Wywoływanie duchów. Niewinna zabawa? - ebook
Wywoływanie duchów. Niewinna zabawa? - ebook
Wiele tego rodzaju historii słyszałem od wiarygodnych osób. Prawdziwy kontakt z duszą zmarłego będzie miał miejsce wtedy, jeżeli nastąpi z inicjatywy owej duszy i za pozwoleniem Bożym. Czym innym jednak jest wywoływanie ducha i porozumiewanie się z nim. Należy sądzić, że w takim przypadku nie nawiązuje się kontaktu z duszą osoby zmarłej, lecz ze złym duchem, który w ten sposób pragnie wpływać na człowieka i nim manipulować”.
ks. prof. Andrzej Kowalczyk egzorcysta
Jak przekonuje o. Karol Adamowicz OFM, egzorcysta w Sanktuarium św. Antoniego Padewskiego w Radecznicy: „Jeśli człowiek wywołuje duchy, istnieje prawdopodobieństwo, że wejdzie w relację ze złym duchem, z Szatanem. (...) Dusza potępiona jest zależna od Szatana i potrafi zrujnować ludzkie życie”. Często wywoływanie duchów zaczyna się bardzo niewinnie na koloniach czy letnich obozach. Jednak duchowe konsekwencje takiej „zabawy” mogą ciągnąć się później za nami całymi latami. Z praktyką wywoływania duchów spotykamy się również kilkanaście razy na kartach Biblii. Autorzy natchnieni jednoznacznie podkreślają, że obrzęd wywoływania duchów stanowi praktykę niebezpieczną dla życia duchowego człowieka, a samo uczestniczenie w nim grozi surowymi sankcjami.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64789-57-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mam na imię Katarzyna i mam 27 lat. Pochodzę z tradycyjnej, tj. nominalnej rodziny katolickiej. Rodziny, w której panuje podział na lepszych i gorszych, w której jedni obmyślają intrygi przeciw drugim, wzajemnie się obmawiają, a w powietrzu czuć nienawiść. W mojej rodzinie zapomniano o Bogu. Pamiętam, jak kiedyś, gdy byłam jeszcze dzieckiem, mama prowadziła mnie do kościoła. To było prawie 20 lat temu. Jednak od wielu lat już tam nie zagląda. Nie pamiętam, żeby mój tata był kiedyś ze mną w kościele na Mszy Świętej czy rozmawiał ze mną o Bogu. Rodzice nie przekazali mi wiary. Nie wychowywali mnie po katolicku. Ważniejszy był dla nich mój brat, którego wiecznie adorowali i stawiali na piedestale. W moim domu często dochodziło do kłótni, słychać też było wyzwiska. Niby moja rodzina nie należała do patologicznych, niby wszystko było w niej OK..., lecz w tym wszystkim, już jako dziecko, czułam się samotna.
W piątej klasie szkoły podstawowej poszłam na urodziny do mojej przyjaciółki. Był tort i prezenty, a potem koleżanka zaproponowała zabawę w wywoływanie duchów. Nie chciałam tego robić, czułam duży niepokój. Aby nie wyjść na mięczaka, zgodziłam się. Pamiętam, że prosto po urodzinach pojechałam w odwiedziny do babci. Przez większą część drogi myślałam o tym, co zrobiłam... Odczuwałam smutek z powodu mego nieprzemyślanego zachowania. Wiedziałam, że to było złe. Obawiałam się, że mogą pojawić się jakieś konsekwencje tej mojej pochopnej decyzji. Z czasem zapomniałam o tym.
Zdarzyło się, że jeszcze kilka razy po tym wydarzeniu wywoływałam duchy razem z koleżanką, u której byłam na urodzinach. Później ona już nie chciała. Zaczęłam wówczas robić to z innymi moimi znajomymi bądź sama. Trwało to kilka lat. W gimnazjum sięgnęłam po karty tarota, wróżąc sobie i innym. Potem odpowiedzi na nartujące mnie pytania szukałam u wróżki. Sądzę, że większość złych wydarzeń w moim życiu była następstwem okultyzmu, w który się wplątałam.
W gimnazjum zaczął się czas „pierwszych miłości”. Nie narzekałam na brak zainteresowania. Byłam pełna pychy. Obracałam się w towarzystwie osób dobrze znanych w dzielnicy, w towarzystwie, które pomagało mi „załatwić” wiele spraw. W pierwszej klasie gimnazjum zaczęłam brać narkotyki. Najpierw paliłam marihuanę, potem przerzuciłam się na amfetaminę. Do tego trzeba dodać litry alkoholu, które wypijałam! Codziennym elementem mojego dnia stały się piwo, wino i wódka! Coraz częściej byłam pijana, coraz częściej naćpana. Pamiętam, jak byłam dumna z tego, że wciągam więcej amfetaminy niż inni... W ostatnich latach liceum tak właśnie wyglądała moja codzienność.
Na osiedlu znajomi czuli do mnie respekt. Stałam się agresywna, zaczepiałam innych. Zaczęłam nawiązywać relacje z ludźmi pochodzącymi z najgorszych domów w mieście. Z kolei w moim rodzinnym domu było coraz gorzej. Z tatą miałam fatalne relacje. Bardzo często dochodziło między nami do awantur, wyzwisk, a nawet rękoczynów. Między mną a ojcem panowała nienawiść. Nie byłam sobą, nie wiedziałam, kim tak naprawdę jestem. Szukałam miłości, lecz w domu jej nie znalazłam. Zaczęłam zatem poszukiwać jej u innych osób.
W tamtym czasie spotykałam się z moim przyjacielem. Zostaliśmy parą. Chyba pierwszy raz naprawdę się zakochałam. Po roku nasz związek zaczął się jednak psuć, przestaliśmy się dogadywać. Wtedy okazało się, że jestem w ciąży. Ze względu na dziecko postanowiliśmy spróbować naprawić naszą relację. Przestałam ćpać, powoli zaczęłam zmieniać swoje postępowanie. Niestety, ojciec dziecka nie postąpił tak samo. Przychodził do domu pijany albo w ogóle nie przychodził... Dochodziło wówczas między nami do licznych awantur, w tym także po urodzeniu dziecka.
Bywały też lepsze chwile. W czasie jednej z nich zaręczyliśmy się. Niestety, ze względu na nasz egoizm, niedojrzałość, brak szacunku do siebie, jak również brak zmiany postępowania mojego narzeczonego podjęłam trudną, ale słuszną decyzję o rozstaniu. Po jakimś czasie mój były narzeczony, kiedy dotarło do niego, że to już koniec naszego związku, przestał interesować się swoim dzieckiem. Było to dla mnie najtrudniejsze doświadczenie w moim życiu... Czułam się wykorzystana i oszukana przez człowieka, którego znałam przeszło 10 lat, a raczej wydawało mi się, że go znam...
Stres związany z tą sytuacją wywołał u mnie chorobę. Zaczęłam tracić poczucie sensu życia, popadać w stany depresyjne. Weszłam w kolejny niesakramentalny związek, który wniósł w moje życie jedynie cierpienie i łzy. Czułam się wówczas bardzo samotna i zrozpaczona, gdyż tak naprawdę nie mogłam na nikim polegać. Miałam myśli samobójcze. Zaczęłam chodzić do psychologa, a potem do psychiatry. Lekarz stwierdził, że nie mam zaburzeń depresyjnych.
Równolegle od czasu urodzin mojej przyjaciółki, o których wspomniałam już wcześniej, w moim domu zaczęły się dziać dziwne rzeczy, świadczące o działaniu złego ducha. Słyszałam stukanie i jakieś kroki, mimo że w domu fizycznie nikogo nie było. Mój pies ciągle wpatrywał się w jeden punkt i zachowywał tak, jakby ktoś przed nim stał. Parę razy zdarzyło się, że przedmioty w moim pokoju zaczęły się unosić, po czym spadały z hukiem. Czasem w nocy czułam dotyk czyjejś dłoni na plecach oraz czyjąś obecność tuż obok mnie. Niekiedy moi znajomi mówili mi, że widzieli, jak szłam z jakąś postacią, mimo że byłam wówczas zupełnie sama. Dodam, że kilka razy i ja widziałam jakąś dziwną postać.
Jednak najgorsze były noce. Często zdarzało mi się wówczas czuć czyjąś obecność w pokoju, a nawet widzieć jej działanie. Z początku myślałam, że to duch jakiegoś zmarłego i rozmawiałam z nim. Jednak tak naprawdę, o czym dowiedziałam się dopiero później, to demon podszywał się pod zmarłego dziadka mojego chłopaka. Te nocne odwiedziny trwały blisko 12 lat.
Wówczas zaczęłam szukać pomocy. Zwierzyłam się z moich problemów mamie, lecz ona nie potraktowała tego poważnie. Dopiero po latach powiedziała mi, że myślała, iż żartuję. Byłam coraz bardziej osaczona i coraz bardziej zrozpaczona.
Przez te 12 lat radykalnie zmienił się mój stosunek do Boga i do Kościoła. Kiedyś zastanawiałam się, czy Bóg istnieje, ale stwierdziłam, że jeśli nawet, to na pewno i tak się mną nie interesuje. Nie obchodziło mnie to, czy On jest. Moja wiara była martwa. Nie chodziłam na Msze Święte, nie przystępowałam do spowiedzi, nie przyjmowałam żadnych sakramentów. Żyłam w wielu grzechach śmiertelnych, sądzę nawet, że popełniłam większość możliwych grzechów. Doszło wręcz do tego, że ciężko mi było wejść do kościoła. Pamiętam, jak kiedyś weszłam do środka i dotknęłam wody święconej, która wnet zaczęła się robić coraz bardziej gorąca! Szybko wyciągnęłam rękę!
Wraz z upływem czasu zaczęłam nienawidzić ludzi, coraz bardziej gardziłam nimi. W mojej głowie powstał plan zabójstwa mojego taty. Uważałam go za kogoś gorszego od psa, uważałam, że takie „coś” nie zasługuje na to, aby żyć. Tylko dzięki Bogu nie zdążyłam zrealizować tego okrutnego planu.
Przełomową w moim życiu stała się pewna noc w 2009 roku. To były wakacje. Pamiętam, że demon bardzo mnie straszył i nie chciał odejść. Czułam jego wielką, ziejącą w stosunku do mnie, nienawiść, która mnie przerażała. Nie mogłam spać, płakałam. Zaczynało świtać. W mojej głowie pojawiła się myśl, że moje życie właśnie się kończy, że zaraz zwariuję, bo nie mam już sił psychicznych, by znosić to wszystko. I wtedy podniosłam głowę, spojrzałam ku niebu i po raz pierwszy zawołałam z głębi serca: Boże, pomóż mi! Pan Bóg zadziałał! Ta krótka modlitwa sprawiła, że uspokoiłam się i poszłam spać. Post fatum okazało się, że tym szczerym wołaniem zaprosiłam Boga do swego życia!
Dni mijały, a ja dalej żyłam „normalnie”. Lecz Bóg działał! Jakiś rok później poszłam na Mszę Świętą z modlitwą o uzdrowienie duszy i ciała. Stwierdziłam jednak, że to nie dla mnie. Minął kolejny rok, a moje życie jeszcze bardziej się skomplikowało. Nie miałam już na nic siły. W styczniu 2011 roku moja przyjaciółka, która wciągnęła mnie w to całe zło, a sama zaczęła nawracać się parę miesięcy wcześniej, umówiła mnie na rozmowę z księdzem z sąsiedniej parafii. Zgodziłam się, choć miałam złe zdanie o księżach. Podczas tego spotkania opowiedziałam mu o wszystkim, co się ze mną dzieje. Kapłan pomodlił się za mnie (teraz wiem, że była to modlitwa o uwolnienie). Powiedział też, że jeśli chcę się ratować, muszę podjąć konkretne kroki: odbyć spowiedź z całego życia, przyjść na modlitwę o uwolnienie, pojechać na rekolekcje i chodzić na spotkania wspólnoty, a także uczestniczyć we Mszy Świętej oraz w comiesięcznych Mszach z modlitwą o uzdrowienie.
Dwa tygodnie później przystąpiłam do spowiedzi. Poszłam też na spotkanie wspólnoty, o której mówił ten kapłan, oraz wzięłam udział w rekolekcjach. Wtedy też rozpoczęła się moja walka duchowa, w której stawką było moje życie. Szczególnie kilka pierwszych dni było niczym wyjęte z horroru. Demon straszył mnie, dusił, sprawiał ból fizyczny, rzucał różnymi przedmiotami po pokoju. W nocy śniły mi się koszmary, przez co w ogóle nie spałam, nadto rwały mi się różańce. W lutym pojechałam do egzorcysty. Niedługo potem udałam się tam kolejny raz. Wiem, że Maryja była cały czas ze mną! Ona wstawiała się za mną. Jest moją szczególną Orędowniczką. Przetrwałam to wszystko tylko dzięki łasce Boga.
W styczniu 2014 roku minęło sześć lat od mojego nawrócenia. Od tamtej pory żyję w stanie łaski uświęcającej oraz formuję się w katolickiej wspólnocie. Pan Bóg stworzył ze mnie nowego człowieka. Już wiem, kim jestem, wiem też, po co żyję. Dzięki łasce Pana Boga kończę studia, mam pracę. Odkąd poznałam Jezusa, żyję w czystości, a kilka miesięcy temu wstąpiłam do Ruchu Czystych Serc. Także relacje z moją rodziną znacznie się poprawiły. Wybaczyłam wszystko mojemu tacie i teraz normalnie ze sobą rozmawiamy. W minione wakacje dostałam wielki prezent od Pana – poczułam prawdziwą miłość do mojego taty.
Jeśli chodzi o relacje mojej córki z jej ojcem, to odkąd zaczęłam się nawracać, modlę się za niego, aby mu przebaczyć i by ten człowiek doświadczył w życiu Bożej Miłości, gdyż tak naprawdę jest bardzo poraniony. Wychowuję córkę sama. Pan Bóg wszedł również w naszą relację – bardzo się kochamy, a wydaje mi się, że kiedyś podświadomie obwiniałam ją o jakąś część mojego trudnego życia.
Dodam, że teraz nie mam problemów z żadnym z nałogów – jestem wolna. W sercu czuję wielką radość i chęć życia. Pomagam innym. Wspomnę jeszcze, iż przeszłam dwuletnią terapię u katolickiego psychologa, jestem także pod stałą opieką kierownika duchowego i spowiednika. „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6, 68).
Katarzyna