Z bardzo daleka - ebook
Z bardzo daleka - ebook
„Balistrieri to jedna z najbardziej udanych postaci we współczesnej literaturze kryminalnej”. The Independent
Rok 1990. W środku upalnego lata, gdy całe Włochy przeżywają magiczne noce mistrzostw świata w piłce nożnej, bez śladu znika syn potężnego rzymskiego dewelopera. Śledztwo przypada komisarzowi Balistreriemu, którego wcale nie cieszy, że musi szukać zbuntowanego syna przedsiębiorcy. Jednak wszystko zmienia odkrycie okrutnie okaleczonych zwłok młodego mężczyzny obok zwłok dziewczyny zniewolonej przez jednego z bossów camorry. Balistreri weźmie udział w strzelaninie, której dramatyczne konsekwencje uniemożliwią mu rozwiązanie sprawy.
Rok 2018. Po prawie czterdziestu latach służby w policji Michele Balistreri przechodzi na emeryturę. Jego ciało i umysł noszą ślady intensywnego i pełnego cierpień życia. Ale nawet teraz nie znajduje spokoju: kiedy w dawnej rezydencji rodziny zamordowanego chłopaka zostają znalezione dwa manekiny odtwarzające okoliczności nierozwiązanej zbrodni sprzed niemal trzydziestu lat, dawny policyjny śledczy będzie musiał pomóc swojemu następcy w prowadzeniu śledztwa, które może się dla niego okazać ostatnim.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-091-8 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZED GMACHEM sądu na piazzale Clodio zwyczajne tu grupki adwokatów, asystentów i klientów zamiast jak zawsze dyskutować o rozprawach, rozmawiały tylko o półfinale między Błękitnymi a Argentyną Maradony, który miał się odbyć następnego wieczoru na stadionie San Paolo w Neapolu. Wydawało się, że nawet więcej niż zwykle flag narodowych powiewa na budynku sądu.
Capuzzo pod ohydną koszulę w kratę znowu włożył niebieski tiszert z twarzą Maradony. Miał ze sobą szarą walizeczkę, wyglądała na ciężkawą.
– A co to takiego jest, Capuzzo? Wyjeżdżasz gdzieś?
– Przenośny komputer osobisty. Pecet. Można na nim robić notatki podczas spotkania, a następnie je czytać i pracować nad nimi w domu, dottore. Coś cudownego. Zapisałem wszystko, co Petruzzi powiedział nam wczoraj.
Świat był coraz gorszy. Telefony przenośne, komputery do pracy w domu!
– Tak, tak, cudownie. A teraz chodźmy do Locatellego i postarajmy się mieć tę sprawę szybko z głowy.
PROKURATOR ZNAJDOWAŁ się w swoim gabinecie. Mniej więcej w moim wieku, szeroka klatka piersiowa, blond włosy, nos i szczęka boksera, jasne oczy. Był w samej koszuli, spod rozpiętego kołnierzyka i poluzowanego węzła zielonego krawata wyzierał brzeg szarego podkoszulka. Biurko uginało się pod stosami równo ułożonych teczek opisanych różnymi kolorami. Po bokach biurka stały dwa oprawione w ramki zdjęcia. Na jednym młoda blondynka, może nie piękna, ale atrakcyjna. Na drugim Ruud Gullit i Marco van Basten podnosili puchar Ligi Mistrzów.
Locatelli trzymał w palcach zgaszone toskańskie cygaro. Sięgnąłem po papierosa, ale prokurator pokręcił głową.
– Żadnego palenia w moim biurze, Balistreri.
A więc zgaszone cygaro było dopełnieniem całości, jak poluzowany zielony krawat, rozpięta koszula i widoczny fragment podkoszulka. Następnie Locatelli spojrzał niezbyt przyjaźnie na Capuzza.
– Inspektorze, gdyby ten facet na pana koszulce był biznesmenem, a nie piłkarzem, siedziałby w więzieniu.
Capuzzo aż podskoczył, ale nie dał się onieśmielić.
– Naprawdę? A za jakie przestępstwo?
– Pamięta pan ten gol ręką strzelony Anglikom cztery lata temu? Oszustwo i brak okoliczności łagodzących.
– Anglicy najechali Malwiny!
Locatelli potrząsnął głową.
– Myli się pan, inspektorze. To Argentyńczycy zajęli Falklandy.
Miałem dość. Liczyłem na pięć minut, a trzy z nich już minęły na gadaniu o bzdurach.
– Locatelli, popsułeś mi niedzielę z powodu anonimu wysłanego do gazety. Chcesz wiedzieć, co nam powiedział Prospero Petruzzi, czy mam cię zostawić z Capuzzem, żebyście dyskutowali o Maradonie?
Prokurator się uśmiechnął.
– Tak, już mi powiedzieli, że jesteś intelektualistą, co to czyta Nietzschego. Ja mam bardziej popularne gusta, Balistreri: piłkę nożną, wino, tytoń i kobiety! À propos…
Nacisnął przycisk na telefonie. Po chwili weszła kobieta po trzydziestce.
– Komisarz Balistreri i inspektor Capuzzo. A to jest mecenas Silvana Beldon, moja nowa asystentka.
O ile Elide Petruzzi była kobietą nie tyle piękną, co bardzo zadbaną i na swój sposób fascynującą, o tyle Silvana Beldon stanowiła jej całkowite przeciwieństwo: piękna kobieta, która robiła wszystko, co mogła, by ukryć kształtne ciało pod beżową spódnicą za kolano i kremową bluzką zapiętą na ostatni guzik, z długimi czarnymi włosami związanymi w kok i okularami w cienkich oprawkach, o ustach umalowanych skromną bladoróżową szminką. Należała do tych, które chciały być doceniane przede wszystkim za swój intelekt, obawiając się, że my, mężczyźni, jesteśmy zbyt mocno zainteresowani resztą. Cóż, jeśli chodzi o mnie, mogła się nie obawiać, kobiety skupione na robieniu kariery odbierały mi jakąkolwiek ochotę. W przeciwieństwie do mnie Locatelli sprawiał wrażenie bardzo zainteresowanego tym, co skrywał powściągliwy przyodziewek.
– Jak było na Ibizie z przyjaciółką, Silvana? Dobrze się bawiłaś?
Beldon skinęła głową.
– Tak, Mirko, to był miły weekend, dziękuję.
Locatelli mrugnął do niej.
– Nie przyzwyczajaj się do wolnych piątkowych popołudni, u mnie się ciężko pracuje. Chyba że następnym razem zabierzesz mnie ze sobą i swoją przyjaciółką!
Roześmiał się, włożył na chwilę cygaro do ust i w końcu zwrócił się do mnie. Jasno pokazał, że w tym gabinecie to on dyktuje porę i maniery.
– A więc, Balistreri, co to za historia? Umberto Petruzzi zniknął?
Opowiedziałem o naszym spotkaniu z Prosperem i Elide Petruzzimi. Słuchał, nie przerywając i robiąc notatki dwukolorowym długopisem, czarnym z jednej strony i czerwonym z drugiej. Zmieniał czerń na czerwień zgodnie z sobie tylko znaną metodą.
– Więc według tego mecenasa Annibaldiego – zagadnął – syn Petruzziego ma nową panienkę i gdzieś sobie z nią wyjechał. Co o tym sądzisz, Silvana?
Uśmiechnęła się.
– Wydaje mi się, że dottor Balistreri powiedział, że zdaniem jego ojca i siostry Umberto jest z dziewczyną lub ogląda sztukę w jakimś mieście. Czy amory, czy muzeum, to nie ma większego znaczenia, prawda? To nie wygląda na porwanie.
Capuzzo otworzył swoją przeklętą szarą walizeczkę i położył ją na kolanach. Locatelli od razu to zauważył.
– Dają wam w policji takie drogie rzeczy?
Inspektor nie dał się zbić z pantałyku.
– Nie wszystkim. Tylko tym, którzy zdali egzamin z informatyki.
Locatelli się nadął.
– Nie potrzebuję tego. Wystarczą mi teczki i kolorowy długopis, mam we wszystkim porządek i oszczędzam pieniądze podatników. No więc, Balistreri, twoje wnioski?
Opinię Capuzza wykluczył jako nieistotną.
– Tak jak wspomniała pani mecenas, nieważne, czy to amory, czy muzeum, a cavalier Petruzzi nadal nie chce, żebyśmy się koło niego kręcili. Tylko to jest pewne.
Prokurator znowu wycelował we mnie długopis.
– Ale jest ten artykuł w „Il Messaggero”, prawda?
– Anonimowy list opublikowany w „Il Messaggero” – poprawił go Capuzzo, zajęty pisaniem nie wiadomo czego na tej cholernej klawiaturze.
Locatelli bezczelnie go zignorował. Chciał natychmiast wyjaśnić, co myśli o takich ludziach jak Prospero Petruzzi.
– A więc cavaliere nie chce nas w pobliżu. Być może przywykł do waszych rzymskich prokuratorów, ale teraz muzyka się zmieni.
Spojrzałem na niego, na ten zielony krawat, szary brzeg podkoszulka, długopis w barwach jego ukochanego Milanu na stole i cygaro w dłoni. Maniak, Marsjanin, który przez przypadek wylądował na Ziemi. Był tylko donkiszotem i wkrótce się o tym dowie.
– Locatelli, w Rzymie ludzie tacy jak Prospero Petruzzi dają sobie radę przy każdej pogodzie.
Skierował na mnie swój dwukolorowy długopis.
– Sprawy wkrótce się zmienią, Balistreri. Wymieciemy to gówno.
– Wymieciemy? Masz na myśli siebie i kogo jeszcze? Sancho Pansę?
Zignorował ironię i wskazał swój zielony krawat.
– My. Ja i nowi ludzie, którzy nie mają nic wspólnego z waszymi rzymskimi politykami. Aby działać, potrzebuję dowodu, a tym musisz się zająć ty.
Robiło się to bardziej skomplikowane, niż się spodziewałem.
– Więc nie zrozumiałeś. Nie ma żadnego dowodu, Locatelli. Według Petruzziego Paul Newman jest z dziewczyną.
– Paul Newman?
– Skromny opis wyglądu Umberta poczyniony przez jego ojca. Wiesz, poczucie humoru nie jest jego mocną stroną. W każdym razie mam to gdzieś. Żadnych zarzutów, żadnych dowodów, żadnego przestępstwa.
Znowu skierował długopis na mnie.
– O przestępstwach decyduje prokuratura, Balistreri. To ja. Ty jesteś policjantem i jesteś na moje rozkazy. Macie szukać Umberta Petruzziego. Jeśli nie znajdziesz po nim śladu na granicy lub we włoskich hotelach…
Mecenas Beldon przerwała mu.
– Jest Schengen, Mirko. Mogliby opuścić kraj bez zostawienia śladu na granicy.
Capuzzo grzecznie zwrócił się do Silvany Beldon.
– Z całym szacunkiem, pani mecenas, Schengen we Włoszech wejdzie w życie nieco później.
Locatelli spojrzał na niego sarkastycznie.
– Doprawdy, inspektorze? Ma pan też doświadczenie w pracy pogranicznika?
Capuzzo nie zareagował na prowokację. Po prostu przekręcił ekran swojego laptopa w stronę Locatellego.
– Tu jest to napisane, panie prokuratorze. Umieściłem bazę danych Dziennika Ustaw na dysku.
Locatelli zignorował Capuzza i zwrócił się do mnie.
– Więc, jak mówiłem, jeśli nie opuścili Włoch i nie są w hotelu…
Silvana Beldon ponownie mu przerwała.
– Są też prywatne domy, Mirko. Petruzzi są bardzo bogaci.
Uwaga pięknej prawniczki była słuszna. Locatelli skinął głową, lekko zdenerwowany.
– W każdym razie jeśli nic nie znajdziesz, ruszymy z planem B.
Popatrzyłem na niego.
– Jaki miałby być ten alternatywny plan, Locatelli? Będziemy śledzić Petruzziego, żeby sprawdzić, czy zapłaci okup? Ma ponad stu facetów z Securitas, którzy mogą jechać i zapłacić zamiast niego.
Pokręcił głową. Skierował długopis w moją stronę.
– Nie. Każę zamrozić aktywa osobiste i firmowe Petruzziego, zanim spróbuje wypłacić pieniądze na okup.
Silvana Beldon spojrzała na niego oszołomiona.
– Nie możesz, Mirko. Nie ma takiego prawa.
Prokurator uśmiechnął się do pięknej asystentki i wzruszył ramionami, jakby to było nieistotne.
– Wkrótce prawo nam pozwoli. Ale już teraz nie jest to zabronione i będę pierwszym, który tego użyje.
To było absurdalne naginanie prawa, nawet dla kogoś takiego jak ja.
Ten jasnowłosy nordycki Rodomonte⁵ zachowywał się jak słoń w składzie porcelany. Niezdarny, ale odważny: narażać się człowiekowi tak umocowanemu politycznie jak Prospero Petruzzi nie śmiałby żaden sędzia ani prokurator.
– Balistreri, zrobimy tak. Ty sprawdzasz hotele i granice, a w tym czasie ja wezwę tu mecenasa Annibaldiego. Zanim zamrozimy aktywa Petruzziego i Proelium, powiadomię ich adwokata, bo to on ich reprezentuje. Kiedy Proelium musiało załatwiać delikatne interesy, to zdaje się właśnie nasz drogi Annibaldi się tym zajmował.
To brzmiało jak jakiś film albo żart.
– Uważasz, że Prospero Petruzzi to ojciec chrzestny, a Annibaldi to jego adwokat jak Tom Hagen? Bo jeśli tak naprawdę jest, to już widzę zakrwawioną głowę konia w twoim łóżku, Locatelli.
– Ty sobie żartujesz, Balistreri – ciągnął zupełnie niewzruszony – ale Annibaldi jest właścicielem Securitas: stu mężczyzn, w kierownictwie są eksoficerowie służb i karabinierzy. Bardzo zdolni ludzie.
Nie było sensu się kłócić.
– W porządku, zrobimy, jak chcesz. Gorzej dla twojego konia.
Skinął głową i spojrzał na swoją asystentkę.
– Nie mam koni, Balistreri. Jak już mówiłem, mam bardziej banalne gusta. A teraz idź szukać młodego Petruzziego.
Capuzzo i ja wstaliśmy i pożegnaliśmy się.
W drodze powrotnej do kwestury inspektor gapił się ponuro na swoją szarą walizeczkę.
– Locatelli wygląda jak karykatura tego polityka z Ligi Północnej w podkoszulku⁶.
– Cierpliwości, Capuzzo. Przynajmniej facet ma jaja. Nikt nie ośmieliłby się zamrozić aktywów Petruzziego.
Inspektor otworzył walizeczkę i wystukał coś na klawiaturze.
– Można wiedzieć, co tam wypisujesz?
– To, co pan właśnie powiedział o Locatellim, dottore. Przeszukałem akta sądowe i artykuły o mecenasie Annibaldim.
Spojrzałem na niego ze zdumieniem.
– Przeszukałeś gdzie?
Wskazał to diabelskie urządzenie z klawiaturą.
– Wczoraj po południu, po tym, jak byliśmy razem u Petruzziego, no bo on powiedział nam, że to ten Annibaldi powiedział mu o nowej miłości Umberta. A dziś rano ściągnąłem sobie dyskietki z…
– Słuchaj Capuzzo, nie mam pojęcia, o czym mówisz, i nic mnie nie obchodzą jakieś dyskietki, cokolwiek to znaczy. Powiesz mi, co znalazłeś?
Wpatrzył się w mały niebieskawy ekran i zaczął czytać.
– Poprzednik Locatellego w Rzymie, Enrico Bosio, próbował badać niektóre z kontraktów Petruzziego. Annibaldi nazwał go w telewizji prześladowcą wolności gospodarczej, a Bosio w odpowiedzi pozwał Annibaldiego o zniesławienie.
– Nie widzę tu nic poważnego.
– Najlepsze jest teraz. Kilka dni później nastoletni syn Bosia został pobity przez dwóch niezidentyfikowanych młodych mężczyzn przy wyjściu z klubu futsalowego. Wiemy o tym, bo matka zabrała chłopaka na komisariat, żeby złożyć skargę o pobicie. Następnego dnia skarga została wycofana, a Bosio poprosił o przeniesienie do Mediolanu, na co uzyskał zgodę. Pozew przeciwko Annibaldiemu został wycofany bez wyjaśnienia. W skrócie: Bosio lwim sercem nie jest, ale sprawa daje do myślenia.
Nic mnie to nie obchodziło, ta cała historia była tylko fiksacją blondasa z Północy, który wylądował w rzymskiej prokuraturze.
– Słuchaj, chodźmy do biura. Ja podpiszę kilka papierów, a ty każesz szukać Paula Newmana.
Skinął głową.
– Dottore, pamięta pan, że czekamy na pana dzisiaj z kolacją, prawda?
Nie miałem ochoty. Capuzzo wyglądał jednak na zmartwionego, a ja nie chciałem być niegrzeczny. Może zażyty rano prozak pomoże mi jakoś przetrwać tę rodzinną kolację.
ZAMKNIĘTY W BIURZE czułem się jak złota rybka w akwarium. Szklane ściany były kolejnym owocem nowoczesności, tak samo trującym jak szara walizeczka Capuzza.
Open space, aby się lepiej komunikować!
Wypaliłem sporo gitanes’ów i zacząłem, nie czytając, podpisywać papiery, które nagromadziły się na moim biurku. Kto by czytał to wszystko, co wytwarzała państwowa biurokracja?
Po godzinie pojawił się Capuzzo ze swoją nieodłączną szarą walizeczką.
– Dottore, wychodzę coś załatwić, ale będę musiał tam trochę poczekać, więc skończę pracę nad tym, czego chciał od nas Locatelli.
Spojrzałem na walizeczkę. Trochę mnie to zaintrygowało.
– Gdzie trafia wszystko, co w nim piszesz?
– Na RAM.
– Słuchaj, Capuzzo…
– Przepraszam. Random Access Memory. Pamięć o dostępie swobodnym. Potem jest jeszcze CPU, pamięć ROM…
– Dobra, dajmy spokój Cyganom. Kiedy zaczniesz dzwonić do hoteli i na posterunki graniczne w poszukiwaniu Paula Newmana?
Uśmiechnął się i wskazał walizeczkę.
– Już to zrobiłem. Nie trzeba dzwonić, dottor Balistreri. Wpisałem wszystkie informacje do komputera.
– Naprawdę? Wspaniale! To może mi jeszcze powiesz, gdzie byłem wczoraj po południu, po tym, jak mnie zaciągnąłeś do Petruzziego?
Capuzzo uśmiechnął się pobłażliwie.
– Jeśli dostał pan mandat, to tak.
– A jeśli wsadziłem dwóch idiotów za kratki?
Skinął głową.
– Jasne, jeśli poda mi pan nazwiska, sprawdzę.
Pokręciłem głową.
– Zapomnij, Capuzzo. I tak już ich sędzia zwolnił. Dali tylko dwom nieletnim zapalić marihuanę. To nie przestępstwo, prawda?
Ale on nie skończył jeszcze mowy pochwalnej o czekającej nas świetlanej przyszłości.
– Pewnego dnia technologia będzie wszystko widzieć i wiedzieć, dottore. Nasza praca stanie się o wiele prostsza, będzie oparta na naukowych dowodach, a nie na łatwych do podważenia rekonstrukcjach poszlakowych. Wystarczy umieć czytać dane z komputera.
Moje spojrzenie przekonało go, żeby nie kontynuował.
– Opowiedz mi o Paulu Newmanie. Znalazłeś go?
– Nie. Ale Umberto Petruzzi nie opuścił Włoch. Także w hotelach nie ma po nim śladu.
– W porządku. Skoro już tyle masz, sprawdź jeszcze burdele.
Potrząsnął głową.
– Hotele mają obowiązek rejestrowania gości i przesyłania listy do najbliższego posterunku policji. Ale burdele…
Mógł być świetnym gliną, ten mój Capuzzo. Ale w świecie, który miał dopiero nadejść. Kiedy ja już szczęśliwie będę polował na lwy w Afryce. Albo leżał kilka stóp pod ziemią. W każdym razie gdy nie będzie mnie już tam, za biurkiem, starego, niedołężnego policjanta niepasującego do swoich czasów, próbującego się odnaleźć wśród RAM, CPU i dyskietek.
Capuzzo zakaszlał.
– Mam adres miejsca, gdzie zaatakowano syna Bosia.
Podał mi karteczkę.
– Na wszelki wypadek, gdyby pan zmienił zdanie. A, jeszcze jedno, Maria chce wiedzieć, czy woli pan dziś wieczorem menu morskie, czy lądowe.
– Twoja żona gotuje tak dobrze, że mogłaby nawet zrobić menu z powietrza. Masz szczęście, Capuzzo.
Uśmiechnął się.
– Pewnego dnia pan też, dottore…
Dostrzegł moje spojrzenie. Zdanie ugrzęzło mu w gardle, uśmiech znikł, a on zrobił w tył zwrot i wyszedł.
BYŁA JUŻ prawie pora obiadowa, kiedy skręciłem w nieco wyboistą dróżkę, która od ponte Marconi biegła w dół do licznych klubów z boiskami. Włoskie flagi powiewały na wszystkich bramach. Zaparkowałem na placu pierwszego klubu, obok małego baru. W środku siedział tylko chudy staruszek z długimi siwymi włosami, w samym podkoszulku, szortach i klapkach, z niezapalonym ms-em w kąciku ust.
– Poproszę o kawę.
Schował się za maszyną i zaparzył mi kawę. Wyciągnąłem gitane’a, a on wskazał napis wykonany długopisem na kartce papieru w kratkę:
PALENIE SZKODZI GINOWI (TAK MÓWI JEGO ŻONA).
– Ale możesz zapalić w drzwiach baru. Wystarczy, żebym nie widział, jak kopcisz, inaczej nie będę w stanie się oprzeć.
Rzucił okiem na papierosa w mojej ręce.
– Gitanes’y! Coś wspaniałego, już nawet pasterze tego nie palą. Teraz wszyscy kopcą to cienkie gówno z filtrem, równie dobrze mogliby zupełnie sobie odpuścić.
– Ma pan rację. Na pewno nie chce pan jednego?
Spojrzał łapczywie na papierosa w mojej ręce. Potem potrząsnął głową.
– Żona wyczuje zapach, jak tylko wrócę do domu, młody człowieku. Lepiej nie.
– Na pewno? Wystarczy przed powrotem do domu zjeść dwa lukrecjowe cukierki.
Pan Gino skapitulował, a ja zapaliłem mu gitane’a.
– Wygląda pan na wykształconego człowieka, dottore, to może pan mi powie.
– Czy palenie szkodzi? Szkodzi, ale znacznie mniej niż nudna praca.
Uśmiechnął się.
– Nie mówiłem o paleniu, to mam gdzieś. Kogo by pan obstawiał jutro wieczorem? Kto strzeli? Vialli, Baggio czy Schillaci?
To była choroba gorsza od palenia. Obsesja.
– Nie lepiej postawić na Paola Rossiego?
Popatrzył na mnie ze zdumieniem i dał spokój. Pewnie uznał, że spotkał gościa, który nie ma pojęcia o piłce. Z rozkoszą zaciągnął się gitane’em. To był właściwy moment.
– Mam zarezerwować boisko dla syna i jego przyjaciół na jutro. Ale powiedziano mi, że ta okolica wieczorami jest trochę niebezpieczna.
– A kto to panu powiedział? Przecież to nieprawda!
– Słyszałem, że jakiś czas temu po meczu w klubie obok pobili dzieciaka.
Wzruszył ramionami.
– Jestem tu od dziesięciu lat i to był jeden jedyny raz. Coś takiego nigdy wcześniej się nie zdarzyło, nie było nawet bójek między tymi, co grali. To byli dwaj dranie nie stąd, na pewno Cyganie. Jak spróbują wrócić, skopiemy im tyłki i wyślemy z powrotem do ich kraju, gdziekolwiek to jest! A może ty wiesz, skąd pochodzą ci wszyscy Cyganie?
– Dlaczego pan mówi, że to byli Cyganie?
– Bo mieli wielki motocykl, który mają tylko ci, co kradną, i mówili jakimś dziwnym językiem.
Rzucił mi podstępne spojrzenie.
– Twoi koledzy nawet nie przyszli mnie przesłuchać!
Udawałem, że jestem zdumiony.
– Moi koledzy?
– Ty, czarny, z taką twarzą to albo jesteś przestępcą jak ci dwaj, albo gliną, mnie nie nabierzesz!
Pokazałem mu legitymację policyjną, ogólną, nie z sekcji zabójstw. Uśmiechnął się, otworzył szufladę i wyciągnął zmiętą kartkę papieru.
– Widzisz, jaki jestem dobry? Zapisałem sobie numer tablic cygańskiego motocykla! Na wszelki wypadek, gdyby policja mnie o to poprosiła.
Podał mi kartkę, a ja schowałem ją do kieszeni. Podsunąłem mu paczkę gitanes’ów, wziął jednego.
– O Boże! – krzyknął.
Przed barem parkował stary, poobijany fiat 850.
– Moja żona! Poczuje zapach i mam przesrane!
Starsza pani, dwa razy większa od Gina, wyszła z samochodu. Sytuacja była dramatyczna.
– Bar ma tylne wyjście?
– Tak, ale jeśli nikogo nie zastanie…
– Zastanie mnie. Niech pan idzie.
– Dziękuję. A tak w ogóle to Paolo Rossi przeszedł na emeryturę, już nie gra.
Gino wziął nogi za pas. Zdążył w samą porę, nim weszła ksantypa. Wywąchała podejrzliwie zapach dymu i gapiła się na mnie dwoma wypukłymi ślepiami, w których czaiła się wrogość.
– A gdzie Gino?
– Poszedł do marketu na zakupy. Skończyło się nam mleko.
– Panie czarny, a można wiedzieć, coś ty za jeden?
– Nowy pomocnik.
– Pomocnik? Od kiedy? I po co pomocnik temu leniowi?
– Aby posprzątać boiska, proszę pani. Tylko na dzisiaj, bo jego bolą plecy.
– Co za leń! Ile ci obiecał?
Nie miałem najmniejszego pojęcia, jaka suma jest wiarygodna.
– Dziesięć tysięcy lirów.
Zmrużyła oczy.
– Dziesięć tysięcy lirów na godzinę? Jesteś złodziejem?
– Nie, nie, za dzień.
Zrobiła się podejrzliwa.
– A czemu tak mało?
Nie mogłem znaleźć gotowej odpowiedzi, a ksantypa robiła się coraz bardziej podejrzliwa.
– Wyglądasz, jakbyś uciekł z więzienia!
Musiałem się jej pozbyć, ale nie wiedziałem, co robić. W tym momencie przez drzwi frontowe wszedł uśmiechnięty Gino, musiał umyć zęby w szatni i włożył sobie do ust gumę do żucia.
– Ninetta, moja maleńka, co za niespodzianka!
Jego stukilowa maleńka rzuciła mu groźne spojrzenie.
– Gdzie mleko?
Zdecydowanie nadszedł czas, by zmykać. Szybko wybiegłem z baru, wsiadłem do duetto i przejechałem przez bramę na pełnej prędkości. Znalazłem budkę telefoniczną w innym barze i Capuzzo po tablicy rejestracyjnej dotarł do właściciela motocykla, który nie był Cyganem, a Polakiem, niejakim Filipem Gadochą, mieszkającym w Circolo Stella, całkiem niedaleko.------------------------------------------------------------------------
¹ Aluzja do pierwszych władców Wiecznego Miasta, których tradycyjnie nazywa się siedmioma królami Rzymu. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
² (łac.) Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
³ (łac.) Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny.
⁴ (fr.) W swobodnym tłumaczeniu: I co mam teraz zrobić z całą resztą życia wśród obojętnych mi ludzi, kiedy ty odeszłaś.
⁵ Jeden z bohaterów poematu Orland szalony Ludovica Ariosta, charakteryzujący się odwagą, nieprzebraną pychą i miłością wojennego rzemiosła.
⁶ Założycielem populistycznie prawicowej Ligi Północnej był Umberto Bossi, znany z publicznego pokazywania się w białym lub szarym podkoszulku na ramiączkach.