Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Yggdrasil. Struny czasu - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
28 maja 2025
42,00
4200 pkt
punktów Virtualo

Yggdrasil. Struny czasu - ebook

Pierwszy tom sagi powieściowej spod znaku fantastyki, science fiction i powieści drogi.

Kilkudziesięciu średniowiecznych wieśniaków zostaje przypadkowo i bezpowrotnie przeniesionych w okres paleolitu środkowego. Trafiają w czasy, gdy po ośnieżonych równinach dzisiejszej Europy wędrowały stada reniferów, tabuny dzikich koni i ciągnące w ślad za nimi drapieżniki. Potężne mamuty nie miały godnych siebie przeciwników – z wyjątkiem mrozu i prymitywnych łowców, dla których polowanie nie było sportem, ale walką o przetrwanie i którzy równie często występowali w roli myśliwego co ofiary.

Wraz z mieszkańcami wioski do przeszłości trafia niewielki oddział wikingów, najemników, których Thor wystawił na najcięższą próbę w drodze do Walhalli. To głównie oczami ich wodza, Eryka, obserwujemy toczące się wydarzenia. A wraz z nami widzami są ludzie z przyszłości...

Bowiem w tle tej pasjonującej historii toczy się inna i nie tylko ci temporalni podróżnicy, ale cała ludzkość, co tam ludzkość – cały wszechświat staje na krawędzi zagłady.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67942-03-4
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od au­tora

Dro­dzy Czy­tel­nicy, pod­ją­łem się wzno­wie­nia pierw­szej mo­jej se­rii za­ty­tu­ło­wa­nej Yg­g­dra­sil z wielu wzglę­dów.

Dwie od­rębne sagi – hi­sto­ryczną i z ga­tunku science fic­tion – łą­czy wspólny bo­ha­ter: Erik Eriks­son, syn Eryka Zwy­cię­skiego i Sy­grydy Stor­rådy, zwa­nej Świę­to­sławą. Po­wią­za­łem je więc tak, by Yg­g­dra­sil sta­no­wił kon­ty­nu­ację te­tra­lo­gii Wi­kin­go­wie. W tej se­rii po­zna­cie dal­sze losy tego śre­dnio­wiecz­nego wo­jow­nika i tu­ła­cza.

Książka też nieco wraz ze mną doj­rzała. Na po­czątku pi­sar­skiej drogi wa­ha­łem się choćby przy opi­sach seksu mię­dzy bo­ha­te­rami i w tym ele­men­cie do­strze­że­cie zmianę. Ale „do­ra­sta­nie” po­wie­ści to nie tylko ko­sme­tyka – to także le­piej do­pra­co­wany wstęp, który te­raz stał się mrocz­niej­szy i bar­dziej zło­wiesz­czy…

Poza tym dwuk­siąg wy­ma­gał ucze­sa­nia. Po­wieść ­Yg­g­dra­sil. Struny czasu była moją pierw­szą książką wy­daną dru­kiem. Pierw­szym dziec­kiem z prze­no­szo­nej pi­sar­skiej ciąży, czego efek­tem są drobne wpadki i sza­leń­stwo po­my­słów. To dru­gie po­zo­stało, jed­nak tekst uległ wy­gła­dze­niu. ­Za­słu­gi­wał na to.

Last but not le­ast – pod­ją­łem się prac nad wzno­wie­niem na prośbę mo­ich Czy­tel­ni­ków. Dzię­kuję Wam, moi dro­dzy. Pi­sarz bez od­bior­ców jest ni­czym ża­glo­wiec bez wia­tru, koń po­zba­wiony dwóch nóg, czło­wiek bez ro­zumu, czy wresz­cie… przy­tulny, ale pu­sty dom – zbędny.

Nie zro­bił­bym jed­nak tego kroku bez mo­jej wier­nej Czy­tel­niczki i pi­sar­skiej Przy­ja­ciółki Re­naty No­wak, która za­jęła się re­dak­cją i ko­rektą po­wie­ści. Dzięki niej od­daję do Wa­szych rąk po pro­stu lep­szy tekst. Nie zda­je­cie so­bie sprawy, z jak wielu dro­bia­zgów składa się pro­ces wy­daw­ni­czy, a mnie – co przy­znaję ze wsty­dem – bra­kuje cza­sem nie­zbęd­nej de­ter­mi­na­cji w do­cho­dze­niu do szcze­gó­łów. W ogóle by­wam czło­wie­kiem śnią­cym na ja­wie i gdyby nie Re­nata… Niech pi­sar­scy bo­go­wie spo­glą­dają na Cie­bie z uśmie­chem tak, jak ro­bię to ja.

Skła­niam głowę przed od­po­wie­dzial­nym za skład i ła­ma­nie gra­fi­kiem Ma­te­uszem Ci­cho­szem, ko­rek­torką Mał­go­rzatą Pio­tro­wicz oraz Tom­kiem Ma­roń­skim, któ­rego wspa­niałe okładki mo­że­cie oglą­dać we wszyst­kich mo­ich po­wie­ściach. Dzię­kuję także ko­lo­ro­wej braci z wy­daw­nictw au­tor­skich, przy­kłady Ich ta­lentu znaj­dzie­cie na końcu tej książki. Spo­ty­kamy się pod­czas licz­nych im­prez tar­go­wych – to nie­zwy­kle in­spi­ru­jące oglą­dać przy pracy in­nych Sy­zy­fów.

Dzię­kuję też pa­tro­nom tego wy­da­nia. Bez do­brej pro­mo­cji każdą książkę czeka ciemny piw­niczny loch. Uczy­nili mi ten za­szczyt, a wy­bra­łem naj­lep­szych z naj­lep­szych (ko­lej­ność przy­pad­kowa z wy­jąt­kiem pierw­szej po­zy­cji):

- Iwona Nie­zgoda – pro­wa­dząca bloga: Gó­ralka czyta,
- Mo­nika Ja­now­ska – pro­wa­dząca bloga: mo­ni­ka­_i­_k­siaz­ki78,
- Ewa Anna So­snow­ska – pro­wa­dząca fan­pej­dża: Li­bra­Czyta,
- Anna Bie­drzycka – pro­wa­dząca fan­pej­dża: Czy­tel­ni­cza Norka,
- Ju­lita – pro­wa­dząca stronę: Za­czy­tany Książ­ko­ho­lik,
- San­dra Jur­czyk – pro­wa­dząca konto na In­sta­gra­mie: My Re­ading Ima­gi­na­tions,
- Pa­try­cja Da­ria Kra­snow­ska – pro­wa­dząca konto na In­sta­gra­mie: bo­ok­s_i­n_blo­od1,
- Ra­fał Bor­kow­ski – pro­wa­dzący bloga: Książ­kowa Wieża,
- Bar­tosz Bro­żek – pro­wa­dzący fan­pej­dża: w_k­siaz­ka­ch_i­_ko­mik­sach,
- Kinga Wi­śniew­ska – pro­wa­dząca konto na In­sta­gra­mie: Czy­tam Pe­ru­nowi.

Do­brej za­bawy! Po­dziel­cie się opi­niami na książ­ko­wych fo­rach. Roz­pę­taj­cie bu­rzę z pio­ru­nami!PROLOG

TRAP­PIST-1 – Układ Czer­wo­nego Karła

Flota krą­żow­ni­ków roz­darła błonę lo­kal­nego wszech­świata i dwa­dzie­ścia po­tęż­nych okrę­tów bez­gło­śnie wśli­zgnęło się do wi­dzial­nej prze­strzeni. Nie­wielka, cze­ka­jąca na tę chwilę szpie­gow­ska sonda prze­słała przy­by­szom zbie­rane la­tami pa­kiety in­for­ma­cji.

Wo­kół ga­sną­cej gwiazdy krą­żyło sie­dem ska­li­stych pla­net, ale tylko druga miała at­mos­ferę i wa­runki do ży­cia. Gę­sta po­włoka chmur znacz­nie utrud­niała ob­ser­wa­cję fauny i flory, jed­nak ka­ta­lo­go­wa­nie oka­zów było trze­cio­rzęd­nym za­da­niem zwia­dowcy. Miał oce­nić po­ten­cjał tech­niczny ma­te­riału bio­lo­gicz­nego, roz­miesz­cze­nie struk­tur obron­nych – o ile ta­kie ist­nieją – lo­ka­li­za­cję pla­net i ko­smicz­nych baz wy­ma­ga­ją­cych ste­ry­li­za­cji. Ter­mi­na­cja musi być kom­pletna.

Ma­te­riał osią­gnął czwarty sto­pień roz­woju w dzie­się­cio­stop­nio­wej skali Heg­gha, tym sa­mym się roz­ple­nił – za­jął łącz­nie trzy globy po­ło­żone naj­bli­żej Czer­wo­nego Karła. Wię­cej, zda­wał się ga­tun­kiem agre­syw­nym lub do­świad­czył w swo­jej hi­sto­rii wro­giego kon­taktu, sfera w od­le­gło­ści do osiem­dzie­się­ciu lat świetl­nych była bo­wiem gę­sto usiana kon­struk­cjami obron­nymi z na­cho­dzą­cymi na sie­bie po­lami ostrzału. We­dług da­nych prze­ka­za­nych przez sondę każdy taki fort dys­po­no­wał gru­bym pan­ce­rzem z Ti­3Au, pry­mi­tywną cy­ber­ne­tyczną SI, co naj­mniej jedną ba­te­rią ra­kiet z gło­wi­cami ją­dro­wymi i obroną punk­tową, którą za­pew­niały szyb­ko­strzelne działka ki­ne­tyczne. Dzięki wy­daj­nym, choć wielce pry­mi­tyw­nym sil­ni­kom fu­zyj­nym kon­strukty te za­cho­wały nad­spo­dzie­wa­nie wy­so­kie zdol­no­ści ma­new­rowe.

Po­ja­wie­nie się ar­mady de­zyn­fek­cyj­nej spro­wo­ko­wało wzmo­żony ruch w ukła­dzie i trzeba przy­znać, że ak­cję prze­pro­wa­dzono nie­zwy­kle spraw­nie. Jed­nostki zaj­mo­wały po­zy­cje, zwy­kły w cza­sach po­koju szum in­for­ma­cyjny za­stą­piły ce­lo­wane prze­kazy woj­skowe. Ta ża­ło­sna próba za­po­bie­że­nia ter­mi­na­cji wy­wo­łała po­błaż­liwe uśmie­chy na ob­li­czach przy­by­szów.

Ma­te­riał bio­lo­giczny pod­jął próbę na­wią­za­nia kon­taktu z ob­cymi, choć ko­mu­ni­ka­cja ta od­by­wała się z opóź­nie­niem wy­ni­ka­ją­cym z od­le­gło­ści. Na ekra­nie do­wo­dzą­cego ste­ry­li­za­cją Pro­me­dara można było te­raz zo­ba­czyć ob­raz wod­nej istoty. Jej mię­si­ste macki zmie­niały ko­lor w miarę trwa­nia prze­kazu, a dzięki da­nym ze­bra­nym przez sondę ję­zyk barw był spraw­nie tłu­ma­czony przez jedną z po­moc­ni­czych SI. Nie ozna­cza to jed­nak, że tu­bylcy do­cze­kali się od­po­wie­dzi. Je­dyne, na co mo­gli li­czyć, to chwi­lowa znu­dzona cie­ka­wość istot, które ­wy­ko­nały ty­siące po­dob­nych ak­cji.

Obrońcy wpro­wa­dzili w ży­cie przy­go­to­wane na taką oko­licz­ność pro­to­koły, co zda­wało się po­twier­dzać tezę o wcze­śniej­szym wro­gim kon­tak­cie. Le­żące po prze­ciw­nej stro­nie forty od­pa­liły sil­niki ma­new­rowe, by wspo­móc obronę od ­strony wek­tora na­tar­cia, a or­bi­tu­jące bli­żej przy­by­szów kon­strukty ­wy­pu­ściły ty­siące smu­kłych wrze­cion ra­kiet.

Okręty ob­cych przy­po­mi­nały małe, smo­li­ście czarne pla­ne­to­idy z po­je­dyn­czą kra­tow­nicą nie­wia­do­mego za­sto­so­wa­nia w cen­tral­nej czę­ści ka­dłuba. Gdy czuj­niki za­re­je­stro­wały salwę, w pełni zauto­ma­ty­zo­wane sys­temy wy­słały na spo­tka­nie chma­rę mi­kro­po­ci­sków o zni­ko­mej wa­dze, które – dys­po­nu­jąc wła­snym na­pę­dem – już po prze­le­ce­niu pół mi­nuty świetl­nej osią­gnęły trzy czwarte pręd­ko­ści świa­tła. Nie­wielka masa na sku­tek pędu uzy­skała nisz­czy­ciel­skie war­to­ści i nie po­mo­gły ma­newry uni­kowe za­sto­so­wane przez bo­jowe SI ra­kiet. Więk­szość na­wet nie wy­bu­chła, roz­ry­wana na strzępy przez ten ko­smiczny śrut, reszta zni­kała w krót­kich roz­bły­skach. Wroga ar­mada nie­wzru­sze­nie su­nęła da­lej.

Gdy zo­ba­czyli, że tak­tyka ognia za­po­ro­wego się nie spraw­dza, nie kal­ku­lo­wali – rzu­cili do walki wszyst­kie siły. Mu­sieli być uro­dzo­nymi wo­jow­ni­kami, szczy­to­wym pro­duk­tem agre­syw­nego drzewa ewo­lu­cji z sil­nym cen­tral­nym ośrod­kiem do­wo­dze­nia. Z pla­net i księ­ży­ców wy­star­to­wały ty­siące smu­kłych okrę­tów, wy­po­sa­żo­nych w dwie wy­rzut­nie my­śliw­ców każdy. By unik­nąć pew­nego znisz­cze­nia hi­per­świetl­nymi po­ci­skami, roz­pro­szono się, usta­la­jąc przy­pad­kowe wek­tory na­tar­cia. ­Do­dat­kowo, niby na ogrom­nej sza­chow­nicy, forty zmie­niły po­ło­że­nie, wzno­wiły ostrzał i same ru­szyły do szturmu. Wy­glą­dało na to, że po­mimo wie­lo­let­niej ob­ser­wa­cji in­truzi nie do­ce­nili woli ży­cia, za­so­bów, moż­li­wo­ści i wa­lecz­no­ści tu­byl­ców.

Przy­by­sze nie zmie­nili szyku i pręd­ko­ści. Jak po­przed­nio, od­po­wie­dzieli gę­stym ostrza­łem po­ci­skami du­żych pręd­ko­ści, które prze­orały nad­la­tu­jące ra­kiety i do­tarły do floty obroń­ców. Jed­nak w tym de­spe­rac­kim po­su­nię­ciu ma­te­riału bio­lo­gicz­nego była me­toda, przo­dem szły bo­wiem te­raz sil­nie opan­ce­rzone forty, i to one przyj­mo­wały na sie­bie główny im­pet ko­lej­nych salw. Pan­ce­rze ze stopu ty­tanu i złota nie były wpraw­dzie w sta­nie ochro­nić le­żą­cych bli­żej po­wierzchni wy­rzutni i dzia­łek ba­li­stycz­nych, ale jed­nostki w du­żej czę­ści za­cho­wały zdol­ność ma­new­rową, na czym za­le­żało obroń­com. Kry­jące się w ich cie­niu smu­kłe okręty prze­biły się przez ogień za­po­rowy i parły ku po­chła­nia­ją­cym świa­tło sło­neczne po­wło­kom jed­no­stek na­jeźdź­ców. Ostrzał był jed­nak tak gę­sty, że ko­lejne forty za­częły sy­gna­li­zo­wać awa­rie sil­ni­ków i z cza­sem wiele z nich ga­siło stosy, by nie do­pu­ścić do au­to­ani­hi­la­cji. Nie wszyst­kie jed­nak. Gdy wro­gie floty zna­la­zły się już na tyle bli­sko, że broń hi­per­świetlna stała się bez­u­ży­teczna, z wy­rzutni wrze­cio­no­wa­tych jed­no­stek obroń­ców, któ­rym dane było prze­trwać tę na­wałę, wy­le­ciały ty­siące my­śliw­ców. Te­raz one ru­szyły do ataku. Losy bi­twy zda­wały się od­wra­cać.

Przy­by­sze ani o ty­sięczną świetl­nej nie zmie­nili pręd­ko­ści. Usta­wili się tylko w pół­ko­li­stą for­ma­cję, a dziwne kra­tow­nice roz­bły­sły bla­dym bla­skiem. Można było od­nieść wra­że­nie, że ogromne ko­smiczne re­flek­tory roz­świe­tliły zmar­z­niętą pustkę ko­smosu. Na­gle sze­ro­kie wiązki pro­mie­nio­wa­nia wy­my­ka­ją­cego się ska­lom urzą­dzeń tu­byl­ców do­słow­nie roz­py­liły na atomy my­śliwce i ich no­si­ciele. Wraki for­tów wy­trzy­mały dłu­żej, ale i ich grube pan­ce­rze po­dzie­liły losy mniej­szych jed­no­stek. Gdyby nie dra­ma­tyzm sy­tu­acji, można by ten wi­dok uznać za piękny: więk­sze i mniej­sze frag­menty od­ry­wały się od ka­dłu­bów i – roz­grzane do tem­pe­ra­tury prze­miany w gaz – zni­kały, gdy wią­za­nia po­mię­dzy ato­mami tra­ciły spo­istość. Zło­wróżbna ar­mada prze­mknęła obok smęt­nych, szybko ga­sną­cych wi­śnio­wo­czer­wo­nych resz­tek i zbli­żyła się do za­miesz­ka­łych pla­net.

Ma­te­riał bio­lo­giczny wie­dział, co spo­tkało flotę, a w ob­li­czu prze­wagi tech­no­lo­gicz­nej na­jeźdź­ców i ze­ro­wych skut­ków tak ma­syw­nej obrony zre­zy­gno­wał z dal­szej da­rem­nej walki. Lecz na­wet naj­po­tęż­niej­szy wróg nie omi­nie praw fi­zyki i mieli aż i tylko pół ob­rotu ro­dzi­mej pla­nety wo­kół osi na po­go­dze­nie się z nie­unik­nio­nym. W wiel­kim sub­o­ce­anie ży­cie ki­piało te­raz z sza­loną in­ten­syw­no­ścią, jakby pra­gnięto nad­ro­bić stra­cony czas, jakby chciano żyć sto razy szyb­ciej. Nie wszę­dzie jed­nak, co za­pewne wy­ni­kało z od­mien­nych na­le­cia­ło­ści kul­tu­ro­wych. W wielu re­gio­nach pod ko­niec dnia tu­bylcy spla­tali się w wiel­kie, żywe wie­lo­barwne kule, by do­znać cie­pła i obec­no­ści przy­ja­ciół, nie­zna­jo­mych, istot ży­wych. By bez­rad­ność i prze­ra­że­nie choć na chwilę roz­pły­nęły się w bli­sko­ści i po­czu­ciu jed­no­ści. Te żywe kon­strukty do sa­mego końca mie­niły się smutną pie­śnią barw i zdało się, iż cały sub­o­cean mówi o żalu i nie­zmier­nej tę­sk­no­cie za ko­lej­nym czer­wo­nym świ­tem. Gdyby na­jeźdźcy mo­gli i chcieli to zro­zu­mieć, na­wet ich za­twar­działe serca za­łka­łyby od tego bez­brzeż­nego smutku.

Kiedy po­chła­nia­jące świa­tło okręty zna­la­zły się w po­bliżu dru­giej pla­nety, emi­tery po­now­nie roz­ja­rzyły się zło­wróżb­nym świa­tłem i ma­te­riał bio­lo­giczny wraz z wierzch­nią war­stwą globu prze­stał ist­nieć. Odarte miej­scami ze skał płynne wnę­trze uwal­niało się ty­sią­cami erup­cji wul­ka­nicz­nych, stop­niowo nisz­cząc to, czego nie zdo­łali uni­ce­stwić na­jeźdźcy. ­Pla­neta była mar­twa.

Po­zo­stałe dwa sko­lo­ni­zo­wane globy i sta­cje ko­smiczne nie cze­kały długo na swój czas. Jesz­cze jedna ste­ry­li­za­cja prze­bie­gła po­myśl­nie, a CEL po­zo­stał nie­za­gro­żony.

Gość

Rok 2995

Nie­wielka sonda zma­te­ria­li­zo­wała się tuż na gra­nicy he­lio­pauzy. Pra­wie na­tych­miast wy­ła­pała szum sztucz­nego po­cho­dze­nia i prze­szła w tryb utaj­nie­nia. Pro­gram za­ka­zy­wał zbli­ża­nia się, a tym bar­dziej lą­do­wa­nia, o ile ma­te­riał bio­lo­giczny osią­gnął zdol­ność bu­do­wa­nia cy­wi­li­za­cji tech­nicz­nej.

Jed­nostka wy­strze­liła roz­po­ście­ra­jącą się na wiele ki­lo­me­trów, czarną niby sama ko­smiczna prze­strzeń sieć gru­bo­ści po­je­dyn­czego atomu i za­marła w bez­ru­chu. Nie­wiel­kie, do­sko­nale ekra­no­wane drony ho­low­ni­cze usy­tu­owane na ro­gach struk­tury po osią­gnię­ciu za­ło­żo­nych po­zy­cji rów­nież wy­łą­czyły za­si­la­nie. Po­ziom emi­sji spadł do nie­wy­kry­wal­nych war­to­ści.

Pa­sywne ska­nery roz­po­częły pracę i dane za­częły spły­wać sze­ro­kim stru­mie­niem, a każdy bit in­for­ma­cji skrzęt­nie ma­ga­zy­no­wano w kwan­to­wej pa­mięci. Gwiazda ma­cie­rzy­sta układu znaj­do­wała się w po­ło­wie ży­wot­no­ści, a duża ilość pier­wiast­ków me­tali cięż­kich w ją­drze wska­zy­wała, że po­wstała już po ufor­mo­wa­niu ga­lak­tyki. Okrą­żało ją osiem pla­net, w tym cztery ga­zowe ol­brzymy. In­for­ma­cje o stu sie­dem­dzie­się­ciu trzech księ­ży­cach i pię­ciu pla­ne­tach kar­ło­wa­tych mo­gły być bar­dzo przy­datne dla osią­gnię­cia CELU, po­dob­nie jak usy­tu­owa­nie wiel­kich sku­pisk ko­smicz­nego „gruzu”.

Ale nie to było naj­waż­niej­sze. Prze­strzeń w pro­mie­niu dnia świetl­nego od gwiazdy tęt­niła ży­ciem opar­tym na wę­glu. Na wszyst­kich pla­ne­tach i księ­ży­cach czuj­niki wy­kry­wały sfery in­for­ma­cyjne, które są ty­powe dla każ­dej roz­wi­nię­tej cy­wi­li­za­cji. Naj­więk­sze na­tę­że­nie prze­pły­wów miało miej­sce w re­jo­nie trze­ciej i czwar­tej pla­nety układu.

Obiekt chło­nął i ana­li­zo­wał dane. Cy­wi­li­za­cja, z którą miał do czy­nie­nia, osią­gnęła piąty po­ziom w dzie­się­cio­stop­nio­wej skali Heg­gha. SI za­rzą­dza­jąca zwia­dem utrzy­mała naj­wyż­szy sto­pień ostroż­no­ści – piąty po­ziom był zdolny do oporu, choć CEL mógłby być za­gro­żony do­piero przy ósmym stop­niu roz­woju cy­wi­li­za­cyj­nego. Twórcy sondy pod­czas se­tek ty­sięcy lat eks­ter­mi­na­cji tylko raz na­tra­fili na tak roz­wi­niętą cy­wi­li­za­cję. O je­den raz za dużo, bio­rąc pod uwagę utratę w wy­niku dłu­go­trwa­łych walk czter­dzie­stu sied­miu pro­cent za­so­bów rasy.

Mi­jały dni, ty­go­dnie i mie­siące, ale dla SI czas pły­nie znaczne wol­niej. Gdy kwan­towy za­rządca ze­brał kom­plet da­nych o bio­lo­gicz­nej in­fek­cji, na roz­po­star­tej w próżni sieci za­częły się po­ja­wiać mi­kro­sko­pijne czarne dziury i przy­bysz roz­po­czął ab­sorp­cję sło­necz­nego wia­tru. Stru­mie­nie ener­gii rów­no­mier­nie za­si­lały kulę tak, iż po okre­sie rów­nym ob­ro­towi miej­sco­wej gwiazdy wo­kół wła­snej osi osią­gnęła wiel­kość ziem­skiego my­śliwca. Po­tem roz­pa­dła się na sto ko­pii, za­da­nie zo­stało wy­ko­nane. Z wy­jąt­kiem jed­nej, reszta znik­nęła, roz­dzie­ra­jąc błonę wszech­świata w bez­gło­śnym ko­lap­sie. Więk­szość, dzia­ła­jąc we­dług sche­matu, bę­dzie kon­ty­nu­owała dzieło wy­szu­ki­wa­nia za­miesz­ka­łych ukła­dów pla­ne­tar­nych. Sześć ob­rało różne tra­jek­to­rie i po­mknęło do swo­ich twór­ców.

Wiele mie­sięcy po tym zda­rze­niu ob­ser­wa­tor prze­chwy­cił dziwne od­czyty z księ­życa trze­ciej pla­nety. Ska­ta­lo­go­wał je, ale nie pod­jął dzia­łań. Jego za­da­nie ogra­ni­czało się te­raz do okre­śle­nia prio­ry­te­tów ce­lów i ocze­ki­wa­nia na po­ja­wie­nie się floty. To po­trwa, ale gdy do­trą tu okręty, dzięki tym in­for­ma­cjom ste­ry­li­za­cja bę­dzie kom­pletna i osta­teczna.Spis treści

Okładka

Strona przed­ty­tu­łowa

Strona ty­tu­łowa

Strona re­dak­cyjna

Od au­tora

Pro­log. TRAP­PIST-1 – Układ Czer­wo­nego Karła

Roz­dział I. Kor­po­ra­cja NOVA, do­mi­nium lu­dzi

Roz­dział II. Osada Sło­wian

Roz­dział III. Na­pad

Roz­dział IV. Młot Thora

Roz­dział V. Tu­łaczka

Roz­dział VI. Be­stie

Roz­dział VII. Dziki Gon

Roz­dział VIII. Lu­dzie

Roz­dział IX. Ne­an­der­tal­czycy

Roz­dział X. Dzika kra­ina

Roz­dział XI. Po­tyczka

Roz­dział XII. Wśród dzi­kich

Roz­dział XIII. Do­lina

Roz­dział XIV. Ja­ski­nia

Roz­dział XV. Stara rasa

Roz­dział XVI. Śmierć nad­cho­dzi o wscho­dzie

Roz­dział XVII. Spo­tka­nie z Fen­ri­rem

Roz­dział XVIII. Bi­twa

Epi­log

Słow­ni­czek
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij