wdowa nie musiała się naginać do niczyjej woli, teraz, z nadejściem królewskiego pisma, bezpieczeństwo to ulatniało się niczym siwy dym. Nerys wiedziała, że Edine nie chce ponownie wychodzić za mąż. Właściwie nawet za pierwszym razem trzeba ją było przekonywać i do zmiany zdania skłonił ją dopiero Brian dzięki swojej dobrej woli i nieskończonej cierpliwości.
Nerys nie zdołała nic wyczytać w twarzy bratanicy, podczas gdy ta czytała linijki zapisane na pergaminie, który za sprawą nerwowości Thane’a zamienił się w kawałek zwierzęcej skóry, zmiętej i prawie zupełnie podartej. Ale kiedy Edine skończyła czytać i podniosła wzrok, by popatrzeć na nią i na pozostałych, Nerys nie była przygotowana na uśmiech, który u niej ujrzeli. Musiałaby znać ją lepiej, by wiedzieć, że uśmiech ten skrywa wiele rzeczy. Spojrzenie bratanicy, w którym widać było jej niestrudzony umysł, niepoddający się zmiennym kolejom losu, po raz pierwszy natchnęło ją myślą, że wszystko obróci się na dobre i że nie ma się czego obawiać.
– Jeżeli król Wilhelm uznał za stosowne, by nas zaprosić, bez wątpienia nie możemy się od tego uchylić. Będzie miał swoje dwie kandydatki do zamążpójścia podczas zjazdu klanów u MacLarenów, a my popiszemy się doskonałymi manierami godnymi klanu MacLeodów. Niech Bóg ma ich w swojej opiece.
Thane’a naszła ochota, by pomodlić się za dusze uczestników owego zjazdu, tak samo zresztą jak za własną. Miał wysłać swoją córkę i szwagierkę, aby zagwarantować pokój, którego za wszelką cenę pragnął Wilhelm. Czego jednak władca nie przewidział, to możliwość, że ten opatrzony królewską pieczęcią dokument stanie się zarzewiem krwawej wojny.Rozdział 4
Edine rozgrzała się nieco, gdy weszła do zamku MacLarenów. Budynek sprawiał wrażenie twierdzy. Wysokie mury obronne i donżon zdawały się rzucać wyzwanie żywiołom. Jeżeli po wyglądzie miejsca należałoby oceniać zamieszkujących je ludzi, byli oni silni, pewni siebie i zamknięci w sobie.
Deszcz, którym im towarzyszył przez kilka ostatnich dni podróży, sprawił, że przemarzła do szpiku kości, aż całe jej ciało jęczało w milczeniu. Edine kichnęła kilka razy i choć nie chciała o tym myśleć z powodu niefortunnej sytuacji, była wręcz pewna, że się przeziębiła.
Skierowała spojrzenie na Isobel, która z kolei z uwagą rozglądała się po otoczeniu, jakby nigdy nie mogła zaspokoić ciekawości. Wiedziała, że ona też jest nie w humorze – mina kuzynki nie pozostawiała co do tego wątpliwości.
Jakaś niewysoka, sympatycznie wyglądająca kobieta poprowadziła je do wielkiej sali. Edine, widząc nad kominkiem gobelin przedstawiający herb i zawołanie klanu MacLarenów, domyśliła się, że to najważniejsze miejsce w zamku.
Pomieszczenie było ogromne, prawie kwadratowe, jeśli nie liczyć lekkiego wydłużenia z jednej strony. Po chwili weszło trzech należących do klanu MacLeodów mężczyzn, którzy towarzyszyli kobietom w podróży, a zabawili chwilę na zewnątrz, zostawiając konie pod dobrą opieką w stajniach MacLarenów. Najwyższy z nich, postawny, zaufany człowiek Thane’a, ustawił się po prawej stronie Edine, gdy do pokoju wkroczył nieznany im mężczyzna i skierował się w ich stronę. Barwy jego ubrania wskazywały na przynależność do MacLarenów, a na broszy spinającej na ramieniu kraciasty strój, feileadh mor widniał herb tego klanu, co oznaczało, że mają przed sobą naczelnika klanu i zarazem gospodarza zjazdu. Edine popatrzyła na niego z większym zainteresowaniem. Był młody i imponujący, wysoki, barczysty, muskularny, o przenikliwym spojrzeniu oraz męskich i atrakcyjnych rysach twarzy. Miał włosy w kolorze miodu i szaroniebieskie oczy, a gdy się uśmiechnął, Edine musiała przyznać, że dla panien szukających męża będzie to jeden z najlepszych kandydatów. Spojrzała na kuzynkę i siłą stłumiła uśmiech.
– Zamknij buzię – szepnęła, tak żeby nikt nie usłyszał.
Isobel utkwiła wzrok w tym mężczyźnie i Edine musiała ją lekko szturchnąć łokciem, żeby kuzynka zareagowała.
Grant MacLaren stanął jak wryty, gdy ujrzał dwie kobiety, którym szedł naprzeciw. W ostatnich dniach do jego domu napłynęło sporo różnych zaproszonych osób. Niektóre z dam goszczących już pod jego dachem naprawdę były atrakcyjne i piękne, ale na widok tej drobnej dziewczyny o wielkich oczach i złocistych włosach poczuł w piersi cios, jakby na chwilę zgasło dla niego słońce. Nie był przyzwyczajony do takich reakcji własnego ciała – coś takiego nigdy mu się nie przytrafiło – i stwierdził, że winę zapewne ponosi ciężka noc, którą miał za sobą. Zaczynały się na nim odbijać zmęczenie narastające w ciągu ostatnich dni i odpowiedzialność za zjazd, z rozkazu króla odbywający się na jego ziemiach oraz w jego domu.
Grant podszedł do przybyłych kobiet, teraz zwracając uwagę również na drugą z nich. Odznaczała się nadzwyczajną urodą – bardziej ziemską niż u anioła, który stał u jej boku, ale spojrzeniem mogła zmrozić piekło albo rozpalić tam płomienie. Świadczyło o tym coś w jej postawie i oczach.
– Witajcie. Jestem Grant MacLaren, naczelnik klanu MacLarenów i gospodarz tego zjazdu.
Edine uśmiechnęła się i odpowiedziała:
– Jestem Edine MacLeod, szwagierka naczelnika klanu MacLeod. A to moja kuzynka Isobel, jego córka. I Thorne MacLeod, zaufany człowiek naszego Lairda – dodała, wskazując mężczyznę po swojej prawej stronie.
Grant spojrzał na MacLeoda, którego mu wskazała Edine. To był prawdziwy chłop jak dąb. Szramy na ramionach oraz po prawej stronie twarzy nadawały mu wygląd zaciekłego, skorego do bitki wojownika. Kiedy Edine mówiła, na jego ustach zagościł lekki uśmiech, a przez jego oczy przemknął błysk dumy, gdy przemawiała pewnym siebie, bezpośrednim tonem. To wszystko potwierdziło podejrzenia gospodarza: z tą damą należało się liczyć. Grant przywitał Thorne’a krótkim skinieniem głowy, na co tamten odpowiedział tym samym. Pozostali dwaj towarzysze kobiet stali za nimi w milczeniu nawet po tym, kiedy Edine wymieniła ich imiona.
– Z góry dziękujemy za waszą gościnność – ciągnęła Edine z całą szczerością.
Grant uśmiechnął się szeroko na te słowa.
– Mam tylko nadzieję, że miło spędzicie czas na mojej ziemi. Jeśli będziecie czegoś potrzebować, jestem do waszej dyspozycji – rzekł, patrząc na obie damy.
Z ust Isobel wyrwało się parsknięcie, jakie raczej nie uchodzi damie, na co Grant uniósł brew.
– Biorąc pod uwagę cel tego zjazdu, tylko mężczyzna mógłby powiedzieć coś takiego – rzuciła dziewczyna o anielskiej urodzie. – Nie jestem tu z własnej woli, dlatego nie sądzę, żebym się miała dobrze bawić, tym bardziej w towarzystwie nieokrzesanych tępaków…
– Isobel! – wykrzyknęła Edine, wyraźnie zdradzając tonem oburzenie wobec braku taktu i dobrego wychowania u kuzynki.
Wiedziała, że Isobel mimo swej zapalczywości nie jest taka. Była młoda i porywcza pod różnymi względami, lecz zawsze panowała nad sobą i miała nienaganne maniery. Owszem, wygłaszała swoje opinie oraz przemyślenia. Kuzynce podobała się ta jej cecha i wszyscy popierali jej swobodę wyrażania własnych uczuć w każdej chwili, ale tu zaszło coś, czego Edine się nie spodziewała. To prawda, że podczas kilkudniowej podróży obserwowała, jak Isobel wycofuje się i gubi w przemyśleniach, co nie było dla niej normalne. Edine przypisywała to faktowi, że kuzynka powoli uświadamia sobie, co ta wyprawa oznacza, i że trudno jej się z tym pogodzić. Nigdy jednak nie oczekiwałaby takiego wybuchu. Kiedy pójdą do przydzielonej im kwatery i zostaną we dwie, porozmawia z nią. Isobel zachowała się niewspółmiernie zapalczywie w stosunku do sytuacji, a jej słowom wyraźnie towarzyszyła gwałtowna emocja podobna do gniewu czy nienawiści. Ani jedno, ani drugie nie było typowe dla Isobel.
– Proszę o wybaczenie, Lairdzie MacLaren. To było niegrzeczne z mojej strony. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie – powiedziała pośpiesznie Isobel. Ale choć wyglądała na pełną skruchy, jej oczy wyrażały całkiem co innego.
Grant milczał przez kilka sekund, zanim się odezwał. Isobel przełknęła ślinę, widząc, jak ten mężczyzna intensywnie na nią patrzy. Przez całą tę kilkudniową podróż nieustannie rozmyślała o tym, co ten zjazd właściwie oznacza i jak niewiele warte jest jej osobiste szczęście w rękach obcych. Po raz pierwszy w życiu przyszło jej się mierzyć z rzeczywistością i uświadomiła sobie, że chociaż rodzice i klan do tej pory otaczali ją ochroną i dawali jej więcej swobody, niż zwykle miały inne młode osoby, zwykły królewski list może sprawić, że jej wola, pragnienia i potrzeby obrócą się w popiół. To ją pchnęło na skraj przepaści. Poczucie niesprawiedliwości i własna bezsilność wobec zaistniałej sytuacji sprawiły, że owładnęło nią coś na podobieństwo gniewu. I kiedy tylko zobaczyła tego mężczyznę, ich gospodarza, wezbrały w niej wszystkie urazy, znajdując ujście w postaci ostrych słów. Było jej przykro, ponieważ naczelnik MacLarenów w niczym nie zawinił, stanowił jednak część tego oszukańczego przedsięwzięcia.
Co ją najbardziej zabolało, to spojrzenie kuzynki, jakby ta się na niej zawiodła. I Isobel ją rozumiała. Sama się na sobie zawiodła. Pozwoliła sobie na wybuch, nie miarkując własnych słów i nie bacząc na konsekwencje. Pod tym względem zawsze podziwiała kuzynkę. Edine przeszła w życiu więcej, niż Isobel zdołałaby znieść – nacierpiała się tyle, że można by tym cierpieniem obdzielić niejedno życie, a oto stała tu, u jej boku, z uśmiechem i trzymała własne uczucia na wodzy żelazną ręką. Isobel powinna się od niej uczyć.
Grant spoglądał na młodą kobietę, którą początkowo wziął za anioła. Zapewne wyglądała anielsko, ale kiedy otworzyła usta, popłynęły z nich słowa piekielnego gniewu. Określenie „nieokrzesane tępaki” wciąż piekło żywym ogniem, choć w głębi duszy rozbawiło go tak, że musiał siłą woli powstrzymywać cisnący mu się na usta uśmiech. Ta kobieta miała odwagę i bardzo mocno wyrobione poglądy – musiał to przyznać, choć czuł, że trochę ranią jego dumę.
– Proszę się nie martwić. Znana mi jest nadmierna impulsywność młodości. Znakomite wykształcenie, jakie pani najwyraźniej odebrała, stawia panią ponad wszystkimi możliwymi uczestnikami zjazdu. Upraszam panią zatem o cierpliwość i wyrozumiałość dla nas, zebranych tu nieokrzesanych tępaków. Raczy nam pani wybaczyć naszą ograniczoną inteligencję i wiedzę. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby nie musiała pani zbyt długo znosić mojego nieokrzesania. A teraz Anne zaprowadzi panie do pokoju. Pomyśleliśmy również o zakwaterowaniu dla towarzyszących paniom mężczyzn. I znów mam nadzieję, że pobyt pań w naszym zamku okaże się możliwie znośny. Panie wybaczą… – Grant skłonił głowę na znak szacunku i wyszedł z sali.
Isobel stała z pięściami zaciśniętymi po bokach ciała. Zasługiwała na każde z jego słów, nie spodziewała się jednak, że ją tak mocno zabolą.
***
Edine porozmawiała z towarzyszącymi im MacLeodami. Mieli się zatrzymać do następnego dnia, a potem odjechać z wyjątkiem jednego, który miał zostać z nimi dwiema do końca ich wizyty.
Kiedy Edine pożegnała się z nimi, ruszyły za Anne do pokoju, który dla nich przygotowano. Ich przewodniczka paplała radośnie, z ożywieniem. Powiedziała im, że kolacja będzie za kilka godzin i że ogromna większość zaproszonych gości już jest na miejscu.
Wspięły się po schodach, przeszły korytarzem z kilkoma oknami wychodzącymi na zewnątrz i dotarły do swojego pokoju. Był prosty, ale miał wszystko, co potrzebne: dwa łóżka, stół i dwa krzesła.
W nogach obydwu łóżek stały już ich kufry. Isobel nawet nie zdała sobie sprawy z tego, kiedy je przyniesiono. Zapewne wtedy, kiedy rozmawiały z Grantem MacLarenem.
Na wspomnienie tego mężczyzny poczuła ucisk w żołądku.
Gdy drzwi się zamknęły i kuzynki zostały we dwie, Isobel popatrzyła na swoją towarzyszkę, a ta jednocześnie zwróciła wzrok na nią. Isobel myślała, że w oczach Edine dostrzeże gniew, lecz na jej twarzy malowała się szczera troska.
– Co się stało?
Edine w oczach kuzynki zobaczyła skruchę. Z ust Isobel wymknęło się lekkie westchnienie, zanim odpowiedziała:
– To, co wypaliłam… Wiem, że to coś niewybaczalnego. Nie mam pojęcia, co mnie napadło. Ostatnie, czego bym chciała, to cię zawieść.
Edine w każdym z jej słów usłyszała ból. Podeszła do niej i objęła ją.
– Wiem, że ci trudno. Nie spodziewałaś się, że czeka cię coś takiego, ale daję słowo, że wszystko dobrze się skończy. Nie pozwolę, aby ktokolwiek cię do czegoś zmusił. To tylko zjazd. Nie masz obowiązku zawrzeć tu umowy małżeńskiej. I chociaż tamto, co powiedziałaś, naprawdę jest niewybaczalne, położyłaś podwaliny pod to, jak cię będą postrzegać. Dowiedzieli się, że twój anielski wygląd to tylko fasada skrywająca rozpuszczoną pannicę.
Isobel odsunęła się od kuzynki i popatrzyła na nią ze zmarszczonym czołem i gniewem tańczącym w oczach.
– Nie jestem rozpuszczona i dobrze o tym wiesz – oświadczyła z nadąsaną miną, po czym pomyślała dwie sekundy, westchnęła i dokończyła z niejakim żalem: – No, może trochę.
To ostatnie wypowiedziała tonem rezygnacji, aż Edine ścisnęło się serce i spojrzała na nią z czułością.
– Może masz jedną czy dwie wady – powiedziała na pocieszenie i dwoma palcami pokazała, jak małe są te przywary, jeśli w ogóle istnieją. – Ale pod żadnym względem nie jesteś rozpuszczona.
– Laird MacLaren nie zasługiwał na to, co mu nawymyślałam – rzekła Isobel, a jej głos tchnął szczerym żalem.
Edine spojrzała na nią z dziwnym błyskiem w oku.
– W rzeczy samej – potwierdziła. – Jest bardzo przystojny, prawda? – zagadnęła.
Kuzynka skwitowała to zdumioną miną.
– Prawda jest taka, że nie zauważyłam. A jeśli już, nie wiem, co by to miało do rzeczy! – zawołała, bez powodzenia siląc się na obojętność.
Edine parsknęła cichym śmiechem.
– Rozmawiasz ze mną, nie z jakąś nieznajomą. Widziałam, jak ci opadła szczęka na jego widok. Gdybym cię nie szturchnęła ukradkiem, pewnie dalej byś tam stała, śliniąc się do tego nieokrzesanego tępaka z gór, jakbyś zobaczyła wyjątkowo wyśmienity kąsek. Chociaż z odpowiedzi, jakiej ci udzielił, wnoszę, że dla niego zrobiłabyś wyjątek od reguły, nie sądzisz? – zapytała Edine z rozbawieniem. Wiedziała, że jej kuzynka zdaje sobie sprawę ze swojej nie do końca trafnej oceny. Grant MacLaren wcale nie okazał się nieokrzesanym tępakiem, za jakiego uznała go Isobel, zakładając, że będzie taki sam jak większość jego gości.
Isabel zatrzymała się na słowach „śliniąc się” oraz „wyjątkowo wyśmienity kąsek”. Poczuła, że się czerwieni po uszy.
– Edine! – wykrzyknęła cicho, jakby ją ktoś miał usłyszeć.
– Cooo? – odpowiedziała Edine jeszcze ciszej, z szelmowską miną, co sprawiło, że Isobel musiała sobie przygryźć wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Isobel pokręciła głową na znak, że się poddaje. Edine już taka była, a ona kochała ją za to jeszcze bardziej. Zabawna, szczera, prawdomówna, nie owijała w bawełnę. Zawsze naturalna we wszystkich aspektach życia, nawet tych intymnych. I odpowiadała na jej wszystkie pytania ze szczerością, za którą kuzynka była wdzięczna.
Edine poczuła się trochę winna, widząc zaróżowione policzki swojej towarzyszki, ale musiała się przekonać, czy prawdą jest to, co podpowiedziała jej intuicja, gdy Isobel po raz pierwszy zobaczyła Granta MacLarena. A obecna reakcja kuzynki nie pozostawiała wątpliwości.
– W porządku, nic już więcej nie powiem – obiecała Edine i zaraz spoważniała. – Rozumiem, że to, co się stało tam, w sali… że naprawdę taka nie jesteś. Nie zawiodłam się, ale też nie spodziewałam się tego. Powinnam była się domyślić, na co się zanosi, ponieważ wiem, jak się czujesz. Sama to już przeżyłam i teraz odczuwam na nowo w związku z tym, że inni mogą decydować o moim życiu, mojej przyszłości i moim szczęściu, a ja nie mam prawa nawet się odezwać. I wiesz co? Jestem zła, właściwie wręcz wściekła, ale nauczyłam się na własnych błędach, że to uczucie tylko zaciemnia nam umysł. Powinnaś wybierać wojny, w których musisz walczyć, a to nie był właściwy wybór, Isobel.
– Wiem – przyznała z żalem kuzynka.
Edine znowu się uśmiechnęła.
– Jesteś znacznie inteligentniejsza. Nie pozwól, żeby własne emocje zakłócały ci zdrowy osąd. Twoi rodzice i ja jesteśmy z ciebie bardzo dumni, ty mała jędzo – zakończyła Edine i puściła do kuzynki oko, żeby trochę rozluźnić nastrój. Roześmiała się, widząc, że Isobel ma zamiar złapać ją i odpłacić jej za to, że ją nazwała jędzą. Tak, łaskotanie będzie odpowiednią karą.