Yong - ebook
Od zawsze słyszała, że jej czyny niosą światu dobro. Z biegiem lat coraz trudniej było jej w to wierzyć. Dlaczego tak wielu musiało ginąć w imię pokoju? Cheng Liang Xi nie miała czasu, by odpowiedzieć sobie na to pytanie, ponieważ powierzono jej kolejną misję. Miała zniszczyć zło zatruwające sąsiadujący kraj. Zło zdolne wypaczyć nawet najczystszą energię płynącą przez świat. Jednak zadanie okazuje się trudniejsze, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Zwłaszcza gdy na drodze wojowniczki pojawia się bestia…
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8308-919-5 |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W ciepłym blasku słońca, przy lekkim akompaniamencie liści szumiących na wietrze słychać było melodyjne dźwięki uderzających o siebie mieczy. Dwie postaci w białych strojach krążyły wokół siebie, zadawały ciosy i blokowały je. Kierując się samym słuchem, trudno byłoby stwierdzić, że toczący się właśnie pojedynek służy jedynie treningowi. Uderzenia wydawałyby się zbyt gwałtowne.
Jednak zmysły mogą mylić. Walczący uważali, by nie skrzywdzić się wzajemnie, powstrzymując ostrza w ostatnim momencie. Najwięcej okazji do pokonania przeciwnika miała jedna osoba. Cheng Liang Xi – najbardziej uzdolniona adeptka w Tuanjie. Niemal wszyscy w stolicy potężnego kraju Lianzhong wiedzieli o jej szczególnym talencie i podziwiali łatwość z jaką przyswajała nowe umiejętności. Ale każdy, kto chciał czynić postępy, musiał trenować. Dlatego adepci często brali udział w ćwiczebnych starciach. Porażka podczas próbnej walki z Liang Xi nie przynosiła im wstydu, ale pokazywała przegranemu, które aspekty sztuki walki musi jeszcze poprawić.
Poza tym nigdy nie była okrutna, a przeciwnicy, których zwyciężyła, zazwyczaj kończyli zaledwie z kilkoma siniakami. Liang Xi nie napawała się swoimi osiągnięciami, chociaż pokonywanie kolejnych przeszkód i wyzwań sprawiało jej satysfakcję. Nie dostawała taryfy ulgowej, a sukcesy zawdzięczała wytrwałości i ciężkiej pracy. A także Lieyanowi, swojemu mistrzowi.
Był bardzo wymagający i zawsze oczekiwał, że Liang Xi da z siebie wszystko. Ale przecież taka była jego rola. Mistrz nie tylko przekazywał wiedzę adeptowi. Musiał stawiać przed nim wyzwania, których ukończenie zwiększało jego umiejętności. A Cheng Liang Xi wyjątkowo sprawnie przechodziła kolejne próby. Chociaż sama unikała tego tematu, mieszkańcy stolicy coraz częściej mówili, że dzięki wrodzonemu talentowi już niedługo przerośnie Lieyana.
Liang Xi nie wiedziała, co o tym myśleć. Zhong Lieyan zawsze był stawiany innym za wzór, jej zdaniem słusznie. Silny, znakomicie posługujący się sekretną sztuką miji, odważny i lojalny. Gdy dostawał zadanie, zawsze je wykonywał. Chronił innych, często narażając własne życie, a jednocześnie był wyrozumiały i pomocny. Nigdy nie podnosił na nią głosu, a gdy nie potrafiła rozwiązać jakiegoś problemu, wspierał ją.
Liang Xi nie lubiła być z nim porównywana. To wydawało jej się… niewłaściwe. To Lieyan pokazał jej techniki walki i sztuki miji, a ona je opanowała. Uważała, że w znacznej mierze przyczyniły się do tego jego rady. Zawsze mogła przyjść do niego w potrzebie. Wyprzedzając go, czułaby się tak, jakby straciła pewien rodzaj azylu. Poza tym była jeszcze jedna sprawa. Odpowiedzialność. Odpowiedzialność za wszystkich ludzi, nad którymi powierzono by jej dowództwo, gdyby jej pozycja wzrosła. Świadomość, że od jej decyzji będzie zależeć ich życie, wydawała się przytłaczająca. Nie czuła się na to gotowa. Jeszcze nie.
Nie zmieniało to faktu, że opinia mieszkańców Tuanjie stanowiła dla niej wielki komplement. Ludzie zauważyli ją i jej starania. Przez pierwsze lata ćwiczeń pod okiem Lieyana Liang Xi czuła się trochę jak jego cień. Pamiętała, że kiedyś ją to denerwowało. Myślała tylko o tym, aby samej rozwinąć skrzydła i pokonać w pojedynku swojego mentora. Wielki mistrz Cheng Yi Qing – jej ojciec, uśmiechnąłby się, dumny z jedynej córki, a następnie przekazałby jej dowództwo nad nieustraszonymi wojownikami, z którymi wyruszyłaby w świat, by zniszczyć zło i niesprawiedliwość.
Taka była dawniej. Niecierpliwa i żądna przygód. Jednak ostatnie lata ją zmieniły. Teraz Liang Xi rozumiała, że walka, życie i śmierć to nie zabawa. Teraz…
Z zamyślenia wyrwał ją szum miecza Ming Yana. Przeciwnik wykorzystał jej chwilową nieuwagę i zamachnął się z lewej strony, celując w szyję. Instynktownym ruchem Liang Xi sparowała cięcie, zawinęła ostrzem, uderzyła płazem miecza w palce przeciwnika, czym wytrąciła mu broń z ręki, i przyłożyła czubek własnej klingi do jego gardła. Szybko, finezyjnie i prawie bezboleśnie.
– Prawie mi się udało, przyznaj! – zawołał wesoło, niezrażony przegraną.
W odpowiedzi uśmiechnęła się słabo. Dzisiaj nie mogła skoncentrować się na walce. Czuła, że niedługo zdarzy się coś ważnego, a nie była pewna, czy tego chciała.
Jej ojciec, jako wielki mistrz świątyni Hengguang, miał wiele obowiązków i nie poświęcał jej zbyt dużo uwagi w dzieciństwie. An Ming Yan, jego siostra An Yao Ming i przyjaciółka Huang Gao Le byli dla Liang Xi jak rodzina. Wychowywali się razem i znali dość dobrze, by wiedzieć, kiedy coś było nie tak.
Nim zdążyli spytać Liang Xi, dlaczego się niepokoi, na plac treningowy wszedł Lieyan.
– Gratuluję zwycięstwa – powiedział do swojej adeptki. – Zostawicie nas na chwilę?
Yao Ming, Ming Yan i Gao Le ukłonili się lekko i odeszli.
– Mam dobrą wiadomość. Zbliża się dzień twojej ceremonii.
Och. To by wyjaśniało przeczucie, które przez cały dzień ją męczyło.
– Nie cieszysz się? – spytał na widok jej niewyraźnej miny. – Przecież marzyłaś o tej chwili od lat.
– Skąd wiesz? Nigdy ci o tym nie mówiłam.
– Też byłem kiedyś młody. Każdy z nas w przeszłości tego pragnął.
Trochę przesadzał z tym wiekiem. Był od niej starszy tylko o siedem lat, ale czasami zachowywał się tak, jakby skończył siedemdziesiąt. Jednak miał rację. To o tym dniu marzyła. Dlaczego zamiast się radować, pozwalała, by dręczyło ją zwątpienie?
– Ja… sama nie wiem. To po prostu dzieje się za szybko. Myślałam, że minie jeszcze kilka lat. Nie wiem, czy jestem gotowa na taką odpowiedzialność. Będzie ode mnie zależeć los wielu ludzi. Nie jestem pewna, czy temu podołam.
Lieyan uścisnął jej rękę w dodającym otuchy geście.
– Rozumiem twoje wątpliwości, lecz nie możesz pozwolić, by tobą zawładnęły. Musisz uwierzyć w to, że sobie poradzisz, a wtedy tak się stanie.
– Ale…
– Poza tym to nie jest tylko moja decyzja – przerwał jej, zanim zdążyła coś powiedzieć. – Członkowie Rady byli jednogłośni. Jesteś stworzona do wielkich czynów. Poradzisz sobie. Pamiętaj, że chociaż przestanę być twoim mistrzem, zawsze będziesz mogła na mnie liczyć. Tak jak na innych mistrzów.
– Dziękuję. Już mi lepiej. – Częściowo była to prawda.
Razem wyszli z ośrodka treningowego – wysokiej, okrągłej budowli, która otaczała przestronny plac do ćwiczeń. Podeszli na skraj wzgórza, na którego szczycie się znajdowała.
– Spójrz – powiedział Lieyan i wskazał przed siebie.
Widok z tego miejsca był naprawdę niesamowity. Gęste lasy, rzeki płynące spokojnie, liczne pola, a w centrum – majestatyczna stolica Lianzhong – Tuanjie. Prawdopodobnie największe miasto świata.
– Tego wszystkiego musimy bronić, o to walczyć. To jest świat, który tworzymy. Nawet jeśli decyzje, które podejmujemy, wydają się trudne. Nawet jeśli ponosimy ofiary. Pamiętaj, że robimy to w słusznym celu.
Liang Xi też spojrzała i nabrała pewności siebie. Nie mogła się wycofać.
– To prawda.ROZDZIAŁ 2
Świątynia Hengguang – potężna, dziewiętnastopiętrowa pagoda, onieśmielała swym majestatem i bogactwem. Złote smoki oplatały rzeźbione kolumny, a podłogę pokrywał długi czerwony dywan. Prowadził od wejścia prosto do podwyższenia, na którym znajdowała się zdobiona złota misa przyniesiona ze skarbca specjalnie na tę okazję.
Nie była to zwykła misa. Jej zawartość stanowiła jeden z najważniejszych elementów uroczystości, do której przystępowała Liang Xi. Była nią krew. Krew wszystkich ludzi żyjących w Lianzhong, zarówno żywych, jak i tych, którzy odeszli lata temu. Ceremonia polegała na wlaniu kilku kropel własnej krwi do tego wyjątkowego naczynia. Oznaczało to złożenie przysięgi wierności wobec Lianzhong. Jedna krew całego świata.
Oczywiście cała nie zmieściłaby się w jednej misie. Resztę ponoć przechowywano w sekretnej komnacie, do której dostęp mieli nieliczni. Liang Xi nigdy jej nie widziała, chociaż wielki mistrz był jej ojcem. Co niezwykłe, ceremonialna krew nigdy nie krzepła dzięki potężnej mocy, która strzegła przysięgi. Każdy znał konsekwencje jej złamania. Według legendy w kimś, kto zwróci się przeciw Lianzhong, krew się zagotuje, a zdrajca zginie wyjątkowo boleśnie.
Liang Xi nie wiedziała, na jakiej dokładnie zasadzie to działa (ani tego, czy naprawdę działa), ale nie musiała się nad tym zastanawiać. Była przekonana, że jej czyny niosą innym dobro, i nie wątpiła w szlachetną misję Lianzhong. Dlatego tak mocno trenowała – chciała pomagać ludziom. Zamierzała wykorzystać swoje umiejętności najlepiej, jak się dało. Teraz, ubrana odświętnie, szła dostojnym krokiem w stronę podwyższenia, na którym stał jej ojciec. Był z niej dumny, tak jak zawsze sobie wyobrażała. Świadkowie ceremonii stali w rzędach po dwóch stronach dywanu. Dostrzegła radosne twarze Yao Ming, Gao Le i Ming Yana. Honorowe miejsce zajął Lieyan, w białej szacie z subtelnymi złotymi zdobieniami. W jego oczach widziała dumę nie mniejszą niż u jej ojca. A może nawet większą?
Gdy weszła po trzech schodkach na podwyższenie, wszyscy zebrani w świątyni skłonili się. Liang Xi uśmiechnęła się lekko. Zbytnie okazywanie emocji było uważane za nieeleganckie, zwłaszcza w świątyni, ale nie umiała się powstrzymać. To był ten dzień! Teraz przestanie być adeptką i zostanie pełnoprawną członkinią Lianzhong.
Z nadmiaru wrażeń nie usłyszała początkowej części wystąpienia ojca. Jednak nie musiała jej słyszeć, aby wiedzieć, o czym mówił. Wiele razy była świadkiem ceremonii, więc pamiętała jej przebieg. Najpierw wielki mistrz wygłaszał pełną wzniosłych słów przemowę, w której opowiadał, w jakim celu wszyscy się tu zebrali, powołując się na…
– …czy ty, Cheng Liang Xi, przysięgasz lojalność wobec Lianzhong i służbę naszej szlachetnej misji?
Prawie przegapiła najważniejszy fragment! Zmusiła się do koncentracji na chwili obecnej. Przyklęknęła na jedno kolano, skłoniła głowę i powiedziała pewnym głosem:
– Przysięgam.
Gdy tylko wstała, wielki mistrz Cheng wręczył jej ceremonialny nóż ze zdobioną rękojeścią. Nie mógł zakłócić tak doniosłej chwili, dodając coś od siebie, ale Liang Xi widziała wielkie zadowolenie i dumę w oczach ojca. Dla jego córki było to ważniejsze od słów.
Podwinęła szkarłatny rękaw ceremonialnej szaty, przygotowała się na ukłucie bólu, po czym rozcięła sobie lewą dłoń. Nawet nie poczuła skaleczenia, a kilka kropel krwi spadło do misy.
– Radujmy się! – ogłosił donośnym tonem jej ojciec. – Cheng Liang Xi, kolejna nieustraszona kobieta… moja wspaniała córka – tak! Nie mógł ukryć dumy! – stała się właśnie jedną z nas!
Wszyscy zebrani zaczęli z radością klaskać w dłonie. Liang Xi była taka szczęśliwa! Jej marzenie właśnie się spełniło! Atmosfera w świątyni ożywiła się jeszcze bardziej, gdy wniesiono jedzenie. Może nie każdy lubił słuchać przemów wielkiego mistrza, ale chętnych do napełnienia własnego żołądka było znacznie więcej. Liang Xi także uważała, że to najlepsza część ceremonii. W budynku pachniało przepysznymi potrawami, a atmosfera była niezwykle przyjemna. Nim zabawa zaczęła się na dobre, Liang Xi zdążyła zauważyć, że na jej lewej dłoni nie ma ani śladu rany.ROZDZIAŁ 3
Liang Xi wyjęła ostrze miecza z ciała przeciwnika, a serce ścisnęło jej się z żalu. Nie chciała go zabijać. W ciągu tych wszystkich lat jeszcze nigdy nie chciała nikogo zabić. Ale nie miała innego wyjścia. Rozejrzała się ze smutkiem po spustoszonym polu bitwy, pełnym zakrwawionych zwłok. Oni wszyscy… nie żyli.
Zaczęła się zastanawiać, czy gdyby podjęła inną decyzję, ocaliłaby chociaż jednego wojownika. Czym prędzej odgoniła te myśli. Rozwodzenie się nad przeszłością w niczym nie pomoże. Nigdy nie pomagało. Jedyne, co mogła zrobić Liang Xi, to przekuć żal w determinację i osiągnąć cel. Wtedy ich śmierć nie pójdzie na marne.
Nie miała na myśli tylko swoich dzielnych żołnierzy, lecz także przeciwników. Zwykłych młodych wojowników, którzy chcieli sprawdzić się w boju. Niestety Ju Yili, ich podła władczyni, wykorzystała to pragnienie, aby powstrzymać żołnierzy Lianzhong. To było niegodziwe. Liang Xi chciała wspomóc mieszkańców Yang Guo, niosąc im dobre nowiny i zapasy żywności, ponieważ wiedziała, że niedawno ucierpieli z powodu straszliwej suszy. Jej ludzie byli uzbrojeni, aby móc się obronić przed dzikimi zwierzętami i rozbójnikami, którzy nękali okoliczne ziemie.
Ju Yili wykorzystała to jako pretekst do ataku. Liang Xi wysłała wielu posłańców, aby wyjaśnić nieporozumienie, lecz żaden nie wrócił. Czasami nie da się zapobiec rozlewowi krwi. Spojrzała na zwłoki swojego ostatniego przeciwnika. Był taki młody. Pocieszała się tym, że przynajmniej nie cierpiał długo. Skoro musiała zabijać, wolała robić to szybko. Liczyła, że na polu bitwy uda jej się odnaleźć ocalałego żołnierza Yang Guo, aby wytłumaczyć mu całą sytuację, lecz dotąd jej się nie udało. Po chwili dołączył do niej Lieyan.
Zostali na tę misję przydzieleni razem, aby mentor mógł ją wesprzeć swoim doświadczeniem. Taka była decyzja mistrzów, a Liang Xi nie miała nic przeciwko. Wręcz przeciwnie. Po dniu takim jak ten potrzebowała porozmawiać z przyjacielem. Niestety Ming Yan, Yao Ming i Gao Le nie mogli tu przybyć wraz z nią. Nadal trenowali w stolicy i jeszcze nie złożyli przysięgi krwi. A przynajmniej tak było, kiedy poprzednim razem ich widziała. Od ostatniego spotkania minęło sporo czasu.
– Powiedz mi, dlaczego? – spytała cichym głosem.
– O co pytasz?
– Dlaczego musiało do tego dojść? – Wskazała ręką zbrukany krwią grunt. – Dlaczego walczyli tak zaciekle? W ogóle nie chcieli mnie słuchać. A przecież wszyscy mogli przeżyć. – Spojrzała dawnemu mistrzowi głęboko w oczy. – Powiedz mi prawdę, proszę. Nawet jeśli jest okrutna. Czy gdybym podjęła inną decyzję, mogłabym ich ocalić?
Czasami nie jest łatwo zapomnieć o przeszłości. Zhong Lieyan ze smutkiem pokręcił głową.
– Nie. Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Czasami walka to konieczność. Jedyne, co możemy zrobić, to nie dopuścić do zmarnowania ich ofiary.
– Masz rację.
– Niedługo będzie po wszystkim. Ju Yili jest w pałacu Qian Mao. Jak tylko go zdobędziemy, opór ze strony jej żołnierzy ustanie. Będziemy mogli dostarczyć potrzebującym zaopatrzenie bez niepotrzebnych ofiar.
– Czy na pewno musimy zdobywać pałac? Mieszkańcy Yang Guo uznają nas za wrogów i agresorów. Przecież nie chcemy walczyć, tylko przekazać im jedzenie i wodę. Może lepiej przestawić wozy z żywnością bliżej stolicy? Wtedy pani Ju przekona się o naszych prawdziwych intencjach.
– Naprawdę chciałbym, aby tak się stało, ale to niemożliwe. Władczyni Yang Guo jest zbyt dumna i zaślepiona władzą, by przyjąć bezinteresowną pomoc. Woli skazać swoich poddanych na śmierć z głodu. A jej wojownicy są lojalni. Nie poddadzą się, dopóki panuje Ju Yili. Tak, jak podczas dzisiejszej bitwy. Jeśli nam się nie powiedzie, dojdzie do kolejnych starć. Wtedy ofiar będzie znacznie więcej. Nie tylko wśród żołnierzy, zarówno naszych, jak i ich. Jeśli nie zdążymy dostarczyć zaopatrzenia, zginą niewinni mieszkańcy, rodziny z dziećmi. Pozwolisz na to?
Liang Xi zaczęła intensywnie myśleć. Głodujący nie mogli zginąć, a przekazanie im zapasów było najważniejsze. Dążeniu do bitwy sprzeciwiało się jej sumienie, ale jeśli tego nie zrobi, konsekwencje będą jeszcze gorsze. A każda niepotrzebna śmierć obciąży sumienie Liang Xi.
Gdyby tylko Ju Yili przyjęła zapasy! Wszystko byłoby prostsze. To niesprawiedliwe, żeby zwykli mieszkańcy umierali dla kaprysu swej władczyni. Jej pałacu na pewno nie strzeżono zbyt mocno, ponieważ wojska Yang Guo były rozproszone. W tej bitwie nie powinno być wielu ofiar. Może nawet wojownicy się poddadzą, gdy zobaczą, że nie mają szans wygrać? Zamknęła na chwilę oczy i z ciężkim sercem podjęła decyzję.
– Zróbmy to. Jeśli po zdobyciu pałacu żołnierze Yang Guo się poddadzą, unikniemy tragedii.
– To dobra decyzja.
Liang Xi naprawdę chciała w to wierzyć.ROZDZIAŁ 4
Droga do pałacu Qian Mao nie była długa, a podczas podróży wysłannicy Lianzhong nie napotkali oporu ze strony miejscowych, co dało Liang Xi nadzieję na uniknięcie rozlewu krwi. Gdy dotarli w pobliże dziesięciometrowych murów, Cheng Liang Xi zsiadła z konia i podeszła bliżej. Tym razem nie wysłała posłańców. Chciała osobiście przemówić pani Ju Yili i jej ludziom do rozsądku.
– Nie jesteśmy waszymi wrogami – zawołała do strażników na murach. – Chcemy tylko pomóc. Wiemy, że ucierpieliście na skutek suszy. Przynosimy zapasy jedzenia i wody. Nie musicie dłużej głodować.
Jedyną odpowiedzią był grad strzał, które poszybowały w jej stronę. Liang Xi uniosła prawą rękę, wykorzystując sekretną wiedzę do stworzenia świetlistej tarczy. Wszystkie pociski odbiły się od lazurowego pola energii, po czym spadły niegroźnie na suchą, piaszczystą ziemię.
Nadzieja była piękna jak kwiat. I tak samo szybko więdła.
– Otwórzcie bramę. Nie mamy złych zamiarów.
Po odbiciu kolejnych strzał Liang Xi powiedziała cicho:
– Próbowałam. Nie wińcie mnie za to, co teraz nastąpi.
Wycofała się na pozycję swoich żołnierzy i przedstawiła niezbyt skomplikowany plan:
– Po zniszczeniu bramy kierujemy się do pałacu Qian Mao. Prowadząca do niego droga jest prosta, więc nie musimy kluczyć po uliczkach miasta. Miejcie tarcze w gotowości, na wypadek ostrzału łuczników. Oczywistym miejscem na pułapkę jest plac przed wewnętrzną bramą. Wojownicy Yang Guo mogą próbować nas otoczyć i pokonać, ale gdy zniszczymy wrota, nasze zwycięstwo będzie bliskie. Pod żadnym pozorem nie zabijajcie nieuzbrojonych. Jeśli to możliwe, starajcie się ogłuszać przeciwników zamiast ich uśmiercać, ale nie narażajcie niepotrzebnie własnego życia.
– Dobry plan – pochwalił Lieyan. – Nie są przygotowani do odparcia miji, więc powinno pójść szybko.
Sekretna sztuka miji. Odkryta przez mędrca Wanga setki lat temu, stanowiła największą siłę Lianzhong. Trudno wyjaśnić niedoskonałymi słowami, czym dokładnie jest niezwykła energia płynąca przez świat i zamieszkujące go istoty oraz jakich szczególnych zdolności trzeba, aby ją kontrolować i wykorzystać do swych celów. Wystarczy powiedzieć, że to dlatego Cheng Liang Xi i Zhong Lieyan byli wyjątkowi i zostali dopuszczeni do ceremonii w tak młodym wieku. W przeciwieństwie do większości, posługiwanie się miji przychodziło im niemalże naturalnie. Wielu przyjaciół Liang Xi nadal trenowało w Tuanjie, licząc na to, że w końcu osiągną sukces.
Ta niesamowita moc miała pomóc wykorzenić zło i niesprawiedliwość ze świata oraz sprawić, by zapanował prawdziwy pokój.
***
Dzięki połączonym wysiłkom Liang Xi, Lieyana i wielu odzianych w srebrzyste pancerze żołnierzy Lianzhong, zewnętrzna brama prowadząca do pałacu Qian Mao eksplodowała w wybuchu energii. Jednak obrońcy nie poddali się łatwo. Gotowi na śmierć, walczyli jeszcze zacieklej, chcąc zadać wrogom jak największe straty. Każdy błędny ruch oznaczał śmierć. W takim chaosie nie było mowy o litości czy ogłuszaniu napastników. Ale zawsze warto próbować.
Wśród szczęku metali i krzyków umierających Liang Xi cisnęła kulą energii w dziesięciu przeciwników, chcąc utorować drogę do pałacu. Miała nadzieję, że tylko mocno ich oszołomiła. W deszczu krwi i padających ciał Zhong Lieyan uformował z niezwykłej mocy ostrze, którym dekapitował kilkunastu wrogów naraz. W bitewnym zamęcie nikt tego nie zauważył.
Po chwili część obrońców zaczęła się wycofywać. Wydawało się, że ustąpili zbyt szybko, tak jakby zakuci w ciemnoniebieskie zbroje wojownicy zachęcali swych przeciwników, by podeszli bliżej. A to oznaczało pułapkę, tak jak przewidziała Liang Xi. Gdy zza okien oraz lekko pochyłych dachów domów po obu stronach szerokiej ulicy zaczęły sypać się strzały, część atakujących stworzyła mieniącą się wieloma kolorami tarczę energii, od której odbijały się nadlatujące pociski. Nikt tak naprawdę nie wiedział, od czego zależy barwa, jaką przybierze uformowana moc, ale niektórzy przypuszczali, że może mieć to związek z podświadomością praktykującego miji.
Tworzących barierę osłaniali wojownicy z ciężkimi tarczami. Idealna synchronizacja doprowadziła żołnierzy Lianzhong blisko wewnętrznej bramy, a Liang Xi wraz z Lieyanem i kilkunastoma wojownikami przystąpili do jej niszczenia.
Wbrew przewidywaniom, atakujący nie zostali otoczeni przez piechotę Yang Guo. Zamiast tego spadł na nich deszcz ognia. Za murami stały katapulty, a obrońcy wystrzeliwali z nich pokryte płonącą smołą głazy dużo większe od ludzkiej głowy. Tarcza energii zaczęła pękać, a pojedyncze pociski przebijały się i masakrowały wojowników Lianzhong.
Liang Xi dołączyła do tworzących barierę. Starała się wzmocnić świetlistą kopułę, a przy tym zepchnąć płonące kamienie na ziemię tak, aby nie wywołać pożaru. Przybyli tu, aby dostarczyć zaopatrzenie, a nie palić stolicę. Nie było to jednak łatwe, chociaż tarcza energii przybrała stabilniejszy, błękitny kolor, a widoczne do tej pory pęknięcia zniknęły.
Łucznicy wznowili ostrzał ze strony miasta, a część atakujących odwróciła się od bramy, by stawić czoło nowemu zagrożeniu i wzmocnić osłonę. Bez wsparcia Liang Xi utwardzone stalowymi sztabami drewniane wrota nie chciały ustąpić. Wszystko było nie tak! Wysłannicy Lianzhong mieli tylko przekazać głodującym zapasy, a za chwilę przez to zginą! I tak by się stało, gdyby nie nadmierna pewność siebie Ju Yili lub jednego z dowódców jej wojsk. Przekonany o swoim zwycięstwie, rozkazał otworzyć bramę i ostrzelać wrogów z przypominających gigantyczne kusze balist.
Zhong Lieyan wykorzystał nadchodzącą okazję. Wyszedł naprzód i przy pomocy miji przechwycił lecące z wielką prędkością pociski. Ogromnym wysiłkiem woli zawrócił monstrualne bełty, które rozsadziły balisty, wywołując deszcz ostrych drzazg. Wojownicy Lianzhong przystąpili do szturmu ze zdwojoną energią. Lieyan uśmiechnął się. Udało się. Ta brama była największą przeszkodą na drodze do zwycięstwa. Chciał odszukać wzrokiem Liang Xi, ale przeszkodził mu ból, który poczuł w piersi. Spojrzał w dół. Powstrzymał najgroźniejsze pociski, ale trafiło go pięć zwykłych strzał. Część z nich z pewnością przebiła wykończony złotymi zdobieniami pancerz.
Liang Xi zobaczyła, że jej przyjaciel i mentor osunął się na kolana. Podbiegła, aby sprawdzić, czy nic mu nie jest. Zamarła na widok strzał w jego zbroi i rosnącej kałuży krwi. Sięgnęła w głąb siebie, żeby przekazać mu część energii, ale Lieyan powstrzymał ją stanowczym gestem.
– Nie. – Jego głos wciąż był mocny mimo tylu ran. – Nie możesz zmarnować energii na mnie. Pamiętaj, misja jest ważniejsza.
– Nie zostawię cię tu – zaprotestowała ostro. – Pomogę ci.
– Jeśli chcesz mi pomóc, pokonaj Ju Yili… – W tym momencie zakaszlał przeraźliwie, a z jego ust polała się krew. – Nic mi nie będzie. Zakończ to… dla dobra nas wszystkich.
Liang Xi wahała się tylko przez chwilę. Nie chciała zostawiać rannego Lieyana, ale zostając z nim, zachowałaby się wyjątkowo egoistycznie. W każdej minucie ginęły dziesiątki ludzi. Jedynym sposobem na zakończenie rozlewu krwi było pokonanie Ju Yili.
Odwróciła się plecami do rannego mistrza, martwych ciał wojowników i czerwonych murów. Podeszła do wrót pałacu i otworzyła je z łatwością. Komunikat był jasny. Zaproszenie na pojedynek. Ju Yili chciała pokazać, że nie boi się najeźdźców. Cheng Liang Xi stanowczym krokiem weszła do środka wraz z pięćdziesięcioma wojownikami. Pozostałym rozkazała bronić wejścia.ROZDZIAŁ 5
Pałac Qian Mao był dużo mniejszy i skromniejszy od świątyni Hengguang. Liang Xi zauważyła, że motyw przewodni dekoracji stanowiły ptaki. Były wyrzeźbione na kolumnach, namalowane na licznych obrazach oraz wyhaftowane na gobelinach. Jeśli się nie myliła, każdy ptak symbolizował pewne cechy danego władcy. Drapieżne orły towarzyszyły wielkim wojownikom, a majestatyczne żurawie stały obok mędrców.
Liang Xi miała ochotę przystanąć i poznać całą historię skrytą w tym gmachu, lecz nie miała czasu. Po drodze zwróciła uwagę tylko na jeden szczegół – portret Ju Yili, obecnej władczyni Yang Guo. A raczej sokół namalowany obok niej. Szybka, spostrzegawcza i bezlitosna. Za taką się uważała jej przeciwniczka.
Umówionym gestem Liang Xi nakazała swoim wojownikom zachować czujność. Wewnątrz pałacu panowała nienaturalna cisza. Krok każdego z nich zdawał się głośny niczym uderzenie w gong. Coś w tym pomieszczeniu wydawało się niewłaściwe. Liang Xi nie umiałaby opisać tego słowami, ale miała przeczucie, że powinna…
Uskoczyła w bok, unikając ciosu sztyletu, który przebiłby jej hełm i czaszkę, a następnie cięła mieczem w stronę nieznanego zagrożenia. Jej przeciwnikiem okazała się kobieta ubrana w szatę tak ciemnoniebieską, że prawie czarną. Liang Xi nie wiedziała, ile lat ma wojowniczka – jej twarz i czoło zasłaniała chusta. Poza tym jej wiek nie miał znaczenia. Niedoszła zabójczyni złapała się za przecięte gardło i padła martwa.
Dowódczyni niefortunnej wyprawy uprzedziła swoich podwładnych o zagrożeniu. A raczej uprzedziłaby, gdyby zabójcy nie zaatakowali równocześnie. Musieli się przyczaić pod sufitem. Wszystkie zdobienia na kolumnach stanowiły niezłe uchwyty dla wprawnych wspinaczy. Nie każdy wojownik Lianzhong miewał ratujące życie przeczucia. Świadczyły o tym ich martwe ciała leżące na podłodze.
Nienaturalną ciszę przerwały odgłosy bitwy oraz krótkie krzyki rannych i umierających. Liang Xi nie traciła ani sekundy i pobiegła na pomoc swoim żołnierzom. Widziała, że jeden z nich był atakowany przez dwóch zabójców. Przegrywał. Liang Xi wiedziała, że nie dobiegnie na czas, więc posługując się miji, stworzyła przy nim nieduże tarcze, które zatrzymały ostrza noży. Wojownik w srebrnym pancerzu wykorzystał okazję i wyeliminował przeciwników dwoma celnymi cięciami miecza. Kiwnął lekko głową, aby jej podziękować, i dołączył do starcia.
Kolejna dwójka obrońców pałacu rzuciła się na Cheng Liang Xi, rozpoznając w niej największe zagrożenie, a ona ruszyła im na spotkanie, chcąc zdobyć przewagę w walce. Gdy dzieliło ich zaledwie kilka metrów, wywołała rozbłysk energii, który na chwilę oślepił jej wrogów. Pierwszego pokonała celnym ciosem wymierzonym w dół szyi, ale drugi zdążył zasłonić się przed jej cięciem niewielkim toporkiem. Nie zyskał jednak zbyt wiele. Szybką serią ciosów Liang Xi przełamała jego obronę i zatopiła ostrze miecza w sercu.
Chwilkę później było po wszystkim. Stracili ponad dwudziestu ludzi, chociaż atakujących z ukrycia zabójców było zaledwie dwunastu.
***
Ju Yili nie było w sali tronowej. Wydawało się, że poza zamachowcami, w pałacu nie było nikogo, nawet służby. Ale Liang Xi wiedziała, że władczyni Yang Guo nie uciekła. Wraz z żołnierzami szukała jej, pokonując kolejne kondygnacje. Niestety nadal bezskutecznie.
Na najwyższym piętrze pałacu znajdowało się pomieszczenie inne od pozostałych. Było w nim dużo ciemniej, a wszędzie stały lustra w różnych rozmiarach. To tutaj. Liang Xi czuła, że Ju Yili gdzieś tu jest i czai się w mroku. Władczyni miała zamiar zadać jej ludziom jak największe straty w ostatnim, desperackim ataku. Chciała, żeby żołnierze Lianzhong walczyli z cieniami i odbiciami, a sama eliminowałaby jednego po drugim.
Cheng Liang Xi nie zamierzała jej na to pozwolić.
– Zniszczyć lustra – rozkazała.
Podczas gdy jej ludzie wypełniali polecenie, Liang Xi zamknęła oczy i nadsłuchiwała. Wiedziała, że Ju Yili za moment zaatakuje, ona musi tylko ją znaleźć. Kroki jej wojowników, uderzenia mieczy, trzaskające szkło… i cichy świst.
Posłała dwie fale błękitnej energii, które rozświetliły mrok. Pierwsza miała odepchnąć jej żołnierza tak, aby uniknął nadlatującego sztyletu, a druga – trafić wrogo nastawioną władczynię. Sukces Liang Xi był połowiczny. Ju Yili stęknęła cicho, gdy uderzyła plecami o ścianę, na którą posłał ją pocisk czystej mocy, jednak jej sztylet zdążył przebić szyję wojownika, który zachwiał się i upadł.
Liang Xi zacisnęła pięść. To jej wina, że zginął. Powinna była zareagować chwilę wcześniej. Rzuciła się na Ju Yili z wyciągniętym mieczem. Najwyższa pora zakończyć to szaleństwo.
Musiała przyznać, że jej przeciwniczka nie poddawała się łatwo. Uzbrojona w sztylety o dwóch klingach, zadawała cios za ciosem, chcąc przełamać obronę Liang Xi i wykończyć ją z bliska. Jednak ta odpierała każde uderzenie i znajdowała okazje do kontrataku. Wirowały wokół siebie niczym dwie zjawy, srebrna i szafirowa, pogrążone w śmiertelnym tańcu.
Pozostali przy życiu żołnierze Lianzhong w większości trzymali się na uboczu, aby przypadkowo nie przeszkodzić swojej przywódczyni. Od czasu do czasu któryś dostrzegał okazję do ataku. Tak jak wojownik w srebrnym pancerzu, który zamierzył się na Ju Yili. Władczyni Yang Guo sparowała jego uderzenie i przebiła głowę drugim ostrzem.
Liang Xi wykorzystała cenną sekundę, za którą dzielny żołnierz zapłacił życiem, i pchnęła przeciwniczkę mieczem, jednak jej ostrze ledwo drasnęło Ju Yili, która zaatakowała ze zdwojoną zaciekłością. Sztylety w jej dłoniach wirowały z zabójczą prędkością. Liang Xi uniknęła cięcia, które pozbawiłoby ją lewego oka, lecz drugie ostrze wbiło się w jej bark. Dowódczyni wojsk Lianzhong nawet się nie skrzywiła, lecz zadała cios mieczem od dołu, który mógł rozpłatać jej przeciwniczkę.
Ju Yili zrobiła unik w ostatniej chwili, lecz następne pchnięcie miecza Liang Xi ją dosięgło. Ostrze przeszło na wylot, a krew pokryła zdobioną niebieską szatę. Władczyni odetchnęła spazmatycznie i wyszeptała cicho:
– Czcigodni przodkowie, zawiodłam was.
Liang Xi zamierzała wreszcie wyjaśnić nieporozumienie. Pochyliła się i powiedziała:
– Nie chciałam, by do tego doszło. Miałam tylko dostarczyć zapasy dla twoich ludzi. Zgubiła cię duma.
– Naprawdę… w to wierzysz?
Po tych słowach Ju Yili, władczyni kraju Yang Guo, skonała. Liang Xi nie miała czasu zastanowić się nad jej słowami. Musiała zakończyć bitwę.ROZDZIAŁ 6
Lieyan miał rację. Po pokonaniu Ju Yili, jej wojownicy poddali się. Niepotrzebny rozlew krwi udało się zakończyć. Wkrótce potem Liang Xi odnalazła swojego mentora i przyjaciela. Na szczęście jego obrażenia nie były aż tak poważne, jak się obawiała. Największy problem stanowiło przebite płuco, jednak dzięki sztuce miji niedługo się zregeneruje. Życiodajna energia pozwalała zaleczyć gorsze urazy, potrzebne były tylko odpowiednia wiedza i cierpliwość. A w Lianzhong nie brakowało uzdolnionych uzdrowicieli. Najwidoczniej jeden z nich zajął się już Lieyanem.
– Znakomicie się spisałaś – powiedział jej mentor. Jego głos nadal był słaby.
– Nie jestem tego pewna. Tylu dzielnych wojowników zginęło. Zastanawiam się, czy postąpiliśmy właściwie.
– Oczywiście, że tak. – Odkaszlnął cicho. – Dzięki temu ocalimy zdecydowanie więcej ludzi.
– Wiem, że masz rację. Jednak to wszystko… – Wskazała ręką na miasto. Zabierano ciała poległych, aby należycie je pochować, a ulice pokrywała zakrzepła krew i zniszczona broń. – Chciałabym w przyszłości tego uniknąć. Nie uważasz, że zbyt często dochodzi do rozlewu krwi?
– Rozumiem cię – powiedział współczującym głosem Lieyan. – Jesteś zbyt młoda, nie powinnaś brać udziału w tak poważnych bitwach.
– Ale to była decyzja mistrzów.
– I dlatego musieliśmy posłuchać. Musimy używać naszych umiejętności do obrony słabszych, nawet jeśli to trudne.
Zamilkli na chwilę i zapatrzyli się w otaczający ich świat.
– Mam pomysł – dodał Lieyan po chwili. – Wróć do domu i odpocznij. Ja się tu wszystkim zajmę.
– Ale to mnie mistrzowie powierzyli dowodzenie. Jeśli wrócę pierwsza, mogą mnie oskarżyć o niedokończenie misji.
– Nic takiego się nie stanie. Każdy potrzebuje chwili przerwy. Od dawna nie byłaś w Tuanjie. Zasłużyłaś na to.
– W takim razie ty wróć pierwszy. Jesteś ranny.
– Zawsze się o mnie troszczysz. – Uśmiechnął się lekko. – Tym bardziej powinienem zostać. Dopóki płuco się nie zaleczy.
Liang Xi zastanowiła się nad jego propozycją. Rzeczywiście, w ciągu ostatnich lat jej wizyty w domu były rzadkie i krótkie. Stęskniła się za Yao Ming, Ming Yanem i Gao Le, a podobna okazja mogła się prędko nie powtórzyć.
– Chętnie wrócę. Ale najpierw odwiedzę jakąś wioskę. Muszę zobaczyć, że ta wyprawa faktycznie miała sens. Chcę się przekonać, że dostarczono zapasy.
– Dobry pomysł – przytaknął Zhong Lieyan.
***
Liang Xi w drodze powrotnej odwiedziła trzy osady. W każdej z nich mieszkańcy dziękowali jej za pomoc i ocalenie od głodu. Gdy spoglądała w ich twarze, dostrzegała szczerą radość i wdzięczność. Pomogło jej to uspokoić sumienie. Takich wiosek było znacznie więcej. A w każdej ludzie dostaną szansę na lepsze życie.
Przed podróżą do Lianzhong musiała zapytać kogoś miejscowego o jeszcze jedną rzecz. Wybrała do tego celu starszego mężczyznę o siwych włosach. W ciągu tylu lat z pewnością niejedno już widział, więc będzie mógł udzielić jej wiarygodnej odpowiedzi.
– Dziękuję za herbatę, panie Li.
– Drobiazg. Pytaj, o co chcesz.
Siedzieli na ławce przed skromną chatką, której dach pokryty był słomą.
– Zastanawiam się, dlaczego pani Ju nie przyjęła naszej pomocy. – Uświadomiła sobie, że to pytanie mogło nie zabrzmieć zbyt dobrze. Ci ludzie niedawno stracili władczynię, a w dodatku to ona ją zabiła. Zmieszana, przygryzła lekko wargę. – Przepraszam. Wiem, że to delikatny temat. Nie powinnam pytać.
– Nic się nie stało, dziecko. Dla pani Ju zbyt ważna była duma. Dawniej, w normalnych czasach, wszyscy ją szanowali, a w kraju panował dobrobyt. Jednak sytuacja się zmieniła. – Starzec przerwał na chwilę i zebrał właściwe słowa. – Pamiętam o jej zasługach i nie powiem o niej złego słowa. Powiem tylko, że ja na jej miejscu przyjąłbym pomoc. Ale ja nie jestem władcą, tylko starym rolnikiem. – Roześmiał się cicho. – Jeszcze raz dziękuję. Dzięki Lianzhong nie umrzemy z głodu.
Liang Xi odetchnęła z ulgą. Na skutek jej działań ten człowiek oraz jego rodzina żyją i mają się dobrze.
– Chciałam spytać jeszcze o coś. Jak zazwyczaj radziliście sobie z suszami?
Staruszek zmieszał się lekko. To dziwne…
– Nigdy wcześniej nie było tu tak wyniszczającej suszy. A przynajmniej tego nie pamiętam. W moim wieku pamięć zaczyna płatać figle. Ciesz się młodością, póki trwa.
– Rozumiem, ale…
– A teraz wybacz, zmęczyłem się. Muszę chwilkę odpocząć.
Po tych słowach wstał z ławki i podpierając się laską, wszedł do swojego domu. Liang Xi wydawało się, że coś ukrywa, ale nie mogła przecież przesłuchiwać schorowanego starca. Poza tym nie miał obowiązku odpowiadać na jej pytania, a ona spieszyła się na prom, aby znacznie skrócić sobie drogę do Tuanjie. I tak czekała ją długa podróż. Najważniejsze, że ci ludzie przetrwali. To jej wystarczało.ROZDZIAŁ 7
Podróż do Tuanjie minęła spokojnie i bez przykrych niespodzianek. Pogoda dopisywała, a rejs był przyjemny. Liang Xi cieszyła się na powrót do domu. Lubiła poznawać nowe miejsca, jednak najlepiej czuła się u siebie.
Przy wejściu do stolicy Lianzhong czekali An Ming Yan i An Yao Ming. Pomachali do niej, gdy tylko ją zobaczyli.
– Wspaniale was widzieć – powiedziała szeroko uśmiechnięta Liang Xi.
– Ciebie też – odparła Yao Ming. – Gao Le bardzo chciała przyjść, ale mistrz jej nie pozwolił.
– Ma już mistrza? – spytała Liang Xi.
– Wszyscy mamy – odpowiedział Ming Yan. – Pisaliśmy do ciebie. Nie dostałaś listów?
– Nie wszystkie. Pewnie doręczyciel miał kłopoty.
– Możliwe. Ale opowiadaj: jak poszło twoje zadanie?
– Dostarczyliśmy zapasy, więc dobrze. Chociaż czasami się zastanawiam, czy dałoby się uniknąć rozlewu krwi.
Ming Yan chciał coś powiedzieć, lecz siostra mu przerwała:
– Nie rozmawiajmy o wojnach i śmierci. Po prostu nacieszmy się dniem.
Liang Xi ochoczo pokiwała głową. Zapowiadało się idealnie. Słoneczne popołudnie, lekki wietrzyk, dobre towarzystwo i chrupiące przekąski. Bardzo miła perspektywa. Psuł ją tylko gwardzista w złotej zbroi, który zmierzał w ich stronę.
Wyglądało na to, że przekąski będą musiały zaczekać. Najpierw miała porozmawiać z ojcem.
***
Spotkanie odbyło się w świątyni Hengguang, w prywatnej komnacie wielkiego mistrza Chenga. Pokój był urządzony znacznie skromniej od ceremonialnej komnaty. W jego centrum znajdował się dość szeroki stół pełen starannie posegregowanych papierów. Po jednej stronie stało wygodne krzesło, na którym zasiadał jej ojciec, a po drugiej dwa mniejsze (i nie aż tak wygodne). Do tego szafka, również wypełniona ważnymi papierami. Rolę dekoracji pełniły niewielka, bogato zdobiona figurka smoka wyrzeźbiona z jadeitu i stojąca w rogu pokoju roślinka.
– Ojcze – powiedziała Liang Xi. Nie wiedziała, od czego ma zacząć. Od raportu dla wielkiego mistrza czy od zwykłej rozmowy z ojcem.
– Córko. Dobrze cię widzieć.
Wielki mistrz Cheng Yi Qing miał na sobie oficjalną ciemnoczerwoną szatę, jednak nie włożył nakrycia głowy. Był dość wysoki, a na jego twarzy i krótkich czarnych włosach można było dostrzec pierwsze znaki starości. Mimo to wyglądał godnie, chodził wyprostowany, a wzrok miał stanowczy.
Na widok Liang Xi wstał z fotela, podszedł do niej i ją przytulił. Rzadko okazywał tyle emocji. Widocznie usłyszał o komplikacjach podczas misji.
– Martwiłem się o ciebie, córko.
Nie do końca wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Że miał do tego sporo powodów? Byłoby to nieodpowiednie, a poza tym to on zaproponował, by Liang Xi poprowadziła misję. Nie skłamie przecież, mówiąc, że nie było się czym przejmować. Zdecydowała się na neutralne:
– Na szczęście nic mi się nie stało.
– To prawda.
Między nimi zapadła dość niezręczna cisza. Już od lat nie mieli zbyt wielu tematów do rozmów. Liang Xi nie obwiniała o to ojca. Wiedziała, że jako wielki mistrz ma wiele obowiązków. Od niego zależało dobro Lianzhong. Musiał dbać o kraj, nawet jeśli cierpiała przez to jego rodzina. Poza tym starał się, jak mógł.
– Może chcesz o coś spytać? – Odchrząknął cicho. – Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda?
Nie chciała kłamać, a nie mogła powiedzieć prawdy.
– Dostałeś wiadomość od Lieyana? Czy dostarczył zaopatrzenie mieszkańcom Yang Guo?
– Tak. Dzięki tobie udało się zapobiec katastrofie. Znakomicie się spisałaś.
Uśmiechnęła się. Lubiła, gdy ją zauważał. Po prostu czasami było jej przykro, że działo się to tak rzadko.
– Wiem, że nie było ci łatwo, córko. Mam wrażenie, że w ciągu ostatnich lat prosiłem cię o podjęcie zbyt wielu trudnych decyzji.
To prawda. Wyprawa do Yang Guo nie była pierwszą, podczas której… sprawy się skomplikowały. Nie chciała jednak mówić tego głośno, więc milczała.
– Zasłużyłaś na nagrodę. Powiedz mi, co chciałabyś ode mnie dostać. Jeśli jestem w stanie, dam ci to.
To było coś nowego. Jeszcze nigdy nie dał jej prezentu ot tak. Znaczy w święta, urodziny i tym podobne okazje – owszem, ale jako dowód uznania – nigdy. Zastanowiła się przez chwilę. Czy czegoś chciała? Szkoda byłoby marnować taką ofertę na biżuterię czy ładne ubrania, a tym bardziej na dobre jedzenie. Mogła poprosić o cały dzień z ojcem, ale trudno było im odbyć jedną rozmowę, o wielu spędzonych wspólnie godzinach nie wspominając. Poza tym to by było bardzo samolubne. Wiedziała, że dotrzymałby słowa, ale potępiłby jej decyzję.
– W tej chwili nic nie przychodzi mi do głowy. Czy mogę zdecydować później?
– Oczywiście. – Uśmiechnął się lekko. – Nie spiesz się. Masz dużo czasu.
– Masz dla mnie kolejne zadanie? – spytała Liang Xi, przekonana, że oznaczało to dużo czasu do ich następnego spotkania.
– Nie. Brakowało mi ciebie. Zrozumiałem, że wysyłając cię daleko od domu na tak długo, skrzywdziłem cię.
Trochę przesadzał. Nie czuła się skrzywdzona, bo towarzyszyło jej wielu ludzi z Lianzhong, jednak często była samotna. Brakowało jej domu, przyjaciół i ulubionego jedzenia (wojskowy kucharz robił, co mógł, ale nie dorastał do pięt pani An). W młodości nie spodziewała się, że zaprowadzanie pokoju na świecie będzie wyglądało… tak.
– Nie zaprzeczaj – dodał, nim zdążyła się odezwać. – Popełniłem błąd i chcę go naprawić.
Wydawał się naprawdę zmartwiony. Może rozumiał, jak czuje się Liang Xi. Postanowiła w to uwierzyć, nawet jeśli miałaby się rozczarować.
– Czy to znaczy, że nie wysyłasz mnie z następną misją? – spytała ze szczerą nadzieją w głosie.
– Nie. Zasłużyłaś na trochę wolnego czasu. Spędź go z przyjaciółmi i odpocznij. Przekażę ich mistrzom, by trochę zmienili plany ćwiczeń.
Liang Xi uśmiechnęła się szeroko, tak samo jak jej ojciec. Po chwili jednak przemówił znajomym surowym tonem:
– Ale to nie oznacza, że możesz się rozleniwić. Codziennie masz trenować.
Pewne rzeczy nie zmienią się nigdy.ROZDZIAŁ 8
Cheng Liang Xi od bardzo dawna nie czuła się tak dobrze. Rozumiała, jak ważne jest wykorzystywanie swoich talentów do niesienia pomocy potrzebującym i zaprowadzania pokoju na świecie, ale potrzebowała również czasu, który mogła przeznaczyć tak, jak chciała. Znała mistrzów, którzy twierdzili, że doskonałość można osiągnąć jedynie poprzez wyrzeczenie się siebie i całkowite poświęcenie treningowi i medytacji. Jeśli mieli rację, to Liang Xi nigdy jej nie osiągnie.
Uważała, że świat jest zbyt piękny, by się go wyrzekać. Bez wahania korzystała z jego dobrodziejstw. Soczysty smak świeżych owoców, spacery wśród kwitnących kwiatów, wygłupy z przyjaciółmi – tego jej brakowało podczas misji. Tęskniła szczególnie za kuchnią pani An – matki Ming Yana i Yao Ming.
Skorzystała z okazji, aby porozmawiać z dawno niewidzianymi sąsiadami. Spacerowała po znajomych ulicach, które prawie się nie zmieniły mimo upływu lat, poczytała trochę, a od czasu do czasu oglądała z przyjaciółmi przedstawienia i występy wędrownych artystów. Szczególnie spodobał jej się teatr cieni. Przypominał jej o dawnych, beztroskich czasach.
W ciągu dwóch miesięcy, które spędziła w Tuanjie, Liang Xi odzyskała energię i pogodę ducha. Zapomniała o problemach oraz wątpliwościach związanych z ostatnią misją. O Yang Guo przypomniało jej dopiero przybycie Lieyana, który wydawał się już całkiem zdrowy.
– Miło cię widzieć – powiedział. – Wyglądasz na wypoczętą. Pobyt w domu ci służy.
– A twoje płuco?
– Zdrowe. – Uśmiechnął się szeroko. – Sytuacja w Yang Guo się ustabilizowała, więc wróciłem.
– Długo cię nie było. Miałeś jakieś kłopoty?
– Skądże, po prostu się nie spieszyłem. – Nachylił się lekko i wyszeptał: – To mój sposób na uniknięcie przydziału do kolejnych misji.
Liang Xi roześmiała się w odpowiedzi, jednak coś jej się nie zgadzało.
– Ale gdy byłeś moim mistrzem, ani razu nie skorzystałeś z tej sztuczki. Przez tyle lat zawsze wykonywałeś każdy rozkaz Rady tak szybko, jak mogłeś. Nadal pamiętam, jak galopowaliśmy podczas ulewy, żeby tylko zdążyć.
– No właśnie. Musiałem być przykładnym mistrzem. Czy nie zapracowałem na kilka dni wolnego?
Roześmiali się oboje. Czyżby Zhong Lieyan, stawiany za wzór dla wszystkich w Tuanjie, nie był wcale taki święty? Do tej pory dobrze się krył.
– Mam coś dla ciebie – powiedział, po czym wyciągnął niewielkie zawiniątko.
Liang Xi rozpakowała je ciekawa, co znajdzie w środku. Był to niewielki wisiorek w kształcie kwiatu o wielu starannie wyrzeźbionych fioletowych płatkach.
– Jest piękny – powiedziała. – Dziękuję. A z jakiej to okazji?
– A musi jakaś być? Gdy go zobaczyłem, pomyślałem o tobie. Nie chciałem, żeby wszystkie nasze wspomnienia dotyczyły tylko treningu i misji.
Przez chwilę wyglądał, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zmienił zdanie.
– Muszę złożyć raport mistrzom – dodał. – Porozmawiamy później.
Po tych słowach udał się w stronę świątyni Hengguang, jak zawsze gotowy na przyjęcie następnych rozkazów.
***
Najwidoczniej w oczach mistrzów Lieyan nie zasłużył na odpoczynek. Od razu został wysłany do rozgromienia bandytów nękających miasteczka na południu. Przed wyjazdem zdążyli zamienić tylko kilka słów. Parę dni później Liang Xi wezwano do świątyni Hengguang. Zaskoczyło ją, że w sali obrad zgromadziło się dziewięciu mistrzów, łącznie z jej ojcem. W Radzie zasiadało dwunastu, jednak ich zebrania odbywały się tylko w wyjątkowych okolicznościach.
Wyglądało na to, że działo się coś złego, skoro przybyli tu prawie wszyscy. Przed jej misją do Yang Guo pojawiło się zaledwie czterech. Liang Xi ukłoniła się zwyczajowo i czekała, aż któryś z nich przemówi.
– Mam bardzo złe wieści, córko.
Jej ojciec odezwał się jako pierwszy. Skoro nazwał ją córką, chyba nie było najgorzej. Gdyby to była całkowicie oficjalna rozmowa, nie podkreślałby swojej więzi z nią.
– Czy słyszałaś o Imperium Da Rong?
Liang Xi wytężyła pamięć, jednak nie była w stanie sobie przypomnieć. Troszkę wstydziła się przyznać, że nie poświęciła zbyt wiele czasu na czytanie map i poznawanie innych państw. Lianzhong była tak duża, że graniczyła z kilkunastoma innymi krajami, a Liang Xi nie pamiętała nazw ich wszystkich. Ale zamiast tego doskonale znała się na walce i umiała korzystać ze sztuki miji, więc chyba nie było tak źle. Imperium Da Rong. Wydawało jej się, że gdzieś już słyszała tę nazwę, jednak nie pamiętała kiedy.
– Nie.
– To kraj leżący przy naszej wschodniej granicy. – No dobrze. Powinna poświęcić więcej czasu mapom. – Jak wiesz, Lianzhong zawsze stara się rozwijać i wspierać inne narody w potrzebie, jednak Imperium Da Rong różni się od nich. Nie tylko odrzuca naszą pomoc, lecz atakuje wioski leżące przy granicy.
– Rozumiem – powiedziała Liang Xi, tłumiąc gniew. Nie musieli atakować niewinnych. Lianzhong zawsze szanowała granice i nie narzucała się bez wyraźnej potrzeby służącej większości, tak jak w Yang Guo. Atakując mieszkańców Lianzhong, Da Rong wypowiadało im wojnę. – Czy mam pomóc w zabezpieczeniu naszej granicy?
– Nie – powiedział wielki mistrz Cheng. – Musisz poprowadzić żołnierzy i… rozpocząć inwazję.
To dziwne. Istniała różnica między obroną własnych mieszkańców przed bandytami a otwartym najazdem na drugi kraj. Liang Xi przysięgała bronić niewinnych, a nie ich atakować. Chciała zaprowadzić pokój, a nie walczyć na wojnie.
– Wybacz, mistrzu, ale czegoś nie rozumiem. Nasza doktryna zakazuje zemsty. Czy przystępując do odwetowego ataku, nie łamiemy naszych zasad? Jeśli wyślemy żołnierzy do ochrony miast przy granicy i odeprzemy ataki, wojownicy Da Rong zniechęcą się i ich zaprzestaną. Unikniemy w ten sposób wielu ofiar.
Mistrzowie spojrzeli po sobie. Wyraźnie zastanawiali się nad odpowiedzią.
– Jesteś bardzo szlachetna, młoda damo. – Jako pierwszy odezwał się stojący po lewej stronie od jej ojca mistrz Shu. – Widzę, że robisz dobry pożytek z nauk Lieyana. W normalnych okolicznościach bez wahania przyznałbym ci rację, jednak ta sprawa jest bardziej skomplikowana.
– Dlaczego?
– Mieszkańcy Da Rong nie są zwykłymi bandytami. Na ile jesteśmy w stanie stwierdzić, wojownicy Imperium posługują się jakąś formą sztuki miji.
Liang Xi odetchnęła głęboko. To niemożliwe. Sekretną sztukę znali tylko członkowie Lianzhong i wykorzystywali ją w słusznych celach. Tak było od zawsze.
– Proszę o wyjaśnienie, mistrzu.
– Jak wiesz, niektórzy z nas potrafią wykorzystywać energię przepływającą przez świat – powiedział mistrz Deng, najstarszy członek Rady. – Pozostajemy z nią w harmonii.
– To prawda – przyznała Liang Xi, która wielokrotnie korzystała już z miji.
– Jednak to, co się dzieje w Da Rong, wydaje się w jakimś stopniu… nienaturalne. Tak jakby wypaczono tę energię, zatruto ją. Imperium może stanowić wielkie zagrożenie, jeżeli go nie powstrzymamy.
To niemożliwe. Jak można skazić coś tak czystego? Pomijając najważniejsze pytanie: skąd w ogóle wiedzieli o sekretnej sztuce?
– Czy już rozumiesz, dlaczego musimy zaatakować?
– Tak – powiedziała zdeterminowanym głosem Liang Xi. Tak niszczycielska moc mogłaby splugawić cały świat. Ktoś musiał ją powstrzymać. Aż zbyt łatwo można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby do władzy doszedł posługujący się nią tyran. Tylko dlaczego…
– Dlaczego powierzacie mi to zadanie? – spytała, a zaraz potem dodała: – Doceniam wiarę i zaufanie, które we mnie pokładacie, ale zastanawiam się, czy tej misji nie powinien podjąć się ktoś bardziej doświadczony.
– Jesteś jedną z naszych najzdolniejszych wojowniczek – stwierdził jej ojciec. – Zdobyłaś już duże doświadczenie bojowe i znakomicie posługujesz się sztuką miji mimo młodego wieku. Poza tym wiesz, jak dowodzić, i dbasz o to, aby ograniczać straty w ludziach.
Cóż, temu trudno było zaprzeczyć, ale…
– Rozumiem, że ta odpowiedzialność może być przytłaczająca. – Spojrzał jej głęboko w oczy i dodał: – Jednak wierzymy w ciebie. Ja w ciebie wierzę.
Wyglądało na to, że decyzja została podjęta. Liang Xi nie protestowała, ponieważ zdradziłaby pokładane w niej zaufanie. Nie mogła pozwolić sobie na tchórzostwo. Musiała przyjąć powierzone jej zadanie i wykonać je najlepiej, jak potrafiła. Nawet jeśli jej decyzje zaważą na losie świata, a sama myśl o tym była zatrważająca. Skłoniła się i powiedziała:
– Wyruszę jutro o świcie.
– Doskonale.
Liang Xi odwróciła się i skierowała w stronę wyjścia ze świątyni Hengguang, jednak zatrzymały ją słowa ojca:
– Córko, zaczekaj chwilę. Porozmawiajmy na osobności.