- W empik go
Xenna moja miłość - ebook
Xenna moja miłość - ebook
Największym atutem Xenny jest wiarygodność opisu uzyskana przez użycie prostego, kolokwialnego, a niekiedy wręcz slangowego języka. Gdy czytałem, wydawało mi się, że po prostu jestem wśród tych ludzi, że odurzam się wódka, prochami i punk-rockiem. Nie jest to jednak zabawa w młodzieżowy, subkulturowy folklor w stylu Masłowskiej. Powiedziałbym raczej, ze to polski Charles Bukowski. Witold Horwath, autor "Ekstradycji"
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-89143-72-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kobiety, które mi się nie podobają, to – nieuchronnie – iluzje, które stworzyłem, żeby się mamić, oto moja tragedia. Gao Xingijan, Góra duszy
Prolog:
Gdyby cały świat był tak delikatny jak podmuch wiatru w moich dłoniach, nie byłoby smutnej piosenki
Siedzę sam w barze. Ostatni klient dawno wyszedł. Od dawna to ja jestem ostatnim klientem. Siedzę do zamknięcia speluny, dopóki mnie nie wyproszą. Kolejny papieros, kolejny kieliszek. Mój wydawca, po wysłuchaniu opowieści o Xennie i o wszystkich kobietach, które były po niej, powiedział: „stary, przeżyłem tyle lat co ty, a nie wiedziałem, że seks może być taki fajny”. Ano może być, wystarczy się trochę postarać. „Tyle lasek, ty to miałeś fajnie”. Miałem. Tylko co z tego?
Przegrałem swoją miłość. Straciłem moją Xennę. Nie ma jej. Może zresztą zawsze była tylko mitem, bezsensowną pogonią za szczęściem, za marzeniami, za wspomnieniami, za młodością? Choć jest tak daleko, czuję zapach jej skóry, zapach który kocham nad wszystko inne, czuję jej ciepło, jedyne, jakie daje mi schronienie.
To tylko złudzenia. Teraz jesteśmy sami, kieliszek i ja, zatopieni w półświetle słabej żarówki, znudzony barman ustawia pasjansa i co kilka minut wymownie spogląda na zegarek. Minęła północ, nie mam do czego wracać. Pety wysypują się z popielniczki, ogarnia mnie otępienie, z wolna przechodzę w letarg. To jedyne co mi pomaga, wódka tłumi wyrzuty sumienia, daje błogą obojętność.
Tęsknię za tobą, moja Xenno, moja dziewczynko w koszulce Discharge, biegnąca po plaży w za dużych okularach słonecznych, ze śmiechem próbująca mnie złapać, gdy ja uciekam. Wciąż uciekam, wymykam się z twoich ramion, ale to nie jest zabawa, a ty tracisz cierpliwość i widzę już w twoich oczach złość, wiem, że zaraz przestaniesz biec, usiądziesz na piasku i schowasz twarz w dłoniach, bym nie widział łez.
Leżysz teraz pewnie w hamaku, na rajskiej Playa Escondido, wsłuchana w szum ciepłych fal Zatoki Meksykańskiej. Dzieli nas siedem godzin różnicy w czasie, u ciebie słońce jest dopiero w połowie swej drogi w dół, ku tafli oceanu. Dzieli nas blisko dziesięć tysięcy kilometrów, ale przecież nie to jest przeszkodą. Za trzy dni mógłbym leżeć tam z tobą, a siedzę wgapiony w brudną plamę na blacie stolika. I wiem, że się nie ruszę.
Przeklinasz mnie, moje niezdecydowanie, moją kolejną ucieczkę. Już nie jesteś dziewczynką, a ja nie jestem zbuntowanym anarchistą, choć wydaje mi się, że to wszystko zdarzyło się wczoraj. Właśnie wyszliśmy z koncertu, trzymamy się za ręce i biegniemy po Polach Mokotowskich. Jest ciepła noc, ty jak zwykle roześmiana, zaczepiasz przypadkowych przechodniów, przytulam cię mocno; chodźmy się kochać, mówisz, a ja nigdzie nie muszę iść, bo kocham cię tu i teraz, i na zawsze.
Siedzę sam, z pustką w głowie, z pustką w sercu. Nie zazdrość mi drogi wydawco, naprawdę nie ma czego. Kolejne kobiety, epizody, ucieczki, poszukiwania, rozczarowania, nadzieje. Jasne, mam fajne wspomnienia. Mogę karmić się przeszłością i wciąż uciekać; inaczej nie potrafię. Ale też nie oczekuję już niczego. Bo czegóż nowego mógłbym doświadczyć? W kolejnej kobiecie szukać twojego odbicia, twojej namiastki, moja Xenno? Przez dwadzieścia lat syciłem się namiastkami. Nie było mi z tym źle, nie było dobrze, było cholernie obojętnie. A obojętność jest jak śmierć.
Żyłem intensywnie, bardzo intensywnie, i nie żałuję tego, nie żałuję niczego, jedynie do samego siebie czuję dziś wstręt. Bo prawda jest taka, że żyłem podle. Live fast, die young,niczym James Dean — ikona nonkonformistycznej postawy, jak o nim piszą. Niezły żart. Umrzyj młodo! Dean miał 24 lata, kiedy roztrzaskał się w wypadku samochodowym. Ja miałem więcej farta, zawsze miałem go w nadmiarze, mógłbym obdarzyć nim kilka osób. Farta, nie szczęścia, od szczęścia uciekałem, potem za nim goniłem, później znów się przed nim chowałem… nie wierząc, że ono i mnie dotyczy. Tak, żyłem szybko. I niezbyt pięknie.
Nie zazdrość mi tych kobiet, one nie istniały Iluzje, dziesiątki iluzji, bez imion, bez życiorysów, widma. A prawda jest taka, że zaraz zamkną bar i wrócę do pustego mieszkania, naleję sobie kieliszek, puszczę płytę Patti Smith, przejrzę listy, ale tych od Xenny nie otworzę. Od tygodni przychodzą kolejne i leżą nie otwarte ze stemplami z Veracruz, Catemaco, Oaxaca. Z miejsc, w których jeszcze niedawno cieszyłaś się moją obecnością, z miejsc, które dla mnie są już tylko punktami na mapie, których nazwy brzmią egzotycznie. Wolałbym, żebyś pisała z Krakowa, Wrocławia czy Szczecina, moja Xenno. Choć może wówczas pokusa ujrzenia cię kolejny raz, dotknięcia twoich włosów, byłaby zbyt silna? Bo przecież wciąż cię kocham, dziewczynko. To dlatego uciekam, nie przed tobą, uciekam przed własnymi uczuciami.
Przepraszam. Nie otwieram tych listów, bo wiem, co bym tam znalazł. Że jestem kłamcą, że znowu cię zawiodłem, że jestem tchórzem, bo wciąż uciekam, że nie chcesz mnie znać, albo przeciwnie, że tęsknisz, że mnie nienawidzisz, albo że kochasz, słowa, tam będą tylko słowa, ale nie będzie twojego zapachu, nie będzie twojego oddechu, w słowach nie odnajdę twoich gestów, twojego ciepła, ruchu twoich rzęs, rozwianych włosów, co najwyżej ślady łez na kartce papieru, choć równie dobrze mogłyby to być krople deszczu. Nad twoją rajską plażą wciąż przechodzą ulewy.
Część 1: Gdyby wszystkie dni nie były policzone dla tych, którzy chodzą bez celu po ulicy, nie byłoby smutnej piosenki
Deuter
Koniec czerwca, 2001 rok. Urodziny Praffdaty. W CDQ gra właśnie Deuter. Przepycham się przez tłum, pijany, z plastikowym kubkiem piwa w dłoni. W kącie stoi mała chuda blondynka. Śmieje się, widząc jak się zataczam.
– Byłaś na koncercie Deutera w 1984 roku?
– Zwariowałeś? Miałam wtedy siedem lat.
– Sorry, jestem trochę już uwalony. I pewnie trochę starszy. Masz na rękawie naszywkę „Deuter 1984”.
– To pamiątka po jednym starym punkowcu.
– Tak starym jak ja? Byłem wtedy na Deuterze. Osiemdziesiąty czwarty rok, orwellowski. Zagrali w „Stodole”, pamiętam jak dziś, wystąpił też Tilt i Xenna.
– Mam koncert Xenny na wideo.
– Żartujesz?! W tamtych czasach nikt nie miał kamer wideo.
– Ale mam kasetę. Nie wiem, może to od kumpla, który dał mi bluzę. Nie pamiętam.
– Pożyczysz? Chętnie bym to sobie obejrzał.
– Jasne. Zapiszę ci mój telefon. Zadzwoń kiedyś.
Zadzwoniłem. Odebrał jej brat. Nieźle wyjebany koleś. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie, wyrzucając do słuchawki dwadzieścia wyrazów na minutę. Nawijał, jakbyśmy znali się od lat, co wprawiło mnie w lekką konsternację, bo przecież nawet nie wiedziałem, że ma brata. Jak jej wreszcie oddał telefon, to oczywiście nie poznała w pierwszej chwili; kto by poznał? Byłem niepewny, zresztą nie wiedziałem do końca, czego chciałem. Spotkać ją jeszcze raz? Nie pamiętałem jak wygląda. Chyba jak zwykle, zdecydowała ciekawość… Innego człowieka, innego ciała, innego zapachu. Zgodziła się umówić; nawet ochoczo.
Zdziwiłem się widząc ją na trzeźwo. Nie była piękna. A miałem nadzieję, że jest. Tak to już jest, gdy człowiek mało co pamięta. Podjąłem jednak wyzwanie, uśmiechnąłem się szeroko i pomachałem: — Tu jestem! Podeszła z kasetą wideo wyciągniętą w moją stronę. Miała na sobie krótką jasną sukienkę w kwiaty, na nogach tenisówki, nie byłem pewien, ale wydawało mi się, że nie nosi stanika.
First sting
– Nie poznałam cię.
– Też cię nie poznałem. Jakoś inaczej wyglądałaś wtedy na koncercie, a może to alkohol zmienia sposób widzenia. Rzeczy podłe potrafią wyglądać cudownie, cudowne — podle. I sam nie wiesz z kim masz do czynienia.
Już miałem dalej nawijać bezsensowną gadkę, by czymkolwiek ukryć pustkę w głowie, ale szybko przerwała.
– Jesteś akwizytorem?
– A wyglądam na akwizytora?
– A bo ja wiem? Chyba tak.
– Przecież nie noszę krawata…
– Ale tak wyglądasz. I pachniesz fahrenheitem, fu fu.
– Nie lubisz fahrenheita?
– Jest banalny. Pół mojego bloku tym pachnie.
Shit. Jak na początek to raczej słaba rekomendacja. Ale nic nie odpowiedziałem.
Dla porządku, stałem pod gmachem Zachęty w pomarańczowej kurtce, dżinsach i granatowej bluzie z kapturem. Czy tak wyglądają akwizytorzy? Czy umawiają się na randki przed wejściem do galerii? O co jej chodzi? — starałem się zebrać myśli, a ona mówiła dalej.
– Przyniosłam ci kasetę.
– Dzięki, pamiętam Xennę z tamtych lat. To był najbardziej odjechany zespół. Zygzak oblewał publiczność ze sceny białą farbą. Zawsze byli nagrzani. Oczywiście wtedy piło się jabole, tanie wina „Okęcie” z Warsowinu. Dzisiaj nie ma już ani Warsowinu, ani „Okęcia”.
– Ale są tanie wina. Mnie i moich znajomych na inne nie stać.
– Co robisz?
– Aktualnie nic, a ty?
– Jestem akwizytorem. Żartuję. Jestem pisarzem.
– Pierdolisz?
– No może trochę. Co robisz teraz?
– Nic.
– To chodźmy na piwo.
– Mogę pójść, ale na jedno.
– Ja nie chodzę na jedno.
– Mam kasę najwyżej na dwa.
– Ja stawiam.
– Nie ma mowy, zawsze za siebie płacę.
– Jak chcesz. Chodźmy na Starówkę.
Gwoli prawdy, pojechaliśmy. Jestem zbyt leniwy żeby łazić gdziekolwiek, zwłaszcza na trzeźwo, zwłaszcza wczesnym popołudniem. Zdziwiła się, gdy zawołałem taryfę, od razu zastrzegła, że za taxi nie płaci, bo to moja fanaberia, a porządni ludzie jeżdżą autobusami. Może i tak, ale ja porządny nie jestem. I już nie chciałbym być. Źli chłopcy dostają to co najlepsze (Analogs).
Wylądowaliśmy w restauracji Pod Samsonem. Tanio tu jak na Stare Miasto. W sam raz miejsce na pierwszą randkę. Nie głośno, względnie estetycznie — obrazki na ścianach, białe obrusy, smaczne żydowskie żarcie. Piwo za siedem pln, obiad w miarę suty za osiemnaście. Miła świadomość, że jak nic nie wyjdzie ze spotkania, to przynajmniej człowiek nie przepuści za dużo kaski. Zamówiłem dwa piwa i tak się zaczęło.
– Naprawdę jesteś pisarzem?
– A co to znaczy być pisarzem?
– Czy wydałeś jakąś książkę?
– Mhm. Kilka.
– No co ty? Dasz mi?
– Jasne. Z dedykacją.
– Też piszę. Wydrukowałam nawet kilka wierszy.
– Chętnie przeczytam. Jeszcze jedno piwo?
– Nie mam już kasy.
– Mówiłem, że stawiam.
– Możesz mi pożyczyć. Oddam ci jak zarobię.
– Okay, oddasz jak zarobisz. Opowiedz coś o sobie.
– Studiowałam to tu to tam, trochę pracowałam, ogólnie to nic ciekawego.
– Ile masz lat?
– Dwadzieścia cztery.
– Masz chłopaka?
– Teraz nie.
– Jeszcze piwo?
– Jasne.
– Zjesz coś?
– A mogę? Chętnie. Ty ile masz lat?
– Trochę więcej niż ty, pamiętam przecież Deutera z 1984 roku.
– To dziwne, że słuchasz punka. Nikt go już nie słucha.
– Przecież ty słuchasz.
– Ja słucham wszystkiego. A ty jesteś stary, powinieneś słuchać Boney M.
– Starszy, nie stary. Becky Bondage, wokalistka Vice Squad, powiedziała kiedyś: Dziś robimy wiele różnych rzeczy, ale punk był najlepszym sposobem spędzenia naszej młodości.To samo mogę powiedzieć o sobie. Dziś jestem alkoholikiem po trzydziestce, ale punk był moją młodością. Nie zrywa się z tym, co najpiękniejsze.
Czy naprawdę taką gadkę zapodałem z cytowaniem Becky Bondage? Pewnie nie. Gadaliśmy o dupie Maryni, jak to przy pierwszym, drugim, trzecim piwie bywa, gdy się dwoje dopiero poznaje. Ale fajnie ta gadka szła. Dziewczyna była mądra i coraz bardziej mi się podobała. Miała w sobie power. Była mocno zakręcona, ale jednocześnie łagodna i uczuciowa. Poza tym patrzyła z podziwem na „pisarza”, a ja cholernie lubię być podziwianym przez młode laski. Myślę sobie, że mógłbym spędzać czas wyłącznie na stawianiu piwa małolatom, najlepiej gdyby to były licealistki. Hmm… odważnie powiedziane. Doktor Samson też lubił i kiepsko skończył. No, może on preferował jednak ciut młodsze dziewczynki. Swoją drogą ciekawie zbiegła się nazwa restauracji z nazwiskiem znanego psychoterapeuty. Skojarzenie nie zamierzone, kiedy siedzieliśmy Pod Samsonem był początek lata 2001 i tematu Andrzeja S. jeszcze nie było.
– Ja nie mam miłych wspomnień.
– Dlaczego?
– Wiesz, ostro grzałam dragi, właściwie wszystko co było pod ręką. Spierdoliłam sobie młodość.
– Jesteś młoda.
– Ale mam spierdoloną młodość.
– Co brałaś?
– Wszystko.
– I co? Bierzesz nadal?
– Nie, od kilku miesięcy nic nie biorę. Nawet trawki. To wszystko gówno, które mi wyprało mózg. Robiłam wiele głupich rzeczy i nie mam zamiaru wracać do tego. Fu fu.
Często mówimy, że nie chcemy do czegoś wracać, ale sprawa żyje w nas i za nic nie chce się wykorzenić z mózgu. Ja tak mam z nikotyną, rzucam bez przerwy palenie, potem wracam, znowu rzucam, nie chcę wracać i tak dalej. Alkoholu nie rzucam, bo lubię do niego wracać, kiedy się tylko da.
O niej pomyślałem, że przybiera pozy, ale wciąż gadało się zaskakująco sympatycznie.
– Mów dalej…
– Co tu gadać. Jak jesteś ćpunem, to masz kumpli ćpunów. Nie masz kasy na dragito zaczynasz kraść. Wynosisz rzeczy z domu. Twoja rodzina cię już nienawidzi, a na pewno nie rozumie. Obracasz się wśród wstrętnych typów. Wpadasz w deprechę. Nie chcesz żyć. Więc znowu bierzesz, bo masz deprechę. I tak w kółko. Aż w domu już nic nie ma. Nie masz ciuchów, nie masz magnetofonu, płyt, nawet zegarka, bo wszystko oddałeś na dragi. I gówno.
– Jak z tego wyszłaś?
– Matka mnie zaciągnęła do szpitala, na odwyk. Zerwałam ze starymi kumplami. Nie było łatwo.
– Nie wrócisz do tego?
– Czasem bym chciała, ale nie. Wiem przez jakie piekło przeszłam, jakie miałam gówniane życie. Trzymam się teraz z daleka od dragów.
– Jeszcze piwo?
– Mhm. Często pijesz?
– Codziennie.
– Nie przeszkadza ci to w pracy, w życiu?
– Nie mam życia. W pracy mi nie przeszkadza. Nawet fajniej się pisze po alku.
– Dziwny z ciebie typ.
– Dzięki, to lepsze niż bycie akwizytorem.
– Ale naprawdę wzięłam cię za akwizytora.
– Już nie bierzesz?
– Trochę. Zawsze będziesz dla mnie akwizytorem.
– Zawsze? Miło zabrzmiało. To znaczy, że się jeszcze zobaczymy?
– Jak będziesz chciał. Ja nie mam nic do roboty, a z tobą fajnie się gada. Znałam wcześniej kilku pisarzy. Tylko starszych od ciebie. Jeden nawet próbował zaciągnąć mnie do łóżka. Może szkoda, że nie poszłam, bo mogłabym opowiadać, że się przespałam z prawdziwym pisarzem.
– Jeszcze wszystko przed tobą. Wielu miałaś facetów?
– A kto by ich zliczył. Wielu. Po imprezach — u mnie, u nich. Jednorazowe strzały. Zawsze sobie ich wybierałam. Ale po tym nic nie zostaje. Następnego dnia astalavista. A ty?
– Co ja?
– Dużo miałeś kobiet, masz kogoś?
– Dostatecznie wiele, by nie potrzebować więcej. Piwo?
– Yes.
Oczywiście kłamałem. Zawsze kłamię, taka moja natura. Kłamstwo jest zrośnięte ze mną, kłamię bez sensu, bez powodu, z przyzwyczajenia. Lubię robić wrażenie, więc zwykle koloryzuję, ale poza tym kłamię jak z nut, wymyślając sobie życiorysy, upodobania, mnożąc byłe żony, albo przemilczając imiona kochanek. Raz jestem rozpustny, innym razem wstrzemięźliwy. Nigdy sam się w tym nie gubię, mnogość bytów sprawia mi frajdę, ale inni głupieją. I to mnie jeszcze bardziej kręci, bo wiem, że jestem intrygujący, tajemniczy. To dodaje uroku. Tak sobie myślę. Pewnie jeszcze o tym napiszę, teraz jednak wracam myślami do naszej pierwszej libacji Pod Samsonem.
Dzieciak podchodzi do naszego stolika z bukietem róż. Kupuję wszystkie i wręczam jej. Jest zdumiona, zwłaszcza, że przecież jej nie podrywam.
– No co ty? Za dużo masz pieniędzy?
– Niech sobie dzieciak zarobi.
– Lubisz dzieci?
– Nie.
– A ja lubię. Myślę, że mogłabym się zajmować dziećmi. Jak masz za dużo forsy to możesz dać na Palucha.
– Na co?
– Na Palucha, schronisko dla zwierząt.
– Nie lubię zwierząt.
– No co ty, jak to możliwe?
– Po prostu, nie lubię i już.
– I nie masz w domu żadnego zwierzaka?
– Nie.
– Nawet patyczaka?
Dlaczego spytała o patyczaka? — nie mam pojęcia. Patyczaki to takie robaki z długimi nogami, które żrą liście, a jak są głodne to zżerają siebie nawzajem. Faktem jest, że nie lubię zwierząt, ona — jak się później okazało — miała psa, kota, a niegdyś także chomika. Na scenie punk Patyczak to ksywa szalonego barda, który śpiewa swoje protest songi samotnie z gitarą. Trzy akordy, darcie mordy — to on. Ale nie spytałem, czy o nim myślała, czy tak ten patyczak jakoś dziwnie jej przyszedł do głowy.
– Co robią twoi starzy?
– Nic. Ojciec jest alkoholikiem, a mama się mną nie interesuje.
– Czyli jesteś chodzącym nieszczęściem…
– Odczep się. Chodźmy się przejść, jest taka ciepła noc.
Chciałem zaszpanować i zapłaciłem złotą kartą visa. Wyszliśmy. Róże zostawiła w wazonie na stoliku Pod Samsonem; nie przywiązywała wagi do takich gestów, na kartę też nie zwróciła uwagi. W sklepiku nocnym przy Rynku Nowego Miasta kupiłem dla niej szlugi, a dla nas jeszcze po piwie. Poszliśmy w stronę Wybrzeża Gdańskiego, na moją ulubioną skarpę przy Kościele Nawiedzenia NMP Usiedliśmy na drewnianej ławce bez oparcia i patrzyliśmy w dół, na Wisłę. Opowiadałem jej o moim dzieciństwie, o tym jak przychodziłem na skarpę zjeżdżać na sankach, obiecałem, że kiedyś pokażę gdzie mieszkałem na Starym Mieście. Próbowałem imponować wiedzą o tym zakątku, opowiadałem o księżnej Annie Mazowieckiej, która w XV wieku ufundowała kościół, bredziłem różne rzeczy, a piwo coraz mocniej szumiało nam w głowach. Noc była ciepła, nic tylko się przytulić i wyznać miłość, ale jakoś się nie przysuwaliśmy do siebie. Siedzieliśmy zapatrzeni w mknące wzdłuż Wisły światła samochodów. Dziewczyna nagle zaczęła płakać. Zaskoczyła mnie.
– Mogę pojechać do ciebie?
– Jak to?
– Chciałabym u ciebie zostać, nie chcę wracać do domu.
– Okay, nie płacz już. Wezmę taksówkę i pojedziemy. Mam w domu dość gorzały, obejrzymy sobie ten twój koncert Xenny.
Miałem gorzałę, ale wiedziałem, że lodówka jest pusta. Taksówkarz zjechał na stację Shella. Kupiłem wstrętne gotowe kanapki zawinięte w folię, pudełko prezerwatyw — czarnych dureksów, ona poprosiła o batona mars i serowe czipsy. Wzięliśmy jeszcze po dwa piwa — głównie po to, żeby mieć czym popijać wódkę. Zresztą to nie była wódka, tylko tekila — najtańsza jaka była w markecie — sombrero, wyjątkowe paskudztwo. Bez cytryny, bez soli. Tekila solo, w dodatku ciepła.
– Będę na ciebie mówił Xenna, okay? Napiszę o tobie książkę.
– Lepiej mi nalej jeszcze tekili. Uwielbiam tekilę.
– Nie mogę już pić, ale jak chcesz to ci naleję.
– Przytul mnie.
– Masz cudowne małe sterczące piersi.
– A ty jesteś stary i gruby. Masz blond włosy i niebieskie oczy. Nie znoszę facetów z blond włosami i niebieskimi oczami.
– To dlaczego tu jesteś? Dlaczego się przytulasz?
– Nie wiem.
– Dlaczego pozwalasz się całować?
– Bo chcę.
– Dlaczego pozwalasz się rozbierać i całować swoje piersi?
– Przestań pytać.
– A ty nie drap.
– Zrób to wreszcie.
– Nie spieszymy się.
– Zrób to, wejdź we mnie.
– Wolę głaskać twoją skórę.
– Gryź je.
– Uhm.
– Gryź je mocniej, mocniej. Ach, szaleję, jak je tak mocno gryziesz.