- W empik go
Z jakuckiego Olimpu: Jurdiúk Ustúk Us - ebook
Z jakuckiego Olimpu: Jurdiúk Ustúk Us - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 208 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ADAM SZYMAŃSKI
Z JAKUCKIEGO OLIMPU
JURDIÚK USTÚK US
BAŚŃ
KRAKÓW
DRUKARNIA UNIW. JAGIELL. POD ZARZĄDEM JÓZEFA FILIPOWSKIEGO
1910.
NAKŁADEM AUTORA.
Jedynemu Synowi swemu, Janowi pracę niniejszą Poświęcam.
"Nie żałuj chleba, rzuconego w fale żywota ludzi", Ekleziastes.
I.
Prawda to nie dzisiejsza, że jeżeli i mądrzy ludzie nie zawsze miewają racyę, to czas i miejsce nieraz nawet racyi niewątpliwej nadają wszystkie cechy głupstwa wierutnego. Wcale rozumni, naprzykład, jakkolwiek wielce gadatliwi, Jakuci, dowiadując się, że są ludzie, którzy chętnie w milczeniu mądrości dopatrują, zwykle odpowiadają na to:
– Rzeczywiście, dziwne rzeczy bywają na świecie – są podobno i zwierzęta, które mówią, być więc może, są gdzieś i ludzie, wśród których nawet i taka mądrość jest cenioną, my jednak sądzimy inaczej.
– Człowiek rozumny milczy, gdy ludzi doświadczonych słucha lub rzeczy nieznanych się dowiaduje, gdy go żona swarliwa łaje lub człek zły, a niemądry wyzywa, gdy śpi lub w ziemi na sen wieczny legnie, a po zatem czyż można nie korzystać z najwspanialszego daru, którym dobry Ajy Tangara ') ludzi obdarzył? Nie korzysta więc zeń tylko głupiec; kto zaś patrzy na świat Boży i nie brak mu piątej klepki, lub – od czego Boże chroń każdego – nie jest niemym, czyż może milczeć?
– Czyż może latem, gdy wielki Bóg nawet i robaczkowi najmniejszemu, pełną dłonią swych skarbów udziela, a krew wartkim strumieniem po żyłach uderzy? Toć i w najbardziej zapasionym języku, bodaj zupełnie zokrąglałym od tłuszczu, też żywiej krew ta zakrąży i do mimowolnej podzięki choćby za to, że mu dobrze, nawet i takiego wał-kunia pobudzi! – Czyż może tem bardziej w zimie, gdy
') Wielki Bóg. Wszystkie wyrazy jakuckie mają akcent na ostatniej sylabie.
„purga” (śnieżyca) bydlęcia z jurty nie wypuści, gdy pod strasznem tchnieniem chi-jusu (wiatr w czasie silnego mrozu) kostnieje wszystko żywe, a ziemia karmicielka, pękając od mrozów strasznych, cierpi tak srodze, że ludzie, którym to jest danem, słyszą jej jęki boleśne? Czy może, gdy najczarniejsze duchy zimna i nocy zapanują nad światem, gdy najnędzniejsze, najmarniejsze acaraj t… j… djablątko, czyha na cię i na każdym kroku zgubę oczywistą gotuje?
– Czyż wtedy, choćby ze strachu o własną skórę, nie wtulisz się w gromadkę cisnących się koło komina? Czy, ogrzawszy przy ogniu dobroczynnym członki skostniałe, nie poczujesz potrzeby posłuchania starców, wiekiem ubielonych, o nic nie zapytasz ludzi, w mądrości doświadczonych? Czy nie pojedziesz w mróz największy kiesów (miara jakucka 7–10 wiorst) choćby dziesiątek, byle ucieszyć się i nagadać z ludźmi, obcującymi z bogami, byle słyszeć, jak o nich mówić będą, lub stare pieśni zanucą?
– Wątpić się godzi! – urwie wreszcie każdy, odchodząc i skarżąc się w improwi – zacyi, którą ci gadulscy, będąc sami, zwykle bez przerwy półgłosem sobie nucą, że napróżno zmarnował czas z człowiekiem, z którym mówić nie warto, i pocieszając się tem jedynie, że się dowiedział o istnieniu głupców, o których dotychczas i nie słyszał nawet.
II.
Zapomnijcie więc na teraz, szanowni czytelnicy, o mądrości europejskiej, i jeżeli kto z was z nudów lub ciekawości gwoli zechce pójść za wątkiem baśni prostej, niech się nie zżyma nad obyczajem barbarzyńskim i nie gorszy gadatliwością jakucką. Toć to baśnie czasu tych zim, których uścisk śmiertelny wydobywa jęki z łona matki-ziemi, a duchy groźne, duchy nocy i śmierci gotują zagładę wszelkiemu stworzeniu żywemu.
Słuszna więc, że lud tamtejszy, jak tonący źdźbło słomy, chwyta każde słowo żywsze, a cóż dopiero słowo spraw miłości życiodajnej lub bogów dobrych, miłości tej zawsze przyjaznych, dotyczące? Nigdy tu nie zadużo, a raczej nigdy tu być nie może rzeczy nadzwyczajnych.
Wobec cudów nad cudami, życia, odradzającego się rok rocznie, naprzekór piekielnym wysiłkom śmierci i zniszczenia, czyż jest na świecie cóś, coby wobec tej mocy bożej, aureolą promieni jasnych okolonej, niemożebniejszem lub cudowniejszem być mogło?
III.
Noc już oddawna zapadła nad ziemią, a człowiek, stojący na płaskim dachu jurty, widocznie ani wiedział o tem, gdyż jak stat przed godziną, tak stał tam i teraz, zwrócony w stronę letniego zachodu. Gdyby nie to, że wargi jego od czasu do czasu poruszały się bezdźwięcznie, możnaby było przypuścić, że ów człowiek skamieniał chyba, tak on znieruchomiał, tak zastygł na swej placówce.
Gdzież jednak i kiedyż nie było ciekawych? To też nietylko dziewoje płochliwe, nietylko młokosy żółtodziobe, ale i niewiasty objętością stateczne i męże, którzy małpiarską powagą zręcznie już pokrywają głupotę głów swoich, wszystko po kolei właziło na dach jurty, aby zobaczyć, kie licho sterczy tam tak długo słupem nieruchomym, czy jest rzeczą możebną, aby człowiek żywy mógł stać gdzieś wysoko, nito kamień w ziemi osadzony. Na nieszczęście, wszyscy włażący na dach już z góry przygotowywali się do czegoś nadzwyczajnego, zapominając, że i najmędrsze przewidywanie nieraz płata ludziom najgłupsze figle. Tak właśnie stało się i teraz. Zaledwie bowiem tylko kto z wchodzących zbliżył się do człowieka, wciąż nieruchomo stojącego, zaledwie choćby jednem uchem usłyszał cichy szept, choćby jednem okiem zobaczył płonący ogniem wzrok jego, a już każdy cofał się raptownie i jeżeli nie krzyczał, aby się nie narazić na zrzucenie z wysokości, złaził na dół śpieszniej, niż wchodził na górę i poczuwszy ziemię pod nogami, zmykał już, ile mu sił starczyło. Ale i na ziemi wszyscy ci ciekawi czuli, jak im włosy powstawały na głowach, a trwoga obezwładniała zwykle tak sprężyste nogi.
IV.
Strach, z którym uciekano, był naturalnym, gdyż, jak to wszyscy bez wyjątku przyznawali, ów któś, nieruchomo stojący na dachu, nie był jakimś złym lub nawiedzonym człowiekiem, gdyż nie był on istotą ziemską. Nie był to jednak i jakiś djablik złośliwy, ani nawet abasy, to jest djabeł zwyczajny, ale był to sam Uł tojón abasy') – najstarszy djabeł w jego własnej osobie. Tak było niewątpliwie, gdyż wszyscy na dachu najwyraźniej słyszeli słowa, powtarzane bez wytchnienia:
– O słońce, o jasny, wielki Boże, powróć! Powróć daleki, powróć na chwile jedną!
') Dosłownie: Wielki pan djabeł.
A któż, pytać się godzi, jak nie sam herszt djabelski, mógł się w ten sposób, wśród nocy ciemnej modlić do słońca! Któż jak nie on niegodziwy mógł tak urągać światłu dobroczynnemu i wzywać je do powrotu wtedy, gdy ostatnie jego promienie noc ponura już oddawna zgasiła. A któż rozsądny nie ulęknie się djabła, choćby w najprzyjemniejszej postaci, chociażby i modlitwę czyniącego?
Uciekali tedy wszyscy niebezzasadnie, ciekawość przedwczesną strachem przypłacając i wieśni trwożne roznosząc naokół.
i oto trwoga i popłoch wśród mieszkańców jurt bliższych i dalszych stały się tak wielkie, że Yj, to jest księżyc srebrnolicy, przyśpieszył biegu i z poza chmur ciemnych, wcześniej niż należało, wyjrzał na ziemię, oświecając swem bladem, ale jasnem światłem jurtę i stojącego na niej człowieka.
V.
Tak, człowieka, a nie ducha żadnego, jak to ciekawi i małoduszni już roznieśli. Gdy bowiem jasne światło oświeciło twarz mniemanego djabła, wciąż powtarzającego swe dziwne żądanie, okazało się, że na twarzy tej niemasz nawet i cienia jakiegoś urągania bóstwu dobroczynnemu, lecz przeciwnie, wszystkie jej rysy harmonijnie odzwierciadlały ów zachwyt, pełen rzewnej wdzięczności, z którym każdy uprawy Jakut zawsze zwraca się do słońca.
I rzeczywiście, człowiek ów, być może złudzony jasnem światłem księżyca, zwrócił się teraz ku jego srebrzystemu obliczu i szeptać zaczął wyraźniej:
– O ty… który jesteś na niebiosach wysoko, O ty, który jesteś jak w wodzie, tak i pod
[ziemią,
Rzuć jedną garść promieni swych życiodajnych,
Rzuć jedną garść promieni na jej główkę, Dotknij jej serca, które bić już przestało, Przywróć blask żywy jej źrenicom zamglo-
[nym!
O panie nasz daleki, bądź dziś gościem
[moim!
Ty, co sam jesteś wiecznym, nie zabieraj [jej życia krótkiego, O wielki, jasny Boże, powróć mi Jueriiu1)
[moją!…
a) Jueriu radość; podobnego rodzaju imiona sa, często używane, jako imiona własne, szczególniej dla dziewczyn.
VI.
Nikt jednak z ludzi wówczas tego nie słyszał i nikt w noc ową nie dowiedział się… że na dachu stał nietylko człowiek zwyczajny, ale gospodarz tej samej jurty Us (majster), w okolicy całej dobrze znany, nie jako rzemieślnik prosty, ale "jurdiuk ustuk us prawdziwy, to jest majster wyższego rzędu, mistrz swego dzieła.
Mistrz ów jednak nie jedno dzieło uprawiał. Był on bowiem i kowalem doskonałym i srebro znakomicie obrabiał, był i kołodziejem, jakich mało i majstrem, dziwne rzeczy z miedzi wyrabiającym – jednem słowem, pomimo swego mistrzowstwa, był to majster do wszystkiego i jako taki, byłby bezwątpienia przez niejednego z zaglądających mu w oczy poznanym, gdyby nie jedna jeszcze okoliczność.
Majster, jak o tem dokładnie wiedziano, miał stosunki ze światem, z którym ludzie radzi zaznajamiają się, ale chętniej przez pośrednictwo osób trzecich, wiedząc, że dokładniejsza osobista znajomość następuje zwykle wśród okoliczności niepożądanych.
Chociaż majster praktyk szamańskich nie wykonywał, był jednak Ojunem, to jest szamanem ') ale co najstraszniejsze, tajnym. Czy obcował on ze złemi, czy z dobremi duchami, czy obcował z nimi sam, czy też przez swą żonę, także szamankę, którą on Jue-riu nazywał, nie zmieniało to wcale stanu rzeczy, będącego takim, że o ile spieszono doń w dzień, o tyle unikano go w nocy.
To też kiedy w dzień, gdy tłumnie podążano do niego z narzędziami, a do Jueriu z niemocami wszelakiemi, i ze świecą nie znalazłby człowieka, któryby wątpił o bez-
') Qjun Szaman, t… j… kapłan, wieszczbiarz, czarownik itd.
pośrednich stosunkach Usa z wielkim, jasnym Bogiem, wieczorem niktby się nie założył i o tygodniowe ciele, czy majster nie ma wprost przeciwnych stosunków a w nocy każdy już ręczył własną głową, że i owa zręczność, i zioła, i mądrość niezwykła – to sprawki oczywiste herszta głównego wszystkich sił szatańskich.
Oto, dlaczego z pomiędzy wielkiej ilości pragnących dowiedzieć się, kto stał na jurcie, nie było nikogo, ktoby wątpił, że samego wodza piekieł własnoocznie oglądał, nikogo wreszcie, ktoby, poczuwszy ziemię pod nogami, pomimo strachu nie doznał i radosnego uczucia. Samo pojęcie nadzwyczajnego, jakkolwiek nie zawsze korzystnie, ale zawsze najwyraziściej, człowieka od bydlęcia odróżnia, więc i oglądanie czegoś podobnego, zwykle serca ludzkie dreszczem rozkoszy napawa.
VII.
Na jurcie tymczasem, rzeczywiście, działy się rzeczy dziwne.
Ludzie oddawna znikli z okolicy, a majster wciąż stał na dachu nieruchomy, swą prośbę błagalną bez przerwy powtarzając.
Księżyc jasno oświecał krajobraz ponury, tajga1) szeleściła swym szeptem strasznym i tajemniczym, jak oddźwięk nieskończoności, pociągającej i przerażającej swą głębiną.
Myśl majstra falą burzliwą biła ku niebiosom.
– O daleki! –jęczał on boleśnie i tłumiąc oddech, wpijał się wjasne oblicze Srebrnoli-cego.