- nowość
Yggdrasil. Struny czasu - ebook
Yggdrasil. Struny czasu - ebook
Niezależna seria i kontynuacja tetralogii "Wikingowie". Lubicie powieści o podróżach w czasie? Widzieliście siebie oczyma wyobraźni w starożytnym Egipcie lub na smoczej łodzi wikingów? A może sięgaliście jeszcze głębiej, do mezozoiku i potężnych dinozaurów? Yggdrasil. Struny czasu to pierwszy tom sagi spod znaku fantastyki, science fiction i powieści drogi. Akcja rozgrywa się w dalekiej przyszłości, w średniowieczu i… w paleolicie, trzydzieści pięć tysięcy lat temu, gdy na terenach współczesnej Europy żyli wespół neandertalczycy i nasi przodkowie. Między pierwotnych ludzi trafia grupa X-wiecznych Słowian wraz z oddziałem wikingów – zbójów, jakich mało. Wśród nich Erik, syn Eryka Zwycięskiego i Świętosławy, którego Czytelnicy mieli okazję poznać w historycznej tetralogii Wikingowie. Czy dobra średniowieczna stal pomoże przetrwać ludziom z X wieku, w czasach gdy po ośnieżonych równinach dzisiejszej Europy wędrowały olbrzymie stada reniferów, tabuny dzikich koni, gigantyczne nieustraszone mamuty i ciągnące w ślad za nimi drapieżniki? Prawdę mówiąc… to jeden z najlepszych pomysłów, na jakie ostatnio natknęłam się w polskiej literaturze fantastycznej. efantastyka.pl Radosław Lewandowski nie tylko konsekwentnie realizuje wcześniej opracowany plan, ale też z niezwykłą wprawą oddaje klimat wszystkich epok. gexe.pl Mamy tutaj niezłą, fantastyczną jazdę po bandzie, a takie literackie fazy po prostu uwielbiam. Krzysztof Największa zaleta książki – potrafi zabrać czytelnika w fascynującą podróż i sprawia, że z przyjemnością i uśmiechem na twarzy przewraca się kolejne strony.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67942-03-4 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drodzy Czytelnicy, podjąłem się wznowienia pierwszej mojej serii zatytułowanej Yggdrasil z wielu względów.
Dwie odrębne sagi – historyczną i z gatunku science fiction – łączy wspólny bohater: Erik Eriksson, syn Eryka Zwycięskiego i Sygrydy Storrådy, zwanej Świętosławą. Powiązałem je więc tak, by Yggdrasil stanowił kontynuację tetralogii Wikingowie. W tej serii poznacie dalsze losy tego średniowiecznego wojownika i tułacza.
Książka też nieco wraz ze mną dojrzała. Na początku pisarskiej drogi wahałem się choćby przy opisach seksu między bohaterami i w tym elemencie dostrzeżecie zmianę. Ale „dorastanie” powieści to nie tylko kosmetyka – to także lepiej dopracowany wstęp, który teraz stał się mroczniejszy i bardziej złowieszczy…
Poza tym dwuksiąg wymagał uczesania. Powieść Yggdrasil. Struny czasu była moją pierwszą książką wydaną drukiem. Pierwszym dzieckiem z przenoszonej pisarskiej ciąży, czego efektem są drobne wpadki i szaleństwo pomysłów. To drugie pozostało, jednak tekst uległ wygładzeniu. Zasługiwał na to.
Last but not least – podjąłem się prac nad wznowieniem na prośbę moich Czytelników. Dziękuję Wam, moi drodzy. Pisarz bez odbiorców jest niczym żaglowiec bez wiatru, koń pozbawiony dwóch nóg, człowiek bez rozumu, czy wreszcie… przytulny, ale pusty dom – zbędny.
Nie zrobiłbym jednak tego kroku bez mojej wiernej Czytelniczki i pisarskiej Przyjaciółki Renaty Nowak, która zajęła się redakcją i korektą powieści. Dzięki niej oddaję do Waszych rąk po prostu lepszy tekst. Nie zdajecie sobie sprawy, z jak wielu drobiazgów składa się proces wydawniczy, a mnie – co przyznaję ze wstydem – brakuje czasem niezbędnej determinacji w dochodzeniu do szczegółów. W ogóle bywam człowiekiem śniącym na jawie i gdyby nie Renata… Niech pisarscy bogowie spoglądają na Ciebie z uśmiechem tak, jak robię to ja.
Skłaniam głowę przed odpowiedzialnym za skład i łamanie grafikiem Mateuszem Cichoszem, korektorką Małgorzatą Piotrowicz oraz Tomkiem Marońskim, którego wspaniałe okładki możecie oglądać we wszystkich moich powieściach. Dziękuję także kolorowej braci z wydawnictw autorskich, przykłady Ich talentu znajdziecie na końcu tej książki. Spotykamy się podczas licznych imprez targowych – to niezwykle inspirujące oglądać przy pracy innych Syzyfów.
Dziękuję też patronom tego wydania. Bez dobrej promocji każdą książkę czeka ciemny piwniczny loch. Uczynili mi ten zaszczyt, a wybrałem najlepszych z najlepszych (kolejność przypadkowa z wyjątkiem pierwszej pozycji):
- Iwona Niezgoda – prowadząca bloga: Góralka czyta,
- Monika Janowska – prowadząca bloga: monika_i_ksiazki78,
- Ewa Anna Sosnowska – prowadząca fanpejdża: LibraCzyta,
- Anna Biedrzycka – prowadząca fanpejdża: Czytelnicza Norka,
- Julita – prowadząca stronę: Zaczytany Książkoholik,
- Sandra Jurczyk – prowadząca konto na Instagramie: My Reading Imaginations,
- Patrycja Daria Krasnowska – prowadząca konto na Instagramie: books_in_blood1,
- Rafał Borkowski – prowadzący bloga: Książkowa Wieża,
- Bartosz Brożek – prowadzący fanpejdża: w_ksiazkach_i_komiksach,
- Kinga Wiśniewska – prowadząca konto na Instagramie: Czytam Perunowi.
Dobrej zabawy! Podzielcie się opiniami na książkowych forach. Rozpętajcie burzę z piorunami!PROLOG
TRAPPIST-1 – Układ Czerwonego Karła
Flota krążowników rozdarła błonę lokalnego wszechświata i dwadzieścia potężnych okrętów bezgłośnie wślizgnęło się do widzialnej przestrzeni. Niewielka, czekająca na tę chwilę szpiegowska sonda przesłała przybyszom zbierane latami pakiety informacji.
Wokół gasnącej gwiazdy krążyło siedem skalistych planet, ale tylko druga miała atmosferę i warunki do życia. Gęsta powłoka chmur znacznie utrudniała obserwację fauny i flory, jednak katalogowanie okazów było trzeciorzędnym zadaniem zwiadowcy. Miał ocenić potencjał techniczny materiału biologicznego, rozmieszczenie struktur obronnych – o ile takie istnieją – lokalizację planet i kosmicznych baz wymagających sterylizacji. Terminacja musi być kompletna.
Materiał osiągnął czwarty stopień rozwoju w dziesięciostopniowej skali Heggha, tym samym się rozplenił – zajął łącznie trzy globy położone najbliżej Czerwonego Karła. Więcej, zdawał się gatunkiem agresywnym lub doświadczył w swojej historii wrogiego kontaktu, sfera w odległości do osiemdziesięciu lat świetlnych była bowiem gęsto usiana konstrukcjami obronnymi z nachodzącymi na siebie polami ostrzału. Według danych przekazanych przez sondę każdy taki fort dysponował grubym pancerzem z Ti3Au, prymitywną cybernetyczną SI, co najmniej jedną baterią rakiet z głowicami jądrowymi i obroną punktową, którą zapewniały szybkostrzelne działka kinetyczne. Dzięki wydajnym, choć wielce prymitywnym silnikom fuzyjnym konstrukty te zachowały nadspodziewanie wysokie zdolności manewrowe.
Pojawienie się armady dezynfekcyjnej sprowokowało wzmożony ruch w układzie i trzeba przyznać, że akcję przeprowadzono niezwykle sprawnie. Jednostki zajmowały pozycje, zwykły w czasach pokoju szum informacyjny zastąpiły celowane przekazy wojskowe. Ta żałosna próba zapobieżenia terminacji wywołała pobłażliwe uśmiechy na obliczach przybyszów.
Materiał biologiczny podjął próbę nawiązania kontaktu z obcymi, choć komunikacja ta odbywała się z opóźnieniem wynikającym z odległości. Na ekranie dowodzącego sterylizacją Promedara można było teraz zobaczyć obraz wodnej istoty. Jej mięsiste macki zmieniały kolor w miarę trwania przekazu, a dzięki danym zebranym przez sondę język barw był sprawnie tłumaczony przez jedną z pomocniczych SI. Nie oznacza to jednak, że tubylcy doczekali się odpowiedzi. Jedyne, na co mogli liczyć, to chwilowa znudzona ciekawość istot, które wykonały tysiące podobnych akcji.
Obrońcy wprowadzili w życie przygotowane na taką okoliczność protokoły, co zdawało się potwierdzać tezę o wcześniejszym wrogim kontakcie. Leżące po przeciwnej stronie forty odpaliły silniki manewrowe, by wspomóc obronę od strony wektora natarcia, a orbitujące bliżej przybyszów konstrukty wypuściły tysiące smukłych wrzecion rakiet.
Okręty obcych przypominały małe, smoliście czarne planetoidy z pojedynczą kratownicą niewiadomego zastosowania w centralnej części kadłuba. Gdy czujniki zarejestrowały salwę, w pełni zautomatyzowane systemy wysłały na spotkanie chmarę mikropocisków o znikomej wadze, które – dysponując własnym napędem – już po przeleceniu pół minuty świetlnej osiągnęły trzy czwarte prędkości światła. Niewielka masa na skutek pędu uzyskała niszczycielskie wartości i nie pomogły manewry unikowe zastosowane przez bojowe SI rakiet. Większość nawet nie wybuchła, rozrywana na strzępy przez ten kosmiczny śrut, reszta znikała w krótkich rozbłyskach. Wroga armada niewzruszenie sunęła dalej.
Gdy zobaczyli, że taktyka ognia zaporowego się nie sprawdza, nie kalkulowali – rzucili do walki wszystkie siły. Musieli być urodzonymi wojownikami, szczytowym produktem agresywnego drzewa ewolucji z silnym centralnym ośrodkiem dowodzenia. Z planet i księżyców wystartowały tysiące smukłych okrętów, wyposażonych w dwie wyrzutnie myśliwców każdy. By uniknąć pewnego zniszczenia hiperświetlnymi pociskami, rozproszono się, ustalając przypadkowe wektory natarcia. Dodatkowo, niby na ogromnej szachownicy, forty zmieniły położenie, wznowiły ostrzał i same ruszyły do szturmu. Wyglądało na to, że pomimo wieloletniej obserwacji intruzi nie docenili woli życia, zasobów, możliwości i waleczności tubylców.
Przybysze nie zmienili szyku i prędkości. Jak poprzednio, odpowiedzieli gęstym ostrzałem pociskami dużych prędkości, które przeorały nadlatujące rakiety i dotarły do floty obrońców. Jednak w tym desperackim posunięciu materiału biologicznego była metoda, przodem szły bowiem teraz silnie opancerzone forty, i to one przyjmowały na siebie główny impet kolejnych salw. Pancerze ze stopu tytanu i złota nie były wprawdzie w stanie ochronić leżących bliżej powierzchni wyrzutni i działek balistycznych, ale jednostki w dużej części zachowały zdolność manewrową, na czym zależało obrońcom. Kryjące się w ich cieniu smukłe okręty przebiły się przez ogień zaporowy i parły ku pochłaniającym światło słoneczne powłokom jednostek najeźdźców. Ostrzał był jednak tak gęsty, że kolejne forty zaczęły sygnalizować awarie silników i z czasem wiele z nich gasiło stosy, by nie dopuścić do autoanihilacji. Nie wszystkie jednak. Gdy wrogie floty znalazły się już na tyle blisko, że broń hiperświetlna stała się bezużyteczna, z wyrzutni wrzecionowatych jednostek obrońców, którym dane było przetrwać tę nawałę, wyleciały tysiące myśliwców. Teraz one ruszyły do ataku. Losy bitwy zdawały się odwracać.
Przybysze ani o tysięczną świetlnej nie zmienili prędkości. Ustawili się tylko w półkolistą formację, a dziwne kratownice rozbłysły bladym blaskiem. Można było odnieść wrażenie, że ogromne kosmiczne reflektory rozświetliły zmarzniętą pustkę kosmosu. Nagle szerokie wiązki promieniowania wymykającego się skalom urządzeń tubylców dosłownie rozpyliły na atomy myśliwce i ich nosiciele. Wraki fortów wytrzymały dłużej, ale i ich grube pancerze podzieliły losy mniejszych jednostek. Gdyby nie dramatyzm sytuacji, można by ten widok uznać za piękny: większe i mniejsze fragmenty odrywały się od kadłubów i – rozgrzane do temperatury przemiany w gaz – znikały, gdy wiązania pomiędzy atomami traciły spoistość. Złowróżbna armada przemknęła obok smętnych, szybko gasnących wiśniowoczerwonych resztek i zbliżyła się do zamieszkałych planet.
Materiał biologiczny wiedział, co spotkało flotę, a w obliczu przewagi technologicznej najeźdźców i zerowych skutków tak masywnej obrony zrezygnował z dalszej daremnej walki. Lecz nawet najpotężniejszy wróg nie ominie praw fizyki i mieli aż i tylko pół obrotu rodzimej planety wokół osi na pogodzenie się z nieuniknionym. W wielkim suboceanie życie kipiało teraz z szaloną intensywnością, jakby pragnięto nadrobić stracony czas, jakby chciano żyć sto razy szybciej. Nie wszędzie jednak, co zapewne wynikało z odmiennych naleciałości kulturowych. W wielu regionach pod koniec dnia tubylcy splatali się w wielkie, żywe wielobarwne kule, by doznać ciepła i obecności przyjaciół, nieznajomych, istot żywych. By bezradność i przerażenie choć na chwilę rozpłynęły się w bliskości i poczuciu jedności. Te żywe konstrukty do samego końca mieniły się smutną pieśnią barw i zdało się, iż cały subocean mówi o żalu i niezmiernej tęsknocie za kolejnym czerwonym świtem. Gdyby najeźdźcy mogli i chcieli to zrozumieć, nawet ich zatwardziałe serca załkałyby od tego bezbrzeżnego smutku.
Kiedy pochłaniające światło okręty znalazły się w pobliżu drugiej planety, emitery ponownie rozjarzyły się złowróżbnym światłem i materiał biologiczny wraz z wierzchnią warstwą globu przestał istnieć. Odarte miejscami ze skał płynne wnętrze uwalniało się tysiącami erupcji wulkanicznych, stopniowo niszcząc to, czego nie zdołali unicestwić najeźdźcy. Planeta była martwa.
Pozostałe dwa skolonizowane globy i stacje kosmiczne nie czekały długo na swój czas. Jeszcze jedna sterylizacja przebiegła pomyślnie, a CEL pozostał niezagrożony.
Gość
Rok 2995
Niewielka sonda zmaterializowała się tuż na granicy heliopauzy. Prawie natychmiast wyłapała szum sztucznego pochodzenia i przeszła w tryb utajnienia. Program zakazywał zbliżania się, a tym bardziej lądowania, o ile materiał biologiczny osiągnął zdolność budowania cywilizacji technicznej.
Jednostka wystrzeliła rozpościerającą się na wiele kilometrów, czarną niby sama kosmiczna przestrzeń sieć grubości pojedynczego atomu i zamarła w bezruchu. Niewielkie, doskonale ekranowane drony holownicze usytuowane na rogach struktury po osiągnięciu założonych pozycji również wyłączyły zasilanie. Poziom emisji spadł do niewykrywalnych wartości.
Pasywne skanery rozpoczęły pracę i dane zaczęły spływać szerokim strumieniem, a każdy bit informacji skrzętnie magazynowano w kwantowej pamięci. Gwiazda macierzysta układu znajdowała się w połowie żywotności, a duża ilość pierwiastków metali ciężkich w jądrze wskazywała, że powstała już po uformowaniu galaktyki. Okrążało ją osiem planet, w tym cztery gazowe olbrzymy. Informacje o stu siedemdziesięciu trzech księżycach i pięciu planetach karłowatych mogły być bardzo przydatne dla osiągnięcia CELU, podobnie jak usytuowanie wielkich skupisk kosmicznego „gruzu”.
Ale nie to było najważniejsze. Przestrzeń w promieniu dnia świetlnego od gwiazdy tętniła życiem opartym na węglu. Na wszystkich planetach i księżycach czujniki wykrywały sfery informacyjne, które są typowe dla każdej rozwiniętej cywilizacji. Największe natężenie przepływów miało miejsce w rejonie trzeciej i czwartej planety układu.
Obiekt chłonął i analizował dane. Cywilizacja, z którą miał do czynienia, osiągnęła piąty poziom w dziesięciostopniowej skali Heggha. SI zarządzająca zwiadem utrzymała najwyższy stopień ostrożności – piąty poziom był zdolny do oporu, choć CEL mógłby być zagrożony dopiero przy ósmym stopniu rozwoju cywilizacyjnego. Twórcy sondy podczas setek tysięcy lat eksterminacji tylko raz natrafili na tak rozwiniętą cywilizację. O jeden raz za dużo, biorąc pod uwagę utratę w wyniku długotrwałych walk czterdziestu siedmiu procent zasobów rasy.
Mijały dni, tygodnie i miesiące, ale dla SI czas płynie znaczne wolniej. Gdy kwantowy zarządca zebrał komplet danych o biologicznej infekcji, na rozpostartej w próżni sieci zaczęły się pojawiać mikroskopijne czarne dziury i przybysz rozpoczął absorpcję słonecznego wiatru. Strumienie energii równomiernie zasilały kulę tak, iż po okresie równym obrotowi miejscowej gwiazdy wokół własnej osi osiągnęła wielkość ziemskiego myśliwca. Potem rozpadła się na sto kopii, zadanie zostało wykonane. Z wyjątkiem jednej, reszta zniknęła, rozdzierając błonę wszechświata w bezgłośnym kolapsie. Większość, działając według schematu, będzie kontynuowała dzieło wyszukiwania zamieszkałych układów planetarnych. Sześć obrało różne trajektorie i pomknęło do swoich twórców.
Wiele miesięcy po tym zdarzeniu obserwator przechwycił dziwne odczyty z księżyca trzeciej planety. Skatalogował je, ale nie podjął działań. Jego zadanie ograniczało się teraz do określenia priorytetów celów i oczekiwania na pojawienie się floty. To potrwa, ale gdy dotrą tu okręty, dzięki tym informacjom sterylizacja będzie kompletna i ostateczna.Spis treści
Okładka
Strona przedtytułowa
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Od autora
Prolog. TRAPPIST-1 – Układ Czerwonego Karła
Rozdział I. Korporacja NOVA, dominium ludzi
Rozdział II. Osada Słowian
Rozdział III. Napad
Rozdział IV. Młot Thora
Rozdział V. Tułaczka
Rozdział VI. Bestie
Rozdział VII. Dziki Gon
Rozdział VIII. Ludzie
Rozdział IX. Neandertalczycy
Rozdział X. Dzika kraina
Rozdział XI. Potyczka
Rozdział XII. Wśród dzikich
Rozdział XIII. Dolina
Rozdział XIV. Jaskinia
Rozdział XV. Stara rasa
Rozdział XVI. Śmierć nadchodzi o wschodzie
Rozdział XVII. Spotkanie z Fenrirem
Rozdział XVIII. Bitwa
Epilog
Słowniczek