Z dala od Gretchen. Historia miłości, która nie miała prawa się wydarzyć - ebook
Z dala od Gretchen. Historia miłości, która nie miała prawa się wydarzyć - ebook
Wielka miłość w mrocznych powojennych czasach. Młoda Niemka, czarny żołnierz i sekret, który wychodzi na jaw po latach. Sensacyjny debiut, ponad 200 tys. sprzedanych egzemplarzy w samych Niemczech.
Tom Monderath, znany dziennikarz z Kolonii, opiekuje się swoją 84-letnią matką Gretą. Diagnoza demencji staje się dla obojga początkiem niezwykłej podróży w przeszłość. Greta po raz pierwszy opowiada o swoim życiu – o dzieciństwie w Prusach Wschodnich, ukochanych dziadkach, ucieczce przed rosyjskimi żołnierzami w mroźną zimę i czasie spędzonym w okupowanym Heidelbergu. Znów jest kilkunastoletnią dziewczyną, która w przerażających czasach próbuje żyć i kochać. Tom zdaje sobie sprawę, że zna tylko niewielką część życia kobiety, która go wychowała. Gdy syn natrafia na zdjęcie małej dziewczynki o ciemnej karnacji, Greta milknie. Po raz pierwszy Tom zaczyna zagłębiać się w przeszłość swojej matki. Nie tylko po to, by w końcu zrozumieć jej smutek i przygnębienie, które towarzyszyły mu całe życie. Chodzi także o jego własny spokój.
W porywającej i zaskakującej historii Susanne Abel porusza przemilczany temat losów dzieci urodzonych w czasie amerykańskiej okupacji Niemiec.
| Kategoria: | Powieść |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68228-03-8 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LIPIEC 2015
– Za dwie minuty wchodzimy na żywo! – słychać w studiu wiadomości głos kierownika nagrania.
Operatorzy kamer nakładają słuchawki.
– Gdzie cola dla Toma? I Sabine z krawatem?
Prezenter Tom Monderath zajmuje miejsce za pulpitem.
– Na razie mamy jeszcze ministra, jest też ewentualnie wejście na żywo, gdzie możesz zaimprowizować wprowadzenie. Dam ci na słuchawki – słychać przez głośniki instrukcję z reżyserki.
Tom kiwa głową, pociąga przez słomkę lodowatą colę i na próbę mamrocze pod nosem tekst wprowadzenia: – „W całym kraju mamy rekordy temperatury. Dużą część kraju sparaliżowały dziś burze. Upały stanowią zagrożenie zwłaszcza dla ludzi starszych i chorych…”.
– Jedynka trochę bliżej, dwójka robi najazd jak zwykle – przekazuje reżyserka polecenia do operatorów kamer, a w głośnikach rozlega się: – Jeszcze raz charakteryzatorka!
– Jeszcze minuta!
– „…po dniu wczorajszym, kiedy zanotowano najwyższe temperatury tego roku, dziś w wielu szpitalach doszło do…”
Sabine, asystentka Toma, z niezwykłą jak dla niej nerwowością układa mu węzeł krawata na koszuli.
– Co się dzieje? – pyta ją cicho, zasłaniając ręką mikrofon.
– Bo ja… mój ojciec… mój ojciec zmarł i… – Sabine połyka resztę zdania i odwraca się, przewracając szklankę z colą. Brązowe rozbryzgi ozdabiają białą koszulę Toma.
– Niech to szlag!
Asystentka pomaga mu zdjąć blezer. Kierownik nagrania biegnie z zapasową koszulą, mijając operatorów kamer.
– Trzydzieści sekund!
– Przepraszam – jąka Sabine.
– Nie zawracaj sobie tym głowy. Mogę coś dla ciebie zrobić? – pyta Tom, wślizgując się w świeżą koszulę i upychając ją w spodniach.
– Piętnaście sekund, wszyscy z planu!
Włącza się muzyczny sygnał odliczania.
Sabine kręci przecząco głową i poprawia krawat Toma.
– Ostatni trailer… uwaga, za dziesięć…
– Dzięki – mówi Tom, gładzi ją po ramieniu i zajmuje swoje miejsce. Sabine uskakuje na bok.
– I pięć, cztery, trzy, dwa…
– Dobry wieczór państwu. Jest piąty lipca dwa tysiące piętnastego roku. Rozpoczynamy wiadomości.
– Dobry wieczór, mój skarbeńku – odpowiada osiemdziesięcioczteroletnia Greta dziewięć kilometrów dalej w górę Renu ze swojego telewizyjnego fotela i wznosi toast filiżanką miętowej herbaty. – Niezły masz dzisiaj krawat. Nie wiem tylko, czemu zawsze musisz mieć takie krótkie włosy. Naprawdę uważasz, że ci w tym dobrze? – Bierze talerzyk z kanapkami z barowego stolika na kółkach, który ma dokładnie tyle lat, co jej zbyt duże mieszkanie, i odgryza kawałek chleba z wątrobianką.
– Manewry wojsk NATO w Ukrainie. Zachód nie może już dłużej tolerować wojny w Ukrainie i pokazów siły Putina…
– Putin, ten bawidamek – rzuca Greta, wydłubując kawałeczek ogórka spomiędzy zębów. Przy okazji słucha niezbyt uważnie, jak amerykańska kandydatka na stanowisko prezydenta, Hillary Clinton, ostrzega przed wzrastającą potęgą militarną Chin. Również to, że grecki premier Tsipras deklaruje gotowość do rozmów na temat zadłużenia, niezbyt ją zajmuje, ponieważ, jak co wieczór, czeka tylko na jedno: na specjalną sentencję, którą prowadzący pożegna się z widzami.
– „Tylko ci, którzy znają przeszłość, mogą zrozumieć teraźniejszość i kształtować przyszłość”, twierdził August Bebel, jeden z założycieli i pierwszych przywódców naszej socjaldemokracji. Życzę państwu spokojnej nocy.
– Też ci tego życzę, skarbie. – Greta wyłącza telewizor i popycha wózek z brudnymi naczyniami w stronę kuchni. W początkach lat sześćdziesiątych razem z sześcioma innymi rodzinami wprowadzili się do tej czynszowej kamienicy, którą wybudował na brzegu Renu w Pörz, dzielnicy Kolonii, jej małżonek Konrad. Tutaj dorastał jej syn Thomas i tutaj nadal mieszka ona, samotnie, na stu sześćdziesięciu metrach kwadratowych, po niespodziewanej śmierci męża przed prawie osiemnastoma laty.
Greta wkłada naczynia do zmywarki i myśli o Tomie, jak wszyscy nazywają jej syna. Nie potrafi sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni widziała go osobiście. A przecież mieszka zaledwie parę kilometrów od niej, w samym centrum Kolonii. Wiadomo, że jest bardzo zaabsorbowany pracą, ale to przecież jeszcze nie powód, żeby nie zgłosić się od czasu do czasu telefonicznie.
– Tu mama – mówi Greta Monderath ze sztucznym ożywieniem do zielonej słuchawki. – Żyjesz tam jeszcze? Chciałam się po prostu zgłosić, skoro już sam nie dzwonisz, niewdzięczny synalku. Halo? – Opowiada mu, co się u niej wydarzyło tego dnia, kiedy to ze względu na upał nie wystawiła nawet nosa za drzwi. W samym środku zdania przerywa jej kobiecy głos: „Dziękujemy za telefon”.
Przez okno w salonie widzi, że nad Renem zbierają się ciemne chmury. Słychać dalekie grzmoty.
– To do niego niepodobne. Żeby tak tygodniami się nie odzywać.
Błyskawice przecinają niebo nad kempingiem po drugiej stronie Renu. W głowie Grety mnożą się obrazy przedstawiające małego Toma, który ze strachu przed burzą zawsze chował się pod łóżkiem.
Uderza piorun. W różowej podomce i kapciach Greta, potykając się, wychodzi z mieszkania, w podziemnym garażu wsiada do swojego bmw 3 z roku 1996, wrzuca wsteczny bieg, zawraca i kiedy jest już na ulicy, rusza gwałtownie przed siebie. Czarne deszczowe chmury zaciemniły letnie niebo. Skręca w Kölner Straße i wciska gaz do dechy. Tą drogą jechała już tysiące razy, wie, że za dwadzieścia minut znajdzie się w centrum. Do tego jednak nie dochodzi, ponieważ po półtora kilometra, przed wiaduktem autostrady, droga jest całkowicie zamknięta dla ruchu.
Mijają ją dwie karetki na sygnale. Za nimi straż pożarna. Błyskające niebieskie światła przecinają ciemności. Z nieba lecą strugi deszczu, dudnią o dach, krople tłuką o przednią szybę.
– I co mam teraz zrobić? Przecież nie mogę tu zawrócić.
Wycieraczki walczą z masami wody. Inni kierowcy powoli wyprzedzają ją na przeciwnym pasie i skręcają w lewo. Stroboskopowy efekt migocących świateł doprowadza ją niemal do obłędu. W głowie ma tylko jedno: jak najszybciej się stąd wydostać. Zbiera się w sobie, zjeżdża ze swojego pasa i podąża za innymi samochodami. Trzyma się tylnych świateł samochodu przed nią, tak jak on skręca w lewo, potem w prawo i ląduje na autostradzie.
– I co ja teraz zrobię? I co ja teraz zrobię?
Wpija się w kierownicę obiema rękami i patrzy na tablicę informacyjną węzła autostrady.
– Gremberg. Gremberg.
Wie, że musi tutaj zjechać, żeby wrócić do Kolonii. Tuż za nią jedzie jakiś SUV, daje sygnały światłami i trąbi. Greta włącza długie światła, wciska gaz do dechy, ale nie ma odwagi zdjąć dłoni z kierownicy, żeby zmienić bieg… i mija zjazd. Z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę na drugim biegu.
W stożku światła jej reflektorów pojawia się niebieska tablica informacyjna Heumar 1000 m.
– Heumar. Tu muszę zjechać! Zgadza się!
Jakaś holenderska ciężarówka z kwiatami jedzie po jej lewej stronie, nie wyprzedza, tylko jedzie równolegle, trąbiąc. Greta wpatruje się szeroko otwartymi oczami przed siebie. Żeby tylko nie zjechać z pasa i nie zderzyć się z ciężarówką, myśli i przegapia zjazd na Kolonię.
Białe pasy na jezdni mkną w jej stronę, klaksony innych uczestników ruchu umilkły. Greta nie słyszy skrzypienia pracujących już na sucho wycieraczek, ląduje na A3 i kontynuuje jazdę z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę na południowy wschód. O tym, że ma zawrócić, dawno już zapomniała.
Cztery godziny później, między Aschaffenburgiem a Würzburgiem, jej samochód szarpie kilka razy i z pustym bakiem zatrzymuje się na wzniesieniu. Greta słyszy deszcz bębniący o szyby. Z tym dźwiękiem miesza się po chwili coraz głośniejsze wycie policyjnej syreny. W lusterku wstecznym widzi błyskające błękitne światła. Ktoś gwałtownie otwiera drzwi.
– Co się stało?
Młody policjant z radiowozu patrolowego świeci jej latarką prosto w twarz.
Ona gapi się na niego i cała dygoce. Policjant sięga do kierownicy, woła swojego kolegę i razem przepychają stare bmw na pas awaryjny.
– Bardzo proszę odwieźć mnie do domu!
– A gdzie to jest „do domu”?
Greta zastanawia się przez chwilę.
– Do Preußisch Eylau¹.
– A gdzie to?
– W Prusach Wschodnich.
Młody policjant prosi ją o zajęcie miejsca na tylnym siedzeniu radiowozu i prosi o okazanie dokumentów. Greta nie ma żadnych.
– Jak się pani nazywa?
– Schönaich. Greta Schönaich. Urodzona siódmego marca tysiąc dziewięćset trzydziestego pierwszego roku.
– Czy możemy się skontaktować z kimś z pani rodziny?
– Dziadkowie na mnie czekają!
Obydwaj policjanci wymieniają spojrzenia.
– Ma pani kogoś jeszcze? Syna albo córkę?
– Tak, mam córkę.
– A gdzie ona mieszka?
Greta patrzy na niego niewidzącym wzrokiem.
– Mój syn jest w telewizji.
– No to wszystko jasne – mówi policjant i wspólnie z kolegą w środku nocy odstawiają ją prosto do szpitala w Aschaffenburgu.
– Zachodzi silne podejrzenie demencji. Powinien pan wysłać mamę na badania – mówi doktor Wirth Tomowi Monderathowi, który wczesnym rankiem został powiadomiony przez policję, że Gretę znaleziono zupełnie zdezorientowaną dwieście pięćdziesiąt kilometrów od Kolonii.
– To niemożliwe. – Tom przeciera zmęczone oczy. Wszystko w nim broni się przed dopuszczeniem do siebie tego, co właśnie słyszy. – Jeszcze tydzień temu jedliśmy razem w restauracji. Była całkowicie normalna, jak zawsze. Przecież na pewno bym coś zauważył.
– Oczywiście mogą być też inne przyczyny – mówi doktor Wirth, wyliczając, że tego rodzaju stan może być też wywołany depresją, zaburzeniami krążenia płynu mózgowo-rdzeniowego, niedoczynnością tarczycy lub też stanowić skutek uboczny działania leków.
– Może to również być związane z aktualnymi upałami, które wywołują problemy u starszych ludzi. Tak czy inaczej powinien pan to przedyskutować z lekarzem rodzinnym pańskiej matki.
Na piętrze nad nimi czuć zapach środków dezynfekcyjnych i moczu. Greta otwiera oczy i rozgląda się ukradkiem. Obok niej stoi łóżko, na którym leży jakaś starsza kobieta.
– Bardzo przepraszam, czy może mi pani powiedzieć, gdzie ja jestem? – pyta.
Wysuszona staruszka obok mamroce coś niezrozumiałego i gapi się w pustkę. Greta patrzy na krzesło toaletowe, uchwyt nad łóżkiem, koszulę nocną z przykrótkimi rękawami i domyśla się, że musi być w szpitalu. Próbuje zejść z łóżka, ale zarówno z lewej, jak i z prawej są wysokie kratki, które to uniemożliwiają.
– Haaalo! – woła. Kiedy nikt nie reaguje, gramoli się przez boczne zabezpieczenie i przytrzymując z tyłu koszulę, błąka się po długim szpitalnym korytarzu. Trafiwszy na pokój pielęgniarek, wali pięściami w szybę.
– Co się dzieje? Czemu tu jestem? I gdzie jest moje ubranie?
– Musi pani wrócić do sali! – woła młoda pielęgniarka, mówiąca frankijskim dialektem, wybiega do Grety na korytarz i łapie ją za ramię.
– Wcale nic nie muszę! – broni się Greta. Nie znosi, kiedy ktoś ją szarpie. – Domagam się, żeby pani oddała mi moje rzeczy i zadzwoniła po taksówkę.
Dołącza do nich druga pielęgniarka, identyfikator wskazuje, że to siostra oddziałowa, i bierze Gretę pod rękę, żeby odprowadzić ją do sali.
Greta może i ma swoje lata, ale fizycznie jest bardzo sprawna i broni się rękami i nogami.
– To jest pogwałcenie wolności osobistej! Sprawa będzie miała swoje konsekwencje!
– Tak, tak, oczywiście – odpowiada rutynowo siostra oddziałowa, podsuwa Grecie pod siedzenie wózek inwalidzki i sprawnym chwytem z obu stron wraz z młodą pielęgniarką sadzają na nim Gretę.
– Przekonacie się, jak przyjdzie tu mój syn. On pracuje w telewizji!
– No, jasne. A mój ojciec jest szefem Watykanu.
W tym momencie na oddział wchodzi w towarzystwie lekarza jej dryblasowaty, dwumetrowego wzrostu syn, sławny prezenter telewizyjny Tom Monderath. Kiedy pielęgniarki go widzą, natychmiast puszczają Gretę.
– Tom! – woła Greta, zeskakuje z wózka i z powiewającą koszulą pędzi w jego stronę, by na koniec potknąć się i wpaść mu w ramiona. – Bogu dzięki, nareszcie się zjawiłeś!
Pielęgniarki wymieniają zaintrygowane spojrzenia, najwyraźniej znają tego prezentera wiadomości.
– Mamo, co ty wyprawiasz? Co się z tobą dzieje? – pyta szeptem Tom, próbując ją jakoś okryć szpitalną koszulą. – Doktorze Wirth, czy znalazłby się może jakiś szlafrok albo coś?
– Oczywiście – odpowiada lekarz, wydaje polecenie siostrze oddziałowej i przedstawiwszy się krótko, prowadzi Gretę i jej syna do gabinetu lekarskiego. – Jak się pani dzisiaj czuje?
– A niby jak się mam czuć, młody człowieku? – odpowiada zaczepnie Greta.
– Wie pani, jak się pani tutaj znalazła?
– A pan wie?
– Czy może mi pani powiedzieć, jaki mamy dzisiaj dzień?
– Czyżby pan tego nie wiedział?
„Nie do wiary”, myśli Tom, przysłuchując się, jak jego zaawansowana wiekiem matka podpuszcza lekarza. I ona ma mieć demencję? W życiu!
Jego smartfon wibruje. Próbują się z nim skontaktować z redakcji w Kolonii.
– Gdzie mogę przez moment spokojnie porozmawiać?
– Proszę ze mną. – Siostra oddziałowa prowadzi go na balkon. Spojrzenie Toma pada na przepełnioną popielniczkę.
– Może pan też tutaj zapalić. Wprawdzie jest zakaz, ale sam pan widzi.
Tom waha się przez moment.
– Dzięki, ale właśnie rzuciłem.
Kiedy zostaje sam, opada ciężko na wysłużone kempingowe krzesło i wybiera numer swojej asystentki.
– Sabine, nie dam rady być dziś na posiedzeniu redakcji.
– Tu mówi Jenny – zgłasza się po drugiej stronie lekko ochrypły głos. – Chciałam tylko…
– Daj mi Sabine.
– Nie ma jej. Zastępuję ją na czas urlopu.
Tom przerywa rozmowę i wybiera numer kierownika redakcji.
– Hej, Clemens, Sabine jest na urlopie? – pyta i studiuje popielniczkę, czy nie ma tam jakiegoś niedopałka, który dałoby się jeszcze wykorzystać.
– Urlop na żądanie, śmierć w rodzinie. Wiem, że nie trawisz Jenny, ale ona jest dobra i tylko ją dało się awaryjnie ściągnąć – mówi Clemens.
– Fuck! – Tom ociera sobie pot z czoła. – Nie zdążę na posiedzenie redakcji.
Patrzy na zegarek. Jest tuż po dwunastej. Jeśli szybko stąd wyjdzie i autostrada będzie w miarę przejezdna, to powinien zdążyć na siedemnastą. Wystarczająco dużo czasu, żeby przygotować się do wieczornej audycji.
– Czy coś się stało? – pyta kierownik redakcji.
– Nie, nie, muszę tylko coś załatwić.
Wiadomość o tym, że pojawił się znany z telewizji i plotkarskich gazet dziennikarz, najwyraźniej rozeszła się lotem błyskawicy po całym szpitalu. Po korytarzu kręci się zdumiewająco wiele pielęgniarek, które próbują chociaż przez moment na niego spojrzeć. Tom uśmiecha się, naciąga czarną bejsbolówkę głębiej na oczy i udaje się do gabinetu.
Na leżance siedzi tam Greta w za dużym o trzy rozmiary dresie.
– Oni myślą, że jestem stuknięta.
– A gdzie lekarz? – pyta Tom.
– Słuchaj, oni naprawdę wywiercili mi tutaj tymi swoimi pytaniami dziurę w brzuchu. Skąd mam jeszcze wiedzieć i to?
– Cholera jasna! Muszę wracać do Kolonii.
– Może byś tak na chwilę usiadł? Zwariować z tobą można. I zdejmij w końcu tę czapkę, masz przecież takie piękne blond włosy.
Tom otwiera gwałtownie drzwi, żeby poszukać doktora Wirtha albo jakiegoś innego lekarza, i niemal wpada na postawną blondynkę w białym fartuchu, która trzyma klamkę po drugiej stronie drzwi.
– Sorry – mówi Tom.
Asystentka doktora przedstawia się i zajmuje miejsce za biurkiem.
– Bardzo panią przepraszam, ale nie mam czasu.
– Zanim będziemy mogli wypuścić pańską mamę, musimy najpierw dopełnić pewne formalności. W której mama jest kasie chorych?
Tom patrzy na Gretę.
– Techniker Krankenkasse. Potrzebuje pani też mój numer?
– A pamiętasz go? – dziwi się Tom.
– No pewnie – mówi Greta i recytuje siedmiocyfrowy numer ubezpieczenia.
Lekarka uśmiecha się do Toma.
Ładne ma oczy, myśli Tom i przesuwa wzrokiem wzdłuż długiej szyi, zatrzymując się na identyfikatorze: Dr Nadine Ney. Na krótką chwilę zapomina o presji czasu oraz mało przyjemnym powodzie swojego tutaj pobytu.
– Potrzebne mi jeszcze nazwisko i adres lekarza prowadzącego – mówi lekarka nad głową Grety. Tom zauważa, że na jej szczupłej dłoni nie widać obrączki.
– Przecież on tego nie wie! Proszę zapisać: Doktor Heinrich Fischer, Hauptstrasse 397, 51143 Kolonia-Porz. Potrzebny pani też numer telefonu?
– Nie, dziękuję. – Lekarka uśmiecha się lekko.
– A czy mogę pani podać mój numer telefonu? – pyta Tom, patrząc w brązowe oczy doktor Ney. – Znaczy, tak na wszelki wypadek.
– Ależ oczywiście, nigdy nic nie wiadomo. – Lekarka odgarnia za ucho niesforny kosmyk włosów i wkłada jego wizytówkę do kieszonki obok stetoskopu.
Po przejechaniu tablicy z nazwą Aschaffenburga przy wyjeździe z miasta Tom wciska pedał gazu do dechy, włącza się do ruchu na autostradzie i pędzi dwieście dwadzieścia na godzinę w stronę Kolonii.
– Czemu ciągle jedziesz lewym pasem? – pyta jego matka na siedzeniu pasażera, kurczowo trzymając się prawą ręką uchwytu nad drzwiami, który nie bez przyczyny nazywa się uchwytem strachu. Lewa ręka wczepiona jest w plastikową torbę z jej rzeczami, którą przed ich pośpiesznym wyjazdem wręczyła im jedna z pielęgniarek. Greta co chwila odruchowo naciska na hamulec, chociaż pod nogą ma tylko czarną gumową matę.
– Bo chcę dojechać na miejsce jeszcze dzisiaj. Tak się składa, że mam też inne, mniej ważne zajęcia – odpowiada Tom z kamienną twarzą i nastawia głośniej radio.
– We Frankonii zanotowano wczoraj temperaturę czterdziestu i trzech dziesiątych stopnia, a więc dokładnie tyle samo, co w Rio de Janeiro. Rekord ciepła w Niemczech został pobity. Jeśli wierzyć ludowym mądrościom, pogoda w najbliższym czasie się nie zmieni.
Asfalt migoce.
Z głośników po raz lekko licząc tysięczny tego lata rozbrzmiewa Hallo, Lieblingsmensch Namiki.
– Dżiiiiiiizaz – klnie Tom, przeciągając głoski z kolońskim akcentem, i wyłącza radio. Nie cierpi tego płaczliwego głosu, a jeszcze bardziej nie cierpi tego, że nie panuje nad sobą. DEMENCJA. Nie może pozwolić, żeby to słowo rozpanoszyło się w jego mózgu. Skupia się na oddechu, próbuje się uspokoić i rzuca w stronę matki niepewne spojrzenie.
– Dobra, mama, a teraz mi wszystko opowiedz, żebym dobrze zrozumiał.
Greta patrzy na niego i pyta:
– Niby co?
– No, co się stało, że w środku nocy jechałaś przez pół Niemiec?
– Weź nie rób od razu takiej afery. Dawniej też w niejedno miejsce po ciebie jeździłam. I co, zadawałam jakieś pytania? A teraz jesteś na mnie zły, czy co?
– Nie, nie jestem zły. – Tom zdaje sobie sprawę z tego, że kłamie. Jest zły jak cholera. Wściekłość prawie go rozsadza.
– Boże, dzieciaku, może po prostu powinieneś zacząć trochę mniej pracować? Masz tyle stresu, że na pewno nie wyjdzie ci to na zdrowie.
Tom nie wie, czy śmiać się, czy płakać. Spał ledwie trzy godziny, obudziła go policja, w środku nocy pędził do Aschaffenburga, tam usłyszał o podejrzeniu demencji u matki, a teraz ona siedzi obok niego i jakby nigdy nic mówi mu, że powinien się mniej stresować.
– Zupełnie spokojnie mogłabym wrócić swoim samochodem – mówi Greta. – Gdzie on w ogóle jest?
– ADAC odholuje go z powrotem. Ale nie uważasz, że byłoby lepiej, gdybyś całkowicie zrezygnowała z prowadzenia samochodu?
– Co ty bredzisz!
– Mama, ty masz prawie osiemdziesiąt pięć lat.
– Jeszcze mi dużo brakuje!
– Straciłaś orientację na autostradzie.
– To znaczy, że jestem już nic niewarta, bo jeden raz popełniłam błąd? Zobaczymy, jak ty dożyjesz mojego wieku.
DEMENCJA. To przerażające słowo rozlewa się po jego mózgu. Chce się go pozbyć, zarówno samego słowa, jak i przede wszystkim myśli o tym, że wiąże się ono jakoś z jego matką. To wykluczone. Niemożliwe. Lekarz pytał o depresję, a Tom nie udzielił mu na to odpowiedzi, bo to słowo to tabu. Całe jego dzieciństwo i młodość były naznaczone tym, że mama na całe dnie znikała w zaciemnionym pokoju albo zaszywała się w, jak to się mówiło, sanatoriach. Jeśli z nią o tym rozmawiał, to nigdy wprost.
– A bierzesz jeszcze w ogóle te leki na…? – pyta niby przy okazji.
– Masz na myśli te ogłupiacze?
Tom wykrzywia twarz w uśmiechu.
– No, właśnie.
– Już dawno nie. A co, potrzebujesz?
– Jeśli dalej będziesz tak robić, to na pewno będę potrzebował! – mówi, rzuca w jej stronę ukradkowe spojrzenie i czuje ulgę, kiedy rozlega się sygnał komórki.
– Tak?
– Przesłać ci tematy? – pyta Jenny na głośnomówiącym.
– Siedzę w samochodzie, przeczytaj mi.
– Główny temat upały. Potem Grecja i kryzys zadłużeniowy.
– Czyli jak wczoraj – komentuje Tom.
– Tak, ale Varoufakis ustąpił ze stanowiska ministra finansów. Planowany jest wywiad z Schäublem. Ma mało czasu, więc…
– Varoufakis podał się do dymisji? Czemu od razu mi nie powiedziałaś?
– A skąd miałam wiedzieć, że tego nie wiesz? To już godzinę temu. Nie masz internetu?
– NIE, JENNY! PROWADZĘ SAMOCHÓD. NIE MAM INTERNETU! – Od czego, do jasnej cholery, ma się asystentkę? Z Sabine coś takiego byłoby niemożliwe. Pracuje dla niego od lat i dokładnie wie, czego on potrzebuje.
– Biuro Schäublego mówi, że musimy zrobić nagranie przed siedemnastą, bo wieczorem ma spotkania.
– Za mało czasu, niech to szlag. To co, mam sam dzwonić i negocjować późniejszy termin? Mówiłem Clemensowi, że…
– Okej! Zajmę się tym. – Sygnał rozłączenia rozmowy.
– Jenny? – Tom nie znosi, kiedy ktoś mu przerywa. A jeszcze bardziej, kiedy ktoś pierwszy kończy z nim rozmowę.
– Ojej, ojej… – mówi Greta, która już od dłuższego czasu przygląda się synowi z boku.
– NO CO?
– Ale chyba się ogolisz przed pójściem do telewizji?
– Skoro to dla ciebie takie najważniejsze.
– Nie jest najważniejsze.
– Tylko co?
– Ta Jenny. To twoja dziewczyna?
– Maaaaamo!
– Tak tylko pytam…
Na taką rozmowę Tom naprawdę nie ma najmniejszej nawet ochoty. Od lat jego matkę nurtuje pytanie, dlaczego jej syn się jeszcze nie ożenił. Od lat wydaje się jej, że każda kobieta pojawiająca się przy nim to potencjalna synowa, i od lat mówi mu, że chętnie by już została babcią.
Tom dzwoni na prywatny numer Sabine.
– Moje najserdeczniejsze wyrazy współczucia – mówi. – Życzę ci dużo siły, żebyś sobie jakoś z tym wszystkim poradziła – dodaje, chociaż tak naprawdę chciałby tylko wiedzieć, kiedy ona wróci.
– Dzięki – mówi Sabine. W głośniku słychać jej szloch.
– Czy twój tata zmarł nagle, czy też byłaś na to przygotowana i mogłaś…?
– On się… on… – mówi urywanie Sabine. – On popełnił samobójstwo, Tom.
– Co takiego? – Poczuł się tak, jakby ktoś nagle kopnął go w żołądek. Nie widzi, że jadące za nim porsche daje sygnały światłami, żeby zjechał z lewego pasa. – A wiadomo… wiadomo dlaczego?
– Miał pójść do domu opieki, chorował na parkinsona. A od kiedy umarła mama… – Sabine nie może dalej mówić.
– O rany, Sabine, nawet nie wiesz, jak mi przykro – mówi Tom i ma wrażenie, że ona tego już nie usłyszała, bo nagle stracił zasięg.
Zmienia pas i w milczeniu jedzie dalej z mniejszą już prędkością. W głowie czuje pustkę. Przy zjeździe Montabaur aż się wzdryga, bo nie potrafi sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jechał przez Elzer Berg. Nie potrafi sobie też przypomnieć, kiedy siedząca obok niego matka po raz ostatni się odezwała. Znowu rzuca jej ukradkowe spojrzenie.
Greta wygląda na zagubioną. Taka drobna i krucha w tym pozbawionym smaku, o trzy numery za dużym dresie z Aschaffenburga.
– Wszystko okej, mama?
– Zimno mi.
– Sorry, to przez klimatyzację. Przepraszam. Zaraz wyłączę, wtedy szybko zrobi się znowu ciepło.
Dzwoni komórka.
– Umówiliśmy Schäublego na osiemnastą trzydzieści. Pasuje ci?
– Tak – mówi Tom i zjeżdża z A4 na Köln-Poll.
– Mama, muszę lecieć zaraz do studia. Nie mogę iść z tobą na górę. Dasz radę? – Tom zatrzymał się pod jej domem i patrzy teraz na nią w napięciu.
– No pewnie. Nie jesteś mi potrzebny – mówi Greta i zbiera wszystkie siły, żeby wyglądało, że jest w dobrej formie, i żeby odgrywać taką, jaka była wcześniej. Wie, że nie może teraz popełnić najmniejszego błędu. – Gdzie moje klucze?
– Dam ci swoje. Obiecaj mi, że zaraz pójdziesz do swojego lekarza.
– Tak, tak! – Greta macha za nim, kiedy odjeżdża, i mamrocze pod nosem: – Złego diabli nie wezmą.
Przemyka się przez bramę, czuje ulgę, że nie spotyka żadnego z lokatorów, i zaryglowuje za sobą drzwi swojego mieszkania na parterze. Kiedy opada z niej całe napięcie, jej ciało wiotczeje i Greta wreszcie wypuszcza z rąk szpitalną torbę z rzeczami.
Zdaje sobie sprawę, że coś jest z nią nie tak. I czuje strach.
– Nie rozczulaj się nad sobą! – rozkazuje sobie, bierze się w garść, idzie zdecydowanym krokiem do łazienki, ale unika patrzenia na swoje odbicie w lustrze. Musi zapisywać swoje myśli, bo inaczej jej ulecą.
AUTO – pisze drukowanymi literami na bloczku karteczek samoprzylepnych, który wraz z długopisem leży na parapecie, i przykleja karteczkę do kafelków na ścianie, pełnej kolorowych notatek.
PRZECZYTAĆ KSIĄŻKĘ O ĆWICZENIU PAMIĘCI!
JEŚĆ JABŁKA! CODZIENNIE JEDNO!!!!!
TABLETKA NA UKRWIENIE MÓZGU!
– O, właśnie, tabletki na mózg – mówi do siebie, wyjmuje jedną z pudełka i połyka bez popijania wodą. Potem wyjmuje z opakowania cały blister, wyciska pięć kolejnych i z trudem łyka.
W momencie wjazdu do podziemnego garażu stacji Tomowi udaje się skutecznie pozbyć z głowy tamtego przerażającego słowa. Jego myśli zaprzątają teraz pytania, czy da się jeszcze zapobiec wyjściu Grecji ze strefy euro i czy byłoby katastrofą dla Europy, gdyby się to nie udało. Żeby szybciej znaleźć się w studiu, mija windę i biegnie schodami w górę.
Wszystko jest już przygotowane. Reflektory oświetlają jego pulpit. Na monitorze widzi zniecierpliwionego ministra finansów, który czeka na niego w Berlinie. Tom rzuca w kąt przepocony T-shirt. Clemens wciska mu w rękę dokumentację i listę pytań, Jenny pomaga mu włożyć białą koszulę i blezer, charakteryzatorka goli mu twarz.
– Przetrzymaj Schäublego jeszcze przez dwie minutki, Clem – rzuca Tom do kierownika redakcji i przegląda pytania.
– Który krawat? – pyta go Jenny Walter, trzymając przed nim trzy do wyboru.
– Ten w czerwone kropki – poleca Tom, nie zaszczycając czterdziestolatki, która jest jego chwilową asystentką, ani jednym spojrzeniem.
Kiedy Jenny pyta sceptycznie „Ten?”, Tom podnosi wzrok i widzi, jak ta ubierająca się zawsze na czarno rodowita mieszkanka Kolonii patrzy na krawat w pomarańczowe kropki, marszcząc czoło.
Tom nie reaguje i robi notatki na swoich kartkach. Chwilę później widzi kątem oka, jak Lars, kierownik nagrania, stawia przed nim taboret.
– Dzięki, Jens – mówi Jenny, która przy swoich co najwyżej stu sześćdziesięciu centymetrach wzrostu nie dałaby rady sięgnąć szyi Toma.
– Lars – poprawia ją kolega.
Jenny nie zwraca na niego uwagi, wchodzi na taboret i przekłada zawiązany już krawat Tomowi przez głowę i poprawia kołnierzyk koszuli.
– Gotowe – mówi. – A te okulary to co?
– A co ma być?
– No bo przecież zawsze…
– Zapomniałem soczewek kontaktowych – przerywa jej ostro, przybiera swój profesjonalny uśmiech i podchodzi do pulpitu. – Witam serdecznie, panie ministrze.
Z rutynową swobodą Tom wypytuje ministra w trakcie wywiadu, czy negocjacje z greckim rządem staną się teraz łatwiejsze, czy też istnieją obawy, że Grecja wystąpi ze strefy euro.
Schäuble odpowiada dyplomatycznie: – Nie widzę żadnych znamion katastrofy dla Europy.
Po wywiadzie Tom skupia się na przygotowaniach do wieczornych wiadomości.
– Chcesz coś jeść albo pić? – pyta go zastępcza asystentka.
– Tak, chętnie – odpowiada, nawet nie podnosząc wzroku.
– A co na przykład?
– Jeszcze jedno pytanie i nie wytrzymam!
Jest wdzięczny, kiedy kierownik nagrania bez słowa stawia przed nim na pulpicie butelkę wody.
– Jeszcze pięć minut.
Operatorzy kamer zajmują swoje miejsca. Charakteryzatorka osusza górną wargę Toma i ucieka z pola widzenia kamer. Rozlega się sygnał audycji.
– Całe Niemcy cierpią z powodu tropikalnych upałów – rozpoczyna Tom wieczorne wiadomości 6 lipca 2015 roku.
– Co ty powiesz – komentuje Greta w swoim salonie, wkładając do ust plasterek salami i kawałeczek bułeczki drożdżowej maczanej w sosie remulada.
– Od kiedy to nosisz okulary? – pyta, oblizując górną wargę. – No tak, przybywa latek, skarbie.
– Upały w ciągu ostatnich dni dla wielu osób były niemalże nie do zniesienia. W takie gorące dni umiera niemal dwukrotnie więcej starszych ludzi niż w te chłodne – dobiega z telewizora. – Przyczyna: sygnały ostrzegawcze informujące o przegrzaniu pojawiają się z opóźnieniem.
Greta wkłada do ust połówkę jajka na twardo.
– Ale wciąż wyglądasz bardzo dobrze, nie tak byle jak, jak ten z programu drugiego.
– Napijesz się jeszcze kölscha? – pyta Jenny po programie, próbując dotrzymać kroku Tomowi wychodzącemu ze studia.
– Oczywiście, że napiję się kölscha. ZAWSZE piję kölscha. Po KAŻDYM programie.
Nie obchodzi go, że Jenny zatrzymuje się, kręcąc głową. Jedzie windą na górę. W swoim przestronnym gabinecie z widokiem na Ren Tom przebiega wzrokiem dalsze doniesienia dnia. W Dreieich w Hesji szesnaście osób zostało rannych, ponieważ jakiś kierowca zderzył się z autobusem, jadąc pod prąd na rondzie. Kierowcą był mężczyzna w wieku osiemdziesięciu sześciu lat. I znowu pojawia się to potworne słowo: DEMENCJA.
Otwierają się drzwi i Jenny bez słowa stawia mu z hukiem na biurku butelkę piwa Kölsch.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze?
– Nie! – W blasku ekranu laptopa twarz Toma wygląda na nieprzystępną. Powstrzymuje się przed upomnieniem jej, żeby następnym razem łaskawie zapukała.
– Mogę powiedzieć coś jeszcze?
Tom kasuje wyszukiwane pojęcia: demencja, oznaki.
– Z czytaniem w myślach to słaba sprawa. Jeśli czegoś potrzebujesz, to musisz mi to powiedzieć.
Tom nie patrzy na nią, tylko przelatuje wzrokiem nagłówki z „New York Timesa” i z trudem opanowuje się, żeby nie zacząć zasadniczej dyskusji na temat powinności asystentki. Także dlatego, iż jest przekonany, że za kilka dni Sabine wróci do pracy. Kątem oka widzi, że Jenny nie rusza się z miejsca. Powoli unosi głowę i patrzy na nią.
– Jeszcze coś?
– Tak – mówi Jenny zdecydowanym tonem. – Ten twój krawat jest do dupy!
Odwraca się na pięcie i zatrzaskuje za sobą drzwi.
– Fuck!
Tom zrywa krawat z szyi i wrzuca go do kosza na śmieci, odpycha się od biurka i odwraca na krześle tak, że może patrzeć przez okno. Nie widzi ani sylwetki katedry po drugiej stronie Renu, ani wieczornej zorzy na horyzoncie za nią, przykłada do ust butelkę piwa i opróżnia ją za jednym razem.
– Co za pieprzony dzień!
Pół godziny później Tom zbiera swoje rzeczy i jedzie do swojego penthouse’u na ekskluzywnym osiedlu Gerling-Quartier. Jest zmęczony jak pies i cieszy się, że w końcu będzie sam. Tom uwielbia minimalizm swojego mieszkania, do którego wprowadził się zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Zrzuca buty z nóg. W komputerze odpala playlistę Aviciiego, odkręca głośność na maksa i zamyka oczy. Dźwięk eksploduje w jego uszach. Tanecznym krokiem idzie przez salon, zrywa z siebie kolejne sztuki ubrania i staje pod gorącym prysznicem. DEMENCJA. Fuck! I znowu to słowo.
Wciąż nagi, wyciąga korek z butelki i ma nadzieję, że chianti zdoła je jakoś zmyć. Wlewa w siebie pierwszy kieliszek. Po drugim zaczynają w nim wibrować basy. Na tarasie patrzy na krwistoczerwony księżyc wschodzący za katedrą. Kładzie się w hamaku z butelką w dłoni i przymyka oczy.
W przerwie między dwoma utworami sąsiadka z naprzeciwka krzyczy:
– Cisza!
Tom zmniejsza głośność i kołysze się w hamaku, aż zasypia.
Ponownie budzi go przenikliwy głos.
– Czy to jakiś dom wariatów, czy jak? Najpierw ta muzyka, a teraz się pieprzą! Zamykać okna!
I rzeczywiście. Jakaś kobieta pojękuje. Jej głębokie, wydłużone „aaaach” staje się coraz głośniejsze. W półśnie Tom wyobraża sobie, jak rozpina kitel tamtej lekarce w Aschaffenburgu – jak to ona miała na imię? „Aach” zmienia się w rytmiczne „tak, tak, tak!”. Tom przypomina sobie, jak w zeszłym tygodniu inaugurował prysznic w swoim mieszkaniu ze swoją architektką wnętrz, Melanie. Ciężko zsuwa się z hamaka, szuka po mieszkaniu swojego smartfona i pisze do Melanie wiadomość na WhatsAppie:
Masz akurat czas? :-)
Sorry, ale jutro o 5 muszę jechać do Berlina. W zasadzie już śpię :-(
Tom zastanawia się, jak by tu namówić Melę do seksu przez telefon, bo w zasadzie prawie się nie znają. Jego komórka wibruje. Rozmówca nieznany. Może wpadła na ten sam pomysł, myśli sobie.
– Taaak?
– Tu Jenny.
Wzwód Toma natychmiast zniknął.
– Ja śpię – mówi i ciska telefonem w kąt.
Następnego dnia wcześnie rano robi sobie rundkę przez Kaiser-Wilhelm-Ring w kierunku Ogrodów Miejskich. Sto czterdzieści bitów na minutę nadaje rytm jego biegowi. W sztucznym stawie przy Mediaparku odbija się poranne słońce. Utwór Levels Avicciego mobilizuje go do wysiłku.
Tom wyrzuca ramiona w górę. To będzie super dzień! Sprintem mija czerwone automaty z gazetami „Kölner Express” i „Bild-Zeitung”, przyśpiesza trochę, żeby złapać jeszcze zielone światło na przejściu przez Innere Kanalstrass. Nagle staje jak wryty. Potem odwraca się, powoli podchodzi do automatów i widzi swoją podobiznę na tytułowej stronie „Bild-Zeitung”. A u góry:
MATKA POPULARNEGO PREZENTERA
ZGUBIŁA SIĘ NA AUTOSTRADZIE
Jakaś kobieta z psem wrzuca do automatu drobniaki, otwiera klapę, wyjmuje gazetę i mierzy Toma wzrokiem. Tom naciąga daszek bejsbolówki głębiej na oczy, gna z powrotem do centrum i nagle odnosi wrażenie, jakby wszyscy kierowcy rozpoznawali, kim jest. Z każdym krokiem jego wzburzenie zmienia się we wściekłość. Kto sprzedał tę wiadomość do prasy? Policja? Szpital?
Tom wybiera numer z pierwszego miejsca na liście kontaktów.
– Jenny Walter – zgłasza się Jenny po pierwszym dzwonku.
– Jak to możliwe, że nikt mi o tym wcześniej nie powiedział?
– Jak to możliwe? Sorry, ale kiedy zadzwoniłam do ciebie w nocy, żeby ci o tym powiedzieć, to się rozłączyłeś.
– Musimy…
– Już się skontaktowałam z Blücherem, naszym prawnikiem od mediów – przerywa mu Jenny. – Zajmie się tym.
– Okej – mówi Tom i kończy rozmowę, bo akurat ktoś próbuje się do niego dodzwonić. To jego matka.
– Mama, nie mogę teraz.
Ale Greta nie daje się zbyć.
– Potrzebny mi mój samochód! Muszę zrobić zakupy!
Boże, żeby tak rozum rozdawali na ulicy, myśli Tom i przebiega na czerwonym.
– Tom?
– Zajmę się tym. Zostań w domu, potem do ciebie wpadnę.
Garderoba pełna jednakowych spodni, garniturów, koszul i T-shirtów to najbardziej dźwiękoszczelne pomieszczenie w jego mieszkaniu. Tu może mieć pewność, że żaden z sąsiadów nie usłyszy jego wrzasku: Ożeż kurrrrwa jego mać!
Ponownie wybiera numer Jenny i prosi ją, żeby zadzwoniła do warsztatu w Aschaffenburgu i poprosiła, żeby sprzedali od razu tam na miejscu samochód matki.
– Tak zrobię – mówi Jenny. – Wydaje mi się, że powinieneś dopilnować, żeby twoja mama nie wychodziła dzisiaj z domu, bo niewykluczone, że przydybie ją jakiś fotograf. Sprawdziłam, że jej nazwisko jest w książce telefonicznej z pełnym adresem.
– Fuck!
Pięć minut później Tom siedzi w swoim aucie i gna mostem Deutzer Brücke na drugą stronę Renu.
– Byłeś przypadkiem w okolicy, czy z jakiegoś innego powodu dostąpiłam tego zaszczytu? – wita go podejrzliwie matka, kiedy wreszcie otworzyła mu drzwi.
– Pomyślałem sobie, że możemy zjeść razem śniadanie. – Tom stawia w kuchni cztery pełne torby zakupów i skrzynkę wody w butelkach. Wie, że musi emanować spokojem. – Zrobiłem dla ciebie zakupy, żebyś nie musiała wychodzić w ten upał z domu.
Greta przegląda zawartość toreb.
– Są też krzyżówki – mówi Tom, zakrada się na korytarz i wyciąga wtyczkę telefonu z gniazdka. – Kupiłem ci też nowy telefon. Komórkę.
Greta krzyżuje ręce na piersiach i kręci głową.
– Możesz ją sobie od razu zabrać z powrotem. Ja nic takiego nie potrzebuję.
– Potrzebujesz, potrzebujesz. W Porz aktualnie jest awaria telefonów i zanim to naprawią, będziesz mogła do mnie dzwonić z komórki.
Objaśnia jej, jak banalnie prosty w obsłudze jest ten sprzęt z wielkimi klawiszami i jak ma dzwonić na jego komórkę. Swoimi pomarszczonymi palcami Greta wciska klawisze i jest zdumiona, że za każdym razem dzwoni komórka Toma.
– A kiedy ja do ciebie zadzwonię, to wystarczy, że naciśniesz ten zielony klawisz, mama.
– Muszę sobie to wszystko zapisać – mówi Greta i idzie do łazienki.
Tom wykorzystuje jej nieobecność, żeby schować telefon stacjonarny wysoko na regale swojego dawnego dziecięcego pokoju.
– Chodź no tu! – woła Greta. – Nie wiem, jak mam to zapisać.
Tom cicho zamyka za sobą drzwi pokoju i idzie do matki, która stoi w łazience przed ścianą obklejoną kolorowymi karteczkami.
GODZ. 20 TOM W TELEWIZJI.
2015!
JEŚĆ JABŁKA! CODZIENNIE JEDNO!!!!!
WSZYSTKO ZAPISYWAĆ!!!
Toma aż zatyka.
– No co się tak gapisz? – pyta Greta i wciska mu w rękę bloczek samoprzylepnych kartek. – Jak się człowiek starzeje, to pamięć słabnie. Zawsze dobrze sobie zapisać.
Tom nie może wydobyć z siebie słowa. Tylko spokojnie, myśli sobie, notuje na karteczce kombinację klawiszy i oddaje matce bloczek.
Greta przykleja na wolnym miejscu karteczkę z instrukcją: KOMÓRKA. DWA RAZY DOLNY KLAWISZ = TOM.
– Jeść mi się chce – mówi i idzie do kuchni.
Tom pozwala jej wyjść, zrywa ze ściany karteczkę z napisem AUTO, zgniata ją w dłoni i wsadza do kieszeni spodni. Jakiś czas potem bierze z tablicy klucz od mieszkania, pod jakimś zmyślonym pozorem jedzie do najbliższego punktu dorabiania kluczy, żeby zrobić duplikat. W tej sytuacji nie może dopuścić, żeby nie mógł dostać się do mieszkania matki.
Przez najbliższe dni Tom codziennie zagląda do matki i zaopatruje ją we wszystko, czego jej potrzeba, żeby tylko nie wychodziła z domu.
Nie ma odwagi tak do końca dopuścić do siebie myśli, że z jego matką może być coś nie tak. A jednak dopada go ona w dzień i w nocy. Wykorzystuje wszelkie możliwe okazje, żeby niby przypadkiem wciągać ją w rozmowy. Obojętne, jakie zadaje jej pytania, matka nigdy nie waha się z odpowiedzią i jest zaczepna, jak przez całe życie. Rozwiązuje najtrudniejsze krzyżówki, sama prowadzi dom i bez problemu obsługuje komórkę. DEMENCJA – to nie może być prawda.
Na szczęście skończyło się na tamtej jednej publikacji prasowej, dlatego pod koniec tygodnia Tom uznaje, że może już trochę odpuścić. Najpierw jednak musi wyjaśnić sprawę z samochodem. Przez całe sobotnie popołudnie kombinował, jak do tego podejść.
Zagaduje matkę tuż przed samym wyjściem.
– Mama, tu jest numer korporacji taksówkowej, a tu masz numer najbliższego postoju. – Wciska jej w rękę wizytówkę. – Jak chcesz, to możemy te numery dodatkowo gdzieś jeszcze zapisać.
Greta rzuca wizytówkę za siebie.
– Nie potrzebuję. Chcę swój samochód! – mówi najwyraźniej niezadowolona.
– Nie uważasz, że przez jakiś czas nie powinnaś prowadzić samochodu?
– No pięknie. Jak w takim razie zrobię zakupy i inne takie?
– No, weźmiesz sobie taksówkę.
– A kto za to będzie płacił? Może ty?
– Bardzo chętnie.
– Co to za bzdury, Tom! Szybciej wydasz pieniądze, niż je zarobisz. Pozwolisz, że jeszcze sama będę decydować o swoim życiu – mówi Greta, szuka czegoś w stosie gazet na kuchennym stole i zaczyna energicznie przeglądać informator o aptekach.
Opanuj się, upomina się w duchu Tom i nalewa wodę do elektrycznego czajnika. Argumenty na nic się tu nie zdadzą. Muszę zyskać na czasie, żeby się do tego przyzwyczaiła.
– Umówmy się, że będziesz korzystać z taksówki przynajmniej przez ten czas, kiedy twój samochód będzie w naprawie, okej?
Greta zaciska palce na długopisie i nic nie mówi.
Uparta, jak nie wiem co, myśli Tom i jedyne, o czym marzy, to jak najszybciej stąd wyjść. Nienawidzi tego. Strasznie tego nienawidzi! Zaparza herbatę i widzi kurz zalegający dosłownie wszędzie.
– A tak właściwie, to jak często Helga przychodzi do ciebie sprzątać?
– „Proces leczenia”, czyta Greta hasło i wypełnia pola krzyżówki siedmioliterowym słowem „KURACJA”.
– Helga jest na kuracji.
Unika patrzenia na Toma.
Tom stawia przed nią filiżankę miętowej herbaty.
– A ty byłaś już u swojego lekarza, mama?
– No pewnie – odpowiada Greta, wpisując kolejne litery w odpowiednie pola. Ma nadzieję, że jej syn przestanie w końcu zadawać pytania i sobie pójdzie. Ale on tego nie robi.
– No i? Co on mówi? – dopytuje się.
Wzrok Grety pada na tytuł artykułu znajdującego się nad krzyżówką: Niedobór płynów zwiększa ryzyko zachorowań.
– Że muszę więcej pić. Poza tym wszystko w porządku.
– No dobrze – mówi Tom i wreszcie się z nią żegna. Kiedy drzwi zamykają się za nim, Greta wypuszcza z rąk gazetę, podchodzi do okna, patrzy, jak jej syn wsiada do samochodu i odjeżdża.
– Nie będziesz za mnie decydował! – woła do niego i wybucha płaczem.
Po obu stronach Renu prawie milion osób czeka na kulminacyjne wydarzenie roku: Kolońskie Światła. W dniu największych w całej Europie pokazów sztucznych ogni zsynchronizowanych z muzyką przypada też doroczny letni festyn rozgłośni Lotniczej Straży Pożarnej. Trudno o lepszą oprawę.
Na dachu budynku studia bezpośrednio nad Renem są grille, piwo w beczkach, ploteczki, okrzyki i czekanie na świetlny pokaz. Tom pojawia się dopiero długo po zachodzie słońca. Najchętniej w ogóle by nie przyszedł, tylko położył do łóżka i spał jednym ciągiem przez dwadzieścia cztery godziny. Ostatecznie jakoś się jednak zebrał, no bo przecież w końcu jest twarzą tej stacji.
Tom doskonale wie, w jaki sposób dostosować się poziomem rozmowy do każdego z osobna – od dyrektora poczynając, a na oświetleniowcu kończąc. Wie też, w jaki sposób flirtować w każdych okolicznościach – czy to z charakteryzatorką, czy z żoną szefa. Jego wieloletni pobyt w USA był doskonałą szkołą dla tego toru przeszkód.
– No i jak? Wszystko gra? – pyta redaktor naczelny, klepiąc go po ramieniu.
Tom wychyla pierwszego kölscha i mówi o wynikach oglądalności. Tym razem jednak szef wyjątkowo pyta o coś zupełnie innego.
– Chodzi mi o tę sprawę z pana matką. Ach, ci rodzice, jejejej. Jak ja się cieszę, że mam to już za sobą.
No, tobie to dobrze, myśli Tom, wykrzywia usta w uśmiechu i mówi:
– Nie jest źle.
Drugi kölsch.
Dołączają do nich także dyrektor Gisbert Wehrle z małżonką oraz szef stacji i w ciągu paru chwil wszyscy zaczynają się prześcigać w opowiadaniu zabawnych historii na temat leciwych rodziców. Tom nigdy by nie przypuszczał, że nawet w takiej sprawie można się licytować. Trzeci kölsch. Małżonka dyrektora opowiada, że rodzina musiała ubezwłasnowolnić jej ojca, kiedy opiekunka zaczęła mu robić wodę z mózgu, tak że o mały włos nie przepisał na nią całego majątku.
– „Genitalia to płyta rezonansowa mózgu” – dorzuca jej małżonek i śmieje się z tego aforyzmu Schopenhauera, podczas gdy inni jeszcze główkują, co chciał przez to powiedzieć.
Tom wychyla czwartego kölscha i zaczyna się zastanawiać, jak się stąd elegancko zmyć.
W tym momencie włącza się szef stacji:
– Mój ojciec przyjął sobie za cel to samo co Billy Wilder, mianowicie, żeby w wieku stu lat, zdrów jak ryba, zostać zastrzelonym przez zazdrosnego męża, który przyłapie go in flagranti z własną żoną.
– Zdrowie pańskiego ojca! – wznosi ogólny toast Tom i ukradkiem ocenia sytuację. Wszędzie stoją grupy i grupki głośno i chaotycznie dyskutujących ze sobą osób. Wśród techników bryluje Lars, kierownik nagrań – jak zawsze za głośny, za krzykliwy, za bardzo nakierowany na zwrócenie na siebie uwagi – i patrzy w jego stronę. Tom odpowiada uprzejmym uśmiechem i rozgląda się dalej. Nieco z boku siedzi Jenny. Sama. Nogi trzyma na balustradzie i patrzy w nocne niebo. Kiedy przechodzi kelner, Tom bierze z tacy dwie szklanki kölscha i mamrocąc słowa przeprosin, odłącza się od grupy.
– Wyglądasz tak, jak ja się czuję – mówi do Jenny i wręcza jej szklankę, wznosząc jednocześnie swoją w toaście.
– Ach! – mówi tylko Jenny i odstawia szklankę na stolik.
Tom z miejsca żałuje, że w ogóle do niej podszedł, i zastanawia się, czy ona może być jeszcze na niego wkurzona.
– To był dobry tydzień, znaczy, chciałem powiedzieć, że dobrze się sprawiłaś.
Jenny milczy, dalej wpatruje się w noc.
– Co jest? – pyta Tom.
– Co „co jest”? – Jenny naskakuje na niego. – Nie można sobie nawet spokojnie posiedzieć? Chyba widać, że nie mam ochoty rozmawiać.
– Czy ja coś źle zrobiłem, Jenny?
– Tom, weź się pogódź z faktem, że czasem wyjątkowo może nie chodzić o ciebie, co?
Armatnia salwa zapowiada początek pokazu ogni sztucznych i sprawia, że wszystkie rozmowy cichną.
Co za rozhisteryzowana… Tom cieszy się, że współpraca z nią, a także ten wieczór, wkrótce dobiegną końca.
Wybuchają pierwsze fajerwerki i deszcz czerwonych iskier zaczarowuje nocne niebo nad katedrą.
– Sorry – mówi Jenny. – To było głupie z mojej strony, ale to naprawdę nie ma nic wspólnego z tobą.
– Nie ma sprawy.
– Jak tam z mamą?
– W porządku – mówi Tom, patrzy na fajerwerki strzelające w niebo i myśli sobie: Tak naprawdę, to nie mam pojęcia.
W dzielnicy Kolonia-Porz armatnia salwa budzi Gretę ze snu. Wstrzymuje oddech, nasłuchuje. Znowu słychać huk i dudnienie. Osiemdziesięcioczterolatka śpieszy do okna. I przez lamele rolet widzi błyski światła. Dygoce na całym ciele.
– Mamy WOJNĘ!