-
nowość
-
promocja
Z Krwi i Ognia. Tom 3. Bitwy na północy - ebook
Z Krwi i Ognia. Tom 3. Bitwy na północy - ebook
Północ to krainy Fensig, gdzie zimy są długie, a lata krótkie.
Armia Tyrana Idimmu wędruje nimi w kierunku górskiego szlaku wiodącego z Arbi do Królestwa Talamudu. Na jej drodze znajdują się dwa miasta – Hagar i Holge. Wszyscy pokładają nadzieję, że to właśnie w Hagar najeźdźcy zostaną powstrzymani.
Kelem Kleiler podróżuje samotnie do Holge, poprzedzając siły Talamudu, mające wspomóc tych, którzy stawią opór armii Boga Pożogi Wojennej. Imię Tyrana jest w Fensig doskonale znane i budzi grozę.
Z Hagar, położonego dalej na północy, nie ma jeszcze wieści. Jak się jednak okazuje, w Holge nie wszyscy chcą walczyć z Tyranem. Wielu chce zawrzeć z nim przymierze i wyruszyć na Królestwo. Historyczne zaszłości sprawiają, że spora liczba mieszkańców Fensig żywi do Talamudczyków uczucia dalekie od przyjaznych. Czy zapomną jednak o dawnych urazach i ramię w ramię staną przeciwko temu, kto chce zmienić świat w zgliszcza?
Tym bardziej że w jego armii służą nie tylko ludzie…
Kelem Kleiler wierzy, że nadchodzi godzina zemsty za zniszczone mu przed laty dzieciństwo i śmierć wszystkich bliskich.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68593-15-0 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Nocą spadł obfity śnieg…
Biały puch pokrył szeroką drogę, znajdujące się po jej zachodniej stronie góry i pagórkowaty teren po wschodniej.
W normalnych warunkach pogodowych pokonanie biegnącego niemal w idealnej linii prostej pomiędzy miastami Holge i Hagar traktu zajmowało niecałe trzy dni. A ponieważ zazwyczaj panował tu ożywiony ruch, co kilka godzin jazdy można było natknąć się na zajazd lub niewielką osadę. Przybytki takie znajdowały się zarówno po zachodniej stronie traktu, na tle majaczących gór Dehedor, jak i po wschodniej, gdzie pofałdowany teren porastały lasy mieszane.
Dwudziestu mężczyzn rozbiło się obozem w jednym z nich, kilka minut marszu od traktu i około dwóch godzin jazdy konno od Holge. Przybyli tam trzy dni wcześniej. Nie skorzystali z żadnego zajazdu ani gościny w którejś z osad. Nie pytali o nią, a wręcz przeciwnie – omijali wszystkie ludzkie siedziby szerokim łukiem, poruszając się przede wszystkim nocą. Gdy rozłożyli obozowisko, a następnie zadbali o dokładne jego zamaskowanie, cierpliwie czekali. Kilku z nich udało się w pobliże traktu i ukrywało, bacznie obserwując, kto jedzie drogą. Wymieniali się parę razy dziennie, dzięki czemu ich spojrzeń nie uniknął żaden podróżny, niezależnie od tego, o jakiej porze jechał. A ponieważ pogoda nie sprzyjała wyprawom, na trakcie rzadko kogoś widzieli.
Trzeciego dnia o zmierzchu pojawił się wreszcie ich cel – posłaniec z Hagar, zmierzający do Holge.
Już wcześniej opracowano precyzyjny plan działania w takiej sytuacji.
W pewnym miejscu przy trakcie wznosiło się wysokie drzewo iglaste. Na jego niższej gałęzi siedział Erkre. Ciśnięty przez niego sznur z szeroką pętlą spadł na posłańca, a gdy się zacisnął, wyrzucił mężczyznę z siodła, więżąc mu równocześnie ręce. Z kryjówki za pniem drzewa wybiegł Haldo i schwytał wodze wierzchowca, wiedząc, że gdyby samotny koń pocwałował dalej traktem, wzbudziłby podejrzenia w mieście. W kierunku schwytanego ruszyli Korma i Galto, czający się po drugiej stronie drogi.
Gdy nagle wielka siła chwyciła go i uniosła dobre pięć prętów nad drogę, zaskoczony posłaniec krzyknął. Erkre, choć był silny niczym niedźwiedź, nie zamierzał trzymać zdobyczy w powietrzu. Gdy pojawili się jego towarzysze, opuścił schwytanego, a Galto doskoczył i wprawnie ogłuszył mężczyznę pałką. Potem przerzucili nieprzytomnego przez siodło – uprzednio związawszy mu dłonie i nogi oraz zaklebnowawszy, a następnie poprowadzili konia do obozu. Zatarciem śladów miał się zająć Haldo, lecz ponieważ zaczął padać śnieg, nie musiał tego robić.
Przez cały ten czas żaden z mężczyzn nie odezwał się ani słowem. Milczeli również podczas powrotu.
Obozowisko znajdowało się w jarze, gdzie z użyciem sznurów rozciągnięto płachty grubego materiału, tworząc w ten sposób zadaszoną przestrzeń. Ogniska palono w dołkach, korzystając w tym celu z drewna świerków i sosen, których w lesie nie brakowało. Aby nie pozostawiać śladów, gałęzie rąbano godzinę drogi na zachód od obozowiska. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że mężczyźni przebywają w tym rejonie. Jeśli tak by się stało – musiał zginąć.
Jeńca powieszono za nogi na jednej z gałęzi olchy rosnącej stajanie od obozu. Ręce miał skrępowane na plecach. Gdy go ocucono, wiedział już, że nie przeżyje do następnego dnia.
Stało przed nim półokręgiem sześciu wojowników o okrutnych twarzach. Byli okryci skórami, pod którymi w blasku pochodni lśniły napierśniki. Nosili rękawice z kolcami, hełmy zakrywające twarze lub opadające na oczy czapy. Jeden z nich – jednooki, o gęstej, czarnej brodzie i okrutnym uśmiechu na pełnej blizn twarzy – stał o krok przed pozostałymi. Nosił hełm z ćwiekami, a futrzany płaszcz, który zarzucił na ramiona, był spięty pod szyją klamrą wyobrażającą szczerzącą zęby czaszkę. Jego napierśnik pokrywały takie same zdobienia.
Symbole Wurthora, Pana Wojny i Pożogi.
Posłaniec rozumiał, czego od niego chcą. Nie znaleźli przy nim żadnych dokumentów, więc wiedzieli, że to on zna wszystkie informacje, które władca Holge, Latar Engu am Hoaka, kazał przekazać ludziom w mieście.
Poczuł wielką słabość, gdyż wiedział, że jego porywacze mają tysiące sposobów – a każdy bardziej okrutny od poprzedniego – aby wydobyć z niego te informacje. I nawet jeśli powie im wszystko, nie zaprzestaną tortur.
Zapragnął umrzeć od razu, lecz żaden z bogów nie wysłuchał jego prośby…Rozdział 1
Nocą spadł obfity śnieg…
Podróżnik z Talamudu był na to przygotowany. W Królestwie nastał dopiero środek jesieni i nawet jego najstarsi mieszkańcy nie mogliby sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek w tym okresie sypał się z nieba biały puch. Co innego ulewne deszcze lub dni bez słońca, pełne szaroburych chmur. Jednak Kelem został uprzedzony, że klimat w Arbi jest znacznie bardziej surowy, dlatego podróżował w futrze, choć było niewygodne i krępowało mu ruchy. Oczywiście obniżało jego możliwości obrony przed ewentualnym atakiem, jednak miał do wyboru: zaryzykować lub zamarznąć.
Wybrał to pierwsze. I jak dotąd nic nie sprawiło, że pożałowałby swojej decyzji.
Granicą oddzielającą Talamud od Arbi były dwa pasma górskie – leżące na zachodzie Arbi góry Dehedor oraz Koldar, biegnące południem. Dehedor od Koldar oddzielał naturalny, wijący się szlak, będący jedyną bezpieczną drogą pomiędzy Arbi a Talamudem. Owszem, można było podróżować wśród przełęczy i po górskich pustkowiach, jednak nikt nie mógł być pewien, jak zakończy się taka eskapada. Kelem nie ryzykował – pokonał utarty szlak, gdyż zależało mu na dotarciu do Arbi w jak najkrótszym czasie.
Co ciekawe – mało który mieszkaniec Królestwa miał świadomość istnienia krainy Arbi, choć niemal każdy wiedział o krainie Fensig i zdawał sobie sprawę, że na północny wschód od Talamudu żyją tacy sami ludzie – thalowie. „Fensig” było używaną od wieków nazwą określającą ogólnie całą Północ. Pojawiła się wieki temu, za czasów króla Morandora VII, który podczas swych rządów ogłosił się żyjącym wcieleniem boga Morandora. Z podszeptu żony rozkazał wygnać z Królestwa wszystkich ludzi o czarnych włosach, obwiniając ich o sprowadzenie na kraj wielkiej zarazy. W tym celu ustanowił oddziały kapłanów-wojowników, nazwanych Mieczami Zemsty. To oni właśnie popędzili tysiące czarnowłosych poddanych w góry Dehedor, ku niegościnnej Północy – w większości tym samym szlakiem, który Kelem Kleiler pokonywał setki lat później. Podczas migracji Miecze Zemsty zhańbiły się wieloma mordami, gwałtami i okrucieństwami.
Wypędzeni założyli w mroźnej krainie po drugiej stronie gór liczne osady. Swoją nową ojczyznę nazwali Fensig, co w ówczesnym języku thalamir znaczyło „Wygnanie”. Jednak na wypędzeniu się nie skończyło, gdyż pięć lat później małżonka króla, Lamma, została zdemaskowana przez jednego z kapłanów swojego męża jako wyznawczyni bogini chaosu Atirii. Przyzwane przez nią demony dokonały rzezi w stolicy królestwa, Thalamudzie – przemianowanym przez władcę na Morandarar. Sam król znikł, zaś Lamma ogłosiła się królową i stanęła na czele armii demoniaków i demonoidów, a także Mieczy Zemsty, które poprzysięgły jej wierność.
Wywołało to wojnę domową w Królestwie. Naprzeciw Lammi stanął syn Morandora VII – Morandor VIII. Zyskał sojuszników nie tylko w zbuntowanych przeciw królowej miastach. Jego wojska zostały wsparte przez tirian, którzy przybyli z odległych krain Marah, a także nomadów z zachodnich stepów – silgan. Zajęło to jednak sporo czasu, dlatego dopiero dziewięć lat po założeniu w Fensig pierwszych osad doszło do bitwy o stolicę Talamudu. Był to rok 174 istnienia Królestwa, czyli 1173 lata przed tym, gdy w Arbi pojawił się Kelem.
Morandor VIII i jego sojusznicy pobili demoniczną armię, lecz okazało się, że Lamma znikła, a na szczycie jednej z wież odnaleziono szczątki zmarłego znacznie wcześniej Morandora VII.
Jego syn zasiadł na tronie i zjednoczył zbuntowane miasta, jednak kapłani-wojownicy w większości zbiegli, obawiając się zemsty za swe haniebne czyny. Jedyną bezpieczną dla nich drogą ucieczki była północ, a więc… Fensig. Niedawni oprawcy spotkali się z tymi, których wygnali wcześniej. W Krainie Wygnania doszło do wielu walk i starć, podczas których szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę. Konsekwencją wojen były kolejne ucieczki – dalej na północ, za rzekę Tulga. W ten sposób thalowie zaczęli kolonizację dzikich, niezamieszkałych rejonów, która trwała jeszcze wieki po nastaniu pokoju. Choć potem walczyły ze sobą miasta-państwa i rozliczne królestwa, nie było to już konsekwencją Wieku Wiary – jak nazwano zakończone bitwą o Thalamud rządy Morandora VII i Lammy – ale naturalnym biegiem historii.
Dlatego w Talamudzie ogólnym mianem „Fensig” określano wszystkie zamieszkane przez thalów krainy po drugiej stronie gór Dehedor i Koldar, zaś tylko historycy i geografowie mogli najbliższy Królestwu rejon nazwać Arbi – co w używanym dekady wcześniej języku oznaczało „Dobry dom”. Poza Arbi na mapach północy widniały także inne obszary, jak Trzy Zjednoczone Królestwa – Veldi, Vani oraz Vari – czy leżąca nad Wielką Wodą kraina Zorn. Z map można było także odczytać, że na zachód od Veldi znajdują się góry Stimor, a po ich drugiej stronie – Krainy Chłodu, do których dało się dotrzeć z Talamudu, jadąc przez wiele dni na północny zachód od jego granic.
To właśnie z Krain Chłodu miała nadejść przez Stimor armia Tyrana Idimmu, która przetoczyła się przez Trzy Królestwa, kierując się cały czas na wschód i wędrując wzdłuż do gór Dehedor. Jak przekazał Kelemowi Kleilerowi Gathan Marvi im Adenage, zmierzała do miasta Hagar, leżącego na północ od Holge. Dotarcie tam miało zająć jej kilka tygodni. Informację tę Kelem usłyszał trzeciego dnia miesiąca Volmer. Teraz, gdy łowca nagród zbliżał się do Holge, był dwudziesty dzień przedostatniego miesiąca w roku. Pozostawało mieć nadzieję, że Hagar jeszcze stoi. Delegacja z Fensig była ostatnią, która została wysłana do Talamudu.
Niestety, podobnie jak przedstawiciele Królestwa, także i ona dostała się w pułapkę zastawioną przez karczmarza na szlaku, zaledwie kilka dni drogi od miasta Amara. Zginęli wszyscy poza Kelemem. Ten zaś powrócił, przekazał władzom Amary pozyskane informacje i nie zamierzał czekać na oficjalną ekspedycję, posłaną z pomocą sąsiadom z północy.
Wyruszył samotnie, dwa dni przed nią, chcąc jak najszybciej dotrzeć do Holge, tam rozeznać się w sytuacji i wówczas albo ruszyć do Hagar – jeśli miasto jeszcze stało – albo też pozostać w Holge i czekać na tego, który zniszczył mu dzieciństwo.
W obu przypadkach szykował się na bezlitosny bój.
Pod wiszącym ciałem widoczna była wielka plama.
Za dnia krew odcinałaby się czerwienią od bieli śniegu, jednak w świetle pochodni stanowiła po prostu ciemny, nieregularny okrąg.
Vith był zadowolony. Choć jeniec okazał się hardym mężczyzną i początkowo nie chciał mówić, każdy człowiek ma pewien próg bólu, po przekroczeniu którego zrobi wszystko, aby tylko od niego uciec. Czy będzie to zaprzestanie tortur, czy też cios łaski – każda z tych opcji jest lepsza od przeszywającego cierpienia, które zdaje się wyrywać duszę z ciała i sprawiać, że istota ludzka odkrywa otchłanie wyczerpującej fizycznie i psychicznie męki.
Gdy posłaniec był martwy – a śmierć powitał zapewne jako wybawienie – dwóch mężczyzn odcięło trupa. Ludzie Północy byli bardzo praktyczni. W tych lasach rzadko trafiał się zwierz, zwłaszcza o tej porze roku, dlatego każde mięso było cenne. Koń i jeździec znikną bez śladu, a pozostaną po nich tylko kości. Reszta trafi do żołądków wyznawców Boga Wojny.
Vith nie czekał, aż rozczłonkowany posłaniec znajdzie się w workach. Skinął ręką na jednego z podwładnych, aby ruszył za nim, a potem wolno skierował się do obozu. Choć wiedział, że pozyskane wiadomości zmuszają do szybszej realizacji planu, pośpiech nie miał sensu. Spotkanie z kontaktem miało nastąpić godzinę po świcie, a zbliżała się dopiero połowa nocy. Brnąc po śniegu, rozmyślał nad kolejnymi posunięciami oraz ich konsekwencjami. Gra toczyła się o coś więcej niż tylko jedno miasto. Jeśli plan się powiedzie – a wszystko na to wskazywało – na świecie pojawi się nowa siła, która zmieni granice i zostanie sercem imperium zbudowanego z krwi i ognia.
Wiedział, że wielkie rzeczy wymagają dziesiątków małych przygotowań. Holge i Hagar to jedne z elementów, które staną się fundamentami przyszłej potęgi. Miasta leżące na wschodzie się nie liczyły – mogli zmieść je jak huragan zmiata płomień świecy. Ich władcy także o tym wiedzieli, a mimo to posłali do Hagar swoich wojowników. Vith nie mógł tego zrozumieć – zamiast połączyć się z siłą, której nic nie było w stanie pokonać, woleli walczyć o z góry przegraną sprawę. Widać nie byli dalekowzroczni. No cóż, Wurthora z pewnością ucieszy, gdy zrównają ich siedziby z ziemią, pozostawiając na pastwę kruków i dzikiej zwierzyny tych, którzy śmieli stawić czoła jego posłańcom.
Na szczęście w Holge był ktoś, kto zrozumiał, że czasy się zmieniają…
Ostatniego dnia podróży Kelem poczuł, jak rośnie w nim napięcie.
Od granicy gór do Holge były dwa dni drogi. W jej połowie wznosił się spory zajazd. Pracowało w nim kilkanaście osób, a ponieważ składał się z kilku budynków, przypominał z daleka obwarowaną ostrokołem wioskę. Łowca postanowił tam przenocować. Oczywiście przybycie Talamudczyka wzbudziło małą sensację. Jak się okazało, ostatnimi podróżnikami byli Gathan Marvi im Adenage oraz jego towarzysze. Od czasu ich przejazdu nikt nie przybył z Talamudu ani też nie wybierał się tam z Arbi. Nie zaskoczyło to Kelema – podczas samotnego przemierzania starożytnego szlaku nie napotkał żywego ducha.
Jeśli chodzi o wojnę, ludzie w zajeździe nie byli w stanie powiedzieć mu nic ponad to, co sam wiedział. Idimmu kroczył na północy, a, jak mówiono, nic na drodze nie było w stanie stawić oporu jego zastępom. Wszyscy zgadzali się co do jednego – szła tam siła ludzi. Ale ilu dokładnie – tutaj każdy miał na ten temat swoje fantazje. Straszyli się nimi w długie, ciemne wieczory, opowiadając, że gdyby żołdacy Idimmu stanęli jeden za drugim, kolejka sięgałaby od Hagar do samego Talamudu. Najbardziej ostrożne szacunki podawały kilka setek. W zajeździe nie bano się inwazji – wszyscy wierzyli, że zastępy Tyrana połamią sobie zęby na Hagar. Ponoć ściągały tam ochotnicze oddziały wojowników z Zorn, leżących na wschodzie miast Arbi i innych krain Fensig.
– A Holge? – zapytał Kelem Kamada Adum om Stigga.
Pięćdziesięcioletni karczmarz starł wierzchem dłoni piwną pianę, która osiadła na jego wąsach, a potem wzruszył ramionami.
– Bogowie wiedzą. – Odstawił na stół pusty kufel i skinął na posługaczkę, aby przyniosła dwa kolejne. Jako jedyny w okolicy właściciel ziemski uważał za punkt honoru dotrzymać towarzystwa gościowi z drugiej strony gór Dehedor. Mówił płynnie w talamarze, a jak już zdążył opowiedzieć Kelemowi, co parę lat podróżował do Królestwa. Raz odwiedził nawet jego stolicę. Z taką samą częstotliwością zapuszczał się na północ, a Hagar znał jak własną kieszeń. Nie wspominając o Holge, w którym bywał niemal co miesiąc.
Gdy ciekawie zerkająca na Kelema dziewczyna postawiła na stole dwa kufle, Kamad odprawił ją ruchem dłoni, a potem nachylił się do gościa i powiedział konfidencjonalnie:
– Latar Engu am Hoaka udał się do Hagar, aby się tego wywiedzieć…
– Władca Holge? – upewnił się Kelem.
Karczmarz skinął głową.
– Bo, wiecie, tam to różnie może być. Oby Arsun, Herdo i Kigu dali ludziom siłę i niech sczeźnie Tyran ze swoją armią, ale czy to warto życie naszych chłopców narażać? Może być tak, że Hagar da sobie radę samo. Mury tam wysokie, a od dwóch tygodni umocnienia jeszcze budują i szykują się na obronę. Garnizon Holge silny, ale gdyby go zabrakło, bogowie wiedzą, kto obroni miasto, gdyby to jakaś banda przyszła z gór albo od wschodu.
– To w górach niebezpiecznie?
– Różnie. – Kamad Adum om Stigg popił tęgo z kufla. Znowu otarł pianę z wąsów, stłumił beknięcie i kontynuował: – Góry mają swoje prawa. Modlimy się do ich pana, Herdo, aby nas ode złego zachował, ale czasem różnie to bywa. Bóg to jak pogoda między szczytami. Potrafi mieć swoje humory i pogniewać się nie wiadomo o co. Abonidy porywają w biały dzień owce z hal, watahy wilków, jak zgłodnieją, to pod same domostwa podchodzą, a ponoć i mori po nocy się kręcą.
Westchnął ciężko.
– Ale nic to. Dawnom ich nie widział, a wilcy… Wiadomo. Zwierz głodny, to i szuka. Na noc bramy zamknięte, łuki mamy, strzał nie brak, siedzimy tu jak władcy w fortecy i dali bogowie, żem pięć dziesiątków lat w zdrowiu przeżył. Wybaczcie, muszę…
Podniósł się z sapnięciem i skierował ku drzwiom prowadzącym z głównej sali do szerokiej sieni. Tam zapewne wyjdzie na zewnątrz i skorzysta z wychodka stojącego przy bocznej ścianie budynku gościnnego. Kelem odprowadzał go wzrokiem, a potem przeciągnął się z rozkoszą. Po tylu dniach na szlaku przyjemnie było zasiąść na ławie – i to z oparciem – poczuć ciepło i wreszcie zdjąć futro, w które zaopatrzył się przed podróżą.
Zaniepokoiła go informacja o wyjeździe Latara Engu am Hoaki. To właśnie jemu miał przekazać, że z Amary wyruszyło półtorej setki chłopa i kilka dni po nim dotrze do Holge. Tam, w razie potrzeby, będą bronić miasta lub udadzą się na północ, do Hagar. Mogli nawet zastąpić miejscowy garnizon, choć tutejszym raczej by się to nie spodobało. Byłoby to zbyt podobne do zajęcia miasta przez Talamud, a co za tym idzie – przypominałoby okupację.
Kamada Adum om Stigga o swojej misji nie uprzedził – była to tajemnica wojskowa i nie mógł pozwolić, aby dotarła do niepowołanych uszu. W górach łatwo urządzić zasadzkę. Nie przyznał się także, że Gathan Marvi im Adenage zginął wraz ze swoimi towarzyszami. O takich wieściach miał się pierwszy dowiedzieć am Hoaka. I to on dopiero uzna, czy ogłosić je światu. Ale jeśli go nie było, ktoś inny musiał dzierżyć władzę w jego zastępstwie.
Kelem upił piwa. Miało dziwny posmak – w Talamudzie nigdy takiego nie czuł. Przy pierwszym kuflu przemknęło mu przez głowę, że być może to trucizna – och, pamiętał jeszcze smak gulaszu, który zjadł w oberży na górskim szlaku, a po którym obudził się głęboko pod ziemią. Jednak nie wyglądał na kogoś zamożnego, a ponieważ przedstawił się jako specjalny posłaniec do władcy Holge, traktowano go z respektem. Uwiarygodniło go to, że wymienił Gathana oraz imiona jego pomocników. Miejscowi upewnili się dzięki temu, że jest tym, za kogo się podaje. Poza tym gospodarz pił to samo piwo, a Kelem dyskretnie podejrzał, że posługaczka nabiera je z jednej beczki.
Czekając na powrót karczmarza, zlustrował wzrokiem salę. Stały w niej cztery stoły, przy każdym mogło zasiąść sześć osób. Gdy korpus z Talamudu urządzi tu postój, zrobi się gwarno, a ogień w kominku z pewnością będzie się palić długo w noc. Żołnierze idący w nieznane będą chcieli się najeść i napić, choćby na drugi dzień bolały głowy. Zawsze istniało ryzyko, że będzie to ostatnia pieczeń i piwo w ich życiu. Sam to doskonale wiedział. Czy łuczniczka Kila spodziewała się, że wynalazek koldarów rozerwie ją na pół jeszcze przed rozpoczęciem bitwy?
Przymknął oczy i zasłuchał się w trzask płonących polan.
Czuł, że Idimmu jest gdzieś blisko, a zarazem wciąż daleko. Ale był jak pies myśliwski, który zwęszył trop. I wiedział, że już go nie straci. Miał pewność, że Idimmu jest w jego zasięgu.
I coś mu mówiło, że na pewno się spotkają.
Prędzej czy później.Rozdział 2
Kelem zobaczył Holge pod wieczór.
To był chłodny dzień. Słońce od świtu ani razu nie pokazało się na niebie. Dął zimny wicher, niosąc ze sobą płatki śniegu od gór. Łowca nagród popędzał Szlachcica, marząc o schronieniu przed zimnem i przypominając sobie, że kiedy półtora roku wcześniej eskortował Arissę, panowała podobna aura. Był wówczas pierwszy miesiąc wiosny i śnieg miał zniknąć, tu zaś odwrotnie – coraz śmielej gościł na świecie. Klimat Fensig zdecydowanie nie odpowiadał Kelemowi. Z tego, co słyszał w Królestwie, białe czapy zalegały tu przez połowę roku. Trudno było nazwać Arbi miejscem przyjaznym, ale przecież dalej na północ było jeszcze gorzej, a jednak i tam od setek lat mieszkali ludzie.
„Widać do wszystkiego można przywyknąć” – pomyślał filozoficznie, szczelniej opatulając się futrem.
Kamad Adum om Stigg pocieszył go, że na trakcie do Holge nic nie powinno mu grozić. Choć o tej porze roku patrole z miasta rzadko go przemierzały – wszak nikt nie spodziewał się w tym czasie podróżnych – ziąb sprawiał, że potencjalni zbóje prędzej by zamarzli, niż doczekali się ofiary.
Jednak przez całą drogę Kelem czujnie patrzył wokół, a ponieważ po jakimś czasie od jasności zaczęły boleć go oczy, jechał z zamkniętymi i raz omal nie zapadł w drzemkę. Przeklął się za to i postanowił zachować większą czujność, popędził też kasztanka. Zatrzymał się tylko dwa razy, dając odpocząć Szlachcicowi i uszczuplając prowiant. Żołnierze Talamudu będą przemierzać tę samą drogę za trzy-cztery dni. Ze względu na odległość oraz konieczność jak najszybszego stawienia się na miejscu zapewne wyruszyli na wozach. Marsz zająłby im około dwóch tygodni.
Arbi powitała go widokiem ośnieżonych pól, upstrzonych niewielkimi lasami i zagajnikami. Być może latem i wiosną była to zielona kraina, ozłocona polami jęczmienia, jednak teraz dominowały biel i czerń gór, gdzieniegdzie tylko widać było odcinające się seledynem drzewa iglaste. Chmurne niebo nadawało pejzażowi ponury charakter.
Tuż przed szarówką bystre oczy Kelema wypatrzyły dymy z największych kominów miasta. Podniosło go to na duchu – zwiastowały ciepło i wygodny wypoczynek po całym dniu drogi. Nim jednak położy się w pościeli (oby czystej!), będzie musiał odbyć rozmowę z kimś zastępującym Latara Engu am Hoakę. Nie spytał Kamada Adum om Stigga, kto dzierży władzę w imieniu nieobecnego. Liczył na to, że gdy powoła się na rolę posłańca samego Królestwa, zostanie zaprowadzony do kogo trzeba. Zawsze mógł także wspomnieć Gathana, którego wysłał do Talamudu władca Holge.
Dobre pięć stajań przed miastem zaczęły pojawiać się na poboczach traktu gładko ociosane pale, wysokie na sześć prętów, na których szczytach nasadzono białe czaszki wilków, niedźwiedzi i innych stworzeń. Jedna, potężna, o wielkich szczękach, musiała należeć do abonida. Może miało to związek z miejscowymi bogami, a może był to jakiś lokalny zwyczaj – tego Kelem nie wiedział. Podobnie jak większość mieszkańców Królestwa, na pytanie o Fensig mógłby powiedzieć tylko dwie rzeczy: krainy na północy, dawno temu wygnano tam thalów.
Przed wyjazdem z Amary porozmawiał na temat miejscowych bóstw z jednym z kapłanów Leomunda. Wiedział dzięki temu, że Morandor, Sadia i Leomund są uznawani za bogów na terenie Talamudu i w krainach dalekiego wschodu, gdzie żyją thalowie. Jednak tutaj ich władztwo nie sięgało – być może z powodu zaszłości historycznych. Wygnani z Talamudu porzucili bogów Królestwa i oddawali cześć innym.
W Arbi czczono bóstwa natury i podziemi. Główną trójcę stanowili Arsun, Herdo i Kigu, odpowiedzialni kolejno za lasy, góry oraz pogodę, a duszami po śmierci zajmował się Asken – którego można by przyrównać do sądzącej zmarłych Sadii. To on oceniał uczynki śmiertelników i kierował ich do Nivvig, Krainy Wiecznego Lata lub rozdzielał toporem duszę na dwie połowy. Obie zabierane były przez ciemne cienie do Sal Wiecznych Tortur, gdzie miały przechodzić katusze przez dokładnie tysiąc sto jedenaście dni, po których połówki były łączone i nieokreślony czas szybowały w przestrzeni ponad Nivvig, z zazdrością obserwując szczęście tych, których uznano za godnych zaszczytu przebywania w Krainie Wiecznego Lata. Gdy minął wyznaczony przez Askena czas, dusza zmarłego otrzymywała szansę na powrót do świata żywych, jednak bez pamięci o tym co zaszłe.
Dlatego mieszkańcy Arbi cechowali się nieco innym podejściem do spraw życia i śmierci niż Talamudczycy. Ci drudzy wiedzieli, że mają tylko jedną szansę, po której czeka ich lodowa Otchłań lub królestwo boże. Fensigarczycy wierzyli natomiast, że jeśli nie wyjdzie raz – prędzej czy później nastąpi powrót i będą mogli spróbować ponownie. Nie znaczy to, że umierało im się lekko i bez żalu. Każdy miał przecież rodzinę, sprawy, którymi się zajmował, czy też interesy, które prowadził. Dlatego obawiali się śmierci tak samo jak Talamudczycy, jednak o to, co stanie się po niej, byli bardziej spokojni. Czcili także pamięć przodków, wychodząc z założenia, że każdy mógł być w przeszłości kimś z nich, a więc w ten sposób honorowali również siebie i swoje potencjalnie wcześniejsze „ja”.
Choć dla Talamudczyków była to dziwna filozofia, tutejsi żyli nią od najwcześniejszych lat i była ona dla nich czymś oczywistym. A ponieważ podejście do śmierci mieli bardziej stoickie, uchodzili za nieustraszonych i nielękających się zguby. Jednak sam fakt wysłania poselstwa z prośbą o posiłki świadczył, że mimo tego każdy z nich chce żyć jak najdłużej. Toteż Kelem był pewien, że wieści od niego przyjmą z radością – stu pięćdziesięciu wyszkolonych żołnierzy może przeważyć szalę zwycięstwa na ich stronę.
Wakar Tamar am Aldi był łysym jak kolano mężczyzną o starannie wygolonej twarzy.
Zaskoczyło to łowcę nagród, gdyż jak dotąd wszyscy widziani przez niego męscy mieszkańcy Arbi nosili bujny zarost. Częściowo można było tłumaczyć to ochroną twarzy przed zimnem, częściowo zaś tym co w innych rejonach świata, a mianowicie uznawaniem brody i wąsów za symbol męskości oraz dorosłości. Sam Kelem nosił niewielkie wąsy, które spływały wzdłuż ust i łączyły się z krótką bródką. Ostatni raz golił się przed wyjazdem z Amary w celu powitania posłańców, a po powrocie, gdy już wiedział, że ruszy na północ, wyszedł z założenia, że w chłodniejszym klimacie pozostawienie zarostu na twarzy będzie praktyczne.
Jak wyjaśnił mu mówiący w talamarze mężczyzna, który przedstawił się jako Kulam Adin am Kada i pełnił rolę jego opiekuna od momentu przekroczenia jednej z bram miasta, Wakar był zięciem Latara Engu am Hoaki, jego następcą na tronie Holge, a pod nieobecność teścia sprawował władzę w jego imieniu. Gdy Kelem ujrzał go po raz pierwszy, zasiadał na drewnianym zydlu z wysokim, bogato zdobionym oparciem, w sali służącej do spotkań miejscowych możnych oraz prowadzenia sądów. Znajdowała się w budynku, który w Talamudzie nie miał odpowiednika, gdyż stanowił połączenie ratusza z rezydencją władcy. Wielki na dwa piętra, o spadzistych dachach, umieszczony został dokładnie w sercu miasta, w którym na co dzień żyło niecałe dwadzieścia tysięcy dusz – tyle samo co w talamudzkiej Amarze. Zajmowało ono jednak większą powierzchnię, a układ ulic i placów wydał się przybyszowi z Królestwa dziwaczny.
Nikt nie pamiętał, jak wyglądała osada założona przez uciekinierów z Talamudu podczas Wieku Wiary, gdyż wiele razy miasto było najeżdżane, palone, niszczone czy też opuszczane z różnych przyczyn. Trzy wieki wcześniej osadnicy z Północy przybyli na rozkaz ówczesnego władcy, którego imienia historia nie zachowała, aby zbudować faktorię i punkt wymiany handlowej z Królestwem. Po kilku dekadach faktoria zmieniła się w wieś, ta zaś rozwinęła do niewielkiego miasteczka, które rosło w bogactwo. To z kolei sprawiło, że zaczęły się nim interesować rozmaite bandy. Otoczono je palisadą, a ponieważ przybywali do niego kolejni mieszkańcy, musieli stawiać domy poza nią. Jako że i oni również chcieli żyć w spokoju, obudowywali palisadami i murami swoje pola, zaś pomiędzy nowymi a istniejącymi umieszczano bramy i furtki.
Na tym nie koniec – z biegiem czasu mury i palisady wyrównywano, jedne fragmenty burzono, inne przerabiano. Toteż gdyby ktoś wzniósł się ponad miasto, zobaczyłby, że przypomina ono z lotu ptaka liczne, przylegające do siebie, nieregularne wielokąty i okręgi, tworzące przedziwny labirynt, zaś największym z tych kształtów jest owal, w którego środku stoi hirgamtaw – Dom Władzy. Budynek miał szeroki parter i dwa piętra, co czyniło z niego najwyższą konstrukcję w okolicy. Na najwyższym piętrze znajdował się obszerny balkon.
Przybysza z Talamudu poprowadzono do wielkiej sali – zwanej „tronową”, choć nie było w niej żadnego tronu, a jedynie ów zydel – ulokowanej na pierwszym piętrze. Jej strop podtrzymywały grube słupy – po cztery z każdej strony. Wszystkie miały zdobienia wyobrażające ptaki i zwierzęta, odcinające się gabarytami od tła, które stanowiła niezliczona ilość mniejszych rytów. Kelem nie miał czasu się im przyjrzeć. Idąc pomiędzy słupami, rozpoznał na niektórych orła, sowę i wilka.
Wakar Tamar am Aldi siedział wyprostowany, ze złączonymi nogami, na których równo ułożył dłonie. Za jego plecami stał jeden z wojów – w hełmie z osłoną na oczy, kolczym napierśniku i wspierający się na mieczu. Salę oświetlały latarnie poustawiane przy każdym słupie. Kulam prowadził przybysza, a kilka kroków za nimi szedł wojownik podobny do stojącego za Wakarem.
Kulam zatrzymał się trzy kroki przed „tronem”, Kelem uczynił to samo.
Mężczyzna wskazał zastępcy władcy łowcę nagród i odezwał się w miwerze, mowie Arbi:
– Panie, oto Kelem Kleiler, przybysz z Królestwa Talamudu. Twierdzi, że przynosi odpowiedź na wezwanie, które władca nasz, Latar Engu am Hoaka, posłał na południe. Czy może przemówić?
– Niech mówi – odpowiedział cichym, lecz mocnym głosem Wakar Tamar am Aldi. Potem przeszedł na talamar i zwrócił się bezpośrednio do zaanonsowanego. – Mów. Znam twój język.
Kelem skinął głową.
– Panie – rozpoczął za przykładem Kulama. – Przynoszę dwie wieści. Jedną złą, drugą dobrą. Zacznę najpierw od złej. Jestem tu, gdyż dzielny Gathan Marvi im Adenage wraz z dwoma towarzyszami, Vorke i Hatherem, wpadli w pułapkę zastawioną przez morich zaledwie trzy dni drogi od Amary. Ponieśli bohaterską śmierć, walcząc z przeważającymi siłami wroga. Nim Gathan poległ, przekazał mi wieści, z którymi posłał go władca tego miasta.
Na twarzy Wakara Tamar am Aldiego nie malowały się żadne emocje, nie miał też pytań, więc łowca nagród kontynuował:
– Wieści dotarły do celu. Królestwo nie zawiedzie i pomoc jest w drodze. Dwudziestego drugiego dnia Volmera wyruszyło z Amary stu pięćdziesięciu zaprawionych w bojach piechurów i łuczników. Dotrą tu za jakiejś trzy dni i będą do dyspozycji władcy Holge. Jeśli trzeba będzie, pozostaną na miejscu, a jeśli zajdzie taka potrzeba, pójdą do Hagar, aby tam, ramię w ramię z dzielnymi Fensigarczykami, powstrzymać nadciągające zło. Oto odpowiedź Talamudu. Pozwolę sobie dodać ze swej strony, że moim najgorętszym pragnieniem jest, aby wyruszyć do Hagar i tam stawić czoła mrocznym zastępom.
Kelem zakończył ponownym skinieniem głową. Wakar Tamar am Aldi milczał przez dłuższą chwilę, po czym odpowiedział:
– W imieniu miasta Holge składam ci podziękowania za dostarczenie posłania. Wieść o śmierci naszych trzech dzielnych posłańców napełnia me serce smutkiem, lecz łagodzi go inna: o pomocy, która nadchodzi. Jest u nas przysłowie mówiące, że nawet po śnieżycy da się skrzesać ogień. Obawiam się jednak, że śnieżyca dopiero nadciąga.
Wbił spojrzenie w łowcę nagród. Choć na twarzy nadal nie było znać emocji, Kelem dostrzegł w nim siłę. Spuścił wzrok.
– Rzeknij mi, przybyszu z Talamudu: jak poległ Gathan Marvi im Adenage? Był to mąż niepospolitej siły i mądrości.
Kelem milczał chwilę, a potem odparł z westchnięciem:
– Ugodziła go w plecy włócznia.
– Czy zdołał jeszcze zabić tego, który zadał ten cios?
– Nie.
Ponieważ zapadła cisza, łowca nagród dodał:
– Gdy został raniony, upadł i roztrzaskał czaszkę.
– Dziwnym się wydaje – zauważył chłodno Wakar – że spadając z konia, można roztrzaskać czaszkę.
– On… nie spadł z konia. To długa historia, panie.
– Lubię długie historie, bogowie mi świadkami. – Na twarzy zastępcy władcy Holge zagościło coś w rodzaju delikatnego uśmiechu. Przeszedł na miwer. – Kulam, każ przynieść krzesło dla naszego gościa. Niech służba zadba o posiłek i napitek. Skoro będzie długa opowieść, niechaj Talamudczyk opowie ją wygodnie.
Kulam skinął z szacunkiem głową i się oddalił.
– Widzisz, Kelemie Kleilerze – Wakar wrócił do talamaru. – My w Arbi jesteśmy silnymi ludźmi. Wszystkie narady i spotkania prowadzimy na stojąco. Jedynie władca ma prawo siedzieć. Jednak zdajemy sobie sprawę, że odwiedzają nas mniej wytrzymali goście. Dla nich właśnie trzymamy krzesła. Są one używane na tej sali bardzo rzadko.
Gdy Kelem spał kamiennym snem w miejscowym zaligtaw – Domu Gościnnym – Wakar Tamar am Aldi był daleki od spoczynku.
Chodził wściekły po swojej „sali pracy” – jak nazywał znajdującą się na piętrze izbę w hirgamtaw, która zarezerwowana była wyłącznie dla niego – czując, że świat wali mu się na głowę. Przybycie tego niespodziewanego gościa wymagało zmiany planów. Gathan zginął – i dobrze. Z pewnością byłby wiernym władcy, jeden kłopot mniej. Potwierdziła się od razu nieudolność Talamudczyków – pozwolili, aby posłańcy zostali porwani i zabici przez morich tuż pod ich nosem. I to oni mieliby niby stawić czoła Idimmu?
Prychnął.
Jego teść wierzył, że wsparcie sił Królestwa pozwoli zatrzymać Tyrana jeszcze na Hagar. Dla jego zięcia była to krótkowzroczność. Już od dwóch lat prowadził tajne pertraktacje i wiedział, że Hagar musi upaść. Vith doniósł mu, że Latar Engu am Hoaka nakazał natychmiast posłać do sąsiadów dwie setki z sześciuset żołnierzy garnizonu. Świetnie, aczkolwiek nieco inaczej, niż zaplanował to władca Holge. Wyruszą dopiero za dwa dni, gdy Hagar będzie stało już w ogniu – czyli za późno, aby pomóc w jego obronie. Wybiją ich wojska Tyrana, które będą świętować na zgliszczach miasta. Wakar znał dowódców garnizonu w Holge. Przez wiele miesięcy badał grunt, wyczuwał nastroje i czynił aluzje. Po jego stronie było czterech setników, a wśród żołnierzy popierały go dwie setki.
Na pomoc Hagar ruszą tylko ci, którzy go nie wspierają. Muszą zginąć – jako znak dobrej woli i lojalności Wakara dla Idimmu. Dzień po tym, jak wyruszą, ogłosi się w Holge, że Latar Engu am Hoaka został zabity przez szpiegów z Talamudu. To przygotuje ludzi na gorące przywitanie nadchodzących wojowników z Królestwa. W tym czasie wojska Idimmu będą już w drodze. Gdy dotrą do Holge, powita osobiście Idimmu jako swego władcę, a następnie jego siły wraz ze wsparciem dzielnych wojowników z miasta wyruszą na Talamud.
Wakar Tamar am Aldi nienawidził Królestwa już od młodych lat, gdy dowiedział się o Wieku Wiary. Lubił myśleć o tym, że jego dalekich przodków wygnano z żyznych ziem na niegościnną Północ, a choć minęły stulecia, czyn ten nie doczekał się odpłaty. Czasem, nocami, gdy wsłuchał się w wycie wichru, wydawało mu się, że słyszy w nim szepty i nawoływania tych, którzy zginęli przez Miecze Zemsty. Mężczyźni, kobiety, dzieci… Pognani w góry, w nieznane, tak, jak stali. Marli z głodu, od wychłodzenia, rozszarpywały ich dzikie zwierzęta, zabijali ich kapłani szalonego władcy. Od wieków nie doczekali się zemsty, a ich dusze nie mogły zaznać bez tego spokoju.
To właśnie on, Wakar Tamar am Aldi, da im ukojenie. A Idimmu – o, ironio losu – będzie jego własnym mieczem zemsty.
Tyran mu ufał, co on poczytywał sobie za zaszczyt. Dlatego godzinę drogi od Holge oczekiwali jedni z jego najlepszych ludzi. Wakar zdawał sobie sprawę z tego, że mają kontrolować jego poczynania. Jednak nie było innego wyjścia, więc godził się na to. W pierwotnym planie pomoc dla Hagar miała wyruszyć dopiero po trzech dniach – wówczas miałby pewność, że miasto już padło. Jednak przybycie tego… Kleilera… Musiał przyspieszyć wprowadzenie zamierzeń w życie. A bardzo nie lubił, gdy coś psuło jego działania – zwłaszcza plany szykowane przez długie miesiące. Ale skoro sytuacja była taka, a nie inna, można będzie wykorzystać Talamudczyka do swoich celów. Może oczekuje, że powitają go tu jak zbawcę, jednak zawiedzie się srodze. Przyczyni się do tego, że nikt nie będzie tu skłonny cieszyć się z przybycia wojska Talamudu.
Wakar Tamar am Aldi marzył o założeniu dynastii władców. Musiał wżenić się w am Hoaków, choć swojej żony wręcz nie znosił. Nie podobała mu się ani z wyglądu, ani z zachowania. Byli od siebie różni niczym góra od rzeki, ale od dwóch lat zaciskał zęby i dumnie obnosił się jako następca tronu Holge. Latar doczekał się tylko jednego syna, który pięć lat wcześniej zginął nieszczęśliwie podczas polowania. Jak dotąd nikt nie skojarzył tego z Wakarem i tak miało pozostać. Erinna stanowiła dla niego klucz do realizacji planów mających zmienić świat. Była już pod koniec szóstego miesiąca ciąży, nosząc w łonie przyszłego władcę nie tylko miasta na chłodnej Północy, ale również terenów, jakie zostaną podbite. Pod jego władaniem znajdą się wszystkie ziemie Arbi, a może nawet krainy przeklętego Królestwa Talamudu.
Gdy Erinna nie będzie potrzebna, postara się, aby zmarła cicho i szybko. Kolejne dziecko spłodzi już z inną. Byle tylko wytrzymać. Póki co coraz bardziej dokuczał mu brak tego, co mężczyzna powinien mieć zapewnione regularnie, a czego aktualnie żona dać mu nie mogła…
Jego rozmyślania przerwało stukanie do drzwi.
– Czego?! – warknął gniewnie.
– Kolacja. – Usłyszał nieśmiały, kobiecy głos po drugiej stronie drzwi.
– Wejść – nakazał i usadowił się na krześle przed stołem, na którym trzymał pergaminy.
Do izby weszła niepewnie młoda dziewczyna. Jedna ze służebnych, które dbały o hirgamtaw, a które zawsze były i nie zwracały zbytniej uwagi. Tym razem było inaczej. Miała na głowie błękitną chustę, nosiła zgrzebną suknię do kostek, przepasaną w połowie. Szła ze spuszczoną głową, nie ośmielając się spojrzeć na Wakara. Podobało mu się to – inne musiały już jej powiedzieć, że nie znosi, gdy posługaczki patrzą mu w twarz.
Niosła tacę z kiełbasą, chlebem i kuflem piwa. Wakar obserwował jej kibić, a gdy postawiła tacę na stole, odezwał się do niej:
– Nie służysz tu długo.
– Nie, jaśniepanie. – Potrząsnęła głową, zaskoczona pytaniem. Stanęła przy stole, wbijając spojrzenie w podłogę.
– Wiem, głupia – syknął. – To nie było pytanie. – A potem dodał łagodniejszym, choć wciąż szorstkim głosem. – Zapamiętałbym taką sylwetkę.
Przez chwilę lustrował ją w milczeniu.
– Obróć się – nakazał.
– Słuch… słucham? – Spojrzała na niego wystraszona, ale natychmiast spuściła wzrok.
– Obróć się, powiedziałem – warknął. – Dookoła.
Dziewczyna wykonała polecenie niepewnie i sztywno.
Wakar wstał, po czym uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Tak, to właśnie coś, czego mi trzeba.
– Co macie na myśli, jaśniepanie? – wyszeptała, czując, że krew odpływa jej z twarzy.
– Zaraz ci wyjaśnię… – Uśmiechnął się wilczo, podchodząc do niej.
Gdy po kilkunastu minutach wyszła z izby, była roztrzęsiona i zapłakana, a na jej twarzy wciąż widniał ślad po silnym policzku.
Nocą spadł obfity śnieg…
Biały puch pokrył szeroką drogę, znajdujące się po jej zachodniej stronie góry i pagórkowaty teren po wschodniej.
W normalnych warunkach pogodowych pokonanie biegnącego niemal w idealnej linii prostej pomiędzy miastami Holge i Hagar traktu zajmowało niecałe trzy dni. A ponieważ zazwyczaj panował tu ożywiony ruch, co kilka godzin jazdy można było natknąć się na zajazd lub niewielką osadę. Przybytki takie znajdowały się zarówno po zachodniej stronie traktu, na tle majaczących gór Dehedor, jak i po wschodniej, gdzie pofałdowany teren porastały lasy mieszane.
Dwudziestu mężczyzn rozbiło się obozem w jednym z nich, kilka minut marszu od traktu i około dwóch godzin jazdy konno od Holge. Przybyli tam trzy dni wcześniej. Nie skorzystali z żadnego zajazdu ani gościny w którejś z osad. Nie pytali o nią, a wręcz przeciwnie – omijali wszystkie ludzkie siedziby szerokim łukiem, poruszając się przede wszystkim nocą. Gdy rozłożyli obozowisko, a następnie zadbali o dokładne jego zamaskowanie, cierpliwie czekali. Kilku z nich udało się w pobliże traktu i ukrywało, bacznie obserwując, kto jedzie drogą. Wymieniali się parę razy dziennie, dzięki czemu ich spojrzeń nie uniknął żaden podróżny, niezależnie od tego, o jakiej porze jechał. A ponieważ pogoda nie sprzyjała wyprawom, na trakcie rzadko kogoś widzieli.
Trzeciego dnia o zmierzchu pojawił się wreszcie ich cel – posłaniec z Hagar, zmierzający do Holge.
Już wcześniej opracowano precyzyjny plan działania w takiej sytuacji.
W pewnym miejscu przy trakcie wznosiło się wysokie drzewo iglaste. Na jego niższej gałęzi siedział Erkre. Ciśnięty przez niego sznur z szeroką pętlą spadł na posłańca, a gdy się zacisnął, wyrzucił mężczyznę z siodła, więżąc mu równocześnie ręce. Z kryjówki za pniem drzewa wybiegł Haldo i schwytał wodze wierzchowca, wiedząc, że gdyby samotny koń pocwałował dalej traktem, wzbudziłby podejrzenia w mieście. W kierunku schwytanego ruszyli Korma i Galto, czający się po drugiej stronie drogi.
Gdy nagle wielka siła chwyciła go i uniosła dobre pięć prętów nad drogę, zaskoczony posłaniec krzyknął. Erkre, choć był silny niczym niedźwiedź, nie zamierzał trzymać zdobyczy w powietrzu. Gdy pojawili się jego towarzysze, opuścił schwytanego, a Galto doskoczył i wprawnie ogłuszył mężczyznę pałką. Potem przerzucili nieprzytomnego przez siodło – uprzednio związawszy mu dłonie i nogi oraz zaklebnowawszy, a następnie poprowadzili konia do obozu. Zatarciem śladów miał się zająć Haldo, lecz ponieważ zaczął padać śnieg, nie musiał tego robić.
Przez cały ten czas żaden z mężczyzn nie odezwał się ani słowem. Milczeli również podczas powrotu.
Obozowisko znajdowało się w jarze, gdzie z użyciem sznurów rozciągnięto płachty grubego materiału, tworząc w ten sposób zadaszoną przestrzeń. Ogniska palono w dołkach, korzystając w tym celu z drewna świerków i sosen, których w lesie nie brakowało. Aby nie pozostawiać śladów, gałęzie rąbano godzinę drogi na zachód od obozowiska. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że mężczyźni przebywają w tym rejonie. Jeśli tak by się stało – musiał zginąć.
Jeńca powieszono za nogi na jednej z gałęzi olchy rosnącej stajanie od obozu. Ręce miał skrępowane na plecach. Gdy go ocucono, wiedział już, że nie przeżyje do następnego dnia.
Stało przed nim półokręgiem sześciu wojowników o okrutnych twarzach. Byli okryci skórami, pod którymi w blasku pochodni lśniły napierśniki. Nosili rękawice z kolcami, hełmy zakrywające twarze lub opadające na oczy czapy. Jeden z nich – jednooki, o gęstej, czarnej brodzie i okrutnym uśmiechu na pełnej blizn twarzy – stał o krok przed pozostałymi. Nosił hełm z ćwiekami, a futrzany płaszcz, który zarzucił na ramiona, był spięty pod szyją klamrą wyobrażającą szczerzącą zęby czaszkę. Jego napierśnik pokrywały takie same zdobienia.
Symbole Wurthora, Pana Wojny i Pożogi.
Posłaniec rozumiał, czego od niego chcą. Nie znaleźli przy nim żadnych dokumentów, więc wiedzieli, że to on zna wszystkie informacje, które władca Holge, Latar Engu am Hoaka, kazał przekazać ludziom w mieście.
Poczuł wielką słabość, gdyż wiedział, że jego porywacze mają tysiące sposobów – a każdy bardziej okrutny od poprzedniego – aby wydobyć z niego te informacje. I nawet jeśli powie im wszystko, nie zaprzestaną tortur.
Zapragnął umrzeć od razu, lecz żaden z bogów nie wysłuchał jego prośby…Rozdział 1
Nocą spadł obfity śnieg…
Podróżnik z Talamudu był na to przygotowany. W Królestwie nastał dopiero środek jesieni i nawet jego najstarsi mieszkańcy nie mogliby sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek w tym okresie sypał się z nieba biały puch. Co innego ulewne deszcze lub dni bez słońca, pełne szaroburych chmur. Jednak Kelem został uprzedzony, że klimat w Arbi jest znacznie bardziej surowy, dlatego podróżował w futrze, choć było niewygodne i krępowało mu ruchy. Oczywiście obniżało jego możliwości obrony przed ewentualnym atakiem, jednak miał do wyboru: zaryzykować lub zamarznąć.
Wybrał to pierwsze. I jak dotąd nic nie sprawiło, że pożałowałby swojej decyzji.
Granicą oddzielającą Talamud od Arbi były dwa pasma górskie – leżące na zachodzie Arbi góry Dehedor oraz Koldar, biegnące południem. Dehedor od Koldar oddzielał naturalny, wijący się szlak, będący jedyną bezpieczną drogą pomiędzy Arbi a Talamudem. Owszem, można było podróżować wśród przełęczy i po górskich pustkowiach, jednak nikt nie mógł być pewien, jak zakończy się taka eskapada. Kelem nie ryzykował – pokonał utarty szlak, gdyż zależało mu na dotarciu do Arbi w jak najkrótszym czasie.
Co ciekawe – mało który mieszkaniec Królestwa miał świadomość istnienia krainy Arbi, choć niemal każdy wiedział o krainie Fensig i zdawał sobie sprawę, że na północny wschód od Talamudu żyją tacy sami ludzie – thalowie. „Fensig” było używaną od wieków nazwą określającą ogólnie całą Północ. Pojawiła się wieki temu, za czasów króla Morandora VII, który podczas swych rządów ogłosił się żyjącym wcieleniem boga Morandora. Z podszeptu żony rozkazał wygnać z Królestwa wszystkich ludzi o czarnych włosach, obwiniając ich o sprowadzenie na kraj wielkiej zarazy. W tym celu ustanowił oddziały kapłanów-wojowników, nazwanych Mieczami Zemsty. To oni właśnie popędzili tysiące czarnowłosych poddanych w góry Dehedor, ku niegościnnej Północy – w większości tym samym szlakiem, który Kelem Kleiler pokonywał setki lat później. Podczas migracji Miecze Zemsty zhańbiły się wieloma mordami, gwałtami i okrucieństwami.
Wypędzeni założyli w mroźnej krainie po drugiej stronie gór liczne osady. Swoją nową ojczyznę nazwali Fensig, co w ówczesnym języku thalamir znaczyło „Wygnanie”. Jednak na wypędzeniu się nie skończyło, gdyż pięć lat później małżonka króla, Lamma, została zdemaskowana przez jednego z kapłanów swojego męża jako wyznawczyni bogini chaosu Atirii. Przyzwane przez nią demony dokonały rzezi w stolicy królestwa, Thalamudzie – przemianowanym przez władcę na Morandarar. Sam król znikł, zaś Lamma ogłosiła się królową i stanęła na czele armii demoniaków i demonoidów, a także Mieczy Zemsty, które poprzysięgły jej wierność.
Wywołało to wojnę domową w Królestwie. Naprzeciw Lammi stanął syn Morandora VII – Morandor VIII. Zyskał sojuszników nie tylko w zbuntowanych przeciw królowej miastach. Jego wojska zostały wsparte przez tirian, którzy przybyli z odległych krain Marah, a także nomadów z zachodnich stepów – silgan. Zajęło to jednak sporo czasu, dlatego dopiero dziewięć lat po założeniu w Fensig pierwszych osad doszło do bitwy o stolicę Talamudu. Był to rok 174 istnienia Królestwa, czyli 1173 lata przed tym, gdy w Arbi pojawił się Kelem.
Morandor VIII i jego sojusznicy pobili demoniczną armię, lecz okazało się, że Lamma znikła, a na szczycie jednej z wież odnaleziono szczątki zmarłego znacznie wcześniej Morandora VII.
Jego syn zasiadł na tronie i zjednoczył zbuntowane miasta, jednak kapłani-wojownicy w większości zbiegli, obawiając się zemsty za swe haniebne czyny. Jedyną bezpieczną dla nich drogą ucieczki była północ, a więc… Fensig. Niedawni oprawcy spotkali się z tymi, których wygnali wcześniej. W Krainie Wygnania doszło do wielu walk i starć, podczas których szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę. Konsekwencją wojen były kolejne ucieczki – dalej na północ, za rzekę Tulga. W ten sposób thalowie zaczęli kolonizację dzikich, niezamieszkałych rejonów, która trwała jeszcze wieki po nastaniu pokoju. Choć potem walczyły ze sobą miasta-państwa i rozliczne królestwa, nie było to już konsekwencją Wieku Wiary – jak nazwano zakończone bitwą o Thalamud rządy Morandora VII i Lammy – ale naturalnym biegiem historii.
Dlatego w Talamudzie ogólnym mianem „Fensig” określano wszystkie zamieszkane przez thalów krainy po drugiej stronie gór Dehedor i Koldar, zaś tylko historycy i geografowie mogli najbliższy Królestwu rejon nazwać Arbi – co w używanym dekady wcześniej języku oznaczało „Dobry dom”. Poza Arbi na mapach północy widniały także inne obszary, jak Trzy Zjednoczone Królestwa – Veldi, Vani oraz Vari – czy leżąca nad Wielką Wodą kraina Zorn. Z map można było także odczytać, że na zachód od Veldi znajdują się góry Stimor, a po ich drugiej stronie – Krainy Chłodu, do których dało się dotrzeć z Talamudu, jadąc przez wiele dni na północny zachód od jego granic.
To właśnie z Krain Chłodu miała nadejść przez Stimor armia Tyrana Idimmu, która przetoczyła się przez Trzy Królestwa, kierując się cały czas na wschód i wędrując wzdłuż do gór Dehedor. Jak przekazał Kelemowi Kleilerowi Gathan Marvi im Adenage, zmierzała do miasta Hagar, leżącego na północ od Holge. Dotarcie tam miało zająć jej kilka tygodni. Informację tę Kelem usłyszał trzeciego dnia miesiąca Volmer. Teraz, gdy łowca nagród zbliżał się do Holge, był dwudziesty dzień przedostatniego miesiąca w roku. Pozostawało mieć nadzieję, że Hagar jeszcze stoi. Delegacja z Fensig była ostatnią, która została wysłana do Talamudu.
Niestety, podobnie jak przedstawiciele Królestwa, także i ona dostała się w pułapkę zastawioną przez karczmarza na szlaku, zaledwie kilka dni drogi od miasta Amara. Zginęli wszyscy poza Kelemem. Ten zaś powrócił, przekazał władzom Amary pozyskane informacje i nie zamierzał czekać na oficjalną ekspedycję, posłaną z pomocą sąsiadom z północy.
Wyruszył samotnie, dwa dni przed nią, chcąc jak najszybciej dotrzeć do Holge, tam rozeznać się w sytuacji i wówczas albo ruszyć do Hagar – jeśli miasto jeszcze stało – albo też pozostać w Holge i czekać na tego, który zniszczył mu dzieciństwo.
W obu przypadkach szykował się na bezlitosny bój.
Pod wiszącym ciałem widoczna była wielka plama.
Za dnia krew odcinałaby się czerwienią od bieli śniegu, jednak w świetle pochodni stanowiła po prostu ciemny, nieregularny okrąg.
Vith był zadowolony. Choć jeniec okazał się hardym mężczyzną i początkowo nie chciał mówić, każdy człowiek ma pewien próg bólu, po przekroczeniu którego zrobi wszystko, aby tylko od niego uciec. Czy będzie to zaprzestanie tortur, czy też cios łaski – każda z tych opcji jest lepsza od przeszywającego cierpienia, które zdaje się wyrywać duszę z ciała i sprawiać, że istota ludzka odkrywa otchłanie wyczerpującej fizycznie i psychicznie męki.
Gdy posłaniec był martwy – a śmierć powitał zapewne jako wybawienie – dwóch mężczyzn odcięło trupa. Ludzie Północy byli bardzo praktyczni. W tych lasach rzadko trafiał się zwierz, zwłaszcza o tej porze roku, dlatego każde mięso było cenne. Koń i jeździec znikną bez śladu, a pozostaną po nich tylko kości. Reszta trafi do żołądków wyznawców Boga Wojny.
Vith nie czekał, aż rozczłonkowany posłaniec znajdzie się w workach. Skinął ręką na jednego z podwładnych, aby ruszył za nim, a potem wolno skierował się do obozu. Choć wiedział, że pozyskane wiadomości zmuszają do szybszej realizacji planu, pośpiech nie miał sensu. Spotkanie z kontaktem miało nastąpić godzinę po świcie, a zbliżała się dopiero połowa nocy. Brnąc po śniegu, rozmyślał nad kolejnymi posunięciami oraz ich konsekwencjami. Gra toczyła się o coś więcej niż tylko jedno miasto. Jeśli plan się powiedzie – a wszystko na to wskazywało – na świecie pojawi się nowa siła, która zmieni granice i zostanie sercem imperium zbudowanego z krwi i ognia.
Wiedział, że wielkie rzeczy wymagają dziesiątków małych przygotowań. Holge i Hagar to jedne z elementów, które staną się fundamentami przyszłej potęgi. Miasta leżące na wschodzie się nie liczyły – mogli zmieść je jak huragan zmiata płomień świecy. Ich władcy także o tym wiedzieli, a mimo to posłali do Hagar swoich wojowników. Vith nie mógł tego zrozumieć – zamiast połączyć się z siłą, której nic nie było w stanie pokonać, woleli walczyć o z góry przegraną sprawę. Widać nie byli dalekowzroczni. No cóż, Wurthora z pewnością ucieszy, gdy zrównają ich siedziby z ziemią, pozostawiając na pastwę kruków i dzikiej zwierzyny tych, którzy śmieli stawić czoła jego posłańcom.
Na szczęście w Holge był ktoś, kto zrozumiał, że czasy się zmieniają…
Ostatniego dnia podróży Kelem poczuł, jak rośnie w nim napięcie.
Od granicy gór do Holge były dwa dni drogi. W jej połowie wznosił się spory zajazd. Pracowało w nim kilkanaście osób, a ponieważ składał się z kilku budynków, przypominał z daleka obwarowaną ostrokołem wioskę. Łowca postanowił tam przenocować. Oczywiście przybycie Talamudczyka wzbudziło małą sensację. Jak się okazało, ostatnimi podróżnikami byli Gathan Marvi im Adenage oraz jego towarzysze. Od czasu ich przejazdu nikt nie przybył z Talamudu ani też nie wybierał się tam z Arbi. Nie zaskoczyło to Kelema – podczas samotnego przemierzania starożytnego szlaku nie napotkał żywego ducha.
Jeśli chodzi o wojnę, ludzie w zajeździe nie byli w stanie powiedzieć mu nic ponad to, co sam wiedział. Idimmu kroczył na północy, a, jak mówiono, nic na drodze nie było w stanie stawić oporu jego zastępom. Wszyscy zgadzali się co do jednego – szła tam siła ludzi. Ale ilu dokładnie – tutaj każdy miał na ten temat swoje fantazje. Straszyli się nimi w długie, ciemne wieczory, opowiadając, że gdyby żołdacy Idimmu stanęli jeden za drugim, kolejka sięgałaby od Hagar do samego Talamudu. Najbardziej ostrożne szacunki podawały kilka setek. W zajeździe nie bano się inwazji – wszyscy wierzyli, że zastępy Tyrana połamią sobie zęby na Hagar. Ponoć ściągały tam ochotnicze oddziały wojowników z Zorn, leżących na wschodzie miast Arbi i innych krain Fensig.
– A Holge? – zapytał Kelem Kamada Adum om Stigga.
Pięćdziesięcioletni karczmarz starł wierzchem dłoni piwną pianę, która osiadła na jego wąsach, a potem wzruszył ramionami.
– Bogowie wiedzą. – Odstawił na stół pusty kufel i skinął na posługaczkę, aby przyniosła dwa kolejne. Jako jedyny w okolicy właściciel ziemski uważał za punkt honoru dotrzymać towarzystwa gościowi z drugiej strony gór Dehedor. Mówił płynnie w talamarze, a jak już zdążył opowiedzieć Kelemowi, co parę lat podróżował do Królestwa. Raz odwiedził nawet jego stolicę. Z taką samą częstotliwością zapuszczał się na północ, a Hagar znał jak własną kieszeń. Nie wspominając o Holge, w którym bywał niemal co miesiąc.
Gdy ciekawie zerkająca na Kelema dziewczyna postawiła na stole dwa kufle, Kamad odprawił ją ruchem dłoni, a potem nachylił się do gościa i powiedział konfidencjonalnie:
– Latar Engu am Hoaka udał się do Hagar, aby się tego wywiedzieć…
– Władca Holge? – upewnił się Kelem.
Karczmarz skinął głową.
– Bo, wiecie, tam to różnie może być. Oby Arsun, Herdo i Kigu dali ludziom siłę i niech sczeźnie Tyran ze swoją armią, ale czy to warto życie naszych chłopców narażać? Może być tak, że Hagar da sobie radę samo. Mury tam wysokie, a od dwóch tygodni umocnienia jeszcze budują i szykują się na obronę. Garnizon Holge silny, ale gdyby go zabrakło, bogowie wiedzą, kto obroni miasto, gdyby to jakaś banda przyszła z gór albo od wschodu.
– To w górach niebezpiecznie?
– Różnie. – Kamad Adum om Stigg popił tęgo z kufla. Znowu otarł pianę z wąsów, stłumił beknięcie i kontynuował: – Góry mają swoje prawa. Modlimy się do ich pana, Herdo, aby nas ode złego zachował, ale czasem różnie to bywa. Bóg to jak pogoda między szczytami. Potrafi mieć swoje humory i pogniewać się nie wiadomo o co. Abonidy porywają w biały dzień owce z hal, watahy wilków, jak zgłodnieją, to pod same domostwa podchodzą, a ponoć i mori po nocy się kręcą.
Westchnął ciężko.
– Ale nic to. Dawnom ich nie widział, a wilcy… Wiadomo. Zwierz głodny, to i szuka. Na noc bramy zamknięte, łuki mamy, strzał nie brak, siedzimy tu jak władcy w fortecy i dali bogowie, żem pięć dziesiątków lat w zdrowiu przeżył. Wybaczcie, muszę…
Podniósł się z sapnięciem i skierował ku drzwiom prowadzącym z głównej sali do szerokiej sieni. Tam zapewne wyjdzie na zewnątrz i skorzysta z wychodka stojącego przy bocznej ścianie budynku gościnnego. Kelem odprowadzał go wzrokiem, a potem przeciągnął się z rozkoszą. Po tylu dniach na szlaku przyjemnie było zasiąść na ławie – i to z oparciem – poczuć ciepło i wreszcie zdjąć futro, w które zaopatrzył się przed podróżą.
Zaniepokoiła go informacja o wyjeździe Latara Engu am Hoaki. To właśnie jemu miał przekazać, że z Amary wyruszyło półtorej setki chłopa i kilka dni po nim dotrze do Holge. Tam, w razie potrzeby, będą bronić miasta lub udadzą się na północ, do Hagar. Mogli nawet zastąpić miejscowy garnizon, choć tutejszym raczej by się to nie spodobało. Byłoby to zbyt podobne do zajęcia miasta przez Talamud, a co za tym idzie – przypominałoby okupację.
Kamada Adum om Stigga o swojej misji nie uprzedził – była to tajemnica wojskowa i nie mógł pozwolić, aby dotarła do niepowołanych uszu. W górach łatwo urządzić zasadzkę. Nie przyznał się także, że Gathan Marvi im Adenage zginął wraz ze swoimi towarzyszami. O takich wieściach miał się pierwszy dowiedzieć am Hoaka. I to on dopiero uzna, czy ogłosić je światu. Ale jeśli go nie było, ktoś inny musiał dzierżyć władzę w jego zastępstwie.
Kelem upił piwa. Miało dziwny posmak – w Talamudzie nigdy takiego nie czuł. Przy pierwszym kuflu przemknęło mu przez głowę, że być może to trucizna – och, pamiętał jeszcze smak gulaszu, który zjadł w oberży na górskim szlaku, a po którym obudził się głęboko pod ziemią. Jednak nie wyglądał na kogoś zamożnego, a ponieważ przedstawił się jako specjalny posłaniec do władcy Holge, traktowano go z respektem. Uwiarygodniło go to, że wymienił Gathana oraz imiona jego pomocników. Miejscowi upewnili się dzięki temu, że jest tym, za kogo się podaje. Poza tym gospodarz pił to samo piwo, a Kelem dyskretnie podejrzał, że posługaczka nabiera je z jednej beczki.
Czekając na powrót karczmarza, zlustrował wzrokiem salę. Stały w niej cztery stoły, przy każdym mogło zasiąść sześć osób. Gdy korpus z Talamudu urządzi tu postój, zrobi się gwarno, a ogień w kominku z pewnością będzie się palić długo w noc. Żołnierze idący w nieznane będą chcieli się najeść i napić, choćby na drugi dzień bolały głowy. Zawsze istniało ryzyko, że będzie to ostatnia pieczeń i piwo w ich życiu. Sam to doskonale wiedział. Czy łuczniczka Kila spodziewała się, że wynalazek koldarów rozerwie ją na pół jeszcze przed rozpoczęciem bitwy?
Przymknął oczy i zasłuchał się w trzask płonących polan.
Czuł, że Idimmu jest gdzieś blisko, a zarazem wciąż daleko. Ale był jak pies myśliwski, który zwęszył trop. I wiedział, że już go nie straci. Miał pewność, że Idimmu jest w jego zasięgu.
I coś mu mówiło, że na pewno się spotkają.
Prędzej czy później.Rozdział 2
Kelem zobaczył Holge pod wieczór.
To był chłodny dzień. Słońce od świtu ani razu nie pokazało się na niebie. Dął zimny wicher, niosąc ze sobą płatki śniegu od gór. Łowca nagród popędzał Szlachcica, marząc o schronieniu przed zimnem i przypominając sobie, że kiedy półtora roku wcześniej eskortował Arissę, panowała podobna aura. Był wówczas pierwszy miesiąc wiosny i śnieg miał zniknąć, tu zaś odwrotnie – coraz śmielej gościł na świecie. Klimat Fensig zdecydowanie nie odpowiadał Kelemowi. Z tego, co słyszał w Królestwie, białe czapy zalegały tu przez połowę roku. Trudno było nazwać Arbi miejscem przyjaznym, ale przecież dalej na północ było jeszcze gorzej, a jednak i tam od setek lat mieszkali ludzie.
„Widać do wszystkiego można przywyknąć” – pomyślał filozoficznie, szczelniej opatulając się futrem.
Kamad Adum om Stigg pocieszył go, że na trakcie do Holge nic nie powinno mu grozić. Choć o tej porze roku patrole z miasta rzadko go przemierzały – wszak nikt nie spodziewał się w tym czasie podróżnych – ziąb sprawiał, że potencjalni zbóje prędzej by zamarzli, niż doczekali się ofiary.
Jednak przez całą drogę Kelem czujnie patrzył wokół, a ponieważ po jakimś czasie od jasności zaczęły boleć go oczy, jechał z zamkniętymi i raz omal nie zapadł w drzemkę. Przeklął się za to i postanowił zachować większą czujność, popędził też kasztanka. Zatrzymał się tylko dwa razy, dając odpocząć Szlachcicowi i uszczuplając prowiant. Żołnierze Talamudu będą przemierzać tę samą drogę za trzy-cztery dni. Ze względu na odległość oraz konieczność jak najszybszego stawienia się na miejscu zapewne wyruszyli na wozach. Marsz zająłby im około dwóch tygodni.
Arbi powitała go widokiem ośnieżonych pól, upstrzonych niewielkimi lasami i zagajnikami. Być może latem i wiosną była to zielona kraina, ozłocona polami jęczmienia, jednak teraz dominowały biel i czerń gór, gdzieniegdzie tylko widać było odcinające się seledynem drzewa iglaste. Chmurne niebo nadawało pejzażowi ponury charakter.
Tuż przed szarówką bystre oczy Kelema wypatrzyły dymy z największych kominów miasta. Podniosło go to na duchu – zwiastowały ciepło i wygodny wypoczynek po całym dniu drogi. Nim jednak położy się w pościeli (oby czystej!), będzie musiał odbyć rozmowę z kimś zastępującym Latara Engu am Hoakę. Nie spytał Kamada Adum om Stigga, kto dzierży władzę w imieniu nieobecnego. Liczył na to, że gdy powoła się na rolę posłańca samego Królestwa, zostanie zaprowadzony do kogo trzeba. Zawsze mógł także wspomnieć Gathana, którego wysłał do Talamudu władca Holge.
Dobre pięć stajań przed miastem zaczęły pojawiać się na poboczach traktu gładko ociosane pale, wysokie na sześć prętów, na których szczytach nasadzono białe czaszki wilków, niedźwiedzi i innych stworzeń. Jedna, potężna, o wielkich szczękach, musiała należeć do abonida. Może miało to związek z miejscowymi bogami, a może był to jakiś lokalny zwyczaj – tego Kelem nie wiedział. Podobnie jak większość mieszkańców Królestwa, na pytanie o Fensig mógłby powiedzieć tylko dwie rzeczy: krainy na północy, dawno temu wygnano tam thalów.
Przed wyjazdem z Amary porozmawiał na temat miejscowych bóstw z jednym z kapłanów Leomunda. Wiedział dzięki temu, że Morandor, Sadia i Leomund są uznawani za bogów na terenie Talamudu i w krainach dalekiego wschodu, gdzie żyją thalowie. Jednak tutaj ich władztwo nie sięgało – być może z powodu zaszłości historycznych. Wygnani z Talamudu porzucili bogów Królestwa i oddawali cześć innym.
W Arbi czczono bóstwa natury i podziemi. Główną trójcę stanowili Arsun, Herdo i Kigu, odpowiedzialni kolejno za lasy, góry oraz pogodę, a duszami po śmierci zajmował się Asken – którego można by przyrównać do sądzącej zmarłych Sadii. To on oceniał uczynki śmiertelników i kierował ich do Nivvig, Krainy Wiecznego Lata lub rozdzielał toporem duszę na dwie połowy. Obie zabierane były przez ciemne cienie do Sal Wiecznych Tortur, gdzie miały przechodzić katusze przez dokładnie tysiąc sto jedenaście dni, po których połówki były łączone i nieokreślony czas szybowały w przestrzeni ponad Nivvig, z zazdrością obserwując szczęście tych, których uznano za godnych zaszczytu przebywania w Krainie Wiecznego Lata. Gdy minął wyznaczony przez Askena czas, dusza zmarłego otrzymywała szansę na powrót do świata żywych, jednak bez pamięci o tym co zaszłe.
Dlatego mieszkańcy Arbi cechowali się nieco innym podejściem do spraw życia i śmierci niż Talamudczycy. Ci drudzy wiedzieli, że mają tylko jedną szansę, po której czeka ich lodowa Otchłań lub królestwo boże. Fensigarczycy wierzyli natomiast, że jeśli nie wyjdzie raz – prędzej czy później nastąpi powrót i będą mogli spróbować ponownie. Nie znaczy to, że umierało im się lekko i bez żalu. Każdy miał przecież rodzinę, sprawy, którymi się zajmował, czy też interesy, które prowadził. Dlatego obawiali się śmierci tak samo jak Talamudczycy, jednak o to, co stanie się po niej, byli bardziej spokojni. Czcili także pamięć przodków, wychodząc z założenia, że każdy mógł być w przeszłości kimś z nich, a więc w ten sposób honorowali również siebie i swoje potencjalnie wcześniejsze „ja”.
Choć dla Talamudczyków była to dziwna filozofia, tutejsi żyli nią od najwcześniejszych lat i była ona dla nich czymś oczywistym. A ponieważ podejście do śmierci mieli bardziej stoickie, uchodzili za nieustraszonych i nielękających się zguby. Jednak sam fakt wysłania poselstwa z prośbą o posiłki świadczył, że mimo tego każdy z nich chce żyć jak najdłużej. Toteż Kelem był pewien, że wieści od niego przyjmą z radością – stu pięćdziesięciu wyszkolonych żołnierzy może przeważyć szalę zwycięstwa na ich stronę.
Wakar Tamar am Aldi był łysym jak kolano mężczyzną o starannie wygolonej twarzy.
Zaskoczyło to łowcę nagród, gdyż jak dotąd wszyscy widziani przez niego męscy mieszkańcy Arbi nosili bujny zarost. Częściowo można było tłumaczyć to ochroną twarzy przed zimnem, częściowo zaś tym co w innych rejonach świata, a mianowicie uznawaniem brody i wąsów za symbol męskości oraz dorosłości. Sam Kelem nosił niewielkie wąsy, które spływały wzdłuż ust i łączyły się z krótką bródką. Ostatni raz golił się przed wyjazdem z Amary w celu powitania posłańców, a po powrocie, gdy już wiedział, że ruszy na północ, wyszedł z założenia, że w chłodniejszym klimacie pozostawienie zarostu na twarzy będzie praktyczne.
Jak wyjaśnił mu mówiący w talamarze mężczyzna, który przedstawił się jako Kulam Adin am Kada i pełnił rolę jego opiekuna od momentu przekroczenia jednej z bram miasta, Wakar był zięciem Latara Engu am Hoaki, jego następcą na tronie Holge, a pod nieobecność teścia sprawował władzę w jego imieniu. Gdy Kelem ujrzał go po raz pierwszy, zasiadał na drewnianym zydlu z wysokim, bogato zdobionym oparciem, w sali służącej do spotkań miejscowych możnych oraz prowadzenia sądów. Znajdowała się w budynku, który w Talamudzie nie miał odpowiednika, gdyż stanowił połączenie ratusza z rezydencją władcy. Wielki na dwa piętra, o spadzistych dachach, umieszczony został dokładnie w sercu miasta, w którym na co dzień żyło niecałe dwadzieścia tysięcy dusz – tyle samo co w talamudzkiej Amarze. Zajmowało ono jednak większą powierzchnię, a układ ulic i placów wydał się przybyszowi z Królestwa dziwaczny.
Nikt nie pamiętał, jak wyglądała osada założona przez uciekinierów z Talamudu podczas Wieku Wiary, gdyż wiele razy miasto było najeżdżane, palone, niszczone czy też opuszczane z różnych przyczyn. Trzy wieki wcześniej osadnicy z Północy przybyli na rozkaz ówczesnego władcy, którego imienia historia nie zachowała, aby zbudować faktorię i punkt wymiany handlowej z Królestwem. Po kilku dekadach faktoria zmieniła się w wieś, ta zaś rozwinęła do niewielkiego miasteczka, które rosło w bogactwo. To z kolei sprawiło, że zaczęły się nim interesować rozmaite bandy. Otoczono je palisadą, a ponieważ przybywali do niego kolejni mieszkańcy, musieli stawiać domy poza nią. Jako że i oni również chcieli żyć w spokoju, obudowywali palisadami i murami swoje pola, zaś pomiędzy nowymi a istniejącymi umieszczano bramy i furtki.
Na tym nie koniec – z biegiem czasu mury i palisady wyrównywano, jedne fragmenty burzono, inne przerabiano. Toteż gdyby ktoś wzniósł się ponad miasto, zobaczyłby, że przypomina ono z lotu ptaka liczne, przylegające do siebie, nieregularne wielokąty i okręgi, tworzące przedziwny labirynt, zaś największym z tych kształtów jest owal, w którego środku stoi hirgamtaw – Dom Władzy. Budynek miał szeroki parter i dwa piętra, co czyniło z niego najwyższą konstrukcję w okolicy. Na najwyższym piętrze znajdował się obszerny balkon.
Przybysza z Talamudu poprowadzono do wielkiej sali – zwanej „tronową”, choć nie było w niej żadnego tronu, a jedynie ów zydel – ulokowanej na pierwszym piętrze. Jej strop podtrzymywały grube słupy – po cztery z każdej strony. Wszystkie miały zdobienia wyobrażające ptaki i zwierzęta, odcinające się gabarytami od tła, które stanowiła niezliczona ilość mniejszych rytów. Kelem nie miał czasu się im przyjrzeć. Idąc pomiędzy słupami, rozpoznał na niektórych orła, sowę i wilka.
Wakar Tamar am Aldi siedział wyprostowany, ze złączonymi nogami, na których równo ułożył dłonie. Za jego plecami stał jeden z wojów – w hełmie z osłoną na oczy, kolczym napierśniku i wspierający się na mieczu. Salę oświetlały latarnie poustawiane przy każdym słupie. Kulam prowadził przybysza, a kilka kroków za nimi szedł wojownik podobny do stojącego za Wakarem.
Kulam zatrzymał się trzy kroki przed „tronem”, Kelem uczynił to samo.
Mężczyzna wskazał zastępcy władcy łowcę nagród i odezwał się w miwerze, mowie Arbi:
– Panie, oto Kelem Kleiler, przybysz z Królestwa Talamudu. Twierdzi, że przynosi odpowiedź na wezwanie, które władca nasz, Latar Engu am Hoaka, posłał na południe. Czy może przemówić?
– Niech mówi – odpowiedział cichym, lecz mocnym głosem Wakar Tamar am Aldi. Potem przeszedł na talamar i zwrócił się bezpośrednio do zaanonsowanego. – Mów. Znam twój język.
Kelem skinął głową.
– Panie – rozpoczął za przykładem Kulama. – Przynoszę dwie wieści. Jedną złą, drugą dobrą. Zacznę najpierw od złej. Jestem tu, gdyż dzielny Gathan Marvi im Adenage wraz z dwoma towarzyszami, Vorke i Hatherem, wpadli w pułapkę zastawioną przez morich zaledwie trzy dni drogi od Amary. Ponieśli bohaterską śmierć, walcząc z przeważającymi siłami wroga. Nim Gathan poległ, przekazał mi wieści, z którymi posłał go władca tego miasta.
Na twarzy Wakara Tamar am Aldiego nie malowały się żadne emocje, nie miał też pytań, więc łowca nagród kontynuował:
– Wieści dotarły do celu. Królestwo nie zawiedzie i pomoc jest w drodze. Dwudziestego drugiego dnia Volmera wyruszyło z Amary stu pięćdziesięciu zaprawionych w bojach piechurów i łuczników. Dotrą tu za jakiejś trzy dni i będą do dyspozycji władcy Holge. Jeśli trzeba będzie, pozostaną na miejscu, a jeśli zajdzie taka potrzeba, pójdą do Hagar, aby tam, ramię w ramię z dzielnymi Fensigarczykami, powstrzymać nadciągające zło. Oto odpowiedź Talamudu. Pozwolę sobie dodać ze swej strony, że moim najgorętszym pragnieniem jest, aby wyruszyć do Hagar i tam stawić czoła mrocznym zastępom.
Kelem zakończył ponownym skinieniem głową. Wakar Tamar am Aldi milczał przez dłuższą chwilę, po czym odpowiedział:
– W imieniu miasta Holge składam ci podziękowania za dostarczenie posłania. Wieść o śmierci naszych trzech dzielnych posłańców napełnia me serce smutkiem, lecz łagodzi go inna: o pomocy, która nadchodzi. Jest u nas przysłowie mówiące, że nawet po śnieżycy da się skrzesać ogień. Obawiam się jednak, że śnieżyca dopiero nadciąga.
Wbił spojrzenie w łowcę nagród. Choć na twarzy nadal nie było znać emocji, Kelem dostrzegł w nim siłę. Spuścił wzrok.
– Rzeknij mi, przybyszu z Talamudu: jak poległ Gathan Marvi im Adenage? Był to mąż niepospolitej siły i mądrości.
Kelem milczał chwilę, a potem odparł z westchnięciem:
– Ugodziła go w plecy włócznia.
– Czy zdołał jeszcze zabić tego, który zadał ten cios?
– Nie.
Ponieważ zapadła cisza, łowca nagród dodał:
– Gdy został raniony, upadł i roztrzaskał czaszkę.
– Dziwnym się wydaje – zauważył chłodno Wakar – że spadając z konia, można roztrzaskać czaszkę.
– On… nie spadł z konia. To długa historia, panie.
– Lubię długie historie, bogowie mi świadkami. – Na twarzy zastępcy władcy Holge zagościło coś w rodzaju delikatnego uśmiechu. Przeszedł na miwer. – Kulam, każ przynieść krzesło dla naszego gościa. Niech służba zadba o posiłek i napitek. Skoro będzie długa opowieść, niechaj Talamudczyk opowie ją wygodnie.
Kulam skinął z szacunkiem głową i się oddalił.
– Widzisz, Kelemie Kleilerze – Wakar wrócił do talamaru. – My w Arbi jesteśmy silnymi ludźmi. Wszystkie narady i spotkania prowadzimy na stojąco. Jedynie władca ma prawo siedzieć. Jednak zdajemy sobie sprawę, że odwiedzają nas mniej wytrzymali goście. Dla nich właśnie trzymamy krzesła. Są one używane na tej sali bardzo rzadko.
Gdy Kelem spał kamiennym snem w miejscowym zaligtaw – Domu Gościnnym – Wakar Tamar am Aldi był daleki od spoczynku.
Chodził wściekły po swojej „sali pracy” – jak nazywał znajdującą się na piętrze izbę w hirgamtaw, która zarezerwowana była wyłącznie dla niego – czując, że świat wali mu się na głowę. Przybycie tego niespodziewanego gościa wymagało zmiany planów. Gathan zginął – i dobrze. Z pewnością byłby wiernym władcy, jeden kłopot mniej. Potwierdziła się od razu nieudolność Talamudczyków – pozwolili, aby posłańcy zostali porwani i zabici przez morich tuż pod ich nosem. I to oni mieliby niby stawić czoła Idimmu?
Prychnął.
Jego teść wierzył, że wsparcie sił Królestwa pozwoli zatrzymać Tyrana jeszcze na Hagar. Dla jego zięcia była to krótkowzroczność. Już od dwóch lat prowadził tajne pertraktacje i wiedział, że Hagar musi upaść. Vith doniósł mu, że Latar Engu am Hoaka nakazał natychmiast posłać do sąsiadów dwie setki z sześciuset żołnierzy garnizonu. Świetnie, aczkolwiek nieco inaczej, niż zaplanował to władca Holge. Wyruszą dopiero za dwa dni, gdy Hagar będzie stało już w ogniu – czyli za późno, aby pomóc w jego obronie. Wybiją ich wojska Tyrana, które będą świętować na zgliszczach miasta. Wakar znał dowódców garnizonu w Holge. Przez wiele miesięcy badał grunt, wyczuwał nastroje i czynił aluzje. Po jego stronie było czterech setników, a wśród żołnierzy popierały go dwie setki.
Na pomoc Hagar ruszą tylko ci, którzy go nie wspierają. Muszą zginąć – jako znak dobrej woli i lojalności Wakara dla Idimmu. Dzień po tym, jak wyruszą, ogłosi się w Holge, że Latar Engu am Hoaka został zabity przez szpiegów z Talamudu. To przygotuje ludzi na gorące przywitanie nadchodzących wojowników z Królestwa. W tym czasie wojska Idimmu będą już w drodze. Gdy dotrą do Holge, powita osobiście Idimmu jako swego władcę, a następnie jego siły wraz ze wsparciem dzielnych wojowników z miasta wyruszą na Talamud.
Wakar Tamar am Aldi nienawidził Królestwa już od młodych lat, gdy dowiedział się o Wieku Wiary. Lubił myśleć o tym, że jego dalekich przodków wygnano z żyznych ziem na niegościnną Północ, a choć minęły stulecia, czyn ten nie doczekał się odpłaty. Czasem, nocami, gdy wsłuchał się w wycie wichru, wydawało mu się, że słyszy w nim szepty i nawoływania tych, którzy zginęli przez Miecze Zemsty. Mężczyźni, kobiety, dzieci… Pognani w góry, w nieznane, tak, jak stali. Marli z głodu, od wychłodzenia, rozszarpywały ich dzikie zwierzęta, zabijali ich kapłani szalonego władcy. Od wieków nie doczekali się zemsty, a ich dusze nie mogły zaznać bez tego spokoju.
To właśnie on, Wakar Tamar am Aldi, da im ukojenie. A Idimmu – o, ironio losu – będzie jego własnym mieczem zemsty.
Tyran mu ufał, co on poczytywał sobie za zaszczyt. Dlatego godzinę drogi od Holge oczekiwali jedni z jego najlepszych ludzi. Wakar zdawał sobie sprawę z tego, że mają kontrolować jego poczynania. Jednak nie było innego wyjścia, więc godził się na to. W pierwotnym planie pomoc dla Hagar miała wyruszyć dopiero po trzech dniach – wówczas miałby pewność, że miasto już padło. Jednak przybycie tego… Kleilera… Musiał przyspieszyć wprowadzenie zamierzeń w życie. A bardzo nie lubił, gdy coś psuło jego działania – zwłaszcza plany szykowane przez długie miesiące. Ale skoro sytuacja była taka, a nie inna, można będzie wykorzystać Talamudczyka do swoich celów. Może oczekuje, że powitają go tu jak zbawcę, jednak zawiedzie się srodze. Przyczyni się do tego, że nikt nie będzie tu skłonny cieszyć się z przybycia wojska Talamudu.
Wakar Tamar am Aldi marzył o założeniu dynastii władców. Musiał wżenić się w am Hoaków, choć swojej żony wręcz nie znosił. Nie podobała mu się ani z wyglądu, ani z zachowania. Byli od siebie różni niczym góra od rzeki, ale od dwóch lat zaciskał zęby i dumnie obnosił się jako następca tronu Holge. Latar doczekał się tylko jednego syna, który pięć lat wcześniej zginął nieszczęśliwie podczas polowania. Jak dotąd nikt nie skojarzył tego z Wakarem i tak miało pozostać. Erinna stanowiła dla niego klucz do realizacji planów mających zmienić świat. Była już pod koniec szóstego miesiąca ciąży, nosząc w łonie przyszłego władcę nie tylko miasta na chłodnej Północy, ale również terenów, jakie zostaną podbite. Pod jego władaniem znajdą się wszystkie ziemie Arbi, a może nawet krainy przeklętego Królestwa Talamudu.
Gdy Erinna nie będzie potrzebna, postara się, aby zmarła cicho i szybko. Kolejne dziecko spłodzi już z inną. Byle tylko wytrzymać. Póki co coraz bardziej dokuczał mu brak tego, co mężczyzna powinien mieć zapewnione regularnie, a czego aktualnie żona dać mu nie mogła…
Jego rozmyślania przerwało stukanie do drzwi.
– Czego?! – warknął gniewnie.
– Kolacja. – Usłyszał nieśmiały, kobiecy głos po drugiej stronie drzwi.
– Wejść – nakazał i usadowił się na krześle przed stołem, na którym trzymał pergaminy.
Do izby weszła niepewnie młoda dziewczyna. Jedna ze służebnych, które dbały o hirgamtaw, a które zawsze były i nie zwracały zbytniej uwagi. Tym razem było inaczej. Miała na głowie błękitną chustę, nosiła zgrzebną suknię do kostek, przepasaną w połowie. Szła ze spuszczoną głową, nie ośmielając się spojrzeć na Wakara. Podobało mu się to – inne musiały już jej powiedzieć, że nie znosi, gdy posługaczki patrzą mu w twarz.
Niosła tacę z kiełbasą, chlebem i kuflem piwa. Wakar obserwował jej kibić, a gdy postawiła tacę na stole, odezwał się do niej:
– Nie służysz tu długo.
– Nie, jaśniepanie. – Potrząsnęła głową, zaskoczona pytaniem. Stanęła przy stole, wbijając spojrzenie w podłogę.
– Wiem, głupia – syknął. – To nie było pytanie. – A potem dodał łagodniejszym, choć wciąż szorstkim głosem. – Zapamiętałbym taką sylwetkę.
Przez chwilę lustrował ją w milczeniu.
– Obróć się – nakazał.
– Słuch… słucham? – Spojrzała na niego wystraszona, ale natychmiast spuściła wzrok.
– Obróć się, powiedziałem – warknął. – Dookoła.
Dziewczyna wykonała polecenie niepewnie i sztywno.
Wakar wstał, po czym uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Tak, to właśnie coś, czego mi trzeba.
– Co macie na myśli, jaśniepanie? – wyszeptała, czując, że krew odpływa jej z twarzy.
– Zaraz ci wyjaśnię… – Uśmiechnął się wilczo, podchodząc do niej.
Gdy po kilkunastu minutach wyszła z izby, była roztrzęsiona i zapłakana, a na jej twarzy wciąż widniał ślad po silnym policzku.
więcej..